,
[NZ] NamiestnikKto tam jest w Ĺrodku?
Dobrze, a więc wypełnię teraz powinność, która mnie tu przywiodła- pokaże światu tolkienowskiemu to, co tworze od maja.
Namiestnik. To mój fanfiction o Faramirze i Éowinie. Bogowie- co ja mam wam powiedzieć o tej książce? (bo to książka, a jakże! ) Przede wszystkim jest strasznie depresyjna. Nie zamierzam jednak zmieniać tego klimatu- mrok, zima, lasy, śnieg, krew... Mam nadzieję, że nie uznacie mnie za psychopatę. Mniejsza z tym- zobaczymy, co będzie dalej. to dopiero początek. Na początek wstawiam Prolog. Nie wiem, jak tam dalej to rozegrać- wstawiać rozdziały (to chyba trochę bez sensu...), czy po prostu wejdziecie sobie tu- http://namiestnik-faraeofanfiction.blogspot.com/ . O ile wam się spodoba. (Boże, żeby wam się tylko spodobało!...). Prolog Walka wrzała, a strzały świszczały dookoła ogłuszająco, sprawiając uszom ból swą niewiarygodnie przeszywającą głuchością. Tracił świadomość- był tylko miecz siekący wrogów i szaleńczy, opętańczy krzyk. W sumie tego, w czym uczestniczył , nie można było nazwać bitwą- była to jedna, wielka rzeź. Podwładni ginęli na jego oczach, zalewając się krwawymi falami buchającymi z rozciętych, porąbanych, zmasakrowanych ciał. A on patrzył na to wszystko z szeroko rozwartymi oczyma nie zdając sobie sprawy z tego, że nim to nie wstrząsa. Pojecie tego wszystkiego sercem w tej minucie oznaczałoby niechybne popadnięcie w obłęd. Z furią rozpłatał brzuch natrętnego orka, z którym męczył się od dobrych kilku minut i rozejrzał się wokoło. "Ludzie ci giną, głupcze! Zrób coś!"- pomyślał i nagle usłyszał tętent nadjeżdżającej konnicy. "To koniec"- jęknął w myślach. Krzyk "Odwrót" zamarł na jego ustach, gdyż wyprzedził go gromki i radosny ryk "Gondor!!!". Spojrzał w tamtą stronę i ujrzał trzydziestu ludzi ze swej kompani. Pierś zagorzała mu dumą, miłością i siłą. Myślał, że ci żołnierze już dawno polegli. Z pomocą nowo przybyłych wielka klęska przemieniła się w zwycięstwo. Kiedy wytłukli wszystkich orków czyhających w pobliżu, Anborn podjechał do dowódcy: - Co teraz, kapitanie?- zapytał, oddychając ciężko - Odwrót.- rzucił krótko zapytany, lecz w wyrazie tym, o znaczeniu tak hańbiącym, była siła i duma. Gondorczycy zwarli się w uporządkowany szyk i ruszyli. Nie spieszyli się nie z zadufania, ale dlatego, że w szeregach było wielu rannych, a zmęczenie i strach także dawały się we znaki. Kapitan i Anborn, którzy jako jedyni zachowali swe konie, jechali na przedzie, czterdziestu zaś ludzi, którzy ocaleli z rzezi maszerowało za nimi. Był dopiero wczesny wieczór, toteż żołnierze zakrzyknęli z przerażeniem, gdy zamiast zachodu słońca niebo stało się w jednej chwili ciemne, jak w najczarniejsza noc. Serca ich zlała zgroza: - Co to, kapitanie?!- zakrzyknął Anborn, stając i próbując uspokoić przestraszonego konia. Pochód również zastygł w przerażeniu i zadziwieniu. - Nie wiem, ale jedno jest pewne- nie mamy ani chwili do stracenia- odpowiedział dowódca, a mimo ciemności blask bił z jego jasnych oczu. Pochód ruszył dalej. Maszerowali w równym tempie i niedługo potem byli już niecałe ćwierć mili od murów. Nie dane im było jednak dotrzeć tam w spokoju, usłyszeli bowiem tętent kopyt i z ciemności wyłonił się galopujący odział konnicy, złożony z niedobitków ze straży tylnej wroga. Odział Gondorczyków zatrzymał się na rozkaz dowódcy. Ustawili włócznie , gotowi odeprzeć z honorem szarżę, gdy nagle dzikie wrzaski zakłóciły pełna skupienia cisze. Była to konnica orków, którzy nacierali z zapalonymi żagwiami. Byli także wśród nich dzicy południowcy z Haradu, którzy krzyczeli bojowo w swym charczącym języku. - Odwrót- ryknął kapitan. Gondorczycy rzucili się do ucieczki przed coraz, jak się wydawało, liczniejszą banda nieprzyjaciela, ciągle jednak zachowywali jako taki porządek w szykach. Orkowie zaczęli już okalać półkolem oddzialik, gdy południowcy zakrzyknęli opętańczo i radośnie. Powietrze zapulsowało przeraźliwym piskiem. Nad głowami Gondorczyków powiał cuchnący wiatr wywołany uderzeniami skrzydeł Nazgûli. stwory nurkowały skowycząc, piszcząc i wyłapując oddalających się z szeregu żołnierzy. Gondorczycy załamali szyki, rozbiegając się w przerażeniu i nieomal obłędzie wywołanym wrzaskami Czarnych Cieni. Były to dźwięki o tak niepojęcie wysokiej częstotliwości, że żołnierze mimo woli wypuszczali z dłoni miecze, padali na ziemię kuląc się i zasłaniając uszy rękoma kwilili ze strachu, jak małe dzieci. Wtedy właśnie Namiestnik nakazał zadać w trąby. Kapitan zakrzyknął z ulgi i radości. Z pod murów Minas Tirith wyruszył oddział zebrany z pozostałych w grodzie rycerzy, którzy już dawno czekali na znak. Szarża ruszyła pod dowództwem księcia Imrahila z Dol Amrothu. Jego srebrna chorągiew załopotała w galopie.Lud Gondoru wiwatował na murach. Konnica Imrahila natarła na orków, którzy już otoczyli z obu stron odział uciekających Gondorczyków. Niespodziewanie coś rozbłysło przeszywając ciemności jasnym blaskiem i z szeregów odsieczy wyłonił się biały jeździec, Gandalf. Z jego dłoni wybuchnął biały grom, który rozświetlił mroki. Nazgûle jak odrzucone zachwiały się w powietrzu, po czym z przeraźliwym jękiem odleciały na wschód, gdyż nie było wśród nich ich przywódcy, a tylko on mógłby pokonać Mithrandira. Zaskoczeni tym obrotem sprawy orkowie rozpierzchli się, przerażeni jasnością. Teraz to Gondorczycy rzucili się na nich. Kolejny raz beznadziejna wręcz klęska przerodziła się w zwycięstwo. Kapitan znów ciął niemiłosiernie wrogów, ciężki miecz pływał w jego dłoni, mocarne ramie zadziwiało nie tylko siłą, ale i zręcznością. Włosy rozwiewał mu ciężki, wschodni wiatr, a twarz jego jaśniała blaskiem mądrości. Podwładni Imrahila nigdy go takim nie widzieli. Wszyscy mieli go za zwykłego myśliciela, romantyka i filozofa, który był tak nieporadny i niebitny, że ojciec mógł go wysłać tylko w lasy Ithilien. Teraz przeżyli szok- wił się przed nimi, wspaniały, ubrany w skromną zieleń i brąz, na karym koniu, z ogromnym mieczem zabijając z gniewem i powstrzymywaną rozpaczą niezliczone zastępy wroga. Znów usłyszano trąby- tym razem Denethor wzywał swoich do powrotu. Imrahil wstrzymał swój oddział, który z zaciętością i furią chciał gnać po zemstę na wrogu. Niedobitki z szeregów kapitana uformowały szyki, odział Imfahila otoczył ich konnica i tak ruszyli. Nagle Anborn zakrzyknął boleśnie. Imrahil wstrzymał wymarsz. Odwrócił się i ujrzał swego siostrzeńca leżącego twarzą do ziemi, z zakrwawionym, ciemnozielonym płaszczem i czarno brzechwą strzałą w plecach. Zeskoczył z konia w niemym przerażeniu i przypadł do jego ciała, nad którym łkał Anborn - Żyje, panie!- jęknął, podając mu lodowatą dłoń swego dowódcy- Żyje! - Zabierzcie go na mego konia, prędko!- jak na zawołanie wyskoczyli z szeregów Mablung i Damrod i dźwignęli ciało ukochanego kapitana. Imrahil wskoczył na konia, chwycił jedną ręką rannego siostrzeńca, którego żołnierze ułożyli przed nim i rozkazał wymarsz. Książęce oblicze, już z natury blade, stało się teraz nienaturalnie trupio białe. Szare oczy powstrzymywały łzy. "Co się stanie z Gondorem?..."- zapytywał siebie. Ile jeszcze nieszczęść spotka rodzinę jego biednej, zmarłej siostry? Lud Gondoru już z daleka wiwatował na cześć żołnierzy. Ci, z dumnymi obliczami milczeli jednak. Nie śpiewali, nie cieszyli się. Ludzie poczęli szemrać- "Tak niewielu ich wróciło... A gdzie Faramir? Co się z nim stało?". Kiedy Imrahil jako ostatni przekroczył progi miasta, w grodzie wybuchnął lament i wszystkich ogarnęła groza. "I co się teraz stanie z Gondorem?!..." Jeden z żołnierzy widział pojedynek młodego dowódcy. Kapitan dzielnie walczył z ogromnym południowcem. Światłość zrodzona przez Gandalfa dawała mu siłę. "Jeszcze jeden cios."- myślał- "Jeszcze jeden cios!". Nagle poczuł ból. Palce bezwładnie rozprostowały się, rękojeść wysunęła się, ocierając się o opuszki palców, które nic nie czuły. Klinga zabrzęczała, spadając na walające się wszędzie, uzbrojone trupy orków. Zagryzł wargi w niemym bólu. Czarne i bordowe płaty krążyły mu przed oczyma. Zachwiał się w siodle. Ból promieniujący z prawej łopatki był tak ogromny, że chwilami wydawało mu się, że wcale go nie czuje. Fala zimna sparaliżowała mu prawą stronę ciała. Chwycił się lewą ręką za czoło. Usłyszał głos Anborna przez zatkane uszy. Fala mdłości wstrząsnęła nim potężnie. Zachwiał się znowu, lecz tym razem nie mógł już zapanować nad omdlałym, na wpół sparaliżowanym ciałem. Zdążył jeszcze pomyśleć- "A wiec była zatruta. Mam nadzieję, że to śmierć" i zwalił się z konia. Żołnierz dostrzegł tego, który wypuścił strzałę- szczupły, wspaniały, czarnoskóry mężczyzna, odziany w szkarłat, czerń i złoto błysnął białymi zębami w upiornym uśmiechu satysfakcji. Najprawdopodobniej dobrze wiedział, w kogo celuje, a strzała miała obezwładnić prawą rękę za zawsze- strzał był oddany tak umiejętnie i z taką precyzją, że zahaczył o najważniejsze mięśnie i ścięgna. Żołnierz sapnął z rozpaczy i opętany żądzą zemsty wycelował. Jego srebrny sztylet trafił prosto w haradrimskie serce. * Najpierw była tylko gorzka ciemność. Nie czuł nic i jednocześnie miał świadomość, że czuję- ale co?- tego nie wiedział. Często widział siebie, leżącego bez życia w czarnej przestrzeni, Stał wtedy nad swym własnym, martwym ciałem i zastanawiał się, czy to życie ludzki jest na prawdę możliwe? Czy ma ono jakikolwiek sens? Dużo wędrował przez ciemność, majacząc, jęcząc i chichocząc na zmianę. lewitował w ciemnościach, które oblepiały jego świadomość jak mokra, zimna koszula. A w tych ciemnościach jakiś głos syczał bez przerwy, choć czasami zdawał się milczeć w podświadomości. Charczenie, brzmiące jak z dna samego piekła krystalizowało się w jeden wyraz, krwawy wyraz, krwawy, zimny, czarny i gorzko słodki zarazem. Wyraz, który dawał nadzieję na wieczny koniec. "Śmierć". Wydawało się to kosmiczną wiecznością, nieogarniętą i czarną. I kiedy wędrował tak usłyszał jakiś głos. Nie ten syczący o śmierci, ale jakiś inny, prawy, czysty. Odrzucało go to. Poczuł psychiczny ból i ujrzał jakąś jasną dziurę, która okazała się być światłem. Światełko zbliżało się, a wraz z nim ten głos. niski, władczy głos. Na pewno nie był to głos kogoś złego, ale wyczuwał w nim coś, co go mimo woli drażniło. - Faramirze!- stanął. Światło przybliżyło się i ujrzał postać, która nie była postacią stricte fizycznie, ale psychicznie tworzyła jaśniste ciało. - Faramirze! - Nie.- pomyślał i usłyszał to tak samo wyraźnie, jak głos jasnej postaci - Faramirze! - Nie mogę. - Faramirze! - To wszystko... to nic... - Faramirze!- i nagle ciemność wybuchła zielono miodową jasnością pachnącą... lasami Ithilien. Poczuł rześki - tak to się nazywało?!- podmuch , który wstrząsnął jego ciałem, które poczuł, którym się przeraził. Poczuł rosę na ustach, powiew wiatru we włosach, chłodnego, jak pierwszy, wiosenny poranek. Poruszył się. Otworzył oczy. Stał nad nim, pochylony, władczy, lśniący, pełen chwały. Na ten widok, słowa pełne miłości same wyszły z ust Faramira: - Wołałeś mnie, królu i oto jestem. Jakie są twe rozkazy, panie? - Abyś się dłużej nie błąkał w ciemnościach, Faramirze! Zbudź się! Na razie jesteś zmęczony, ale gdy tylko odpoczniesz i posilisz się, bądź gotów, bo wrócę po ciebie. - Będę gotów, miłościwy panie!- zapewnił z żarliwością- Któżby chciał się wylegiwać, gdy król powraca?! - A więc bywaj!- powiedział Aragorn- Muszę iść do innych, którzy także mnie potrzebują- Faramir szukał jego dłoni na pościeli, ale Elessar już odwrócił się i odszedł do następnego łoża. Kapitan jak w transie obserwował odchodzącego Mithrandira, wuja Imrahila i jakiegoś potężnego, młodego, jasnowłosego meżczyznę, ale nie mógł wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Nagle usłyszał płacz. Z trudem zwrócił głowę w stronę, z którego dochodził- przy jego łożu klęczeli łkając ze szczęścia Beregond i jego syn Bergil. Faramir wysilił się na uśmiech pełen miłości, co prawda nieporadny przy połowicznym paraliżu, ale szczery: - Nie płaczcie, moi kochani. Wróciłem... dnia Wto 21:56, 19 Lis 2013, w całości zmieniany 1 raz Przede wszystkim chciałam cię trochę uspokoić w kwestii braku komentarzy, Thirdiweno. Nie ma powodu do rozpaczy i przerażenia, bo to u nas właściwie normalne. Zaleganie z komentarzami to taka Dolinkowa tradycja, można by powiedzieć. Też piszę, więc wiem, że to z punktu widzenia autora taka cisza jest straszliwie frustrująca, ale z punktu widzenia komentatora doradzę raczej, żeby się nie przejmować i przywyknąć. Bo jedyny sposób, żeby doczekać się jakiegoś odzewu trochę wcześniej, to po prostu nieustannie się o niego upominać i suszyć nam o to głowy przy każdej okazji. ;) Po drugie - taka mała rada natury technicznej. O ile pamiętam, nie ma tego co prawda zapisanego w żadnym regulaminie, ale jakoś tak się przyjęło, że - żeby czytelnikom było łatwiej połapać się w tekstach - dopisujemy przy tytułach opowiadań tzw. tagi, które wskazują, czy jest to opowiadanie jednoodcinkowe, skończone czy nie, i tak dalej. Nie wiem, czy spotkałaś się już gdzieś z czymś takim, ale w razie jakiś wątpliwości pytaj, to wytłumaczę dokładniej. A teraz przejdźmy do samego tekstu... Niestety, tym, co rzuca się najbardziej w oczy, są błędy. Przede wszystkim mnóstwo literówek i błędów interpunkcyjnych. Radziłabym przejrzeć tekst jeszcze raz pod tym kątem albo zwrócić się do kogoś, kto ci w tym pomoże (wiadomo, że łatwiej wyłapywać cudze pomyłki niż własne), bo te usterki zaburzają czytanie. Bez nich byłoby znacznie lepiej. Jeśli chodzi o fabułę... Cóż, trudno na razie coś konkretnego powiedzieć, bo zaprezentowałaś tylko rozbudowane wersje scen znanych nam już z kanonu. Niemniej jednak rozbudowane są dość ciekawie. A tematyka dobrze wróży następnym rozdziałom - bo czy ja mogłabym nie być zainteresowana, skoro opowiadanie jest o Faramirze? Też go bardzo lubię. Podsumowując - przydałoby się poprawić błędy, ale poza tym zapowiada się nieźle. Nie zrażaj się brakiem komentarzy i pisz. Obiecuję, że będę twój tekst śledzić. Powodzenia! T.L. Żeby nie było, że olałam - od razu się wpisuję jako druga w kolejce do komentowania ale najśmieszniejsze, że ja od listopada staram się ten tekst przeczytać - i cały czas coś mi przerywa XD ale obiecuję - dzisiaj skomentuję i po fragmenciku, który zdołałam przeczytać - chcę jeszcze! Thirdiweno - mówiłam już, że zyskałaś we mnie fankę? No więc teraz to potwierdzam - a raczej Ty potwierdzasz swoim tekstem nie będę się jakoś strasznie rozpisywać, ale na początku poprę słowa Tiny. Jest trochę błędów, literówek, wybrakowanej interpunkcji, co zakłóca odbiór całości. Dobrze by było to sprawdzić i poprawić, albo dać komuś, kto by zajął się zbetowaniem poza tym mam wrażenie, że momentami słowa trochę nie współgrają (ale może to moje prywatne zboczenie się odzywa ), czasem zdarzają się przypadkowe powtórzenia (bodaj w pierwszym zdaniu uderzyło mnie coś w stylu "głucha - ogłuszający świst" czy jakoś tak. Najśmieszniejsze że na początku tego nie zauważyłam i długo zastanawiałam się, co mi tutaj nie gra XD) Na tym kończę moje "czepianie się" ^^ to prawda - całą sytuację znamy z grubsza z Władcy. Ale dziewczyno, jak Ty to pięknie wszystko ujęłaś! Moim absolutnym faworytem jest fragment, gdzie opisywałaś walczącego Faramira - jak to wszyscy byli w szoku, bo uważali go za romantyka. Widziałam to wszystko oczami wyobraźni, nawet się o to nie starając. Przepiękne <3 drugim ulubieńcem jest sama końcówka. Jest tak... prawdziwa. Tak przejmująca. Niepokojąca. Słów mi braknie, ale jestem na TAK i chcę jeszcze szybko <3 Obiecuję, że następnym razem skomentuję od razu, a w razie czego dźgnij mnie dzidą w tyłek, żeby przepędzić lenia z mojego organizmu XD dnia Wto 21:30, 14 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz |
Podobne
|