, [T] [M] Teenage Sensation (fandom: Queer as Folk) ďťż

[T] [M] Teenage Sensation (fandom: Queer as Folk)

Kto tam jest w środku?
Skoro regulamin nie zabrania, to wklejam z oryginalnym tytułem, bo przetłumaczyć się go po ludzku nie da.

Dno, patos i dwa metry mułu, ale niech tam będzie.

Oryginał tu: http://www.fanfiction.net/s/5882514/1/Teenage_Sensation

Radzę nie sprawdzać zgodności tłumaczenia, z litości dla mnie. XD

*

Zdecydowałem się pójść na Liberty Avenue, do gejowskiego klubu Babylon. Nie był on nowy, ani nic, ale właściciel niedawno otworzył go na nowo, po tym jak ktoś podłożył w nim bombę podczas akcji przeciw Czternastej Ustawie.

Bałem się nieco tam pójść, bo nie jestem jeszcze do końca ujawniony. Jedyne osoby, które wiedzą, że jestem gejem, to moi najlepsi przyjaciele – Charlotte i Eric. W każdym razie, po drodze wlazłem w kałużę i przemoczyłem buty, co mnie mocno wkurzyło. Uznałem jednak, że lepiej mieć groźną minę, by choć trochę zamaskować to, jak bardzo w środku byłem przerażony.

Stanąłem na bramce przed klubem i podałem ochroniarzowi swój dowód pożyczony od Erica, który ukończył już college. Ochroniarz spojrzał na mnie jakby wiedział, że mam dopiero siedemnaście lat i byłem pewny, że wykopie mnie za drzwi, ale on po prostu wzruszył ramionami i powiedział „Wchodź”.

W środku było głośno i panował półmrok, a neonowe światła migotały jasno. Postałem chwilę pod ścianą, zanim zebrałem się na odwagę i zacząłem tańczyć. Po kilku piosenkach zauważyłem pewnego gościa stojącego na podeście nad parkietem. Był starszy, miał co najmniej trzydzieści trzy lata, ale był cholernie seksowny. Obserwował tłum z nonszalanckim i obojętnym wyrazem twarzy, jakby niezbyt koncentrował się na tym, co widzi.

Wspiąłem się na górę po schodach i zbliżyłem do niego. Dostrzegł mnie kątem oka, a ja uśmiechnąłem się szeroko. Obrócił się nieznacznie i spojrzał prosto na mnie. Z bliska był jeszcze przystojniejszy. Wyszczerzyłem się ponownie swoim najbardziej ujmującym uśmiechem, spuściłem głowę i posłałem mu spojrzenie spod rzęs. Jego mina na chwilę złagodniała, a w oczach pojawił się taki wyraz, jakby przypomniało mu się jakieś dawne wspomnienie.

- Nie jestem zainteresowany – rzucił jednak, po czym odwrócił się do mnie plecami i ponownie zapatrzył na tłum tańczących. Widziałem z bliska, jak odetchnął głęboko, nim ten obojętny wyraz ponownie zagościł na jego twarzy.

- Ale…

- Odpieprz się, dzieciaku, nie jestem zainteresowany.

Z piersi wyrwało mi się westchnienie, przez co zabrzmiałem jak rozkapryszony nastolatek. Niepocieszony zszedłem na dół i podszedłem do baru.

- Mogę prosić piwo? – spytałem barmana.

- Nie ma dowodu, nie ma alkoholu – oznajmił burkliwie, ledwo na mnie spoglądając. Było jasne, że nie po raz pierwszy miał do czynienia z takimi dzieciakami jak ja. Rozejrzałem się wokoło - jakiś koleś obok mnie pił colę, co było nieco dziwne. Był wysoki, smukły i wyglądał jednocześnie na zdenerwowanego, jak i pewnego siebie, co przecież nie miało żadnego sensu.

- Hej – zagadnąłem go i puknąłem lekko w ramię. – Kim jest ten facet? – Wskazałem na mężczyznę, który dopiero co dał mi kosza.

Nieznajomy roześmiał się niepewnie.

- To Brian Kinney. A co, próbowałeś go poderwać?

- Owszem.

- Spławi cię. Wszystkich spławia – odparł, a w tym momencie podszedł do niego jakiś nudno wyglądający gość i pocałował go. – Cześć, Ted.

- Czemu? – spytałem.

- Ponieważ…

- Ponieważ miłość jego życia jest aktualnie w Nowym Jorku – wtrącił ten nowy, Ted. – Nie widzieli się prawie rok i Brian za nim tęskni.

- Więc przychodzi tu, ale nikogo nie podrywa?

- Och, podrywa, ale nie dzieciaki. A tym bardziej nie chłopców wyglądających jak ty.

- Dlaczego?

- Bo wyglądasz jak on.

- Jak kto?

- Jak miłość jego życia. – Ted zachichotał. – Do której jesteś bardzo podobny, notabene. Brian musiał być dla ciebie wredny. – Zarechotał ponownie, gdy kiwnąłem twierdząco głową. Odwrócił się do swojego partnera, ignorując mnie i powiedział: - Wiesz, Blake, Justin ma podobno niedługo przyjechać. Dziwi mnie, że Bri się z tego nie cieszy.

Przegięty koleś zawołał w stronę barmana „Cosmo, proszę!”, sięgnął obok mnie po serwetkę i odwrócił się w stronę Teda. – Teddy, nie słuchałeś Debbie podczas śniadania? Justin powiedział jej, że nie przyjedzie w tym tygodniu, bo jest zbyt zajęty. Biedna Deb.

- Biedny Brian.

Przestali zwracać na mnie uwagę. Obserwowałem ich, jak trzęsą się ze śmiechu przez dowcip, który Ted powiedział, a którego nie załapałem. Ten zniewieściały próbował jednocześnie śmiać się i pić cosmo, co niezbyt mu wychodziło. Nagle jeden z nich, Blake, przestał się śmiać, zesztywniał i otworzył szeroko oczy.

- Patrzcie! – Wskazał na coś ponad moim ramieniem, a oczy wszystkich zwróciły się w tamtym kierunku. Ted uśmiechnął się szeroko, a przegięty facet aż zaklaskał w dłonie.

- Skarbie!

Spojrzałem na obiekt ich zainteresowania: przez tłum torował sobie ukradkiem drogę jakiś blondowłosy chłopak. Wyglądał, jakby się przed kimś ukrywał. Zakradł się na schody, po których niedawno sam zszedłem i znikł pomiędzy ludźmi stojącymi na podeście. Jedyne, co mogłem zobaczyć, to czubek jego jasnowłosej głowy.

Wokół Briana był krąg wolnej przestrzeni, jakby każdy wiedział, że należy zostawić go w spokoju – czemu nie zauważyłem tego wcześniej? – i chłopak podszedł do niego. Brian wyglądał na poirytowanego; uchylił lekko usta, odwrócił się, po czym zamarł, a jego oczy rozbłysły. Blondyn obdarzył go uśmiechem, który mógłby rozjaśnić cały klub, po czym wyciągnął rękę i dotknął jego szyi. Brian złapał jego dłoń i wziął go w objęcia – było to tak czułe, że aż przeszły mnie ciarki. Wszyscy, którzy ich widzieli, pewnie poczuli to samo.

Wtedy się pocałowali i, Chryste, to było niesamowite! Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego – byli perfekcyjni, piękni, a ich pocałunek był niemalże sztuką. To było jak ogień, można było niemalże poczuć płynący od nich żar, pożądanie i coś jeszcze, czego nie umiałem nazwać, ale co z pewnością czułem. I było to tak oczywiste, że ta dwójka jest ze sobą związana i sobie przeznaczona. Całowali się w ten obłędny sposób przez dłuższy czas, a ja po prostu nie mogłem oderwać od nich oczu. W którymś momencie przerwali pocałunek i oparli się o siebie, stykając czołami. Brian powiedział coś, co sprawiło, że blondyn uśmiechnął się ponownie, po czym pocałował go w jabłko Adama.

Znów pogrążyli się w pocałunku, a mi zaschło w ustach. Zmusiłem się, by odwrócić wzrok tylko po to, by móc zamówić wodę, po czym znów na nich spojrzałem. Wszyscy patrzyliśmy, jak schodzą objęci po schodach i wchodzą na parkiet. Brian wpatrywał się w oczy blondwłosego chłopaka z tą szaloną mieszanką adoracji, szczerości i zaufania. U nikogo nie widziałem wcześniej takiej miłości. I wtedy zaczęli tańczyć i było prawie tak, jakby pieprzyli się na parkiecie – perfekcyjnie dopasowani i tak cholernie idealni. Zrozumiałem, czemu Brian mnie spławił. I zdecydowanie nie miałem mu tego za złe – miał w końcu tego blondyna jako swojego chłopaka! Miałem tylko nadzieję, że pewnego dnia i ja znajdę kogoś takiego.

Patrzyłem na ich taniec póki nie skończyłem swojej wody, a oni nie udali się w stronę dark-roomu. Wyszedłem na zewnątrz i oparłem się o róg budynku, w świetle migoczącej latarni. Jakiś facet wyszedł z klubu ze swoimi kolegami i poczułem na sobie jego wzrok. Był cholernie przystojny, ale też nieco ode mnie starszy. Zatrzymał się i przyjrzał mi się, oceniając i decydując. Podszedł do mnie.

- Cześć. Jestem Brandon. – Jego oczy był ciemne i niemal płonęły. Posłałem mu nerwowy uśmiech. Wiedziałem już, czego chcę i byłem zdeterminowany, by to dostać.

- Garrett.

Fin.
dnia Nie 0:24, 27 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz


Fayuś, właśnie mi się przypomniało, że obiecałam to skomentować ( ech, lepiej późno niż wcale ;p)

Na początek - nie zgadzam się z Tobą. Ten tekst wcale nie jest denny. Patos? Też nie. Moim zdaniem postacie zostały oddane wręcz idealnie. Jedyne czego mi brakowało to odrobinę więcej pojazdu kiedy Brian spławiał Garreta. Zwłaszcza, że potem Teddy mówi, że Brian musiał być wredny. Mały zgrzyt. Ale mimo to po prostu uwielbiam ten tekst. Mogłabym go czytać 1000 razy i nadal miałby swój urok. Nawet nie wiem nad czym rozpływać się najbardziej bo wszystko jest takie... akuratne. I przegięty Emmet, i nieporadnie gadający Ted, a już zwłaszcza słoneczny uśmiech Justina. Całość jest po prostu świetna i dużo daje tu sama koncepcja jakby pętli czasowej. Wszystko znów zaczyna się od początku przed nami nowa historia i tak dalej. A Brian... nie będę się rospisywać bo sama wiesz o co chodzi.

Nie czytałam oryginału więc nie jestem w stanie stwierdzić jak dobre jest tłumaczenie... ale myślę, że bardzo dobre. Napisane zgrabnie, bez błędów. Więcj mi tłumacz, kochana. Czekam

( a w między czasie będę czytać czytać czytać wciąż ten tekst <3)