, [NZ] Wielki Tydzień (fandom: Ojciec Mateusz) ďťż

[NZ] Wielki Tydzień (fandom: Ojciec Mateusz)

Kto tam jest w środku?
To miał być tylko wstęp, ale jakoś tak się rozrósł, że postanowiłam wrzucić go jako pierwszy rozdział. Dalej będzie lepiej (mam nadzieję), ale żebym napisała dalszy ciąg, mój Wen potrzebuje, żeby go odrobinkę połechtać (tak, Tinuś, uczę się sztuki szantażu od mistrzyni XD).

Z wielkim podziękowaniem Tinie za betowanie oraz z dedykacją dla Tin i Fay za zarażenie mnie mateuszomanią!

Wielki Tydzień

Sobota, 9 kwietnia
- Szczęść Boże!
- O, szczęść Boże, panie Mietku! - Ksiądz Mateusz odłożył gazetę na stół i uśmiechnął się do przyjaciela. - Dawno pana u nas nie było.
- No tak, proszę księdza, bo Możejki nadal nie ma i wszystko na mojej głowie. - Aspirant Nocul energicznym krokiem wszedł na werandę, po czym opadł na krzesło z ciężkim westchnieniem, jakby cała ta energia już się wyczerpała.
- Pan inspektor na urlopie? - zapytał ksiądz, rozkładając na stoliku szachownicę.
- To ksiądz nie wie? Możejko jest w Opatowie. Jego kuzynka zmarła kilka dni temu, osierociła jedenastoletniego chłopca. - Mietek wskazał lewą dłoń księdza, w której, jak się okazało, znajdował się czarny pionek. - Ojciec Bóg wie gdzie, innej rodziny nie ma i Możejko musiał sam tam pojechać i zająć się małym. Ale ma dziś już wrócić, tego Pawełka przywiezie ze sobą.
- To straszne, panie Mietku. Biedny chłopiec.
- Już ja widzę, jak Możejko się dzieckiem zajmuje! - prychnęła Natalia, wyglądając zza drzwi. - Będziecie tak na zewnątrz grali? Zimno jest.
- Ależ Natalia, popatrz jakie ładne słońce dzisiaj. Trzeba trochę świeżego wiosennego powietrza powdychać!
- Tak, nawdycha się ksiądz tego powietrza, a potem skończy w łóżku. Ale jak ksiądz chce, ja się księdzem zajmować nie będę, ja mam ważniejsze obowiązki w tym tygodniu. - Natalia podparła swoją groźbę zamaszystym machnięciem ścerką w przybliżonym kierunku okien sypialni księdza.
- Widzę, że pani Natalia już się do świąt szykuje – wtrącił szybko Mietek, usiłując zmienić temat.
- A pewnie, nic tylko sprzątam i gotuję! - zawołała Natalia z miną cierpiętnicy.
- Ale Natalia, przecież to jeszcze tydzień! A porządki dopiero dziś z Emilką zaczęłyście – zaprotestował ksiądz.
- A dziś, dziś, ale ksiądz nawet nie wie, ile jest jeszcze do zrobienia! A Emilka z babcią nic, tylko w chińczyka grają od śniadania! Nawet pozmywać po sobie nie raczyły! Pan, panie aspirancie, też by żonie lepiej pomógł, a nie w szachy grał!
- Kiedy pani Natalio, Basia sama mnie wygoniła z domu, że niby przeszkadzam tylko - Mietek usiłował się bronić. - Ale dywany wytrzepałem rano! - dodał z dumą.

Niedziela, 10 kwietnia
Orest Możejko z westchnieniem odłożył talerz na suszarkę i sięgnął po następny. Nie mógł pojąć, jak to możliwe, że jeden domownik więcej oznacza tyle dodatkowego zmywania, nie mówiąc już o samym gotowaniu. Życie kawalera było proste, obiad jadał nieraz na kolację, wystarczyło odgrzać sobie jakąś mrożonkę, zrobić jajecznicę, w ostateczności zjeść poza domem. Pawełek dopiero co z nim zamieszkał, a już wywrócił całe poukładane życie inspektora do góry nogami.

To nie jego wina, Możejko skarcił się w duchu, wycierając mokre ręce o ścierkę i sięgając po leżący na stole opasły tom. Była to stara, wysłużona książka kucharska. To nie tak, że Orest nie potrafił gotować. Zazwyczaj po prostu nie widział potrzeby, w końcu Watson i tak nie doceniłby jego talentu kulinarnego. Parę razy ugotował dla Justyny coś specjalnego, ale tym razem potrzebował czegoś innego. Musiał znaleźć przepisy na proste, domowe dania. Takie, jakich sam nie jadał od wielu lat, a jakich z pewnością potrzebowali mali chłopcy.

Wytrenowany instynkt policjanta powiedział mu, że coś jest nie tak. Odwrócił się z nieprzyjemnym wrażeniem, że jest obserwowany i spojrzał w utkwione w niego dwie pary brązowych oczu. Te niżej należały oczywiście do Watsona, który wywalił różowy jęzor i przekręciwszy łeb wpatrywał się w pana wiele mówiącym spojrzeniem z serii „wiem, że gdzieś tu masz kiełbasę”. Ale to spojrzenie tej drugiej pary oczu zmroziło Możejkę. Mimo swoich zaledwie jedenastu lat, Paweł potrafił patrzeć w tak przejmujący sposób, że Możejko w trakcie kilku ostatnich dni już kilkakrotnie odwracał od niego wzrok. Boisz się go, bo go nie rozumiesz, jak zresztą większości dzieci, bo niby skąd masz wiedzieć, co się z nimi robi, powiedział sobie w myślach, usiłując znaleźć wytłumaczenie dla swojej rezerwy.

Dopiero po chwili dotarło do niego, że chłopiec ma na sobie kurtkę i szalik.

- Wybierasz się gdzieś? - Cholera, czy to nie zabrzmiało jak jakiś wyrzut?
- To wujek nie idzie do kościoła? - zpytał chłopiec niewinnie.
- Ja? No wiesz, mam jeszcze trochę pracy... - Na Justynę ta wymówka zazwyczaj działała. Zresztą ona sama używała jej jeszcze częściej niż on.
- Aha - skwitował Paweł krótko. - To ja pójdę sam. Nieraz sam chodzę. Jestem ministrantem...to znaczy byłem. - Chłopiec spuścił głowę i gwałtownie zamrugał. Zebrał się jednak w sobie i dzielnie spojrzał na stojącego przy kuchennym zlewie mężczyznę. - Mógłby mi wujek powiedzieć, jak dojść do kościoła?
- Co? - chłopiec znowu go zaskoczył. - Przecież ja nie powiedziałem, że nie idę do kościoła, tylko że przez tę pracę całkiem zapomniałem! O której właściwie jest ta msza? - Idiotyczniejszego pytania to już nie mogłem zadać!
- No w internecie jest napisane, że o dwunastej. - Paweł na szczęście nie był podjerzliwy.
- Wiem, wiem, Pawełek, tylko cię sprawdzałem! - Orest uśmiechnął się niewinnie. - Zaczekaj, tylko się przebiorę.
- I palmę wujek weźmie! - przypomniał chłopiec, schylając się, by pogłaskać Watsona. - Dziś jest Niedziela Palmowa! - dodał po chwili, na widok miny Możejki.
- Wiem, jasne, że wiem! Palmę kupimy!

20 minut później
- Pan inspektor? - Widok Możejki na terenie kościoła nie należał do częstych. A jeśli do tego inpektor miał na sobie białą koszulę, marynarkę oraz krawat i towarzyszył mu mały chłopiec, widok był tak niecodzienny, że ksiądz Mateusz zboczył z drogi do zakrystii i podszedł by przywitać nowoprzybyłych.
- A, witam księdza! - Możejko rzucił szybkie spojrzenie na towarzyszącego mu chłopca. - To znaczy, szcześć Boże!
- Szczęść Boże, miło pana widzieć. A to jest pewnie Paweł, tak?
- Tak, proszę księdza. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. - Ku zdziwieniu Możejki, Paweł odważnie ruszył do przodu i uścisnął wyciągniętą dłoń księdza Mateusza. A myślałem, że on jest zawsze taki nieśmiały.
- Paweł jest ministrantem – dodał Możejko, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Łatwiej przychodziło mu rozmawiać z księdzem jako komendant policji. Rola parafianina była dla niego kompletnie nowa.
- Naprawdę? - ucieszył się ojciec Mateusz. - A to się świetnie składa, bo Kacper, który miał teraz służyć do mszy, zachorował. Może ty mógłbyś go zastąpić?
- Jasne, proszę księdza.
- To wspaniale! To jest Piotr. - Ksiądz wskazał na wyglądającego z zakrystii organistę. - On cię zaprowadzi. Ja też zaraz przyjdę.
Kiedy Piotr i chłopiec oddalili się nieco, Mateusz spojrzał na stojącego bez ruchu inspektora. Liczył, że Możejko zamierza coś powiedzieć, ale kiedy milczenie przeciągało się, sam rozpoczął rozmowę.
- Pan Mietek mi o wszystkim powiedział. Bardzo mi przykro z powodu pana kuzynki.
- Dziekuję. - Możejko skinął głową. Ponownie zapadła cisza, ale ojciec Mateusz instynktownie wyczuwał, że inspektor chce kontynuować rozmowę. Kwietniowe słońce nie było na tyle silne, by uczynić ten dzień ciepłym, ale dość silne, by zmusić księdza do zmrużenia oczu. Możejko jednak najwyraźniej zrozumiał to opacznie, gdyż nagle energicznie unióśł głowę i powiedział:
- Ale ja nie będę zawracał księdzu głowy. Ksiądz pewnie musi się przygotować...
- Panie inspektorze... - zaczął, ale przerwało mu wołanie Natalii.
- Ksiądz jeszcze tutaj? Kościół już prawie pełny! No że ja księdza na obiad muszę trzy razy zapraszać, to jeszcze zrozumiem, ale na własną mszę się spóźnić? Toż to nie wypada!
- Przepraszam, panie inspektorze, muszę iść. Ale niech pan zajdzie po mszy na plebanię, razem z Pawłem oczywiście. Zapoznamy go z Emilką, pobawią się, a my wypijemy herbatę i porozmawiamy spokojnie. - Natalia pogroziła mu surowo palcem, nie czekając więc na odpowiedź inspektora, ruszył truchtem w stronę zakrystii.

Godzinę później
- Tak cała sprawa wygląda. Mąż Agnieszki jest naukowcem, wyjechał kilka miesięcy temu badać coś tam w amazońskiej dżungli i cholera wie, gdzie teraz jest. Oj, przepraszam za cholerę!
- Nic nie szkodzi. - Ksiądz Mateusz uśmiechnął się i wziął kolejny łyk herbaty. Siedzieli na werandzie, najspokojniejszym obecnie miejscu na plebanii, bo Natalia, która miała śpiewać psalm w Wielką Sobotę, bała się przeziębienia, mogącego odebrać jej głos i nie wychodziła na zewnątrz więcej, niż było potrzeba. Niesłusznie, jak jej sam kilkakrotnie powiedział, gdyż pogoda była jak na tę porę roku wyjątkowo ładna. Słońce przygrzewało coraz śmielej, trawa już się zieleniła, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Emilka z Pawłem to docenili i oboje teraz uganiali się za piłką po całym ogrodzie.
- Nikt nie wie, gdzie on teraz jest?
- Wiedzą mniej więcej, w jakim rejonie są prowadzone badania, ale jeszcze do niego nie dotarli, więc póki co Paweł musi zostać ze mną. Marny pomysł, co? Dać dziecko pod opiekę komuś takiemu jak ja.
- A ja myślę, że pan przesadza. Chłopiec bardzo wiele przeszedł, potrzebuje teraz wsparcia bliskich, a pan jest jego krewnym.
- Ja go nawet nie znam! To znaczy, widzałem go kilka razy, jeszcze jako malucha w wózku. Prawie nie utrzymywaliśmy z Agnieszką kontaktu przez ostatnie lata. Dla Pawła jestem jak obcy. A poza tym, proszę księdza, ja jestem stary kawaler, ja nie mam pojęcia o tym, jak się postępuje z dziećmi.
- Z tego co pamiętam, kiedy pan u nas mieszkał, miał pan całkiem niezły kontakt z Emilką - zauważył Mateusz, spoglądając na bawiącą się parę. Walczyli o piłkę i Pawełek wygrał, po czym po dżentelmeńsku podał zdobyty przedmiot swojej byłej przeciwniczce.
- Niezły? Bo kilka razy z nudów zagrałem z nią w chińczyka? To zupełnie co innego, niż Paweł. Ja nie umiem do niego dotrzeć. Już Watson ma z nim lepszy kontakt niż ja! Nawet nie wiem, jak mam z nim rozmawiać.
- Normalnie, panie inspektorze, normalnie. A w ogóle najlepiej niech pan z nim zagra w chińczyka - dodał z uśmiechem.
- Niech ksiądz sobie nie żartuje! - prychnął Możejko.
- Dlaczego? To bardzo dobra gra! - ojciec Mateusz uśmiechnął się tajemniczo i sięgnął po dzbanek, by dolać sobie i gościowi jeszcze trochę herbaty.

Popołudnie
Wystarczyło, że klucz zazgrzytał w zamku, a wielki owczarek niemiecki z wywalonym jęzorem przywarował pod drzwiami. Dał się pogłaskać Pawełkowi, po czym zawrócił w głąb przedpokoju i po chwili wrócił ze smyczą w zębach.
- Chyba chce, żeby go wyprowadzić. - Paweł uśmiechnał się. Do psa oczywiście.
- Chyba tak. Idziemy?
- A będę mógł trzymać smycz, tak jak ostatnio?
- Jasne. Przypnij mu ją i idziemy. Załatwimy to raz dwa, a potem zajmę się obiadem, a ty się pobawisz, zgoda? - Jak Możejko zdążył zauważyć, Paweł miał tę niebywałą zaletę, że potrafił bawić się świetnie sam ze sobą. Całe szczęście, bo inspektor nie wyobrażał sobie siebie łażącego na kolanach z plastikowym autkiem w ręku, wołającego „brrrum!”.
Ruszyli razem, ale szybko ciekawski Watson pociągnął chłopca do przodu i Możejko został kilka kroków z tyłu. Nie strał się na siłę dogonić pary przed nim, zamiast tego wystawił twarz na działanie słońca, zmrużył oczy i pogrążył się w myślach. Na razie wszystko jakoś szło, ale jego wolne właśnie się kończyło i następnego dnia, chcąc nie chcąc, musiał zabrać Pawła ze sobą do pracy. Przerażała go nieco ta perspektywa. Wprawdzie w duchu liczył na pomoc Nocula, który w końcu miał własne dzieci, czasem nawet przyprowadzał je ze sobą na komisariat, powinien więc chyba wiedzieć, czym można je tam zająć, żeby nie pętały się funkcjonariuszom pod nogami. Poza tym inspektor równie bardzo obawiał się, że jego starannie wyrabiana reputacja legnie w gruzach, kiedy jego podwładni zobaczą groźnego komendanta niańczącego dziecko. A tym bardziej jeśli zobaczą go nie razdzącego sobie z tym dzieckiem. Paweł nadal był dla niego jedną wielką zagadką. Czymś w rodzaju urządzenia, do którego zapomniano dodać instrukcji obsługi. A Orest dobrze wiedział, że nauka obsługi metodą eksperymentalną nie jest najlepszym wyjściem w przypadku małego chłopca, który właśnie stracił matkę.
- Jak tam, Pawełek, wracamy już?
- Może wujek przestać tak do mnie mówić? - Chłopiec zatrzymał się i rzucił mu gniewne spojrzenie.
- Ale jak? Pawełek? - spytał Możejko zaskoczony.
- Właśnie! Mówi wujek tak, jakbym miał trzy latka. Ja już dawno nie jestem małym Pawełkiem!
Te słowa wypowiadane przez jedenastolatka nie sięgającego mu nawet do ramienia wprawiły Możejkę w rozbawienie, ale urażona mina chłopca podpowiedziała mu, że to nie była właściwa reakcja. Odchrząknął więc i zaczął inaczej.
- Dobrze, przepraszam, Paweł. Może być?
- Może. - Chłopiec odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę domu.
Chłopak ma dobrą orientację w terenie, pomyślał Możejko z uznaniem. Kluczyli dłuższy czas wśród niemal jednakowych wąskich uliczek, a mimo to Paweł bezbłędnie doprowadził ich najprostszą drogą do domu wuja. Chociaż może to Watson go pociągnął we właściwym kierunku?

Na szczęście obiad wyszedł całkiem jadalny. Zjedli go w niemal absolutnym milczeniu, bo Paweł nie wyrażał chęci do rozmowy, a Orest nie miał pojęcia, o czym z chłopcem rozmawiać. Wolał nie pytać go o dom, przeszłość, życie, jakie dotąd wiódł, bo bał się, że tylko niepotrzebnie przywoła w chłopcu wspomnienia o matce. Tak było dzień wcześniej, kiedy spytał Pawła, co chłopiec lubi robić w wolnych chwilach, a ten, wyszeptawszy coś o wycieczkach z mamą, uciekł do swojego pokoju, wyraźnie powstrzymując łzy.

Zmywanie zajęło mniej czasu, bo tym razem nauczony doświadczeniem inspektor umył od razu większość naczyń, których używał przy gotowaniu i na teraz zostały mu już tylko dwa talerze, widelce i kubki. Ostatecznie przy odrobinie organizacji tego zmywania nie było aż tak dużo, jak mu się rano wydawało. Skończywszy, wszedł do salonu z zamiarem włączenia laptopa i sprawdzenia poczty i wiadomości, ale jego wzrok przykuł Paweł, siedzący na kanapie z psem w objęciach.
- Myślałem, że poszedłeś się bawić.
- Nie... Niech wujek sobie nie przeszkadza, ja tylko tak tutaj posiedzę, dobrze? - Nawet ktoś tak nieobeznany z dziećmi jak Orest Możejko musiał odgadnąć, że chłopiec potrzebuje jego towarzystwa i stara się o nie w taki zawoalowany sposób.

Cholera, przecieź nie będę go unikać! Może trzeba było pożyczyć od księdza tego chińczyka?

- Paweł, a umiesz grać w szachy? - olśniło go nagle.
- Nie, umiem tylko w warcaby. - Oczy chłopca rozbłysły.
- Mogą być i warcaby. Zagramy?
- Myślałem, że wujek idzie pracować.
- Nie, ja tylko chciałem zobaczyć, co na świecie słychać.
- To niech wujek patrzy, a ja rozstawię pionki. Mogę białe?
- Możesz. Masz tu szachownicę, zaraz do ciebie przyjdę. Tylko miej oko na Watsona, żeby nie zwinął jakiegoś pionka - rzucił na odchodnym. Już miał włączyć laptopa, ale znowu poczuł to spojrzenie na swoich plecach. Ku jego zdziwienu, Paweł w mgnieniu oka zdołał rozstawić większą część pionków i teraz patrzył na wujka z wyczekiwaniem. No dobra, wiadomości mogą zaczekać.

Pól godziny później
- Wygrałeś! Znowu! - zaprotestował Możejko ze śmiechem.
- Bo wujek w ogóle nie uważa! - zarzucił mu Paweł
- Na początku uważałem, ale ile można grać w to samo!
- Mam karty, przywiozłem na wszelki wypadek.
- Ach tak, a więc od początku miałeś niecny plan ograć mnie bezczelnie we wszystkie możliwe gry?
- Oczywiście! - Paweł wyszczerzył zęby w uśmiechu. - To idę po te karty.
- To idź. - Możejko ze śmiechem pokręcił głową. Ten ksiądz znowu miał rację. Gra z Pawłem była świetnym pomysłem. Na początku obaj byli spięci i skupiali się głównie na planszy, ale stopniowo rozluźnili się, zaczęli rozmawiać, a nawet śmiać się i żartować. Przygarnął do siebie Watsona, wydobywając z psiego pyska czarnego gońca, po czym zgarnął wszystkie pozostałe pionki do pudełka. Przyszło mu do głowy, że warto je przeliczyć i była to bardzo dobra myśl, bo po chwili za fotelem znalazł obślinioną białą królową. Chwila nieuwagi przy tym psie może kosztować majątek!
- W co gramy? - Pawełek jak burza wpadł do pokoju, omal nie przewracając krzesła. - W durnia wujek umie?
- Umiem, rozdawaj. Ale jest jeden warunek - zaznaczył Możejko.
- Jaki? - zaniepokoił się Paweł.
- To ja mam wygrać! - Orest zrobił swoją najbardziej bezczelną minę.
- Nie ma mowy! - chłopiec roześmiał się donośnie.
- Paweł, miej litość, jak zostanę durniem cała komenda będzie się ze mnie śmiała! - jęknął inspektor z udawaną rozpaczą.
- To niech się wujek skupi - pouczył go chłopiec, kończąc rozdawać karty.
Niestety, koncentracja niewiele pomogła. Po kilku partiach Możejko musiał przyznać, że chłopak po prostu miał wyjątkowe szczęście.
- Wujek jest durniem już na dwadzieścia pięć godzin! - zawołał Paweł tryumfalnie, kiedy inspektor przegrał po raz kolejny.
- Orest, to ty się może lepiej jutro w pracy nie pokazuj? - zachichotał od progu aspirant Nocul, omiatając wzrokiem pokój. Widok był całkiem komiczny. Jego zazwyczaj sztywny i poważny szef siedział na podłodze, oparty plecami o kanapę, tasując karty. Naprzeciw niego siedział drobny ciemnowłosy chłopiec, trzymający miskę pełną ciasteczek.
- Mietek? - Możejko zerwał się jak oparzony, karty rozsypały się po dywanie. - Dawno tu stoisz?
- Nie, dopiero wszedłem. - Puścił oko do Pawła, który z zaciekawieniem przyglądał się przybyszowi. - Wpadłem zobaczyć, co słychać, bo cały dzień telefonów nie odbierasz.
Możejko obszedł Pawła, zbierającego rozsypane karty i złapał leżącą na szafce komórkę.
- Cholera, przepraszam, Mietek. Wyciszyłem telefon, kiedy jechaliśmy do kościoła i potem całkiem o tym zapomniałem.
- Byłeś w kościele? - zdumiał się Nocul.
- Oczywiście, tak jak co niedziela! - Orest rzucił przyjacielowi ostrzegawcze spojrzenie. Ten na szczęście zrozumiał.
- Nie, no, bo ja byłem na dziesiątą, to pewnie się minęliśmy – Mietek usiłował ukryć swoje rozbawienie. Ten dzieciak dopiero co przyjechał, a ja już nie poznaję własnego szefa! zachichotał w duchu. - Cześć, jestem Mietek Nocul, kolega twojego wujka. - Pawełek nieśmiało odpowiedział na szeroki uśmiech aspiranta i uścisnął wyciągniętą rękę, mrucząc przy tym własne imię. - W durnia gracie?
- Tak, wujek ciągle przegrywa! - Gość wydawał się wyjątkowo sympatyczny, co dodało chłopcu odwagi.
- Właśnie słyszałem. Wstydził byś się, szefie! My z dziewczynkami zazwyczaj gramy w oszukańca. Kupa śmiechu zawsze jest!
- W oszukańca? A jak się w to gra? - zaciekawił się Paweł.
- Nauczyć was? - Nie czekając na odpowiedź, Mietek usiadł na miejscu, które dopiero co opuścił Możejko i wziął od Pawełka talię kart, przy okazji wyciągając z miski ciasteczko. - Mmm, czekoladowe, dobre! No i co tak stoisz, szefie, gramy?
Możejko, który wciąż sztywno stał przy szafce, z telefonem w dłoni, rzucił przyjacielowi nieco przestraszone spojrzenie, ale w końcu niepewnie dołączył do dwójki na podłodze. A raczej trójki, bo na dźwięk głosu Nocula Watson w magiczny sposób zmaterializował się w pokoju i po odbębnieniu obowiązkowego łaszenia się do gościa, przeniósł swoje zainteresowanie na miskę ciasteczek.
- No więc tak, patrzcie. - Rozdawszy karty towarzyszom, Mietek położył na środku dwójkę kier. - Po kolei kładziemy następne karty, obrazkiem do dołu, żeby pozostali nie wiedzieli, co położyliśmy. Te karty mają być tego samego koloru, przynajmniej teoretycznie, bo oczywiście można, a nawet należy oszukiwać. To znaczy mogę położyć tu jakąkolwiek kartę, np. czarną, a wam wmawiać, że to kier. Następna osoba może położyć kolejną kartę albo może mnie sprawdzić. Jeśli przyłapie mnie na oszukiwaniu, to ja muszę wziąć wszystkie wyłożone karty. A jeśli nie, to sprawdzający bierze. I tak aż komuś skończą się karty. Jasne?
- Chyba tak, zacznijmy, to się okaże - westchnął Możejko, przyglądając się swoim kartom i odpychając przy tym Watsona, który usiłował zrobić to samo.
Gra okazała się wyjątkowo pasjonująca, szczególnie dla tak doświadczonego w przesłuchaniach policjanta, jakim był Orest Możejko.
- Pik!
- Sprawdzam! - Inspektor tryumfalnie odkrył kartę właśnie położoną przez aspiranta Nocula, po czym, zobaczywszy, że jest to dziewiątka karo, rzucił w nią w chichoczącego podkomendnego. - I z czego się tak cieszysz?
- Bo ty jesteś prawie tak genialny jak moja Ola! – Mietek roześmiał się jeszcze bardziej. - Za każdym razem mnie przyłapujesz!
- Bo ty, Mietek, kłamać nie umiesz! Trefl teraz idzie!
- Trefl! - Paweł rzucił damę kier, ale aspirant nie usiłował go sprawdzać, tylko wydobył ze swojej całkiem pokaźnej stertki kart tę właściwą i położył ją na wierzch. Tym razem Orest nie sprawdził, co zmartwiło Mietka, gdyż karta wyjątkowo była treflem.
- Sprawdzam! - Paweł ponownie spróbował przyłapać wujka na oszustwie i ponownie mu się to nie udało. - Całe szczęscie, że się więcej tych kart jeszcze nie uzbierało – mruknął, przyciągając do siebie pulę. - Jak tak dalej pójdzie, to wujek wygra!
- Bo widzisz, Paweł, ja po prostu wiem, kiedy ktoś kłamie. – Orest dumnie wypiał pierś.
- Jak bandyci kłamią, to też wujek wie? - zainteresował się chłopak.
- Zazwyczaj wiem. - Inspektor rzucił ostrzegawcze spojrzenie aspirantowi, który wyglądał, jakby miał parsknąć śmiechem. Nocul na szczeście nie uodpornił się jeszcze na spojrzenia szefa, szczególnie te wyjątkowo mordercze, zdusił więc śmiech kolejnym ciasteczkiem. W końcu jednak nie zdołał się powstrzymać przed drobną złośliwością.
- Za to żebyś ty, Paweł, widział księdza Mateusza w akcji! Jego nawet najgorszy bandzior nie zdoła oszukać. - Mietek udał, że nie zauważył tego, jak Możejko spiorunował go wzrokiem.
- To ksiądz Mateusz też łapie bandytów? - Taka możliwość wydała się chłopcu dziwna, za to wyjątkowo fascynująca. Niestety, nie otrzymał odpowiedzi, zamiast tego został posłany do kuchni po kolejną paczkę ciasteczek. Aspirant Nocul okazał się bardzo fajny, z pewnością fajniejszy od wujka Oresta (choć ten sporo zyskał w oczach chłopca w ciągu ostatnich kilku godzin), miał jednak tę drobną wadę, że w jego obecności ciasteczka znikały o wiele szybciej.
Zanim zdążyli wrócić do gry, zadzwoniła komórka Mietka. Po kilku enigmatycznych odpowiedziach Nocul niechętnie podniósł się z podłogi, sięgając po jeszcze jedno ciasteczko.
- Basia. Opieprz dostałem, bo miałem tylko na chwilę wpaść i zaraz wracać – sapnął żałośnie, strzepując wyimaginowany kurz ze spodni.
- To już tak późno? - zdziwił się Orest, zerkając na zegarek. - Paweł, ty już powinienieś być chyba w łóżku!
- Ale wujku... - chłopak próbował protestować.
- Żadnych ale! - Możejko przybrał swój najbardziej inspektorski ton, któremu mało kto miał odwagę się sprzeciwić. - Do łazienki marsz! - zakomenderował. Odprowadził chłopca wzrokiem, a potem ruszył za Noculem w stronę drzwi.
- Mietek – zaczął.
- Tak, szefie?
- Dziękuję.
- No co ty, daj spokój. - Aspirant uśmiechnął się szeroko. - Mam nadzieję, że wam nie przeszadzałem.
- Absolutnie nie! Nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobił – przyznał szczerze Możejko. - Przecież ja nie mam pojęcia o dzieciach!
- Kiedy świetnie sobie radzisz – pocieszył go Mietek. - Orest? - dodał niepewnie.
- No? Śmiało, mów.
Mietek pochylił się do niego i ściszył głos.
- A czytasz mu do snu czy coś?
- Nie. A powinienem? - Orestowi taka myśl nie przyszła nawet do głowy.
- No nie wiem. My Zosi czytamy. No lecę, bo mnie Basia ze skóry obedrze! - Mietek wzdrygnął się na samą myśl o wściekłej żonie, zaciągnął zamek kurtki i sięgnął do klamki. - Do zobaczenia jutro!
- Do zobaczenia. Pomożesz mi zabawiać Pawła, co?
- Zabierasz go ze sobą?
- A co mam z nim zrobić? Ma jedenaście lat, nie może zostać sam!
- A pani burmisrz?
- Nie wspominaj nawet. Pokłóciliśmy się i teraz się do mnie nie odzywa. - Orest westchnął ciężko. - Nie pytaj, sam nie wiem, o co właściwie poszło.
- Dobranoc! - zawołał Paweł, wychodząc z łazienki w piżamie.
- Dobranoc! - odpowiedzieli obaj mężczyźni chórem, po czym Mietek skinął głową przyjacielowi i wyszedł.
Możejko zawahał się przez chwilę, ale ostatecznie ruszył za chłopcem.
- Paweł? - zaczął niepewnie. Chłopiec rzucił mu pytające spojrzenie. - Może chcesz, żebym ci poczytał?
Twarz chłopca rozświetlił uśmiech.
- Bardzo chętnie. Przywiozłem Harry'ego Pottera! - Weszli do niewielkiego pokoju gościnnego, zajmowanego obecnie przez Pawła i chłopak sięgnął po leżącą na nocnym stoliku książkę.
- Od początku? - zapytał Możejko.
- Nie, tam gdzieś jest zakładka – wyjaśnił Pawełek. - Wujek zaczeka, tylko zmówię pacierz.
Orest zaczekał cierpliwie aż Paweł znajdzie się pod kołdrą, po czym usiadł na brzegu łóżka i zaczął cicho czytać. dnia Wto 13:00, 01 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz



Wytrenowany instynkt policjanta powiedział mu, że coś jest nie tak. Odwrócił się z nieprzyjemnym wrażeniem, że jest obserwowany i spojrzał w utkwione w niego dwie pary brązowych oczu. Te niżej należały oczywiście do Watsona, który wywalił różowy jęzor i przekręciwszy łeb wpatrywał się w pana wiele mówiącym spojrzeniem z serii „wiem, że gdzieś tu masz kiełbasę”. Ale to spojrzenie tej drugiej pary oczu zmroziło Możejkę. Mimo swoich zaledwie jedenastu lat, Paweł potrafił patrzeć w tak przejmujący sposób, że Możejko w trakcie kilku ostatnich dni już kilkakrotnie odwracał od niego wzrok. Boisz się go, bo go nie rozumiesz, jak zresztą większości dzieci, bo niby skąd masz wiedzieć, co się z nimi robi, powiedział sobie w myślach, usiłując znaleźć wytłumaczenie dla swojej rezerwy.

AWWWWWWWWW! <333

Przepraszam za absolutny brak konstruktywności, ale nie potrafię inaczej XD dnia Wto 14:56, 01 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Wybacz, Ottiś, że nie napiszę zbyt wiele, ale moją opinię przecież już znasz, więc nie ma sensu, żebym się za bardzo powtarzała.

Wymyśliłaś świetny temat na opowiadanie i jak na razie rozwijasz go rewelacyjnie. Jest ciepło i uroczo, interesująco i niesamowicie wciągająco. Bardzo dobrze opisujesz bohaterów, a Natalię to już po prostu po mistrzowsku. Naprawdę, jej wypowiedzi brzmią jak autentycznie zaczerpnięte z serialu. Cóż mogę więcej dodać? Jest wspaniale. A już totalnie podbiłaś moje serce tymi ciągłymi wzmiankami o Watsonie. Są tak sympatyczne, że nie mogę się przestać szczerzyć radośnie, czytając je.

Podsumowując - zapowiada się genialne opowiadanie. Powodzenia w dalszym pisaniu!

T.L.
Dziękuję za pozytywne przyjęcie, dziewczęta

Poniedziałek, 11 kwietnia

Kobieta powoli zsunęła z ramion cieniutki szlafrok, jej długie włosy delikatnie musnęły twarz Oresta. Ku jego zdziwieniu, nie miały one tak dobrze mu znanego odcieniu blondu, ale były rude. Nie miał jednak czasu dłużej się nad tym zastanowić, bo kobieta pochyliła się nad nim, jej usta powoli zbliżyły się do jego, aż w końcu złączyły się z nimi. Pocałunek był... mokry i oślizgły?
- Watson! - warknął Możejko, spychając z siebie psa, który mimo wszystko nadal próbował lizać go po twarzy. Przetarł oczy dłonią, usiłując strząsnąć z siebie resztki snu. Dopiero po chwili dotarło do niego, że leży w poprzek łóżka Pawła, a chłopiec, na wpół obudzony, wpatruje się w niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Cholera, zaspaliśmy! - zawołał nagle Możejko, patrząc na zegarek i zrywając się z łóżka jak oparzony. - Wstawaj, Paweł, bo i tak już jesteśmy spóźnieni!
- My? - zdziwił się chłopiec, przeciągając się jak kot.
- Nie powiedziałem ci, że zabieram cię ze sobą na komendę?
- Nie, naprawdę? - ucieszył się Paweł. - To super! - Senność minęła w tym momencie i chłopak energicznie wyskoczył spod kołdry i rzucił się do sterty ubrań leżącej na fotelu. Możejko, widząc, że nie trzeba go poganiać, z o wiele mniejszym entuzjazmem ruszył w kierunku kuchni. Nasypał Watsonowi karmy do miski, po czym sięgnął po puszkę z kawą. Zanim woda się zagotowała, kanapki były już prawie gotowe, a chwilę później Paweł, już ubrany, wpadł do kuchni.
- Watson piszczy pod drzwiami. Mam go wypuścić?
- Nie, ty siadaj i jedz, sam go wypuszczę – odparł Możejko, chwytając w biegu jedną kanapkę.
Kiedy wrócił do kuchni miał już na sobie mundur, co wyjątkowo spodobało się Pawełkowi. Musiał pokazać się kilkakrotnie z każdej strony, objaśnić oznaczenie stopnia na pagonach, dać chłopcu odznakę do ręki i wykręcić się z pokazania również pistoletu. Mimo udawanej irytacji, podziw chłopca mile połechtał jego dumę i ostatecznie, kiedy wsiadali do samochodu, inspektor Możejko, choć mocno spóźniony, był w całkiem dobrym humorze. A zresztą i tak nikt nie waży się wytknąć mi spóźnienia, uśmiechnął się szeroko, wciskając pedał gazu.

Niestety, wadą spóźnienia był fakt, że wszyscy funkcjonariusze byli już na miejscu i wchodzącego szefa przywitało kilkanaście zaciekawionych spojrzeń. Zignorował je, odpowiadając wyniośle na pozdrowienia podwładnych i zmierzając wprost do gabinetu, gdzie czekała już na niego sterta papierów. Pawełek z fascynacją rozejrzał się dookoła, szczególnym zainteresowaniem obdarzając liczne dowody hobby wujka.
- Wujek sam złowił te wszystkie ryby?
- Oczywiście. Jak chcesz, to któregoś dnia i ciebie zabiorę nad rzekę.
- Super! Nigdy nie byłem na rybach. A pokaże mi wujek resztę komendy? I areszt?
- Aspirant Nocul ci pokaże. - Orest z ulgą przywitał wchodzącego do jego gabinetu Mietka. Odpowiadanie na pytania Pawła początkowo sprawiało mu przyjemność, ale po całym wywiadzie, jakiego musiał udzielić chłopcu w samochodzie, czuł się już nieco zmęczony.
- Ale szefie, mamy wezwanie!
- Co jest?
- Włamanie do baru na przedmieściach. Ktoś im zwinął cały zeszłonocny utarg.
- Dobra, Mieciu, jedziemy – westchnął inspektor, zamykając laptopa.
- A ja? - przypomniał o sobie Pawełek.
Orest zastanowił się przez chwilę.
- Ty jedziesz z nami – zadecydował w końcu. Paweł był aż za bardzo zainteresowany pracą policji, dlatego wujek wolał mieć chłopca stale na oku.
- A pojedziemy radiowozem? - Paweł aż podskoczył z radości.
- Pewnie, że radiowozem! - Mietek nałożył mu na głowę swoją czapkę. - Chodź, partnerze, zobaczymy, co dzisiaj odkryjesz!

Na dole czekał już na nich Gibalski, który na widok nadchodzących szybko usiadł za kierownicą radiowozu. Mimo to Paweł zdążył zauważyć podbite oko sierżanta.
- Bił się pan z bandytą? - zapytał zafascynowany.
- Biłem się i wygrałem, oczywiście – odparł z dumą Gibalski. Prawda była taka, że zeszłego wieczora nieopatrznie pochylił się nad szafką akurat za plecami krojącej mięso Agatki, a gdy tej nóż osunął się po kości i ręka odskoczyła do tyłu, Gibalski oberwał łokciem żony prosto pod oko. Ale nie mógł przecież powiedzieć tego chłopcu, szczególnie w obecności starszych kolegów, którzy z pewnością by go wyśmiali. Dlatego kontynuował zmyśloną historię. - Ich było trzech. Skubańce chcieli wyrwać damie torebkę, ale ja im pokazałem!
Pawełek, który nie zauważył dyskretnych uśmiechów Możejki i Nocula, wpatrywał się z podziwem w policjanta.
- To pan musi być bardzo silny!
- A no, ćwiczę od czasu do czasu. - Gibalski puścił na chwilę kierownicę, by zaprezentować chłopcu swoje całkiem spore mięśnie.
- Ty, Gibalski, lepiej na drogę patrz – skarcił go natychmiast Nocul. Ale Paweł był już pełen uwielbienia dla sierżanta. Do samego celu zasypywał go pytaniami o pracę, broń czy samochód. Możejko nie przeszkadzał mu, zadowolony, że to nie on jest znowu ofiarą ciekawskiego chłopca. Wykorzystał to także, gdy już dotarli na miejsce przestępstwa.
- Gibalski! Ty się lepiej z taką gębą nie pokazuj, bo co ludzie o policji pomyślą! Zostań przy wozie. Paweł, dotrzymasz sierżantowi towarzystwa. - Chłopiec z entuzjazmem pokiwał głową. Gibalski był nieco mniej zadowolony, ale ostatecznie uznał, że nie było to takie złe rozwiązanie, szczególnie że akurat zaczął padać deszcz.

Przez jakś czas po powrocie na komendę Możejko miał Pawła z głowy, bo chłopak, podążając krok w krok za swoim nowym idolem, sierżantem Gibalskim, zwiedzał wszystkie zakamarki budynku. W końcu jednak Gibalski musiał zabrać się za robotę, a Pawełek coraz bardziej zaczynał się nudzić. Zmuszony do siedzenia w gabinecie wujka, rozsiadł się w fotelu (tym skórzanym, bo Możejko wspaniałomyślnie odstąpił chłopcu swoje miejsce pracy) i próbował zabić nudę układając pasjansa na służbowym laptopie inspektora. Z nadzieją przyjął ponowne pojawienie się aspiranta Nocula, ale ten, ku jego rozczarowaniu, zignorował chłopca.
- Szefie, zgłosiła się do nas dziewczyna w sprawie tego napadu.
- Świadek? Świetnie, dawaj ją tutaj.
- Ale Orest...
- No co ale? Trzeba ją przesłuchać, tak?
- No tak, ale ona... - Mietek pochylił się do ucha przełożonego. - To prostytutka – wyszeptał najciszej jak potrafił, a mimo to Paweł spojrzał na niego z jeszcze większym zaciekawieniem.
- Paruzel, do mnie! - zawołał Możejko przez uchylone drzwi.
- Tak, szefie? - postawny technik w mgnieniu oka pojawił się w gabinecie inspektora.
- Masz tu dychę, zabierz Pawła na lody – zarządził Możejko, wciskając zaskoczonemu podwładnemu zwinięty banknot.
- Nie za zimno na lody? - zauważył Mietek.
- Racja. No to na jakieś ciastko albo coś takiego. Sobie też możesz kupić - dodał wspaniałomyślnie.

20 minut później
- No to wszystko jasne. Facet miał tam normalny burdel! - westchnął Nocul, wkładając kartkę z zeznaniami do leżącej na biurku teczki.
- Burdel? To znaczy bałagan, tak? - Na głos Pawła obaj zerwali się jak oparzeni.
- Jeszcze szybciej nie mogliście wrócić? - syknął Możejko do Paruzela.
- Sorry, szefie, ale miałem kasę na tylko jedną porcję. Nie moja wina, że chłopak tak szybko je! - policyjny technik usiłował się bronić.
- Idź mi stąd! - Możejko władczym ruchem wskazał drzwi. Paruzel odwrócił się, ale zdążył jeszcze usłyszeć zadane konspiracyjnym tonem pytanie:
- Wujek, a po co temu panu na telefonie zdjęcie gołego faceta?
Paruzel zaczerwienił się gwałtownie, tak, że jego twarz kontrastująca z czarnym mundurem przywiodła Możejce na myśl flagę Angoli. Ruszył jeszcze szybciej w kierunku wyjścia, zahaczył ramieniem o framugę drzwi, przechodząc zrzucił z biurka Marczaka jakieś papiery i mamrocząc coś pod nosem zniknął im z oczu.

Możejko spojrzał na chichoczącego Nocula, zmroził go wzrokiem, po czym zawołał:
- Gibalski! Później to skończysz, a teraz pokaż Pawłowi swój samochód, na pewno go to zainteresuje. My z Mietkiem mamy pilne wezwanie. - Obaj wspomnieni rzucili szefowi zaskoczone spojrzenia, ostatecznie jednak Gibalski uznał, że zabawianie chłopca jest o wiele ciekawsze od roboty papierkowej. Mietek zaś, przyzwyczajony do braku wyjaśnień ze strony inspektora, posłusznie dał się wyprowadzić z komendy.
- Dokąd włąściwie idziemy? - zapytał w końcu, gdy znaleźli się już na rynku.
- Tam, gdzie będziemy mogli spokojnie popracować – odparł Możejko, prowadząc go do kawiarni. Mietek, nie prosząc o dalsze wyjaśnienia, usiadł przy stoliku i otworzył menu na stronę z deserami.
- Szarlotkę proszę! - zawołał w po chwili kontemplacji. Orest spojrzał na niego groźnie. - Dwie szarlotki – poprawił się Mietek pod wpływem tego spojrzenia. Możejko westchnął ciężko, ale nie protestował.
- No więc, Mieciu, co my właściwie wiemy?
- Wiemy, że bar był tylko przykrywką dla burdelu, a ta cała Viola kiedyś dla niego pracowała, wywalił ją, to teraz wydała go z zemsty.
- Ale czy włamywacz też o tym wiedział?
- Nie wiem, to wyglądało na zwyczajne włamanie, według właścicieli zniknęły tylko pieniądze z kasy.
- No tak, ale właściciel raczej nie był skory do rozmowy z nami, co? I trudno się dziwić w tej sytuacji. Był wściekły na żonę, że w ogóle nas ściągnęła.
- Myślisz, że ona nic nie wiedziała o działalności męża?
- Może tak, a może nie. Trzeba będzie ich oboje przycisnąć, Mietek. Pracowników też. I pracownice. - Możejko odsunął od siebie talerzyk po szarlotce i wyciągnął komórkę.
- Gdzie dzwonisz? - zaciekawił się Mietek, odprowadzając przy tym wzrokiem kelnerkę, niosącą talerzyk z sernikiem do sąsiedniego stolika.
- Do księdza. - Osłupienie wypisane na twarzy Nocula rozbawiło Możejkę. - No przecież nie będę prowadził śledztwa w sprawie burdelu z dzieckiem u boku. Muszę go gdzieś zostawić, a gdzie ja znajdę kogoś, kto nie siedzi cały dzień w pracy? - wyjaśnił litościwie. dnia Śro 19:37, 02 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz




Odpowadanie na pytania Pawła


Ottiś, kocham cię za tego fika, przepraszam za chaotyczny komentarz i cóż - czekam na więcej! :D dnia Śro 12:41, 02 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Wybacz, Ottiś, ale ja naprawdę nie potrafię tego skomentować porządnie...

Bo to jest genialne. I doskonale kanoniczne. I totalnie urocze. Uwielbiam twojego Mietka. Uwielbiam twojego Możejkę. Jeszcze bardziej uwielbiam twojego Gibalskiego (i jest Agatka!). A już najbardziej uwielbiam twojego Watsona. Bo tak.

Cieszę się, że jednak zdecydowałaś się na intrygę kryminalną i nie mogę się doczekać, aż ją rozwiniesz. Zapowiada się bardzo ciekawie.

A tym Paruzelem, jak już wiesz, prawie mnie doprowadziłaś do zawału. Jeśli pociągniesz ten wątek dalej, to naprawdę mnie zabijesz. I będziesz mnie miała na sumieniu. Ale to już będzie twój problem, mi tam wszystko jedno.

Podsumowując - rewelacja! Zabieraj się natychmiast za pisanie kolejnego rozdziału, bo chcę go jak najszybciej przeczytać, zwłaszcza, że jak na razie świetność tego opowiadania rośnie z rozdziału na rozdział w postępie geometrycznym.

T.L.
Kochana Ottiś, dawno się tak nie uśmiałam przy lekturze! Może to kwestia tego, że czytałam jedynie 'Chłopów' i 'Wesele' ostatnimi czasy...? Ale to w sumie nie jest ważne. A co jest? To, że tekst wychodzi ci cudowny!

Wchodząc w szczegóły paradoksalnie nie można wejść w szczegóły, gdyż te dwa rozdziały są stosunkowo krótkie i tak zapchane akcją, dialogami i pozytywną energią, że grzechem byłoby jeszcze bardziej je rozdrabniać. Kocham Natalię chroniącą się przed przeziębieniem, ciasteczkożernego Nocula, momentami lekko zagubionego Możejkę. Z takich drobnych perełek w zasadzie składa się cały utwór. Mogłabym cytować po kolei każde zdanie, ale nie sądzę, by dało się to nazwać konstruktywnym komentarzem. Tego, co tu nabazgrałam, też bym tak nie nazwała, ale mam zbyt dużo endorfin w głowie by silić się na coś mądrzejszego ^^' Ottiś, ja chcę jeszcze raz! :D

A.
Powoli, powolutku powstaje dalszy ciąg tekstu. Proszę o cierpliwość, ale również o trochę poganiania mnie do pisania o ile jeszcze chcecie to czytać, bo mi się zdaje, że już niedługo kanoniczny w tym tekście pozostanie tylko Watson Jak zwykle podziękowania dla Tin za zbetowanie.

Wtorek, 12 kwietnia
Paweł od niechcenia pacnął trzepaczką w dywanik. Emilka była w szkole i nawet on, pozostawiony przez wujka na plebanii pod opieką księdza (który akurat musiał wyjść i załatwić coś pilnego) i jego gospodyni (której Pawełek nieco się bał), po raz pierwszy sam zatęsknił za lekcjami. Początkowo z chęcią zgodził się pomóc Natalii w porządkach i nawet uparł się, że własnoręcznie wytrzepie wszystkie dywaniki. Wprawdzie już po pół godziny miał serdecznie dość tej roboty, ale choć od początku słyszał, że nie musi tego robić, powiedzenie Natalii, że już mu się znudziło, wydawało się przynajmniej odrobinę zbyt ryzykowne. Ścisnął więc mocniej trzepaczkę z mocnym postanowieniem udowodnienia, że wytrzyma i dokończy robotę przed powrotem księdza. Po kilkunastu kolejnych uderzeniach poczuł, że należy mu się jednak chwila przerwy. Wtedy właśnie zobaczył zmierzającą w jego kierunku babcię Lucynę.
- Michaś, chcesz czekoladkę?
- Ale co też babcia, przecież to nie jest Michał – zaprotestowała podążająca jej śladem Natalia.
- Co ty tam wiesz, własnego wnuka chyba poznaję? - obruszyła się babcia. - No bierz, Michaś! Jeszcze jedną! - Pomachała energicznie pudełkiem czekoladek, sprawiając, że Paweł poczuł się naprawdę głodny. Chwycił więc od razu dwie czekoladki, uprzejmie dziękując pani Lucynie.
- Pawełek, może już zostaw to trzepanie. – Natalia poczuła się nieco winna, że tak wykorzystuje dziecko. Poza tym, co powie Możejko, jak się dowie, że jego podopiecznego na plebanii zagoniono do trzepania dywanów? - Piotr potem dokończy, jemu to nawet się przyda trochę ruchu.
- Nie, nie, dokończę, całkiem mi dobrze idzie! - Pawełek może miał dopiero jedenaście lat, ale nieobce było mu już poczucie męskiej dumy. Ostatecznie uratowało go jednak nadejście Piotra i Pluskwy.
- Pluskwa, no nareszcie! Patrz, dziecko tu męską robotę odwala, a ty co? Wstydziłbyś się! - Zanim Waldek zdążył zaprotestować, dostał do rąk trzepaczkę i pozostał sam na sam z dywanami, a Pawełek, ujęty pod rękę przez babcię Lucynę, nie miał innego wyjścia, jak tylko podążyć za gospodynią i organistą do wnętrza domu.

- Jak to nie zaśpiewa! To kto zaśpiewa? - lodowaty głos Natalii przyprawiłby nieboszczyka o dreszcze.
- No nie zaśpiewa, ma zapalenie krtani. To może ty zaśpiewasz? - Piotr jakimś cudem zdołał zachować stoicki spokój w obliczu nadchodzącej burzy.
- Ja? Ja śpiewam w Wielką Sobotę. Na rezurekcji będę miała zmęczony głos. Nie ma mowy, znajdź kogoś innego – powiedziała Natalia stanowczo.
- Natalka, ale kogo ja ci znajdę? Wiesz, jacy są ludzie. W chórze to każdy chce, ale psalmu solo to nikt nie ma ochoty śpiewać. Trudno, jak ty nie chcesz, to na rezurekcji sam zaśpiewam.
- Sam? W życiu! U nas zawsze był taki zwyczaj, że w święta psalm śpiewa ktoś z parafian. Ty to codziennie śpiewasz, mało ci jeszcze?
- No to ty zaśpiewaj!
- Powiedziałam ci, że mi wystarczy sobota. O, a może babcia zaśpiewa?
Babcia Lucyna na chwilę oderwała się od czekoladek.
- Mam śpiewać? Proszę bardzo, mogę śpiewać. Ja w szkole na każdej akademii śpiewałam!
- Lepiej nie – stwierdziła jednak Natalia. - Bo jeszcze się babci coś pokręci i zacznie w kościele śpiewać „Witaj majowa jutrzenko” albo coś w ten deseń.
- Nie to nie. - Babcia wzruszyła ramionami. - Chce ktoś czekoladkę?
- Nie, co babcia z tą czekoladą? - zdenerwowała się Natalia.
- Ciebie nie pytam, ty i tak nie dostaniesz. Michaś, Piotr, chcecie? I kominiarzowi trzeba zanieść.
- Jakiemu znowu kominiarzowi? - zdziwił się Piotr, sięgając po czekoladkę.
- No temu, co przed chwilą przyszedł z tobą, synku - wyjaśniła babcia.
- Ona chyba ma na myśli Pluskwę – stwierdziła z rozbawieniem Natalia. - Trzeba będzie mu o tym powiedzieć! - Ku rozczarowaniu Piotra, nie odwiodło jej to jednak od głównego tematu. - To co zrobimy z tym psalmem?
- A może mój wujek by go zaśpiewał? - odważył się zaproponować Paweł.
Piotr i Natalia spojrzeli na niego, jakby nagle wyrosły mu rogi. Piotr parsknął krótkim śmiechem, Natalia wyraziła swoje wątpliwości nieco dosadniej.
- Możejko? Śpiewać? Na rezurekcji? Już to widzę.
- Ale dlaczego? - nie rozumiał Paweł. - Wujek ma bardzo ładny głos. Słyszałem, jak się golił.
- Możejko śpiewający przy goleniu – Piotr znowu zachichotał.
- Możliwe, że ma ładny głos, ale wątpię, żeby się zgodził pochwalić nim przy wszystkich – usiłowała wyjaśnić Natalia.
- Ja mogę go spytać – zaoferował się chłopiec.
- Może lepiej nie – wtrącił szybko Piotr.
- Inspektor Możejko nie śpiewa – skwitowała Natalia stanowczo. - A już na pewno nie na rezurekcji.
- Ja też nie śpiewam na rezurekcji i żyję. - Babcia dziarsko zerwała się z fotela. - Czekoladki się skończyły, idę do sklepu!
- Co, sama? Nigdzie babcia nie idzie! - zaprotestowała Natalia. - Paweł, a może ty pójdziesz z babcią?
- To ja pomogę Pluskwie. - Piotr wiedział, kiedy należy się taktycznie wycofać.
- Świetnie – stwierdziła Natalia. - Wy sobie idźcie, a ja będę mogła spokojnie zabrać się za mycie okien.

***
Aspirant Nocul przekręcił kluczyk w stacyjce i zerknął na zegarek. O dziwo udało mu się przyjechać na tyle wcześnie, że miał jeszcze około kwadransa do czasu, kiedy Zosia kończyła lekcje. Postanowił wykorzystać ten czas na przeczytanie gazety, której na komendzie nie zdołał nawet wyjąć z teczki. Komendant był wściekły, a jak zwykle spora doza tej wściekłości koncentrowała się na jego podwładnych. I słusznie, przyznał w duchu Mietek, bo wyglądało na to, że tym razem naprawdę pokpili sprawę. Właściciel baru – burdelu musiał zrozumieć, że policja jest bliska wykrycia jego tajnego interesu i kiedy Gibalski z Marczakiem tam pojechali, okazało się, że facet wsiąkł jak kamień w wodę. Żona była w szoku, najpierw włamanie, potem wiadomość o prawdziwej funkcji lokalu, którego była współwłaścicielką i sam fakt, że jej mąż ukrywa się przed policją doprowadziły ją do histerii, której opanowanie zajęło funkcjonariuszom trochę czasu. Ku zdziwieniu Mietka to Paruzel okazał się najlepszym psychologiem na komendzie i po kilkunastu minutach kobieta była w stanie złożyć zeznania, wciąż jednak pochlipując w rękaw zażenowanego technika. Wyglądało na to, że rzeczywiście nie miała pojęcia o tym, co działo się niemalże pod jej nosem. Jej stosunki z mężem niezbyt się układały, każde miało własny świat, a ich kontakty coraz częściej zawężały się do paru zdawkowych zdań rzuconych podczas wspólnych posiłków. Słuchając jej zeznań, Mietek z dumą pomyślał o Basi i dziewczynkach oraz swoich kontaktach z nimi. Całe szczęście, że przynajmniej Orest nareszcie miał kogoś obok siebie. Myśl o szefie zasiadającym do kolacji w towarzystwie jedynie owczarka niemieckiego nie raz psuła nastrój dobrodusznemu aspirantowi.

W końcu Nosul podniósł głowę znad gazety, na której i tak nie mógł się jakoś skupić i rozejrzał się po ulicy. Dopiero teraz zauważył stojący pod ogrodzeniem szkoły znajomo wyglądający rower. Czyżby Emilka kończyła lekcje o tej samej porze co Zosia? Rzeczywiście, po opuszczeniu auta i przejściu kilku metrów Mietek znalazł się na rogu ulicy, a po jej drugiej stronie zobaczył księdza Mateusza rozmawiającego z jakąś kobietą. Aspirant zatrzymał się niepewnie, nie wiedząc, czy wypada mu przerwać tę rozmowę. Wtedy jednak kobieta odwróciła się nieco, tak, że mógł dostrzec jej twarz. Była ona dziwnie znajoma. Dopiero po chwili dotarło do niego, że rozmówczynią księdza jest była prostytutka, która zaledwie dzień wcześniej w obecności Nocula składała zeznania obciążające jej eks-szefa. Nie bardzo wiedząc, jak zareagować, Mietek wycofał się za róg ulicy i stamtąd podjął obserwację rozmawiającej pary. Nie trwało to długo, bo wkrótce ze szkoły wybiegła gromadka dzieci, jedno z nich, chłopiec, na oko siedmio-, może ośmioletni, rzucił się na szyję stojącej z księdzem kobiecie. Mateusz uśmiechnął się do niego, rzucił coś na odchodnym i sam ruszył w stronę drzwi szkoły, gdzie już czekała na niego Emilka. Mietek w zamyśleniu podrapał się po głowie. Wiedział, że będzie musiał zamienić z księdzem kilka słów. Czuł jednak, że nie jest to właściwy moment. Poza tym miał spore wątpliwości, czy w ogóle będzie w stanie wyciągnąć cokolwiek z przyjaciela. Ojciec Mateusz nie raz wpadał na trop, który umykał funkcjonariuszom sandomierskiej policji. Niestety, zazwyczaj decydował się podążać nim na własną rękę.
- Tata, na co się gapisz? - Zosia zaskoczyła go tak, że aż podskoczył.
- Na nic się nie gapię. Na ciebie czekam.
- Tutaj? Zawsze czekasz przy drzwiach – stwierdziła powątpiewająco dziewczynka.
- Tutaj jest przynajmniej trochę cienia. - Nie była to szczególnie błyskotliwa linia obrony, ale na szczęście Zosia ją zaakceptowała.

***
Kiedy kilka godzin później inspektor Możejko nareszcie opuścił komendę, nie mówiąc, dokąd się wybiera, pozostali odetchnęli z ulgą. Nadal nie mieli nic i Mietek w końcu zdecydował skorzystać z okazji i pojechać na plebanię, by tam pod przykrywką partyjki szachów wypytać księdza Mateusza o jego znajomą. Dzień był wyjątkowo ciepły i słoneczny, Nocul opuścił więc szyby swojego czerwonego fiata uno i odetchnął głęboko. Mimo że czekało do niełatwe zadanie przesłuchania księdza Mateusza, na razie starał się nie myśleć o śledztwie. Zamiast tego wolał cieszyć się, że nareszcie udało mu się uciec od napiętej atmosfery w pracy oraz złośliwości podirytowanego szefa i rozkoszować się czystym wiosennym powietrzem. W związku z tym, gdy zatrzymywał auto przed plebanią, na jego twarzy gościł już błogi uśmiech, który jednak znikł gdy tylko jego wzrok spoczął na samochodzie zaparkowanym po drugiej stronie. Pojazd ten bez wątpienia należał do Oresta Możejki. Pierwszą myślą Mietka była pokusa, by zawrócić. Ostatecznie uznał jednak, że miał takie samo prawo tu być jak jego szef i mężnie wysiadł z samochodu. Najpierw ujrzał Pawełka z Emilką uganiających się po trawniku, po chwili także komendanta stojącego na werandzie w towarzystwie księdza. Usiłując wyglądać niewinnie, przywitał się z Mateuszem i skinął głową Możejce.
- O, Mietek, a ty co tutaj robisz? - przywitał go szef, rzucając mu podejrzliwe spojrzenie. Obecność aspiranta Nocula na plebanii oznaczała zazwyczaj, że za chwilę ksiądz będzie wtajemniczony w szczegóły śledztwa lepiej od samego komendanta.
- A tak wpadłem, na partyjkę szachów, żeby mi się potem lepiej nad sprawą myślało.
- Tak, już ja wiem, że ci tutaj dwukrotnie inteligencji przybywa – prychnął Orest z ironią. - Ani śladu? - zapytał lakonicznie.
- Nie, szefie, wciąż go szukają.
Za nimi zaskrzypiały drzwi i na werandzie zjawiła się babcia Lucyna. Zmorzyła podejrzliwym spojrzeniem gości, chłodno odpowiedziała na ich przywitanie, po czym zawołała:
- Emilka, Michaś, mam dla was ciasteczka!
Dzieci w mgnieniu oka znalazły się przy niej. Mietek oblizał się łakomie na widok słodkości, ale babcia odsunęła talerz z zasięgu jego rąk.
- Pan niech stad idzie, pan to pewnie jeden z tych, co dzieci porywa! - syknęła w jego kierunku. - O, widzi ksiądz, jak na nie patrzy? Morda zakazana!
Możejko parsknął krótkim śmiechem, opanował się jednak i powiedział:
- Paweł, podziękuj za gościnę, czas już na nas.
- Nigdzie z nim nie idź, on na pewno da ci narkotyki albo i co gorszego zrobi! - wtrąciła szybko babcia Lucyna. Tym razem to Mietek zaczął chichotać.
- No co też babcia, przecież to policjanci. – Ksiądz Mateusz też z trudem powstrzymywał uśmiech na widok zakłopotania najpierw aspiranta, potem jego przełożonego. Możejko jednak udał, że nie usłyszał komentarza, pożegnał się szybko, rzucił jeszcze jedno mordercze spojrzenie wciąż szczerzącemu się Noculowi i odszedł wraz z Pawłem w stronę samochodu.

Paweł odczekał kilka minut, starając się wybadać, w jakim humorze był inspektor. W końcu jednak uznał, że na poruszenie tego tematu nigdy nie będzie idealnego momentu. Zaczął strategicznie.
- Wujku, lubi wujek śpiewać?
- Co? - Możejko niechętnie oderwał się od rozmyślania nad sprawą. Czuł, że cały czas coś mu umyka, ale nie potrafił zmusić umysłu do podążania właściwym torem. Ponadto nie mógł pozbyć się przekonania, że podczas gdy on będzie robił kolację, na plebanii cała sprawa zostanie jeszcze raz gruntownie rozpatrzona i następnego ranka aspirant Nocul zaskoczy go jakimś genialnym rozwiązaniem, niby będącym efektem jego własnej dedukcji, na które on, Orest Możejko, powinien był wpaść na długo przed pewnym proboszczem.
- Pytałem, czy lubi wujek śpiewać – powtórzył Pawełek jeszcze bardziej nieśmiało. Czuł, że wkracza na grząski grunt, ale ten pomysł był zbyt kuszący.
- Nie wiem, chyba tak, a co? - spytał inspektor zdziwiony.
- Bo na plebanii szukają kogoś, kto zaśpiewa psalm podczas rezurekcji, no i ja pomyślałem o wujku, bo wujek ma ładny głos, a poza tym wujek jest policjantem i tak ładnie by wyglądał na ambonie w galowym mundurze! - wyrzucił chłopiec jednym tchem. Ku jego zdziwieniu, Możejko odrzucił głowę w tył i roześmiał się w głos.
- Chwila, a skąd ty wiesz, jak ja śpiewam? - zaciekawił się nagle, kiedy już przestał się śmiać.
- No... słyszałem jak wujek śpiewał rano w łazience – przyznał się Paweł z lekką dozą nieśmiałości. Nie miał pewności, czy nie rozgniewa tym inspektora, ale ten tylko z uśmiechem pokręcił głową.
- Paweł, jak dorośniesz, przekonasz się, że każdy mężczyzna śpiewa przy goleniu. Albo przynajmniej nuci. Ale to nie znaczy, że będzie tak samo śpiewał publicznie
- Ale wujek na pewno sobie poradzi! Poza tym tu przecież wszyscy wujka znają, sami swoi, nie? - Ku zdziwieniu Pawła przyniosło to efekt zgoła odwrotny do zamierzonego.
- I właśnie dlatego nie zamierzam się przed nimi wygłupiać. A już na pewno przed księdzem Mateuszem. Ani przed Mietkiem. Ani Gibalskim. Ani Natalią!
- Ale dlaczego?
- Bo nie i już. Jestem policjantem, nie błaznem!
- Ale...
- Paweł, przestań! - Możejko już się nie śmiał. - Nie próbuj uszczęśliwiać mnie na siłę, rozumiemy się?
- Więc nie zaśpiewa wujek? - Paweł poczuł się strasznie głupio. - Ale ja już powiedziałem...
- Co? Powiedziałeś księdzu, że zaśpiewam?
- Księdzu nie.
- Masz szczęście.
- Powiedziałem pani Natalii, ale ona i tak od razu zapowiedziała, że wujek nie zaśpiewa – Paweł spróbował załagodzić sytuację, ale bez powodzenia.
- Słucham? - Ton Możejki był teraz wyjątkowo lodowaty. Wizja nabijającej się z niego gospodyni księdza zdecydowanie nie poprawiła jego i tak już paskudnego humoru - Kto ci pozwolił za mnie decydować? Jak będę potrzebował, żeby ktoś wtrącał się w moje uporządkowane życie, sam o to poproszę, zrozumiano? - warknął.

Resztę drogi przesiedzieli w milczeniu, a gdy samochód zatrzymał się wreszcie, Możejko opuścił go bez słowa i, nie czekając na Pawła, ruszył w stronę domu. Chłopiec nie pozostał dłużny, przy drzwiach chwycił za smycz i przypiął ją do obroży Watsona.
- Chodź, piesku. Ktoś tu potrzebuje zająć się swoim uporządkowanym życiem – mruknął na tyle głośno, by wujek go usłyszał, po czym nieco przestraszony swoją własną bezczelnością jak najszybciej opuścił dom.

Możejko z ulgą przywitał fakt, że Paweł postanowił wyprowadzić Watsona. Zdecydowanie potrzebował chwili samotności. Widząc jego minę, już pożałował, że tak ostro potraktował chłopca, ale z drugiej strony nie widział, jak inaczej miał się zachować. Inspektor Możejko zawsze trzymał podwładnych krótko, oszczędzając im pochwał, które mogłyby ich zepsuć, za to nie szczędząc zdrowej, konstruktywnej krytyki. No dobrze, nie szczędząc jakiejkolwiek krytyki. Może czasem był za ostry. Ale to działało. Komenda chodziła jak szwajcarski zegarek, a jej szef cieszył się szacunkiem i posłuszeństwem podwładnych. Czyż nie?

Jakkolwiek trudno mu było się do tego przyznać, musiał w końcu uznać, ze wcale nie był takim ideałem. To co, jak sobie wmawiał, było żelazną dyscypliną, było nieraz zwykłym wyładowywaniem swojej frustracji na podwładnych. Ale oni znali go dość dobrze, by puszczać jego kąśliwe uwagi mimo uszu i dalej robić swoje, czekając, aż humor szefa się poprawi. Paweł go nie znał. Paweł był przede wszystkim tylko małym, zagubionym chłopcem. Nie potrzebował surowej dyscypliny. A już na pewno nie tego, by ktoś się na nim wyżywał, bo nie radził sobie ze śledztwem. To nie była jego wina, że wywrócił uporządkowane życie inspektora Możejki do góry nogami. Gdyby mógł, odmieniłby los jeszcze chętniej, niż jego wujek.

Orest Możejko już dawno nie czuł się tak paskudnie. Apetyt już dawno mu minął, zaparzył więc tylko kawę i usiadł na kanapie, czekając na powrót Pawła i usiłując wymyślić najlepszy sposób na załagodzenie sprawy. Jakby na potwierdzenie jego ponurego nastroju w pobliżu rozległo się wycie psa. O dziwo, dźwięk ten brzmiał wyjątkowo znajomo. Możejko łypnął na zegarek – Pawła nie było już od prawie dwóch godzin. Sklął się w duchu za to, że wcześniej nie zwrócił na to uwagi, odstawił kubek po kawie i energicznie ruszył do drzwi. Wycie pochodziło rzeczywiście z krtani Watsona. Pies siedział na trawniku, zerwał się jednak na widok pana i ruszył w jego stronę, radośnie merdając ogonem. Za nim ciągnęła się porzucona smycz. Pawła nie było widać.

***

Nocul skrzywił się na widok sytuacji na szachownicy. Jak zwykle przegrywał. Starał się sobie wmówić, że już dawno przestał się tym przejmować. Nie był to w końcu pierwszy dowód nadzwyczajnego geniuszu księdza Mateusza. Ale jednak ten mógłby przynajmniej od czasu do czasu pozwolić Mietkowi chociaż na remis!

Od początku partii zastanawiał się, jak delikatnie wydobyć od przyjaciela informację o jego rozmówczyni, ale że skończył grę niewiele mądrzejszy niż przedtem, postanowił zacząć prosto z mostu.
- Widziałem księdza dziś przed szkołą.
- Naprawdę? A ja pana nie zauważyłem. - Mateusz uśmiechnął się po swojemu. Mietek znał ten uśmiech. Choć wyglądał on zupełnie niewinnie, sugerował, że ksiądz coś wie. Niestety, jak wydobyć tę wiedzę od proboszcza, tego Mietkowy instynkt nie podpowiadał.
- A bo rozmawiał ksiądz z pewną panią. Naszą znajomą, dodam.
- Tak? - zainteresował się ksiądz. A przynajmniej w uprzejmy sposób udał zainteresowanie. Mietek nigdy nie był pewien, czy ksiądz przypadkiem nie nabija go w balona. Udaje czy nie wie? Postanowił jednak iść na całość.
- To była prostytutka, wiedział ksiądz o tym?
- Wiedziałem. Ale chyba nie to czyni ją obiektem waszych zainteresowań?
- To od niej się dowiedzieliśmy, że ten niby-bar od włamania był przykrywką dla burdelu. Zemsta byłej pracownicy, kapuje ksiądz?
- Mniej więcej. - Znowu ten enigmatyczny uśmiech. - To co, panie Mietku, jeszcze partyjkę?
Mietek zrezygnowany opuścił głowę. Żaden przestępca, jakiego przesłuchiwał w swojej nie tak już krótkiej karierze w policji, nie dorastał do pięt ojcu Mateuszowi.
Komentarz będzie jak zawsze krótki i nieogarnięty. Przykro mi, ale inaczej nie umiem. Bo jedynym sensownym stwierdzeniem, które ciśnie mi się na usta, jest to, o którym już ci pisałam, Ottiś: To. Jest. Genialne. Ale to chyba trochę za mało jak na cały komentarz, prawda? Więc pomyślmy...

Po pierwsze - nie marudź o tej niekanoniczności, bo to oczywista bzdura. Aż mnie przytkało, gdy przeczytałam twój wstęp, bo właśnie przez cały czas się zachwycałam, że wychodzą ci idealnie kanoniczni bohaterowie. A już Mietek i Natalia to po prostu mistrzostwo świata. Zwłaszcza Natalia. Słowo daję - jak żywa!

Po drugie - babcia Lucyna! I Pluskwa jako kominiarz! I Możejko, który miałby śpiewać psalm! Czytałam to już kilkanaście razy, a za każdym razem tak samo mnie to śmieszy. Absolutne perełki.

Po trzecie - intryga kryminalna rozwija się nieznacznie, ale w coraz bardziej interesującym kierunku. Jestem ciekawa, co będzie dalej. Ale skoro Mateusz już coś wie, to zapewne i my niedługo dostaniemy jakieś konkretniejsze informacje.

Po czwarte - odpuściłaś na razie Paruzelowi i chwała ci za to. Bo ja naprawdę nie łapię, dlaczgoście się go tak uczepiły.

Po piąte - cierpię na niedobór Watsona. Mam nadzieję, że w następnym odcinku będzie go więcej.

I po szóste - jesteś zła, wiesz? Zła, podła i podstępna. Jak można skończyć rozdział w takim momencie?! Niby wspominałaś mi już wcześniej, że coś takiego się wydarzy, a jednak i tak strasznie mnie to chwyciło. I z niecierpliwością czekam na rozwój wydarzeń.

Podsumowując - rewelacyjny tekst. Domagam się natychmiastowej kontynuacji!

T.L. dnia Nie 11:09, 09 Wrz 2012, w całości zmieniany 1 raz
Potrzebowałam wymówki, żeby nie pisać 3 prac, z którymi i tak już jestem niesamowicie spóźniona, więc musiałam wrócić to tego ficka XD

Tinulka, wiem, że mało, ale i tak najszczersze spóźnione życzenia urodzinowe!

Środa, 13 kwietnia

1/2

- Nie, proszę księdza, nadal ani śladu. - Aspirant Nocul ścisnął mocniej słuchawkę, rzucając przy tym zaniepokojone spojrzenie w stronę gabinetu szefa. - Na pewno niczego sobie ksiądz nie przypomina? Może coś wspomniał, na przykład o jakimś koledze...

W głębi duszy wiedział, że było to mało prawdopodobne. Paweł przebywał w Sandomierzu zaledwie od paru dni, nie znał tu żadnego miejsca poza domem swego wujka, komendą oraz plebanią. Tym bardziej więc jego przedłużająca się nieobecność napełniała Mietka niepokojem. Możejko usiłował zachować spokój i przekonać wszystkich wokół, że profesjonalizm trzyma górę nad emocjami. Komuś znającemu komendanta tak dobrze jak jego zastępca nietrudno było jednak zauważyć, że jego spokój był tylko dobrze sporządzoną maską. Mietek jeszcze raz przywołał w myślach obraz z poprzedniego wieczora, wyprany z emocji głos Oresta kiedy przedstawiał swoją ostatnią rozmowę z chłopcem i jego drżące dłonie, które przeczyły sztucznemu opanowaniu właściciela. Sprawa włamania poszła w odstawkę, gdyż nawet niezaangażowani bezpośrednio w poszukiwania Pawła policjanci byli o wiele bardziej zainteresowani losem chłopca niż śledztwem, które i tak wydawało się utknąć w martwym punkcie. Mietek nie dziwił się im. Samotne dziecko błąkające się nocą gdzieś po obcym mieście to dobry temat na film, ale przerażający w rzeczywistości, zwłaszcza dla kogoś, kto z racji zawodu aż za dobrze wiedział o grożących tam niebezpieczeństwach. Sama myśl, że Zosia mogłaby się znaleźć w takiej sytuacji, sprawiała, że zlewał go zimny pot. Podziwiał wymuszony spokój Możejki, jednocześnie bojąc się, na jak długo wystarczy przyjacielowi sił na to udawanie. Mietek wiedział doskonale, że ten chłopiec, który przypadkiem znalazł się pod opieką Oresta Możejki, stał się mu o wiele bliższy, niż inspektor chciał przyznać, nawet przed samym sobą. Aspirant Nocul uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie roześmianego, zrelaksowanego szefa pochłoniętego do reszty grą w karty. Jeszcze trochę i nawet inspektor Możejko przemówiłby ludzkim głosem.

- I co? - Głos komendanta brutalnie wyrwał go z rozmyślań.
- Nic...nadal nic. Pewnie gdzieś lata i bawi się z nami w kotka i myszkę. Jak go dorwiesz, powinieneś mu walnąć porządne kazanie. - Mietek starał się brzmieć pocieszająco.
- Już mu walnąłem kazanie i widzisz, jakie są skutki – odparł Możejko ponuro i z ciężkim westchnieniem usiadł na sąsiednim krześle, bezwiednie zgarniając leżący na brzegu biurka ołówek.
- Szefie, no co szef... Przecież to nie szefa wina... - Pocieszanie nigdy nie było mocną stroną Nocula.
- Mietek, ja mu powiedziałem, żeby nie wtrącał się w moje uporządkowane życie! - głos Możejki brzmiał, jakby dochodził z wnętrza głębokiej studni. Nagle cała jego uwaga zdawała się być poświęcona ołówkowi.
Mietek rzucił przyjacielowi zszokowane spojrzenie.
- Naprawdę tak mu powiedziałeś? Ale Orest, przecież to dzieciak i do tego dzieciak, który właśnie stracił matkę!
- Wiem! - warknął Możejko. - Jeśli chcesz mi powiedzieć, że jestem idiotą albo dupkiem bez serca, to proszę, czekam! - Ołówek zatrzeszczał niebezpiecznie.
- Przepraszam. - Mietek westchnął cicho. - Nie myślę tak. I wiem, że ty też nie myślisz tak, jak mu powiedziałeś. Nieważne, co się stało. Ważne, żebyśmy go znaleźli.
Możejko bez słowa pokiwał głową i bezmyślnie obrócił ołówek w rękach. W tym momencie Mietek uświadomił sobie nagle, jak źle wygląda jego szef. Inspektor miał bladą twarz, podkrążone oczy i wydawał się o wiele starszy niż w rzeczywistości. Noculowi zrobiło się go jeszcze bardziej żal.
- Orest... idź do domu...
- Nie ma mowy! - Przyjaciel spojrzał na niego jakby z wyrzutem.
- Idź, zobacz, może akurat wrócił. - W domu Możejki od wieczora stacjonował ktoś z komendy, na wypadek gdyby Paweł jednak wrócił, ale Mietek wiedział doskonale, że w żaden inny sposób nie przekona szefa, by dał sobie choć chwilę wytchnienia. O dziwo ten nie protestował. Mietkowi przyszło do głowy, że może inspektor rzeczywiście chwycił się tej znikomej nadziei, że odnajdzie chłopca w domu, całego i zdrowego, i nagle poczuł się jeszcze gorzej. Daj Boże żeby tak było, pokręcił smutno głową, odprowadzając przyjaciela wzrokiem, dopóki ten nie zniknął za drzwiami.

Niestety, Pawła nadal nie było. Możejkę przywitał tylko szczęśliwy Watson, rozwalony pod nogami nieco mniej szczęśliwego policjanta. Pies zamerdał tylko ogonem, nie ruszając się z miejsca.
- Watson! - Orest wiedział doskonale, że jego owczarek, wbrew groźnemu wyglądowi, był niesamowitym pieszczochem i wielokrotnie zdarzało się, że niczego nieświadomi goście, którzy ośmielili się pogłaskać natręta, kończyli z wielkim psiskiem leżącym w poprzek ich drogi i bezustannie domagającym się dalszych pieszczot.

Słysząc swoje imię, owczarek niechętnie podniósł się i zbliżył do pana.
- Nie podlizuj się – skomentował Orest merdanie psiego ogona. - I zostaw gościa – dodał widząc, że Watson, uznawszy przywitanie za odbębnione, wraca do wcześniej upatrzonej ofiary.

Tymczasem speszony gość – młody funkcjonariusz świeżo po szkole policyjnej, jeden z tych, co to wciąż patrzyli na swojego komendanta z nabożną czcią i mieli tendencję do upuszczania wszystkiego, co mieli w rękach, kiedy tylko kierował się w ich stronę - podniósł się z fotela i stał sztywno w milczeniu, czekając na dalsze rozkazy. Możejko rozkazał chłopakowi zostać, a sam przypiął Watsonowi smycz i skierował się ku drzwiom. Wmawiał sobie, że to tylko krótki spacer, po którym posłucha Mietka, zje coś i zdrzemnie się na chwilkę. W głębi serca liczył jednak, że może owczarek znajdzie jakiś trop, który oni przegapili. W końcu to Watson jako ostatni widział Pawła, może chociaż zareaguje jakoś w miejscu, gdzie się rozstali, albo nawet podejmie znajomy trop.

Czas mijał, komórka Oresta nadal milczała, a jedyne, co osiągnął z Watsonem, to to, że pies przestał wyrywać się do przodu i szedł teraz grzecznie przy nodze pana z wywieszonym jęzorem, okazując coraz mniej zainteresowania otoczeniu.
- Tak nic nie osiągniemy – mruknął do psa, który odpowiedział mu jednym z tych mądrych spojrzeń, jakimi psy zazwyczaj raczą właścicieli, gdy ci zamiast wydawać komend zaczynają zwierzać się im z tego, o czym nie mają ochoty opowiadać przedstawicielom własnego gatunku. - To wszystko moja wina, nie? - Watson zaszczekał w odpowiedzi, co zabrzmiało inspektorowi niemalże jak potwierdzenie. Po chwili jednak trącił wilgotnym nosem dłoń pana, zupełnie jakby chciał powiedzieć „Spieprzyłeś sprawę, ale nie martw się, ja ci pomogę to naprawić”. Wyraz psiego pyska był tak pocieszny, że Możejko uśmiechnął się mimo woli. Wyrwany na chwilę z ponurych rozmyślań, rozejrzał się uważniej wokół i zorientował się, że przypadkiem znalazł się w pobliżu kościoła. Wprawdzie mieszkańcy plebanii zostali już przesłuchani w sprawie zniknięcia Pawła i żadne z nich nie przypomniało sobie niczego, co mogłoby wskazywać na potencjalne miejsce przebywania chłopca. Nawet jednak inspektor Możejko musiał gdzieś bardzo głęboko w duchu przyznać, że umiejętności detektywistyczne sandomierskiego proboszcza przekraczały te przeciętnego policjanta. A może to zresztą nie umiejętności, a sam fakt, że ksiądz był bliżej ludzi, znał ich i wzbudzał więcej zaufania i chęci do zwierzeń niż funkcjonariusze policji. W każdym razie ilekroć Możejko i jego podkomendni byli w kropce, to właśnie ojciec Mateusz wpadał na właściwy trop. Dlatego też inspektor, mimo że nie chciał się do tego przyznać nawet sam przed sobą, po cichu liczył, że i teraz ksiądz wpadnie na jakieś genialne rozwiązanie.

- Zostań! - przykazał psu, po czym ruszył w stronę plebanii. Z wnętrza nie dochodziły żadne dźwięki, a pukanie utwierdziło go w przekonaniu, że budynek był pusty. Rozczarowany Możejko nie bardzo wiedział, co dalej robić. W końcu zdecydował zajrzeć jeszcze do kościoła. Przy drzwiach natknął się na organistę Piotra, który skinieniem głowy wskazał mu klęczącego przed ołtarzem proboszcza. Niepewny, jak powinien się zachować, komendant zbliżył się i przysiadł na brzegu jednej z ławek. Starał się stąpać chicho, jednak odgłos jego kroków w pustym kościele zwrócił uwagę Mateusza. Ksiądz obejrzał się, uśmiechnął się do inspektora i przeżegnawszy się wstał, by dołączyć do niego. Zamienili cicho kilka słów, lecz mimo pocieszającego tonu kapłana, Możejko nie czuł się ani trochę spokojniejszy, opuszczając budynek kościoła. Tym razem Mateusz wydawał się równie zagubiony i zaniepokojony losem zaginionego chłopca, co on sam, czym w głębi duszy Orest był nieco rozczarowany. Podświadomie zaczął już chwytać się nadziei, że proboszcz jak zwykle okaże się lepiej poinformowany od całej sandomierskiej policji, a nawet że Pawełek wyskoczy nagle gdzieś zza kolumny z okrzykiem w stylu „niespodzianka!”, jak gdyby nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Ale nie mógł się dłużej oszukiwać, nieważne, jak bardzo chciał odwołać wypowiedziane pod wpływem emocji słowa, wiedział, że to niemożliwe i że gdziekolwiek chłopiec obecnie przebywał i cokolwiek było bezpośrednią przyczyną jego zaginięcia, Paweł był teraz przekonany, że nie ma dokąd wracać, bo jego jedyny krewny nie chce mieć z nim nic wspólnego. Po chwili jednak do jego umysłu wkradła się jeszcze gorsza myśl: a co jeśli Paweł tak nie myśli, z tego prostego powodu, że Paweł w tym momencie nic już w ogóle nie myśli? Co jeśli Paweł... Możejko potrząsnął zdecydowanie głową. Nie wolno mu było tak myśleć, musiał skupić wszystkie swoje siły na odnalezieniu chłopca. Całego i zdrowego, bo przecież nie mogło być inaczej, prawda?
- Wszystko przez ten głupi psalm – mruknął, uświadamiając sobie na nowo, jak bezsensowny był powód tego wszystkiego.
- Słucham? - Ksiądz Mateusz, idący przodem, zatrzymał się w sieni i spojrzał ze zdziwieniem na towarzysza.
- Wie ksiądz, to wszystko zaczęło się od tego, że odmówiłem śpiewania psalmu, w który Paweł usiłował mnie wrobić. - Możejko westchnął ciężko, czując coraz większe wyrzuty sumienia. Usiłował odgradzać się od podobnych myśli, skupiać na tym, co było tu i teraz, ale za każdym razem kiedy dopuścił do siebie świadomość jego roli w ucieczce chłopca, coraz trudniej było mu powrócić do tego chłodnego profesjonalizmu, którego potrzebował, by kontynuować poszukiwania.
- Tak, słyszałem o tym – odparł miękko ksiądz i Inspektorowi przeszło przez myśl, że nie wie, czy Mateusz mówi o pomyśle Pawła, którym ten musiał się z nim podzielić poprzedniego dnia, czy też Mietek wprowadził go już w szczegóły tego, co stało się wieczorem, gdy opuścili plebanię. Doszedł jednak do wniosku, że nie chce i nie potrzebuje teraz tego wiedzieć.
- Gdyby... jeśli Paweł się odnajdzie, obiecuję księdzu, że zaśpiewam ten cholerny psalm! - To miało być tylko zakończenie rozmowy, jednak emocje na chwilę wzięły nad nim górę i w efekcie słowa, które wypowiedział, były o wiele ostrzejsze, niż zamierzał. Były czymś w rodzaju obietnicy, oferty targowej skierowanej do wyższej instancji niż zaskoczony proboszcz. Oddaj mi go całego, a będziesz zaskoczony, jak święty potrafię być! Czując, że traci panowanie nad sobą, Możejko odwrócił się szybko, wymamrotał pożegnanie i gwałtownie wypadł z kościoła, omal nie zapominając o Watsonie, który, na szczęście nieuwiązany, sam ochoczo ruszył za panem.

- Już ja tego dopilnuję! - powiedziała złowrogo Natalia, wychylając się nareszcie zza otwartego skrzydła kościelnych drzwi.
- Natalia! Podsłuchiwałaś? - Ksiądz Mateusz oburzył się szczerze.
- Przepraszam, proszę księdza, ale akurat zmywałam podłogę w kącie i tak jakoś nijako mi było wyjść. - Zawstydzenie gospodyni wyglądało na odrobinkę mniej szczere. - Ale proszę księdza, nie sądzi ksiądz, że on tam czegoś temu biednemu chłopcu nagadał? Przecież to takie grzeczne dziecko. Miałby sam z siebie z domu uciec? Nie sądzę! Pewnie Możejko się wściekł, jak usłyszał o jego pomyśle, od razu mówiłam Pawełkowi, że nic z tego, ale...
- Natalia! - przerwał jej ksiądz z wyrzutem. - Inspektor Możejko nie skrzywdziłby Pawła specjalnie, nawet jeśli rozgniewał się i powiedział coś nieprzyjemnego, to nie znaczy, że należy go obwiniać za tę całą sytuację. Jesteśmy tylko ludźmi.
- Ale Paweł to dziecko, do tego...
- Właśnie. Dlatego musimy ze wszystkich sił pomóc Możejce go odnaleźć.
- O nie, Możejce to ja pomagać nie będę! - zaperzyła się Natalia, jednak już z mniejszym przekonaniem. - Ale Pawełek to co innego. Żeby tylko biednemu dziecku się nic nie stało, teraz tyle złych ludzi się wszędzie kręci... - Gniew na Inspektora niemal natychmiast został wyparty z serca Natalii przez szczery niepokój o chłopca. Musiała też przyznać, że choć doskonale skrywana, słabość Możejki do Pawła i natychmiastowa zmiana w jego chłodnym, nieco wyniosłym sposobie bycia, kiedy tylko znajdował się w jego pobliżu, nie umknęła uwadze gospodyni. Podobnie zresztą jak fakt, że wujek-policjant najwyraźniej od razu stał się dla chłopca bohaterem i wzorem do naśladowania. Przebywanie razem mogło obu przynieść wiele dobrego, tym bardziej więc Natalia była zła na Inspektora, że ten nie widział tych jakże oczywistych rzeczy i najwyraźniej zepsuł wszystko swoim czasem nieco paskudnym charakterkiem. Mimo tej złości, było jej jednak szkoda obydwu, zamilkła więc, modląc się w duchu już nie tylko o bezpieczny powrót Pawła, ale także o zmiękczenie twardego karku jego wuja. dnia Pią 14:06, 19 Kwi 2013, w całości zmieniany 1 raz
Moje! <3

EDIT: Po pierwsze - dziękuję za cudowną niespodziankę! Szczerze mówiąc, straciłam już nadzieję na nowy rozdział... ;)

A teraz do rzeczy...

Jesteś okropna, wiesz? Bo jak tak można - cały rozdział służący tylko i wyłącznie trzymaniu czytelników w napięciu? Ani słówka podpowiedzi? Ani najmniejszego kroczku na przód w rozwoju akcji? To czysty sadyzm.

I choć mało nie dostałam przez ten rozdział zawału serca, to muszę przyznać, że jest wspaniały. Bo budowanie napięcia - jakkolwiek nieco frustrujące - wyszło ci rewelacyjnie! Po prostu czyta się to z zapartym tchem.

Świetnie też kreślisz postaci. Wszyscy bohaterowie są bardzo kanoniczni. I rewelacyjnie opisujesz ich emocje i przemyślenia.

Jeśli już miałabym się czegoś czepiać - to Natalii. Bo o ile w poprzednich rozdziałach była idealna, o tyle tutaj już nie do końca. Wcześniej po prostu widziało się ją i słyszało w głowie wypowiadane przez nią kwestię, tak dobrze ją opisywałaś. Tutaj jest taka... trochę mniej nataliowata po prostu. Ale tak tylko odrobinkę.

Podsumowując - świetnie napisany rozdział. Tylko że teraz jeszcze bardziej nie mogę się odczekać dalszego ciągu. Więc z niecierpliwością czekam na następny rozdział i po cichu liczę, że będzie szybciej niż ten.

T.L. dnia Nie 21:54, 14 Kwi 2013, w całości zmieniany 1 raz
Rewelacyjne jest to opowiadanie, Otter . A ten rozdział jest chyba moim ulubionym - świetnie wszystko opisujesz - emocje, wyrzuty targające Możejką, rozmowy jak wyciągnięte z serialu. I Mietek martwiący się o Oresta <3. I Mateusz, który stara się go podnieść na duchu. I Natalia - może trochę za ostra i za mało wyrozumiała dla Inspektora, ale jednak wciąż jak ona. Jednym słowem - GENIALNE!