, [M] TEKST TICI: "Doskonały plan" (fandom Zorro) ďťż

[M] TEKST TICI: "Doskonały plan" (fandom Zorro)

Kto tam jest w środku?
Kolejna część przygód Zorro. Jak zawsze, za zgodą Tici

Doskonały plan

Luis Ramonie nie był durniem. Dowodził tego, jego zdaniem, sam fakt, że mianowano go alcalde, choć był nim w pueblo tak małym jak Los Angeles. Zresztą, zdaniem Ramone, Los Angeles nie było aż tak małe, częściej określał je słowem „zaciszne”. No bo w końcu ile puebli na terenie Kalifornii mogło się pochwalić własnym jeziorem? Zaś gazety nie posiadały nawet znacznie większe Monterey czy port w San Pedro. Ramone dyskretnie pomijał przy tym, kto był pomysłodawcą pierwszej z tych nowinek i utrzymywał drugą, podkreślając, że wszystko to pojawiło się w Los Angeles za jego rządów.
O dziwo, mieszkańcy Los Angeles podzielali w tej kwestii jego zdanie. Mieli sporo do powiedzenia na temat pomysłów swojego alcalde, szczególnie tych dotyczących nowych opłat czy podatków i równie dużo na temat samej osobowości Luisa Ramone, ale nikt nie twierdził, że jest on durniem. Raczej uważano, że to sprytny człowiek, który przez posiadaną w swoich rękach władzę i samolubne podejście do świata jest dosyć niebezpieczny. A w każdym razie dość groźny, by unikać otwartego z nim konfliktu. Co oczywiście nie oznaczało, że pewnych problemów nie można było załatwić po cichu, w czym szczególnie celowali żołnierze. Pikanterii całej sprawie dodawał fakt, że sam Ramone wiedział, iż jego polecenia czy zarządzenia są traktowane, powiedzmy, że dość oględnie, a w każdym razie nie przestrzegane co do joty, co stanowiło dla niego źródło ciągłej frustracji. Bo, mimo wszystko, mimo rozkwitu powierzonego mu pueblo, mimo powoli, ale stale pęczniejącej prywatnej kasy (kasa miejska była odrębną sprawą i z zasady świeciła pustkami), nie mógł zdobyć wymarzonego poważania i szacunku. Nie mówiąc już o opinii gubernatora, która mogła mu przynieść przeniesienie do innego, zamożniejszego i łatwiejszego w zarządzaniu pueblo.
Ramone doskonale wiedział, kto jest winien zaistniałej sytuacji. W chwilach frustracji wyliczał sobie kolejne osoby: pyskatą do granic bezczelności senoritę Victorię Escalante, prowadzącą jedyną w Los Angeles gospodę, z jadłodajnią i noclegami, gdzie zatrzymywali się wszyscy przejezdni i gdzie toczyło się życie towarzyskie pueblo, która nigdy nie okazywała stosownego dla władzy respektu, protestując przy każdej okazji; don Alejandro de la Vegę, najbogatszego i najbardziej poważanego caballero w Los Angeles i okolicach, który zawsze pamiętał, jakie są przywileje osiadłej tu hiszpańskiej szlachty i nigdy nie omieszkał wytknąć ich naruszenia; don Diego de la Vegę, syna don Alejandro, dziwaka i niezgrabiasza, który jednak nie omijał żadnej okazji, by się wtrącić swoje trzy grosze do każdego zarządzenia alcalde. No i przy żadnej takiej wyliczance Luis Ramone nie pomijał Zorro, tego roześmianego przebierańca, który był w najoczywistszy sposób odpowiedzialny za to, że alcalde cieszył się w Los Angeles tak małym szacunkiem. Bo jeśli nawet, groźbą aresztu czy wręcz egzekucji, udawało mu się zamknąć usta senoricie Victorii czy de la Vegom, tak Zorro nie mógł uciszyć nigdy. Wręcz przeciwnie, im bardziej się starał, tym bardziej spektakularne ponosił klęski. Zorro wyśmiewał go, krzyżował mu plany, obracał je przeciwko niemu, a gdy już-już wydawało się, że tym razem się uda, zmuszał go do porzucenia czy odwołania zarządzeń.
Ramone był na tyle bystry, by przyznać się przed samym sobą, że spora ilość jego niepowodzeń wypływała czy to z jego własnej zachłanności, czy też z tchórzostwa. Gdyby bowiem pewne rzeczy zaplanował bardziej ostrożnie, gdyby nie próbował skorzystać z pewnych okazji, Zorro nie miałby pretekstu do wystąpienia przeciwko niemu. A gdyby nie był tchórzem... Mógł powtarzać sobie, że odwołanie podatku pod groźbą przyłożonej do gardła szpady było przejawem nie tyle tchórzostwa co rozsądku, ale rozgoryczenie, poczucie bycia tchórzem i niesmak do samego siebie pozostawały.
By się od nich uwolnić, by odzyskać poważanie, musiał coś zrobić. Pozbycie się Zorro wydawało się być pierwszym i najlepszym rozwiązaniem. Nie było to jednak takie proste. Ramone, przy okazji wspominania, kto mu jak zawinił, przywoływał też w pamięci wszystkie swoje wcześniejsze próby pozbycia się jeźdźca w masce i efekty, jakie one odnosiły. Musiał przyznać, że najbardziej zbliżył się do swego celu dwukrotnie: gdy Palomarez rządził pueblo i gdy był uwięziony w starej kopalni. Pierwszego nie był w stanie powtórzyć. Pomijając fakt, że metoda Palomareza przyprawiała go o dreszcze, nawet we wspomnieniach, i to, że nie miał dosyć żołnierzy, by ją powtórzyć, to sposób ten okazał się bardzo nieskuteczny. Zorro uciekł z celi w ciągu kilkunastu minut, najwidoczniej mając przygotowaną drogę wyjścia jeszcze zanim pozwolił się tam zamknąć. Drugi sposób był raczej wykorzystaniem okazji, bardzo obiecującym, ale jedynym jego skutkiem był to, że Zorro nie pokazywał się przez kilka tygodni i przesłał mu przez swego kolegę po szpadzie, don Diego, kilka słów ostrzeżenia. No i to, że uznał to za pretekst, by przy innej okazji zaproponować Luisowi Ramone rewanż w przysługach.
Jednak jakiś sposób znaleźć się musiał…

Tego dnia maszyna drukarska miała swój dzień buntu. Wystarczył jeden mało ostrożny ruch i wszystkie czcionki z kaszty rozsypały się po podłodze. Don Diego de la Vega westchnął jedynie i zabrał się za zbieranie ich z powrotem do przegródek. Tyle tylko było w tym dobrego, że pierwsza strona Guardiana została odbita i będzie mógł sprawdzić, ile porobił literówek, gdy już skończy porządkowanie. Praca była brudna i mozolna, toteż pojawienie się sierżanta Mendozy zostało przyjęte z prawdziwą ulgą.
- Buenos dias, sierżancie – Diego starał się zachować dobry humor niezależnie od poplamionych farbą rąk i jeszcze nie posortowanego stosu czcionek na podłodze. – Co was sprowadza?
- Alcalde chce was widzieć w swoim gabinecie, don Diego…
- Alcalde? Nie będę miał dla niego jeszcze nowego numeru, powiedzcie mu, że mam przestoje techniczne – Diego podniósł kolejną czcionkę, obejrzał i wrzucił na właściwe miejsce.
- Ale on nie chce mówić z wami o gazecie…
- Nie? A o czym w takim razie?
- Nie powiedział mi, don Diego…
Diego z westchnieniem wytarł ręce w szmatę. Zbieranie czcionek mogło poczekać. Niedługo pojawi się Felipe i we dwójkę znacznie sprawniej posprzątają cały ten bałagan. Chłopak miał prawdziwy talent do odczytywania liter, nawet tych odwróconych w pojedynczych czcionkach. Ale zanim przyjdzie, on, Diego, może przejść się do Ramone i dowiedzieć, czego od niego chce alcalde.
Alcalde nie bawił się w subtelności.
- De la Vega, jak komunikujecie się z Zorro? – rzucił zamiast powitania.
Don Diego uniósł brwi w zdziwieniu.
- Alcalde, po co wam ta wiedza?
- To dla was nieistotne. Odpowiedzcie!
- Nie, alcalde – Diego uśmiechał się lekko, udzielając tej odpowiedzi ale to nie złagodziło ostateczności tej odmowy.
- To rozkaz!
- Wybaczcie, alcalde, ale nie jestem żołnierzem.
Luis Ramone sapnął gniewnie, słysząc tę odpowiedź. Oczywiście, że młody de la Vega nie był żołnierzem. Mógł jednak wykonać rozkaz swojego alcalde.
- Zastanawiam się – powiedział – czy wizyta w celi nie będzie dla was dobrą okazją, byście się zastanowili nad waszym oporem wobec władzy.
- Czyżbyście chcieli mnie aresztować? Za co?
- Za pomaganie znanemu banicie, za opór wobec władzy i… - Ramone zawahał się na moment – za rozpowszechnianie tajemnic państwowych. – Wskazał na smugi farby drukarskiej na rękawie don Diego.
De la Vega wzruszył ramionami.
- Rozumiem, że moje zwolnienie z aresztu będzie zależało od odpowiedzi na wasze wcześniejsze pytanie?
- Lub od tego, czy Zorro uzna za stosowne spróbować was uwolnić – uśmiechnął się w odpowiedzi Ramone. – Mendoza! Zamknijcie don Diego w celi!
- Ale alcalde…
- To rozkaz!
- Si, alcalde…
Don Diego spokojnie ruszył w stronę wejścia do aresztu. Gdy Mendoza zamknął za nim kratę, Diego wyciągnął z kieszeni kilka monet.
- Sierżancie, bądźcie tak dobrzy i powiadomcie senoritę Escalante, że nie zjem dziś z nią obiadu. Gdyby była tak uprzejma i przysłała mi tu posiłek… Sami też się poczęstujcie, proszę. A, i jeszcze jedno. Będę potrzebował paru drobiazgów…
- Si, don Diego – wyjąkał sierżant, najwyraźniej oszołomiony beztroskim podejściem aresztanta i zniknął za drzwiami. Diego usiadł na pryczy, wypróbowując, czy jest dość wygodna. Już kiedyś spędził tu kilka godzin, więc teraz… Teraz był bardzo ciekawy, jak rozwinie się dalej sytuacja.
Senorita Victoria Escalante, narzeczona don Diego de la Vegi, nie przysłała mu obiadu. O nie, najpierw wpadła do gabinetu alcalde niczym antyczna furia. Siedząc na swojej pryczy Diego z uśmiechem przysłuchiwał się awanturze szalejącej w sąsiednim pomieszczeniu. Musiał przyznać, że początkowo Ramone wykazał się sporą odwagą, stawiając czoła rozwścieczonej senoricie Escalante, jednak szybko sytuacja przestała być zabawna. Luis Ramone zagroził bowiem Victorii, że uwięzi także i ją. To trochę ostudziło senoritę, na tyle, by przeszła od żądań natychmiastowego uwolnienia Diego do domagania się widzenia z uwięzionym. Na to już alcalde przyzwolił.
- Wszystko w porządku, Diego? – zapytała, ściskając mu dłonie przez kraty.
- Wszystko w porządku – odpowiedział. Ucałował wnętrze jej dłoni. – Przepraszam, ale nie mogę ci obiecać, że szybko zjemy wspólny obiad. Mam tu być, póki nie powiem, jak kontaktuję się z Zorro. Albo póki Zorro nie okaże się na tyle nieostrożny, że przyjdzie mnie uwolnić.
- Co on… - Victoria ściszyła głos, zerkając w stronę drzwi prowadzących do gabinetu. Widok Diego za kratami denerwował ją do szaleństwa. I dlatego, że przypominała sobie, jak ona sama była uwięziona w tym areszcie, i dlatego, że sama myśl o tym, że Diego może się tu znaleźć, była dla niej koszmarem już od miesięcy.
- Ciii… kochanie… - Diego raz jeszcze ucałował jej dłoń. – Nic się o mnie nie martw… Nic mi się nie będzie.
- Diego…
- Nic się nie martw – powtórzył Diego i dorzucił szeptem. – Ramone pożałuje, że mnie zamknął, ale to trochę potrwa. Pomożesz mi?
Victoria spojrzała na niego ze zdumieniem pomieszanym z niedowierzaniem. Wyglądało na to, że Diego ma plan, który zrealizuje jako Diego, nie jako Zorro.
- Co mam robić?
- Uprzedź ojca, by nie robił zbytniej awantury, to pierwsze. Przeproś go, że jakiś czas będę… zajęty – Diego zaczął mówić głośniej. – Gdyby pojawił się Felipe, to ma posprzątać w drukarni, rozsypałem niechcący kasztę. Potrzebuję trochę papieru na notatki, pióra i atramentu i jakby przyszły moje książki z Monterey, to też mi je przyślij. A, i jeszcze będę potrzebował świeżego ubrania, Felipe może mi je przynieść.
- Diego… Ty się szykujesz na dłuższy pobyt…
- Oczywiście. Jak mówiłem, albo zdradzę Zorro, albo Zorro po mnie przyjdzie. Choć nie sądzę, by był aż tak nierozważny… I jeszcze… - Diego nachylił się do ucha Victorii szepcąc coś szybko, a jej oczy stawały się coraz większe i większe, aż zaśmiała się głośno.
- Och, Diego!
- Dosyć tych czułości – Ramone stanął w drzwiach aresztu. – Senorita, proszę wyjść.
- A jeśli nie? – Victoria ujęła się pod boki.
- Zamknę was w ostatniej celi!
Na to stwierdzenie Victoria ustąpiła i z dumnie uniesioną głową wymaszerowała z aresztu. Ramone wyszedł odprowadzić ją do wyjścia i wrócił do aresztu.
- Zaczynam się zastanawiać – powiedział – czy dobrze zrobiłem zamykając właśnie was. Senorita Victoria w areszcie przyciągnęłaby Zorro znacznie szybciej…
- Odradzałbym – Diego stwierdził to tak lodowatym tonem, że Ramone spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Powiedziałem, że się zaczynam zastanawiać – odparł i wyszedł.
Przez resztę dnia w areszcie i gabinecie alcalde panował spokój. Ramone siedział nad papierkową robotą, od czasu do czasu klnąc pod nosem na co bardziej skomplikowane wyliczenia, a Diego w swojej celi nie próbował się do niego odezwać. Zajrzał Mendoza, taszcząc koszyk wypełniony smakołykami, potem zjawił się Felipe, niosąc zawiniątko z świeżą odzieżą, książki i przybory do pisania. Więzień ucieszył się na jego widok. Odczekał cierpliwie, aż Ramone zrewiduje paczkę.
- Ojciec bardzo się gniewa? – zapytał głośno.
Chłopiec potrząsnął głową.
- To dobrze. Przyjedzie?
Znów zaprzeczenie.
- W porządku. Posprzątałeś w drukarni?
Przytaknięcie.
- To dobrze. Bardzo dobrze, Felipe. Dziękuję, że przyniosłeś mi coś do pisania. Będę mógł uporządkować swoje notatki do następnego wydania gazety. Może nawet coś napiszę…
- Wszystko w porządku – alcalde z niezadowoloną miną oddał kosz. Diego od razu zaczął rozpinać swoją koszulę.
- Przydałaby mi się miska z wodą – powiedział. – Trochę to nieprzyjemne, tak ubierać świeżą koszulę bez kąpieli… Alcalde, jeśli bylibyście tak uprzejmi…
Mina Luisa Ramone świadczyła, że jest najdalszy od jakiejkolwiek uprzejmości, ale mimo to odwrócił się do drzwi i zawołał.
- Mendoza!
W chwili, gdy był odwrócony, Felipe błyskawicznie wsunął pod siennik na pryczy coś niewielkiego, co do tej pory ukrywał w rękawie. Diego skwitował to kiwnięciem głowy i zabrał się za układanie książek.

Zdaniem Luisa Ramone wieczór nadszedł aż za wcześnie. De la Vega, gdy już dostał swoje książki i papier, resztę dnia przesiedział pogrążony w lekturze i notatkach, ignorując zamieszanie, jakie panowało tuż obok, w gabinecie i na zewnątrz budynku. Alcalde postawił na nogi cały oddział i wyznaczył im podwójne, a w niektórych miejscach potrójne warty. Od dawna już wiedział, że Zorro przychodzi do garnizonu kiedy chce i odchodzi stamtąd kiedy chce, ale tym razem chciał mu to jak najbardziej utrudnić. Warta na dachu miała dopilnować, by przebrany spryciarz nie wykorzystał swojego ulubionego wejścia, posterunki na każdym rogu muru miały utrudnić mu wejście na sam teren garnizonu. Alcalde przykazał także, by żołnierze nawoływali się wzajemnie, a sierżant Mendoza miał wyznaczone kolejne obchody co jakiś czas – to miało zapewnić, że nikt nie wymknie się gdzieś na bok, by się zdrzemnąć, a tym samym nie ułatwi Zorro dostępu do więzienia. Najważniejsze jednak czekało w środku. Sam Luis Ramone zajął miejsce przy celi Diego, usadowiwszy się w najciemniejszym kącie aresztu. Nie liczył bowiem, prawdę mówiąc, że dla Zorro żołnierze będą czymś więcej niż drobnym spowolnieniem bądź utrudnieniem. Ale on sam, z trzema naładowanymi pistoletami, miał szansę. Przez ostatnie tygodnie intensywnie ćwiczył strzelanie do celu i miał pewność, prawie całkowitą pewność, że tym razem nie spudłuje. Świeca przy celi miała mu dodatkowo ułatwić celowanie.
Diego z coraz większym zatroskaniem przyglądał się, jak Ramone lokuje się w swoim kącie. Doskonale, uznał alcalde. Widać domyśla się, jak bardzo te przygotowania mogą okazać się skuteczne i zaczął się wreszcie martwić. Jednak gdy de la Vega nieoczekiwanie zaczął rozmowę, zapytał o coś zupełnie innego.
- Nie obawiacie się, alcalde, że sierżant, składając swoje cogodzinne raporty wskaże miejsce waszej zasadzki? – spytał.
- Nie – odparł Ramone. – Przewidziałem to. Mendoza złoży mi raport dopiero rano.
- A nie obawiacie się, że Zorro was wypatrzy?
- Don Diego! Chyba zauważyliście, że siadam w najciemniejszym kącie! Wierzcie mi, Zorro będzie całkowicie zaskoczony, gdy się tu zjawi.
- Jeśli się zjawi – odparł Diego łagodnie. – Równie dobrze może uznać całe te przygotowania za zbyt wielką przeszkodę, by ryzykować życiem.
- Słucham? – Ramone nie wierzył własnym uszom. – Zorro, obrońca uciśnionych, ma zrezygnować z ratowania swojego przyjaciela? Chyba że chcecie mi wmówić, że go odstraszam!
- Nie chcę – zaprzeczył Diego.
- To dobrze. A teraz zamilknijcie. Zorro może usłyszeć naszą rozmowę.

Światło słoneczne kładło się na ścianie aresztu smugą blasku, w którym tańczyły złociste pyłki kurzu. Ramone przez chwilę przyglądał się temu, usiłując zorientować się, co się dzieje. Spróbował się ruszyć i jęknął. Bolały go plecy, od miejsca, gdzie tracą one swą szlachetną nazwę, a które ulokował na twardym zydlu, aż po kark, którym opierał się o mur. Ręce przytrzymujące pistolet zdrętwiały, a podkurczone nogi zesztywniały tak, że próba ich rozprostowania przypominała włożenie kończyn w mrowisko. Zaś w ustach miał smak popiołu i kurzu.
Co się stało? Pamiętał kolejne obwoływania sierżanta, pilnie obchodzącego posterunki, pamiętał, że nakazał więźniowi siedzieć cicho i nie zdradzać rozmową, że w areszcie ktoś się ukrył, i to, że ku jego zdumieniu, don Diego usłuchał, ale nie potrafił sobie przypomnieć, czy i kiedy zasypiał... Czyżby Zorro posłużył się jakąś swoją sztuczką i uśpił go, by wykraść swego przyjaciela?
Jednak gdy alcalde kulejąc dowlókł się do celi, gdzie zamknął młodego de la Vegę, ku swemu zdumieniu zobaczył na pryczy tobół z koca, z którego wystawały tylko czarna zmierzwiona czupryna i buty. Na grzechot kraty zawój poruszył się i don Diego de la Vega wyjrzał zaspanym wzrokiem na otaczający go świat.
- Buenos dias, alcalde – powiedział i ziewnął rozdzierająco. – Jak minęła noc?
- De la Vega! - warknął Ramone.
- Widzę, że nieszczególnie – Diego usiadł i przeciągnął się, po czym z niesmakiem przyjrzał się swojej zmiętej koszuli. – Będę mógł posłać po świeżą odzież, alcalde? Przydałoby się też trochę odświeżyć przed śniadaniem...
- Dosyć!
- Tak, alcalde?
- Co się działo w nocy?
- W nocy? – Diego ściągnął brwi w wyraźnym wysiłku przypomnienia sobie zdarzeń od wczorajszego wieczoru. – Nic się nie działo – stwierdził wreszcie. – Sierżant nawoływał patrole, wy czekaliście, a ja... no cóż, zasnąłem.
Ramone z jękiem uczepił się kraty. Mrówki odczuwane w nogach przeszły w uczucie palenia, tak silne, że obawiał się upadku. Diego, mimo rozespania, zauważył to.
- Zdrętwieliście? – zapytał. – Na to pomaga tylko ruch, niestety. Musiało być wam okropnie niewygodnie na tym zydlu...
- De la Vega! Czemu Zorro się nie zjawił!
- A miał się zjawić? – don Diego podjął próbę przygładzenia włosów. – Chyba nie umawialiśmy się na to...
Ramone sapnął z furią. Diego popatrzył na niego poważnie.
- O ile dobrze pamiętam, powiedzieliście wczoraj, że będę tu siedział, aż zdecyduję się powiedzieć, jak kontaktuję się z Zorro – stwierdził.
– Albo Zorro was uwolni!
- A ja powiedziałem, że Zorro nie będzie aż tak nierozsądny, by się porywać na areszt, gdy wszyscy są pod bronią, prawda?
Na to Luis Ramone nie znalazł już odpowiedzi. Rzeczywiście Zorro potrafił być wręcz bezczelny, ale nie szalony i wyglądało na to, że rozstawiając tylu żołnierzy, sam Ramone spłoszył swojego przeciwnika, który uznał, że pojawi się innym razem. Nie mogąc już na to nic odpowiedzieć, alcalde pokuśtykał do swojego gabinetu.

Dzień ciągnął się niczym kiepsko wyrobione ciasto. Ramone, po nocy przespanej na zydlu, był rozdrażniony i obolały. Sierżant Mendoza zachrypł od obwoływania posterunków i ledwie widział na zapuchnięte z braku snu oczy. Podobnie senni byli i żołnierze, którzy wykonywali codzienne zadania w spowolnionym tempie, wciąż myląc się i wpadając na siebie. Fakt ten wprawił alcalde w stan zimnej furii, jaka skrupiła się na żołnierzach. Ramone wypadł przed garnizon i zarządził karne ćwiczenia, by ich trochę rozbudzić, jak się wyraził.
Dodatkowo sytuację w garnizonie utrudniał jeszcze więzień. Don Diego był jedynym, który wyspał się ostatniej nocy i teraz, choć starał się być maksymalnie uprzejmy, to sam fakt, że wciąż czegoś się domagał, działał na pozostałych niczym płachta na byka. Obudzony o świcie, zdrzemnął się jeszcze trochę, a potem jął dręczyć wszystkich dookoła. Zaczął niewinnie, prośbą o umożliwienie mu porannej toalety. Potem poprosił o przyniesienie mu śniadania, przy czym był na tyle miły, że osłodził swoje życzenie drobną kwotą w pesos, by jego wysłannik mógł i dla siebie kupić coś smaczniejszego niż zwykły garnizonowy wikt. Po śniadaniu do garnizonu zastukał don Alejandro, który zażyczył sobie spotkania z synem i w dość ostrych słowach dał do zrozumienia alcalde, co sądzi o takich metodach wymuszania informacji. Jakiś czas potem, gdy starszy z de la Vegów pojechał, zjawił się wysłany przez niego Felipe, przywożąc świeżą odzież dla uwięzionego. Potem nadeszła pora obiadu i zjawiła się senorita Victoria, taszcząc kosz wypchany prowiantem. Gdy dowiedziała się, że nie może wejść do aresztu, gdyż wszyscy żołnierze są właśnie zajęciu ćwiczeniami, zaczęła się tego domagać tak głośno, że Ramone, trzymając się za pulsującą z bólu głowę, wpierw zagroził jej po raz kolejny zamknięciem w celi, a potem wartował przy drzwiach więzienia, przysłuchując się z niesmakiem, jak dwójka narzeczonych wymieniała się przez kratę czułymi słowami i smakołykami. Sam nie mógł nic zjeść ze zdenerwowania, a zapach zupy przy jego bólu głowy doprowadzał go do mdłości. Ledwie senorita Escalante wyszła, pod bramą garnizonu pojawił się znów Felipe, tym razem przywożąc świeżo odbity nowy numer gazety, by Diego mógł przeprowadzić korektę i tym razem wartownik w areszcie musiał wysłuchać długiej, fachowej i siłą rzeczy jednostronnej dyskusji nad użytymi czcionkami. Kiedy już Felipe zabrał pokreślone płachty papieru, do bramy garnizonu pukała znów senorita Escalante z koszykiem i kolacją.
To niemal przeważyło szalę. Po nocy wartowania Ramone czuł się tak, jakby obito go solidnymi kijami, a w głowie dudniło mu niczym po kolejnym wieczorze w towarzystwie wina z Monterey. Ćwiczenia z żołnierzami może trochę ostudziły złość alcalde, ale nie przyniosły fizycznej ulgi, a wręcz pogorszyły samopoczucie i na myśl, że będzie musiał po raz kolejny być świadkiem narzeczeńskich czułości, Ramone prawie wyrzucił senoritę Victorię za bramę. Powstrzymała go od tego w ostatniej chwili jedna przytomna myśl, że takie rozwiązanie przyniosłoby więcej szkody niż pożytku, gdyż musiałby stawić czoła jej gniewowi, co spowodowałoby znacznie więcej zamieszania i hałasu, niż był w stanie znieść. Uratował się, nakazując sierżantowi wartę w areszcie. Choć żałował i tego, bo senorita, w podzięce za uprzejmość, obdarowała kolacją także Mendozę, więc alcalde musiał wysłuchiwać jego zadowolonych pomruków, mlaskania i pełnych wdzięczności zachwytów nad burritos. Humor sierżanta jednak znacznie się popsuł, gdy usłyszał, że przed nimi kolejna noc wartowania w oczekiwaniu na Zorro. I tym razem także mają dopilnować, by ten przeklęty lis nie zdołał się zakraść do wnętrza aresztu.
Sam Ramone przygotował się do nocy znacznie staranniej. Tym razem przezornie ulokował w ciemnym kącie fotel, znacznie wygodniejszy od zydla, by oszczędzić sobie zesztywniałych i odgniecionych części ciała. Przygotował też na nowo nabite pistolety, które w ciągu dnia sprawdził, że strzelają dostatecznie celnie. Już dwa razy Zorro wymykał mu się o włos, tylko przez to, że nie miał dobrej broni. Teraz, prócz starego pistoletu, miał jeszcze dwa nowiuteńkie, mniejsze i lżejsze. Typową broń szulerów, ale za to zaskakująco celną, choć na niewielkim dystansie. Jednak w pomieszczeniu powinna ona spełnić swoje zadanie.
Diego de la Vega obserwował te przygotowania ze swojej celi z nieoczekiwanie ponurą miną. Być może, zastanawiał się Ramone, na tą noc przewidywał swoją ucieczkę i obawiał się o swojego zamaskowanego przyjaciela, że ten tym razem wpadnie w zasadzkę. Dlatego też alcalde w ostrych słowach mobilizował żołnierzy do czuwania. Nie przewidział jednak, że nieprzespana poprzednia noc, zmęczenie całym dniem ćwiczeń i miękki fotel zadziałają na jego osobistą zgubę, gdyż nawet nie spostrzegł się, gdy zasnął.
W miarę jak upływała noc, nawoływania żołnierzy były coraz słabsze, jednak wszyscy dzielnie dotrwali do świtu. O pierwszym brzasku Ramone obudził się, zwlekł się z fotela i ruszył na obchód patroli. Nie zaszedł daleko, bo zatrzymał go widok w gabinecie i po chwili dało się słyszeć jego wrzask.
- Mendoza!!!
- Si, alcalde? – Sądząc po zachrypniętym głosie, sierżant Mendoza po nieprzespanej nocy był w kiepskiej formie.
- Mendoza! Co! To! Jest?!
Słysząc to pytanie, wyciągnięty wygodnie na pryczy Diego uśmiechnął się do siebie. Na biurku alcalde pyszniło się potężne, przekreślające cały blat „Z”.

Widok pokreślonego biurka uświadomił alcalde, że pomimo wszelkich środków ostrożności Zorro zdecydował się pojawić. Zdołał przeniknąć aż do garnizonu i wyglądało na to, że de la Vega nie uciekł z aresztu tylko z jakiejś nieznanej Luisowi Ramone przyczyny, może właśnie dzięki temu, że tak pilnie krążyły patrole. Jednak gdy minęła mu pierwsza wściekłość, zrozumiał także, że jego plan zadziałał. Zorro pojawił się, by pomóc przyjacielowi. Teraz tylko należało zachęcić go do bardziej bezpośrednich i mniej ostrożnych działań.
Dlatego też, gdy znów pojawiła się przy bramie senorita Victoria Escalante, sierżant Mendoza ze zmartwioną miną zabronił jej wejścia. Z rozkazu alcalde nikt nie miał już prawa kontaktować się z don Diego de la Vegą. Sierżant martwił się słusznie, bo po ostrej wymianie zdań senorita dumnie ruszyła przez plac z powrotem do swojej gospody, unosząc ze sobą cały kosz ze śniadaniem. Tym razem nie poczęstowała placuszkami…
Sierżant musiał pełnić niewdzięczną rolę odźwiernego przez cały dzień. Po senoricie pojawił się Felipe z świeżymi ubraniami na zmianę i nowym numerem gazety. Także on musiał odejść z kwitkiem. Ustąpił, ale wkrótce pojawił się zaalarmowany przez chłopca don Alejandro, oburzony, że Ramone nie tylko przetrzymuje jego syna w areszcie, ale i nie zezwala na elementarne wygody więźnia. Jego oburzenie zaprowadziło go aż do gabinetu, gdzie Ramone leczył chłodnymi okładami migrenę po dwu źle przespanych nocach, ale też okazało się być bezskuteczne wobec uporu alcalde. W południe znów pojawiła się senorita Victoria, mając nadzieję, że awantura z don Alejandro zmiękczyła nieco alcalde. Niestety płonną, bo Ramone, wściekły i obolały, nie miał zamiaru ustąpić nawet na krok i nie wpuścił jej na teren garnizonu, nie mówiąc już o areszcie. Odeszła, ale odgrażając się, że jeszcze wróci.
Jak się szybko okazało, senorita Escalante spróbowała zmiękczyć alcalde i pomóc narzeczonemu w inny sposób. Gdy po południu żołnierze udali się do gospody, zastali ją w drzwiach, z miotłą w ręku. W niezbyt oględnych słowach dała do zrozumienia, że póki don Diego de la Vega skazany jest na garnizonowy wikt, żaden z mieszkańców garnizonu nie ma prawa wstępu do jej gospody, nie mówiąc już o takich luksusach jak picie wina czy posiłki. Oczywiście, gdyby ktoś się zgodził zanieść dla Diego koszyk z prowiantem, restrykcje wobec niego byłyby wycofane.
Ponieważ sierżant Mendoza był zajęty gdzieś w garnizonie, kapral Rojas, z racji starszeństwa stopniem, zagarnął dla siebie ten przywilej. Porwał koszyk i pomaszerował przez plac, jednak jak szybko odszedł, tak szybko wrócił, a za nim kroczył rozwścieczony Ramone.
- Senorita! Żądam, abyście przestali przekupywać moich żołnierzy – oświadczył.
- Alcalde! – senorita Escalante nie miała zamiaru ustąpić, a przyjście Ramone do jej gospody było okazją, której nie mogła nie wykorzystać, niezależnie od tego, co mówił jej Diego. – Żądam natychmiastowego zwolnienia mojego narzeczonego!
- Don Diego de la Vega został aresztowany za pomaganie znanemu bandycie i ujawnianie tajemnic państwowych, chyba o tym nie zapomnieliście!
- Nie zapomniałam! Tak samo jak pamiętam o tym, że to od waszych kaprysów zależy, czy można podać mu jedzenie do aresztu!
- Od moich kaprysów?
- Jasne! A czy to aresztowanie nie jest waszym kaprysem? Nie macie ani dowodów, ani świadków, a tajemnice… Diego nie pisze o niczym, o czym się nie mówi! Musicie być bardzo tym rozczarowani!
Ramone zgrzytnął zębami. Wyglądało na to, że senorita Escalante za chwilę zapędzi go w kozi róg, a przynajmniej zmusi do przyznania, że oskarżenia przeciw don Diego są mniej czy bardziej fikcyjne. Ale on też mógł działać. Odwrócił się i podszedł do krawędzi werandy.
- Mendoza!!!
- Si, alcalde… – padła natychmiastowa odpowiedź i sierżant truchcikiem przebiegł przez plac. – Si, alcalde? – powtórzył.
- Zabierzcie senoritę Escalante do aresztu i zamknijcie ją w ostatniej celi!
- Co?! – krzyknęła senorita w tym samym czasie, gdy Mendoza jęknął.
- Ależ alcalde…
- To rozkaz, sierżancie!
- Si…
- No tak! – prychnęła senorita Victoria. – Teraz przyszła wam fantazja zamknąć mnie!
- Ależ senorita… - Ramone poufale ujął ją za ramię i schylił się do jej ucha. – To nie jest moja fantazja. To jest mój plan.
Spojrzała na niego, nagle przestraszona.
- Jak myślicie? Zorro mógł zrezygnować z uwolnienia don Diego, ale czy nie zrobi tego, gdy to wy będziecie w areszcie?
- A zwolnicie Diego? – zapytała szybko.
- Ależ skąd. Im więcej przyjaciół w areszcie, tym większa jego odpowiedzialność, nieprawdaż?
Senorita Escalante wzruszyła ramionami.
- Senora Antonia! – zawołała głośno. – Alcalde mnie aresztował! Zadbajcie, żeby żołnierze nie stołowali się w gospodzie!
- Si, senorita! – starsza kobieta wychyliła się zza kuchennej zasłony. – Póki nie odwołacie, żaden żołnierz nie ma tu wstępu! – dorzuciła ku wyraźnemu rozbawieniu obecnych w pobliżu caballeros i peonów, którzy jawnie już zasłaniali usta, by się nie roześmiać w głos. Ramone poczerwieniał, ale zanim zdołał coś powiedzieć, senorita Victoria odstawiła miotłę i ruszyła w stronę garnizonu, niczym królowa prowadząca orszak.
Na widok wchodzących don Diego poderwał się ze swojej pryczy.
- Victoria! Co się stało?
- To się stało – senorita zatrzymała się przy kracie i chwyciła Diego za rękę – że alcalde uznał, że popełniłam zbrodnię, zakazując żołnierzom stołowania się w gospodzie. Zostałam aresztowana.
- Za niewpuszczenie ludzi do gospody?
- I za wysłanie kaprala Rojasa z kolacją dla ciebie – dorzuciła.
- Nie za wysłanie – wtrącił Ramone – ale za próbę przekupstwa żołnierzy i lekceważące uwagi o przedstawicielu władzy w pueblo.
- Stwierdzenie, że kierujecie się swoimi kaprysami nie było lekceważeniem. To była szczera prawda!
- Która podważa autorytet alcalde w pueblo!
- By podważyć czyjś autorytet, ktoś musi go mieć!
- Senorita! Natychmiast marsz do celi! Może noc na pryczy ostudzi wasze zapały!
- Może przespana noc przywróci wam zdrowy rozsądek! – odpaliła Victoria i niechętnie ruszyła w stronę otwartej kraty.
- O nie, senorita, nie do tej! – warknął Ramone. – Do ostatniej!
- Ostatniej?
- Oczywiście, że do ostatniej! Nie myślcie sobie, że zamknę was razem! Czy też pozwolę na spiskowanie!
- Ależ alcalde – uśmiechnął się don Diego. – Gdybyście chcieli zamknąć nas razem, musielibyście wpierw zaprosić tu padre Beniteza… I całe pueblo na świadków, rzecz jasna. Oczywiście, to wszystko zależy od was, ale skoro jest zakaz wstępu żołnierzy do gospody, to siłą rzeczy…
- Dosyć – wrzasnął Ramone. – Senorita! Proszę szybciej!
Victoria wzruszyła ramionami i ruszyła do wskazanej celi. Gdy alcalde własnoręcznie zatrzasnął za nią kratę, usiadła spokojnie na pryczy.
- No, to teraz zobaczymy – sapnął Ramone.
- Zobaczymy co? – zainteresował się don Diego.
- Czy Zorro przyjdzie was uwolnić.
- Zorro? Nie sądzę… Nie umawialiśmy się tak, nieprawdaż?
- Ale był tu ostatniej nocy!
- No cóż, sprawdzał, czy nie dzieje mi się krzywda…
Ramone z trzaskiem zamknął za sobą drzwi prowadzące do gabinetu. Po chwili rozległo się zza nich, nieco stłumione przez solidne drewno:
- Mendoza!!!
- No cóż – westchnął don Diego. – Trzeba będzie wytrzymać tę noc. Victorio… Dasz radę?
- Z tobą? Dam.
- To dobrze… Myślę, że alcalde zaczyna mieć już powoli dosyć.

Gdy zapadł zmierzch, Ramone znów pojawił się w areszcie, taszcząc fotel.
- Znów zasadzka, alcalde? – zainteresował się uprzejmie don Diego.
Ramone nie odpowiedział. Zignorował pytanie, starannie udając, że jest zajęty układaniem pistoletów na stoliczku przy fotelu.
- Fotel, stoliczek… - senorita Victoria podeszła do kraty. – Widzę, że czatujecie w zasadzce w bardzo wygodny sposób…
Także na tą zaczepkę nie było odpowiedzi.
- Victoria, proszę – odezwał się Diego – daj spokój alcalde… Widziałem, co się z nim działo po pierwszej nocy. Ledwie mógł chodzić, tak zesztywniał, siedząc na zydlu. Skoro ma tu czatować przez całą noc, niech ma tę odrobinę komfortu…
- Mógłby nie czatować, tylko wypuścić nas do domu – stwierdziła senorita. – Skoro jednak uparł się, by użyć nas jako przynęty, to niech też się odrobinę pomęczy.
- Ależ Victorio, kochanie… To będzie już trzecia noc zasadzki… Naprawdę nie żałuj mu tego fotela…
- Dosyć – Ramone wyprostował się z poczerwieniałymi policzkami. – Zamilczcie! Cieszcie się, że nie kazałem was przywiązać do bramy!
- Nie ważcie się tego zrobić, alcalde. Nie wobec Victorii – odpowiedział don Diego, nagle lodowatym tonem.
Ramone odwrócił się gwałtownie i podszedł do celi de la Vegi. Ten jednak nie uchylił się przed spojrzeniem. Alcalde nagle przypomniał sobie ostrzeżenie, jakiego kiedyś udzielił mu w przypływie dobrego humoru Zorro. „Diego de la Vega nie chce krzywdzić ludzi, ale w końcu stanie się zabójcą. Jeśli tylko ktoś go zrani dostatecznie dotkliwie”. Wyglądało na to, że senorita Victoria Escalante była tym słabym punktem don Diego, dotknięcie którego wyzwalało w tym łagodnym mężczyźnie lodowatą furię.
Ramone już wychodził, gdy don Diego odezwał się znowu.
- Może jednak tej nocy zrezygnujecie z zasadzki? – powiedział. – Żołnierze nie dadzą sobie rady…
- Zrezygnować? Byście uciekli z Zorro?
- Cóż – uśmiechnął się de la Vega – postaram się wyperswadować Zorro uwalnianie nas tej nocy.
- Nie pozwolę na to!

Noc upłynęła podobnie jak dwie poprzednie. Zachrypnięte nawoływania umęczonych żołnierzy na zewnątrz dość szybko zmieszały się z łagodnym pochrapywaniem drzemiącego Ramone wewnątrz aresztu. Gdy o brzasku poderwał się na nogi, don Diego de la Vega i senorita Victoria Escalante spali spokojnie w swoich celach. Także na biurku nie pojawił się żaden nowy znak, jakby Zorro uznał, że jeden raz wystarczy, by udowodnić alcalde, że potrafi, mimo wartowników, zajrzeć do jego gabinetu.
Jednak względnie dobry humor Ramone, mimo wciąż obecnego bólu głowy i poczucia zmęczenia i niedospania, szybko minął. Okazało się, że scysja z senoritą Victorią Escalante z poprzedniego wieczoru była tylko mizerną przygrywką do tego, co zaczęło się dziać od rana. Zaczęło się już zaraz o świcie, gdy senorita Victoria się obudziła i odkryła, że poprzedniego wieczoru, przy aresztowaniu, zapomniała zabrać z gospody swoje przybory toaletowe. Don Diego z stoicką cierpliwością znosił od poprzedniego dnia podobne braki, ale ona nie zamierzała przebywać w areszcie z nieuczesanymi włosami i w nieświeżej sukni.
- Jak to, alcalde? – pytała. – Czy nie wystarczy wam, że zostałam tu uwięziona? Musicie jeszcze poniżać mnie tym, że nie mogę o siebie zadbać w choćby najprostszy sposób?
- Alcalde – wtórował jej don Diego – proszę pozwolić senoricie Victorii na odwiedzenie pokoju, czy choćby wysłanie kogokolwiek po jej przybory toaletowe, skoro nie chcecie zwolnić jej z aresztu…
- Jesteście więźniami – warknął Ramone. – Nie zapominajcie o tym!
- Oczywiście, że nie zapominamy – zgodził się potulnie don Diego. – Jednak prosimy tylko o odrobinę elementarnych wygód i uprzejmości cywilizowanego człowieka…
- Cywilizowanego! Phi! – prychnęła Victoria. – Cywilizowany człowiek uprzedza życzenia kobiety, nie odmawia z wyimaginowanych przyczyn!
Ramone trzasnął drzwiami. W progu gabinetu zderzył się z Mendozą. W pierwszej chwili ucieszyło go pojawienie się sierżanta, bo miał kogo wysłać do gospody razem z senoritą Victorią. Nie wyobrażał sobie bowiem, by mogła ona zająć się swoją toaletą w celi, ale sierżant nie miał ucieszonej miny.
- Alcalde… - wyjęczał.
- Co się stało? – spytał Ramone. Mendoza zaczynał tak pojękiwać, gdy działo się coś złego, czemu on sam nie mógł zaradzić i co, z całą pewnością, miało wprawić jego, alcalde, w zły nastrój.
- Szeregowy Munoz został związany – wyjęczał sierżant. – A na ścianie… Zobaczcie…
Na ścianie aresztu, tuż koło okna celi senority Escalante ktoś nakreślił węglem wielkie „Z”. Szeregowy Munoz siedział na ziemi i rozcierał zdrętwiałe nadgarstki. Nie, nie widział, kto go zaskoczył. Pełnił wartę, rozglądał się, aż tu nagle… Obudził się, gdy było już widno, związany i obolały. Co zaniepokoiło Ramone jeszcze bardziej niż znak, bo przecież w końcu ani de la Vega, ani senorita nie uciekli, to to, że nikt, aż do świtu, nie spostrzegł, że Munoz się nie odzywa. Rozwścieczony alcalde wpadł jak bomba z powrotem do aresztu.
- Zorro był tu w nocy! – krzyknął.
- Co? – zdziwiła się senorita Victoria.
- Proszę nie udawać, że go nie było! Zostawił swój znak na ścianie!
- Nie rozumiem, czemu pan krzyczy, alcalde – odezwał się de la Vega. – Jak pan widzi, nie uciekliśmy i nadal jesteśmy w swoich celach. A że pańska pułapka nie zadziałała… no cóż, nie jesteśmy zobowiązani budzić czy to pana, czy pańskich żołnierzy, gdy pojawia się Zorro.
- Ale spiskujecie z nim!
- Naprawdę, nie powinno was to dziwić, alcalde, że Zorro przyszedł, by się upewnić, że jesteśmy dobrze traktowani.
Ramone obrócił się na pięcie i wypadł z aresztu. De la Vega miał oczywistą rację. Nie musiał ani go obudzić, ani też informować, że rozmawiał z Zorro. Wyglądało na to, że tylko jego dobrą wolą było to, że wciąż przebywał w areszcie.
Po takim początku dnia mogło być już tylko jeszcze gorzej. Zdenerwowany odkryciem znaku Zorro na murze Ramone zapomniał o swoim postanowieniu wysłania senority Escalante pod eskortą do gospody, co szybko zaowocowało jej kilkoma kwaśnymi uwagami odnośnie jego manier wobec kobiet, a dla niego stało się nagle sprawą honorową. Skoro bowiem miał ustąpić w kwestii toalety pod wpływem jej kilku nieprzyjemnych stwierdzeń, to co miało by się dziać dalej?
Brak porannej toalety najwyraźniej skwasił humor senority Escalante na cały dzień. Ramone, pracując przy biurku, co i rusz słyszał jej uwagi pod swoim adresem, wygłaszane niby do Diego, ale dostatecznie głośno, by mógł je usłyszeć i on. A także sierżant Mendoza, kapral Rojas i każdy inny żołnierz, który wszedł do gabinetu. Nie mówiąc już o don Alejandro de la Vega, który pojawił się, by domagać zwolnienia syna i jego narzeczonej. Ostrym wypowiedziom hacjendero o próbach przywrócenia tyranii towarzyszyły wygłaszane z aresztu komentarze senority, podające w wątpliwość władze umysłowe alcalde, jego wykształcenie czy maniery. Don Diego pozornie próbował tonować wypowiedzi swojej narzeczonej, ale każde jego odezwanie tylko pogarszało sytuację w oczach Ramone. Już nie wiedział, co jest gorsze: czy sarkazm senority, czy pozorna uprzejmość młodego de la Vegi.
Pod koniec dnia Ramone słaniał się już na nogach. Po tym, jak odkrył, że nikt nie zwrócił uwagi na brak Munoza, urządził całemu garnizonowi karną musztrę, osobiście nadzorując, czy wykonują wszystkie jej elementy. Podejrzewał bowiem, że gdyby powierzył to zadanie sierżantowi, niezależnie od tego, że to Mendozy obowiązkiem było dopilnować, czy wszystko jest w porządku z posterunkami, to ten oferma przymknąłby oko na wszelkie niedociągnięcia. A tak, on sam miał możliwość nadzorowania, czy żołnierze wykonują jego polecenia i przypomnienie im, że tylko przez ich niedbałość Zorro bezkarnie podkradł się ostatniej nocy.
Wchodząc do aresztu, Luis Ramone był zmęczony, głodny i zły.
- Tej nocy raczej nie planujcie ucieczki – ogłosił kwaśno. – Przypomniałem żołnierzom, że mają pełnić warty.
- Słyszeliśmy – odpowiedziała senorita Victoria. Stała przy kracie, podobnie jak młody de la Vega i coś podpowiadało alcalde, że ta dwójka przed chwilą rozmawiała.
- Jeśli macie jakieś sekrety – rzucił – to chętnie ich posłucham. Szczególnie tego, jak i gdzie spotykacie się z Zorro.
- W mojej kuchni – prychnęła senorita – kiedy jeszcze do mnie zaglądał. Sami go zresztą tam widzieliście.
- O, więc jednak… Może jeszcze jakiś sekret?
- Więc do swego braku wychowania dodajecie jeszcze chęć poznawania cudzych tajemnic? Ładnie to tak, alcalde?
- Alcalde – zauważył spokojnie don Diego – wiecie przecież, że i nie uciekniemy, bo wszędzie są żołnierze, i nie zdradzimy wam więcej informacji o Zorro. Naprawdę nie widzę sensu w przetrzymywaniu nas tutaj. Męczycie tylko siebie i nas. Nie mówiąc już o żołnierzach.
- Daj spokój, Diego… - odezwała się Victoria. – Skoro alcalde chce nadal męczyć żołnierzy…
Ramone nagle zrozumiał, że don Diego miał rację. Nie było większego sensu zatrzymywania tej dwójki tutaj, gdy Zorro dość otwarcie pokazał, że nie robi to na nim większego wrażenia. Ramone doskonale pamiętał, jak Zorro składał mu wizyty z mniej istotnych, jego osobistym zdaniem, powodów, niezależnie od tego, jak mocno był obstawiony garnizon, i wiedział już, że jego plan, jak na razie, pozostaje bezskuteczny. Jednak Luis Ramone nie zaliczał cierpliwości do swych największych zalet. Zdawał sobie sprawę, że wiele rzeczy tracił przez ten brak, że być może jego plany byłby lepiej realizowane, a i z samym Zorro miałby mniej zatargów, gdyby nie był tak niecierpliwy, ale teraz był niewyspany po kolejnej nocy spędzonej na zasadzce i naprawdę bardzo zmęczony. Słowa senority przechyliły szalę.
- Skoro Zorro tak się nie przejmuje tym, że tu jesteście – warknął – dam mu powód do przejmowania. Jeśli znów się podkradnie, powiedzcie mu, że ma trzy dni, by się oddać w moje ręce. Albo spróbować was uwolnić. Jeśli tego nie zrobi, na trzeci dzień wyjdziecie stąd oboje. Prosto na szubienicę.
- Oszaleliście, alcalde! – de la Vega poderwał się i stanął tuż przy kracie.
- Wy macie drugi sposób na rozwiązanie tej sytuacji – zwrócił się do niego Ramone. – Powiedzcie mi, gdzie się ukrywa Zorro, a wypuszczam was. Oboje.
Kostki zaciśniętej na pręcie kraty dłoni don Diego pobielały, ale młody de la Vega nie odpowiedział. Ramone podszedł bliżej kraty. Nie za blisko. Czuł, że w tej chwili wejście w zasięg ręki więźnia może się dla niego źle skończyć.
- Trzy dni – powtórzył. – Za trzy dni zobaczycie, jak wasza narzeczona tańczy na stryczku. Bo to ona pójdzie pierwsza. Zastanówcie się więc, czy nie lepiej będzie wam zdradzić przyjaciela. [/b


Victoria czekała. Wprawdzie Diego zapewnił ją, że nie ma niebezpieczeństwa, ale to, co usłyszała od alcalde nie pozwalało jej zasnąć. Już raz spędzała taką noc z perspektywą szubienicy o świcie, i choć wiedziała, że i de la Vegowie, i Zorro starają się jej pomóc, to nie zmniejszało to wtedy jej lęku. Zorro uratował ją tamtego ranka, ale teraz, choć mieli jeszcze trzy dni przed sobą, nie mogła zasnąć.
Było już dobrze po północy. Nawoływania żołnierzy stały się już bardzo słabe, widać było, że przegrywają oni na posterunkach nierówną walkę z własnym niedospaniem i zmęczeniem. Ramone też zasnął, wtulony w oparcie fotela pochrapywał lekko, tuląc do siebie pistolet.
Diego podniósł się nagle z pryczy. W słabym świetle świeczki dostrzegła, że wyciąga coś spod siennika i sięga do zamka drzwi celi. Cichy trzask i krata uchyliła się lekko, a Diego przemknął przez korytarz i zajął się jej drzwiami. Gdy się otworzyły, delikatnie dotknął palcami jej ust i wskazał drzwi. Uśmiechnęła się. Odpowiedział jej uśmiechem. Nim wyszli, wszedł do pustej celi i wyciągnął spod siennika zawiniątko. Żadne z nich nie zauważyło, że śpiący Ramone osuwa się lekko w fotelu, a jego palce zaciśnięte na rękojeści pistoletu powoli się rozluźniają.
W gabinecie zatrzymali się na moment. Zawiniątko okazało się strojem Zorro. Victoria stłumiła chichot na myśl, że rozwścieczony Ramone nawet nie zauważył, że Diego od dwu dni paraduje po celi w czarnych spodniach Zorro. Początkowo miała wątpliwości, co do sensu i zasadności tracenia czasu na takie przebieranki, ale Diego wyjaśnił jej, że w razie kłopotów z żołnierzami lepiej będzie, jeśli to Zorro będzie osłaniał ucieczkę, nie de la Vega. Teraz więc szybko zmienił koszulę i oboje ruszyli do wyjścia.
Dłoń uśpionego Ramone była już całkiem luźna. Pistolet przesunął się po kolanie i, nie przytrzymywany, zsunął się na podłogę.
Alcalde poderwał się na dźwięk stuknięcia. W pierwszej chwili wydawało mu się, ze wszystko jest w porządku - w areszcie nie było nikogo obcego, ale za moment dostrzegł, że najbliższa prycza, w celi senority Escalante, jest pusta, a krata tylko przymknięta. De la Vegi też nie było.
Pognał do wejścia.
Na placu przed garnizonem było pusto, ale wystarczyło jedno cmoknięcie, by z zaułka wysunął się Tornado, a za nim drugi wierzchowiec. Za nimi wyjechał Felipe, unosząc uspokajająco dłoń, nim spiął swojego srokacza i zniknął w ciemności ulicy.
Zorro podsadził Victorię na siodło kasztanki i sięgał właśnie po wodze swojego konia, gdy Ramone wypadł zza bramy.
- Zorro!!! – ryknął.
Czarno odziany jeździec odwrócił się w jego stronę i zasalutował szpadą w szyderczym powitaniu. Ramone sięgnął do pasa, tylko po to, by odkryć, że jego własna szpada pozostała tam, gdzie ją odkładał po raz ostatni, czyli w sypialni. Za to w kieszeni surduta miał jeden z tych nowych małych pistoletów. Uniósł go pośpiesznie, by uprzedzić chwilę, gdy Zorro znajdzie się o krok bliżej i wytrąci mu broń z ręki biczem.
Huknął strzał.
Zorro szarpnął się, jakby uderzony pięścią. Uniósł dłoń do piersi, jakby zaskoczony i nagle, ku zdumieniu patrzącego na to Ramone, ugięły się pod nim nogi i osunął się na ziemię.
- Zorro!!! – wrzasnęła Victoria. Zeskoczyła z siodła.
Za plecami Ramone tupot nóg oznajmił nadbiegających żołnierzy, ale Luis Ramone widział tylko jedno – czarno odzianą postać, leżącą twarzą w dół na placu. Ruszył w jego stronę i zatrzymał się nagle. Victoria przyklękła przy Zorro, wyszarpnęła mu zza pasa pistolet i uniosła w stronę alcalde.
- Ani kroku, alcalde – ostrzegła.
Zamarł.
W bramie tłoczyli się żołnierze, Ramone słyszał stłumione „Madre de Dios” Mendozy, posykiwania innych, ale wszystko sprowadzało się dla niego do tej połyskującej lufy.
- Odłóż broń, senorita – powiedział, starając się brzmieć chłodno i spokojnie. – Nie dasz rady. Jemu już nie pomożesz, a sobie możesz zaszkodzić.
- Cofnij się, alcalde – odpowiedziała.
- Masz tylko jeden strzał.
- Celuję w ciebie, alcalde.
Ramone mimowolnie zrobił krok do przodu.
Strzał.
Kula uderzyła gdzieś w mur czy belki bramy, ale alcalde skulił się. W następnej chwili na niego i na żołnierzy wpadł rozzłoszczony ogier. Ramone padł plackiem na ziemię, modląc się, by nie dostać się pod te tańczące kopyta, a Mendoza i pozostali uznali, że bezpieczniej będzie, gdy zatrzasną bramę. Chwilę później o jej deski zadudniły kopyta. Tornado szalał, usiłując dostać się do ludzi w garnizonie. Alcalde leżał plackiem, wiedząc, że jeśli tylko się poruszy, koń wdepcze go w piach.
- Tornado! – zawołała nagle Victoria. – Tornado!
Koń kopnął jeszcze raz bramę i zawrócił do swego pana. Ramone zobaczył, jak wierzchowiec klęka przy leżącym nieruchomo Zorro. Victoria zdołała wciągnąć na siodło bezwładne ciało i sama siadła zaraz za nim. Koń poderwał się i nim Mendoza zdecydował się wyjrzeć zza bramy, tętent kopyt Tornado ucichł już w mroku nocy. Ramone dostrzegł jeszcze tylko, że przy rogatkach miasta dołącza drugi jeździec.
Na oświetlonym pochodniami piasku przed garnizonem pozostał tylko porzucony kapelusz, toledańska szpada i plama skrwawionego piasku.

Don Alejandro czekał na nich w wejściu do jaskini. Gdy zobaczył, w jakim stanie wracają, zachłysnął się z przerażenia.
- Ramone strzelił do niego – Victoria oparła na sobie ramię Zorro, gdy don Alejandro pomagał jej ściągnąć z siodła bezwładne ciało. – Ścigają nas. Zdołaliśmy ich zgubić za miastem, ale…
- Potem będziemy tym się martwić – starszy de la Vega rozerwał Zorro koszulę i aż syknął na widok rany. Nachylił się nad synem, nadsłuchując oddechu, po chwili odwrócił rannego na bok. – Nie jest dobrze… - powiedział. – Tyle dobrego, że kula przeszła na wylot. – Pokazał Victorii drugą ranę, na plecach. – Gdyby utkwiła w ciele…
Felipe już klęczał obok, z pękiem szarpi w dłoniach.
- Przynieś jeszcze wody, Felipe, musimy przemyć tę ranę. I koce – polecił don Alejandro.
- Musimy go przenieść… - odezwała się Victoria.
- Nie. Skoro was ścigają, to Ramone zajrzy i do hacjendy.
Dla Victorii było to jak powtórka z koszmarnego snu. Chłodna, pusta jaskinia, ogarek świecy na stole i plamy krwi rosnące na szarpiach, gdy wraz z don Alejandro nakładali opatrunki. Felipe przybiegł z miską wody, potem z naręczem koców i pościeli.
- To nie zastąpi łóżka, ale nie możemy zrobić nic innego – de la Vega troskliwie otulił syna kocem. – Podsuń mu jeszcze trochę poduszek pod głowę. Musi leżeć wysoko, inaczej będzie miał kłopoty z oddychaniem.
- Lekarz…
- Lekarz tu już nic nie pomoże, Victorio. A może nam zaszkodzić, gdy rozpozna Diego.
- Ale…
- Wiem, to trudne. Ale jesteśmy zdani tylko na siebie.
Victoria zagryzła wargi, by się nie rozpłakać. Diego był tak blady, oddychał tak słabo… Nim się jednak odezwała, coś zahałasowało w oddali. Don Alejandro uniósł głowę.
- Szybcy są – mruknął. – Nie wychodźcie. Felipe, na wszelki wypadek zablokuj wejście, gdy wyjdę.
Sprawdził jeszcze pobieżnie, czy na ubraniu nie ma śladów krwi i ruszył do wyjście do biblioteki. Gdy tylko kamienna płyta wróciła na swoje miejsce, Felipe zasunął ją solidnym drągiem. Teraz do jaskini można było wejść tylko od zewnątrz, nikt z hacjendy nie mógł dostać się do środka. Ten prosty sposób zabezpieczenia wprowadził Diego, gdy raz, przez przypadek, komuś zdarzyło się uruchomić mechanizm otwierający.
- De la Vega! De la Vega! – Victoria rozpoznała głos Ramone. – A, tu jesteście, de la Vega!
- Co się stało? – głos don Alejandro był chłodny i obojętny. – Z jakiego powodu nachodzicie mnie w środku nocy?
- Wasz syn wraz z narzeczoną zbiegli z aresztu.
- Tu ich nie ma. I, uprzedzając wasze pytanie, nie wiem, gdzie są, skoro uciekli.
- Domyślam się, że tu ich nie ma – prychnął Ramone. – Zastrzeliłem Zorro – pochwalił się – więc pewnie są gdzieś na wzgórzach, w jego kryjówce.
- Zastrzeliliście Zorro?
- Jednym strzałem – w głosie Ramone była czysta satysfakcja. – Tyle, że senorita Escalante zdołała wciągnąć go na siodło, wiec nie mam na razie trupa, by wam go pokazać.
- Ale, jak widzę, możecie się tym pochwalić.
- Nie bądźcie tak pewni siebie, de la Vega!
- A to z jakiej przyczyny? Co może być powodem, że najeżdżacie mój dom, oczywiście poza chęcią poinformowania mnie, że mój syn z narzeczoną zbiegli z więzienia?
- Jesteście aresztowani, de la Vega.
- Za co?!
- Za pomoc wrogom króla, sprzyjanie bandytom, ucieczkę z więzienia… Jeszcze parę rzeczy się na pewno znajdzie, by ładnie wyglądać w waszym wyroku śmierci.
- Co!?
- Nie słuchacie, de la Vega? Jesteście skazani na śmierć. Za bunt, zdradę i takie tam inne występki. Śmierć i konfiskata majątku. Aha, gdzie jest ten niemy smarkacz? Mój wyrok obejmuje także jego.
- To się wam nie uda!
- A kto mi zabroni? Zorro? Jest martwy. Wasz syn? Poczekam z waszą egzekucją, aż będę mógł go postawić obok was.
- Gubernator się dowie!
- Gubernator dostanie ode mnie wyjaśnienie, że sprzyjaliście temu bandycie Zorro. Całe pueblo zaświadczy, że on was ochraniał i to niejeden raz. To powinno wystarczyć.
- Ty łajdaku!
- Licz się ze słowami, de la Vega. Od teraz to od twojego zachowania zależy, jak długo pożyjecie. Zabrać go!
Chwila szamotaniny i zaraz potem kroki żołnierzy ucichły w głębi budynku. Felipe przy wejściu zamarł, nadsłuchując z całej siły. Miał wrażenie, że jeszcze ktoś pozostał w bibliotece. Nagle kroki wróciły.
- Alcalde… - odezwał się Mendoza.
- Sierżancie, wyznaczcie pięciu ludzi i zostawcie ich tu z kapralem Rojasem. Mają pozamykać okna i drzwi, uprzedźcie też służbę, żeby opuściła dom. Wystawić warty na zewnątrz. Jak don Diego się pojawi, aresztować go i przywieźć do pueblo. Aha, niczego tu nie ruszać. Po egzekucji będzie potrzebny spis majątku, nie chcę, by krewni de la Vegów zarzucali, że hacjenda została okradziona przed formalną konfiskatą.
Kroki odezwały się znowu i ucichły. Tym razem dwoje ludzi wyszło z biblioteki. W oddali, na zewnątrz, rozległy się nawoływania żołnierzy.
Felipe zbiegł do jaskini. Siedząca przy Diego Victoria podniosła głowę.
- Co się tam dzieje?
Chłopak zagryzł wargi. Sytuacja była skomplikowana, bardziej skomplikowana niż on mógł przekazać swoimi znakami. Musiał jednak spróbować.
- Alcalde? – zgadywała Victoria. – Don Alejandro? Madre de Dios, aresztowali go! Szubienica? Za co? Pomoc Zorro? Alcalde mówi… Zorro martwy? Tak? Więc teraz chce zabić don Alejandro? I Diego? Żołnierze? Tam na zewnątrz? Warty dookoła? Pilnują hacjendy i czekają na nas?
Felipe przytaknął. Senorita Victoria rozejrzała się dookoła. Ogarek świecy na stole, trzy konie stłoczone w części stajennej, dziwaczne przyrządy rozstawione dookoła, na podłodze posłanie z koców i siana, a na nim nieprzytomny Diego… Jaskinia, która do tej pory wydawała się jej bezpiecznym schronieniem, teraz stała się pułapką. Roztarła ramiona. Chłód kamienia już zaczął dawać się jej we znaki. Diego był ciężko ranny i potrzebował ciepła i leków, a oni nie mieli tu ani wody, ani jedzenia. Plamy krwi na bluzce i spódnicy zaschły już i zesztywniały.
- Nie damy rady… - szepnęła. Może mieli szansę z don Alejandro w hacjendzie, przynoszącym im żywność i leki, ale teraz…
Felipe szarpnął ją za ramię i potrząsnął głową.
- Myślisz, że mamy szansę? Jaką?
Zaczął gestykulować.
- Zamknięte okna? Ale co? Ach, chcesz wejść do hacjendy, jak wszyscy wyjdą? Przyniesiesz jedzenie? Wodę? Ale… Czy się nie spostrzegą?
Chłopak wzruszył ramionami. Potem pokazał na siebie i swojego konia.
- Chcesz teraz jechać? Gdzie? Pueblo? Jeśli cię złapią…
Pogardliwe prychnięcie. Felipe nie miał zamiaru martwić się tym, co się stanie, gdy go złapią. To nie prowadziło do niczego dobrego. Strach mógł mu tylko odebrać umiejętność przewidywania, a ona była mu najbardziej potrzebna.
Zorro był ranny, don Alejandro uwięziony, Victoria musiała zająć się Diego. On musiał działać.

Bycie przyjacielem Diego de la Vegi i pomocnikiem Zorro, miało, zdaniem Felipe więcej dobrych stron niż złych. Oczywiście, że bywały rzeczy złe. Felipe dostatecznie często pomagał Zorro przy zakładaniu opatrunków, by wiedzieć, że nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem i takie odchylenia miewają bolesne skutki. Oznaczało to też, że i sam Felipe czasem ryzykował, ale akurat to mniej martwiło chłopaka, mniej niż to, w jakim stanie po raz kolejny wróci Zorro. Ale dobrze sprawy przeważały. Bo kto inny, prócz Diego, dbał, by niemy dzieciak nauczył się czytania i pisania? A te eksperymenty? Felipe spędził niejedną godzinę na zajęciach, które z początku nudne i mozolne, zwykle prowadziły do ekscytującego finału. Coś spadało, wybuchało, rozsypywało się czy zapalało. Mozolnie przygotowywane mieszanki czy aparaty szły w kawałki, całe pomieszczenie wymagało gruntownego sprzątania, ale za to jak było przez chwilę ciekawie! A jeszcze Zorro często potrzebował by ktoś odwracał uwagę żołnierzy i bez wahania szukał takiej pomocy właśnie u niego, Felipe. Samotny, nielubiany przez rówieśników chłopak miał w Diego kogoś, kto był mu zarazem przyjacielem, nauczycielem i starszym bratem, kogoś, kto mu ufał i kto powierzał mu najbardziej odpowiedzialne zadania.
A teraz Felipe miał działać samodzielnie.
Hacjenda w mroku nocy była cicha i pusta. Żołnierze pozatrzaskiwali okiennice, tak że w pokojach panowała niemal całkowita ciemność. Felipe wiedział z doświadczenia, że po wschodzie słońca ustąpi ona łagodnemu półmrokowi i że wtedy będzie mógł się poruszać po pomieszczeniach całkowicie bezszelestnie, bez ryzyka, że przypadkowym potknięciem czy potrąceniem ściągnie na siebie uwagę wartowników. Teraz, w nocy, był czas na wyprawę do pueblo.
Do dobrych stron znajomości z Zorro należała także znajomość wszystkich tras, którymi zamaskowany banita poruszał się po okolicy. Felipe z opisów doskonale wiedział, jak wdrapać się na wieżę kościoła bez wchodzenia do wewnątrz, jak obejść cały rynek i, oczywiście, jak dostać się do pokoju senority Victorii Escalante. Z tego ostatniego przejścia Diego wygadał się kiedyś zupełnie przypadkowo, opowiadając Felipe, jak Zorro udało się zatrzymać pewnego oszusta, a teraz chłopak mógł tę wiedzę wykorzystać.
Srokata klaczka może nie dorównywała swoją bystrością Tornado, ale była dostatecznie mądra, by wiedzieć, co znaczą wodze zaplątane na kołku. Koń, ukryty między kilkoma walącymi się komórkami na pograniczu pueblo miał tu doczekać powrotu swojego jeźdźca. Noc powoli już się kończyła, ale póki całkiem się nie rozjaśni, nikt nie powinien zauważyć ani wierzchowca, ani przemykającego zaułkami chłopca.
Na pierwszą przeszkodę Felipe natknął się już przy gospodzie. Przez szpary okiennic przebłyskiwało światło i słychać było szmer głosów. Oznaczało to dla niego, że alcalde okazał się na tyle przezorny, że wystawił wartę także i tu, licząc, że senorita Victoria wróci do swojego domu. No cóż, pozostała mu jeszcze droga Zorro.
Kiedyś już korzystał z tej drogi i wtedy stanął przed barierą. By wejść do pokoju przez okno, trzeba było najpierw wdrapać się na niski daszek przybudówki, a potem przejść kawałek po dachu przyległego budynku, jednak ten pierwszy daszek był dla niego za wysoko. Tamtej nocy Felipe po raz pierwszy pomyślał, że opisując swoje przejścia po dachach, ścianach czy murach, Zorro mówił o wejściach dostępnych dla wysokiego, ciężkiego mężczyzny, nie dla szczupłego niedorostka. To oznaczało, że część miejsc, uznanych przez Zorro za zbyt niepewne, by na nie wchodzić, nadawała się do przejścia dla Felipe, ale też że inne takie miejsca mogą być zbyt wysoko, by się na nie dostać. Na szczęście przy przybudówce znalazł wtedy porzuconą beczkę. Z jej pomocą zdołał się wciągnąć na daszek, a dalsze przejście na dach było już znacznie niższe.
Teraz też beczka stała na swoim miejscu. Pierwsze okno, do którego zajrzał, prowadziło do kuchni. Widział z niego, nisko w dole, samą kuchnię i część sali głównej gospody. Oświetlało ją kilka lamp, a przy jednym ze stołów siedzieli dwaj żołnierze. Właściwie to drzemali, jeśli Felipe dobrze odczytał sposób, w jaki opierali się na blacie, ale mimo wszystko, wolał nie ryzykować. Dolna droga, przez salę, była dla niego zamknięta. Nie mógł też zejść do kuchni, by wyciągnąć ze spiżarni coś do jedzenia. Zresztą, jak po chwili zauważył, nie dostałby się tam z okienka. Znów Zorro mówił o przejściu dla kogoś znacznie wyższego niż Felipe.
Okno do pokoju senority było zamknięte, ale haczyk w okiennicy dał się łatwo podważyć czubkiem noża. Pokój był pusty i... Może nie został splądrowany, ale ktoś tu czegoś intensywnie szukał. Nie, nie czegoś, poprawił się po chwili Felipe. Kogoś. Tylko ktoś, kto szuka człowieka, odsuwa zasłony z szafy czy odrzuca pościel, ale nie rozsypuje zawartości koszów czy niewielkich skrzyń. Zauważył tylko kłąb splątanych koronek, jedwabiu i błękitnego aksamitu w jednym z koszy. To pewnie były te materiały na ślubne stroje, które Victoria kupiła jakiś czas temu. Ktoś przejrzał je bez większego względu na to, czy się pogniotą, czy nie.
Felipe bez większego kłopotu umiał odnaleźć w panującym w pomieszczeniu bałaganie kilka spódnic i bluzek. Ściągnął jeszcze dwa ciepłe szale, by Victoria miała czym się okryć, a potem zajrzał pod łóżko. Tak jak podejrzewał, skrytka senority była pusta. Alcalde musiał tu zajrzeć i zagarnąć przechowywane w niej oszczędności.
Z miękkim pakunkiem pod pachą zeskoczył z powrotem na ulicę i się zastanowił. Diego mówił mu, gdzie można wdrapać się na mur garnizonu i gdzie pomiędzy koszarami można się schować, kładąc na dachu tak, że żołnierze przebiegają dołem, nie widząc przeciwnika. Tyle tylko, że znów to były sztuczki Zorro. Mur mógł się okazać za wysoki dla chłopca, podobnie jak daszek. Ale korciło go, bardzo korciło, by pomimo ryzyka dostać się w pobliże aresztu i w jakiś sposób dać znać don Alejandro, by się tak bardzo nie martwił.
Zastanawiał się nad tym, trocząc do siodła przyniesiony pakunek. Widział już wieczorem, że w areszcie są pozamykane okiennice i nie sądził, by ucieczka czy powrót alcalde z więźniem coś w tym zmieniły. Jeśli już, to zmiana była na lepsze dla niego – zmęczeni żołnierze zostali zwolnieni z posterunków i przesypiają te kilka pozostałych do świtu godzin w koszarach. W oknie gabinetu alcalde prześwitywało światło, co mogło oznaczać, że akurat Ramone nie śpi, ale to tym bardziej kusiło Felipe. Ramone przecież uwielbiał się chwalić swoimi przewagami, więc teraz mógł rozmawiać z don Alejandro i może nawet zdradzić w tej rozmowie, co planuje dalej, dać jakieś wskazówki, które pozwoliły by Felipe i Victorii zaplanować obronę czy dalszą walkę. Podkradanie się pod garnizon było szaleństwem, niepotrzebnym ryzykiem, ale korzyści...
Zdecydował. Jakby co, to biegał naprawdę szybko. Zdąży dopaść konia i uciec, nim wybiegną zza bramy zaalarmowani żołnierze.

Luis Ramone, alcalde Los Angeles, był w naprawdę doskonałym humorze i nie psuła mu go perspektywa pracy do białego rana. Gdy już własnoręcznie zatrzasnął kratę za więźniem, zajął się tym, co miał do zrobienia. Wpierw zatem udał się do gospody, by własnoręcznie przeszukać pokój senority Escalante. Nie zastał jej tam, choć sprawdzał, czy nie skryła się za zasłonami czy pod łóżkiem. Sądząc z panującego porządku, to uciekinierka nawet nie zajrzała do swojego domu. Znalazł za to w jednym z koszy paczkę przepięknych materiałów, biały jedwab, błękitny aksamit, cudowne, drogocenne koronki, zapewne kupione, jak podejrzewał, na przyszły ślub. A pod łóżkiem odkrył przemyślnie zamaskowaną skrytkę ze sporą kwotą w pesos. Zabrał więc monety, a po materiały postanowił wrócić w późniejszym terminie. Przydadzą mu się na nowy surdut czy koszule, tyle tylko, że będzie musiał zawieźć je do Monterey, bo tu żadna krawcowa nie uszyje mu wystarczająco eleganckiego stroju.
Gdy już pozostawił w gospodzie wartę i nakazał uprzedzenie senory Antonii, że od dziś dochód z gospody ma trafiać na biurko alcalde, wrócił do gabinetu. Mendoza kiwał się sennie, stojąc na warcie przy aresztancie, ale humor Ramone nadal był zbyt dobry, by robić sierżantowi wyrzuty o takie drobnostki. Za to zasiadł wygodnie za biurkiem, tym nieszczęsnym porysowanym biurkiem, i z satysfakcją przyjrzał się temu, co tam leżało. Piękny czarny kapelusz i lśniąca szpada, której błękitnawa stal od razu zdradzała toledańskie wykonanie. Rozejrzał się po gabinecie. Będzie musiał znaleźć właściwe miejsce, by zawiesić na nim te trofea. Takie, by mógł się im przyglądać i by rzucało się w oczy wchodzącym, jako dowód na władzę alcalde Los Angeles.
Teraz mógł się już zabrać do najmozolniejszego zadania. Na nowiutkim, starannie wygładzonym pergaminie, uważnie stawiając każdą literę, spisał swój wyrok w sprawie don Alejandro de la Vegi. Oczywiście, jak zapowiedział, wyrok śmierci i konfiskaty majątku. Uzasadnienie było szczególnie długie, ale Ramone nie żałował trudu. Przypominał sobie każde starcie z tym dumnym caballero i z satysfakcją mógł stwierdzić, że wreszcie znalazły ona właściwy finał. Celę, wyrok i na koniec, przyszłą egzekucję.
Drugi taki wyrok wypisał równie starannie, zmieniając tylko imię skazanego. Teraz don Diego de la Vega także miał zapisany swój przyszły los. Ramone nie wątpił, że uda mu się szybko pochwycić tego paniczyka. Co bowiem taki dziwak, jak młody de la Vega, mógł wiedzieć o ukrywaniu się czy o wymykaniu pościgowi żołnierzy. Zwłaszcza, że była z nim kobieta. Imię senority Victorii Escalante znalazło się w trzecim wyroku. Och, oczywiście, że mógł jej darować. Być może naprawdę jej daruje życie, może tylko zdecyduje się na konfiskatę mienia, ale na razie tak przyjemnie było zapisywać kolejną kartę. Każda sprzeczka, każdy kąśliwy komentarz odżywał przy tej czynności w jego pamięci. Wahał się przed wyobrażeniem sobie dumnej senority upokorzonej, pracującej w gospodzie, jego gospodzie, a myślą o jej przerażeniu, być może błaganiu, gdy dowie się o ciążącej na niej karze śmierci.
Wreszcie skończył. Od wypisania tak długich wyroków rozbolały już go nieco palce, więc zrezygnował z czwartego. W końcu, któż będzie pytał o tego niemego smarkacza? Osuszył piaskiem ostatnie litery, by się nie rozmazały, zwinął pergaminy w rulon i ruszył do aresztu. Tu nic się przez ten czas nie zmieniło. Mendoza wciąż usiłował spać na stojąco, a don Alejandro siedział w swojej celi na pryczy i wpatrywał się w ścianę, starając się, jak się Ramone wydawało, zachować obojętny i godny wyraz twarzy.
- De la Vega? – odezwał się Ramone.
Więzień nawet nie drgnął, jakby to, co usłyszał, czy też kto mówi, nie było dość istotnie, by zwrócić na to uwagę.
- Rusz się, de la Vega!
Nadal żadnej reakcji.
Ramone podszedł bliżej i zawahał się. Odczuwał nieprzepartą chęć, by zakończyć tę noc chwilą pogawędki. Taka mała ostatnia przyjemność tej nocy, nim pozwoli sobie na drzemkę, a rano zadba, by życie pueblo toczyło się we właściwy sposób. Najlepiej byłoby więc oprzeć się o kratę i zagadać do więźnia z dostatecznie bliska, by nie mógł tego zignorować, ale alcalde pamiętał, jak kiedyś don Alejandro miał ochotę go zamordować. Lepiej, bezpieczniej było nie podchodzić zbyt blisko. Mimo zmęczenia, mimo przyjemnego szumu w uszach spowodowanego kubkiem najlepszego wina z zapasów senority Escalante, Ramone miał gdzieś w głębi umysłu scenę, jak de la Vega chwyta go przez kraty, dusi na oczach przerażonego sierżanta, a potem zmyka. Wolny i bezpieczny, bo Mendoza nie odważyłby się wobec niego na coś więcej niż na poły przerażone, na poły błagalne ”Ależ don Alejandro!”
- De la Vega, odpowiedz! – zawołał wreszcie, mimo wszystko podchodząc bliżej.
To także nie wywołało reakcji większej niż krótkie, obojętne spojrzenie.
- To wasz wyrok, de la Vega – Ramone uniósł rulon pergaminu. – Przeczytać wam go?
Wzruszenie ramionami, które wydawało się oznaczać, że może czytać czy nie. Don Alejandra to nie obchodziło.
- Rozumiem, wolicie mieć niespodziankę na szafocie, co? A wytrzymacie tak długo? – zainteresował się Ramone. – Bo uprzedzam, jakiś czas tu spędzicie.
To dopiero wywołało jakąś reakcję.
- Wyjdę stąd jako wolny człowiek – odpowiedział don Alejandro.
- Liczycie na gubernatora? Nie łudźcie się. Już mówiłem, że wyślę odpowiednie pisma, by wyjaśnić, jak wy i wasz syn byliście zamieszani w spisek i zdradę. I oczywiście w pomaganie temu bandycie Zorro, oby zgnił w piekle!
Przez moment twarz don Alejandro ściągnęła się w furii, potem caballero głęboko odetchnął, jakby zmuszając się do uspokojenia i nie okazywania uczuć.
- Ale macie rację, don Alejandro – ciągnął Ramone. – Jeszcze możecie wyjść z tej celi. Może już nie jako właściciel hacjendy, bo ją na pewno skonfiskuję, ale jako ktoś wolny i mogący udać się, gdzie zechce. Choćby do Hiszpanii. Bo macie tam rodzinę, prawda? A i chyba wasi krewni mieszkają gdzieś bliżej, co? Możecie tam pojechać, zacząć wszystko od nowa... Nawet pojechać z synem i jego narzeczoną. Będę łaskawy, niech stracę: moja amnestia obejmie także ich oboje. Nawet dorzucę tego durnego smarkacza, co go Diego wszędzie za sobą ciąga. Dobra propozycja, co?
- A co ja mam wam dać w zamian za to? Oczywiście prócz całego majątku?
- Zorro.
- Nie. Nie wierzę w wasze obietnice, alcalde – odpowiedział don Alejandro. – Nie uwierzę w wasze łgarstwa, Ramone, bo wiem, że nie jest ważne co powiem, czy czego nie powiem, gdyż i tak nie wyjdę wolny z tej celi dzięki waszej woli. Nie, kiedy chcecie zagarnąć moje ziemie.
- Ale nic, prócz mojej obietnicy nie macie, don Alejandro. Ani dla was, ani dla waszego syna. Bądźcie rozsądni – Ramone stwierdził, że nie odmówi sobie tej przyjemności. – Chcecie umierać dla zmarłego? Ja chcę tylko ciała tego bandyty.
Cisza.
- Naprawdę, nie spodziewałem się tego po was, don Alejandro. Obiecuję, że wyprawię Zorro przyzwoity pogrzeb. Będzie msza, nagrobek... A tak pewnie zgnije gdzieś w jakiejś rozpadlinie, gdzie porzucą go wasz syn i jego kobieta. Albo w jakiejś jaskini, czy gdzie się on tam ukrywał. Nie chcecie oszczędzić synowi dni ukrywania się w towarzystwie trupa?
- Mój syn zadba, by godnie pochować swego przyjaciela, a potem wróci tu. Po zemstę.
Ramone spochmurniał Znów przypomniał sobie lodowate spojrzenie Diego i dawne ostrzeżenie Zorro. De la Vega mógł się zemścić za ojca.
- Może wróci, a może nie. Może okaże się tchórzem – powiedział wreszcie. – A jeśli wróci, spotka go los Zorro. A tego zastrzeliłem. Słyszycie? Zastrzeliłem go – zaśmiał się Ramone. – Tyle razy ze mnie kpił, że nie umiem strzelać, że chybiam nawet na kilka kroków, aż wreszcie udało mi się. Słyszycie? Udało mi się! Z tego pistoletu! – Wymachiwał przy tym niewielkim pistolecikiem.
- Broń szulera – zauważył don Alejandro. – Broń oszusta. Jakże stosowna dla was.
- Broń szulera?! - rozzłościł się alcalde – Pokażę wam broń!
Ramone wypadł z aresztu i wrócił po chwili niosąc kapelusz i szpadę.
- Poznajecie? Takiego kapelusza nie miał nikt w okolicy, nikt nie potrafił go podrobić. A ta szpada? Spójrzcie, jaka to piękna, toledańska stal. – Przesunął palcami po lśniącym ostrzu. – Au!!! – Cofnął rękę. Rozcięte czubki palców spływały krwią.
- Ugryzła – skwitował ten widok don Alejandro, tym razem z satysfakcją w głosie. – Nie dorośliście do tej szpady, Ramone. Toledańska stal potrafi sama bronić się przed niegodnymi rękoma.
- Zamilczcie!
- Bo co? Powiesicie mnie?
Ramone nie odpowiedział, zajęty ssaniem czubków palców. Nie chciał, by kapiąca krew poplamiła jego śliczne, wykaligrafowane wyroki. Wreszcie odezwał się.
- Powieszę. Ale wpierw powieszę waszego syna. A przed nim senoritę Escalante, jak im to obiecałem.
Odwrócił się i wyszedł. Po chwili z gabinetu dały się słyszeć jego przekleństwa. Na pergaminach z wyrokami rosły jaskrawo czerwone plamy krwi.
Przez cały pobyt alcalde w areszcie sierżant Mendoza udawał, że nie istnieje. Wpatrywał się z takim zapałem w sufit, że jego uwadze umknął delikatny szmer za zamkniętymi okiennicami. Alcalde także niczego nie zauważył.

Sierżant Mendoza nie lubił takich zadań. Iść na wartę? Proszę bardzo. Siedzieć na tarasie gospody i obserwować przybyszy? Z radością! Ale pełnić wartę w więzieniu, skąd wcześniej tej samej nocy uciekli jego przyjaciele i pilnować jeszcze jednego ze swoich nielicznych przyjaciół? To było ciężkie zadanie. Tym cięższe, że sierżant wciąż miał przed oczyma to, co zobaczył wybiegając z garnizonu. Ciemną plamę na piasku placu, plamę, która jeszcze przed chwilą była jego przyjacielem Zorro. Nie mógł uwierzyć, że Zorro zginął. Nie on. To musiała być jakaś jego sztuczka, tak jak wtedy w kanionie, gdzie strzelali do płaszcza rozpiętego na uschłym drzewku, myśląc, że celują do Zorro. Wtedy spadł w przepaść, wyglądał na martwego i nagle, nagle usiadł z uśmiechem w trumnie, choć Mendoza sam parę godzin wcześniej układał w niej zupełnie obce ciało. A potem był tam Zorro, śmiał się i groził, i znów zmusił alcalde do odwołania podatków. Więc sierżant stał na warcie w areszcie, patrzył na siedzącego na pryczy don Alejandro, i miał nadzieję, że Zorro zaraz się pojawi i udowodni, że nic mu się nie stało.
Ale Zorro się nie pojawił, aż rano alcalde stwierdził, że trzeba zmienić warty w hacjendzie de la Vegów i wysłał tam sierżanta. Gdy kapral Rojas i jego żołnierze zniknęli już na drodze do pueblo, Mendoza obszedł jeszcze dookoła zabudowania, upewnił się, że wszystkie okiennice są solidnie zamknięte, a potem ciężko siadł na porzuconym na patio fotelu. Chciało mu się spać. Najchętniej poszedłby do stajni i tam się wyciągnął na sianie, ale zaczął nagle się obawiać, czy alcalde go nie zaskoczy. Nie, lepiej byłoby nie zasypiać. Potem przypomniał sobie, że przecież wie, gdzie jest klucz do hacjendy, a był też nieco głodny. W kuchni de la Vegów mogło coś być z wczorajszej kolacji, bo w nocy alcalde nie pozwolił nikomu niczego zabrać. Więc sierżant, rozgrzeszając się w myśli, że tylko nie pozwoli, by cokolwiek się zepsuło czy zeschło, dyskretnie otworzył kuchenne drzwi i wślizgnął się do środka.
W pomieszczeniach panował półmrok, poprzecinany smugami słonecznego blasku, tam gdzie w okiennicach był większe szczeliny. Było cicho. Mendoza starał się też poruszać jak najciszej, podskakując prawie przy każdym głośniejszym skrzypnięciu podłogi czy szeleście. Dziwnie się czuł, przechodząc przez pokoje, które do tej pory znał pełne światła i życia. W wazonach pod ścianami więdły bukiety. Tu leżały rozsypane na biurku papiery, tam zaraz obok piętrzył się stosik książek don Diego, z których najwyższa była otwarta i odwrócona grzbietem do góry. Na pianinie leżały nuty, na sztalugach obok stał niedokończony szkic pejzażu. W salonie Mendoza zobaczył paterę owoców. Sięgnął po jabłko i ugryzł, a potem zamarł z kęsem w ustach, tak głośne wydało mu się chrupnięcie.
W kuchni znalazł garnek z zupą. Był przykryty, więc sierżant uznał, że nic do niego przez noc nie wpadło i może swobodnie się nią poczęstować. Nalał już sobie pełną miskę, gdy to usłyszał. Ni to szelest, ni to szmer… Nagle wiedział, że nie jest sam w domu.
Odstawił talerz.
- To wy, don Diego? – odezwał się głośno.
Cisza.
- To ja, sierżant Mendoza…
Nadal cisza.
- Odezwijcie się, don Diego… - głos Mendozy się załamał płaczliwie.
Wciąż cisza.
- Jak nie chcecie – oświadczył sierżant – to ja nie będę się odwracał. Nie widzę was! Nie patrzę!
Brak odpowiedzi.
- Alcalde chce jutro ogłosić wyrok na was i waszego ojca, don Diego… Chce was powiesić… Uciekajcie stąd… On nie skrzywdzi don Alejandro, póki was nie złapie…
Nawet ten szmer zniknął. Mendoza czuł, że włosy na karku stają mu dęba. A jeśli to nie don Diego? Ktoś inny tu się zakradł? Ale kto? Przez moment sierżantowi przemknął przez myśl Zorro, żywy i ranny, albo, co gorsza, martwy. Nie wiedział dlaczego, ale nagle był pewien, że jak się obejrzy, zobaczy go z wielką czerwoną plamą krwi na koszuli.
Gwałtownie się odwrócił.
Nic. Pusto. Tylko półmrok w korytarzach i żadnego ruchu.
- Ja zaraz stąd pójdę, don Diego… Chciałem tylko trochę zupy… Mogę? Proszę, nie róbcie mi krzywdy…
Cisza. Pusto. Ciemno.
Delikatnie uniósł miskę i powoli, powoli wycofał się do drzwi. Odetchnął dopiero, gdy zatrzasnął je za sobą.

Felipe postawił na stole garnek z zupą i ziewnął. Był zmęczony po nieprzespanej nocy i pracowitym ranku, ale mógł już z dumą rozejrzeć się po jaskini.
Piecyk, który Diego zwykle wykorzystywał do podgrzewania rozmaitych substancji w swoich eksperymentach, promieniował miękkim ciepłem. Już dość dawno Diego zadbał, by komin wyprowadzić w szczelinę skalną, więc nie było ryzyka, że zdradzi ich dym czy zapach. Pod stołem piętrzyły się worki z mąką, fasolą, kukurydzą, pęczki warzyw i nieco wędzonego mięsa. Felipe wyniósł prawie całą zawartość spiżarni. Dwie spore beczki zawierały świeżą wodę. Przy stopniach wraz z Victorią umościli z sienników wygodne posłanie, na które przenieśli wciąż nieprzytomnego Diego i ułożyli tak, jak im zalecał don Alejandro, ze stertą poduszek pod plecami. Na dwa inne posłania znalazło się miejsce pod ścianą. Pęki świec i bańka nafty gwarantowały, że nie będą musieli siedzieć w ciemnościach. Jaskinia nadawała się do zamieszkania.
Felipe ziewnął jeszcze raz. Gdy zapadnie zmierzch, będzie musiał się znów wykraść na zewnątrz i tym razem przywieźć do jaskini zapas owsa i siana. Trzy konie, bo prócz srokatej klaczki zatrzymali jeszcze palomino Diego, a kasztankę Victorii Felipe wypuścił niedaleko puebla, zajmowały zatrważająco dużo miejsca i potrzebowały wody i paszy. Na szczęście Tornado nie przejął się zbytnio tym najazdem i nie kaprysił, choć Felipe podejrzewał, że wpływ na to miał fakt, że w przymusową gościnę przybyły klacze. Podejrzewał też, że za dzień czy dwa, sytuacja wśród koni stanie się znacznie bardziej nerwowa.
- Wszystko w porządku? – zapytała Victoria.
Felipe ziewnął raz jeszcze i uśmiechnął się, pokazując na posłanie.
- A, chcesz odpocząć? Dobrze, ja jeszcze nie będę spała… Zablokowałeś wejście? Żołnierze są nadal na zewnątrz? Co? Sierżant Mendoza? – odgadywała kolejne znaki chłopca. – Widział cię? A, myślał, że to Diego… W porządku, już nie pytam… Idź spać, Felipe… Bardzo wiele zrobiłeś…
Felipe skrzywił się i potrzasnął głową. Jego zdaniem nie rozwiązali najważniejszego problemu. Ani nie uwolnili don Alejandro, ani nawet nie dali mu znać, że są, w pewnej mierze, bezpieczni i starają się mu pomóc. Kusiło go, by znów w nocy podkraść się do garnizonu, ale wiedział, że tym razem może nie mieć tyle szczęścia, co poprzednim razem. Żołnierze odeśpią przez dzień zmęczenie i warty będą znacznie czujniejsze. Ale go korciło, tak bardzo korciło… Podkraść się do aresztu, dać znać, może nawet wykraść szpadę Zorro i zostawić znak, by alcalde wiedział, że mu się nie udało… Znak Zorro gdzieś na ścianie, albo jeszcze lepiej na biurku alcalde rozwiązałby tyle problemów, tych co mieli i tych, co nadejdą… Alcalde byłby o wiele bardziej ostrożny, gdyby wiedział, że ktoś jeszcze patrzy mu na ręce i ktoś może mu się przeciwstawić.
Chciał jeszcze opowiedzieć Victorii, czego się dowiedział w trakcie swojej wyprawy do pueblo. Był zmęczony, ale musiał to przekazać jak najszybciej, gdyż trzeba było zdecydować, co będą robić dalej. Porozumienia nie ułatwiał im fakt, że Victoria też była już bardzo zmęczona i odgadywanie gestów przychodziło jej z trudnością. Postarał się więc, by przekazać jej jak najbardziej podstawowe nowiny.
- Alcalde... W areszcie? Wyroki śmierci? Don Alejandro? Na Diego i na mnie też? Co? Liczby? Nie rozumiem...
Felipe poirytowany zamachał rękoma i zaczął znów pokazywać odliczając na palcach. Jeden – to Victoria. Dwa... Wskazał ręką na Diego i zamarł. Młody de la Vega miał otwarte oczy.
- Diego! – Victoria odwróciła się do posłania. – Jak się czujesz?
- Bywało... – wyszeptał – gorzej...
- Och... - Victoria nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać.. To, że Diego się ocknął, sprawiło że miała ochotę wybuchnąć płaczem z odczuwanej ulgi. To, że ledwo miał siłę coś wyszeptać, przerażało ją.
- Pić – poprosił Diego.
Felipe podał kubek z wodą, a Victoria ostrożnie przysunęła go do ust Diego. Wypił ledwie kilka łyków, gdy zaczął kaszleć.
- Bywało gorzej... – powtórzył, gdy już kaszel ustąpił. Victoria z przerażeniem zauważyła, że Diego na wargach ma krew. Musiał to zauważyć, bo skrzywił się lekko. – Mogło być... gorzej... – powiedział.
Rozejrzał się po otoczeniu.
- Jaskinia?.. Mądrze... Tu nas nie znajdą... – Ściągnął nagle brwi w namyśle. – Czemu... zapasy?
- Jesteśmy w oblężeniu – powiedziała Victoria. – Alcalde obstawił hacjendę żołnierzami.
- Mój... ojciec?
Odwróciła głowę, czując, że nie może powiedzieć, czego dowiedział się Felipe. Chłopak zauważył to, tak samo jak przerażenie na twarzy Diego, wiec jednym pewnym ruchem odsunął Victorię od posłania i sam przykląkł przy rannym, by przekazać swoją wiedzę.
Diego obserwował go, uważnie śledząc każdy ruch. Chwilami wydawało się, że znowu traci przytomność, bo jego spojrzenie wydawało się błądzić gdzieś po sklepieniu i wtedy Felipe zamierał w bezruchu, czekając aż znów na niego spojrzy. Victoria także starała się odgadnąć znaki chłopca.
Wreszcie Felipe skończył, a Diego odwrócił się twarzą do ściany. Po chwili dotknął ręką bandaża, jakby sprawdzając, czy na pewno tam jest rana i spróbował się podźwignąć. Bezskutecznie. Uniósł się tylko nieco nad poduszki, gdy ponownie złapał go atak kaszlu, przy którym znów pojawiła się krew. Popatrzył na zakrwawioną chustkę, którą Victoria odsunęła od jego twarzy i zaklął. Słabo, ale paskudnie.
- Diego?
- Nie jest dobrze... Nie dam rady... wsiąść na konia...
- Gdzie chciałeś jechać?
- Zorro... Alcalde musi zobaczyć Zorro... To go... zatrzyma...
Victoria też miała ochotę zakląć. Oczywiście, że wiedziała, że Zorro był jedynym, który mógł utrzymać w ryzach pomysły alcalde Luisa Ramone, ale tak samo oczywistością było, że w tej chwili Diego nie zdoła samodzielnie podnieść się na nogi, nie mówiąc już o jeździe konno czy walce. Powstrzymała się jednak od przekleństwa, a w zamian tego delikatnie, ale stanowczo przycisnęła ramiona Diego do poduszek.
- Leż – powiedziała. – Nie pomożesz ojcu, jeśli spadniesz z konia tuż za jaskinią.
- Ale...
- Ani słowa, bo na ciebie nakrzyczę – ostrzegła. – Masz leżeć i zdrowieć. Potem jakoś wszystko naprawimy.
Diego zrezygnował z protestów i osunął się głębiej na poduszkach zamykając oczy. Po chwili Victoria zauważyła, że zasnął. Teraz mogła się rozpłakać. Siedzący obok Felipe pokręcił głową ze zmartwioną miną.
- Masz rację, Felipe – szepnęła, ocierając oczy. – Nie wiem, czy cokolwiek da się naprawić. On może mówić, że bywało gorzej, ale jest źle...
Chłopak poklepał ją po dłoni.
- Co, chcesz powiedzieć, że bywało gorzej? Kiedy?
Wymierzył w jej stronę, jakby strzelał z pistoletu.
- Tak, strzelano do nas już wcześniej... To mi przypomina...
Felipe uśmiechnął się nagle i pokazał wpierw na nią, a potem znów naśladował strzał. Nagle znieruchomiał. Popatrzył na śpiącego Diego, na Victorię, potem na spokojnie pasącego się Tornado. Poderwał się i podniósł z ziemi pelerynę Zorro. Przez chwilę ważył ją w rękach, jakby oceniając, ale potem odłożył, zrezygnowany. Victoria uśmiechnęła się przez łzy.
- Wiem, że chętnie byś go zastąpił, ale to już nie będzie jazda gdzieś po wzgórzach. Tu byłoby trzeba przyłożyć szpadę do gardła Ramone...
Felipe kiwnął potakująco głową i pokazał dłonią na wysokość.
- Tak, rozpoznają cię po wzroście – Victoria nagle urwała. – Rozpoznają... Tak, to jest myśl! Felipe, mam pomysł!
Chłopak popatrzył na nią badawczo a potem pokręcił głową. Gdy spojrzała na niego zdumiona, zakreślił dłonią dość wyraziste kształty, znak „Z” i znów zaprzeczył.
- Och, ty myślisz... – zaśmiała się Victoria. – Nie, nie ja. Choć jeśli mi się nie uda, zrobię to! Ale najpierw poszukam innego Zorro...
Felipe spojrzał na nią ze zdumieniem, a potem uśmiechnął się szeroko. Odgadł.