, [Z] Grzech młodości (fandom Zorro) ďťż

[Z] Grzech młodości (fandom Zorro)

Kto tam jest w środku?
Nie bójcie się tytułu, wiem, trochę harlequinowy mi wyszedł. Przypałętał się po angielsku, to użyłam, a dopiero potem uświadomiono mi, jak on brzmi po polsku. Tak czy siak, stężenie romansu nie przekracza dawki niezjadliwej. Z założenia miała być jedna scenka, miniaturka, a zanim się obejrzałam, miałam dziesięć rozdziałów...
Postaci z serialu NWZ z 1990 roku poza Izunią, która jest moja

Grzech młodości

Rozdział pierwszy

Dyliżans zatrzymał się przed gospodą. Victoria wyjrzała z ciekawością, czy przypadkiem nie przyszedł list od któregoś z jej braci, ale chłopak odbierający pocztę od woźnicy pokręcił głową. Senorita Escalante chciała już wrócić do swoich zajęć, ale jej uwagę przykuł niecodzienny widok.
Z powozu wysiadła dziewczynka, może dziesięcioletnia. W podróżnej sukience, z ciemnymi włosami zaplecionymi w warkocze i z kolorowym szalem zarzuconym na ramiona wyglądała dorośle, a zarazem bardzo dziecinnie. Zaraz za nią pojawiła się szczupła, zasuszona zakonnica. Victoria uniosła brwi. Rzadko kiedy widywała w pueblo podróżujące osoby duchowne, które zwykle wybierały bardziej uczęszczane szlaki i omijały małe puebla, takie jak Los Angeles. Zaskakująca była również ilość bagaży, które woźnica zaczął ściągać z dachu. Obie podróżne stały wśród całego tego bagażu i rozglądały się, dziewczynka z ciekawością i lękiem, zakonnica z zagubieniem.
- Witajcie w Los Angeles – Victoria zeszła prędko z werandy i z uśmiechem zwróciła się do przybyszek. – Mogę wam w czymś pomóc?
- Czy możesz mi powiedzieć, moje dziecko, gdzie znajdziemy hacjendę de la Vegów? – zapytała siostra. Wyglądała, jakby z trudem powstrzymywała się od trzymania dziewczynki za rękę.
- Trzy kilometry stąd – odparła senorita. – Czy zostaniecie dłużej w Los Angeles? Mam wolne pokoje w gospodzie.
- Nie sądzę, senorita... – zaczęła ponownie zakonnica, ale przerwał jej sierżant Mendoza, który zobaczył podróżne.
– Jestem sierżant Jamie Mendoza - powiedział i wyprężył się. – Pozwólcie, że powitam was w Los Angeles i pobiorę podatek od podróżowania.
- Podatek? – dziewczynka po raz pierwszy zdecydowała się odezwać. W jej głosie pobrzmiewało szczere zdumienie, ale i zaciekawienie, jakby sierżant powiedział jej właśnie o jednej z lokalnych atrakcji. Victoria spojrzała na nią i zorientowała się, że dziewczynka ma niebieskie oczy.
- Sierżancie Mendoza, poczekajcie chwilę – zrugała go Victoria. – Nie widzicie, że obie mają za sobą długą podróż? A więc, siostro, zechcecie pokój, żeby się odświeżyć?
- Nie, nie mogę – zakonnica odmówiła i obrzuciła gospodę spojrzeniem. – Mój dyliżans jedzie dalej za chwilę, jak tylko konie zostaną wymienione. A skoro mówicie, że do hacjendy są aż trzy kilometry – siostra popatrzyła bezradnie na towarzyszące jej dziecko.
- Musieliście ją mijać po drodze – zauważyła Victoria. – Szkoda, że wasz woźnica o tym nie wiedział. Ale, jeśli mogę spytać, dlaczego szukacie de la Vegów?
- To jej jedyni krewni – odparła zakonnica, wskazując na dziecko. – Jestem siostra Evita, a to jest Isabel Bonilla. Przebyła długą drogę aż z Hiszpanii.
- Victoria Escalante – przedstawiła się w końcu Victoria. Nadal nie mogła do końca ogarnąć sytuacji. – Aż z Hiszpanii? Zupełnie sama?
- Nie, broń Boże! – siostra wydawała się być przerażona samą myślą. – Teraz jesteśmy już prawie na miejscu, a okazuje się, że nie zdążę na mój dyliżans. Mam do załatwienia pilne sprawy w Monterey w imieniu mojej przeoryszy.
- Niech się siostra nie martwi. Odwiozę Isabel do hacjendy – zapewniła ją Victoria. – Sierżancie, pomożecie z bagażami?
- Si, senorita – Mendoza kiwnął głową, tak samo jak i ona ciekawy tej krewnej de la Vegów, która przebyła tak długą drogę. Zakonnica popatrzyła jednak niepewnie na Victorię.
- Skąd mam wiedzieć, że mogę ci zaufać? – zapytała.
- Don Diego i don Alejandro de la Vegowie to moi przyjaciele – odparła Victoria. – Jeśli zechcecie, możemy przejść obok do kościoła, do padre Beniteza. On to potwierdzi.
- Si, siostro, proszę się nie lękać – zawtórował jej Mendoza. Zakonnica wahała się jeszcze, ale decyzję podjęła Isabel, która podeszła do Victorii i wpatrywała się w nią błyszczącymi z przejęcia oczami. Zaraz jednak spojrzała na swoją opiekunkę.
- Znów mnie przekazujecie komuś innemu – powiedziała butnie. – Nie martwcie się, siostro, przywykłam już, że jestem przekazywana jak jakiś pakunek. Na szczęście to już ostatni raz!
- Drogie dziecko, wiesz przecież, że żadna z sióstr nie mogła ci towarzyszyć przez całą drogę – zaczęła się bronić siostra Evita. – Jedź z Bogiem i nie przynieś wstydu!
- Siostro, jedziecie dalej? – zawołał tymczasem woźnica, który skończył oporządzać konie.
- Tak, tak. Żegnajcie – siostra zaczęła się z nimi żegnać. – Zaopiekujcie się nią – poprosiła.
- Vaya con Dios, siostro Evito! – zawołała Isabel, gdy zakonnica spiesznie wróciła do powozu. Patrzyła za nią, aż drzwiczki zamknęły się i dyliżans ruszył dalej. Dopiero wtedy obróciła się ku swojej nowej opiekunce.
- Isabel, pewnie jesteś zmęczona i głodna – odezwała się do niej Victoria. Dziewczynka była ciekawa wszystkiego, ale widać było, że pokrywa tym swoje zdenerwowanie.
- Nie, nie chcę nic jeść – zaprzeczyła. – Chciałabym pojechać do hacjendy. Proszę, bardzo mi na tym zależy.
- Dobrze, dobrze – roześmiała się senorita.- Chodź, odwiozę cię.
***
- Byłaś tu kiedyś? - zagadnęła Victoria. Razem z Isabel przyprowadziły wóz ze stajni, bo dziewczynka nie chciała odejść od niej na krok. - Nie pamiętam cię.
- Nie, senorita, nigdy - odparła panienka i chwyciła pierwszy kuferek. - To moja pierwsza podróż do Ameryki, urodziłam się i wychowałam w Madrycie.
- I nie miałaś tam żadnej rodziny? - zdziwiła się senorita Escalante. Wydawało jej się niepojęte, że dziewczynka przejechała taki szmat drogi, żeby dotrzeć do swoich krewnych. Jednocześnie była bardzo ciekawa, kim ta mała jest dla Diego. Z tego co pamiętała, matka Diego pochodziła z Hiszpanii, więc może to jakaś jego mała kuzynka? Albo może dalsza siostrzenica czy bratanica? Victoria nie znała panieńskiego nazwiska Felicidad, więc nazwisko dziewczynki nie było żadną wskazówką.
- Nie - Isabel posmutniała. - Kiedy mama umarła, zostałam sama. Przed śmiercią powiedziała mi, że mam pojechać do Los Angeles w Kalifornii i odszukać Diego de la Vegę. Wyruszyłam tydzień później pod opieką padre Avalos, a potem przekazywali mnie od misji do misji, aż dotarłam tutaj.
- Wybacz, nie wiedziałam - spłoszyła się Victoria. Dziewczynka miała dziewięć, może dziesięć lat. Z tego wynikało, że była bardzo mała, kiedy Diego był w Madrycie, ale nic nie stało na przeszkodzie, by znał się z jej rodzicami. - A twój ojciec? - zapytała zaciekawiona. Isabel rzuciła jej kose spojrzenie i nie odpowiedziała. - A w ogóle kim dla ciebie jest Diego?
Ale dziewczynka milczała. Nie odezwała się ani słowem, kiedy załadowały na wóz resztę bagażu, ani potem w czasie jazdy do hacjendy.
***
- Witaj, Victorio, co cię do nas sprowadza? - przywitał się uprzejmie Diego. - I kim jest twoja urocza towarzyszka?
- Twoją krewną, Diego. Poprosiła mnie, bym ją tutaj przywiozła - odparła Victoria. Dziewczynka tymczasem wpatrywała się w młodego de la Vegę szeroko otwartymi oczami.
- Diego de la Vega? - powtórzyła, jakby chciała się upewnić. Młody caballero niepewnie skinął głową. Reakcja panienki przeszła jego najśmielsze oczekiwania.
- Tato! – zawołała dziewczynka i ze łzami w oczach rzuciła mu się na szyję.
Diego był wdzięczny za ścianę za plecami, bo w przeciwnym razie niechybnie zlądowałby na ziemi, zbity z nóg impetem dziewczynki, ale przede wszystkim szokiem. Odruchowo pochylił się, bo ręce dziecka oplecione na jego szyi ciągnęły się w dół. Tato? To dziecko powiedziało do niego "tato"?! Diego posłał Victorii błagalne spojrzenie, jakby oczekiwał od niej pomocy, ale jego przyjaciółka stała równie zaszokowana jak on i wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami.
- Przepraszam? - wykrztusił z siebie w końcu, gdy dziewczynka puściła go i odsunęła się trochę, jakby chciała mu się dobrze przyjrzeć. - To... To chyba jakaś pomyłka - wyjąkał.
- Nie - dziewczynka spojrzała na niego hardo. - Jesteś Diego de la Vega - stwierdziła pewnie. Diego kiwnął głową.
- A ty? Jak się nazywasz?
- Isabel Bonilla - odparła mała i popatrzyła na niego wyczekująco. Diego zasłonił ręką oczy. Tak, teraz wszystko było już jasne.
- Magdalena - szepnął do siebie. - Madre de Dios, jesteś córką Magdaleny?
- Si - potaknęła Isabel. - Mam od niej list. Powiedziała mi, gdzie mam pojechać.
- Diego? - wtrąciła się w końcu Victoria. - Isabel przyjechała tu prosto z podróży - zauważyła. Diego jakby otrząsnął się.
- Oczywiście, wybaczcie mi. Proszę, chodźcie do środka - młody de la Vega automatycznie poprowadził je do domu. W holu prawie wpadł na Felipe. Diego uśmiechnął się zakłopotany, widząc pytający wzrok swojego wychowanka.
- Felipe. To Isabel Bonilla - przedstawił dziewczynkę, bo wciąż nawet w myślach nie mógł przetrawić słowa córka. - Isabel, to jest Felipe.
- Kto to jest, tato? - zapytała Isabel, wyraźnie zaciekawiona chłopakiem. Felipe wytrzeszczył oczy na Diego. – Miło cię poznać, Felipe – uśmiechnęła się do niego.
- Erm... Tak... - młody de la Vega rozejrzał się niezdecydowany. - Victorio, zaczekajcie w salonie, dobrze? Przyniesiemy rzeczy z twojego wozu - powiedział i zgarnąwszy Felipe ramieniem czmychnął na zewnątrz. Jak tylko trzasnęły drzwi, chłopak zaczął dziko gestykulować. Diego tylko westchnął.
- Nie pytaj. Po prostu o nic nie pytaj, dobrze? - poprosił. Felipe nie dał się zbyć i nadal domagał się wyjaśnień. – Nie wiem, nic jeszcze nie wiem poza tym, że ta mała jest córką kobiety, którą... która była mi kiedyś bliska – wyjaśnił w końcu i zaczerwienił się, kiedy Felipe machnął ręką w stronę drzwi i wskazał, jak bliska musiała być ich znajomość. Diego nie miał nawet siły się oburzyć. Jego wychowanek popchnął go w stronę hacjendy, dając do zrozumienia, że sam się zajmie bagażami.

Victoria i mała Isabel usadowiły się wygodnie na sofie, więc Diego przemknął jeszcze do kuchni i porozmawiał chwilę z Marią, nim wrócił do nich. Senorita Escalante nadal wyglądała na zszokowaną, a dziewczynka rozglądała się z ciekawością po pokoju i gdyby nie obecność drugiej kobiety, z pewnością wędrowałaby już po wszystkich zakątkach hacjendy. Na widok Diego zerwała się z kanapy, podekscytowana.
- Dlaczego ten chłopiec się ze mną nie przywitał? – zapytała na wstępie. – To niemiło.
- Felipe przywitał się z tobą na swój sposób – odparł Diego. – Jest głuchoniemy. To mój wychowanek, ale jak mi się zdawało, mamy mówić o tobie. Usiądź, proszę – powiedział, a gdy dziewczynka usiadła ponownie koło Victorii, sam zajął fotel. – Możesz mi powiedzieć, w jaki sposób trafiłaś tutaj do Los Angeles? – Diego ponownie zerknął na przyjaciółkę, ale ta nie wyglądała, jakby zamierzała mu pomóc.
- Siostry franciszkanki pomogły mi się tutaj dostać – odparła Isabel. – Zostałam sama, kiedy mama umarła, i...
- Magdalena nie żyje? – przerwał jej gwałtownie Diego. Dziewczynka spuściła głowę. – Co się stało?
- Siostry mi nie powiedziały – mała podniosła na niego wilgotne oczy. – Wiem, że mama chorowała, ostatnie dwa miesiące mieszkałyśmy w klasztorze. Wtedy powiedziała mi, że... że... – zająknęła się i zaczęła drżeć - że kiedy umrze, mam pojechać do taty. W Madrycie nie miałam nikogo, kto by się mną zajął, a mama nie chciała, żebym została w przytułku u sióstr. – Isabel wyglądała tak żałośnie, że Victoria przysunęła się do niej i przytuliła ją. Diego oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach. Nie sądził, że po tylu latach wiadomość o śmierci Magdaleny tak go zaboli. Nie był zaskoczony, spodziewał się tego od momentu, kiedy ta mała powiedziała, czyją jest córką, ale mimo wszystko...
- Ile masz lat? – Diego uniósł w końcu głowę i napotkał wzrok dwóch par oczu – jednych niebieskich, tak podobnych do jego własnych, błyszczących ciekawością i smutkiem, drugich ciemnych, aktualnie sypiących na niego gromy. Dios, Victoria była na niego wściekła. O co? O to dziecko, czy o jego zachowanie?
- W październiku skończę dziewięć – odparła dziewczynka. Diego na moment przymknął oczy i przeliczył. Tak, to by się zgadzało... – Mama powiedziała, że mam ci to dać – przypomniała sobie nagle i spod sukienki wyjęła niewielką sakiewkę. Rozwiązała sznureczek i wyciągnęła ze środka złożoną kopertę. Wychyliła się do przodu i podała ją Diego, który wziął ją odruchowo. Wyciągnął ze środka list, rozprostował go i zaczął czytać.

Drogi Diego,
Wierzę, że po tylu latach możesz mnie nawet nie pamiętać po tym, jak się rozstaliśmy. Nie pisałabym do Ciebie, gdyby nie konieczność. Nie mam wyboru, piszę te słowa prawdopodobnie w ostatnich dniach życia i uważam, że muszę Ci wszystko wyjaśnić.
Ta kłótnia, która była naszym ostatnim spotkaniem – wierz mi, dotąd żałuję, że tak to się skończyło. Byłam młoda, oboje byliśmy. Moi rodzice, kiedy dowiedzieli się o naszym romansie, zmusili mnie do zerwania go natychmiast. Ani słowo z tego, co powiedziałam wtedy, nie było prawdą. Kilka tygodni później dowiedziałam się, że jestem przy nadziei. Rodzice wysłali mnie do rodziny na wieś i zakazali mi się z tobą skontaktować. Miałam wtedy dosyć czasu, by wszystko sobie przemyśleć. Ja - dziewczyna z miasta, córka kupca, owszem, ale tylko mieszczanka. Ty – bogaty caballero z Kalifornii, ze szlachetnymi korzeniami sięgającymi dalej niż możesz się dowiedzieć, w dodatku spokrewniony z rodziną królewską. Dziecko poczęte w wyniku romansu zniszczyłoby ci reputację w Madrycie, a tego nie chciałam. Dlatego kiedy wróciłam po ponad roku, samotna, za to z córką, nie odezwałam się ani słowem. Widywałam cię czasami, ty mnie – chyba nigdy. Nie dowiedziałbyś się o Isabel, ale moja rodzina jej nie akceptuje. Rodzice może jeszcze łożyliby na jej wychowanie, ale oboje nie żyją, a moi bracia nie chcą jej znać. Nie mam komu zostawić Isabel, a wiem, że między innymi dziećmi w przytułku będzie nieszczęśliwa. To dobre dziecko, pełne życia i ciekawości świata. Wiem, że ma to po Tobie. Proszę, byś przejął swoje zobowiązania, kiedy ja już nie będę mogła. Nie chciałam tego robić, ale jesteś jej to winien, to twoja córka.
Isabel zna cię z opowieści. Nie chciałam, by rosła, nie wiedząc, kto jest jej ojcem. Nie wiem, ile zrozumiała, starałam jej się wyjaśnić, jak to z nami było. Wiedz jedno – nigdy nie usłyszała o Tobie złego słowa. Myślę, że kocha obraz ojca, jaki powstał w jej głowie i wierzę, że pokocha również Ciebie, jeśli tylko jej na to pozwolisz. I wybacz mi, jeśli potrafisz. Za późno już, żeby spotkać się jeszcze raz, ale powierzam Ci, co miałam najcenniejsze – naszą córkę. Dbaj o nią dobrze.
Twoja na zawsze
Magdalena

- Dios... Dios – jęknął Diego. – Ty jesteś moim dzieckiem – zauważył bezsensownie.
- Więc Diego de la Vega ma przeszłość jeszcze ciekawszą, niż myślałam – powiedziała Victoria. Wydawało się, że nie wie, czy ma być zaskoczona, zdenerwowana czy zdegustowana. – Czy to dlatego nigdy nie opowiadałeś wiele o latach spędzonych w Madrycie?
- Nie... – młody de la Vega posłał jej błagalne spojrzenie. – O, Felipe, pokój jest gotowy? – zapytał nagle, bo chłopak wsunął się do salonu. – Chodź, Isabel, pokażę ci twój pokój – powiedział łagodnie do dziewczynki i wstał. Mała poderwała się ochoczo.
- Tato? To znaczy, że mogę zostać? – zapytała podekscytowana.
- Na razie na pewno – odparł Diego, ale myślami był gdzieś bardzo daleko. – Chodź – powtórzył i niezdarnie objął córkę ramieniem. Zaprowadził ją do jednego z gościnnych pokojów, jak zauważył tego, który był najbliżej jego własnej sypialni. W środku krzątała się jeszcze Maria, która powitała dziewczynkę ciepłym uśmiechem, po czym posłała młodemu de la Vedze pytające spojrzenie spod uniesionych brwi. Diego pomyślał przelotnie, że powinien zacząć się przyzwyczajać, skoro zgodził się, żeby Isabel została w hacjendzie. Ojciec będzie następny... Ojciec! Diego omal nie potrącił wazy na stoliku przy ścianie, gdy dotarło do niego, co go czeka.
- Na pewno chcesz się odświeżyć i przebrać – powiedział do dziewczynki, nie mając pojęcia, jak się do niej zwracać. – Zostań w hacjendzie, gdybyś czegoś potrzebowała, daj znać Marii albo poproś Felipe o pomoc. Ja muszę na razie wyjść – zakończył niezgrabnie i wysunął się na korytarz. Victoria zrozumiała jego błagalne spojrzenie i poszła razem z nim.
- Kim ona była? Ta Magdalena? – zapytała cicho Victoria, kiedy oboje odeszli kawałek od pokoju. Diego westchnął.
- Kimś, kogo kochałem w czasie pierwszego roku studiów – odparł krótko. – Rozstaliśmy się, nie miałem pojęcia o tym, że... o Isabel.
- Ahaaa – Victoria patrzyła na niego sceptycznie, jakby uważała, że nie wszystko jej powiedział.
- Victorio, wybacz mi, muszę wyjść – Diego nie pozwolił jej powiedzieć nic więcej. – Ojciec powinien wrócić niedługo, wolałbym go uprzedzić bez świadków. Obawiam się, że jego reakcja może być... gwałtowna.
- W to nie wątpię – prychnęła Victoria. – Jedź, zostanę z Isabel. Chyba dobrze się czuła w mojej obecności. Pilar sobie poradzi z gospodą i zamknie na sjestę – dodała łagodniejszym tonem, litując się nad roztrzęsionym Diego.
- Gracias, Victorio. Jesteś dobrą przyjaciółką – Diego odetchnął. Perspektywa zostawienia małej Isabel tylko z Felipe, bo Maria z pewnością miała masę innych zajęć, była niepokojąca i czuł się spokojniej wiedząc, ze Victoria będzie miała oko na jego... córkę.
- Nie ma za co, Diego – Victoria uśmiechnęła się do niego. – Twoja córeczka jest urocza – przyznała wesoło i z trudem powstrzymała się od śmiechu, gdy zobaczyła minę, jaką zrobił Diego na słowo „córka”. Młody de la Vega okręcił się na pięcie i wypadł z hacjendy, jakby goniło go stado diabłów.

Victoria uśmiechnęła się do siebie. Diego był tak autentycznie przerażony faktem bycia ojcem, i to ojcem całkiem sporej dziewczynki, że wyglądał jak obraz nieszczęścia. Ona sama także nadal nie mogła się otrząsnąć ze zdumienia. Nie, nie dlatego, że dziecko Diego przejechało pół świata, żeby znaleźć swojego ojca, ale raczej dlatego, że Diego w ogóle był zdolny do romansu. Młody de la Vega, którego znała, zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na kobiety, a tej jednej, którą kochał, nigdy nie wyznał swoich uczuć, jak jej kiedyś przyznał. Victoria uważała swojego przyjaciela za zbyt nieśmiałego, by powiedzieć cokolwiek, więc próba wyobrażania go sobie w romantycznym związku, i to dość uczuciowym, by jego owocem była mała, żywiołowa Isabel, kończyła się pełnym niedowierzania uśmiechem. A jednak... Isabel była za bardzo podobna do ojca, by Victoria mogła mieć jakiekolwiek wątpliwości. To, czego się dowiedziała, rodziło pytanie, czego jeszcze nie wiedziała o swoim przyjacielu, który, zdawałoby się, nie miał żadnych tajemnic. Równie zagadkowa była sama mała Isabel, więc Victoria poszła z powrotem do jej pokoju.
Zaskoczyło ją to, co zobaczyła. Isabel, w czystej, choć nieco pogniecionej zielonej sukience, z rozpuszczonymi włosami, siedziała na łóżku i zanosiła się płaczem. Obok na podłodze leżała zawartość chyba całego największego kufra, z którym przyjechała.
- Isabel, co się...? – Victoria podeszła do niej spiesznie i przykucnęła, żeby móc spojrzeć jej w twarz.
- On mnie nie chce – wychlipała dziewczynka. – Myślałam... mama mówiła... to mój tata! A on mnie nie chce, nie chce mnie znać, nie pokocha mnie – szlochała.
- Ciii, to nie tak, moja mała – powiedziała łagodnie Victoria. – Jesteś sporym zaskoczeniem.
- Ale on mnie nie chce – powtórzyła z uporem Isabel. – Uciekł!
- Nie, Isabel, nie. Zrozum, Diego jest zaskoczony, musi się oswoić z myślą, że ma córkę, i to taką śliczną – senorita zaczęła ostrożnie tłumaczyć.
- To dlaczego pojechał? Dlaczego nie chciał mnie poznać? – upierała się mała. Victoria westchnęła. Jak miała powiedzieć tej dziewczynce, że była sporym zamieszaniem, i to upokarzającym dla jej przyjaciela?
- To nie tak – Victoria usiadła obok na łóżku i przytuliła Isabel. – Diego pojechał porozmawiać najpierw ze swoim ojcem, wolał go uprzedzić. Wiesz, nie codziennie człowiek dowiaduje się, że ma taką dużą córkę albo wnuczkę – uśmiechnęła się. – Jestem pewna, że Diego szybko cię pokocha.
- Tak myślisz? – dziewczynka ożywiła się. – A jaki on jest? Mama mówiła...
- Tak? – teraz to oczy Victorii rozbłysły ciekawością. – Jak twoja mama go opisywała? Wiesz, Diego rzadko mówi o tym czasie – mrugnęła do niej porozumiewawczo. Isabel poprawiła się na łóżku i posłała starszej towarzyszce uśmiech, który zapewne miał oznaczać wspólne sekrety. Zaczęła opowiadać żywiołowo nie o Diego, ale o swojej mamie, o tej tajemniczej Magdalenie, o której Diego nie chciał jej nic powiedzieć. Kiedy jednak przeszła w końcu do tego, co mama opowiadała jej o de la Vedze, oczy Victorii rosły ze zdumienia. Z opisu wyłaniał się bowiem człowiek zupełnie inny niż ten, którego znała. Ale czy tak naprawdę znała swojego przyjaciela? Szczyt zdumienia osiągnęła jednak, gdy Isabel zapytała nagle:
- Myślisz, że pokaże mi, jak się fechtuje? Macie tutaj turnieje szermiercze?
- Turnieje? – powtórzyła Victoria. – W Monterey pewnie są, u nas rzadko kiedy się odbywają. To mała mieścina, prędzej zobaczysz tutaj aukcje bydła czy zawody zręcznościowe między vaqueros.
- Szkoda... Ale chyba caballeros lubią się fechtować? Mama mówiła, że tata brał udział w wielu turniejach.
- Diego? W turniejach szermierczych? – parsknęła z niedowierzaniem Victoria. – Oj, chyba nie, Diego nie nosi broni.
- W Madrycie nosił! I był bardzo dobry – fuknęła dziewczynka. – Mama chodziła na różne turnieje, już potem, jak się urodziłam i byłam mała. Mówiła, że zajmował wysokie miejsca, że wygrywał!
- Ale... – zaczęła Victoria i urwała. Dzisiejszy dzień już wystarczająco pokazał, że Diego był zdolny zrobić więcej, niż się po nim spodziewano. Jeśli więc Isabel twierdziła, że według opowieści jej matki Diego nie dość, że wiedział, za który koniec trzyma się szpadę, to jeszcze umiał się nią dobrze posługiwać, to może coś w tym było. Będzie musiała zapytać później Diego.

Rozdział drugi

Majowe słońce świeciło mu prosto w oczy i Diego po trosze żałował, że wychodząc nie zabrał kapelusza, jednak piękny dzień nie mógł odegnać świadomości, co będzie musiał zrobić. Jak miał powiedzieć ojcu, że od lat ma wnuczkę, której tak bardzo pragnął. Zaakceptowanie Isabel, a Diego w nie umiałby inaczej, skoro to była jego córka, rujnowało mu opinię i dobrze o tym wiedział. Co gorsza, hańbiło to imię de la Vegów bardziej, niż zrobiłby to jego wymarzony związek z Victorią.
Przywołanie Victorii uświadomiło mu jeszcze jedną sprawę, którą trzeba będzie rozwiązać, ale na razie musiał ją odłożyć, bo na drodze dostrzegł ojca. Alejandro na widok syna pospieszył Dulcineę i szybko do niego dołączył.
- Coś się stało? - zapytał na wstępie, widząc bardzo niepewną minę Diego.
- Tak... Nie... Musimy porozmawiać.
- Tutaj? Za chwilę będziemy w domu - zauważył Alejandro. Jego syn na samo wspomnienie hacjendy poczuł się jeszcze bardziej niekomfortowo.
- No właśnie... Chciałbym, żebyśmy porozmawiali, zanim wrócimy do domu - wyjaśnił nerwowo Diego. - Proszę, to nie zajmie długo. Możemy zjechać pod tamtą kępę drzew - zaproponował, jednocześnie żałując w duchu, że przed wyjściem, a raczej ucieczką z hacjendy nie napił się czegoś mocniejszego. Może wtedy łatwiej byłoby mu wykrztusić z siebie to, co musiał powiedzieć ojcu.
- Dobrze, Diego - zgodził się Alejandro, zaintrygowany, co takiego leżało synowi na sercu. Dotarli do kępy drzew i starszy de la Vega zdziwił się jeszcze bardziej, bo Diego zsiadł z konia i gestem zasugerował mu, by zrobił to samo.
- A więc, Diego? Co takiego się stało, że nie chcesz mi tego powiedzieć w domu? - zapytał Alejandro. Diego milczał jeszcze chwilę.
- Będziesz zły, jak ci powiem - odparł w końcu cicho. - Będziesz mną zawiedziony i zdegustowany.
- Dios, Diego! Co ty takiego zrobiłeś?! - wykrzyknął Alejandro. Młody de la Vega odetchnął głęboko kilka razy, nim zebrał się na odwagę.
- Ja... ja mam córkę.
- To wspania... - zaczął odruchowo Alejandro, który od dawna czekał na tę nowinę, zanim nie dotarło do niego, co jego syn chciał mu powiedzieć. - Jak to?! Jak to - masz córkę?!
- No właśnie na tym polega problem - westchnął Diego. - Ale nie wiesz jeszcze wszystkiego.
- Dios, czego jeszcze nie wiem? Nie mów mi, że ma jeszcze brata bliźniaka. Od kiedy w ogóle wiesz?
- Od jakiejś godziny. Pozwól mi, że ci wszystko wytłumaczę - poprosił Diego.
- Lepiej, żebyś miał dobre wytłumaczenie - ostrzegł go ojciec. Złość zaczynała przezwyciężać szok, jaki nastąpił po rewelacji syna. Ale Diego jeszcze nie skończył.
- Nie, dzięki Bogu, nie ma żadnego rodzeństwa. Ale wiedz, że Isabel ma osiem i pół roku i właśnie przyjechała z Madrytu - zaczął tłumaczyć Diego. O dziwo, ojciec nie przerwał mu, więc zaczął mówić szybciej w obawie, że nie starczy mu odwagi, by przyznać się do wszystkiego. - Jej matka, Magdalena Bonilla, była moją... Byliśmy razem przez kilka miesięcy w czasie mojego pierwszego roku studiów. Potem, jak się dzisiaj dowiedziałem, rodzina zmusiła ją do zerwania ze mną. Nie widzieliśmy się potem, nie miałem pojęcia o Isabel. A teraz Magdalena nie żyje i mała przyjechała aż tutaj - Diego umilkł. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że miętosi w rękach wodze Esperanzy, wpatrzony w ziemię. Nie odważył się podnieść wzroku na ojca, czekał na jego wybuch.
- Jak śmiałeś! - warknął Alejandro. Wcale nie musiał krzyczeć. - Pojechałeś na studia! Byłem taki dumny, że będziesz miał lepsze wykształcenie niż ja, że pojedziesz do Madrytu się uczyć! Uważałem cię za odpowiedzialnego młodzieńca, ale widać okazałeś się głupim smarkaczem, który poczuł wolność z dala od ojcowskiej ręki! Jak mogłeś tak zszargać swoje imię?
- Ojcze... Miałem dziewiętnaście lat, Magdalena była dwa lata starsza. My... Tak, wiem, to zaszło za daleko, ale...
- Żadnych ale, Diego! - uciął Alejandro. - Ile osób wie o tym bękarcie? - zapytał. Diego żachnął się, słysząc, jakim słowem jego ojciec określił wnuczkę, ale nic na to nie powiedział.
- Victoria, Felipe, Maria... Nie wiem, czy ktoś jeszcze, mała chyba nic nie powiedziała w pueblo - odparł niepewnie Diego.
- Dobrze, żadne z nich nie powinno nikomu powiedzieć - Alejandro ożywił się i zaczął planować. - Wróć do domu i przypilnuj, żeby nikt więcej jej nie widział, ja pojadę porozmawiać z padre Benitezem. Wyślemy ją do misji w Santa Barbara.
- Co? - Diego wytrzeszczył na niego oczy w zdumieniu. - Odeślemy? Ojcze, mówisz o moim dziecku!
- O twoim bękarcie - odparował Alejandro. - Nie będę tolerował jej pod moim dachem. Dziewczynka pojedzie do misji i tam się będzie wychowywać. Przy odrobinie szczęścia nikt się nie dowie.
- Nie - zaprotestował Diego. - Nie pozwolę, żebyś jej to zrobił! Ona tu przyjechała z Madrytu, rozumiesz to?! Tylko dlatego, żeby znaleźć swojego ojca i żeby nie chować się w przytułku! A tak się składa, że to ja jestem jej ojcem!
- Nie przypominaj mi! Dość wstydu mi przyniosłeś! Co cię obchodzi to dziecko?
- To, że to dziecko, ta mała Isabel nie jest nic winna temu, skąd się wzięła - wysyczał Diego. Wiedział, że przeprawa z ojcem nie będzie łatwa, ale nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Teraz to on zaczynał być wściekły. - To nie jej wina i nie pozwolę, żebyś ją skrzywdził!
- Jak sobie to wyobrażasz? Tak po prostu pozwolisz jej mieszkać w hacjendzie?
- Nie "tak po prostu". Pojadę z nią do naszego prawnika w Monterey i załatwię wszystkie formalności - wyjaśnił Diego, formułując plan w miarę jego wypowiadania. Isabel była jego, a przez szacunek do Magdaleny i poczucie obowiązku nie mógł jej tak po prostu odesłać.
- Nie sądzisz chyba, że pozwolę ci dać temu dziecku nasze nazwisko?! - wykrzyknął Alejandro. Przez moment sprawiał wrażenie, jakby chciał policzkiem sprowadzić syna na ziemię, ale opanował się.
- Tak się składa, że to do mnie należy uznanie córki bądź nie - odparował Diego. - Z całym szacunkiem, ojcze, nie możesz mi tego zabronić. Ale... Może powinniśmy porozmawiać o tym później, na spokojnie - powiedział nagle zupełnie innym, łagodnym tonem. Alejandro zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. - Chciałbym cię prosić o jedno, ojcze. To miłe dziecko, nie chcę, żeby zostało zranione. Nie wiem, ile wie o stosunkach i czy zrozumie, jakie zamieszanie wywołała.
- Dobrze, Diego - zgodził się niechętnie Alejandro. - Nie powiem przy niej złego słowa. Porozmawiamy wieczorem.
- Gracias, ojcze. Możemy wracać?
- Tak - starszy de la Vega dosiadł Dulcineę. - Ale powiedz mi, kim była jej matka? Co się stało?
- Sam zobacz - odparł Diego i podał mu list wyciągnięty z kieszeni. Ojciec przyjął go i bez słowa ruszył w stronę domu.

W hacjendzie Diego poczuł się jeszcze bardziej niepewnie. Rozmowa z ojcem w pełni uświadomiła mu, że właśnie takiej reakcji powinien był się spodziewać. Jeśli zdecyduje się dać dziecku własne nazwisko, a tym samym uznać oficjalnie za swoje, będzie musiał liczyć się z nieprzychylnością mieszkańców pueblo. Jednak na razie był zdeterminowany, by chociaż ojca przekonać do swojej... córki.
- Zaczekasz w salonie? Przyprowadzę ją – zaproponował. – I naprawdę, proszę cię...
- Diego, spokojnie – uspokoił go Alejandro. – Obiecałem ci, że nie będę przy tym dziecku reagował gwałtownie. Idź po nią.
Diego westchnął, świadom, ile nerwów kosztowało jego ojca zachowanie spokoju, i wyszedł. Zastukał do pokoju Isabel, odczekał chwilę, a gdy nie otrzymał odpowiedzi, otworzył drzwi. Wewnątrz było pusto. Lekko spanikowany podążył w głąb hacjendy. Zapytany o dziewczynkę Felipe tylko wzruszył ramionami. Victoria musiała już pojechać, bo przed hacjendą nie było jej wozu, ale gdzie jest Isabel? W końcu, tknięty przeczuciem, Diego zajrzał do kuchni i odetchnął. Mała siedziała przy stole, a stojący przed nią pusty talerz świadczył o tym, że obie kobiety zadbały o nią. Dziewczynka uśmiechnęła się do niego nieśmiało, jakby nagle straciła gdzieś swą wcześniejszą butę.
- Chodź, poznasz mojego ojca – odezwał się Diego, równie onieśmielony jak ona. Isabel zsunęła się z krzesła i bez zaproszenia chwyciła go za rękę. Młody de la Vega pomyślał, że pewnie chodziła tak z matką i teraz w naturalny sposób powtarzała nawyki z ojcem. Z duszą na ramieniu chwycił mocniej dłoń dziewczynki, wygładził jej sukienkę i poprowadził do salonu.
***
- Więc co chcesz zrobić? - zapytał Alejandro. Siedzieli razem w jego gabinecie, nareszcie sami. Maria położyła Isabel spać pół godziny wcześniej, więc teraz mogli spokojnie porozmawiać.
Diego zamyślił się nad odpowiedzią. Przez całe popołudnie obserwował ojca i był zadowolony, bo Isabel rzeczywiście nie odczuła jego niezadowolenia. Zresztą Alejandro szybko zmiękł na widok dziewczynki i porzucił swój oficjalny ton. Diego miał pełne prawo przypuszczać, że nie usłyszy tak ostrych wyrzutów, jak przedtem. Mała była urokliwa, a jego ojciec zbyt długo marzył o wnukach, by jej nie polubić. A on, Diego, mógł i chyba musiał to wykorzystać.
- Przyjechała aż z Madrytu - powtórzył wcześniejszy argument. - To dobra dziewczynka, i taka wesoła... Szkoda byłoby ją odesłać gdzieś, gdzie będzie się chować z gromadką innych dzieci i gdzie nikt jej nie poświęci uwagi. Wolałbym, żeby tu została.
- Masz świadomość, czym to się skończy? - zapytał trzeźwo Alejandro. - Będziesz w stanie znieść kąśliwe uwagi ludzi? Diego, spójrz prawdzie w oczy. Jesteś samotnikiem, czy wytrzymasz, jeśli znajdziesz się nagle na językach całej okolicy?
- Ojcze, ja chcę, żeby Isabel była moją córką. Oficjalnie, tak, jak trzeba - powiedział poważnie Diego. - Jestem to winien jej i Magdalenie.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że możesz nie znaleźć żony, która zaakceptuje męża z dzieckiem z nieprawego łoża? – zapytał Alejandro. Diego jęknął w duchu. Nie chciał, bardzo nie chciał poruszać tego tematu. Sprawa jego ożenku była od kilku lat drażliwą sprawą i starszy de la Vega z biegiem czasu był coraz bardziej zdeterminowany, by znaleźć synowi żonę. Diego ze swojej strony nie wyrażał zainteresowania żadną z panien, które mniej lub bardziej wyraźnie sugerował mu ojciec, a o tej jednej, w której był zakochany, nigdy nie wspomniał. Zresztą w tej chwili nawet myśl o Victorii była podwójnie bolesna. Isabel uświadomiła mu bowiem, że nie jest już kawalerem, wolnym strzelcem, lecz ojcem, więc także Zorro nie będzie się już cieszył taką swobodą.
- Ojcze, nie poruszajmy tego tematu – poprosił Diego. – Wiesz, co na ten temat sądzę. Jeśli znajdzie się kobieta, którą pokocham, i która mnie pokocha, to Isabel nie będzie przeszkodą. Jeśli będzie... To znaczy, że nie ma w niej współczucia, a takiej partnerki nie chcę. Tu nie chodzi o zrozumienie dla tego, co zrobiłem w młodości, ale o Isabel. Ona nie jest nic winna – powtórzył któryś już raz tego dnia. Alejandro ze zdumieniem patrzył na syna, który rzadko, a w zasadzie prawie nigdy tak się przed nim nie otwierał.
- Dobrze... A czy myślałeś – zaczął ostrożnie – o tym, jak przekażesz te wieści mieszkańcom? Może... może mógłbyś powiedzieć, że Isabel jest twoją adoptowaną córką? Nie byłoby takiego rumoru.
- Nie – padła natychmiastowa odpowiedź. – Nie zrobię tego Felipe.
- Słucham? – zapytał Alejandro, nie rozumiejąc.
- Ojcze, Felipe mieszka z nami od wielu lat, jest dla mnie trochę jak syn, trochę jak młodszy brat – tłumaczył cierpliwie Diego. – I mimo tego, mimo tylu lat, nie zrobiłem nic, żeby go adoptować, choć nieraz o tym myślałem. Jak by się poczuł, gdybym nagle powiedział oficjalnie, że adoptuję dziewczynkę, której zupełnie nie znam? I nie chodzi tu o to, jak jest naprawdę. Nie, nie mógłbym go tak zranić.
- Masz rację – zgodził się Alejandro. – Nie podoba mi się to, co wyniknie z twojej decyzji.
- Wiem, mi też nie – przyznał ponuro Diego. Na samą myśl o plotkach, o złośliwych komentarzach, robiło mu się niedobrze, ale wiedział, że z czasem to wszystko ucichnie. Bolała go inna konsekwencja tamtego grzechu młodości, ale z tego nie mógł się ojcu zwierzyć.
- Przemyśl to, Diego – poradził mu ojciec. Diego nieobecnie skinął głową.
- Si, ojcze – odparł, choć decyzję już podjął. – Dobranoc – powiedział i wyszedł. Nie zauważył drobnej sylwetki skulonej za komodą na ciemnym korytarzu.
***
Gospoda była już zamknięta, ale mimo to ktoś walił głośno w główne drzwi. Zajęta w kuchni Victoria zignorowała to za pierwszym razem, ale kiedy pukanie nie ustawało, zirytowała się w końcu i poszła z zamiarem wyjaśnienia, że już nie obsługuje. Odryglowała drzwi i zamrugała gwałtownie.
Na werandzie stała dziewczynka w znajomo wyglądającej zielonej sukience. Gdyby Victoria miała jakiekolwiek wątpliwości, to ciemne warkocze z krzywo zawiązanymi kokardami i niebieskie oczy mówiły same za siebie.
- Isabel? Co ty tu robisz?
- Uciekłam - odparła rezolutnie dziewczynka. Na zaproszenie Victorii weszła do środka i dopiero wtedy kobieta zauważyła, że musiała płakać.
- Uciekłaś? - powtórzyła senorita Escalante. - I to, jak widzę, na Esperanzie? - dodała, widząc charakterystyczną palomino stojącą spokojnie przy werandzie. Isabel kiwnęła głową i Victoria odniosła nagle wrażenie, że za chwilę się na nowo rozpłacze.
- Mogę zostać? Proszę - dziewczynka spojrzała na nią błagalnie. Victoria zwalczyła w sobie chęć osiodłania swojej klaczy i odwiezienia małej natychmiast do hacjendy. No i zażądania wyjaśnień od Diego, co też takiego zrobił, że Isabel zdecydowała się uciec. Senorita Escalante uznała jednak, że wyjaśnień może jej udzielić również dziewczynka.
- Dobrze, wejdź do środka i idź do kuchni - poleciła. - Zaprowadzę Esperanzę do stajni i zaraz wrócę - powiedziała. Chwyciła klacz za uzdę i uśmiechnęła się do siebie. Mała bezbłędnie wybrała w stajni łagodną Esperanzę swojego ojca. Ciekawe, jak Diego poradzi sobie z innym wierzchowcem, pomyślała na poły złośliwie. Wspomnienie przyjaciela kolejny raz kazało jej się zastanowić, co takiego wydarzyło się w hacjendzie, że mała zdecydowała się uciekać po ciemku w okolicy, której nie znała. I dlaczego uciekła akurat do niej. Kipiąc ciekawością, Victoria spiesznie zostawiła Esperanzę w stajni i wróciła do gospody, przy okazji ryglując ponownie drzwi wejściowe.
- Powiesz mi teraz, co się stało?
- Tata mnie nie chce - odparła Isabel. - Mówiłaś, że on potrzebuje się przyzwyczaić, ale on nawet nie chce mnie poznać.
- Czemu tak sądzisz? - zapytała Victoria, nieprzekonana, czy dziewczynka mówi prawdę. Jej przyjaciel, mimo szoku, sprawiał odmienne wrażenie.
- Przez cały dzień on i don Alejandro byli dla mnie mili, ale tylko kiedy byli ze mną - zaczęła mówić Isabel. Victoria zauważyła, że nie nazwała starszego de la Vegi dziadkiem. - Słyszałam ich rozmowę, kiedy myśleli, że śpię.
- Podsłuchiwałaś? Nie powinnaś była - zwróciła jej uwagę Victoria.
- Wiem, ale oni mówili o mnie! - broniła się dziewczynka. - Powiedzieli, że jestem kłopotem i że mnie nie chcą w hacjendzie. Że popsuję tacie opinię. I że nikt go nie będzie chciał. Lepiej by było, żebym zniknęła! - wykrzyknęła rozżalona, ale wbrew obawom Victorii nie rozpłakała się.
Senorita Escalante nie odpowiedziała od razu. Nie chciała dyskutować z Isabel o tym, ile zamieszania wprowadzała. To Diego był ojcem i do niego należało wyjaśnienie tego córce w sposób, jaki uzna za właściwy. Mogła się tylko domyślać burzy, jaką Alejandro zapewne urządził synowi, ale to nie zmieniało faktu, że powinien brać pod uwagę uczucia dziewczynki. No ale czego można się było spodziewać po wdowcu i kawalerze? Powinni byli uważać na słowa i lepiej pilnować małej, ale do tego trzeba by w hacjendzie kobiecej ręki.
- Jestem pewna, że Diego będzie się o ciebie martwił - powiedziała w końcu.
- Nie będzie - upierała się Isabel.
- Mogę się założyć, że będzie cię szukać, jak tylko się zorientuje, że nie ma cię w hacjendzie - odparła przekornie Victoria.
- Nie wierzę ci.
- Zobaczysz - zapewniła ją z uśmiechem senorita. - Zostaniesz u mnie na noc. Chodź, przygotuję ci pokój - powiedziała, widząc, że dziewczynka kolejny raz tłumi ziewanie. Mała nie wyglądała na przekonaną, ale dała się zaprowadzić na piętro.
- Tylko obiecaj mi jedną rzecz - zastrzegła Victoria, kiedy Isabel znalazła się już w łóżku. - Obiecaj, że nie będziesz stąd uciekać. To niebezpieczne.
- Nie będę - przyrzekła solennie dziewczynka. - Senorita Victoria? Dziękuję, że mnie przyjęliście.
- Dobranoc, Isabel - uśmiechnęła się Victoria. Zamknęła za sobą drzwi, a potem dla pewności zabrała z dołu klucze od gospody, w razie gdyby niepokorna panienka zamierzała jednak uciekać. Po kim ta mała miała taki charakterek? Bo przecież nie po ojcu. Victoria byłaby prędzej skłonna przypuszczać, że obudził się w niej temperament dziadka. Oby tylko nie pomyliła się w swoich założeniach, bo w przeciwnym razie Isabel bardzo się zawiedzie.

Rozdział trzeci

Słońce wpadające przez szparę w zasłonach i świecące prosto po oczach uświadomiło mu, że jest już dosyć późno. Diego niechętnie przyjął do wiadomości fakt, że było po dziewiątej i przez moment zastanawiał się, dlaczego tym razem się nie wyspał. Co Zorro miał tym razem do roboty...? Pomyślał sennie, że chyba z nim gorzej, skoro nie pamięta, dlaczego wyjeżdżał poprzedniej nocy. A potem sobie przypomniał i zerwał się z łóżka. To... to przecież nie był senny koszmar, tylko prawda! Naprawdę miał córkę, a wczoraj wyjechał tylko po to, by rozruszać Tornado i pomyśleć spokojnie. Podjął decyzję wcześniej, ale nie mógł nie rozważać konsekwencji, które zobrazował mu ojciec. Wrócił po trzeciej, przewietrzony, ale i tak nie mógł usnąć.
Diego ogarnął się trochę i wyszedł, chcąc się jeszcze raz przekonać na własne oczy, czy Isabel nie była jakimś przywidzeniem. Otworzył po cichu drzwi do jej pokoju, licząc na to, że dziewczynka jeszcze śpi po wczorajszym męczącym dniu. Rzucona na ziemię koszula nocna i wybebeszony kufer powiedziały mu jednak, że o ile córka zwidem nie była, tak z pewnością nie było jej w tej chwili w tym pokoju.
- Isabel? – zawołał dla pewności. Odpowiedziała mu cisza, więc wyszedł. Nauczony wczorajszym doświadczeniem zaszedł do kuchni, ale zdziwiona Maria powiedziała mu, że jego córka prawdopodobnie jeszcze śpi, bo nie widziała jej tego ranka. Kiedy i ojciec stwierdził to samo, Diego zaczął się martwić. Obszedł całą hacjendę dookoła, zahaczył o ogród, po czym już mocno zdenerwowany wrócił do pokoju dziewczynki. Dokładniejszy rzut oka na łóżko pozwolił mu stwierdzić, że Isabel z pewnością nie spała tej nocy w hacjendzie, a przynajmniej nie tutaj. Diego wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami i wpadł na Felipe.
- Co? – zapytał nieco nieprzytomnie, bo chłopak na wstępie zaczął do niego migać. – Koń? Brakuje? – pytał chaotycznie, ale Felipe już pociągnął go za rękaw do stajni. Pusty boks, w którym stała Esperanza, wyjaśnił mu resztę. Felipe był przejęty brakującym koniem, ale Diego jakby nawet o tym nie myślał.
- Isabel. Musiała zabrać Esperanzę – stwierdził, siodłając pierwszego z brzegu wierzchowca. – Szykuj się, trzeba ją znaleźć. Ja powiem ojcu.
W kilka minut później Diego, don Alejandro i Felipe wyjechali z hacjendy. Zdecydowali się najpierw rozejrzeć po okolicy, bo Isabel nie powinna była oddalić się daleko od domu. Diego bał się raczej, że spadła gdzieś z wysokiego grzbietu Esperanzy i zrobiła sobie krzywdę. Alejandro w milczącym zdziwieniu obserwował rosnącą panikę syna i coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że Diego wie, co robi, chcąc uznać Isabel za swoją córkę. I że konsekwencje nie będą się dla niego liczyły.
- Myślę, że przede wszystkim mogła chcieć pojechać do pueblo, ale jeśli zmyliła drogę... – zaczął Diego.
- Pojadę w drugą stronę – zaproponował Alejandro. – Wy dwaj sprawdźcie drogę do pueblo. Jeśli się nie znajdzie, będziemy organizować poszukiwania. Powodzenia, synu! – dodał jeszcze i odjechał.
- Dobrze. Felipe, rozdzielimy się przy wzgórzu, pojedziesz w lewo- powiedział młody de la Vega, gdy zostali sami. – Sprawdzisz, czy nie zjechała w tę boczną ścieżkę.
Chłopak zaprotestował gwałtownie, dając mu do zrozumienia, że się nie porozumie z dziewczynką, ale Diego nie zamierzał sobie zaprzątać tym głowy.
- Jeśli ją znajdziesz, masz moje pozwolenie, żeby ją przywieźć choćby i przed sobą w siodle – odparł. – Choć mam nadzieję, że będzie miała dość rozsądku, żeby wrócić z tobą do hacjendy. Obyśmy ją znaleźli – dodał ciszej.
***
- I co? Mówiłam ci, tata się pewnie cieszy, że zniknęłam.
Victoria miała ochotę zakląć. Isabel siedziała od rana w kuchni i obserwowała ją, a tę uwagę wygłaszała średnio co dziesięć minut. Victorii znudziło się już tłumaczenie dziewczynce zwyczajów Diego, do których należało raczej późne wstawanie. Kiedy one były już na nogach, Diego mógł jeszcze spać i nawet nie wiedzieć o nieobecności córki. A nawet jeśli zaczął jej już szukać, to nikt nie powiedział, że młody de la Vega zacznie właśnie od pueblo.
- Isabel, przestań – zirytowała się w końcu. – Chodź, pójdziemy po wodę – powiedziała i dała dziewczynce spory dzban do napełnienia. Umówiły się wcześniej, że na razie Isabel będzie się podawać za krewną de la Vegów bez wdawania się w szczegóły. Tak samo fakt, że obecnie znajdowała się pod opieką Victorii, również miał pozostać niewyjaśniony. Dziewczynka zgodziła się, żeby to Diego wyjaśniał wszystko w taki sposób, jaki uzna za stosowny. Victoria szczerze mu współczuła, choć po części należało mu się choćby za to, że nie upilnował dziecka w hacjendzie. Nie sądziła tylko, że dojdzie do tego tak szybko i w dodatku na środku placu.
Victoria i Isabel nabierały właśnie wody w towarzystwie dwóch kobiet, kiedy Diego de la Vega, potargany i w nieco poplamionej koszuli wjechał na plac. Na jego widok Isabel przykucnęła za studnią, żeby kobiety ją przysłoniły.
- Buenos dias, Victorio – przywitał się i zsiadł z gniadego ogiera, którego Victoria nigdy przedtem nie widziała.
- Coś się stało, Diego? – zapytała senorita, ale nie zdołała powstrzymać uśmiechu. – Czyżby twój nowy wierzchowiec cię nie polubił?
- Co? – de la Vega spojrzał na nią w szczerym zdumieniu. – O czym ty... – zaczął i nagle zorientował się, do czego piła Victoria. – Nie, nie sprawiał mi żadnych kłopotów. Ale... Victorio, Isabel... – urwał bezradnie, czując na sobie zaciekawione spojrzenia, a jednocześnie zerknął na nią podejrzliwie.
- Chyba mam twoją zgubę – uśmiechnęła się filuternie Victoria, litując się nad przyjacielem. Isabel podniosła się zza kobiet.
- Gracias a Dios! – wykrzyknął z ulgą Diego na widok córki. Podszedł prędko i niezdarnie ją uściskał. – Isabel, coś ty sobie myślała? – zapytał ostrzej, wciąż jeszcze zdenerwowany. – Dlaczego wyszłaś sama z hacjendy?
Dziewczynka patrzyła to na niego, to na Victorię, która posłała jej porozumiewawczy uśmiech „a nie mówiłam?”. Była zaskoczona, tak obecnością ojca, jak i przejawem uczuć z jego strony, ale nie dała się łatwo przekonać.
- Po co miałam zostać? – zapytała buńczucznie. – Nie chcecie mnie tam przecież – zauważyła. Jej wysoki głosik przyciągał uwagę kolejnych ludzi, przez co Diego był coraz bardziej zmieszany.
- Nie chcemy? – powtórzył po niej. – Isabel, gdyby mi nie zależało na tobie, nie posyłałbym Felipe na wzgórza, ani nie sprawdzałbym każdego wykrotu przy drodze do pueblo w obawie, że spadłaś gdzieś z konia.
- Umiem jeździć – oburzyła się dziewczynka.
- Ale nie znasz okolicy i nie znasz konia. Bo wzięłaś Esperanzę, nie mylę się, prawda?
- Jest u mnie w stajni – wtrąciła się Victoria, niezmiernie ciekawa, jak jej przyjaciel z tego wybrnie, a jednocześnie zadowolona, że nie pomyliła się co do niego. Przeprawa z charakterną córeczką musiała być dla niego ciężkim przeżyciem, zwłaszcza w obecności tak wielu świadków.
- Wzięłam – przyznała Isabel. – Chciałam uciec. Nie chcę, żebyście mnie gdzieś odsyłali – zaczęła nagle krzyczeć przez łzy. – Myślisz, że nie wiem, co się robi z takimi jak ja? Mama myślała, że tu może będzie inaczej, dlatego kazała mi jechać. Jej rodzina też mnie nie chciała! – mała szlochała już otwarcie. Victoria powstrzymała się, by nie podejść i nie przytulić jej. Nie, powtórzyła sobie w duchu, Diego musi sobie sam poradzić, choć był wyraźnie przerażony łzami dziecka.
- Dios – jęknął. Przyklęknął i położył dziewczynce dłonie na ramionach. – Isabel, jesteś moją córką i nie zamierzam cię nigdzie odsyłać – zapewnił spokojnie.
Dookoła zawrzało. Choć Diego nie powiedział tego szczególnie głośno, ludzie poruszyli się niespokojnie i zaczęli początkowo szeptać, a potem już głośno wymieniać uwagi. Czy don Diego de la Vega właśnie nazwał tę dziewczynkę swoją córką?! Jakim cudem? A jeśli to prawda, to skąd ona się wzięła? I kto był jej matką?
- Naprawdę? – dziewczynka, jakby nieświadoma rumoru dookoła, podniosła na ojca błyszczące od łez oczy. – Nie odeślesz mnie?
- Nie – zapewnił ją jeszcze raz Diego. – Nawet nie wiesz, jak się wystraszyłem, jak zobaczyłem, że ciebie nie ma.
- Co tu się dzieje? – rozległ się nagle głos alcalde. Ignacio de Soto przepychał się przez tłum, by zobaczyć, co było przyczyną zgromadzenia. – De la Vega? - zapytał zdumiony. Rzeczywiście, młody caballero klęczący przed obco wyglądającą dziewczynką, do tego senorita Escalante i tłum gapiów dookoła – to wszystko stanowiło zgoła niecodzienny widok.
- Witaj, Ignacio - Diego wstał i zdobył się na swój zwykły uśmiech. Silił się na swobodny ton, ale nie zdołał ukryć zakłopotania.
- Co ma znaczyć to całe zamieszanie, Diego? - powtórzył pytanie de Soto. - Nie chcesz chyba spędzić popołudnia w areszcie za zakłócanie spokoju? - roześmiał się kpiąco.
- Nie, oczywiście, że nie - uśmiech Diego był raczej nerwowy.
- Domyślam się, że to nie jest odpowiednie miejsce, od którego chciałbyś zacząć pokazywać Los Angeles swojej córce - ostatnie słowo de Soto wymówił z jawnym lekceważeniem. Widać musiał usłyszeć część rozmowy. - Nawet z dzieckiem nie umiesz sobie poradzić - alcalde pokręcił głową z politowaniem. - Swoją drogą, jestem zaskoczony, że znalazła się kobieta, którą zdołałeś zaciągnąć do łóżka.
Diego poczerwieniał ze wstydu i złości, ale nim zdołał zdobyć się na odpowiedź, która pasowałaby do obrazu młodego de la Vegi, Isabel wyrwała się do przodu.
- Mówisz o mojej mamie! - krzyknęła piskliwie. - I do mojego taty! - dodała zaraz. Diego spojrzał na nią przelotnie, zaskoczony tą nagłą zmianą frontu.
- Ignacio, uchybiasz czci kobiety, która nie żyje - powiedział ostrzegawczo, jednocześnie obejmując córkę ramieniem, by nie zrobiła czegoś głupiego.
- Kochanicy. I to twojej - Prychnął alcalde. - Nie mam czasu na takie głupoty. I lepiej naucz manier i szacunku tego swojego bękarta - dorzucił na odchodnym i zaczął przebijać się między ludźmi z powrotem do swojego biura.
Victorię zatchnęło z oburzenia. Wiedziała, że Ignacio de Soto nie darzył jej przyjaciela szacunkiem, ale jego słowa były jawną pogardą. Miała ochotę pójść za alcalde i powiedzieć mu parę słów prawdy, skoro Diego nie potrafił. Była zła na nich obu, ale mogła zrozumieć, że Diego miał już serdecznie dosyć. Młody de la Vega musiał jednak domyślić się, co jej chodzi po głowie, bo chwycił ją za rękę.
- Victorio, proszę, nie rób sceny – szepnął błagalnie. Drugą ręką trzymał Isabel, która mamrotała coś pod nosem. Victoria mogłaby przysiąc, że nie były to raczej słowa przystające dobrze wychowanej dziewczynce, ale cóż, w końcu płynęła na statku z marynarzami i tułała się trochę, zanim nie dotarła do Los Angeles, więc miała aż nadto okazji, by poznać niektóre wyrażenia. Senorita Escalante nie wątpiła, że mało która zakonnica byłaby zdolna utrzymać w ryzach tak wścibskie dziecko.
- I tak już zrobiliśmy – odparła cicho.
- Co to za człowiek? Jak on mógł?! – zaczęła się ciskać Isabel. – Dlaczego nic nie zrobiłeś?
- Isabel... – spróbował wtrącić się Diego.
- Przecież on obrażał mamę i ciebie! I mnie! Dlacze...
- Isabel, dość – warknął w końcu jej ojciec. – Miarkuj swoje słowa, nie chcę się za ciebie wstydzić – upomniał ją cichym głosem, żeby tylko ona i, niestety, stojąca przy nich Victoria to usłyszały. – Ach, i dla twojej wiadomości, Ignacio de Soto jest naszym alcalde – powiedział z wyczuwalną niechęcią. – Nie chcę, żebyś pakowała się w kłopoty na samym początku, zwłaszcza, że jestem za ciebie odpowiedzialny. Niezależnie od tego, jak inni odnoszą się do ciebie, chcę, żebyś ty odnosiła się do nich z szacunkiem.
- Ale dlaczego nic nie zrobiłeś? – upierała się dalej Isabel. – W Madrycie już byłby z tego pojedynek! Przecież byś go pokonał!
Teraz już Diego wyraźnie się zmieszał. Mała właśnie z całą pewnością oświadczyła, że powinien był stanąć do pojedynku. Owszem, normalnie powinien by, ale nikt tego po nim nie oczekiwał. Nikt, prócz niej. Co go bardziej niepokoiło, to przekonanie Isabel, że byłby w stanie pokonać de Soto w owym pojedynku, podczas gdy on oficjalnie może i rozróżniał końce szpady, ale niewiele więcej umiał. W całym zamieszaniu spowodowanym najpierw pojawieniem się, a potem zniknięciem córki przeoczył jeden ważny szczegół. Jeśli Isabel wiedziała o nim to, co pamiętała Magdalena... Mógł mieć spore kłopoty. Już teraz nie podobały mu się zmarszczone brwi Victorii, bynajmniej nie w kpiącym niedowierzaniu, lecz w zamyśleniu, jakby próbowała coś sobie przypomnieć.
- Nie sądzę, Isabel – powiedział wreszcie z zakłopotaniem. – Nie jesteśmy w Madrycie.
- Ale mama mówiła... – dziewczynka spojrzała na niego z żalem w oczach, a potem nagle okręciła się na pięcie i pobiegła do gospody, urażona.
- Wczoraj mówiła to samo – odezwała się Victoria. Diego posłał jej pytające spojrzenie. – Jak zostałyśmy same, porozmawiałyśmy sobie trochę. Naprawdę brałeś udział w turniejach szermierczych? – zapytała, szczerze zaciekawiona. Zaskoczył ją popłoch przyjaciela. Co takiego jeszcze wydarzyło się podczas jego studiów w Hiszpanii?
- Na pierwszym roku robiłem różne dziwne rzeczy – powiedział w końcu, jakby zawstydzony. – I rzeczywiście, próbowałem swoich sił w szermierce, ale szybko zrezygnowałem. To nie dla mnie – przyznał. – I nigdy nie umiałem dość, bym umiał zwyciężyć z de Soto w pojedynku, zwłaszcza po tylu latach.
- Dlaczego zarzuciłeś szermierkę? – indagowała dalej Victoria, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego nigdy nie zapytała Diego o to. To przecież nie tak, że Diego nigdy nie chwytał za szpadę, Victoria aż za dobrze pamiętała oba przypadki, kiedy jej przyjaciel wyzwał kogoś na pojedynek. Raz chodziło o obrazę ojca, raz – o nią samą. I o ile za pierwszym razem Zorro wyratował Diego z pojedynku, tak drugi z nich się odbył. Victoria przeżyła wtedy chwile grozy, pewna, że jej przyjaciel zginie, ale cudem wywinął się z tego jedynie ze skręconą kostką. – I czy naprawdę ją zarzuciłeś? – zapytała nagle. – Isabel mówiła o różnych turniejach, w których zwyciężałeś, również później.
- Dzieci mają bujną wyobraźnię – uśmiechnął się Diego. – A ja... powiedzmy, że pewien nieprzyjemny wypadek na dobre obrzydził mi szpadę – dodał zażenowany. Nerwowym ruchem otrzepał rękaw, zabrudzony zapewne w czasie poszukiwań córki. Victoria natychmiast zrozumiała, że rozgrzebała jakąś bardzo nieprzyjemną i drażliwą dla młodego de la Vegi sprawę.
– Widziałeś się dzisiaj w lustrze? – zapytała, zmieniając temat.
- Tak, a czemu? – Diego uniósł brwi w zdziwieniu.
- To lepiej chodź zobacz jeszcze raz.

Isabel boczyła się na Diego jeszcze przez pół dnia, po tym jak przekonał ją, żeby dała Victorii spokój i wróciła z nim do hacjendy. Mógł oczywiście ją do tego zmusić, ale perspektywa urządzenia kolejnej sceny na placu skutecznie go do tego zniechęciła. Mała miała mu za złe, że pozwolił alcalde mówić w taki sposób i nie chciała uwierzyć ani jemu, ani Victorii, że zawsze tak reagował. Diego zirytował się w końcu i powiedział, że muszą wrócić i uspokoić don Alejandro, że się znalazła. To przekonało Isabel, by pożegnała się z Victorią. Zanim jednak wyjechali, Diego poprosił przyjaciółkę o chwilę rozmowy, podczas gdy Isabel poszła do stajni obejrzeć za dnia klacz, na której przyjechała poprzedniego wieczoru.
- Czemu nie posłałaś słowa do hacjendy? - zapytał z urazą. - Nie denerwowalibyśmy się.
- Trzeba było pilnować dziecka - wytknęła mu Victoria i nalała mu kawy.
- Skąd miałem wiedzieć, że będzie chciała uciekać? - zapytał Diego. - Victorio, nie mam pojęcia, jak z nią postępować - przyznał. - Felipe jest jedynym dzieckiem, z jakim miałem kiedykolwiek do czynienia, ale on jest zupełnie inny.
- Specjalnie nic ci nie powiedziałam - odparła Victoria. - Isabel przyjechała wczoraj do mnie zdeterminowana, żeby nie wrócić. Powiedziała mniej więcej to, co dzisiaj na placu - że jej nie chcecie. Wiedziałam, że niezależnie od wszystkiego będziecie jej szukać, więc chciałam jej udowodnić, że się troszczysz.
- Dios, musiała usłyszeć moją wczorajszą rozmowę z ojcem - zorientował się nagle młody de la Vega.
- Jak don Alejandro zareagował?
-A jak myślisz? Nie jest zachwycony - powiedział krótko Diego. - Rzeczywiście wolałby, żeby nikt się nie dowiedział o Isabel.
- To chyba już na to za późno - prychnęła Victoria. - Wszyscy już wiedzą.
- Wiem - westchnął Diego. - Jak mówiłem, nie jest i nie będzie zachwycony, ale pogodził się już z faktem posiadania wnuczki - powiedział, a potem podniósł wzrok znad swojej kawy i uśmiechnął się nieśmiało do Victorii. - Nie wiem, jak ci dziękować. Za opiekę i za pomoc. I... - zawahał się i umilkł.
- Tak?
- Za to, że mnie nie oceniłaś. To... To wszystko... Ja zupełnie nie... - zaplątał się.
- Nie ma za co, Diego - Victoria uśmiechnęła się pokrzepiająco. - Będziesz dobrym ojcem.
***
Potem, w hacjendzie, po długiej rozmowie z Isabel, a potem jeszcze z nią i z ojcem, Diego stanowczo stwierdził, że zdecydowanie woli spędzić pół dnia na bezdrożach, uganiając się za bandytami jako Zorro. Isabel była słodkim i kochanym dzieckiem, ale niewątpliwie miała charakterek i potrafiła wykończyć człowieka psychicznie, zwłaszcza kogoś, kto nie przywykł do dzieci. Diego z trudem powstrzymał się od zadania ojcu pytania, czy on też potrafił postawić dom na głowie. Bardzo chciał z nim o tym porozmawiać, może trochę powspominać, ale wiedział, czym to się skończy - przypomnieniem ojcu, jak bardzo zawiódł się na swoim synu, a tego Diego nie chciał, przede wszystkim dlatego, by nie zburzyć kruchego porozumienia w sprawie Isabel. Dlatego też odetchnął, kiedy Felipe zabrał jego córkę, żeby pokazać jej okolice hacjendy. Teraz, wieczorem, bezpiecznie schronieni w jaskini, mogli spokojnie porozmawiać.
- Jak ci się podoba twoja siostrzyczka? - zapytał Diego, czesząc swojego wierzchowca. Tornado zaczynał ostatnio protestować, bo miał mniej czasu dla niego.
Felipe wyszczerzył się i wykonał sugestywny gest przejeżdżania nożem po gardle, ale zaraz spoważniał.
- Tak, twoja siostra - potwierdził Diego, kiedy już zrozumiał, o co mu chodziło. - Jesteś tak samo moim dzieckiem jak i ona, jeśli tylko tego chcesz.
Chłopak spojrzał na niego z niedowierzaniem, zaskoczony, ale i uradowany. Diego był mu jednocześnie ojcem i starszym bratem, a choć Felipe miał już prawie siedemnaście lat i wyrósł z wieku dziecięcego, trochę obawiał się, jak obecność Isabel wpłynie na ich swoistą więź. Wyglądało na to, że wcale nie tak bardzo, jak przypuszczał. dnia Sob 0:17, 31 Gru 2011, w całości zmieniany 1 raz