,
[NZ] Ścieżki PrzeznaczeniaKto tam jest w Ĺrodku?
// specjalna dedykacja dla Eyri dołączam wyrazy ogromnej wdzięczności za pomoc ^^ //
Aragorn przystanął na krótką chwilę. Ciągle prześladowało go nieprzyjemne wrażenie, że ktoś lub coś za nim podąża, krok za krokiem. Zaryzykował szybkie zerknięcie za siebie. Na przekór intuicji nic nie zauważył. Mimo to stał jeszcze jakiś czas na środku wąskiej ścieżki i wpatrywał się w gęstniejący mrok. Słońce chyliło się ku zachodowi, a wiekowe drzewa rzucały coraz to dłuższe cienie. Wszystko wydawało się nadzwyczaj spokojne. Żaden dźwięk nie przerywał ciszy. Brakowało nawet tak powszechnego wieczorem nawoływania ptaków czy odgłosów zwierząt. Także wiatr nagle zupełnie osłabł. Najwidoczniej zbierało się na burzę, a przynajmniej na ulewny deszcz. Człowiek jednak rozglądał się nerwowo, najwidoczniej czegoś się obawiał. Z całej siły przyciskał do siebie nieprzytomnego towarzysza, chociaż ręce mdlały mu już z wysiłku. Musiał przebyć bardzo długą drogę. Szarozielony płaszcz miał w strzępach, podobnie jak rękawy brunatnej koszuli. W zakurzonej twarzy tylko oczy skrzyły się dziwnym blaskiem, a z głębokiej szramy na policzku nieprzerwanie płynęła mała stróżka krwi. Obieżyświat był potwornie zmęczony, ale postanowił iść dalej. Wiedział, że im bardziej oddali się od miejsca przegranej bitwy, tym ma większe szanse na ocalenie. Dlatego też każdy kolejny krok wydawał mu się wykorzystaniem szansy. Kiedy jednak na dobre zapadła noc, Aragorn kompletnie opadł z sił. Ostatnim ogromnym wysiłkiem woli dotarł na niewielką polankę. Zewsząd otaczały ją drzewa i gęste zarośla, nie miał więc pojęcia, w jaki sposób zdołał tam trafić. W miarę ostrożnie położył na ziemi nadal nieprzytomnego Legolasa, sam zaś ciężko upadł tuż obok. Natychmiast zmorzył go sen. Był tak zmęczony, że dopiero po kilku godzinach, gdy jasny blask gwiazd zdołał przebić się przez grubą warstwę chmur, doszedł do siebie. Kiedy otworzył oczy, z początku nie wiedział, gdzie się znajduje ani, tym bardziej, co się stało. Po kilku chwilach oszołomienie minęło, a pamięć o ostatnich wydarzeniach wróciła. Wzdrygnął się na samo wspomnienie. Żadna wojna nie jest piękna, ale ta stała się okropnym widowiskiem. Orkowie i inne na wskroś złe istoty bezwzględnie mordowały nie tylko rannych, również każdego, kogo spotkały na swojej drodze, nie wyłączając małych dzieci. Gondor stał się ostatnią twierdzą ludzi, walka szybko zmieniła się w rozpaczliwą obronę. Nieprzyjaciół było mnóstwo, ciągle przybywały nowe oddziały. Obieżyświat wiedział wówczas, że nie ma najmniejszych szans na wygraną. Wraz z wiernymi towarzyszami niedoli jeszcze przez jakiś czas osłaniał odwrót resztek wojsk oraz ucieczkę mieszkańców miasta, jednak gdy poległ Gimli i dwóch dzielnych hobbitów, zdecydował się opuścić posterunek. Niestety, mimo tego grono poległych powiększył jeszcze Gandalf. Kiedy Legolas został raniony, upadł na ziemię. Czarodziej chciał go ratować. Orkowie czekali na ten moment – urządzili zasadzkę. Gandalf nie miał szans. Wszyscy, którzy widzieli śmierć potężnego maga, ostatnią nadzieję pokładali w zniszczeniu Jedynego Pierścienia. Jednak, okazała się ona płonna. Niewielka błyskotka zdołała ostatecznie zawładnąć sercem i umysłem Powiernika. Tak, przydałaby się woda… Woda?! Człowiek zdziwił się, słysząc własne myśli. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z nieznośnej suchości w ustach, co kazało mu odłożyć rozważania na później. Mimowolnie rozejrzał się wokół. Jego wzrok zatrzymał się na ledwie dostrzegalnej sylwetce przyjaciela. No tak. Woda naprawdę by się przydała, ale Aragorn zupełnie nie wiedział, gdzie jej szukać. Poza tym raczej wolał nie błądzić w lesie w środku nocy. Nie miał pojęcia, w jakim miejscu kniei się znajduje. Pamiętał, że najpierw szedł dość długi czas na wschód, a następnie zmienił kierunek marszu na północ. Może odwrotnie? Zresztą wszechobecna ciemność skutecznie utrudniała każde przedsięwzięcie. Jedno było pewne – musiał poczekać, aż nastanie poranek. Nie przyszło mu do głowy nic sensowniejszego ponad to, aby chociaż spróbować ocucić towarzysza. - Legolas! – Obieżyświat lekko dotknął elfa. Człowiek nie mówił zbyt głośno, ponieważ bał się krzyczeć. Nie mógł być pewien, czy w pobliżu nie czają się tropiący ich wrogowie. Takowa myśl jeszcze bardziej utwierdziła go w przekonaniu, że nocne wyprawy nie są najlepszym pomysłem. Nagle jedna myśl przebiła się do jego świadomości. Zaskoczony puścił na chwilę przyjaciela, a zimny dreszcz przeszedł mu po plecach. Po raz pierwszy uświadomił sobie, iż obecnie zdany jest tylko na siebie. Nikt nie przyjdzie mu z pomocą. Wszystkie królestwa Wolnych Ludów przegrały wojny albo się poddały, widząc przytłaczającą przewagę przeciwnej armii. Jakby tego było mało, każda przypadkowo napotkana osoba może okazać się dużym zagrożeniem. Jeżeli nie z własnej woli, to z troski o bliskich, doniesie o dwóch uciekinierach. Aragorn odpędził porażające refleksje. Liczy się to, co tu i teraz. - Hej, czas iść dalej! – tym razem szarpnął nieco mocniej. Kiedy jednak nie przyniosło to żadnego rezultatu, bezradnie uklęknął obok. W bladym świetle nielicznych gwiazd nie da się opatrzyć ran. Gdyby tak rozpalić ognisko… nie, to zły pomysł. Po pierwsze nie ma jak, a po drugie natychmiast wskaże na razie bezpieczną kryjówkę ewentualnej pogoni. Zrezygnowany Obieżyświat położył się tuż obok rannego. Myślał o tym, jak na dobre uciec sługusom Saurona, co będzie jutro… Obudziło go uczucie przeszywającego do szpiku kości zimna. Na wpół jeszcze śpiący zauważył, że cześć nieba lekko się zaróżowiła. Najwidoczniej Słońce dopiero co zaczęło swoją codzienną wędrówkę. Rośliny wokół pokrywała poranna rosa. Choć pięknie wyglądała, przemoczenie przez nią aż do suchej nitki nie było wcale przyjemnym uczuciem. Człowiek powoli wstał. Zdrętwiałe kończyny z początku odmawiały posłuszeństwa, ale zaraz wszystko szybko wróciło do normy. Aragorn rozejrzał się wokół. Może w pobliżu istnieje jakieś małe źródełko? Pragnienie paliło go coraz większym ogniem. Mimo to nie mógł się zdecydować, aby wyruszyć na poszukiwania. Nie chciał zostawiać towarzysza samego. Z nadzieją na powrót przyklęknął przy nim. Marzył o tym, aby ten nareszcie się ocknął. Jednak w pierwszym odruchu, gdy pochylił się nad Legolasem był nieomal przekonany, iż przyjaciel nie żyje. Serce podchodziło mu do gardła, kiedy ostrożnie wyciągnął przed siebie rękę. Poczuwszy pod palcami leciutki puls, nieco się uspokoił. Jak powszechnie wiadomo, orkowie przeważnie zatruwają końcówki swoich mieczy, groty strzał również. Obieżyświat zatem wcale się nie dziwił, że chociaż rana nie zaliczała się do śmiertelnych, to elf do tej pory nie odzyskał świadomości. Jakby tego było mało , najwidoczniej w nocy dostał gorączki. Dlatego też człowiek bez dalszego wahania zaryzykował samotną wyprawę w głąb lasu. Musiał znaleźć wodę. Bał się, czy podczas jego nieobecności stan elfa niespodziewanie się nie pogorszy. Mimo to postanowił zaryzykować. W gruncie rzeczy nie miał żadnego wyboru. Jeżeli by został, oboje by zginęli – z gorączki albo z pragnienia. Aragorn powoli podniósł się z kolan. Ostatnie dni mocno dawały o sobie znać. Wycieńczony organizm najchętniej odpocząłby jeszcze kilka długich godzin, ale na to nie było czasu. Im szybciej odejdą z tego miejsca, tym lepiej. Orkowie już mogli wpaść na ich trop. Obieżyświat przymknął z przestrachem oczy, gdy oczami wyobraźni ujrzał ujrzał, jak sługi Saurona bezwzględnie mordują jego towarzysza. Zanim dotarł do pierwszych zarośli, jeszcze raz spojrzał za siebie. - Poczekaj tutaj – szepnął niepewnie, po czym zniknął w gęstych kniejach. Z każdym kolejnym krokiem w jego głowie kształtu nabierała nowa myśl. Coś głośno krzyczało, że to ostatnia chwila na ujście z życiem. Nie ma dużej szansy na to, aby zdołał uratować i siebie, i ciężko rannego Legolasa. Jeżeli ten nie umrze w najbliższym czasie z powodu trucizny, to na tyle spowolni ucieczkę, iż nieprzyjaciele dogonią ich bez problemu, a następnie zabiją. Wyjdzie więc mniej więcej podobnie, gdy teraz po prostu nie wróci na polankę. Najprawdopodobniej w dwa dni odnajdzie wyjście z lasu, później wszystko jakoś powinno się ułożyć. Schroni się w jakiejś odległej wiosce, gdzie doczeka bezpiecznej starości… Nagle człowiek gwałtownie przystanął. Sam zdziwił się temu, co wykiełkowało w jego sercu. Dawniej nigdy by się nawet nie podejrzewał o podobne zamiary. Nie wiedział, co zaczęło się z nimi dziać. Może to wpływ nadmiernego zmęczenia... Odpocząwszy kilka minut w mroku prastarych drzew o pniach grubych jak mury potężnej twierdzy, Obieżyświat ruszył dalej. Skupił się na nadsłuchiwaniu, czy skądś nie dochodzi delikatny szmer wody. Koncentrował się na zadaniu tym mocniej, im silniej zdrowy rozsądek podpowiadał mu kolejne rozwiązania. Każde zaczynało się od opuszczenia przyjaciela w momencie najważniejszej próby, co równało się z największym brakiem honoru, jaki można sobie wyobrazić. Kiedy cienie znacznie się wydłużyły, Aragorn zdał sobie sprawę, że nie zdoła tego dnia znaleźć potrzebnej wody. Nie zauważył ani jednej, nawet najmniejszej kałuży. Musiał wracać. Jeszcze moment zwłoki, a za nic na świecie nie pozna drogi. Czuł potworne pragnienie, którego w żaden sposób nie mógł ugasić. Mimo to chwiejnym krokiem powlókł się w stronę miejsca ostatniego odpoczynku. Kilka razy pomylił kierunek, przez co na właściwą ścieżkę trafił dopiero po północy. W kompletnych ciemnościach potykał się o wystające korzenie, drżał gdy usłyszał najsłabszy szelest. W wyobraźni wszędzie wokół widział wyimaginowanych orków, którzy śmiali się szyderczo, wymachując na oślep ostrymi jak brzytwa mieczami. Inni stali z boku ścieżki, ściskając w zdeformowanych dłoniach ciężkie topory. Broń niepokojąco błyskała w bladym świetle pierwszych gwiazd. Na tle nocy najwyraźniejsze były ich oczy, białe punkciki wśród leśnej gęstwiny, do granic możliwości napełnione nienawiścią. Człowiek biegł coraz szybciej. Strach dodawał mu skrzydeł, jednocześnie odbierając zdolność trzeźwego myślenia. Przez głowę przelatywało mu tysiące obrazów. Chociaż nie zwrócił na to uwagi, od jakiegoś czasu z zachodu leniwie nadciągały czarne, na podobieństwo smoły, chmury. Dopiero gdy lodowaty wiatr dotknął twarzy Obieżyświata, ten zdołał ochłonąć. Przystanął na chwilę, rozglądając się dookoła - zjawy rozpłynęły się w mroku, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Zbierało się na potężną ulewę. Wszelkie nocne życie przezornie umilkło, chowając się w swoich bezpiecznych norkach. Raptem zapadła niepokojąca cisza. Aragorn słyszał tylko własne, niepewne kroki. Szedł w dobrym kierunku, jednak w mroku nie poznawał ani jednego pnia. Poruszał się nieomal po omacku. Raptem tuż przed sobą ujrzał niewyraźną łunę ogniska. Zawładnęły nim niepokojące przeczucia. W jednej sekundzie zapomniał o pragnieniu, nadciągającej burzy, przeżyciach ostatnich dni. Ostrożnie podkradł się bliżej. Bez najmniejszego szelestu rozchylił gałęzie gęstych krzewów, które zasłaniały mu widok. Obraz, który ukazał się jego oczom, natychmiast go sparaliżował. Na środku polany płonęło jasnym płomieniem ogromne ognisko. Drzewa wydawały się nienaturalnie strzeliste i groźne. Rzucały długie cienie na siedzący wokół paleniska pokaźny oddział Uruk – hai. Każdy z nich był uzbrojony w najbardziej wymyślne ostrza, jakie Aragorn widział w całym swoim życiu. Niektóre kończyły się hakami, inne wyposażono dodatkowo w zadziory, pobodnie jak tarcze. Porozrzucane w nieładzie obok swoich właścicieli przyciągały zatrwożone spojrzenie mnóstwem grubych kolców. Jeden taki szpikulec nie miałby żadnego problemu z przebiciem zbroi gorszej jakości. W tańczącym świetle płomieni zdawały się jeszcze groźniejsze niż w rzeczywistości. Niedaleko od centrum obozowiska urukowie rozbili prowizoryczne namioty oraz wbito w ziemię kilka pali. Człowiek wytężył wzrok. Zauważył, że do każdego przywiązano dwie albo trzy osoby. Tylko jedna sylwetka klęczała nieopodal. Obieżyświat uznał, iż pochyla się nad czymś albo kimś. Jeden ze sługusów Saurona podszedł do skulonej postaci, poczęstował ją siarczystym policzkiem i rzucił na ziemię jakąś płachtę. *** Elladan podniósł okrycie i otrzepał ją z kurzu. Wpatrzył się w misterne zdobienia tkaniny. Od razu poznał porwany płaszcz Elrohila. Porwano ich równo trzy tygodnie temu, kiedy wracali do Rivendell donieść ojcu o klęsce wyprawy. Od tego czasu nie widział brata. Okrutni Uruk – hai po prostu go zamordowali - zapewne dopiero po licznych potwornych torturach. Było to niezbyt dobre posunięcie, ponieważ Dwie Wieże wydały rozkaz, aby wszystkich elfów, jakich spotkają, przywiedli żywych do Isengardu. Saruman pragnął powiększyć zastępy swoich wojsk o zdolnych przywódców. Dlatego też oprawcy syna Elronda następnego dnia zostali zgładzeni przez swoich kompanów. Powszechnie zdawano sobie sprawę, że dla oddziału, który najlepiej wykona powierzoną misję, wyznaczona jest sowita nagroda. Z zamyślenia wyrwał Elladana Legolas, którego urukowie znaleźli parę godzin temu na polanie. Szepnął coś niewyraźnie w gorączce, a jego smukła dłoń powoli zaczęła wysuwać się z ręki elfa, ten więc nieco zacieśnił palce. Poznano w nim tak poszukiwanego uczestnika Wyprawy. Uznano zatem, że za taką zdobycz zapewne należy się im dodatkowe złoto. Dlatego też chcieli utrzymać jeńca przy życiu. Zmusili syna Elronda do opieki nad rannym, co w gruncie rzeczy oznaczało nieco lepsze traktowanie. Tymczasem Uruk – hai dyskutowali przy ognisku, posilając się na wpół surowym mięsem. Niektórzy próbowali nieco się zdrzemnąć, inni skórzanymi pasami ostrzyli miecze. - Doszczętnie żeśmy zmietli z powierzchni ziemi to plugawe Lothlorien. Wystarczy! Czas odebrać zasłużoną nagrodę – odezwał się drugi z lewej, nieprzyjemnie dotykając czubkami palców naostrzoną broń. - Jeżeli teraz wrócimy – warknął w odpowiedzi siedzący najbliżej płonących gałęzi . – Równie dobrze może się okazać, żeśmy nie wykonali zadania najlepiej! Wtenczas z nagrody nici, a myśmy tak się natrudzili! - Jednak nasz pan może równie dobrze pomyśleć, żeśmy już pomarli, a te parszywe stworzenia – trzeci z rozmówców splunął w stronę związanych elfów. – zdołały nas powstrzymać! W takim razie skarby przypadną w udziale komuś innemu niż nam! - Zamknąć mordy! – wtrącił się Lutz. – Został nam jeszcze Rohan. Przejdziemy przez niego do Isengardu znajdziemy kolejnych niewolników. - Ależ panie, ten kraj ma silne wojsko! - Głupcze! Przecież ich król wysłał wszystkich na Pola Pellenoru, gdzie ci poginęli jak jeden mąż. Kto ma teraz bronić Rohanu? Może kobiety i dzieci? Napięcie powoli osłabło. Urukowie zajęli się ulubionymi czynnościami. Trzech wstało od ognia, by zmienić swoich kompanów na warcie. Po drodze nie zapomnieli, aby chwilę poznęcać się nad więźniami. Do porządku przywołał ich dopiero ostry głos dowódcy. Z niekłamanym żalem puścili swoje ofiary i powlekli się na posterunek. *** Aragorn otrząsnął się z szoku dopiero po upływie kilku minut. Zaraz wycofał się w miarę bezpieczne miejsce, zachowując przy tym absolutną ciszę. Kiedy już zaszył się w ciemnych kniejach, dotarło do niego to, co zobaczył. Czyli tak wszystko miało się skończyć? Orkowie , albo inne plugawe stworzenia zamordują Legolasa, pozostałych elfów także. Tymczasem on, bohater bitwy w Helmowym Jarze, niedoszły dziedzic Isildura zginie w tym lesie z głodu, pragnienia lub za sprawą dzikich zwierząt. Przez sekundę zastanawiał się nawet, czy nie skapitulować i specjalnie nie dać się schwytać wrogom. Na szczęście jednak pomysł wydał mu się na tyle absurdalny, więc od razu z niego zrezygnował. Mimo rozpaczliwej sytuacji postanowił przespać się do rana. W nocy nie mógł nic zrobić, poza tym wykończony umysł nie jest wystarczająco trzeźwy. Sen zmógł go od razu, zaledwie położył głowę na twardej ziemi. Marzył o tym, jak byłoby pięknie, gdyby Frodo nie uległ potężnej mocy Jedynego Pierścienia. Przecież właśnie w tym niziołku pokładano całą nadzieję na ostateczne wyzwolenie Śródziemia spod władzy Saurona. Po jakiejś godzinie obudziły go dziwny hałas, jakby walki. Krzyki, szczęk broni… Obieżyświat zerwał się z prowizorycznego posłania. Nie zważając na zmęczenie i nieznośne pragnienie, pognał przed siebie, w kierunku, z którego dochodziła wrzawa. Wewnętrzny głos podpowiadał, iż może się tam przydać. *** - Adar!(ojcze!) A!(ach!)– krzyknął nagle Legolas, chwytając jednocześnie przyjaciela za rękaw koszuli. -Sut naa lle?(jak się czujesz?) Lle anta yulna en alu?(potrzebujesz picia albo wody?) – łagodnie zapytał elf, z troską przyglądając się rumieńcom na twarzy księcia. Wywołała je naprawdę wysoka gorączka… Widząc jednak groźne spojrzenia porywaczy, dodał we Wspólnej Mowie: - Szszzz, jestem tutaj, tuż obok ciebie – jakby na potwierdzenie tych słów delikatnie pogłaskał rannego po włosach. Dzięki temu teraz odezwał się on dużo ciszej, nieco uspokojony. - Mani naa essa en lle? - To ja, Elladan. Nie poznajesz mnie?– znowu we Wspólnej Mowie zapytał brat Elrohila. - Law.. (nie) - Błagam cię, mów w drugim języku – poprosił, niepewnie zerkając na stojących nieopodal katów. - Gdzie… gdzie Aragorn? – szepnął Legolas, a przez jego oblicze przeszedł grymas bólu. – A! (ach!) – syknął tylko, jeszcze mocniej ściskając dłoń opiekuna. - On poszedł na minutkę, zaraz wróci, nie martw się – bez zająknięcia obiecał Elladan. Osobiście przypuszczał, że Obieżyświat zginął najpóźniej dzisiejszego ranka. Inaczej nie mógł sobie wytłumaczyć tego, że znaleziono Legolasa zupełnie samego, a instynktownie wiedział o niedawnej obecności Strażnika. W odpowiedzi jego towarzysz przymknął oczy. Po chwili elf z Rivendell trzymał w ramionach zemdlonego Sindara. Ostrożnie przytulił go do siebie, po czym najdelikatniej jak potrafił położył na trawie. Syn Elronda klęczał jeszcze jakiś czas obok nieprzytomnego. Od razu domyślił się, iż ostrze, którym go zraniono, było zatrute. Z rozmowy porywaczy zrozumiał tyle - czeka ich męczący pochód przez Rohan. Westchnął. Miał wątpliwość, czy ktokolwiek w tak ciężkim stanie zdoła przeżyć równie forsujący marsz. Chociażby ciągle niesiono go na rękach. W zamyśleniu nie usłyszał, gdy zbliżył się do niego wartownik. Ten raptem chwycił go za włosy i postawił na nogi, twarzą do siebie. Zadawanie cierpienia innym było dla Shagrata prawdziwą przyjemnością. Ciągnął bardzo mocno, zatem w ręce pozostało mu kilka wąziutkich, ciemnych pasemek. Ucieszył się, ponieważ urukowie już dawno odkryli, jak wspaniałe cięciwy można nich wykonać. Tak splecione linki, chociażby najcieńsze, bardzo rzadko się zrywały. Dawały się również o wiele łatwiej niż zwyczajne naciągać. Ostatnio Uruk – hai nawet pokonali wstręt, aby pościągać je z porzuconej broni elfów na miejscu każdego ze zwycięskich starć. Dzięki temu dysponowali całkiem pokaźnym zasobem niewiarygodnie wytrzymałych łuków. Czarny ork z szyderczym uśmiechem, przejechał chropowatym palcem po gładkim policzku Elladana, zostawiając na nim brudny ślad. Przerażenie odbite jego w brązowych oczach sprawiało oprawcy satysfakcją. - Chodź, zabawimy się trochę – warknął uruk, mocno szarpiąc więźnia w swoją stronę. Ten, kiedy znalazł się tuż obok nieprzyjaciela, z obrotu uderzył go łokciem w nos. Rozległ się nieprzyjemny chrzęst. Elf nie zamierzał odpuścić swojej ofierze. Korzystając z szansy, że rozkuto go parę godzin i kazano zająć się rannym pobratymcem, postanowił odwdzięczyć się za wszystko. Natychmiast dopadł do powalonego przeciwnika. Złapał sługusa Saurona za szyję i zaczął dusić, jednocześnie przyciskając kolanem do ziemi. Chociaż niedoszły kat próbował zrzucić z siebie jeńca, furia dodawała atakującemu nadzwyczajnej siły. Reszta oddziału zrozumiałą co się dzieje gdy Shagrat dziwnie charczał, a z ust płynęła mu bulgocząca krwawa piana. Napastnik błyskawicznie odskoczył od trupa, nerwowo rozglądając się w poszukiwaniu jakiejkolwiek broni. Raptem dostrzegł średniego rozmiaru topór, wbity w ziemię nieopodal najbliższego drzewa - zapewne właściciel zostawił go tam przez przypadek, po skończonym polerowaniu. Doskoczył w to miejsce. W następnej sekundzie trzymał już w obu dłoniach ciężkie ostrze. Na szczęście zachował przytomność umysłu na tyle, aby zanim zostanie otoczony, uwolnić pozostałych elfów. Kilka cięć, więzy prędko puściły. Jeden z Sindarów osunął się nieprzytomny na ziemię. Inni oswobodzeni j w miarę szybko chwytali za cokolwiek, co było zdatne do obrony. Okazało się także, iż paru z nich miało niewielkie sztylety, schowane najczęściej w ukrytej kieszeni długiej szaty. Lindir wyjął z włosów maleńkie gwiazdki do rzucania, dotąd służące jako spinki. Wszyscy elfowie byli gotowi do walki. Chętnie oswobodziliby się wcześniej, ale zbyt dobrze ich pilnowano, nawet na chwilę nie rozwiązywano. Zaskoczeni nieprzychylnym rozwojem wydarzeń urukowie nie wiedzieli, jak zareagować. Dopiero ostry rozkaz dowódcy, by nikogo nie oszczędzać, wyrwał ich z osłupienia. W szale rzucili się naprzód, nieomal na oślep. Nie okazało się to najlepszym rozwiązaniem, gdyż Pierworodni ustawili się w kole, w środku którego położyli nieprzytomnego księcia oraz Narina, co dawało im przewagę. Wielu, po obu stronach, zginęło podczas tego starcia. Liczba Uruk – hai gwałtownie się zmniejszyła. Wtenczas to Lurtz wpadł na genialny pomysł. Uśmiechnął się nieznacznie z lubością. Marzył co prawda o odebraniu nagrody za najlepiej wykonane zadanie, jednak widok bestialsko mordowanej od zawsze znienawidzonej rasy wydał mu się o niebo lepszą opcją. - Zasypać ich gradem strzał! – wrzasnął, chwytając za czarnopiórą lotkę. - Zabić ich, zanim wyjmą łuki! – krzyknął syn Elronda, biegnąc w kierunku wodza zgrai. Czarny ork czekał na najlepszy moment. Jeszcze nie, jeszcze nie… teraz! Ostry świat przeciął powietrze. Elf nagle zatrzymał się po pokonaniu więcej niż połowy odległości. Świat wirował mu przed oczami. Grot utkwił centralnie w sercu. Taki więc wygląda koniec? Osunął się na kolana. Nie czuł bólu, raczej coś w rodzaju błogiego otępienia. Wtedy z gęstwiny wyłonił się Aragorn. W rękach dzierżył grubą gałąź. Tym razem nie liczyły się żadne zasady prowadzenia walki. Najważniejsze, by przeciwnik nigdy nie wstał. Zanim Lurtz zdołał wykonać jakikolwiek ruch, znalazł się na ziemi z roztrzaskaną na tysiące kawałków czaszką. Reszta uruków, a było ich czterech, kiedy zdała sobie sprawę, jaki niewesoły los spotkał ich dowódcę, bez namysłu rzuciła się do panicznej ucieczki. Obieżyświat już miał pognać za nimi, lecz wtem przypomniał sobie o bohaterskim przyjacielu. Leżał on kilka metrów dalej, obok zwłok zamordowanych wrogów. Dopadł do niego w jednej chwili. Ze łzami dotknął bladej twarzy Elladana. Ten wyszeptał ostatkiem sił: - Daj mu athelas, ale … musisz się …pospieszyć. Wydaje mi się, … że… to … jedyne antidotum… - Ależ o czym ty opowiadasz, to teraz nieważne – szepnął ukochany Arweny, delikatnie odgarniając umierającemu włosy z czoła. Syn Elronda jednak nie dał sobie przerwać. - Sły… słyszałem też cieka… ciekawą rzecz… Podobno Faramir … się ukrywa, … organizuje … armię. Błagam… znajdź go i … i dołącz.. żegnaj…! – po tych słowach człowiek trzymał w ramionach tylko bezwładne ciało przyszłego pana Rivendell. Zrozpaczony ostrożnie zamknął powieki przyjaciela. Chociaż serce przepełniała mu niewypowiedziana żałość, wstał z klęczek, jednocześnie kładąc towarzysza na miękkiej trawie. Rozejrzał się. Cała polanka zasłana była trupami Uruk – hai. Niestety wśród nich dostrzegał także śliczne oblicza niedawnych jeńców. Najwidoczniej żaden nie przeżył. Raptem wzrok dziedzica Isildura zatrzymał się na siedzącej nieopodal sylwetce. Zdziwiło go, że od jakiegoś czasu bez przerwy obserwuje ona z zainteresowaniem powietrze przed sobą. Po prostu wpatrywała się w pustkę. Jednak gdy zaskoczony tą sceną Aragorn spróbował podejść bliżej, elf natychmiast zerwał się z miejsca. Wydawał się przerażony do granic możliwości samą obecnością kogoś obcego. Wyglądał jak siedem nieszczęść. Przez cały policzek przebiegała paskudna szrama. Krzywo obcięte włosy miał w straszliwym nieładzie, na prawie rozplątanym warkoczyku żałośnie wisiała drogocenna wstążeczka. Musiała być kunsztownie wyszywana złotem czy srebrem, ponieważ cudownie odbijała łunę ogniska. Zupełnie nie pasowała do reszty wizerunku dowódcy gwardii Thranduila. Nie mógł być dużo starszy od Legolasa. Jego płaszcz, niegdyś zapewne zielony a obecnie raczej czarny, składał się prawie z samych rozdarć. Podobnie straszliwie prezentowała się bluzka. Jeden jej rękaw sięgał smukłych palców Sindara, natomiast drugi kończył się w okolicach łokcia. Odsłoniętą rękę znaczyły liczne blizny po oparzeniach, jak również całkiem świeże rozcięcie. Dosyć mocno krwawiło. Strażnik z trudem poznał w nieznajomym Narina. Kiedyś widywał go dość często. Czyli Mroczna Puszcza również przegrała… - Zaraz do ciebie przyjdę – Strażnik próbował uśmiechnąć się przyjaźnie, ale kiedy wykonał pierwszy krok, postać cofnęła się ze zgrozą. Od razu zrozumiał, że musi postępować rozważnie. Oto, co Sauron potrafi zrobić z jeńcami, pomyślał z goryczą Aragorn. Najwidoczniej ten tutaj przeżył zbyt wiele traumatycznych okoliczności, dlatego też stał nieomal dzikim zwierzątkiem. - Ależ nie zrobię ci nic złego – głos Obieżyświata dosłownie ociekał słodyczą. Jednocześnie zastanawiał się, jak zdoła opatrzyć mu ranę. Pierworodny spojrzał na niego jeszcze bardziej nieufnie, jednak się nie poruszył. - Bardzo ładnie – pochwalił go dziedzic Isildura. Koło swojego buta dostrzegł niewielką kromkę chleba. Co prawda nieco zwęgloną oraz nadgryzioną, ale mimo to nadal była jedzeniem. Przez głowę przeleciała mu błyskotliwa myśl. Może to całkiem dobry pomysł…? Schylił się więc powoli, by ją podnieść. - Jesteś może głodny? –zapytał niewinnie, wyciągając przed siebie dłoń. Elf, nie czekając na kolejny ruch człowieka, skoczył raptem do tyłu, przy okazji dotykając plecami najbliższego drzewa. - Spokojnie… - ukochany Arweny zbliżył się do pnia. Nie patrzył przerażonej istotce w oczy. Słyszał jej przyspieszony oddech, czuł na sobie pełne paniki spojrzenie. Ostrożnie położył obok Narina kawałek chleba, następnie się wycofał. Gdy znalazł się w znacznej odległości, zaryzykował szybki rzut oka w stronę dawnego więźnia orków. Biedactwo stało nadal tak, jak je zostawił, z tą różnica, iż niepewnie zerkało na jedzenie przed sobą. Aragorn przez pewien czas postanowił nie zwracać uwagi na intrygujące stworzenie. Musiał zdobyć jego akceptację, żeby pomóc. Nie chciał, aby poczuło się zanadto obserwowane, zatem zajął się przeczesywaniem pobojowiska w poszukiwaniu syna Thranduila. Po kwadransie odetchnął z ulgą - zauważył go parę metrów dalej. Książę leżał na ziemi w otoczeniu dwóch ciał uruków i zwłok Glorfindela. Któryś z oprawców wbił lordowi z Rivendell sztylet w serce. W Strażniku odezwały się wtenczas wyrzuty sumienia, ale nóż mógł okazać się bardzo użyteczny… Przymknął na moment powieki, po czym wyrwał ostrze z piersi doradcy Elronda. Wola przetrwania zwyciężyła po raz kolejny. W zadumie podniósł Legolasa. Chciał przenieść go bliżej ognia, noc była niezwykle chłodna. Wydawało się, jakby zima miała nadejść lada tydzień. Sindar otworzył oczy. Na przemian robiło mu się słabo i niedobrze, wszystko wokół wirowało. - A… alu… (wody) – szepnął, z ufnością opierając głowę na ramieniu przyjaciela. Nareszcie poczuł się w miarę bezpiecznie. - Rato (zaraz), melin (coś jak: mój drogi, kochanie) – usłyszał w odpowiedzi. Po chwili znalazł się na trawie, mocno opatulony jakimś płaszczem, w zasięgu przyjemnego ciepła z paleniska. Na szczęście czarni orkowie mieli zapasów pod dostatkiem. Worki walały się w nieładzie. Dziedzic Isildura szybko nalał nieco przezroczystej cieczy do dwóch niewielkich czarek. Sam zaś ugasił pragnienie pijąc prosto z manierki. Zanim jednak zdążył przynieść wodę towarzyszowi, ten już spał. W serce człowieka wstąpiła otucha. Cicho postawił naczynie przy chorym. Teraz należałoby zająć się Narinem. Zerknął na niego nieznacznie. Tak jak się spodziewał, siedział on oparty plecami o pień wysokiego drzewa. Z nieśmiałą ciekawością przypatrywał się całej scenie. Obieżyświat zaczął wcielać w życie swój plan. Już wcześniej oderwał parę kawałków tkaniny, które trzymał w kieszeni, toteż pozostało tylko opatrzyć nimi ranę. Nie wydawało się to najprostszym zadaniem, biorąc po uwagę obecny stan pacjenta. - Spokojnie… nie zrobię ci krzywdy, obiecuję – Aragorn posuwał się naprzód maleńkimi krokami. Stworzonko popatrzyło na niego tym swoim dziwnym, przeszywającym wzrokiem. Jakby upewniało się, czy przybysz nie niesie czegoś, co przypominałoby tamte… Rzeczy. Tak, dokładnie pamiętam je wszystkie: wielkie szpikulce, sznury, zamykane kółka połączone zardzewiałym łańcuchem, żółta, tłusta i bulgocząca ciecz w czarnym wiadrze, zapalone pochodnie... postać idąca w moim kierunku wygląda na groźną… Rzeczywiście, podobny wniosek opornie przebijał się do zmasakrowanej psychiki Sindara. W końcu postanowił zostać – [i]przecież ktoś, kto dał mi jeść, nie pragnie mnie zabić… ale orkowie również rzucali czasami co nieco… jednak oni nie uśmiechali się tak serdecznie…[/i] Ukochany Arweny ostrożnie dotknął poharatanego przedramienia Pierworodnego. Kiedy ten go nie cofnął, zaczął szukać ewentualnych złamań. - Wiem, jestem okropny… jeszcze troszkę... Lle quena i'lambe tel' Eldalie? (mówisz w języku elfów?) – Obieżyświat wyczuł pod palcami pierwsze pęknięcie, mimo to ani na sekundę nie zmienił tonacji głosu. Najważniejsze jest, jak zawsze powtarzał, opanowanie. Po policzkach elfa popłynęły łzy, gdy opiekun przez przypadek nieznacznie przesunął kawałek kości. - Amin hiraetha (przepraszam) – spokojnie powiedział medyk, jednocześnie przykładając do krwawiącej szramy oderwany skrawek koszuli. Drugi, o wiele dłuższy, posłużył mu jako prowizoryczny bandaż. Ułożył rękę na temblaku. Po skończonym zabiegu przyłożył Narinowi do ust czarkę z wodą. Ranny wypił kilka łyków, ciągle szukając wzrokiem ciemnych oczu człowieka. - Nie ruszaj – Aragorn przytrzymał dłoń stworzonka, kiedy ta próbowała zerwać opatrunek. Parę chwil siedzieli naprzeciw siebie bez słowa, po czym biedactwo zwinęło się w kłębek na mchu. Wydawało się bardzo zmęczone, zatem przykryto je płaszczem i zostawiono w spokoju. Dziedzic Isildura przyklęknął przy księciu. W blasku dogasającego ogniska nadzwyczaj wyraźnie widział co trucizna robiła z jego przyjacielem. Na bladej niczym najczystszy śnieg twarzy gościły rumieńce wywołane przez ciągle rosnącą gorączkę. Czas na podanie antidotum nieubłaganie mijał. Strażnik bez słowa położył się koło towarzysza oraz troskliwie objął go ramieniem. W jego głowie kłębiły się tysiące myśli: jak znajdę wyjście z lasu? skąd athelas, przecież nie wyczaruję!… co ja… co mam zrobić …? - Jestem tutaj – szepnął zasypiając. *** Dzień zapowiadał się typowo jesiennie. Szare, ciężkie od wody chmury przysłaniały słońce. Zerwał się lodowaty wiatr. Zaczynało kropić. Narin obudził się jako pierwszy. Deszcz spadał z liści drzewa prosto na niego. Wstał więc z ziemi i przeszedł parę kroków w stronę wygasłego ogniska. Kiedy podszedł bliżej, ze zdumieniem zauważył Legolasa. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że skądś go zna. Moment stał w miejscu, po czym przyklęknął obok. Ze snu wyrwał Aragorna właśnie cichy szelest, ale jedynie lekko podniósł powieki. Zastanawiał się nad reakcją tej intrygującej istotki na innego elfa. Dawny wojownik Thranduila niezdarnie wyciągnął przed siebie prawą dłoń. Nie był głupi, żeby ruszać drugą ręką – skoro po zamocowaniu na temblaku dużo mniej bolała, lepiej się w to nie mieszać. Poza tym opiekunowi nie podobało się, jeżeli cokolwiek kombinował z opatrunkiem. Sindarn nie chciał sprawiać mu przykrości. Z ciekawością dotknął twarzy elfa. Zaskoczony brakiem w odpowiedzi chociażby najmniejszego ruchu, nieufnie przejechał palcami po jasnych włosach. Uznał, iż z leżącą postacią jest coś nie tak. Odsunął się troszkę, jednak ciekawość zwyciężyła. Zaryzykował ponownie. Tym razem musnął ramię pobratymca. Gdy i to nie przyniosło spodziewanego rezultatu, przerażony zaczął płakać. W ostatnim czasie mijał śmierć zbyt często. Ciemno, nic więcej oprócz ciemności. Niekiedy głośniejsze kroki z oddali. Blask ognia… Lubię ogień… Kajdany wżynające się w ciało, wszechobecny zapach wilgoci. Oprawcy potrafili zadawać niewymowny ból na ogromną liczbę sposobów. Nie satysfakcjonowało ich samo mordowanie. Ważne było to, by ofiara cierpiała jak najdłużej. Każdy kolejny dzień przepełniony strachem o własne życie. - Nie bój się, nic złego się przecież nie dzieje – życzliwie powiedział Obieżyświat, podchodząc do rozdygotanego stworzonka. Czuł się winny, że dopuścił do takiej sytuacji. Powinien mu od razu wszystko wyjaśnić. - On tylko śpi, melin (coś jak: mój drogi, kochanie)! Elf wcale nie słuchał opiekuna. Łzy spływały z długich rzęs na policzki, zatrzymując się dopiero na podartej koszuli. Rozpaczliwie szlochając, przysunął drżącą dłoń do ust. Kolejna sala tonąca w półmroku. W powietrzu czuć stęchliznę. Pewnie jesteśmy pod ziemią… Dwóch silnych uruków przytrzymuje mnie w miejscu … Dlaczego stoję tutaj zupełnie sam? Ach, nie… wprowadzają kogoś… Panie?!... Jakiś ork zaczyna mnie szarpać. Jedyne co rozumiem to to, że czegoś chce. Nie znam Czarnej Mowy!... Oprawca w końcu odchodzi. Zatrzymuje się pod przeciwległą ścianą... Pamiętam jego błyszczące oczy! Na samo wspomnienie dostaję dreszczy… Teraz przywlekli kogoś jeszcze… niewyraźnie majaczą dwie postacie… Podeszli do światła… Orophin?! To ty braciszku? Przecież… Całą trójkę przywiązują do jakiś stołów… Nie mogę nawet krzyczeć! Mam zakneblowane usta! Oni wzywają pomocy, a ja nie mogę nic zrobić, nie mogę zupełnie nic zrobić…! Im bardziej się wyrywam, tym żołnierze mocniej mnie przytrzymują. Nie mogę nic zrobić, zupełnie nic… - Ależ spokojnie… Mani naa lle umien! (co robisz!), przestań! Błagam cię, już, wszystko w porządku, spójrz na mnie! – w sercu Strażnika narastała panika. Biedactwo rzuciło się na ziemię, jego wymęczonym ciałem wstrząsały drgawki. Dziedzic Isildura stał obok i zupełnie nie wiedział jak reagować. Hałas obudził Legolasa. Na wpół przytomny leciutko dotknął ramienia szlochającej istotki. - Czemu… płaczesz? – cichutko zapytał we Wspólnej Mowie. Z trudem wymawiał każde słowo, brakowało mu tchu. Narin podniósł wzrok. Nieco wyciszony uklęknął na trawie. Przetarł twarz rękawem, zostawiając na niej kilka brudnych smużek. Cały czas wpatrywał się w księcia. Pogłaskał go niepewnie. Syn Thranduila uśmiechnął się do nieznajomego. Instynktownie wyczuł, że jest z nim coś nie tak. Dużo wycierpiał. Mimo to wydawał się bardzo przyjaźnie nastawiony. No, przynajmniej do mnie, dodał w duchu chory. Aragorn odetchnął z ulgą. Najwidoczniej stworzonku się polepszyło. Poza tym pewnie chciało chwilę posiedzieć z rannym. Obieżyświat doszedł do wniosku, iż może zostawić ich na moment samych. Musiał zająć się śniadaniem, a także przygotowaniem do drogi. Przeszedł na drugi koniec obozu. W świetle dnia zdał sobie sprawę z wyglądu tego miejsca. Parę metrów od zgaszonego paleniska rozciągało się pole bitwy. Od pali aż do pierwszych krzewów leżały zwłoki. Z początku dziedzic Isildura planował zabrać w dalszą podróż orkowy łuk, jednakże gdy przypomniał sobie, z czego są cięciwy oraz jak zazwyczaj kończyli właściciele błyszczących w ciemności kosmyków, odrzucił ten pomysł. Skupił się na przeglądaniu orkowych zapasów. Wysypał zawartość trzech worków. Ogarnęło go przerażenie na widok tego, co sługusy Saurona uważały za jadalne. W jako takim stanie ostało się jedynie pół bochenka. Ukochany Arweny podniósł go podejrzliwie i obejrzał ze wszystkich stron. Nadawał się. Wracając, zerwał z truchła Uruk – hai całkiem zgrabną torbę. Nie przypominała ich roboty. Człowiek wolał o tym nie myśleć; czasami lepiej czegoś nie wiedzieć niż dręczyć się tym po nocach. - Już jestem! – zawołał wesoło. Jego głos odbił się echem od ściany drzew. Nie zwracając na to uwagi, posadził rannego na ziemi i oparł go o siebie. - Zjedz coś –podał przyjacielowi kawałek chleba. Ten cofnął dłoń. - Niedobrze mi – szepnął ledwie słyszalnie, kładąc głowę na ramieniu towarzysza. - Proszę! - Law (nie)... – sennie odpowiedział elf, zamykając oczy. Aragorn zacisnął pięść w bezsilnej złości. Najchętniej wypleniłby uruków oraz podobne im plugastwa. Zdołał się jednak szybko opanować. Trzeba zająć się Narinem. Na szczęście był tuż obok. Obieżyświat wyciągnął do niego rękę. Istotka jednak osunęła się na bezpieczną odległość. Dopiero teraz niedoszły król Gondoru domyślił się, że orkowie w podobny sposób karmili więźniów. Spróbował ponownie. Tym razem położył jedzenie na ziemi, kilkadziesiąt centymetrów przed biedactwem. Taki pomysł najwyraźniej przypadł mu do gustu, ponieważ po chwili pozostały tylko okruszki. Człowiek nalał wody do znalezionych niedawno manierek. Włożył je wraz z nędznym prowiantem do swojego tobołka. - Ruszamy dalej! – oznajmił, podnosząc Legolasa. Narin od razu złapał opiekuna za rękaw. Obieżyświatowi to nie przeszkadzało – przynajmniej toto się nie zgubi. Maszerowali parę godzin bez odpoczynku. Pogoda stopniowo się pogarszała. Deszcz przemoczył ich ubrania do suchej nitki, a lodowaty wiatr potęgował uczucie chłodu. Z drzew opadła część liści. Zalegały na wąskiej ścieżce, nieprzyjemnie szeleszcząc pod nogami. Ołowiane niebo zapowiadało typowo jesienną pogodę na jeszcze jakiś czas. Zatrzymali się na maleńkiej polance tuż przed zapadnięciem zmierzchu. Miejsce zewsząd otaczała nieprzenikniona gęstwina, a przez środek wartko płynął niewielki strumyczek. Dawny jeniec uruków od razu do niego pobiegł. Usadowił się na brzegu i zajął wpatrywaniem w falującą wodę. Czasami rzucał płaski kamyk. Aragorn był zbyt zmęczony, aby znaleźć mu inne zajęcie. Uznał, że Pierworodny ma małe szanse na utonięcie w strużce o głębokości kilkunastu centymetrów. Dlatego też zajął się Legolasem. Z troską dotknął jego rozpalonej twarzy. Gorączka nadal nie ustępowała. Obieżyświat ostrożnie rozpiął koszulę przyjaciela. Rana się otworzyła, zaczynając ponownie mocno krwawić. Przyłożył do niej kawałek tkaniny. Rano wydawało mu się, iż stan chorego przez noc się poprawił, jednak teraz zmienił zdanie. Oddałby wszystko za odrobinę athelas. Podobną cenę zapłaciłby za krzesiwo. Zapadła noc, a wraz z nią znacznie obniżyła się temperatura. Dotychczas siedzące nieomal nieruchomo stworzonko podniosło się, po czym chwiejnym krokiem podeszło do opiekuna. Popatrzyło na niego błagalnie. Całe dygotało z zimna, więc dziedzic Isildura z westchnieniem odpiął broszkę płaszcza. - Oddasz mi jutro – powiedział, podając go elfowi. Ten od razu chwycił okrycie i zarzucił sobie na ramiona. Moment później zwinął się w kłębek obok człowieka, któremu nie pozostało nic innego, jak pójść w jego ślady. Krótko po północy Aragorn otworzył oczy. Z początku nie wiedział, co go obudziło, ale niemal natychmiast dostrzegł niewyraźny blask ogniska. Wydawało się, że płonie całkiem niedaleko, ale widok zasłaniały gęste zarośla. Człowiek bezszelestnie podniósł się z ziemi. Za nic nie chciałby w tej chwili uspokajać Narina – każdy dźwięk mógł zdradzić ich obecność. Przysunął się zatem jak najbliżej do pierwszych pni drzew, aby zorientować się, z kim mają do czynienia – z wrogami czy sprzymierzeńcami. W głębi duszy liczył na ostatnią opcję. W starciu nie mieliby najmniejszych szans. W kręgu światła dostrzegł parę postaci. Nie przypominały orków. Dwie sylwetki odeszły od obozu. Zbliżyły się do miejsca, w którym stał zwiadowca. Na szczęście zatrzymały się w bezpiecznej odległości, skąd nie mogły go dostrzec. Obieżyświat wytężył słuch. Pragnął chociażby po mowie wywnioskować, jakie mogą mieć zamiary. - Kończą się zapasy. Ile dni dzieli nas od gór? – zapytała pierwsza osoba w czystej Wspólnej Mowie. - Myślę, że nie więcej niż pół tygodnia, Eomerze. W tym momencie dziedzic Isildura najchętniej wybiegłby z ukrycia, aby powitać towarzyszy. Dotarł do niego jednak głośny trzask gałązki. Odwrócił się błyskawicznie. Narin stał tuz za nim, z przerażeniem wpatrując się w przestrzeń za gęstwiną. Dostrzegł obcych ludzi! - Spokojnie, chodź do mnie – ukochany Arweny powoli wyciągnął rękę do dawnego więźnia. Elf tylko cofnął się jeszcze bardziej. Eomer, słysząc znajomy głos, przedarł się przez zarośla. Aragorn starał się nie zwracać na niego uwagi. Ważniejsze było, żeby stworzonko nie zrobiło niczego głupiego. - Lle naa belegohtar (jesteś dzielnym wojownikiem), chyba nie wystraszysz się tego pana? Podejdź do mnie – powtórzył kojącym tonem, nieznacznie zbliżając się do istotki. - Aragorn? – odezwał się Rohirrim. Reakcja Sindara okazała się natychmiastowa. Sekundę później był już w objęciach opiekuna. Obieżyświat, niezwykle zdziwiony całą sytuacją, mocno go przytulił.- Spokojnie, naprawdę nie ma się czego bać, on nie zrobi ci nic złego… - wyszeptał. Jakby w odpowiedzi elf zaryzykował krótkie zerknięcie w stronę przybysza. - Mae govannen mellon nin? (dzień dobry przyjacielu) – krewny Eowiny czuł się zdezorientowany a to był jedyny pomysł, jaki przyszedł mu do głowy. Stworzonko zaczęło płakać. - Mae govannen mellon nin! – uśmiechnął się Thranduil, kiedy wchodziłem do przestronnej komnaty. Legolas siedział na podłodze i bawił się ze swoim synkiem. Ridianek poderwał się z miejsca i podbiegł do mnie. Jak zawsze chciał, aby wziąć go na ręce. Schyliłem się, podnosząc malca. Jeszcze parę tygodni, a moja rodzina też się powiększy… Jestem wierny przekonaniu, że najpierw należy mieć żonę, a dopiero później dzieci. Na pewno już nigdy nie powinno zalecać się do cudzej małżonki. No cóż, niektórym życie układa się inaczej. Właśnie dlatego dostają nauczkę. Mimo to troszkę żal mi Hindley’a, Ridianka oraz Guen. Wychowywać się bez matki nie jest przyjemnie. Moją porwali orkowie, więc wiem najlepiej. - Chciałeś czegoś? – z zadumy wyrwał mnie dźwięczny głos monarchy. Nawet nie pamiętam, co odpowiedziałem. Chodziło o jakiś problem z Długim Jeziorem, bodajże ludzie nie chcieli zapłacić cła… Następnego dnia książę wyjechał do Rivendell, a pół miesiąca później moja ojczyzna przestała istnieć. Napadnięto nas w nocy, bez uprzedzenia. Nikt na czas nie ostrzegł władcy, urukowie mordowali po drodze każdego. Do niewoli dostała się tylko królewska rodzina, ja wraz z Isendianną oraz straż przyboczna Thranduila… Na szczęście moja żona zdołała uciec. Aragorn zdał sobie sprawę, iż zabranie dawnego więźnia uruków do obozu pełnego zupełnie obcych ludzi nie będzie należało do najprzyjemniejszego zadania. Mimo to trzeba spróbować. Prędzej czy później to nastąpi. Obieżyświat delikatnie pogłaskał elfa po ciemnych włosach. - Nic złego się nie dzieje, tak? –szepnął ledwie słyszalnie, prosto do ucha przestraszonej istotki, kiedy ta zaczęła się uspokajać. Objął ją ramieniem, następnie odwrócił się w stronę Rohirrima. - Myślałem, że zginąłeś! – człowiek nie mógł ukryć swojego wzruszenia na widok przyjaciela. Chociaż była noc, poznał go od razu gdy wszedł na polankę. - Zabierz nas do twojego obozu, potrzebujemy pomocy, Legolas jest ciężko ranny, wszystko ci zaraz wyjaśnię… - Nie teraz, poczekaj, aż znajdziemy się koło ogniska! –roześmiał się dowódca wojsk Rohanu. Jego podniesiony głos przeraził byłego wojownika, który wyrwał się opiekunowi. Nieomal natychmiast znalazł się przy współplemieńcu. Uklęknął. Książę podświadomie wyczuł jego obecność. Zimną jak lód dłonią ostrożnie dotknął policzka stworzonka. - Eomer… - powtórzył Strażnik. – Błagam, nie krzycz… - Nie ma sprawy…? Wracajmy już do reszty wojska. Zaczną się niepokoić. Ukochany Arweny w odpowiedzi skinął głową. - Poczekaj tutaj, zaraz przyjdę – powiedział, jednocześnie podchodząc do obu elfów. Delikatnie podniósł półprzytomnego towarzysza. Sindar na powrót chwycił chorego za rękę. - Pomogę ci! – krewny Eowiny chciał wziąć rannego, jednak Narin spojrzał na niego tak błagalnym wzrokiem, że cofnął dłoń. Nie odezwał się też więcej na ten temat. Parę chwil później znaleźli się w obozie. Przy płonącym na środku ognisku siedziało pięciu ludzi. Byli zbyt zmęczeni, aby zwrócić uwagę na dowódcę w towarzystwie nieznajomych. Nieco dalej rozstawiono kilka prowizorycznych namiotów. Siostrzeniec Theodena zaprowadził ich właśnie do jednego z nich. Ciszy nie zakłócała ani jedna głośniejsza rozmowa. Tylko silny wiatr szeleścił liśćmi na wysokich gałęziach drzew. Co jakiś czas zza chmur wyłaniał się również jasny księżyc, rzucając niepokojące cienie. Kolejny dzień zapowiadał się tak samo nieprzyjemny jak miniony. Dziedzic Isildura położył Legolasa na w miarę wygodnym posłaniu. Przykrył go kocem i z troską dotknął rozpalonego czoła. - Macie athelas? – zapytał, nawet nie spoglądając w stronę Eomera. Spodziewał się odpowiedzi. W końcu w Marchii nie używają zbyt wielu ziół. - A co to jest? – żywo zainteresował się Rohirrim. Aragorn wzruszył ramionami. Rozejrzał się w półmroku. Pod przeciwległą ścianą rysowały się kontury jakiś przedmiotów. - Chodź do ogniska, porozmawiamy – odezwał się dowódca, uchylając płachtę zasłaniającą wejście. Obieżyświat niechętnie wstał. - Zostań tutaj. Pilnuj go! – przykazał Narinowi, kiedy ten próbował udać się za opiekunem. Stworzonko posłusznie uklękło obok współplemieńca. Ludzie wolnym krokiem zbliżyli się do centrum obozowiska. Tam znaleźli puste miejsce przy palenisku. - Co się z tobą działo przez ten cały czas? Wszyscy byli pewni, iż zginałeś! – zaczął brat Eowiny. Nalał sobie i rozmówcy trochę wody do czarek. - Zaraz po zdobyciu przez Saurona Gondoru udało mi się uciec. Chciałem też ratować Legolasa. Przecież orkowie albo by go zamordowali dla własnej uciechy, albo wzięli do niewoli, co okazałoby się jeszcze gorsze. Wiesz, co mam na myśli? - Tak, ostatnio pojawiło się wielu nowych uruków – przytaknął Eomer. - Jakiś czas błądziłem po lesie, próbując zgubić pogoń. Dotarłem na polankę, a rano wybrałem się na poszukiwanie wody. Nic nie znalazłem, ale gdy wróciłem, czekała mnie niemiła niespodzianka. Sługusy Sarumana rozgościły się w pobliżu! Oddział liczył może z dwadzieścia tych plugawych istot. Wiedli ze sobą więźniów, wśród nich Elladana. Jeńcy zdołali się oswobodzić, pokonać oprawców, ale przeżył tylko Narin. Legolas oczywiście również. Cóż miałem uczynić? Zabrałem obu. Przy okazji proszę cię, nie pozwól swoim żołnierzom nawet do niego podchodzić! - Dlaczego? – szczerze zdziwił się Rohirrim. Podał towarzyszowi kubek. - Nie wiem, przez co on przeszedł, ale to musiało być prawdziwe piekło. Znając upodobania orków, zapewne… - Nie kończ, proszę! Przed nastaniem poranka chciałbym się jeszcze zdrzemnąć. - No dobrze. W każdym razie teraz Sindar jest bardzo… nieufny. Po prosu nie zwracajcie na niego uwagi. - Czekaj, chyba skądś go znam… Gdy byłem dzieckiem, wuj zabrał mnie ze sobą do Mrocznej Puszczy. Nudziło mi się, zatem zacząłem włóczyć się po pałacu. W pewnym momencie znalazłem pewną komnatę. Wiedziałeś o tym, przyjacielu, jak łatwo da się potłuc niektóre rzeczy? Przybiegł jeden ze strażników, zapewne zaalarmowany hałasem. Ujrzał mnie pośrodku pokoju zasłanego odłamkami drogocennych przedmiotów. Tak się rozzłościł, że wyklął mnie na czym świat stoi, po czym zawlókł za uszy do Theodena. Mało przyjemne. Zapamiętałem go jednak, ponieważ miał śliczne rude włosy. I cudowny głos, nawet wtedy, kiedy krzyczał. - Chyba teraz nie będziesz tego zdarzenia Narinowi wypominał? Czasy się zmieniły – uśmiechnął się dziedzic Isildura, pijąc kilka łyków wody z naczynia. - Należało mi się. A właśnie, wiesz, że królestwo Thranduila upadło? Tak samo jak Lotlorien oraz Rivendell. - Co się stało z mieszkańcami? – zapytał Aragorn, domyślając się odpowiedzi. Eomer w milczeniu wpatrywał się w ognisko. Rzucił w płomienie parę cienkich gałązek. Iskry strzeliły wysoko w niebo. Przez chwilę błyszczały na tle czarnego nieba, po czym opadły na ziemię powoli gasnąc. - Wojsko Sił Zła otrzymało ostatnimi czasy znaczne posiłki – szepnął, nie odwracając wzroku. - Co planujesz dalej? – Obieżyświat postanowił zmienić temat. Noc to nie jest najlepszy moment na pesymistyczne wizje przyszłości. - Za trzy do pięciu dni dotrzemy do Białych Gór (ang. White Mountains?). Tam schronił się Faramir ze swoją drużyną. Dołączymy do nich. - Ilu masz ludzi? - Dwudziestu pięciu ze mną. Tylu nas zostało – Rohirrim bezradnie rozłożył ręce. - Nigdzie nie widzę rannych. Czyżbyście mieli aż takie szczęście? - Nie mogliśmy ich zabrać. Za bardzo by nas spowolnili – brat Eowiny odwrócił twarz od światła. – Moja siostra też tam została – dodał ledwo słyszalnie. Obaj umilkli. Tylko trzask płonącego drewna przerywał ciszę. Strażnika z zadumy wyrwało nieśmiałe pociągniecie za rękaw. Narin wydawał się zdenerwowany, a przede wszystkim zdeterminowany, skoro sam przyszedł aż tutaj. Migoczący blask odbijał się od jego srebrnej wstążki w splątanych włosach. Człowiek musiał przyznać, że elf był naprawdę ładny. Nawet jak na swoją rasę. Narin, nie zdając sobie z tego faktu sprawy, szarpnął jeszcze raz opiekunem, tym razem mocniej. - Czego chcesz? Jesteś może głodny? Spragniony? – zgadywał ukochany Arweny i podał stworzonku czarkę, ale ten wytrącił mu ją z dłoni. Woda rozprysnęła się na wszystkie strony, natomiast naczynie pękło. Kilka skorup wpadło do paleniska, powodują nieprzyjemne syczenie. Istotka, nie zwracając uwagi na obce postacie, zaczęła ciągnąć człowieka za rękę. Zdezorientowany Obieżyświat pozwolił się prowadzić. Intuicja podpowiadała mu, iż zaraz wydarzy się coś, co na pewno nie będzie miłe. Obaj weszli do namiotu akurat w momencie, gdy jeden z wojowników przytrzymywał Legolasa w miejscu. Ten próbował wstać, szarpał się z Rohirrimem. Aragorn dopadł do przyjaciela w jednej chwili. - Mani naa lle umien!? (co robisz?!) – mocno przycisnął go za ramiona do posłania. Książę spojrzał na towarzysza półprzytomnym wzrokiem. Nikogo ani niczego nie poznawał. Gorączka paliła elfa żywym ogniem. Dziedzic Isildura zrozumiał, że nie ma chwili do stracenia. Poderwał się z miejsca. - Eomerze, pomóż! – krzyknął, chwycił jakiś cienki koc, po czym wybiegł na zewnątrz. Nie zwracając uwagi na zdziwionych żołnierzy, przedarł się przez gęste krzewy na sąsiednią polankę. Mimowolnie zauważył, iż ciemność jakby zgęstniała. Ledwo dostrzegał wyciągniętą przed siebie dłoń. Nieomal po omacku dotarł do małego strumyczka. Gdyby nie zabłąkane światło gwiazd niekiedy odbijające się w tafli strużki, miałby jeszcze cięższe zadanie. Przyklęknął na brzegu rzeczki, aby zamoczyć tkaninę. Tymczasem dowódca niewielkiego oddziału ostrożnie posadził rannego, oparł plecami o siebie. Objął go ramieniem, a wolną ręką rozpinał koszulę. Domyślił się, iż Aragorn zaraz wróci z zimną wodą. Tym razem chory nawet nie próbował się wyrywać. Oparł głowę na barku człowieka. Nagle stał się niezwykle senny. Narin klęczał tuż obok, z zainteresowaniem przyglądając się całej scenie. Kamienne ściany z zardzewiałymi śladami po hakach do przyczepiania kajdan. Wszędzie panuje mrok, maleńkie okienko z grubymi kratami nie może przepuścić zbyt wiele księżycowego światła. Zamknęli mnie w jednej celi z Elrondem. Jest środek nocy, nieuchronnie zbliża się burza. Słychać już pierwsze grzmoty. Może to hałasy z kuźni? Oni przecież sposobią się do ostatecznej bitwy. W lochach panuje przerażająca cisza. Naprawdę się boję. Muszę czuwać przy Panu Rivendell. Wiem, że umrze, urukowie dali mu truciznę. Zostanę zupełnie sam! On patrzy na mnie nieobecnym wzrokiem, siada na zimnej podłodze, krzyczy coś, pokazuje przed siebie. Chcę go przytrzymać, ale mnie odpycha. Gorączka zaraz go zabije. - Popatrz, doprawdy szkoda , że nie mają tego tam, si.. see.. simb… simbelmyne! – zarechotał jakiś ork, przypatrując się nam przez wąską szczelinę. - Przecież to rośnie na grobach! Nie dotknęliby tego – odpowiedział równie drwiąco drugi z oprawców. Strażnik wbiegł do namiotu, przy czym prawie potknął się o nieruchome stworzonko. Nie zwrócił jednak na to zdarzenie najmniejszej uwagi. Próbował okryć chorego zimnym materiałem. Bał się, że już za późno, jego przyjaciel zaraz umrze! Emocje wcale nie pomagały zapanować nad sytuacją. Drżąc ze zdenerwowania przyklęknął przy Eomerze. Miał łzy w oczach, obraz wydawał się rozmazany. - Spokojnie, mae? (tak?)… – ostrożnie przyłożył zimny koc do rozgrzanego gorączką ciała księcia. Legolas odepchnął od siebie przykrycie. - Nie…. nie chcę…! – był nieomal bliski płaczu. Czuł, jakby coś rozrywało go na tysiące drobniutkich kawałeczków od środka. Rohirrim przytrzymał go w miejscu, a Obieżyświat spróbował raz jeszcze. - Nic ci się nie stanie, to nie będzie bolało – mówił kojącym głosem, jednocześnie opatulając towarzysza wilgotną tkaniną. Pocieszająco dotknął policzka elfa, a ten chwycił jego rękę. - Zostań…- szepnął niewiarygodnie cichutko. Aragorn położył się zatem tuż obok. Moment później już spał. Zmogło go wyczerpanie, towarzyszące wszystkim od wielu dni. Sindar również zamknął oczy. - Elladan, kochanie…! – Elrond łapie moją dłoń ostatkiem sił. Zaraz po tym, cały drżąc z przerażenia, zamykam mu powieki. Robi mi się słabo. - Pójdziesz ze mną? Nie przeszkadzajmy im – Rohirrim wyrwał istotkę z zamyślenia. Natychmiast się odsunęła. - Jak tam chcesz – westchnął brat Eowiny. Kiedy wyszedł, elf powolutku uchylił płachtę, która stanowiła tylną ścianę namiotu. Nie chciał nikogo obudzić. Wtedy opiekun bez trudu mógłby go zatrzymać. Stworzonko bezszelestnie wymknęło się na zewnątrz. Otoczył go gęsty mrok, na niebie mrugała tylko jedna gwiazda. Podświadomie wyczuł, że potęga Saurona rośnie z każdą chwilą. Co jakiś czas miedzy palcami zdrowej ręki przeskakiwały mu iskierki. Nie zwracał jednak na to uwagi. Szukał bardzo konkretnej rzeczy. Musi tutaj gdzieś być, przecież widział to całkiem niedawno. Szedł więc naprzód, coraz bardziej oddalając się od obozu. Godzinę później dostrzegł maleńki błyszczący punkcik. Zaraz koło niego pojawił się jeszcze jeden. Narin pochylił się, aby zerwać kilka roślin. Gdy trzymał już niewielki bukiecik, do jego uszu dotarł dziwny dźwięk. Zaniepokojony odwrócił się, szukając wzrokiem czegoś, co mogło go wydać. Skomlenie rozległo się po raz kolejny, parę metrów dalej. Zaciekawiona istotka mocniej zacisnęła palce na kwiatach, idąc w stronę hałasu. Jego oczom ukazał się niecodzienny widok. Tuż przy grubym pniu leżały niewyraźne kształty, jeden zupełnie malutki. Kiedy Sindar wytężył wzrok, rozpoznał w nich wilki. Niepewnie podszedł bliżej. Kiedy jednak większe ze zwierząt ani razu się nie poruszyło, nabrał nieco odwagi. Wyraźnie widział już wilczycę i jej młode, żałośnie trącające matkę wilgotnym noskiem. Gdy zauważyło Narina, znieruchomiało na moment. Dawny więzień uruków powoli wyciągnął rękę w jego kierunku. Malec obwąchał ją niechętnie, cały czas zerkając na mamę. Elf dotknął ciepłego, puszystego futerka zwierzęcia, a ono natychmiast przytuliło się do jego butów. Uznało, że skoro mama się nie rusza, to najlepszym wyjściem jest zaufanie temu oto komuś. Sindar postanowił wracać. Nowy towarzysz wiernie podążał za nim, przymilając się na każdym kroku. Kiedy Narin dodarł do obozu, słońce już dawno rozpoczęło swoją odwieczną wędrówkę. Wszystko malowało się w różnych odcieniach szarości, ponadto zaczął padać drobny, nieprzyjemny deszcz, który natychmiast przedostawał się przez ubranie. Elf niepostrzeżenie wszedł do namiotu. Zaraz za nim wsunął się wilczek. Legolas i Aragorn nadal spali, podobnie jak reszta wojowników. Stworzonko potrząsnęło opiekunem. - T… tak, kochanie? – zapytał Obieżyświat, mozolnie siadając na twardej ziemi. Istotka położyła mu na kolanach zioła, bacznie obserwując reakcję. - Uhm… śliczne kwiatki – pochwalił Strażnik starając się nie myśleć o tym, gdzie rosną. – To dla mnie? – zapytał z udawaną radością, ale Sindar potrzasnął głową. Wskazał na księcia, a później na stojący w kacie metalowy kubek. - Mam mu dać bukiecik, a tobie nalać wody? – zgadywał człowiek. Elf wykonał ruch, jakby coś przykładał do ramienia. - Boli cię ręka? No przecież tyle razy ci powtarzałem, żebyś nie ruszał opatrunku! Podejdź do mnie to zobaczę, co się stało – powiedział ukochany Arweny. Były jeniec uruków wziął czarkę, włożył do niej simbelmyne, po czym ustawił na trawie przed Aragornem. Smukłą dłonią pokazał dogasające palenisko i współplemieńca. - Skarbie, to nie jest athelas – z pobłażaniem uśmiechnął się dziedzic Isildura. Nieco bawiła go dziecinna troskliwość podopiecznego. Nie chcąc jednak robić mu przykrości, dolał do naczynia trochę wody oraz zawiesił nad ogniskiem. Dopiero gdy wrócił niosąc wrzątek, zauważył wilka łaszącego się do Narina. W pierwszej chwili stanął osłupiały. - Skąd… ty… to … wziąłeś? – wyjąkał. Elf spojrzał na niego ze zdziwieniem, więc Obieżyświat pokazał na kulkę futerka. Sindar machnął ręką w stronę gęstego lasu. - Rozumiem, że toto przyszło tak sobie, ale ma zostać? – westchnął człowiek. Nie miał serca wyganiać zwierzątka, kiedy spojrzało na niego tym swoim błagalnym wzrokiem. - Tylko się nie poparz, nie pij tego, nie jedz… - ziewnął, podając czarkę dawnemu dworzaninowi. Następnie oddalił się w kierunku paleniska. Przed wymarszem chciał jeszcze moment się zdrzemnąć. Sindar cicho wsunął się do namiotu. Jeżeli ktoś go zauważy, to z planu nic nie wyjdzie. Ostrożnie zamoczył kawałek szmatki w naparze i przyłożył do rany księcia. Dobrze, że w kieszeni miał jeszcze trochę ziół. Modlił się w duchu, aby nikt nie przyszedł. Tymczasem Eomer powoli szykował się do drogi. Żołnierze mozolnie pakowali swoje skromne węzełki oraz siodłali konie. - Aragornie! – brat Eowiny obudził przyjaciela. – Mamy wolnego wierzchowca. Stoi tam, przywiązany do drzewa. Czas się zbierać! - Dobrze, pojadę z Narinem, a ty weź Legolasa – dziedzic Isildura wstał z ziemi. - Pospieszcie się – przypomniał Rohirrim, podnosząc dzbanek leżący w trawie. – Ach, słyszałem, iż dołączył do was nowy towarzysz! - Masz na myśli tego wilczka? Pozwól mu zostać, to uroczy maluch. Nawet nie wiem, skąd Narin go wziął, ale najwidoczniej bardzo się polubili. - Niech ci będzie – uśmiechnął się siostrzeniec Theodena. – Za niecały kwadrans wyruszamy. Zwierzątko z ciekawością przypatrywało się swojemu panu. Ten właśnie przelewał ostatnie krople naparu do podręcznej manierki. - Mani naa lle umien?(co robisz?) – zapytał opiekun, bezszelestnie stając tuz za nim. Zaskoczony elf odwrócił się, wypuszczając z rąk buteleczkę. - Po co ci to? – człowiek kopnął naczynie. Nie był w najlepszym nastroju. Narin odskoczył od niego w jednej chwili, z przerażeniem wypisanym na ślicznej twarzy. - Po co ci to? Na nic już się nie przyda! – ork z rechotem odrywa broszkę od mojego płaszcza, rzuca na ziemię, przydeptuje. Inny oprawca z całej siły popycha mnie w stronę reszty więźniów. Nie jest ich zbyt wielu, najwyżej dwudziestu, a ja znam każdego. Upadam, słyszę trzask. Thranduil pomaga mi wstać. - Tylko im nie powiedz – szepnął. Skinąłem głową na znak, że rozumiem. Okropnie boli mnie ręka, nie mogę zgiąć palców. Muszę wyglądać nie najlepiej, bo kiedy pada hasło do wymarszu, król podtrzymuje mnie za ramię z jednej strony, a żona z drugiej. Co chwilę jakiś uruk nas pogania, każe iść jeszcze szybciej. Nie dam rady, robi mi się słabo, czuję ciepłą krew wypływającą z rany na piersi. - Poczekaj – powiedział cicho władca do Isendianny, po czym złapał mnie wpół i wziął na ręce. - Ależ panie, sam jesteś ranny…! – jakby z oddali usłyszałem głos ukochanej. Potem wszystkie dźwięki zlały się w jeden niepokojący szum. Zamknąłem oczy, a zaraz później zemdlałem. - Co ty wyprawiasz?!- Obieżyświat ostatecznie stracił panowanie nad sobą. Zwyciężyło niewyspanie, niepewność co do czekającej do przyszłości. Nie zastanawiał się nawet nad tym, co robi. Bezceremonialnie chwycił podopiecznego i wyprowadził z namiotu. Stworzonko próbowało oswobodzić się za wszelką cenę. Szarpało się, kopało opiekuna, ale ten trzymał je w żelaznym uścisku. Nie myślał już zbyt racjonalnie. - Aragornie, co robisz?! On się ciebie boi! – krzyknął Eomer, biegnąc w kierunku przyjaciela. Ten natychmiast zreflektował się, puścił istotkę. Ta była jednak tak przerażona, że stanęła nieco dalej, cała dygocząc. W jednej chwili straciła całe zaufanie, jakim obdarzyła człowieka. Oddychała ciężko, wpatrując się w niego zaszklonymi oczami. Dziedzic Isildura z łkaniem osunął się na kolana. - Ja nie chciałem, naprawdę! – powtarzał, kryjąc twarz w dłoniach. - Wszyscy jesteśmy zmęczeni – brat Eowiny dotknął jego ramienia, idąc w kierunku Narina. Elf cofnął się błyskawicznie, ale potknął się o wystający korzeń i upadł na ziemię. Na swoje nieszczęście trafił skronią na spory kamień, stracił przytomność. Rohirrim moment później był już przy nim. - Czekaj, od razu nastawię mu załamanie – Strażnik wstał, rękawem ocierając łzy z policzków. Kiedy skończył, Narin akurat się ocknął i ujrzał pochylonego nad sobą opiekuna. W pierwszym odruchu chciał uciec, jednak świat zawirował mu przed oczami tak gwałtownie, że zrezygnował z tego pomysłu. - Przepraszam cię, skarbie, nie miałem zamiaru zrobić ci krzywdy, to się nie powtórzy, przysięgam – szepnął ukochany Arweny, delikatnie głaszcząc stworzonko po rudych włosach. - Nie gniewaj się na mnie, proszę – przyłożył ciepłą dłoń biedactwa do swoich ust. Dawny dworzanin najwyraźniej uznał, iż nie jest to najgorsza propozycja, ponieważ nie cofnął ręki. Żołnierze byli gotowi do drogi. Jedenaście koni stało w równych odstępach od siebie. Eomer posadził przed sobą zemdlonego Legolasa, tak jak obiecał. Ten najpierw podsadził podopiecznego, a następnie sam wszedł na wysokiego wierzchowca. Narin rozejrzał się niepewnie wokół. Dostrzegł mnóstwo nowych twarzy, dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. - Hej, spójrz, tutaj jest twój wilczek! – uśmiechnął się Aragorn, wskazując torbę przymocowaną do siodła. Za wszelką cenę musiał odwrócić uwagę stworzonka od obcych ludzi. - Białe Góry czekają! – zakomenderował dowódca. Jechali nieomal cały dzień bez odpoczynku. Ulewny deszcz bezlitośnie smagał ich twarze, a wiatr nieznośnie wzmagał uczucie przenikliwego chłodu. Ołowiane chmury leniwie przesuwały się po niebie. Ludzie szczękali zębami z zimna. Obieżyświat wolną ręką przytulił do siebie podopiecznego, aby choć trochę go ogrzać. Istotka w końcu nadal miała na sobie letnie, przewiewne szaty. Na dodatek zostały z nich tylko łachmany. Były jeniec szybko zapomniał o wydarzeniach poranka, gdyż sennie oparł głowę na barku towarzysza. Chwilę później zasnął. Zatrzymali się dopiero pod wieczór, gdy wiekowe drzewa zaczęły rzucać coraz dłuższe cienie na wąską ścieżkę. Miejsce wydawało się całkiem dobre. Z trzech stron otaczał je nieprzebyty gąszcz, natomiast czwartą łatwo było pilnować. Wystarczyło ustawić kilku wartowników. Narin, kiedy tylko znalazł się na ziemi, wyciągnął zdrową rękę w kierunku tłumoczka, w którym siedział wilczek. Strażnik podał mu malca, a elf zaraz zaczął się z nim bawić. Wilczek aż piszczał z radości to łasząc się do swojego pana, to znów biegając wokół niego. Człowiek uznał, że nic złego im się raczej nie stanie, dlatego też sam zajął się Legolasem. Z pomocą Eomera położył go przy tlącym się ognisku. Rohirrim przykrył rannego płaszczem. Spojrzał na Obieżyświata, po czym odszedł do swoich obowiązków. Musiał wraz z wojownikami rozłożyć namioty i przygotować kolację. - Wszystko będzie dobrze – Aragorn pocałował przyjaciela w czoło. Jak wielkie było jego zdumienie gdy zdał sobie sprawę, że gorączka spadła. Nie dowierzając, dotknął jeszcze raz twarzy księcia. Okazała się dość chłodna. - Dlaczego… jest środek… nocy? –zapytał nagle elf, otwierając oczy. – Tak… ciemno, że.. nawet cię… nie… widzę – poskarżył się, wyciągając przed siebie rękę. Poznał towarzysza po głosie. Strażnik, nie zwracając uwagi na usłyszane słowa, ostrożnie ujął jego dłoń. Bał się, że śni. - Gdzie… ja… jestem? [color=gree dnia Wto 21:14, 09 Paź 2012, w całości zmieniany 4 razy ... Pamiętam... Gondor… wygraliśmy, prawda? - Nie, niestety nie. Sauron miał potężną przewagę, jednym atakiem przerwał obronę. Większość naszych poległa i.. - Co to?! – przerwał mu Legolas gdy poczuł, jak coś miękkiego usiłuje na niego wejść. - Mały wilczek, zwierzątko Narina – wyjaśnił ukochany Arweny, odganiając malca. Kulka futerka jednak nie poddała się, włożyła pyszczek pod palce rannego. Ten pogłaskał ją po wilgotnym nosku. - Narmo! (wilk!) – zawołał podopieczny dziedzica Isildura, zanosząc się śmiechem na widok całej sceny. Po chwili znalazł się tuz przy współplemieńcu, a zwierzątko wiernie wskoczyło mu na kolana. - Bardzo ładnie – pochwalił syn Arathorna, ale stworzonko nie chciało się więcej odzywać. Szczęśliwe usiadło obok, po czym zajęło się ciepłym wilczkiem. Drapało go za uszami, a malec tylko machał ogonem z radości. Narin uśmiechał się do siebie. - No chodź, nic się nie stanie! – Legolas pociągnął mnie za rękę w kierunku starego mostku przerzuconego nad wartkim nurtem szerokiej rzeki. Mamy najwyżej z dziewięć lat. Wokół nas wesoło biega mały szczeniaczek. Ojciec kilka dni temu podarował mi psa. Nie sprawiło mi to najmniejszej radości. Tylko kolejny obowiązek. Na dodatek kazał mi go zabrać do Rivendell. - Przestań, Glorfindel nas zabije! A jak zmartwychwstaniemy, to jeszcze nas powiesi do góry nogami! - Boisz się? - Glorfindela? A owszem! Elladan opowiadał, że jak był mały, to ten za karę powyrzucał mu wszystkie zabawki! – na wszelki wypadek mocniej przyciskam do siebie maskotkę. W końcu wymknęliśmy się w środku nocy, więc mogę nigdy więcej nie zobaczyć Pana Misiaczka. - Przekonasz się, już w życiu nie dadzą nam deseru! Wracajmy!– narzekam. - Zwariowałeś? – dziwi się mój najlepszy przyjaciel. – To niedaleko, może jeszcze kwadrans drogi. - A powiesz mi chociaż, dokąd idziemy? I dlaczego nie możemy tego zrobić w dzień? – pytam płaczliwie, przytulając Pana Misiaczka. - Jak mój ada (tata) się dowie, że wieczorem zabraliśmy mu diadem oraz że go na dodatek zgubiliśmy, to każe twojemu nas zamordować! Na torturach! Wiesz przecież, lubi te błyskotki. A za tę zapłacił podobno bardzo dużo! - Wiem! I dlatego ostrzegałem, że to zły pomysł! – ocieram rękawem łzy z policzków. - Uspokój się, zaraz to znajdziemy – pocieszył mnie książę, ciągnąc za sobą po drewnianej kładce. Piesek już dawno czekał po drugiej stronie. Podrapałem go za uszami, zaczął merdać ogonkiem. - To pewnie tutaj, co? – Legolas podnosi wyżej latarnię. - Jak Elrond zobaczy, że brakuje jednej lampki, to zamkną nas w lochach! Są ze szczerego złota, uważaj! – ale jest już za późno. Książę poślizgnął się na trawie, a lampka z impetem roztrzaskała się o najbliższe drzewo. Tysiące kawałków upadło na ziemię. Dobrze, że ogień zgasł. Nagle słyszymy szybko zbliżające się kroki. Moment później wśród pni pojawia się drżące światełko, zaraz za nim drugie i trzecie. Spodziewałem się, kogo za sekundę ujrzę. - Gdzie moja korona?! – wrzeszczy Thranduil. Gdyby Glorfindel go nie przytrzymał, zapewne by nas uderzył. - Panie, spokojnie! To tylko dzieci. - Nic wam się nie stało, maluszki? – Elrond wygląda na naprawdę zatroskanego. – Opanuj się czasami, co? – dodał, mając na myśli króla Mrocznej Puszczy. Wilczek zaczął powoli zasypiać na kolanach swojego pana. Narin pogłaskał go i zapatrzył się w pusta przestrzeń przed sobą. Tak wiele wydarzyło się w ostaniem czasie. Z melancholii wyrwał go Aragorn. - Chcesz trochę posiedzieć z Legolasem? Musze omówić z Eomerem parę ważnych spraw – wyjaśnił, wstając z miejsca. – To jak, zostaniesz? – zapytał. Liczył na słowną odpowiedź, ale elf tylko przysunął się bliżej współplemieńca. Zwierzątko podążyło za nim. Dawny dworzanin przez moment przyglądał się, jak opiekun znika w oddalonym namiocie, następnie skoncentrował uwagę na pierwszych gwiazdach. Parę z nich niepewnie błyszczało wysoko na niebie. Mimo gęstych chmur szukały nawet najmniejszej szczelinki, przez którą mogło przecisnąć się ich światło. Narin zauważył, iż od jakiegoś czasu ciemność staje się coraz bardziej zdradziecka. Jakby gęstniała, przesycona nieznaną mocą. Wyciągnął przed siebie rękę. Kilka niewielkich iskierek przeskoczyło pomiędzy palcami. Instynktownie wyczuwał coś niepokojącego. Chciał pokazać księciu intrygujące płomyczki, ten jednak zasnął. Były jeniec uruków jeszcze chwilę przyglądał się migoczącym światełkom, po czym położył się obok towarzysza. Tymczasem Obieżyświat i Eomer rozmawiali półgłosem, spacerując po obozowisku. - Jaki masz plan? – zapytał ukochany Arweny, nie ukrywając ciekawości. - W ciągu najwyżej tygodnia dotrzemy do podnóży Białych Gór. Tam spotkamy się z Faramirem. Przypuszczam, że schronimy się w Fangornie... Jedyne co wiem to to, iż w obecnej sytuacji nie rysuje się zbyt kolorowa przyszłość…s - Nie ma już nawet kto przyjść nam z odsieczą. Rivendell, Rohan, Gondor… wszystko zostało zrównane z ziemią, albo od razu włączone do Mordoru – wtrącił ponurym tonem dziedzic Isildura. Podczas dość długiej podróży dowiedział się od wojowników niektórych informacji. Żadna nie brzmiała wesoło. - Przyznam, że w głębi duszy liczyłem na Mroczną Puszcze, ale… no cóż, stała się jedna z pierwszych zdobyczy Saurona. - Nikt za bardzo nie interesował się Wschodem, nam przychodzi za to płacić. Moje miasto podpisało sojusz wieki temu, a nie ruszyło na pomoc. - Teraz nic nie możemy zrobić – Rohirrim bezradnie rozłożył ręce. - Pozostaje tylko się modlić, abyśmy nie trafili do niewoli – podsumował Aragorn. Zapadła cisza, mężczyzna rozejrzał się wokół. Wśród mroku dostrzegał jedynie niewyraźne zarysy pobliskiej gęstwiny. - Idź odpocząć, jesteś zmęczony – przyjaciel dotknął jego ramienia. – Moi ludzie pełnią warty, o nic się nie martw – dodał uspokajająco. Strażnik skinął głową, podszedł do paleniska. Uśmiechnął się na widok podopiecznego przytulonego do Legolasa i wilczka, który zasnął z łapkami do góry, opierając się o swojego pana. Ktoś przykrył całą trójkę kocem. Niedoszły król Gondoru położył się niedaleko nich. Minęła północ. Wiatr przygnał z północy kolejne chmury, które zasłoniły całe niebo w zasięgu wzroku. Powietrze było dziwnie nieruchome, wstrzymało oddech w oczekiwaniu na jakieś wydarzenie. Nagle książę się obudził. Na twarzy poczuł ciepło ogniska ,ale nie był w stanie go ujrzeć. Słyszał, iż niektóre trucizny uszkadzają wzrok. Czyżby…? Przetarł oczy dłonią, nie dało to żadnego rezultatu. Przerażony chciał powiedzieć o tym Aragonowi. Zanim jednak wykonał jakikolwiek ruch poczuł, że zaraz stanie się coś złego. - Ta naa neuma! (to jest zasadzka!) - jakby na potwierdzenie tych myśli, rozległ się krzyk Narina. Pośród drzew zauważył czarne sylwetki. Ogromna komnata tonie w pomroku. Orkowie związali mi ręce, a teraz dwóch z nich wprowadza mnie do tego pomieszczenia. Słaniam się, nie mam siły iść. Tak mi niedobrze, cały ranek… o ile to był ranek… wymiotowałem. Ciągle mam przed oczami te obrazy. Wczoraj…! Oni…! Nie…! Było już jednak za późno. Nazgule błyskawicznie znalazły się na polanie. Nic ich nie obchodziło, zależało im tylko na jednej osobie. - Brać obu – wrzasnął Khamul, wskazując mieczem w stronę elfów. - Resztę hołoty zabijcie, niech nie stawiają oporu – dodał, powoli wyciągając sztylet. Metal złowieszczo błysnął w płomieniach ogniska. Ośmiu Czarnych Jeźdźców zsiadło z koni. Narin stał w miejscu sparaliżowany strachem. Wróciły wspomnienia każdego straszliwego dnia. Oszołomiło go to na tyle, że nie wiedział co robić. Nagle usłyszał tuż obok siebie ciche warczenie. Wilczek zjeżył sierść, szykował się do ataku na pierwszą istotę, która ośmieli się zrobić krzywdę jego panu. Okazja nadarzyła się natychmiast. Elf nawet nie drgnął, gdy raptem pojawił się Upiór. Wierne zwierzątko bez namysłu skoczyło przed siebie. Maleńkie, ale ostre niczym igiełki ząbki zatopiły się w miękkim suknie. Sługus Saurona na moment stracił równowagę, a dzielny obrońca od razu roztropnie go puścił i odskoczył dalej. - Nie ma czasu! – krzyknął Obieżyświat, łapiąc podopiecznego za rękę i pociągnął za sobą. Stworzonko nie stawiało najmniejszego oporu. - Aragornie, pomóż! – przez szczęk broni przedarł się głos Eomera. Rohirrim stał nieopodal, obejmując ramieniem Legolasa. W dłoni trzymał wyszczerbiony podczas ostatniej bitwy miecz. Zamierzał drogo sprzedać swoje życie. Wokół nich zaczynali gromadzić się żołnierze. Nigdy by nie pozwolili, aby dowódca zginął przed nimi. Strażnik przedarł się do środka kręgu. - Uciekaj z nimi, my zatrzymamy Nazguli! – niezbyt głośno powiedział dowódca. - Mam cię zostawić na pewną śmierć? Nigdy! - Ja i Narin wiemy, gdzie są ukryte trzy Pierścienie… mojego ojca, pani Galadrieli i Elronda – szepnął Legolas. – Jeżeli dostaniemy się do niewoli, Upory na pewno znajdą sposób, aby się tego dowiedzieć. - Popatrz na mnie! To prawda?! - Nie zmyślam! Poza tym nie mogę na ciebie spojrzeć, nic nie widzę…! Ukochany Arweny zrozumiał, że nie ma ani chwili do stracenia. - Szybko! – dziedzic Isildura chwycił przyjaciela za rękę. – Nie bój się, po prostu biegnij, poprowadzę cię – dodał, jednocześnie rozglądając się w poszukiwaniu drugiego elfa. Kiedy dostrzegł zgubę przy Eomerze, bez słowa złapał ją za rękaw koszuli. - Żegnajcie! Powodzenia…! – Rohirrim uśmiechnął się do Narina, po czym krzyknął ile sił w płucach: - Do broni! – jako pierwszy rzucił się na najbliższego Upiora. Aragorn nie oglądał się za siebie. Nie chciał tego widzieć, serce podchodziło mu do gardła. Był pewien, że z góry zna wynik starcia. Dopiero kiedy dotarł do ściany lasu, nieco zwolnił. Katem oka dostrzegł kulkę futerka, która wiernie biegła za swoim panem. - Skarbie, idź kawałek sam, zaraz przyjdę – Obieżyświat puścił dłoń podopiecznego, żeby pomóc Legolasowi przedostać się przez krzaki. Wilczek dzielnie stał na straży. Zaczął warczeć, dostrzegając zbliżającego się Nazgula. Strażnik objął towarzysza wpół i postawił po drugiej stronie zarośli. Dawny wojownik czekał na szczęście kawałek dalej. Człowiek wziął obu za ręce. Najbardziej na świecie pragnął być bardzo daleko stąd... W trójkę zaczęli przedzierać się przez gęste krzewy. Cierniste gałęzie bez litości szarpały ich ubrania, raz po raz rozcinając skórę. Zwierzątko zaskomlało cichutko, gdy na jednym z wyjątkowo dużych kolców zostawiło maleńki kłębek sierści. Narin chciał wziąć je na ręce, jednak ukochany Arweny nie zamierzał go puścić. Khamul był coraz bliżej. Ciężka zbroja dzwoniła z każdym krokiem, a uniesiony wysoko miecz rozbłyskiwał trupiobladym światłem. Bronią torował sobie przejście przez gęstwinę. Nagle tuż za nim pojawił się Eomer. W podartym płaszczu, z krwawiącym rozcięciem na policzku wyglądał naprawdę groźnie. Jego oczy wyrażały najwyższą determinację. Nie zależało mu już na własnym życiu od kiedy poniósł klęskę w bitwie o obronę Gondoru. Chciał pomóc przyjaciołom za wszelką cenę. Z impetem rzucił w stronę sługi Saurona krótki sztylet. Nóż nie był zbyt dobrze wyważony ale zdołał spełnić swoją funkcję. Wbił się aż po zdobioną rękojeść w plecy czarnej sylwetki. Istota zawyła nieludzko, obracając się w stronę Rohirrima. Słysząc przeraźliwie wibrujący dźwięk, wojownika dopadł go lęk, jakiego nigdy wcześniej nie czuł. Mimo to postanowił walczyć do końca. Aragorn nie przystawał się ani na chwilę. Bezwiednie zauważył rosę, która błyszczała na brązowych liściach. Najwyraźniej zbliżał się nowy dzień. Na wschodzie, jeszcze ledwo widoczne, pojawiły się pierwsze zwiastuny poranka. Zabarwione na delikatny odcień różu chmury wolno przesuwały się nad horyzontem. Pół godziny później zza dalekiej linii gór wyłoniło się jasne słońce. Od razu jednak ukryło swoje oblicze za gęstym szarym pancerzem. - Rosse? (deszcz?) – niepewnie zapytał Narin, czując na twarzy pierwsze krople. Trzymał na kolanach zwiniętego w kłębek wilczka. Jakiś czas temu uciekinierzy zatrzymali nieopodal starych ruin strażnicy. Wieżę już wieki temu zdołała opanować nieposkromiona roślinność. Silne korzenie kruszyły jej dotychczas solidne ściany, wbijając się coraz głębiej. Część dachu zawaliła się pod własnym ciężarem, gdy zabrakło drewnianych belek. - Miste (może, prawdopodobnie) … – odrzekł w zamyśleniu Obieżyświat. Opierał się plecami o zimny, popękany mur. Był bardzo znużony, od dawna dobrze nie wypoczął. Ramieniem obejmował Legolasa. Wydawało się, że elf śpi. Człowiek tęsknił za czasami, kiedy wszystko wydawało się o wiele prostsze. Wiadomo, zawsze czyhało na niego mnóstwo niebezpieczeństw, ale nie musiał martwić się o każdy kolejny dzień, nie spoczywała na nim tak ogromna odpowiedzialność. Także nikt nie wymagał, aby od razu odnajdywał się w ekstremalnych sytuacjach. Teraz stawał przed podobnymi zadaniami nieomal codziennie. Nieubłaganie wkraczały w jego rzeczywistość. Strażnikowi oczy same się zamykały. Zdawał sobie sprawę, iż powinien pilnować podopiecznego, mimo to zmęczenie zwyciężyło. Minutę próbował walczyć ze słabością, jednak szybko zapadł w błogi stan. Zapomniał o wszelkich troskach, jawiły mu się wspomnienia minionych wydarzeń, przeplatały się ze sobą, tworząc skomplikowaną układankę, jaką tylko śpiąc da się rozwikłać. Obudził go dziwny hałas. Spod przymkniętych powiek dostrzegł poruszające się gałęzie. Natychmiast zerwał się z miejsca. Cokolwiek to było, na pewno nie mogło odznaczać się większym okrucieństwem niż orkowie. Narin, widząc reakcję Aragorna, również wstał, pociągając za sobą księcia. - Nazgul? – szepnął z najwyższym przerażeniem w głosie dawny więzień. Nikt mu nie odpowiedział. Zapadła złowieszcza, pełna napięcia cisza. Wiatr zrywał z drzew ostatnie liście, które z szelestem opadały na ziemię. Ciemne niebo nie rozpogadzało się ani na chwilę. Dziedzic Isildura niepostrzeżenie wyciągnął sztylet. Niedawno przezornie włożył go za skórzany pasek. Wytężył wzrok, przyglądając się zaroślom. Nie sądził, aby za tajemniczym hałasem kryło się coś innego niż zupełnie niegroźna sarna czy kuna. Już chciał powiedzieć o tym wystraszonemu stworzonku, gdy raptem z gąszczu wynurzyła się przypominająca ludzką sylwetka. - Haldir! – krzyknął zdumiony Narin, na wszelki wypadek nie zbliżając się jednak zanadto do przybysza. Na razie wolał trzymać się z daleka. Wilczek spoglądał to na elfa, to na zabłąkanego wędrowca. Zastanawiał się, czy nie zareagować, ale skoro nie działo się nic złego… stanął więc przy swoim panu, cichutko powarkując. Był gotów ruszyć na pomoc nawet natychmiast. - Co ty tutaj robisz? – zdziwił się Aragorn, chowając błyszczący nóż. - Przedwczoraj uciekłem z niewoli – odpowiedział Haldir, podchodząc do przyjaciela. Dopiero teraz dziedzic Isildura zauważył zadrapania na jego twarzy oraz podartą w kilku miejscach koszulę. Zapadło niezręczne milczenie. - Zamierzamy dołączyć do Faramira – wyjaśnił książę, który poznał współplemieńca po głosie. - Jeżeli chcesz, możesz iść z nami – Obieżyświat wzruszył ramionami. W tej chwili jego myśli pochłaniało to, jak oswoić podopiecznego z nową sytuacją. Podejrzenia człowieka okazały się na szczęście niczym nieuzasadnione, ponieważ istotka, po kilku pierwszych minutach oszołomienia, znalazła sobie zajęcie. Nie zwracając uwagi na otaczające ją postaci, tuż obok swojego buta zauważyła maleńki, bladożółty kwiatek. . Delikatnie przerwał cienką łodyżkę. Płatki rośliny wskazywały na to, iż już tygodnie temu powinna zmienić się w leśną ściółkę, a przynajmniej uschnąć - Co robisz? – zainteresował się Legolas. Poczuł, że dawny doradca puścił jego rękę - zaraz po tym coś zaszeleściło. W odpowiedzi Narin położył mu na dłoni na pół uschnięte simbelmyne. - To dla mnie? A cóż to za prezent? – uśmiechnął się książę, siadając na ziemi obok Sindara. Wilczek natychmiast dołączył do przyjaciół, liczył na jakieś pieszczoty. W tym celu wspiął się na kolana swojego pana, trącił go wilgotnym noskiem i spokojnie czekał na głaskanie. Właściciel dotknął miękkiego futerka, a zwierzątko zamerdało ogonkiem z radości. - Długo błąkałeś się po lesie? – zapytał Aragorn, odchodząc z Haldirem kawałek dalej. Nie chciał, aby towarzysze przysłuchiwali się rozmowie. - Nie mam pojęcia, może tydzień… Orkowie na szczęście zbyt późno zauważyli moją ucieczkę. - Narin też był w niewoli – wtrącił Obieżyświat, zerkając w kierunku podopiecznego. – Uruk -hai zamordowali resztę jeńców. Musisz być dla niego wyrozumiały, proszę. Spróbuj go nie wystraszyć. - Co masz na myśli? - Tyle wycierpiał, że troszkę pomieszało mu się w głowie… - Strażnik zastanawiał się przez moment. Nie za bardzo wiedział, jak określić stan stworzonka. - Postaram się. Obaj rozmawiali jeszcze przyciszonymi głosami około godziny. Ukochany Arweny zaczął opowiadać wydarzenia ostatnich dni, nie oszczędzając nieprzyjemnych szczegółów. Z każdym kolejnym słowem na nowo odżywały w nim świeże, bolesne wspomnienia. - Najpierw przegraliśmy bitwę o Gondor, pomimo znacznej pomocy Rohanu i chwalebnej odwagi żołnierzy. Zbyt wielu poległo, zanim przybyły posiłki. Zarządzono odwrót, zatrzasnęliśmy bramy. Nie pomogło to zbyt wiele, kwadrans później orkowie wdarli się w do serca miasta. Cały czas w głębi duszy liczyłem na odsiecz z Mrocznej Puszczy. Nie wiedziałem wtenczas, że to królestwo jako jedne z pierwszych ugięło się pod naporem wroga. Dobrze, iż był z nami Gandalf. Nieprzyjaciele lękali się go jak ognia. Az w końcu wymyślili podstępny plan. Wciągnęli go w pułapkę, gdy zginęli już hobbici oraz Gimli. Najpierw ranili Legolasa. Czarodziej chciał go ratować. Musiał więc opuścić w miarę bezpieczny wyłom. Oni tylko na to czekali! Widząc nieuchronną klęskę, cudem zdołałem uciec. Na rękach trzymałem nieprzytomnego Legolasa, nie mogłem się bronić. Bez odpoczynku podążałem na wchód całą noc. Obawiałem się pościgu, dzikich zwierząt. Na każdy najmniejszy szelest reagowałem paniką. Poczułem, że braknie mi sił. Położyłem zatem przyjaciela na polance, a sam udałem się na poszukiwanie wody. Zdawało mi się, iż z oddali dochodzi niewyraźny szum strumienia. Wróciłem jednak z niczym. Moim oczom ukazał się straszliwy widok. Na miejscu zastałem obóz Uruk – hai! Bawili się przy ognisku w najlepsze. W cieniu zostawili związanych jeńców. Tylko Elladan mógł poruszać się w miarę swobodnie – kazano mu zajmować się nowym więźniem. Na szczęście brat Elrohila zachował trzeźwość myślenia. Wywołał bunt, samemu przy tym oddając życie. Mnóstwo tych paskudztw zamordowano, reszta uciekła. Ja zabiłem Lurtza. Nareszcie odwdzięczyłem mu się za Amon Hem! – oczy Aragorna na chwilę rozbłysły ogniem, aby zaraz na powrót stać się mętnie szare. - Wtedy też spotkałem Narina – ciągnął człowiek, w zadumie zakładając kosmyk włosów za ucho. Wspominana istotka, słysząc swoje imię, na powrót zainteresowała się otoczeniem. Ostrożnie zdjęła z kolan zaspanego wilczka. Kulka futerka mruknęła z niezadowolenia, ale postanowiła nie ruszać się z miejsca. Jest czas na zabawę i na odpoczynek. Teraz zwierzątko postanowiło zdrzemnąć się jeszcze troszkę. Przecież jego pan może poradzić sobie chwilę sam… Elf podszedł do Aragorna, a ten przytulił go z melancholijnym uśmiechem. Dawny doradca ufnie oparł głowę o jego ramię. Bacznie przypatrywał się Haldirowi. Wydawało mu się, że kiedyś już spotkał tę osobę. Dziedzic Isildura, co jakiś czas głaszcząc stworzonko po rudych włosach, kontynuował swoją opowieść. Słowa jednak obojętnie mijały Narina, nie zwracał na nie uwagi. Dochodziły jakby zza grubego muru. Ciemna noc. Na niebie świeci jedynie kilka maleńkich gwiazd. Lubię patrzeć się na ich migoczący blask. Nad bagnami unoszą się szare opary. Mgła powoli wpełza na łagodne zbocze niedalekiego wzgórza. Wokół panuje nieprzenikniona cisza. Nie przerywa jej nawet najmniejszy szelest zwiędłych liści. W powietrzu czai się coś złowróżbnego. Intuicja podpowiada mi to bardzo wyraźnie. Z ukrycia doskonale widzę położoną w dole część lasu. Obszar ten z rzadka porastają drzewa. Pewnie nie mogą zapuścić wystarczająco mocnych korzeni w rozmokłym gruncie. Gdzieniegdzie tylko pojawia się parę karłowatych brzózek. Bez litości smagane wichrem, pochyliły się do ziemi, jakby składały wieczny hołd nieujarzmionym siłom przyrody. Jeżeli wytężę wzrok, dostrzegę odległe wieże Arnoru. Co prawda jawią się one jako nikłe zarysy na tle ciemnego nieba, ale nie ma to znaczenia. Właśnie ta twierdza rzuca cień trwogi na moją ojczyznę. Zagrożenie staje się coraz bardziej realne z każdą upływająca sekundą. Haldir klęczy tuż obok mnie. Musimy wytrwać do rana. Dopiero przed świtem zmieni nas kolejna para wartowników. Wczoraj król przedstawił mi towarzysza. Podobno jest on jednym z najlepszych zwiadowców w Lotlorien. Nigdy nie byłem w tym kraju. Parę wiosen temu miałem taki zamiar, jednak Thranduil znalazł mi ważniejsze zajęcie. Kazał mi pilnować więźniów. Zamknąłem więc nieszczęsnych krasnoludów w celach, każdego osobno i zająłem się innymi sprawami. Byłem wściekły, że zamiast brać udział w uczcie z okazji Święta Jesieni, jak reszta współplemieńców zresztą, siedziałem na korytarzu, przysłuchując się stłumionym dźwiękom harfy. Po czasie mogę przyznać, iż udanie się po zamkowych piwnic oraz wychylenie o kilka kielichów wina za dużo, nie okazało się najlepszym pomysłem. Nie wiem jak jeńcy zdołali uciec. Rano byłem wprost pewien, iż monarcha rozszarpie mnie własnoręcznie na maleńkie kawałeczki. Przez pałac przetoczyła się prawdziwa burza. Haldir trąca mnie łokciem, wyrywając z zadumy. Wskazuje przed siebie. Wtedy i ja zauważam jakby niewielkie poruszenie w dole dolinki. Przetarłem oczy. Przecież coś mogło mi się przewidzieć. To nic niezwykłego o tak później porze. Poza tym byłem zmęczony całodziennym marszem. Dla pewności spoglądam jeszcze raz. Chwilę uważnie przeczesuję wzrokiem bagna. Przez mgłę mało widać. Chcę zrezygnować, gdy wyraźnie słyszę dźwięk rogu. Nuty są jednak wygrywane nieumiejętne, grający ciągle na nowo traci melodię. Zaraz po tym zza drzew wyłaniają się pierwsze postacie. - Zaczyna się – mówi szeptem towarzyszący mi zwiadowca. Bezszelestnie opuszczamy wyznaczony posterunek. Nie jesteśmy już potrzebni. Pozostało tylko zawiadomić Thranduila. Spodziewaliśmy się takiego nieprzychylnego obrotu spraw, od kiedy potęga Zła niewiarygodnie wzrosła. Ach, schodzenie w środku nocy po śliskich skałach nie należy do najprostszych czynności. Potykamy się, omal nie ześlizgujemy się do bezdennej przepaści. Na dodatek chmury zasłoniły księżyc i resztki gwiazd. Czyli to prawda – orkowie nie znoszą jakiegokolwiek światła. Dlatego ich pan posyła przed nimi ciemność. W powietrzu unosi się gryzący zapach, nie mogę powstrzymać kaszlu, prawie się duszę. Haldir musie przeżywać podobne katusze. Mimo to nie możemy się zatrzymać. Od nas zależy, czy Sauron wyjdzie z bitwy pokonany. Nagle tuż koło nas świsnęła strzała, a nieomal natychmiast po niej kolejna. - Tędy! – ciągnę zwiadowcę za rękaw. Nie możemy uciekać Leśną Drogą. Wtedy na pewno nas zabiją. Za to w gęstwinie nie odważą się nas ścigać. Strażnik z Lothlorien nie zadaje na szczęście zbędnych pytań. Ostre kolce rwą mój płaszcz, zdradzieckie gałęzie szarpią włosy. Zrywa się potworna wichura. Drzewa ostrzegawczo szumią, rozlega się trzask łamanych pni. Wokół wirują jesienne liście. W poprzek wąziutkiej ścieżki niekiedy przebiegają spłoszone zwierzęta. Szóstym zmysłem bezbłędnie wyczuwają nadciągającą zagładę. Tak właśnie zaczął się początek końca mojego świata. Tego, co piękne i dobre. Od tego czasu miała pozostać jedynie niezastąpiona niczym pustka. CDN // serdeczne podziękowania dla R i A za pomoc // dnia Wto 21:15, 09 Paź 2012, w całości zmieniany 3 razy Witaj, Helli! Miło widzieć nową, ekhm, twarz ^^ to miejsce ne komentarz jest MOJE, wara od niego, a skomentuję dziś weczorem Zostałam poproszona o dodanie komentarza, to dodaję. Wiemy, że opowieść jest trochę zryta, ale po prostu mamy nierówno pod sufitem W sumie napisała to Helli, ja tylko dodaję pomysły, poprawiam, co mi się nie podoba, a ona i tak olewa moje poprawki XD, i ogólnie się czepiam. Ale myślę, że to naprawdę nie jest takie złe |
Podobne
|