, [M] Fałszywy krok (fandom: Ojciec Mateusz) ďťż

[M] Fałszywy krok (fandom: Ojciec Mateusz)

Kto tam jest w środku?
Tekst pojedynkowy. Trochę poprawiony, choć dużo lepiej nie jest. O ile w ogóle nie jest gorzej.
Wiem, że to bardzo kiepskie opowiadanie, więc jeśli macie ochotę napisać o tym w komentarzu, to nie musicie owijać w bawełnę. A jeśli nie macie takiej ochoty, to nie czujcie się w obowiązku, bo ja i tak wiem, jak jest.
Mam nadzieję, że ktoś zrozumie, o co mi chodziło z tytułem. A jeszcze bardziej mam nadzieję, że ktoś wymyśli lepszy.
Z dedykacją dla Fayerki. Za to, że mogę z nią w środku nocy dyskutować o serialach. I za to, że dzielnie wysłuchuje moich frustracji tFórczych. I po prostu za to, że jest.

Fałszywy krok

Wiosna, która przyszła tego roku zdecydowanie spóźniona, wreszcie na dobre chyba zagościła w Sandomierzu, obsypując drzewa śnieżnobiałym kwieciem i ogrzewając bystry nurt Wisły. Niebo nad miastem przybrało odcień głębokiego błękitu gdzieniegdzie poprzetykanego tylko strzępami obłoków. Ciepłe promienie słońca igrały na murach zabytkowych kamienic i kościołów, sączyły się przez okienne szyby, zalewając wnętrza jasnym blaskiem.

– Idźcie w pokoju Chrystusa.

– Bogu niech będą dzięki.
***

– Monika! Monika, zaczekaj! – rozległo się wołanie. Dziewczyna zatrzymała się niechętnie i zerknęła za siebie. Ksiądz Mateusz zbiegał po schodach kościoła.

– Jak się czujesz? Rozmawiałaś z ciotką? – zapytał, zrównawszy się z Moniką. Dziewczyna wzruszyła ramionami, spuszczając wzrok.

– Ciotka nie odbiera telefonu – odpowiedziała. – Ale Bartek mówił mi, że wciąż jest wściekła. Powtarza, że nie mam wstępu do jej domu. Ona nigdy już nie będzie chciała mieć ze mną nic wspólnego, a z dzieckiem tym bardziej. Chyba nie rozumie, że to nie moja wina, t-tylko – urwała, bo głos jej się załamał. Ksiądz Mateusz, który przypatrywał jej się dotąd zatroskanym spojrzeniem, potrząsnął zdecydowanie głową.

– Spokojnie, Monika, nie myśl o tym. To już przeszłość, on nigdy więcej nic ci nie zrobi – powiedział uspokajającym tonem. – A ciotka w końcu cię zrozumie. Musisz dać jej jeszcze tylko trochę czasu. Wszystko się ułoży – zapewnił. Monika skinęła powoli głową, ale nie zdołała zmusić się do żadnej odpowiedzi.

– A jak z tym wszystkim radzi sobie Bartek? I Maurycy? – zapytał ksiądz. Dziewczyna po raz kolejny wzruszyła ramionami.

– Maurycy nie ma właściwie wyjścia. Musi tańczyć tak, jak mu zagra ciocia. Poza tym… Sama nie wiem. On mnie prawie nie zna. Czemu miałby się przejmować? – odpowiedziała smętnym tonem. – A Bartek oczywiście bardzo mi pomaga. I bardzo to przeżywa. Ale nawet jemu ciotka nie pozwoli na zbyt wiele…

– A może po prostu pójdziesz kiedyś do ciotki i spróbujesz porozmawiać z nią osobiście? – zaproponował nagle ksiądz. Monika pokręciła powoli głową.

– Chyba się nie odważę – mruknęła z wahaniem.

– Odważysz się, Monika. Odwagi ci nigdy nie brakowało. Będzie dobrze, zobaczysz. Będzie dobrze.

– Dziękuję, proszę księdza. – Dziewczyna uśmiechnęła się blado.
***

Sztućce zadzwoniły złowieszczo o brzeg miski z sałatką, gdy Natalia cisnęła ją na stół.

– I gdzie on jest? Mówiłam przecież, że obiad będzie na trzynastą. Ale nie, jak zwykle musimy czekać…

– Spoko, nie denerwuj się. Już idzie – poinformował Pluskwa, odwracając się od okna. Natalia nie wydawała się ani trochę uspokojona. Z równym rozmachem jak chwilę wcześniej miskę postawiła na stole dzbanek z kompotem. Powierzchnia napoju zafalowała niebezpiecznie i kilka kropel rozprysnęło się po białym obrusie.

– Wyłączyłbyś w końcu ten telewizor – fuknęła Natalia, wycofując się do kuchni po ścierkę. Piotr przewrócił oczyma, ale posłusznie sięgnął po pilota.

– Przez centrum Kielc przeszła wczoraj manifestacja feministek domagających się… – zdążyła jeszcze powiedzieć telewizyjna spikerka, zanim została ostatecznie uciszona. Piotr właśnie siadał do stołu, gdy do jadalni wszedł ksiądz Mateusz.

– Jestem już. Przepraszam za spóźnienie.

– Co mi po księdza przeprosinach? Tu już wszystko dawno wystygło. Jak zwykle – zrzędziła Natalia, podając wazę z zupą.

– Kim są feministki? – zapytała Emilka, wdrapując się na krzesło. Piotr uśmiechnął się dyskretnie.

– To takie kobiety, które chcą mieć takie same prawa jak mężczyźni, żeby razem ze swoimi mieć ich jeszcze więcej – odpowiedział niewinnym tonem. Pluskwa parsknął krótkim śmiechem, który, czując na sobie miażdżące spojrzenie Natalii, zamaskował kaszlnięciem.

– Sorry – mruknął w końcu, pochylając się nad talerzem.

– I wy im na to pozwalacie? – drążyła temat feminizmu Emilka.

– Nie mamy wyjścia – stwierdził Piotr. Natalia spiorunowała go wzrokiem.

– Skoro czujesz się taki poszkodowany, mogę odstąpić ci prawo do ugotowania jutro obiadu. A nawet przez cały następny tydzień.

– Spokojnie, Natalia. Przecież Piotr tylko żartował – podjął próbę załagodzenia sytuacji ksiądz. Gospodyni już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, ale Emilka weszła jej w słowo.

– A jak będę feministką, to pozwolisz mi zostać ministrantem? – zapytała księdza. Wszyscy rzucili dziewczynce zdziwione spojrzenia. Pluskwa po raz kolejny parsknął w talerza, a pozostali trwali przez chwilę w pełnym konsternacji milczeniu.

– Pomyślimy o tym – obiecał w końcu ksiądz, który wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał się od śmiechu. – Jedzmy już, dobrze?
***

Poniedziałek już od samego rana zapowiadał się okropnie. Ulewa zaczęła się już w nocy i, chociaż przed wschodem słońca trochę zmalała, o poranku Sandomierz wciąż tonął w strugach deszczu. Na komendzie panował ogólny chaos i dezorganizacja, a na domiar złego na biurku inspektor Możejko znalazł zgłoszenie kolejnego przypadku sfałszowania dokumentów. Była to prawdopodobnie robota tych samych fałszerzy, którzy spędzali sen z powiek sandomierskich policjantów już od ponad dwóch miesięcy. Tym razem chodziło o jakiegoś nastolatka prowadzącego samochód z podrobionym prawem jazdy, ale gang – bo inaczej nazwać się tego nie dało – zajmował się właściwie wszystkim. Sprzedawali ludziom dowody osobiste, paszporty, wszelkie legitymacje, dyplomy i zaświadczenia. Podrabiali także, choć niezbyt często, recepty lekarskie, a ostatnio wyszły na jaw informacje nawet o krążących po mieście pojedynczych fałszywych banknotach. Wszystkie fałszerstwa były właściwie drobnymi sprawami, lecz ich ilość była wprost zatrważająca. Zwłaszcza, że wykonywano je z taką dokładnością, iż wiele z nich nie zostało zapewne ujawnionych. Najgorsze jednak było to, że jak dotąd nikomu nie udało się natrafić choćby na najmniejszą wskazówkę mogącą doprowadzić do sprawców.

– Trzeba wreszcie coś z tym zrobić, Mietek, bo wychodzimy przez nich na kompletnych idiotów. Przesłuchajcie jeszcze raz tego chłopaka. Może powie wam, od kogo albo gdzie kupił te papiery. Jeśli nie, to zastanowimy się, co robić dalej – zarządził inspektor bez większej nadziei w głosie. Siedzący po przeciwnej stronie biurka aspirant Nocul w żaden sposób nie zareagował na jego słowa.

– Cholera jasna, Mietek! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – rzucił zirytowany Możejko. Nocul wyrwał się z zamyślenia.

– Słucham, szefie – zapewniła apatycznie. Inspektor przejechał dłonią po twarzy. Tylko tego jeszcze brakowało, żeby musiał się teraz zajmować problemami Mietka.

– Dobrze. Mów, co się dzieje – westchnął w końcu.

– Nic… – odpowiedział bez przekonania Nocul. Możejko rzucił mu zirytowane spojrzenie.

– Przecież widzę. Mów, bo mamy mało czasu – zażądał. Mietek zrobił zakłopotaną minę.

– To tylko z głodu. Basia stwierdziła, że powinienem się zdrowiej odżywiać i wprowadziła mi nową dietę – wyjaśnił. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak ciężko jest się skoncentrować, jeśli na śniadanie jadło się tylko ser z rzodkiewką – dodał, widząc minę Możejki. Inspektor odchylił się do tyłu w fotelu, z trudem opanowując irytację.

– To idź zjeść coś normalnego i zabieraj się w końcu do roboty – warknął. – Bo zanim ty skończysz myśleć o swoim śniadaniu, to już pół Sandomierza będzie używać lewych papierów.

– Nie mogę! – zaprotestował Mietek. – Basia by się wściekła, gdyby się dowiedziała.

– Niby skąd miałaby się dowiedzieć? Chyba musiałby cię wyśledzić i wydać ten twój Mateusz – parsknął Możejko. – Za godzinę chcę wiedzieć, czego dowiedzieliście się od tego chłopaka, bo jeśli nie, to ja się wścieknę – zagroził, sięgając po kubek z wystygniętą już kawą.

– Księdza Mateusza dziś tu nie było. Jeszcze – stwierdził Nocul nieco urażonym tonem. Przez moment inspektor wpatrywał się w niego morderczym wzrokiem.

– Idź mi stąd – nakazał w końcu nieznoszącym sprzeciwu tonem. Zanim jednak Mietek zdążył wyjść, rozległo się pukanie.

– Wejść! – rzucił Możejko, przyrzekając sobie w duchu, że jeśli to nie będzie nic ważnego, to natręt gorzko pożałuje zawracania mu głowy. Drzwi gabinetu otworzyły się i ukazał się w nich sierżant Gibalski. Przez moment stał w progu z dość głupią miną.

– O co chodzi? – zapytał Możejko, tracąc cierpliwość. Gibalski odchrząknął.

– Chyba o zabójstwo, panie inspektorze.
***

Od czasu niedzielnej rozmowy Mateusz nie mógł przestać myśleć o Monice. Chciał jakoś pomóc dziewczynie, ale nie bardzo wiedział, co mógłby zrobić. Sytuacja, w której się znalazła, wydawała się być bez wyjścia.

Monika i jej starszy brat, Bartek, od czasu śmierci matki mieszkali u ciotki, Elżbiety Kaliskiej. Kobieta wychowywała ich twardą ręką. Uniemożliwiała im też jakikolwiek kontakt z ojcem, nawet gdy ten wyszedł już z więzienia po odsiedzeniu wyroku za fałszerstwa, i wmawiała w nich nieustannie pogardę dla niego. Rodzeństwo w ogóle nie miało z nią łatwego życia. I o ile Bartek, podporządkowawszy częściowo swoje plany zamysłom ciotki, jakoś się z nią porozumiewał, o tyle Monikę pani Elżbieta zawsze uważała za zakałę rodziny, zwłaszcza od kiedy dziewczyna wyjawiła jej, że chce studiować historię sztuki.

Po wielu kłótniach i awanturach Monika dopięła swego i wyjechała na studia, ale i tam jej się nie poszczęściło. Kiedy po całej tej okropnej historii dziewczyna wzięła urlop na uczelni i wróciła do Sandomierza, ciotka nie miała dla niej nawet odrobiny współczucia. A gdy okazało się, że Monika jest w ciąży, po prostu wyrzuciła ją z domu.

Mateusz nie byłby chyba sobą, gdyby nie próbował porozmawiać z panią Kaliską. Niestety Elżbieta nie podzielała sympatii większości parafian wobec swojego proboszcza i po prostu zatrzasnęła księdzu drzwi przed nosem, informując, że nie ma zamiaru wysłuchiwać żadnych kazań, a szczególnie od niego.

Ale Mateusz nie byłby też chyba sobą, gdyby poddał się tak łatwo. Uznał, że nadszedł czas, by podjąć jeszcze jedną próbę rozmowy z ciotką Moniki.
***

Mietek właśnie wysiadał z radiowozu, gdzie po kryjomu zjadał wyciągniętą od Marczaka kanapkę, gdy obok rozciągniętej przed furtką policyjnej taśmy zatrzymał się rower.

– Szczęść Boże, panie Mietku – przywitał się ksiądz Mateusz. – A co tu się stało? – zapytał nieco zaniepokojony. Zanim jednak Nocul zdążył odpowiedzieć, od strony domu nadszedł inspektor Możejko.

– Gdzie ty się podziewasz, Mietek? Mówiłem przecież, żebyś… No tak. Ksiądz oczywiście już tutaj – stwierdził pełnym dezaprobaty tonem, dostrzegając Mateusza.

– Ale to nie moja wina! Ksiądz znalazł się tu przypadkiem – zaczął tłumaczyć się Nocul, a Mateusz pokiwał głową.

– To prawda. Przyjechałem porozmawiać z panią Kaliską i…

– Pani Kaliska nie żyje – poinformował Mietek. – Właśnie dlatego tu jesteśmy.

– Nie żyje? Ale jak…? Co się stało? – zapytał zdumiony ksiądz.

– Siostrzeniec wrócił rano do domu i znalazł ją martwą w salonie. Rozbiła głowę o kant stołu. Teoretycznie to mógł być wypadek, ale podejrzewamy, że ktoś jej raczej pomógł. Mało prawdopodobne, że sama upadła w taki sposób – wyjaśnił odruchowo Nocul.

– Mietek! – syknął ze złością Możejko. Aspirant uniósł dłonie w obronnym geście.

– Przecież ksiądz przyjechał do pani Kaliskiej. Ma prawo wiedzieć, że już z nią nie porozmawia! – stwierdził niewinnym tonem.

– I te wszystkie informacje były niezbędne do przekazania tej wiadomości, tak? – prychnął inspektor. – Przepraszam księdza, ale musimy wracać do pracy – dodał, zwracając się do Mateusza. Ten nie wyglądał jednak, jakby miał ochotę ruszyć się z miejsca.

– A nie mógłbym zostać? Może się przydam – zaproponował ksiądz. – Żeby udzielić wsparcia duchowego rodzinie pani Kaliskiej, oczywiście – dorzucił, widząc minę Możejki. Inspektor przewrócił oczami ze zirytowaną miną, ale w końcu machnął ręką.

– Niech będzie. Ale najpierw ja ich przesłucham, a dopiero potem ksiądz będzie udzielał wsparcia duchowego – zastrzegł.
***

Gdy Mateusz wszedł z policjantami do domu pani Kaliskiej, brwi Bartka Mileńskiego powędrowały do góry w wyrazie bezgranicznego zdziwienia. Wyglądało na to, że chłopak nie wiedział jeszcze o detektywistycznym zacięciu księdza. Maurycy Ziętek, bratanek świętej pamięci pana Kaliskiego, chociaż mieszkał w Sandomierzu dopiero od niedawna, wydawał się znacznie mniej zdumiony. Uśmiechnął się tylko blado do Mateusza. Moniki najwyraźniej jeszcze nie było.

Mateusz przysłuchiwał się uważnie prowadzonemu przez inspektora Możejkę wstępnemu przesłuchaniu, ale nie dowiedział się właściwie niczego interesującego. Nie miał też pojęcia, kto mógłby zabić panią Kaliską, lecz z przerażeniem przyłapał się na myśli, że być może nie jest to najgorsze wyjście z sytuacji.

– Czy ma pan jakiekolwiek przypuszczenia, kto mógłby źle życzyć pańskiej ciotce? – zapytał w pewnym momencie inspektor. Bartek wzruszył ramionami.

– Wszyscy – odpowiedział lakonicznie. – To była złośliwa, bezduszna sknera – stwierdził bez ogródek. Możejko wydawał się zaskoczony jego szczerością.

– A to dlaczego? – zapytał. Bartek po raz kolejny wzruszył ramionami.

– Chociażby dlatego, że wyrzuciła z domu moją siostrę, bo ta została zgwałcona – odpowiedział, przybierając wojowniczą minę.

– Ale jest ktoś, kto może mieć naprawdę duży żal do cioci – wtrącił się skwapliwie Maurycy, chcąc chyba zmienić temat. – Ten pan… Paweł? Chyba tak. On chyba smalił cholewki do cioci, ale ona go nie chciała. Bardzo się o to pokłócili jakiś tydzień temu. Pamiętasz? – zapytał Bartka. Chłopak zawahał się.

– Tak. Chyba tak – przyznał niechętnie.

– Trzeba będzie to sprawdzić – orzekł Możejko. – Jest mi pan w stanie podać nazwisko tego mężczyzny? – zapytał Maurycego.

– Nie znam go – odpowiedział, kręcąc głową. – Ale w sypialni cioci powinna znaleźć się jakaś wizytówka.
***

Natalia odstawiła umyty talerz na suszarkę. Wytarła ręce, a mokrą ścierkę cisnęła na stół.

– Może ktoś wreszcie pomógłby mi z tym zmywaniem? – rzuciła z ponurą miną. Nie doczekała się jednak żadnego odzewu. Piotr wymamrotał coś o jakieś próbie, i wymknął się z plebanii, a reszta domowników milczała uparcie.

– Emilka, rusz się – zażądała Natalia. Dziewczynka potrząsnęła głową, nie odrywając wzroku od telewizora.

– Nie mogę, jestem feministką. Niech Waldek ci pomoże – odpowiedziała. Natalia przeniosła wyczekujące spojrzenie na Pluskwę, który natychmiast poderwał się z krzesła, ale, jak się okazało, nie w celu udzielenia jej pomocy.

– Sorry, spieszę się – poinformował i umknął w ślad za Piotrem, mijając w drzwiach księdza Mateusza. Emilka, zauważywszy kątem oka wchodzącego opiekuna, wyłączyła telewizor.

– Zostałam feministką, wiesz? To pozwolisz mi w końcu być ministrantem? – zapytała, podbiegając do księdza. Podczas gdy Mateusz usiłował wytłumaczyć dziewczynce, że nie może spełnić jej prośby, Natalia wróciła do tematu zmywania, atakując jedyną pozostałą osobę.

– A babcia co tak siedzi? Niech mi babcia pomoże! – fuknęła. Babcia Lucyna potrząsnęła głową.

– Wykluczone – odpowiedziała zdecydowanym tonem. – Ja też zostałam feministką.

– Babcia została feministką – powtórzyła Natalia. – A może mi babcia wytłumaczyć, co to ma wspólnego ze zmywaniem? Rozumiem, gdyby to był ich obowiązek. – Machnęła ścierką w kierunku drzwi. – Ale jak na razie muszę radzić sobie z tym sama. Więc jaki to feminizm?!

– A kto cię tam wie – odpowiedziała niejasno babcia Lucyna, poprawiając okulary na nosie.
***

Mietek właśnie usiłował skupić się na pracy, a nie na zezowaniu z zazdrością na drugie śniadanie Gibalskiego, kiedy na komendzie zjawił się ksiądz Mateusz. Zgodnie z przewidywaniami Nocula, po to, by dowiedzieć się czegoś o sprawie zabójstwa Elżbiety Kaliskiej. Mietek dobrze wiedział, że nie powinien niczego wyjawiać, ale już dawno przestał się tym przejmować.

– I co, panie Mietku? Rozmawialiście z tym znajomym pani Kaliskiej? – zapytał ksiądz, siadając naprzeciw Nocula.

– Nie porozmawialiśmy, bo okazało się, że nasz podejrzany od trzech dni leży w szpitalu. Miał zawał serca – odrzekł aspirant. Ksiądz nie wydawał się tym faktem specjalnie zaskoczony.

– Ale w takim razie jesteście w punkcie wyjścia, prawda? – zagadnął. Mietek uśmiechnął się lekko, zadowolony, że ma w zanadrzu jeszcze inne informacje.

– Niezupełnie, proszę księdza. Nasi technicy znaleźli w ogrodzie ślady opon samochodu pani Kaliskiej. Nie ma wątpliwości, bo to bardzo rzadka marka, nikt więcej w mieście takiego nie ma. Pani Kaliska już od dawna nim nie jeździła, a jednak tej nocy na pewno był używany. Wskazują na to ślady, a sąsiedzi też zeznali, że słyszeli warkot silnika mniej więcej o godzinie, o której prawdopodobnie zginęła pani Kaliska – powiedział.

– Przecież mógł nim jeździć Bartek. Albo Maurycy – zauważył ksiądz. Mietek skinął głową.

– Tak, tylko że żaden z nich się do tego nie przyznaje. Maurycy Ziętek ma swoje kluczyki do samochodu, bo jeździł po zakupy na polecenie ciotki, ale twierdzi, że tego wieczora wyszedł z domu pieszo. Drugi komplet kluczyków był w posiadaniu pani Kaliskiej i Mileński nie ma pojęcia, gdzie ciotka go chowała. Tego wieczora chciał pożyczyć samochód, ale pani Kaliska się nie zgodziła, więc pojechał na przyjęcie do znajomych taksówką – zreferował Nocul. – Więc albo Ziętek nie mówi nam całej prawdy, albo pani Kaliska pożyczyła auto komuś zupełnie innemu, w co wątpię.

– I pan myśli, że to Maurycy zabił panią Kaliską, panie Mietku? – spytał ksiądz. – Dlaczego miałby to robić?

– Nie ma silnego motywu, to fakt. Pani Kaliska miała dużo pieniędzy, ale spadek otrzymają zapewne Mileńscy jako najbliższa rodzina… Ale mógł ją zabić ze złości po prostu. Podobno okropnie nim pomiatała – podsunął pomysł Nocul.

– Nie sądzę, żeby… – zaczął ksiądz, ale zanim zdążył dokończyć za ich plecami otworzyły się drzwi gabinetu Możejki.

– Witam księdza. A czego ksiądz nie sądzi, jeśli można wiedzieć? – zapytał inspektor.

– Ksiądz nie sądzi, żeby moja dieta miała potrwać zbyt długo – zmyślił na poczekaniu Mietek, nie mogąc wpaść na nic bardziej przekonującego.

– To świetnie, że ksiądz tak cię wspiera, bo ja już nie mogę słuchać tego twojego marudzenia – zakpił Możejko. – Właśnie dzwonił notariusz i okazało się, Elżbieta Kaliska zostawiła testament i to wcale nie na korzyść Mileńskich. Zgadnij, kto dziedziczy wszystkie jej oszczędności – dodał.

– Maurycy Ziętek? – spytał Nocul, zerkając niepewnie na księdza Mateusza.

– Oczywiście – potwierdził Możejko. – Jedziemy.
***

Maurycy Ziętek wydawał się bardzo zaskoczony aresztowaniem, ale nie stawiał oporu. Na komendzie też zachowywał się potulnie, chociaż wzrok, który wbił w inspektora Możejkę, zdecydowanie nie był przyjazny. A mimo to nie chciał nic powiedzieć.

– Jeszcze raz – westchnął Możejko. – Twierdzisz, że nie używałeś w niedzielę wieczorem samochodu pani Kaliskiej, tak?

– Nie używałem – przytaknął chłopak, szarpiąc bezwiednie nitkę wystającą z mankietu koszuli.

– A więc co robiłeś w tym czasie?

– Byłem na przechadzce.

– Gdzie? – dopytywał inspektor. Maurycy wzruszył ramionami.

– Mówiłem już, że nie wiem – odpowiedział.

– Nie próbuj mi wmawiać takich rzeczy. Mieszkasz w Sandomierzu od ponad trzech miesięcy i nie jesteś w stanie rozpoznać żadnej części miasta? – zapytał Możejko, zaglądając do dokumentów. Maurycy zawahał się przez krótką chwilę.

– Ciemno było – mruknął w końcu.

– Ciemno było! – prychnął zirytowany inspektor. – Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wygląda twoja sytuacja.

– Właśnie nie bardzo – przyznał kąśliwie chłopak. Możejko potrząsnął z dezaprobatą głową, ale zaczął tłumaczyć.

– Narobiłeś sobie w Warszawie długów, więc przyjechałeś tutaj po wsparcie finansowe do ciotki. Ta nie zgodziła ci się go udzielić, ale pozwoliła ci zostać i w zamian za pomoc w różnych zajęciach wypłacała ci drobne kwoty. W żaden sposób nie wystarczały one na spłatę należności. Ale tutaj pojawia się nowy wątek, bo ciotka najwyraźniej cię polubiła, jak sam mówisz – bez wzajemności, i zapisała ci w testamencie pokaźny majątek. I wkrótce potem ciotka zostaje zabita. Zabójca poruszał się jej samochodem, a ty jesteś jedynym, kto miał do niego dostęp. Alibi nie masz żadnego… Mam mówić dalej?

– Nie trzeba – odpowiedział Maurycy nieco drżącym głosem. – Ale ja naprawdę nie tego nie zrobiłem, panie inspektorze. To nie tak, że nie lubiłem cioci. Ona po prostu była trudna w kontaktach. Pomiatała i mną, i Bartkiem, i Moniką. Ale to jeszcze nie jest powód, żebym miał ją zabić! Tak, przyjechałem po pieniądze! Póki mogłem radziłem sobie sam, ale dłużej już się nie dało, a ja chciałem kontynuować studia. I tak, nie byłem zachwycony odpowiedzią, którą otrzymałem od cioci. Ale to wyjście też nie było dla mnie najgorsze. Oszczędzałem część pieniędzy od niej, dokładałem do tego zarobki z różnych dorywczych prac… W końcu bym uzbierał, ile trzeba. Zresztą ciocia obiecała, że za jakiś czas wrócimy do tematu większego dofinansowania. A o testamencie nie miałem bladego pojęcia! Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że mogłaby mi cokolwiek zapisać…

– Akurat tego w żaden sposób nie możesz udowodnić – stwierdził Możejko. – A nawet gdybyś nie wiedział o testamencie, zawsze mogłeś liczyć na to, że twoi kuzyni będą hojniejsi od ciotki, prawda? Więc może teraz mi powiesz, gdzie byłeś na tej swojej przechadzce?

– Nie wiem – powtórzył z uporem Maurycy. Inspektor westchnął. Wstał od biurka i otworzył drzwi.

– Gibalski! – zawołał. – Zabierz chłopaka na dołek, bo chyba potrzebuje czasu, żeby zmądrzeć – rozkazał. Gdy Gibalski wyprowadził Maurycego, do gabinetu wszedł Mietek.

– I co? Nie przyznał się? – upewnił się. Możejko potrząsnął głową, przeszukując szufladę biurka.

– Nie – potwierdził, wyciągając spod sterty papierów pojedynczą miętówkę. Mietek spojrzał na nią wygłodniałym wzrokiem. Inspektor zawahał się.

– Masz – burknął w końcu, rzucając cukierkiem w stronę Nocula. – Bo by mi gardle stanęła.
***

Niebo znów się rozpogodziło, a pogoda zrobiła się prawdziwie wiosenna. Mimo że Stary Rynek zalany był słońcem, kałuże nie zdążyły jeszcze wyschnąć. Rower Mateusza ślizgał się nieznacznie na mokrych kostkach brukowych.

– Panie inspektorze! – zawołał ksiądz, dostrzegając po przeciwnej stronie rynku Możejkę. Inspektor wyglądał przez moment, jakby miał zamiar udać, że nie usłyszał wołania, ale w końcu zatrzymał się i odwrócił. Mateusz dogonił go i zsiadł z roweru.

– Witam księdza – rzucił Możejko. – Niech zgadnę – Ziętek jest księdza zdaniem niewinny, tak?

– Tak sądzę – zgodził się Mateusz. – A pan naprawdę wierzy, że on zamordował ciotkę?

– Ja nie mam wierzyć w to lub nie. Ja prowadzę śledztwo – oświadczył inspektor.

– Niech się pan zastanowi – poprosił ksiądz. – Przecież to bez sensu. Maurycy nie mógł wiedzieć o tym testamencie. Pani Kaliska nie była osobą, która podzieliłaby się z kimkolwiek taką informacją.

– Tak, wiem. On tłumaczy się dokładnie tak samo – prychnął Możejko, a później zawahał się przez moment. – Proszę księdza, ja też nie sądzę, żeby on zamordował ciotkę z premedytacją i zimną krwią. Ale to mogło się wydarzyć przypadkiem, podczas sprzeczki, prawda? Zbyt wiele wskazuje na jego winę. I jest jeszcze sprawa tych pieniędzy, które zginęły z szuflady.

– Jakich pieniędzy? – zdziwił się Mateusz.

– To Mietek jeszcze księdzu nie opowiedział? – zakpił inspektor. – Mileński szukał drugich kluczyków do samochodu i odkrył, że zniknęła spora kwota oszczędności, które jego ciotka trzymała w komodzie. Prawdopodobnie zostały skradzione.

– A kluczyki się znalazły? – spytał odruchowo Mateusz. Możejko uśmiechnął się nieznacznie.

– Nie ma mowy. I tak już powiedziałem księdzu za dużo.
***

Kiedy Mateusz wrócił na plebanię, Emilka po raz kolejny zaczęła go męczyć o pozwolenie na zostanie ministrantem. Najwyraźniej nie dotarło do niej zbyt wiele z tego, co ksiądz usiłował jej wyjaśnić poprzedniego dnia.

– Dobrze. Nie możesz zostać ministrantem, ale coś da się zaradzić. Nic się nie stanie, jeśli pozwolę ci raz zadzwonić dzwonkami – skapitulował po chwili dyskusji Mateusz. – Zmykaj ubrać się elegancko, bo zaraz zaczyna się msza.

– Dzięki! – pisnęła Emilka. Mateusz zmierzwił jej włosy, a dziewczynka pobiegła do swojego pokoju. Ksiądz, słysząc dochodzące z kuchni marudzenie Natalii, zwrócił się do siedzącej przy stole babci Lucyny:

– Może pomogłaby babcia Natalii z tymi naczyniami? Bo chyba sobie nie radzi…

– Mowy nie ma – odparła babcia, wciskając mu w dłonie druty, na których dziergała chwilę wcześniej sweter. – Sam jej pomóż.

– A dokąd babcia się wybiera? – zaniepokoił się Mateusz. Babcia Lucyna wzruszyła ramionami.

– Do kościoła, mszę odprawić. W końcu jest równouprawnienie, tak?
***

Niosąca kosz z praniem Natalia zatrzymała się przy drzwiach, słysząc dochodzące z kuchni ściszone głosy. Z zaciekawieniem nadstawiła ucha, zerkając dyskretnie do środka.

– Mateusz, musimy coś z nimi zrobić – poinformował śmiertelnie poważnym tonem Pluskwa. – Bo jak namówią Natalię do tego feminizmu, to będzie katastrofa! Umrzemy tu z głodu!

– Fakt – przyznał Piotr, chichocząc. – Jak wprowadzi nowy podział obowiązków i przestanie już nawet gotować, to będzie całkiem nie do zniesienia.

– Spokojnie. Na pewno nie będzie tak źle… – zaczął ksiądz, ale Natalia już nie słuchała.
***

Bartek, mimo że niespecjalnie często bywał w kościele i chyba niezbyt pewnie czuł się w obecności księdza, tym razem sam zaczepił Mateusza, prosząc go o pomoc.

– Chodzi o Monikę… – wyjaśnił chłopak. – Ona już była w fatalnym stanie psychicznym, a śmierć ciotki całkiem ją przybiła. Boję się o nią.

– Z pewnością bardzo to przeżywa – westchnął Mateusz, starając się nie okazywać zbytnio swojego zatroskania. – Ale da sobie z tym radę, zobaczysz. Tylko musisz ją teraz bardzo wspierać, wiesz o tym?

– Jasne – potwierdził Bartek. – Cały czas staram się jej pomagać. Ale tak pomyślałem, że może ksiądz mógłby…

– Porozmawiam z nią – obiecał Mateusz. – Tylko musisz mi powiedzieć, gdzie ją znajdę. Wprowadziła się z powrotem do domu?

– Nie, mówi, że nie byłaby w stanie tego zrobić. Ale wynajęła trochę lepszy pokój. Zaraz podam księdzu adres, mam gdzieś tu zapisany… – powiedział chłopak, szukając czegoś między dokumentami trzymanymi w portfelu. – Jeszcze momencik, przepraszam… Taki tu bałagan, całkiem niepotrzebne rzeczy. O, karta rowerowa jeszcze ze szkoły – tłumaczył się zakłopotany. – Proszę, jest i adres.
***

Rozdrażniona Natalia miotała się po plebani, wyraźnie szykując się do wyjścia. Piotr uniósł wzrok sponad przeglądanej partytury.

– Gdzie idziesz, Natalka? – zagadnął. Natalia spiorunowała go wzrokiem

– Nie twoja sprawa. Nie mam teraz nic do ugotowania, więc chyba nie powinno cię to obchodzić – stwierdziła lodowatym tonem. Piotr wstał od stołu.

– Co ty, Natalka… – zaczął, ale Natalia, ignorując go, poszła energicznym krokiem w stronę swojego pokoju. Zwabiony podniesionym głosem gospodyni Pluskwa zajrzał do jadalni.

– Co jest? Czemu się znowu tak ciska? – zapytał. Piotr skrzywił się lekko.

– Chyba słyszała naszą rozmowę z księdzem – mruknął. Pluskwa zastanawiał się nad czymś przez ułamek sekundy.

– Luz, załatwię to – obiecał po chwilce milczenia. Kiedy Natalia, dzierżąc w ręku torebkę, wróciła do jadalni, natychmiast do niej przyskoczył.

– Poczekaj. My przecież tylko żartowaliśmy – zapewnił, próbując zagrodzić jej drogę do wyjścia.

– Nie sądzę – skomentowała Natalia, wymijając go. – Daj mi spokój. Jeśli jesteś głodny, to w lodówce są kotlety z wczorajszego obiadu.

– Ale wyluzuj! – poprosił Pluskwa, przybierając wyraz twarzy, który w założeniu miał chyba być przymilnym uśmiechem. – Przecież wiadomo, że jesteś tu potrzebna nie tylko do gotowania. Trzeba też sprzątać. I prasować. My się do tego nie nadajemy – dodał. Natalia rzuciła mu mordercze spojrzenie i bez słowa wymaszerowała z plebani.

– Super to załatwiłeś – mruknął ironicznie Piotr. – Super.
***

Biskup zasiadł w swoim fotelu i wskazał drugi przybyłemu właśnie księdzu.

– Usiądź, Mateuszu – zaproponował. – A ksiądz może już iść. Z pewnością ma ksiądz wiele pracy – dodał, zwracając się do Jacka, który zasypywał proboszcza od Matki Boskiej Nieustającej Pomocy nieustającym potokiem słów, od kiedy ten tylko przekroczył próg pałacu biskupiego.

– A tak, mam – przyznał ksiądz Jacek. – Ale na pewno ze wszystkim zdążę, może być ksiądz biskup pewny. Lepiej zostanę, może będę mógł się w czymś przydać – powiedział, uśmiechając się nieszczerze. Biskup westchnął w duchu, ale nie miał ochoty dyskutować ze swoim sekretarzem.

– Czy coś się stało? Dlaczego mnie ksiądz biskup wzywał? – zapytał po chwili Mateusz. Biskup już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, ale Jacek wszedł mu w słowo.

– Obawiamy się, że się stało – stwierdził. – Doszły nas niepokojące słuchy, że podejście księdza do tradycji Kościoła jest coraz bardziej liberalne. Podobno w księdza parafii dziewczęta są ministrantami.

– To bardzo przesadzone pogłoski – odparł Mateusz, uśmiechając się lekko. – Zapewniam, że nic takiego nie ma miejsca. Po prostu pozwoliłem Emilce, mojej podopiecznej, raz zadzwonić dzwonkami, nic więcej. Jestem przekonany, że…

– Spokojnie, Mateuszu – odezwał się biskup. – Chciałem się upewnić tylko, że to była wyjątkowa sytuacja, a nie stała praktyka. Ufam, że wiesz, co robisz.

– Za pozwoleniem księdza biskupa – wtrącił się po raz kolejny Jacek. – Uważam, że nawet takie wyjątki nie powinny się zdarzać. W pewnych kwestiach nie powinno dopuszczać się żadnych odstępstw od zasad…

– Oczywiście – zgodził się potulnie Mateusz. – Ale to nie było żadne odstępstwo od zasad. Spełniłem tylko drobne marzenie dziecka. Czy jest w tym coś złego? – spytał, a biskup poparł jego słowa wymownym spojrzeniem. Jacek nie wydawał się jednak ani trochę zbity z pantałyku.

– Cóż, trzeba by było się nad tym dogłębnie zastanowić. Nie we wszystkich okolicznościach należy spełniać ludzkie marzenia. Jest przecież napisane: „Jeśli masz dobrze czynić, zważ, komu czynisz” – stwierdził. – Księga Mądrości Syracha, rozdział dziesiąty, werset dwudziesty szósty* – dodał wyraźnie z siebie zadowolony.

– Ale jest też napisane: „Nie oskarżaj bliźniego, jeśli nie znasz jego przewinień”, prawda? – spytał niewinnym tonem Mateusz. Jacek uniósł palec do góry i otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów. Odchrząknął niepewnie.

– To ja może już pójdę. Gdyby ksiądz biskup mnie potrzebował, będę zaraz obok – zapewnił i wycofał się za drzwi. Biskup uśmiechnął się dyskretnie.

– Kogo właściwie cytowałeś? – zapytał, gdy Jacek zamknął za sobą drzwi.

– Mateusza.

– Ewangelistę? – zdumiał się biskup.

– Nie, Żmigrodzkiego – odpowiedział Mateusz, uśmiechając się z zakłopotaniem. – To na niedzielne kazanie.
***

– Cholera jasna! Nie mogła pani bardziej uważać, pani Natalio? – rzucił ze złością inspektor Możejko, pocierając szeroką rysę na drzwiach samochodu, jakby w nadziei, że uda mu się ją zetrzeć. Natalia z kolei przyglądała się smętnie dyndającemu lusterku swojego auta. Nie wyglądało na to, żeby można je było w jakikolwiek sposób naprawić.

– To pan powinien był uważać. Pana samochód jest większy – orzekła. Możejko rzucił jej oburzone spojrzenie.

– Ja?! Przecież to pani wyjechała prosto na mnie z drogi podporządkowanej!

– Oczywiście. Bo droga podporządkowana musi być zawsze akurat tam, gdzie ja jadę – wycedziła Natalia, po czym wsiadła do samochodu, trzaskając drzwiami.
***

Mateusz dojeżdżał właśnie do budynku, w którym według wskazań Bartka mieszkała obecnie Monika, kiedy zadzwonił telefon. Ksiądz zatrzymał rower i wyciągnął z kieszeni sutanny swoją staroświecką komórkę.

– Halo? Tak… Wypadek? Ale jak…? Tak, tak. Już jadę.
***

Inspektor Możejko energicznym krokiem zbliżył się do stojącego na szpitalnym korytarzu Mateusza.

– I co z nią? – zapytał. Ksiądz uśmiechnął się blado.

– Jeszcze ją badają, ale wygląda na to, że wszystko w porządku. Chyba tylko trochę się poobijała. Wydaje się zresztą bardziej zmartwiona uszkodzonym samochodem niż swoimi dolegliwościami – odpowiedział. – Ale bardzo miło z pana strony, że pan pyta.

– Bo to trochę moja wina, cholera – przyznał Możejko. – Przepraszam za cholera!

– Nie szkodzi – zapewnił Mateusz. – A co się stało?

– Mieliśmy z panią Natalią małą stłuczkę. I ja nie powinienem był jej pozwolić jechać dalej bez lusterka, ale byłem zdenerwowany i przymknąłem już na to oko. A wygląda na to, że ten późniejszy wypadek to właśnie przez tę usterkę… To znaczy – przede wszystkim przez kierowcę tego drugiego samochodu. Jechał prawdopodobnie z nadmierną prędkością, próbował wyprzedzić panią Natalię na skrzyżowaniu, a po wszystkim uciekł z miejsca zdarzenia. Ale być może, gdyby samochód pani Natalii miał lusterko, zauważyłaby tamten samochód i nie zaczęła skręcać. Nie mam w ogóle pojęcia, dokąd ten człowiek tak się spieszył, bo pojechał prosto, a tam są tylko jakieś opuszczone magazyny. Ale to nieważne. W każdym razie czuję się trochę winny.

– Niepotrzebnie – zapewnił Mateusz. – I jestem przekonany, że Natalia się ze mną zgodzi.

– Cieszę się, że ksiądz tak uważa – powiedział inspektor. – Wiadomo już właściwie, co się wydarzyło, ale przydałoby się, żeby pani Natalia, kiedy się lepiej poczuje, wpadła na komendę złożyć zeznania. Powie nam, jaki to był samochód, może zdążyła zobaczyć rejestrację. Zresztą… Może nie będziemy jej kłopotać. Ja sam jutro zajrzę na plebanię i z nią porozmawiam. Dobrze?

– Oczywiście. Dziękuję, panie inspektorze.

– Świetnie. To ja już pójdę, mam dużo pracy – rzucił Możejko i zaczął zmierzać powoli z powrotem ku drzwiom, ale zatrzymał się jeszcze na moment. – A, samochód pani Natalii kazałem Gibalskiemu odstawić od razu do warsztatu. Do widzenia, proszę księdza.
***

Przez większość drogi na plebanię Natalia milczała jak zaklęta, a na pytania Mateusza odpowiadała półsłówkami. Do prowadzącego pożyczony samochód Waldka nie odzywała się w ogóle. Ksiądz zrzucał jej zachowanie na karb zmęczenia i szoku, ale kiedy po przyjeździe na plebanię Natalia, zamiast odzyskać spokój, popadła w jeszcze większe przygnębienie, zaczął się trochę martwić.

– Gorzej się poczułaś, Natalia? – zapytał, podkładając stos poduszek pod jej zwichniętą kostkę. Odpowiedziało mu tylko kolejne głębokie westchnięcie.

– Co się dzieje? – spytał ponownie Mateusz, przysuwając sobie krzesło. Natalia przez dłuższą chwilę milczała uparcie.

– Bo wy bylibyście pewnie zachwyceni, gdyby mnie ten samochód całkiem rozjechał, na naleśnik – wybuchła w końcu. Ksiądz spojrzał na nią ze zdumieniem.

– Co ty opowiadasz? Przecież…

– Ja dobrze wiem, co mówię – przerwała mu Natalia, wzdychając po raz kolejny. – Nie jestem tu nikomu do niczego potrzebna. Czasem do gotowania, ale i na to narzekacie. W ogóle nikt mnie nie potrzebuje!

– Natalia! Przecież wiesz, że to nie prawda. Jesteś nam wszystkim potrzebna i to bardzo – zapewnił Mateusz, ale na Natalii nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.

– Nie wierzę księdzu – oświadczyła, odwracając się do ściany. – Ksiądz mówi do mnie tak samo, jak do tych wszystkich wyrzutków, którym ksiądz pomaga.
***

W kościele zaczynał powoli panować półmrok, mimo że pojedyncze promienie zachodzącego słońca wdzierały się jeszcze do środka, ujawniając wirujące w powietrzu drobinki kurzu. Mateusz uklęknął w pierwszej ławce. W głowie kołatały mu się tysiące myśli i musiał je na spokojnie uporządkować.

Rozmowa z Natalią nie przyniosła najmniejszego skutku. Nie zdołał jej przekonać, że niepotrzebnie się martwi, mimo że tłumaczył jej to bardzo długo. Ona jednak nie bardzo chciała go słuchać. Piotra z kolei zupełnie ignorowała, a Waldka wręcz wyrzuciła z pokoju.

Mateusz martwił się też sprawą Maurycego. Nie wierzył w winę chłopaka, ale nie miał też pojęcia, jak mu pomóc. Dawno nie czuł się tak bezsilny. Poza tym…

– Proszę księdza – cichutki głos przerwał jego rozważania. – Chciałam z księdzem porozmawiać.

– Monika! – zawołał zdziwiony Mateusz. – Co ty tu robisz? Coś się stało?

– Tak – wyjąkała dziewczyna. – Ale bardzo trudno mi się przyznać…

– Może wolałabyś w konfesjonale? – zaproponował ksiądz. Monika zawahała się, ale w końcu potrząsnęła głową.

– Nie, jeszcze nie mogę – stwierdziła. – Ja… Tamtego wieczora poszłam do ciotki, tak jak ksiądz mi radził. Ale ona nie chciała ze mną rozmawiać. Znowu mnie wyrzuciła, a ja nie wiedziałam już, co mam robić. I… – zacięła się. Mateusz pośpieszył jej z pomocą, wypowiadając swoje obawy, o których myślał już wcześniej.

– To ty wzięłaś te pieniądze, prawda? – zapytał. Monika skinęła głową, jakby z lekkim trudem.

– Tak – przyznała. – Ale… Ale to nie wszystko. Ona mnie przyłapała. Zaczęła na mnie krzyczeć. Chwyciła mnie za nadgarstek. Ja się chciałam tylko wyszarpnąć, naprawdę. Popchnęłam ją niechcący i upadła. Ale ja nie miałam pojęcia, że jej się coś stało. Byłam pewna, że tylko się zachwiała, więc czym prędzej uciekłam. A ona… Ona… – głos Moniki drżał już tak mocno, że nie była w stanie mówić. Nogi się pod nią ugięły i pewnie by upadła, ale Mateusz przytrzymał ją i usadził w ławce.

– Teraz ksiądz powie wszystko policji, prawda? – spytała dziewczyna po długim milczeniu. – Może to i lepiej. Wreszcie wszystko się skończy. Pójdę do więzienia. Do więzienia… Boże, jaki wstyd… Wreszcie wszystko się skończy. Wszystko się skończy – powtarzała, łkając z twarzą ukrytą w dłoniach. Mateusz przyglądał jej się zdumiony, zdezorientowany, przerażony. Długo bił się z własnymi myślami i sumieniem, aż w końcu odpowiedział cicho:

– Nie powiem.
***

Mietek zamilkł wpół słowa, słysząc otwierające się drzwi gabinetu Możejki. Inspektor omiótł komendę wzrokiem i skrzywił się zirytowany, dostrzegłszy księdza Mateusza.

– Mogłem się domyślić – parsknął. – Z kim innym mógłbyś tak zażarcie tu dyskutować. Wypaplałeś księdzu już wszystko, co wiemy, Mietek, czy może wam przeszkadzam?

– Ale Orest… Przecież ja nie… – zaczął się tłumaczyć Nocul, ale inspektor uciszył go, machnięciem ręki.

– Wracaj natychmiast do roboty. To nie jest czas na plotkowanie. I przestań ciągle coś podjadać, to nie jest stołówka! – warknął, wkładając czapkę. – A jeśli dowiem się, że pod moją nieobecność pozwoliłeś księdzu porozmawiać z Ziętkiem, to przysięgam, że pożegnasz się z awansem na zawsze – dodał i szybkim krokiem wyszedł z komendy.

– Oho, a co pan inspektor dziś taki nie w humorze? – zapytał ksiądz, gdy drzwi zamknęły się za Możejką.

– Bo rozmawiał z pa…

– A ty nie masz nic do roboty, Gibalski? – przerwał Mietek.

– Przepraszam, Mieciu – mruknął sierżant, pochylając się z powrotem nad biurkiem. Nocul przez bił się ze swoimi myślami.

– Chodźmy, proszę księdza – powiedział w końcu. – On i tak mi nigdy nie da tego awansu.
***

Maurycy siedział, wbijając uparcie wzrok w czubki swoich butów. Najwyraźniej nie miał ochoty rozmawiać z Mateuszem, ale nie miał też wystarczająco dużo odwagi, by go wyprosić.

– Jestem pewien, że to nie ty zrobiłeś. Ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie chcesz nic powiedzieć policji. Dlaczego nawet nie próbujesz się bronić? – spytał po raz kolejny ksiądz, ale i tym razem chłopak tylko nieznacznie wzruszył ramionami.

– Wytłumacz mi to, Maurycy – poprosił ksiądz ponownie. Chłopak milczał jeszcze przez chwilę, ale w końcu się przełamał.

– Bo tamtego wieczora poszedłem do Moniki – powiedział niechętnie. – Chciałem z nią porozmawiać, może w czymś pomóc. Ale jej nie było.

– I co było dalej? – zagadnął Mateusz. Maurycy wahał się przez chwilę.

– Czekałem, ale nie przychodziła – odpowiedział w końcu. – A kiedy wróciłem do domu… Nie powiedziałem prawdy policji. Wcale nie poszedłem od razu do swojego pokoju. Już wtedy znalazłem ciało cioci i zrozumiałem… – zawiesił znacząco głos. Przez jakiś czas trwał w milczeniu zajęty własnymi myślami.

– Ona nie powinna zostać za to ukarana, to nie byłoby sprawiedliwe – stwierdził wreszcie. – Na pewno tego nie chciała. Ciocia traktowała ją naprawdę źle, niszczyła jej powoli psychikę. Paradoksalnie właśnie dlatego, że Monika jest taka silna psychicznie. Wytrzymywała długo, walczyła o swoje… A Bartek jest słabszy. Poddał się, więc ciocia dała mu spokój. Biedna Monika.
***

Rozległo się pukanie w drzwi i na plebanię wszedł inspektor Możejko, niosąc bukiet kwiatów.

– Dzień dobry – powiedział. – Zastałem panią Natalię?

– Tak, ale nie wiem, czy… – zaczął Mateusz, a potem dostrzegł gwałtowne znaki, które wysyłał mu Waldek. Zastanowił się przez moment. To nie było do końca w porządku, ale rzeczywiście – czasem kogoś trzeba poświęcić dla wyższego celu.

– Zapraszam – stwierdził więc, wchodząc razem z inspektorem do pokoju Natalii.

– Dzień dobry, pani Natalio – przywitał ją Możejko nienaturalnie wesołym tonem. – Mam nadzieję, że dobrze się pani czuje? Chciałem przeprosić za tę wczorajszą stłuczkę…

– Nie szkodzi – mruknęła Natalia, wzdychając. Przyjęła kwiaty, powąchała je bez entuzjazmu i odłożyła na stolik. Możejko uśmiechnął się z zakłopotaniem.

– To świetnie – stwierdził. – Jeśli nie ma pani nic przeciwko, to zadam pani parę pytań na temat wczorajszego wypadku. Dzięki temu łatwiej znajdziemy tamtego pirata drogowego…

– Nie musicie się kłopotać – powiedziała Natalia. – W końcu próbował przejechać tylko mnie.

– Co ma pani na myśli? – zapytał inspektor, nie mając wyraźnie pojęcia, o co chodzi.

– To, że gdyby mnie rozjechał, wszyscy byliby zadowoleni. W końcu po co i komu jestem potrzebna? – rzuciła sucho. Możejko rzucił Mateuszowi błagalne spojrzenie, najwyraźniej licząc na pomoc, ale ten, choć czuł się z tym nienajlepiej, udał, że niczego nie zauważa. Inspektor milczał przez moment z wyrazem desperacji na twarzy, zastanawiając się chyba, jak dyskretnie się wycofać. W końcu westchnął z dezaprobatą i usiadł na krześle obok Natalii.

– Co za głupstwa pani opowiada, pani Natalio? Przecież jest pani wszystkim bardzo potrzebna.

– Komu na przykład? – spytała kąśliwie Natalia. Możejko zawahał się.

– Księdzu Mateuszowi na pewno, pani Lucynie… – zaczął, ale przerwało mu jej pogardliwe prychnięcia. Po twarzy inspektora przemknął wyraz zirytowania.

– Dobrze, to inaczej. Mi jest pani bardzo potrzebna. Lepiej? – rzucił szybko. – Właśnie tak, proszę nie zaprzeczać, pani Natalio! A kto się mną opiekował, kiedy wyszedłem ze szpitala? I później drugi raz? – dodał. Natalia nie odpowiedziała, choć jej mina stała się odrobinę mniej zacięta.

Nagle rozległ się dzwonek telefonu. Inspektor wyciągnął z kieszeni komórkę i odebrał.

– Możejko, słucham? Tak. Uhm. Naprawdę? Dobra, zaraz będę – rzucił i rozłączył się. – Przepraszam, ale muszę wracać na komendę. Niech ksiądz nawet nie pyta, bo i tak nie powiem. A pani, pani Natalio, niech się przestanie zamartwiać. Niech sobie pani lepiej przypomni ten wczorajszy wypadek, bo następnym razem chcę się dowiedzieć wszystkiego – zapowiedział. Natalia westchnęła tylko cierpiętniczo, ale kiedy wyszedł, podniosła bukiet z szafki.

– Na co ksiądz czeka? Niech ksiądz wstawi do wody, bo zwiędną!
***

Mateusz wylosował białego pionka i zaczął ustawiać figury szachowe na szachownicy.

– Nie wiem, jak ksiądz dotarł do tej kobiety, ale gratuluję – powiedział z uznaniem Nocul. – Nawet Możejko jest pod wrażeniem.

– Naprawdę, panie Mietku? – zdziwił się uprzejmie Mateusz.

– Nie powiedział tego, bo jest bardziej zajęty wściekaniem się, że nie mamy nic w sprawie morderstwa. Ale jest pod wrażeniem – zapewnił Nocul. – Te zeznania sąsiadki Mileńskiej dały Ziętkowi niepodważalne alibi. Swoją drogą ciekawe, czemu nie chciał nam powiedzieć, gdzie był.

– Może się wstydził – podsunął Mateusz. – Takie wystawanie pod cudzym domem mogłoby zostać różnie odebrane.

– Pewnie tak – zgodził się Mietek. Przez chwilę grali w milczeniu.

– A może pani Natalia upiekła akurat sernik? – zapytał w pewnym momencie Nocul z nadzieją w głosie. Mateusz pokręcił głową.

– Przykro mi, panie Mietku. Natalia jest w depresji i odmawia gotowania.

– Szkoda – westchnął policjant. – Bo chciałem ją też prosić, żeby porozmawiała z Basią w sprawie mojej diety, bo ja, żywiąc się samymi warzywami, nie mogę po prostu pracować. Próbowałem namówić Możejkę, żeby mi pomógł, ale tylko się na mnie wydarł, że ma ważniejsze rzeczy do zrobienia. Trochę mi głupio, ale nie pozostaje mi nic innego, jak prosić księdza o pomoc…

– A próbował pan sam porozmawiać z żoną, panie Mietku? – spytał Mateusz. – Właśnie. To może warto najpierw to zrobić, zanim pan naśle na nią kogoś innego. Pani Basia nie jest przecież bez serca!
***

Gibalski udawał zajętego pracą, a w rzeczywistości bacznie obserwował otocznie. Marczak rozwiązywał krzyżówkę. Paruzel ze znudzeniem przeglądał coś na komputerze. Nocul posilał się piątkowym drugim śniadaniem w postaci zakupionego potajemnie rogalika…

Drzwi gabinetu Możejki otworzyły się. Inspektor podszedł do automatu, uruchomił go i, czekając na kawę, ze zmęczeniem przetarł dłonią oczy.

– Znowu mamy fałszerstwo – poinformował. – Próbowali wcisnąć w aptece podrobioną receptę. Pojedziesz tam, Gibalski, i zorientujesz się w sytuacji. Chociaż pewnie jak zawsze nie da się nic zrobić.

– Tak jest – mruknął Gibalski, sięgając po kawę.

– W sprawie morderstwa jesteśmy w martwym punkcie – kontynuował Możejko. – Nie mamy nic. Tylko ten samochód. Niech każdy wydrukuje sobie jego zdjęcie, popyta… To charakterystyczna marka i kolor. Może ktoś coś skojarzy, nie wiem. Bo inaczej będziemy musieli umorzyć śledztwo – stwierdził i cofnął się w stronę gabinetu. Nagle zatrzymał się wpół kroku.

– Gdzie jest moja kawa?
***

Na plebani panowała ponura cisza. W kuchni rozlegało się tylko szczękanie noży siekających marchewkę.

– Może byś nam pomógł? – rzucił Piotr w stronę przechodzącego obok Pluskwy.

– Sorry, nie mogę – odpowiedział zagadnięty. – Mam robotę. Obiecałem Mileńskiemu pomóc przy remoncie…

– Mileńskiemu? – zainteresował się ksiądz. – To…

– Ojciec tej twojej smarkuli, tak – potwierdził Pluskwa. – Siedzieliśmy przez jakiś czas w sąsiednich celach. Ale teraz gość jest całkowicie w porządku.

– Nie wątpię – stwierdził ksiądz. – Po prostu słyszałem, że wyjechał parę lat temu.

– Ale wrócił. Spadam, cześć! – Pluskwa opuścił plebanię. Piotr przesunął nóż po blacie stołu w stronę babci Lucyny, ale ta pokręciła głową.

– Jak babcia chce – mruknął Piotr. – Może babcia być feministką, ale wtedy będzie musiała babcia głodować. Bo my dla wszystkich nie ugotujemy – poinformował. Lucyna wahała się przez dłuższą chwilę, ale w końcu przyłączyła się do pracy. Ponownie zapadło milczenie. Przerwał je Piotr.

– Niechże Natalia upora się w końcu z tą depresją, bo mam już tego dosyć.

– Jaką depresją? – zdziwiła się babcia. – Przecież tylko udaje.

– Udaje? – zainteresował się ksiądz. – Jak to?

– Udaje depresję, a naprawdę was sobie wychowuje. Udaje słabość, a swoje po cichu ugra – wyjaśniła babcia Lucyna. Na twarzy księdza pojawił się charakterystyczny wyraz zrozumienia.

– Udaje słabość, a swoje po cichu ugra… – powtórzył bezwiednie. – Piotr, ja muszę wyjść. Nie czekajcie na mnie z obiadem.

– I zostaliśmy sami – podsumował kościelny. – Co babcia mówiła o tym udawaniu?

– Ja coś mówiłam? – zdziwiła się Lucyna.
***

Mateusz ocknął się z zamyślenia dopiero, gdy Waldek zawołał go po raz drugi. Wyhamował rower, uświadamiając sobie, że jechał dotąd przed siebie, nie kontrolując właściwie drogi.

– Nie uwierzysz, jaki numer z tymi fałszerstwami – wypalił bez słowa wstępu Pluskwa. – Okazało się, że to robota…

– Wiem – przerwał mu Mateusz, skinąwszy głową.

– Wiesz? – zdziwił się Waldek. – No, bo właśnie on przyszedł do Mileńskiego i się przyznał. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale mi drabina zaskrzypiała i pokapował się, że tam jestem. To rzucił tylko, że jedzie ostrzec wspólników, że ma zamiar wygadać wszystko psom. Znaczy policjantom – poprawił się odruchowo. – I poszedł. A ja od razu pomyślałem, że… – urwał na moment, żeby zrobić pierwszy, jak się zdawało, od początku wypowiedzi wdech. Mateusz nie dał mu już ponownie dojść do słowa.

– Gdzie?
***

Możejko uśmiechnął się do Natalii.

– To co? Możemy zaczynać? – zapytał. Natalia skinęła apatycznie głową.

– Dobrze. Proszę mi powiedzieć, pani Natalio, co pani zapamiętała. Jaki to był samochód, może coś o kierowcy…

– Kierował mężczyzna – powiedziała z ociąganiem Natalia. – Młody chyba. Jak na mnie wpadł, to na przednią szybę wyleciały mu z reklamówki jakieś papiery, dokumenty… Zgarnął je i pojechał.

– A samochód? – spytał inspektor. Natalia zastanowiła się.

– Nie wiem… Duży, taki jasnozielony – odpowiedziała. Możejko, tknięty przeczuciem, wyciągnął zdjęcie auta pani Kaliskiej.

– Podobny do tego? – spytał. Natalia skinęła głową.

– To on – potwierdziła. Możejko zerwał się na równe nogi.

– Pani jest genialna, pani Natalio – oświadczył. Zawahał się, po czym pocałował Natalię w policzek i pospiesznie opuścił pokój. Zatrzymał się tuż przed drzwiami plebani.

– Grzelak, a gdzie właściwie jest ksiądz? – zapytał.

– Nie wiem. Ale chyba pojechał łapać tych waszych fałszerzy – odparł Pluskwa, przedkładając najwyraźniej bezpieczeństwo Mateusza nad chęć zrobienia na złość Możejce.

– Cholera jasna – mruknął inspektor.
***

– Pani jest genialna, pani Natalio – oświadczył Możejko. Zawahał się, po czym pocałował Natalię w policzek i pospiesznie opuścił pokój.

– Wiem, że jestem. Nareszcie ktoś to zauważył – mruknęła Natalia.
***

– Gadaj, jak tu trafiłeś! – krzyknął wysoki mężczyzna, potrząsając Mateuszem. Nie otrzymawszy odpowiedzi, popchnął go na ziemię.

– Zostaw go! – zaprotestował Bartek Mileński, przytrzymywany przez drugiego spośród trzech fałszerzy. Został natychmiast uciszony ciosem w nos. Osunął się na podłogę, zalewając się krwią.

– Milcz, kapusiu – warknął jeden z oszustów.

Nagle rozległ się łomot otwieranych drzwi.

– Policja! Nie ruszać się! – krzyknął inspektor Możejko. Do budynku wpadła grupa policjantów, którzy obezwładnili i wyprowadzili napastników.

– Wszystko w porządku, proszę księdza? – zapytał Nocul z troską w głosie.. Mateusz skinął głową.

– U mnie tak, ale Bartek…

– Zabierz go, Mietek – rzucił Możejko, wskazując na Bartka Mileńskiego. Nocul postawił chłopaka na nogi i wyprowadził. Kiedy wyszli, inspektor potrząsnął głową i westchnął.

– Ile razy ja mam księdza prosić, żeby ksiądz nie bawił się w łapanie przestępców, co? – zapytał, pomagając Mateuszowi wstać. Ksiądz uśmiechnął się z zakłopotaniem.

– Musiałem się najpierw upewnić, panie inspektorze – wytłumaczył się. Wyszli przed budynek. Trzej fałszerze siedzieli już skuci w radiowozach, a jakiś młody policjant opatrywał prowizorycznie nos Bartka.

– Ja się chciałem sam przyznać – wymamrotał niewyraźnie chłopak na widok księdza. – Ciotka dawała mi zbyt mało pieniędzy, żebym mógł utrzymać Monikę. I wtedy spotkałem ojca, i wpadłem na pomysł, żeby wpakować się w to. Ale to zaszło za daleko. Ciotka dowiedziała się. Niepotrzebnie wymykałem się wtedy z przyjęcia i wracałem na chwilę po te papiery… Przyłapała mnie. Pokłóciliśmy się. To był wypadek, naprawdę.

– Powiedziałeś to Monice? – zapytał Mateusz. Bartek pokręcił głową, krzywiąc się z bólu.

– Chciałem, ale jej nie zastałem. Zostawiłem jej wiadomość. Że się przyznam. Ze względu na nią – odpowiedział. Mateusz zbladł.

– Ona pomyśli… – mruknął cicho. – Przepraszam, ja muszę jechać!
***

Niedbale oparty o ścianę rower z hukiem zsunął się na brukowaną ulicę, ale Mateusz nie miał czasu się tym zajmować. Wpadł jak burza na klatkę schodową, wbiegł na drugie piętro i szarpnął za klamkę mieszkania pod numerem ósmym. Drzwi były na szczęście otwarte.

Monika, łykając łzy, przeszukiwała drżącymi dłońmi zawartość apteczki. Obok niej na stole leżał list od Bartka. Mateusz przypadł do dziewczyny i objął ją ramieniem.

– Zostaw to, Monika. Spokojnie. Już wszystko będzie dobrze.
***

Z kuchni dochodziła rozmowa Mateusza i Emilki. Ksiądz usiłował wytłumaczyć dziewczynce, na czym w rzeczywistości polega feminizm. Nareszcie, bo jej wybryki stawały się powoli uciążliwe. Piotr właściwie nie dziwił się, że Mateusz tak długo zwlekał, bo wyjaśnienie Emilce czegokolwiek bywało naprawdę trudne.

Z drugiej jednak strony w tamtej chwili bez wahania zamieniłby się z księdzem miejscami. Bo przed nim stało jeszcze trudniejsze zadanie. Przebłaganie Natalii. Całe szczęście, że Pluskwa wziął na siebie większą część tłumaczenia.

Tyle że, jak na razie, jego paplanina nie przynosiła większych skutków. Natalia wciąż milczała z nachmurzoną miną.

– Kapujemy już, o co chodzi – zapewnił Pluskwa. – Doceniamy wszystko, co robisz. I twoją cierpliwość, i…

– Jaką cierpliwość? – wyrwało się odruchowo Piotrowi, ale natychmiast zamilknął, otrzymawszy dyskretny cios łokciem w żołądek.

– No dobra, z tym sprzątaniem też przegiąłem – przyznał Pluskwa. – Pasuje? Nie? To co my mamy zrobić, żebyś w końcu wyluzowała?!

– Właśnie, Natalka… Przepraszamy! Będziemy cię lepiej traktować, słowo! Ale odpuść już – jęknął błagalnie Piotr. Natalia spojrzała na nich nieco łaskawszym wzrokiem.

– Mam nadzieję, że będziecie – zgodziła się.

– To co? Sztama już? – zapytał z nadzieją Pluskwa. Natalia kiwnęła głową.

– Niech będzie. To teraz możecie zrobić mi herbaty.
***

– Teraz wiem, że ksiądz Jacek miał rację, księże biskupie. W pewnych sprawach nie powinno się dopuszczać wyjątków. Niepotrzebnie zlitowałem się nad Moniką. Byłem przekonany, że w więzieniu sobie nie poradzi, ale na wolności z wyrzutami sumienia nie radziła sobie tym bardziej. Teraz widzę, że przyszła do mnie, żebym pomógł jej się przyznać. A ja tego nie zrobiłem. Tak, okazało się, że nie jest winna zabójstwa, ale wcześniej prawie odebrała sobie życie. Gdybym dojechał na miejsce chwilę później… – urwał Mateusz z bezradną miną. Biskup pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Nie będę mówił, Mateuszu, że nie popełniłeś błędu, bo prawdopodobnie rzeczywiście nie powinieneś ukrywać tego, co wiesz – powiedział. – Ale twój błąd wynikał z czystych intencji. I Pan to docenił. Czy w innym wypadku pozwoliłby ci dotrzeć tam na czas?

– Dziękuję, księże biskupie.
***

Mateusz szybkim krokiem zmierzał z kościoła w stronę plebanii, mając nadzieję, że tym razem uda mu się nie spóźnić na obiad. Wolał się nie narażać, przynajmniej na razie.

Na szczęście okazało się, że większość zaproszonych gości jeszcze nie przyszła, a Natalia wciąż przygotowywała coś w kuchni. To znaczy – chyba coś przygotowywała, bo na razie do uszu Mateusza docierała jedynie jej sprzeczka z inspektorem.

– Pani dalej się gniewa o tę stłuczkę, pani Natalio? – parsknął Możejko tonem wyrażającym dezaprobatę, ale niepozbawionym też sympatii.

– Ja się nie gniewam. Ja tylko uważam, że jak się jedzie takim samochodem, to trzeba bardziej uważać – oświadczyła Natalia.

– Niech pani nie zaczyna od nowa! Stał znak, że droga podporządkowana? Stał…

– Jaki znak? Ja tam nie widziałam żadnego znaku – stwierdziła Natalia. Sądząc po uporze, z jakim broniła swoich racji, całkiem odzyskała dobre samopoczucie.

– Nie. Ja oszaleję! – prychnął Możejko, którego najwyraźniej też opuściły jakiekolwiek wyrzuty sumienia.

Rozległo się pukanie do drzwi i Mateusz cofnął się, by otworzyć. Na progu stali Noculowie.

– Dostał pan dzisiaj dyspensę od diety, panie Mietku? – zapytał ze śmiechem Mateusz, gdy już się przywitali.

– A nie. Porozmawiałem z żoną, tak jak ksiądz radził, i udało mi się wynegocjować pewne ustępstwa – odpowiedział aspirant. Basia roześmiała się.

– Ustępstwa, akurat. Całkiem odmówił zdrowego odżywiania, proszę księdza – poinformowała, ale Mateusz nie pociągnął tematu. Basi Nocul też nie było bezpiecznie się narażać. Po chwili w progu stanęli także Maurycy i Monika.

– Ty wiesz, że musisz jej teraz bardzo pomagać? – zapytał Mateusz, odciągając chłopaka na bok.

– Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej – odpowiedział Maurycy z udawanym oburzeniem. Mateusz przyjrzał mu się z namysłem.

– Jakby się nad tym dobrze zastanowić, to ona tak naprawdę nie jest twoją kuzynką, prawda?

– Proszę księdza! – zawołał chłopak z wyrzutem. Mateusz uniósł dłonie w obronnym geście.

– Przepraszam, już nic nie mówię. Chodźmy – powiedział. Po chwili wszyscy usiedli już przy stole. Natalia wniosła wazę z zupą. Przybrała wymowną minę i natychmiast kilka osób rzuciło się, by odsunąć jej krzesło. Piotr zdążył jako pierwszy, a Natalia rzuciła mu triumfalne spojrzenie.

– Pyszne! – rzucił chwilę później Pluskwa, próbując zupy. Piotr pokiwał gorliwie głową.

– Super zupa – zgodził się. – Super.

– To jedzcie, skoro tak wam smakuje – powiedziała zadowolona z siebie Natalia. – Bo od jutra będzie inny podział obowiązków.

* Trzeba tu nadmienić, że ksiądz Jacek nieco się pomylił. Owszem, jest to fragment Księgi Mądrości Syracha, ale 12,1. Jeśli ktoś ma ochotę dowiedzieć się, jaki werset kryje się w rzeczywistości pod parametrem 10,26, będzie musiał sprawdzić to sam.**

** A jako że właśnie uświadomiono mi, iż Biblia Tysiąclecia Biblii Tysiąclecia nierówna, ułatwię to sprawdzanie i podam, jak brzmi to w moim wydaniu: „Nie mędrkuj, gdy masz wykonać swą pracę, i nie przechwalaj się w trudnym położeniu.”.

T.L. dnia Czw 21:23, 19 Kwi 2012, w całości zmieniany 3 razy


Tinuś, wybacz, że tak długo to trwało, ale nie mogłam sobie odmówić przyjemności ponownego przeczytania tego fika :) I tym razem naprawdę mną trzepnęło, jakim cudem udało mi się wygrać. Bo tak, jak napisała jedna z dziewczyn - twój tekst to gotowy scenariusz na odcinek. Jest w nim wszystko - kryminalna intryga z drugim, a nawet trzecim dnem, wątek tego, co się dzieje na plebanii, scenki z komisariatu... Podczas czytania miałam przed oczami wszystkich naszych bohaterów i to byli po prostu ONI - ich słowa, powiedzonka, mimika, reakcje. Mam w głowie prawie gotowy materiał filmowy, wiesz?

Kocham twoje drobne, ale trafne opisy, które od razu wprowadzają odpowiednią atmosferę. Najpierw ta wiosna, która zawitała do Sandomierza - kwitnące na biało drzewa, słońce pełzające po murach kamienic. A zaraz potem widzę komisariat, rozświetlony światłem jarzeniówek, ulewę za oknem i policjantów - ten gdzieś idzie z papierami, na czyimś biurku dzwoni telefon, Możejko wzdycha z irytacją...

Właśnie - Możejko. To chyba największy atut tego opowiadania. Jest naprawdę kanoniczny i stuprocentowy w swojej możejkowatości. Już się nie mogę doczekać tego, jak go dalej poprowadzisz w swoich przyszłych fikach :)

Właściwie dopiero teraz dostrzegłam też inne smaczki, jak np. to, jak Maurycy na samym początku chciał zwrócić uwagę policji na adoratora Kaliskiej, by chronić Monikę. Fajnie też wybrnęłaś z tego, jak Mateusz dowiedział się, gdzie jest Bartek - mam wrażenie, że po prostu dołączyłaś brakujący element układanki, a nie wymyśliłaś na siłę czegoś, by dopiąć ten wątek.

Twoja Natalia jest absolutnie genialna, a jej zachowanie po wypadku wyraźnie pokazuje, że pod tą swoją szorstkością i zrzędzeniem kryje pokłady niepewności i potrzeby akceptacji. Jak dla mnie, to Natalia jest naprawdę mocno niedojrzała w kwestii uczuć, nie radzi sobie ze swoimi emocjami, a myślenie w stylu "Mogłabym sobie zniknąć, a żadne z was by się nie przejęło" jest wręcz typowe dla dziecka. Ale teoretyzowanie, czemu Natalia jest jaka jest, to raczej pole do popisu dla twoich ewentualnych przyszłych tekstów, prawda? :)

Rozbawiła mnie za to, ale z zupełnie innych względów, manifestacja feministek w Kielcach. Bo w naszej 700 tysięcznej Łodzi na manifie zebrało się zaledwie 60 osób, to co dopiero w Kielcach, liczących sobie pół miliona mniej ludności? ;) Ale podoba mi się ta wizja, tak samo, jak pragnienie Emilki, by być ministrantem. Bo ja do dziś nie ogarniam, czemu dziewczynki nie mogą tego robić, pfff. Rozumiem jeszcze opór przed wyświęcaniem kobiet, ale coś tak drobnego, jak posługa do mszy? Przecież, jak to ujął Mateusz - chodzi tylko o spełnienie dziecięcego marzenia...

Jej, naprawdę nie wiem, co mogłabym jeszcze więcej napisać. Jestem urzeczona i zaszczycona, że zadedykowałaś ten tekst mnie. Wypisałabym jeszcze perełki, ale te ulubione wysłałam ci już kiedyś na pw, więc nie będę się powtarzać. Dziękuję ci ogromnie za tego fika, a endorfiny, które wyprodukował mój organizm podczas lektury, postaram się wysłać do ciebie połączeniem między naszymi mózgami. XD

PS. Kocham twojego księdza Jacka z jego nieszczerym uśmiechem <3 dnia Pon 21:22, 09 Kwi 2012, w całości zmieniany 1 raz

Księdza Mateusza dziś tu nie było. Jeszcze – stwierdził Nocul nieco urażonym tonem. Przez moment inspektor wpatrywał się w niego morderczym wzrokiem.

– Idź mi stąd – nakazał w końcu nieznoszącym sprzeciwu tonem.

– A dokąd babcia się wybiera? – zaniepokoił się Mateusz. Babcia Lucyna wzruszyła ramionami.

– Do kościoła, mszę odprawić. W końcu jest równouprawnienie, tak?

– Ale wyluzuj! – poprosił Pluskwa, przybierając wyraz twarzy, który w założeniu miał chyba być przymilnym uśmiechem. – Przecież wiadomo, że jesteś tu potrzebna nie tylko do gotowania. Trzeba też sprzątać. I prasować. My się do tego nie nadajemy – dodał. Natalia rzuciła mu mordercze spojrzenie i bez słowa wymaszerowała z plebani.
– Chodźmy, proszę księdza – powiedział w końcu. – On i tak mi nigdy nie da tego awansu.
Mama mówić dalej?
Tinuś, nadrabiam tak jak obiecałam na pierwszy rzut dostał się Twój fik, a Fay niestety będzie musiała jeszcze troszkę poczekać ;p

Więc tak, nie wysilę się zbytnio w komentowaniu, bo kanonu w sumie nie znam. Bo jeden jedyny odcinek się nie liczy nie wiem co jest zgodne, a co trochę odbiega, więc tu zdaję się na opinię Fay i Ottiś. Jednakowoż opowiadanie bardzo mi się podobało. Niewymuszenie i lekko napisane, czyta się dobrze i szybko, poza tym kilka razy wywołało zaciesz na mojej twarzy. Jednak w granicach rozsądku - zakładam, że nie miało to być opowiadanie komediowe i idealnie takie wyszło. Poza tym - totalnie urzekł mnie ksiądz Jacek (ekhm, krypto-Dżak? ^^) kiedy czytałam jego wypowiedzi to wręcz słyszałam je wypowiadane przez serialowy pierwowzór no i Możejko dający całusa Natalii - słodkie

Generalnie na prawdę super. Momentami co prawda nie do końca ogarniałam - ale zrzucam to na krab nie znajomości serialu. No i nie załapałam jak w końcu zginęła Kaliska ( ale to dlatego, że nie grzeszę rozumkiem ). Ja ze swojej strony od początku obstawiałam Monikę

Pisz więcej! Może w końcu zmotywuje mnie to do komentowania na bieżąco no i muszę jeszcze dodać, że swoim fikiem nakłoniłaś mnie do oglądania "Mateusza" XD możesz być z siebie dumna! :*



– Księdza Mateusza dziś tu nie było. Jeszcze – stwierdził Nocul nieco urażonym tonem. Przez moment inspektor wpatrywał się w niego morderczym wzrokiem.
– Nie – potwierdził, wyciągając spod sterty papierów pojedynczą miętówkę. Mietek spojrzał na nią wygłodniałym wzrokiem. Inspektor zawahał się.
– Masz – burknął w końcu, rzucając cukierkiem w stronę Nocula. – Bo by mi gardle stanęła.

– Kogo właściwie cytowałeś? – zapytał, gdy Jacek zamknął za sobą drzwi.
– Mateusza.
– Ewangelistę? – zdumiał się biskup.
– Nie, Żmigrodzkiego – odpowiedział Mateusz, uśmiechając się z zakłopotaniem. – To na niedzielne kazanie.


Krótko mówiąc, WIELBIĘ CIĘ *