, [NZ] Na dnie szklanki ďťż

[NZ] Na dnie szklanki

Kto tam jest w środku?
Jest! W końcu, nareszcie, od dawna obiecywany kryminał. Ze szczególną dedykacją dla Fay - żeby wybaczyła mi to co zrobiła z nią w tym opowiadaniu czy raczej mini-powieści - bo planuję całą historię w co najmniej 5 rozdziałach. Co do prologu... no cóz. Nie jestem z niego do końca zadowolona. Nie jest to górnolotne, jednak może wywoła przy najmniej uśmiech na waszych twarzach. I tak dziwię się, że udało mi się to wyskrobać - to pierwsze tak długie moje autorskie opowiadanie ale żeby nie przynudzać... zapraszam do czytania! Cieszcie się tym co macie, bo rozdział pierwszy jeszcze potrzebuje trochę czasu żeby się napisać ;p a na koniec: odpowiednia nutka, żeby wejść w klimat prologu http://www.youtube.com/watch?v=9bWgU3rWWmM

PROLOG

Fay cisnęła kubkiem w ścianę. Biały pocisk poszybował przez pokój i roztrzaskał się na drobne, porcelanowe kawałeczki. Zdziwiona kobieta poderwała głowę znad ekranu laptopa i lekko nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na pełną fusów plamę, wolno rozrastającą się na kremowej ścianie. Westchnęła ciężko i przeczesała palcami skołtunione włosy. To już kolejny kubek w tym tygodniu… Jakiś czas temu nabrała denerwującego zwyczaju bezwiednego rzucania w najbliższą pionową powierzchnię wszystkim, co akurat miała pod ręką. Takim to sposobem ściana po prawej stronie jej biurka przyozdobiona była pokaźną już liczbą kwiecistych, różnokolorowych plam i zacieków. Fay zrezygnowanym ruchem zatrzasnęła laptop. Znów nie mogła pisać. Biała strona dokumentu cały dzień kłuła ją szyderczo w oczy, a czarne literki układające się w „Rozdział 5” na samym szczycie prawie tańczyły, naśmiewając się z jej niemocy. Wszystko pogorszył jeszcze telefon od wydawcy, który nie przebierając w słowach starał się zmobilizować ją do pracy. A ona po prostu nie mogła. Myśli momentalnie rozpierzchały się na cztery strony świata kiedy tylko zawieszała palce nad klawiaturą i choć miała tysiące pomysłów – nic nie trafiało na papier. Nawet jedna literka. Ba, nawet do napisania przecinka nie mogła się zmusić.
- Cholera – zaklęła bez przekonania, sięgając po stojącą na biurku szklankę z whiskey i pociągnęła zdrowy łyk bursztynowego napoju. Przymknęła z błogością oczy, czując przyjemne pieczenie w gardle i chwilową ulgę. Naprawdę się starała. Próbowała już chyba wszystkiego, nie szczędząc swej wątrobie alkoholu, a całemu organizmowi innych ciekawych substancji, jednak klawiatura nadal milczała jak zaklęta, a „Rozdział 5” szczerzył radośnie kły. Fay przez chwilę kręciła szklanką z resztką pozostałej w niej whiskey, po czym dopiła wszystko jednym haustem i wstała chwiejnie zza biurka. Odczekała, aż wirujący wokół świat uspokoi się na tyle, żeby widzieć w miarę wyraźnie drogę do kuchni i powędrowała powoli do najbliższego mebla. Za oknem już świtało, nieśmiałe słońce próbowało się przedrzeć przez niedokładnie zasunięte ciężkie kotary. Fay zasłoniła gwałtownym ruchem oczy przed jego blaskiem. Nawet nie zauważyła kiedy minęła cała noc. Po prawdzie, to już od dawna nie orientowała się w datach i porach dnia, odmierzając czas ubywającym z butelki alkoholem. Miała szczęście, że utrzymywała dobre kontakty z gospodynią kamienicy, która dostarczała jej kolejne kartony trunków. Schody na parter lubiły ostatnio tańczyć kankana, a Fay wolała im w tym nie przeszkadzać.
Powłócząc nogami wtoczyła się do ciemnej kuchni. Podeszła do zlewu, odkręciła wodę. I aż prychnęła, czując ukłucia lodowatych kropel na policzkach, kiedy przemyła kilkakrotnie twarz. No tak, znowu zapomniała zapłacić za rachunek. Typowe. Oparła się rękami o emaliowany, niegdyś biały zlew, słuchając szumu wody. Uspokajało ją to. Sprawiało, że wyobrażała sobie wodospady, ich ogrom i majestatyczność. I absolutne piękno. Kącik jej ust drgnął, kiedy wyobraziła sobie siebie samą otoczoną tym nieokiełznanym żywiołem. Zmywającym z niej cały brud parszywej codzienności i zostawiającym całkowicie czystą, odrodzoną niczym feniks z popiołów. Z cichym westchnięciem otworzyła oczy i zakręciła kran. Przez chwilę jeszcze pozwalała zabłąkanym, teraz już ciepłym kroplom spływać z czoła i sklejać jej rzęsy, po czym przetarła twarz ścierką wręcz wołającą z tęsknoty za pralką. Wiele można było powiedzieć o tej kuchni, ale nazwać jej wygląd „artystycznym nieładem” byłoby niedopowiedzeniem. Ogromnym. Stół zastawiony był butelkami z różnymi trunkami, zarówno pustymi jak i pełnymi. Wielobarwna tęcza pokrywałaby wszystkie ściany pomieszczenia, gdyby tylko przez szklane powierzchnie przeświecało słońce. Jednak rolety były opuszczone, a szara kuchenna poświata pozwalała jedynie na rozróżnienie kształtów poszczególnych mebli i nie zabicie się o kant stołu. Między butelkami i na szafkach walały się setki najróżniejszych rzeczy, które znalazły się tam niewiadomym sposobem i zadomowiły się na dobre wśród porozrzucanych ubrań i brudnych szklanek. Jednym słowem – melina. A jeszcze niedawno było to tak przytulne mieszkanko. Urządzone ze smakiem, pachnące świeżością i delikatną nutą cynamonu, ulatniającą się z jasnobrązowych świec ustawionych na parapetach. Zdradzające wyraźnie kobiecą rękę zamieszkującej je osoby. Teraz wszystko się zmieniło. Kwiatki zwiędły, powietrze stęchło, a jedyną jasnobrązową substancją w salonie była szybko ubywająca ze szklanki whiskey. Fay westchnęła. Najsmutniejsze było to, że tak naprawdę już ją nie obchodziło jak wygląda jej mieszkanie czy ona sama. „A co za różnica – pomyślała – marność nad marnościami… i tak dalej.”
- Bla bla bla… - mruknęła i podeszła do stołu stojącego pośrodku kwadratowej kuchni. Chwyciła jedną z do połowy już pustych butelek, po czym tylko lekko chwiejnym krokiem ruszyła w stronę salonu. Nagle przystanęła i oparłszy się o framugę drzwi kuchennych ryknęła ochrypłym śmiechem. Z głośników jej ukochanej wieży dobiegała właśnie piosenka The Damned – „Absinthe”. Fay przetarła oczy i spojrzała na szklany przedmiot trzymany w ręce.
- Absynt? Czemu nie? Tego jeszcze nie było… - nadal chichocząc i mamrocząc pod nosem podeszła do wieży i podkręciła głośność. Boże, dawno się tak nie śmiała…. Myślała, że już zapomniała jak się to robi. Jednak mięśnie, choć nieco zardzewiałe, zadziałały instynktownie znów rozciągając spierzchnięte usta w szerokim uśmiechu. „I can take all of your fears, transform the way you feel, welcome to the spirit world, where all your dreams are real…”. Fay potrząsnęła głową, po czym opadła bezsilnie na stojący w pobliżu fotel i zapatrzyła się w sufit. Melodia piosenki przepływała koło niej niczym rzeka, ale jej świadomość przestała rejestrować cokolwiek w chwili, gdy ciało zagłębiło się w rozkoszną miękkość. Sufit był taki piękny. Taki biały pośród tych różnokolorowych ścian. I jako jedyny nie wirował aż tak bardzo. Jedynie… kołysał się, falował delikatnie w rytm uderzeń jej serca, skutecznie wpychając ją w objęcia Morfeusza. Taki piękny…

Ocknęła się parę godzin później. A może było to tylko parę minut? Lub dni? Sama nie wiedziała. W pobliżu nie było żadnego zegarka, a zasłony były tradycyjnie zasłonięte. Sufit nie wydawał się już taki piękny, za to ściany przestały w końcu wirować jak szalone. Teraz tylko pulsowały, jakby pod wpływem oddechu. Fay przeciągnęła się powoli, aż wszystkie kręgi chrupnęły po kolei. Od drzemki w fotelu czuła się sztywna niczym kawałek deski z ogrodzenia wokół kamienicy. Oczy łzawiły jej od stęchłego powietrza wypełniającego niewietrzony od dawna pokój. Przetarła je lewą dłonią, po czym podniosła się z trudem. Ludzkie potrzeby wzywały, a pusty dokument w Wordzie ciążył nad jej głową niczym starogreckie fatum. Energicznie skierowała się w stronę łazienki, ale nie zrobiła nawet jednego kroku, gdy potknęła się o leżącą pod nogami butelką, która musiała wysunąć się z jej dłoni podczas snu. Z cichym okrzykiem zanurzyła się z powrotem w miękki plusz fotela. „Nie ma mowy. Zostaję tutaj!” – pomyślała, odkopując ze złością szklany przedmiot na drugi koniec pomieszczenia. Butelka z głośnym brzękiem uderzyła o nogę biurka, ale na szczęścia nic jej się nie stało.
- Skubane bydlę – mruknęła z niechęcią Fay. Odetchnęła głęboko. Nie miała zupełnie ochoty się stąd ruszać. Było jej tak miękko i błogo… Nagle jej wzrok przyciągnął ciemny kształt na tle zaciągniętych kotar. Co prawda cały pokój pogrążony był w mroku, a jedyne światło stanowiły napisy na wieży i lampka na biurku. Jednak ten mrok był zwyczajny. Naturalny, codzienny, taki do jakiego była przyzwyczajona. Otulał ją niczym kołdra , pieszczotliwie i delikatnie. Ale tamten cień… on nie otulał. On dusił. Fay poczuła jak włoski na jej karku podnoszą się jak przy podmuchu zimnego powietrza. I rzeczywiście, tuż przed swoją twarzą dostrzegła biały dym zmrożonej pary, wydobywający się z jej uchylonych ust. Poczuła gęsią skórkę, gdy temperatura w pokoju spadła o kilkanaście stopni. Zrozumiała. Przerażenie ścisnęło ją za gardło, uniemożliwiając cisnący się na wargi krzyk - rozpaczliwy krzyk śmiertelnego strachu. Mogła tylko bezwolnie patrzeć jak cień zafalował i oderwał się od czerni kotar. Była jak sparaliżowana. Nie mrugała. Zapomniała nawet o oddychaniu. A wtedy na środku pokoju stanął On. Powoli uniosła wzrok, kierowana raczej siłą jego żelaznej woli niż własnym odruchem i spojrzała mu w oczy. Uśmiechał się. Powoli nachylił się, hipnotyzując ją swym wygłodniałym spojrzeniem. Wiedziała, że nie ma szans.

Nigdy nie miała. dnia Czw 21:19, 30 Sie 2012, w całości zmieniany 2 razy


Wyjdę na sadystkę, ale cóż... Jakie to jest fajne! ;)

I zrobiłaś nam z Fay alkoholiczkę. O wiele rzeczy bym ją podejrzewała, ale akurat nie o to. Chociaż biorąc pod uwagę jej rychły zgon, to chyba niezbyt istotne.

Świetnie piszesz, Sol. Czyta się to lekko i przyjemnie. Klimat jest lekko psychodeliczny, ale przede wszystkim cudnie mroczny. I to wciąga. Od pierwszych słów. Bo kimże jest On?

Cóż, strasznie się cieszę, że w końcu się za to zabrałaś. I czekam na więcej. I na siebie.

Wena życzę!

T.L.

PS: Tylko bez kropeczki w tytule. ;) dnia Pią 23:42, 04 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy

„A co za różnica – pomyślała – marność nad marnościami… i tak dalej.”

Kwiik XD dnia Pią 23:39, 04 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Wy... wy... WY ZUE KOBIETY!!! XD Jak mogłyście mnie uprzedzić, no?! Obie!!! XD

<zaklepuje, żeby ktoś na trzeciego jej się nie wpie.. Khhh XDD>

Żartuję, kocham was XDD Ale ten tekst kocham najbardziej!!! <333

<leci pisać komentarz właściwy, choć to będzie trudne XD>

Edit:

Solniczko, to jest AWWWWWWWWWWWWW! I MRRRRRRRRRRRRR!! I KWIIIIIIIIIIIIIK!!!

Ja wiem, że to dopiero prolog, ale już mnie rozwalił, bo przecież nie znając mnie, khhh, bardziej osobiście, odgadłaś to, w jakim stanie jestem, gdy piszę w nocy i w jakim stanie jest wtedy mój pokój XD Od tygodnia jakoś np. zapominam odsłonić żaluzji, bo piszę "Laskę" XDD A na parapecie mam pokaźną kolekcję kubków, pustych butelek po wodzie, opakowań po jogurtach... Kwiiiiiiik XDD

Bardzo, bardzo mi się podoba ta twoja wersja mnie, jest urrrroczo dekadencka, meliniarska i mhraśna pod względem bycia niezrozumianym pisarzem bez weny XDD

No i któż to jest ten Cień, ta Groza, ten Mrrroczny Żniwiarz zza Zasłony?? XD

Awww, totalnie niekonstruktywnie to komentuję, ale zapowiada się genialnie i aż zaczynam żałować, że tak szybko zostanę uśmiercona, bo jeszcze bym sobie poczytała o samej sobie XDD

KOCHAM CIĘ, SOLNICZKO!! <333

I masz świetny, lekki styl, by the way :D dnia Pią 23:46, 04 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy


No nie czwarta durny brat zabrał kompa<złość nad złościami>.

Cholera Fay i alkoholizm GENIALNE, przydałyby się jeszcze uzależnienie od narkotyków<Fay nie zabijaj>.

Sol piszesz wspaniale no po prostu GENIALNIE.
Kocham Cię za to co napisałaś i nie mogę się doczekać aż napiszesz więcej.

Może następnym razem będę w pierwszej trójce<zaciera ręce z nadzieją>.
Sol, siedząc w niewielkim, raczej uporządkowanym pokoiku do którego wpływają figlarne promienie popołudniowego słońca poczułam chaos i mrok pomieszczenia, w którym umieściłaś Fay. Na ten krótki moment (dlaczego ten prolog nie jest dłuższy? D:) moja prezencja zniknęła, a chłonięcie obrazów mieszkania zapijaczonej <Fay, nie obrażaj się!> pisarki okazało się niezwykle wręcz wciągające. Strasznie podoba mi się twój styl, zabawa z opisami i stopniowanie napięcia przez te opisy właśnie. Czymś cudownym i zgrabnie pobudzającym wyobraźnię wydało mi się dodanie takich drobnych szczególików 'uczłowieczających' postać. Choćby to rzucanie kubkami w ścianę, z którego już wysuwa się pewien obraz bohaterki, tudzież - ofiary. Przechodząc do wątku kryminalnego - zabójca! Cóż mogę rzec: lubię niezidentyfikowane cienie ciemniejsze od mroku panującego w pomieszczeniach :3

Pisz dalej, czekamy!

A.
Solniczko moja droga, czy ja już Ci mówiłam, że potrafisz tak magicznie opisywać sytuacje, że od razu widzę je przed oczyma? Bo potrafisz! Klimat też stworzyłaś po prostu cudny, taki mrrroczny i w ogóle! XD Czekam na wiecej i zachodzę w głowę, jaka będzie moja rola w tym wszystkim.

P.S. Biedna Fay XD

P.S.2 To jest genialne XD

P.S.3 Konstruktywny komentarz poszedł się ... (wstawić właściwe słowo XD)
Oto jest! Rozdział numer jeden! Może nie za długi, ale tak jak obiecywałam, przed końcem czerwca. I dedykuję go Eve. Bo robi piękne rzeczy i motywuje mnie do pracy

ROZDZIAŁ I

Mimo trwającej w najlepsze zimy ten dzień jakby przeczył dacie, drwiąc jej bezczelnie prosto w twarz. Słońce od samego ranka dzielnie świeciło na nieboskłonie sprawiając, że zalegające wszędzie imponujących rozmiarów sterty śniegu skrzyły się w jego promieniach niczym diamentowe wzgórza. Spoglądając przez okno w niebo każdy mieszkaniec Londynu bez zastanowienia powiedziałby, że tak naprawdę nadeszło już lato, a ostatnie dzielące je od grudnia miesiące jakimś dziwnym sposobem minęły w ciągu jednej nocy. Jednak tak nie było i zamiast planować wakacje, opatuleni od stóp do głów i obładowani różnymi paczkami londyńczycy przedzierali się od jednego sklepu do drugiego, usiłując skompletować świąteczne zakupy. Bez wątpienia była to zima jeśli nie stulecia, to na pewno dziesięciolecia. W pierwszych dniach uporczywe zamiecie sparaliżowały ulice całego miasta, a tłumy ludzi sparaliżowały galerie handlowe, pustosząc masowo wszystkie półki zawierające cieplejsze ubrania. Nikt się nie spodziewał takiego buntu pogodowego na Wyspach Brytyjskich i o ile dzieci były wniebowzięte, mogąc w końcu ulepić porządnego bałwana, o tyle wśród dorosłych zapanowały wisielcze nastroje. Bo któż byłby szczęśliwy, odśnieżając auto pod ciężkim granatowym niebem o pogańskiej godzinie 6 nad ranem, trzęsąc się przy 15-stopniowym mrozie i przeklinając pod nosem. Jedno można było Londyńczykom przyznać bez cienia wątpliwości – nie byli zwolennikami zimy. Ani wczesnej, ani późnej, ani tym bardziej śnieżnej i mroźnej. Nie byli do niej przyzwyczajeni przy łagodnym, wyspiarskim klimacie swojego kraju. Dlatego też, co wielu ludziom z kontynentu mogłoby się wydać śmieszne, już przy pierwszych kilkunastu centymetrach śniegu ruch został skutecznie zatamowany, a na ulicach Londynu, jak i wielu innych angielskich miast, zapanowała panika. Poczty nie pracowały, w spożywczakach brakowało towaru, autobusy nie kursowały... Za to szpitale i przychodnie pracy miały aż nadto. Nastała epoka przeziębień i grypy, co druga osoba chodziła z pijacko czerwonym nosem wielkości Pałacu Buckingham i kichała z siłą małej trąby powietrznej. Ponadto nieprzyzwyczajeni do śliskiej nawierzchni Anglicy często swoją heroiczną drogę do pracy kończyli tuż za rogiem, na latarni lub hydrancie. Zdecydowanie nie był to okres przyjazny Londynowi i lwia część mieszkańców wyglądała już z utęsknieniem jego zakończenia, mimo iż była dopiero połowa grudnia. Co tu dużo mówić – nie jest to miasto podobne Moskwie, gdzie ponoć białe niedźwiedzie chodzą po ulicach. Jednak dzisiejszy dzień był zupełnie inny. Jasny, pogodny, budzący nadzieję na szybsze nadejście wiosny. Co prawda synoptycy zgodnie zapowiadali rychły powrót śnieżyc i szaroburego, zasnutego chmurami nieba, lecz Londyn wiedział swoje. W związku z tym, mimo nadal uciążliwego zimna, już od samego ranka ludzie z nową energią chwycili za łopaty do odśnieżania i ze świeżo nabytą ostrożnością wyruszyli oblodzonymi ulicami miasta do pracy. W jednym z tych sunących powoli samochodów siedziała Detektyw Inspektor Tina Aquilone z londyńskiego Wydziału Zabójstw. Długi, gruby, czarny warkocz przerzuciła przez prawe ramię, żeby móc wygodnie rozsiąść się w fotelu. Stała właśnie w korku w centrum Londynu, była 8 rano, a słońce oślepiało ją, odbijając się miliardach drobinek zalegającego na chodnikach śniegu. Od pół godziny starała się dobrnąć do Waterloo Bridge, a dalej do Welling, przemierzając opanowane przez zimę ulice Londynu. Uśmiechnęła się wbrew sobie, słysząc dobiegające z głośników pierwsze nuty „Snow is falling”, podkręciła głośność i korzystając z tego, że utknęła między czarnym fordem i ognisto pomarańczowym garbusem, zaczęła śpiewać na cały głos. Co z tego, że była poważną panią inspektor i jechała właśnie na miejsce zbrodni? Oczywiście przejmowała się ofiarą, kimkolwiek ona była… ale, na litość Boską, była Włoszką. A dla Włocha Boże Narodzenie było świętością, nawet w tej całej angielskiej komercyjnej otoczce. Podjechała parę metrów do przodu, wystukując jednocześnie rytm piosenki na kierownicy. Facet ze stojącego po jej prawej stronie auta spojrzał na nią dziwnie, ale Tina tylko zaśmiała się i dalej tańczyła na przednim siedzeniu swojego czarnego camaro. Uspokoiła się dopiero, kiedy piosenka się skończyła, a z radia popłynął jakiś nieznany jej przebój lat ostatnich. Odetchnęła i wypiła ostatni łyk kawy z trzymanego cały czas w dłoni kubka, po czym odłożyła go ostrożnie na siedzenie po lewej stronie. Nie chciała zabrudzić obicia fotela swojego ukochanego cacka z 67 roku. Teraz już takich nie robili, solidnych, pięknych i nie do zdarcia. Dlatego właśnie nigdy nie zgodziła się na jazdę służbowym autem. Zdecydowanie wolała przemieszczać się swoją ‘dziecinką’, zamiast –wbrew pozorom- bardziej rzucającym się w oczy czarnym SUVem. Albo, co gorsza, samochodem policyjnym z prawdziwego zdarzenia, z obrzydliwymi kogutami i charczącym niczym zarzynany jeleń. Spojrzała na zegarek. Znowu była spóźniona. Technicy na pewno byli już tam od dawna i to był jedyny plus całej sytuacji. Przynajmniej nie musiała czekać, aż skończą zabezpieczać miejsce zbrodni. Inna sprawa, że Lai też już musiała tam być. Oczyma wyobraźni Tina ujrzała jej pełną dezaprobaty minę i dziwacznie zmarszczona brwi. Niecierpliwie przebierające palce. Usłyszała komentarz…
- Cholera – zaklęła bez przekonania. Raczej dla zasady, z uśmiechem na kształtnych ustach. Nigdy nie zrozumiała jak to możliwe, że jej partnerka zawsze była w stanie dotrzeć na miejsce zdarzenia na długo przed nią. Przecież obie musiały przedzierać się przez zatłoczone ulice Londynu, próbując dojechać pod wskazany adres najszybciej jak się dało. Mimo to Tinie nigdy nie udało się wyprzedzić Lai. Zawsze musiała trafić na jakiś korek, wypadek, szkolną wycieczkę przechodzącą przez ulicę… koniec końców jej spóźnialstwo było już przysłowiowe i nikogo nie dziwiło. Nadrabiała to profesjonalizmem i wcale nie odrobiną despotyzmu w pracy. Była ekscentryczna, wiedziała czego chce i do tego dążyła, a co najważniejsze – uwielbiała swoją pracę. I, trzeba to przyznać, była w niej cholernie dobra. Mimo stosunkowo młodego wieku była już legendą londyńskiej policji i każdy żółtodziób z Wydziału Zabójstw chciał z nią pracować. Na ich szczęście, nie wytrzymywali długo jej subtelnej ironii porównywalnej z ciosem topora i rezygnowali przed dotarciem do etapu sarkazmu. Aż do czasu Lai. Była pierwszą osobą, która nie chciała pracować z Tiną. Nie dlatego, że jej nie podziwiała, wręcz przeciwnie. Ale została do niej przydzielona przymusowo tuż po przenosinach z Wydziału Antynarkotykowego, jeszcze zanim miała na poważnie styczność z jakąkolwiek sprawą morderstwa. Trzeba przyznać, że stało się tak głównie dlatego, że nie pracowała w policji pierwszy rok. Nie była całkowitym żółtodziobem, który z krawężnika trafił do biura detektywa, umiała sobie radzić w sytuacjach stresowych, a poprzednio zajmowała całkiem wysokie stanowisko, przeprowadzając antynarkotykowe obławy. Poza tym, wbrew pozorom, obie kobiety były do siebie bardzo podobne. Czy raczej uzupełniały się nawzajem. Szef, w przypływie lepszego humoru, zwykła mawiać, że gdyby któraś z nich była mężczyzną, stanowiłyby idealną parę. I jakkolwiek obie by nie oponowały, taka właśnie była prawda. Tina była ekscentrycznym narwańcem, a Lai wiecznym stoikiem, potrafiącym zgasić swoją partnerkę choćby jednym spojrzeniem. Były dobrze naoliwioną, pracującą na najwyższych obrotach machiną do tropienia wariatów z siekierami w rękach i były z tego dumne. Fakt, że łączyła je dziwna i pokręcona przyjaźń w ich oczach schodził jakoś na drugi plan.
- No szybciej, do jasnej… - warknęła Tina, naciskając klakson. Wskazówka jej srebrnego zegarka na rękę przesuwała się nieubłaganie, odmierzając kolejne minuty spóźnienia. Gdyby nie to, że na miejscu zbrodni była najwyższa stopniem, miałaby w tej chwili nieźle przechlapane. Przymknęła na moment oczy, wybijając jednocześnie palcami dziki marsz niecierpliwości na kierownicy, po czym nadal nie uchylając powiek sięgnęła do kieszeni kurtki. Wyjęła telefon i szybko wybrała pierwszy na liście numer.
- Tak, miłości mego życia? – usłyszała ociekający pokrywającą irytację słodyczą głos swojej partnerki. Lai była uczulona na spóźnialstwo, jako że sama wszędzie pojawiała się średnio pół godziny przed czasem. Poza tym wczesna godzina raczej nie poprawiała jej pozytywnego nastawienia do reszty świata.
- Spóźnię się.
- No co Ty nie powiesz?
- Lai, ja tu cierpię – jęknęła Tina podjeżdżając 2 metry do przodu i zaciągając ręczny – utknęłam w korku na Kingsway.
- Nie chrzań, Aquilone – parsknęła Lai, po czym westchnęła ciężko – W takim razie nie będę czekać, idę przesłuchać świadka. O ile uda mi się coś wyciągnąć z tej histeryczki. Bądź tak miła i przywieź kawę. Dużo kawy – dodała nieznoszącym sprzeciwu głosem i rozłączyła się bez uprzedzenia. Tina pociągnęła nosem i spojrzała sceptycznie na ciągnący się przed nią rząd samochodów. „ A zapowiadał się taki miły i spokojny poranek…”

****
Dotarła na miejsce zbrodni dokładnie 28 minut później. Wąska ulica była już całkowicie zapełniona zaciekawionym tłumkiem sąsiadów i, pomimo wczesnej godziny i wielu stopni poniżej zera, złaknioną sensacji armią reporterów. Na chodniku przed staromodną, prawdopodobnie zabytkową kamieniczką urzędowali funkcjonariusze pilnujący porządku. Sam budynek nie wyróżniał się niczym szczególnym. Umieszczony był w rzędzie podobnych, nieco zabrudzonych wiekiem bliźniaczych kamienic. Frontowa ściana była pospolicie szara. Uroku kamieniczce dodawały jedynie białe okiennice i widoczne za szybami różnobarwne zasłony. Od frontu budynku, tuż przed niskim płotem otaczającym maleńki przydomowy ogródek, rozciągnięta była charakterystyczna żółta taśma. Robin z biura patologa zwykł nazywać ją Słoneczną Tasiemką. I choć ze wszech miar nie było to określenie adekwatne ani nawet specjalnie wyszukane – bardzo szybko przyjęło się w Wydziale Zabójstw. Zresztą, jak zdecydowana większość Robinowych powiedzonek. Cóż zrobić – pracując w takim miejscu nawet najmniejsza odskocznia w stronę żartu była wysoce pożądana. Nawet w wykonaniu ostatniego błazna Londynu. Nawet jeśli górnolotność tej odskoczni była tak denna, że z głębokości wołała o dobicie. Nawet jeśli ten czarny humor zasługiwał na moralną naganę wielkości Afryki.
Teraz Robin z pogodnym wyrazem twarzy wyciągał z karetki torbę z narzędziami swojej szefowej. Ubrany był w granatowy kombinezon. Czarne włosy niemal wchłaniały nieśmiałe słoneczne światło i ostro kontrastowały z raczej bladą cerą. Był na ostatnim roku specjalizacji i odbywał praktykę w biurze patologa sądowego. Często mawiał, że marzył o tym od dzieciństwa. Zaś Lai mawiała, że to wybitnie makabryczne marzenia jak na dziecko. I wcale się nie zdziwi jeśli Robin wyrośnie na seryjnego mordercę specjalizującego się w szlachtowaniu swoich ofiar. W tym momencie z reguły Robin wyrażał nadzieję, że Laili uda się go złapać i zakuć w kajdanki… Wszyscy w Wydziale wiedzieli, że prędzej czy później się pobiorą. Sami zainteresowani też najprawdopodobniej zdawali sobie z tego sprawę. Tina miała tylko nadzieję, że po ślubie się nie zmienią. Byli niesamowicie barwną parą i ciężko byłoby ich stracić. Powoli manewrowała w tłumie gapiów, aż w końcu udało jej się zaparkować tuż obok karetki. Skinęła głową Royowi, wsunęła odznakę do kieszeni, chwyciła tackę z wciśniętymi w nią kubkami kawy i wysiadła z wozu.
- Czołem, pani Inspektor! – zawołał w jej stronę Robin. Zatrzymał się na chwilę, poprawiając zsuwającą się z jego ramienia torbę – Sierżant Morgan już na panią czeka – zakomunikował, puszczając jej oczko i uśmiechając się szelmowsko. Dziwnie było go słuchać, kiedy starał się utrzymać profesjonalizm w miejscu pracy. Jego zachowanie zwykle przeczyło wypowiadanym słowom, przez co cała sytuacja wypadała nieco komicznie. Jednak jeśli Szefowi to nie przeszkadzało, Tina również nie miała zamiaru się czepiać. Przykaz był jasny. Na miejscu zbrodni pełen profesjonalizm. Robin się starał i to było ważne. Zresztą – nie będzie się już musiał długo starać. Kiedy w końcu zostanie oficjalnym patologiem i policyjnym konsultantem, będzie mógł wrócić do swojego „laiusiowania”. Tina uśmiechnęła się mimowolnie i pokręciła z rezygnacją głową.
- Czy Ty kiedykolwiek zachowujesz powagę? – spytała, doskonale znając odpowiedź. Zaś Robin uśmiechnął się jeszcze szerzej i zniknął w drzwiach wejściowych kamienicy. Tina wyłuskała z tacki jeden z kubków z gorącą kawą i pociągnęła długi łyk. Lekko gorzki napój spłynął po jej przełyku, rozgrzewając od środka w ten chłodny mimo słońca poranek. Miała wrażenie, że cały zebrany wokół niej tłum znajduje się za ścianą, gładką ścianą z grubego szkła. Jakby Słoneczna Tasiemka była granicą oddzielającą dwa zupełnie odmienne światy. Tutaj ona rządziła, niepodzielnie i z całą swą łaskawością. Może nie świadczyło to o niej najlepiej, ale lubiła to poczucie władzy, którą miała na miejscu zbrodni. Stawała się artystką, zaś otoczenie było pustą kartką, którą w miarę prowadzenia śledztwa zapełniała faktami i domysłami niczym najbardziej wyrafinowanym pejzażem. Była cholernym Picassem Scotland Yardu i doskonale o tym wiedziała. Nie omieszkała też wspominać o tym Szefowi przy każdej nadarzającej się okazji.
Tina przeszła przez drzwi kamienicy i powoli, starając się nie rozlać trzymanej w dłoniach kawy, zaczęła wspinać się po schodach. Przez cały czas mijali ją zabiegani konstable i technicy, witający ją przelotnym „Dzień dobry, pani Inspektor” i skinieniami głowy. Żaden się o nią nie otarł. Mimo, iż tak wysoki rangą oficer dostarczający kubki z kawą był niecodziennym widokiem, niezmiennie czuli respekt. Więc wymijali ją niczym baletnice z „Jeziora Łabędziego”. A Tina pokonywała kolejne stopnie, aż dotarła na trzecie, ostatnie piętro kamienicy. Pomalowane na bordowo drzwi z mosiężną dziewiątką otwarte były na oścież. Wyglądały na dość stare, zresztą jak wszystko w tym budynku. Klatka schodowa była wąska, zacieniona. Wręcz mroczna, mimo palących się świateł i okien na półpiętrach. Ściany pokryte były brązową tapetą w drobne wzorki, jednak jednoznaczne określenie barwy zakrawało wręcz o cud. Wszystko jakby się rozmywało, przytłoczone i wygładzone szarością minionych lat. Również kuta balustrada wyglądała na relikt przeszłości. Była to ciężka konstrukcja z drewnianą, wypolerowaną setkami dotykających jej dłoni poręczą i niesamowicie wijącymi się metalowymi kwiatami. Bez wątpienia był to zabytek i chociaż kamienica była nieco zaniedbana, całość sprawiała, wbrew pozorom, dość miłe i przytulne wrażenie. Tina złapała się na tym, że rozglądając się po wnętrzu poczuła ukłucie współczucia dla właścicielki. Najprawdopodobniej część jej obecnych lokatorów przeprowadzi się przy najbliższej nadarzającej się okazji. A pod numerem dziewiątym w ogóle nieprędko ktoś zamieszka. Małe mieszkanko w Welling będzie świeciło pustkami przez najbliższe parę lat. A może nawet już zawsze. „Szkoda takiego ładnego miejsca” pomyślała z nostalgią porucznik, po czym weszła do mieszkania. I przystanąwszy na wycieraczce tuż za drzwiami, uśmiechnęła się, unosząc nieznacznie prawy kącik ust. Pomieszczenie było ciemne, zatłoczone i zagracone. Dokładnie takie, jakie lubiła. Poczuła dreszcz podniecenia. Lubiła zaczynać nowe sprawy. Już miała podejść do ustawionej mniej więcej po środku salonu sofy, ale spojrzenie jej partnerki osadziło ją w miejscu. Inspektor Laila Morgan siedziała właśnie obok trzęsącej i zanoszącej się szlochem przysadzistej kobiety w średnim wieku i uspokajająco gładziła jej ramiona. „Gospodyni” pomyślała automatycznie Tina, zauważając mimowolnie, że sofa jest dziwnie znajoma. Zignorowała jednak to odczucie i jeszcze raz obrzucając spojrzeniem Lai, bez słowa podała kartonową tackę z kawą przechodzącemu obok konstablowi. Wiedziała co ma zrobić. Z reguły to jej partnerka zajmowała się nieprzyjemnym obowiązkiem rozmowy z rozhisteryzowanymi świadkami. Zdecydowanie lepiej radziła sobie z pocieszaniem. Wykazywała do tego naturalne zdolności – miała cierpliwość. I empatię. Nawet jeśli nie okazywała tego na co dzień. A to już o dwie niezbędne do tego cechy więcej niż Tina. Potrafiła siedzieć bez słowa, choćby godzinami, służąc świadkowi swoim cichym wsparciem. A potem narzekała na to siarczyście.
Tina rozejrzała się po salonie. Był dość staroświecki i przytulny. Ze stojącej na regale wieży sączyła się cicho muzyka. Nikt jej nie wyłączył, więc musiała już tak stać w chwili, kiedy pierwsi funkcjonariusze tu dotarli. Czyli od chwili śmierci ofiary. Podeszła do znajdujących się najdalej po prawej drzwi. A raczej zasłony z delikatnie ocierających się o siebie i brzęczących drewnianych koralików, zawieszonej w pustej framudze. Kuchnia. Na razie urzędował w niej tylko jeden technik z Nikonem zawieszonym na szyi. Akurat notował coś zawzięcie w małym bloczku z wyrywanymi kartkami. Na okrągłym stoliku, oznaczone numerami do zdjęcia, stały butelki. Cały arsenał. Tina pokręciła głową i wycofała się cicho do salonu. Istna melina. W całym mieszkaniu panował zaduch. Wyraźnie czuć było smród rozkładającego się ciała. Okien z pewnością nie otwierano już od długiego czasu. Ani nie odsłaniano ciężkich zasłon, niewątpliwie siedliska kurzu i roztoczy.
- Ktoś tu najwyraźniej bardzo nie lubił świata – mruknęła Tina, naciągając na dłoń jednorazową białą rękawiczkę i delikatnie uchyliła zasłaniający szyby gruby materiał. Za oknem nadal świeciło słońce, nic sobie nie robiąc z rozegranego pod numerem dziewiątym dramatu. Po chwili zasłona opadła na dawne miejsce. Tina spojrzała w lewo. Tuż obok niej pod ścianą, skierowane bokiem do okna, stało biurko, a na nim zamknięty laptop. Mebel szczelnie przykrywały najróżniejsze papiery, czyste kartki, długopisy, szklanki. Ściana obok upstrzona była różnokolorowymi plamami, jakby ktoś rzucał w nią kubkami z kawą. Lub alkoholem. Na potwierdzenie tego pomysłu z podłogi świeciły bielą szczątki roztrzaskanego kubka. Tinie nieprzyjemnie skojarzyły się z bielą wypolerowanych kości. Nagle coś na biurku przykuło jej uwagę. Spod zielonego, wysłużonego zeszytu wystawało pióro. Czarne, eleganckie, wyglądające na drogie pióro z czerwoną zakrętką. Malowaną na zamówienie Inspektor Tiny Aquilone. Potrząsnęła głową. To musiała być pomyłka. Bo skąd niby pióro należące do jej najlepszej przyjaciółki znalazłoby się na miejscu zbrodni? Tina z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy powolnym ruchem wyciągnęła pióro spod zeszytu. Położyła pióro na rozwartej dłoni. Obejrzała pióro z bliska. I była pewna. A raczej była pewna, ale nie chciała się do tego przyznać nawet sama przed sobą. Nieco chwiejnym krokiem skierowała się w stronę sypialni. Przekroczyła próg i utonęła w blasku policyjnych, potężnych reflektorów i lamp błyskowych aparatów. Przez chwilę stała oślepiona, a potem jej wzrok padł na zwisające za sznurze z żyrandola ciało. W pokoju unosił się nieprzyjemny metaliczny zapach krwi i odór psujących się wnętrzności. Gdyby nie to, że całe mieszkanie było szczelnie zamknięte od co najmniej czterech dni, muchy i inne insekty urządziłyby sobie ucztę stulecia.
- Co tutaj mamy? – spytała Tina, próbując zachować swój zwykły spokój i nonszalancję. Krzątająca się przy ciele doktor Sol Tornsen obróciła w jej stronę głowę. Ubrana była w typowy dla patologów granatowy kombinezon i czarne robocze buty. Długie, niemal białe włosy spięła w luźny kok. W jednej dłoni trzymała probówkę, a w drugiej pensetę.
- Kobieta, około trzydziestki, powieszona – odparła melodyjnym głosem z ledwo słyszalnym obcym akcentem – Rana szarpana brzucha. Z całą pewnością morderstwo. Wisi tu od jakichś 48 godzin, ale dokładny czas zgonu będę mogła ustalić po zrobieniu testów. Bardzo paskudny przypadek, wygląda jakby przed powieszeniem ktoś poszczuł na nią rottweilera. W mieszkaniu znaleźliśmy dokumenty, ale nie jesteśmy pewni czy należą do denatki.
- Imię…. – wychrypiała kobieta, z pewnym zaciekawieniem zauważając, że trzęsą jej się dłonie – Na kogo wystawione są dokumenty? – w tym momencie trącone ręką doktor Tornsen ciało zakołysało się lekko i nagle Tina spojrzała wprost w otwarte, szkliste i niewidzące oczy ofiary. Wciągnęła ze świstem powietrze.
- Faye. Faye Mavelle Winchester. dnia Czw 21:25, 30 Sie 2012, w całości zmieniany 2 razy
Ha mój będzie pierwszy komentarz, ale nie wiem kiedy go dodam, bo najpierw trzeba przeczytać, a to chyba jutro, ale i tak będę miała pierwsze miejsce.
Ale to napisałam chaotycznie, to ze szczęścia. <Zaczyna czytać>

Sol, nie da się tego opisać, a jakie nazwiska, nie wiem czemu ale bardzo fajnie mi się kojarzą.
Wszystko opisałaś, jakbyś tam była. Reakcja Tiny na pióro i to, że nie chciała dopuścić do siebie choćby podejrzenia, że to prawda i że Fay jest ofiarą po prostu mnie rozwaliło. Musze lecieć jutro trzeba wstać do szkoły, ale wiedz, że jeszcze zmienię ten post.

Faye. Faye Mavelle Winchester.

KOCHAM CIĘ <333

*leci czytać*

EDIT: O Boru, Solniczko, to jest boskie!!! Naprawdę, spodziewałam się czegoś takiego, no wiesz, lekkiego i kwikaśnego, a ty naprawdę rozpracowałaś ten kryminał od podstaw, powymyślałaś całe tło i w ogóle... Łał! I jak świetnie się to czyta! Te opisy, perełki, no i fokle... Jeju, jestem pod wrażeniem :D Już polubiłam całą tę zgraję, razem z Tiną, Lai, Robinem i skandynawską Sol na czele ^^. Co prawda liczyłam, że będzie troszkę więcej o mnie, a na razie tylko dyndam i łypię, ale cóż - taki los denata. XD

Nie mam pojęcia, co mogłabym jeszcze napisać poza tym, że wszystko się rozkręca i zapowiada bardzo smakowicie, a przy tym jest takie urocze, stylizowane i awwwwwwwwww! :D

Czekam na więcej! <3

(Kwiiiiik, ale czy tylko ja shippuję femmeslash Lai/Tina? XD Dziewczyny, wybaczcie! XD) dnia Pon 23:03, 18 Cze 2012, w całości zmieniany 2 razy

I tak gwoli ścisłości, to ja się lubię spóźniać XDD
Czepiasz się. Tak gwoli ścisłości, to mogłabym powiedzieć, że jestem blondynką, nie piję kawy i absolutnie nie śpiewam, nawet na okoliczność Bożego Narodzenia. A nie mówię. ;)

PS2: A tak gwoli ścisłości - nadal strajkuję. dnia Wto 20:45, 19 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz

Na ich szczęście, nie wytrzymywali długo jej subtelnej ironii porównywalnej z ciosem topora i rezygnowali przed dotarciem do etapu sarkazmu.
Była cholernym Picassem Scotland Yardu
dziwacznie zmarszczona brwi
szkolą wycieczkę dnia Czw 14:36, 28 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Też napiszę później, bo to kwiiiik, cudne <3 i mam Księcia! I tak gwoli ścisłości, to ja się lubię spóźniać XDD

OBIECANY EDIT <3

Kwiiiiiik, Sol XD Za każdym razem kiedy to czytam, nie mogę przestać się śmiać, nawet jeśli trup Fay wisi w sypialni, a biedna Tina identyfikuje zwłoki. I gdyby nie to, że uwielbiam Robina (Słoneczna Tasiemka <3), też bym chyba szipowała Lai/Tina Cudowne, przecudowne dialogi, opisy, klimat i w ogóle wszystko XD Koooocham Cię! I Wena więcej! <3 dnia Czw 20:16, 30 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
Zapraszam serdecznie do czytania i KOMENTOWANIA ;P ze spraw ważnych i ważniejszych - jednak powróciłam do Inspektor i Sierżant. Gdzieś tak ostatnio wyczytałam i stwierdziłam, że jednak bardziej mi pasuje. Więc jest a rozdział dedykuję Lai. Bo skomentowała w końcu ^^ Bon apetite!

ROZDZIAŁ 2

To dziwne uczucie – patrzeć na swoje ciało. Chociaż „dziwne” nie do końca odzwierciedlało tą sytuację. „Dziwne” może być chodzenie w kożuchu latem albo nielubienie pizzy. Ale to co przeżywała w tej chwili było… Cóż, najłatwiej jest przyznać, że po prostu nie dało się tego ubrać w słowa. Pokój był zatłoczony. Ściany, odmalowane jej własnymi rękami zaledwie rok temu, jeszcze nigdy nie widziały takiej liczby osób na raz. Nieznanych jej osób. Które wkroczyły w jej cichą oazę, w jej ukochane mieszkanko z rozmachem i ciężkimi buciorami i nie zanosiło się na to, że szybko stąd znikną. A ona przecież chciała tylko spokoju. Ciszy. W końcu czuła się całkowicie bezpieczna. Więc dlaczego, do diabła, jej przeszkadzali?! Niech już sobie pójdą i zabiorą te cholerne reflektory. Bolały ją od nich oczy. Westchnęła. Te wszystkie nieznajome twarze tak podobne do siebie …. Oprócz jednej. W drzwiach stała Tina. Była blada i jakby roztrzęsiona. I to było tak nie podobne do jej przyjaciółki, że aż się roześmiała. To Tina była zawsze silna. Wybuchowa, emocjonalna, ale silna. Niewiele rzeczy mogło nią wstrząsnąć. Była ulepiona z najtwardszej gliny, dlatego spoglądanie teraz na jej niemal przezroczystą twarz i drżące ręce było tak surrealistyczne. Prychnęła. Surrealizm? Błagam. Przed chwilą analizowała układ swojego ciała, a teraz widok jej zszokowanej przyjaciółki wydawał się jej surrealistyczny? Paranoja. Tak, tak właśnie myślała. Pieprzona pośmiertna paranoja. Tina weszła właśnie do pokoju i podeszła do lekarki. W dłoni ściskała pióro z bordową nasadką.
A Faye Mavelle Winchester siedziała po turecku na swoim ogromnym łożu i niezauważona przez nikogo, kontynuowała hipnotyczne wpatrywanie się w swoje zwisające z sufitu ciało.

****

Tina czuła, że tonie. Siedziała przed frontem kamienicy, tuż za żółtą taśmą. „Słoneczną Tasiemką”, pomyślała z głupim uśmiechem. Plecami opierała się o masywne koło karetki, odgrodzona wielkim samochodem od stojących pięć metrów dalej gapiów. Nie wiedziała czy ktoś spośród tego tłumu może ją widzieć. I, szczerze, niespecjalnie ją to obchodziło. Nie pamiętała jak ostatecznie udało jej się wydostać z budynku. Wrażenia wirowały jak szalone w jej skołowanym umyśle. Pytająca twarz Lai. Szorstka chropowatość poręczy schodów. Twardy asfalt, na którym siedziała. I napełniona grozą, wręcz zwierzęcym przerażeniem, zimna i sztywna twarz Faye. Poczuła, że wypita wcześniej kawa bezlitośnie podchodzi jej do gardła. Schowała głowę między kolana. Nawet nie miała siły wstydzić się swojego zachowania. Bo zachowywała się niczym żółtodziób oglądający pierwszą w życiu ofiarę morderstwa. Przełknęła ciężko ślinę. Te oczy… miała otwarte oczy. Były tak szkliste, że Tina mogła się w nich przejrzeć. Niczym w lustrze. Nagle zaczęła histerycznie chichotać, kiedy przypomniała sobie ulubioną sentencję swojej matki. „Gli occhi sono lo specchio dell'anima, mia vita” *. Jakież to było adekwatne. Faye byłaby zachwycona tą ironią. Odchyliła głowę do tyłu i poczuła pierwszą łzę na prawym policzku. Jakie to dziwne, że zawsze, zawsze gdy płakała, łzy leciały tylko z jej prawego oka. Lewe bywało wilgotne, ale słona wilgoć nigdy nie pokonywała tamy czarnych rzęs. Faye zawsze się z tego śmiała. Mówiła, że prawe oko jeszcze stara się zachować pozory. Ale lewe pokazuje naprawdę jaką jest nieskończenie zimną suką. Tina znów zaczęła chichotać i nagle zakrztusiła się własnym śmiechem. To nie było śmieszne. To było cholernie poważne. Faye nie żyła. Jej zimny trup dyndał sobie na sznurze w jej własnej sypialni, a cała kuchnia zastawiona była butelkami. To było totalnie irracjonalne. Więc wybuchła chrapliwym rechotem i zamknęła oczy. Słyszała mijających ją ludzi, ale nie przestawała się śmiać. Nie mogła przestać. Bo jej przyjaciółka huśtała się właśnie pod sufitem trzy piętra nad nią. Nagle poczuła, że ktoś dotyka jej ramienia. Otworzyła oczy. Po jej prawej stronie siedziała Lai. Długie, odziane w eleganckie szare spodnie nogi wyciągnęła przed siebie. Stopy ukryte w jasnobrązowych, gustownych kozakach spoczywały na krawężniku. „Włoskie”, pomyślała bez związku Tina, spoglądając na buty partnerki i jej rechot przeszedł w nerwowy chichot przerywany czkawką. Lai spojrzała na nią badawczo.
- Jesteś w szoku – stwierdziła spokojnym głosem, po czym wyciągnęła z kieszeni bordowego płaszcza napoczętą paczkę papierosów i zapalniczkę i rzuciła Tinie na kolana – częstuj się do woli. Tina w końcu opanowała atak śmiechu i wyginając jedną brew wyciągnęła papierosa. Zmrużyła delikatnie oczy i rzuciła partnerce taksujące spojrzenie. Po chwili wzruszyła delikatnie prawym ramieniem i zapaliła.
- Och, nie patrz tak na mnie – powiedziała Lai pogodnie – to nie moje. Możliwe, że wyciągnęłam je z jednego z radiowozów. Pomyślałam, że mogą Ci się przydać – po czym również wyciągnęła papierosa i odpaliła od Tiny. Zaciągnęła się głęboko, oparła głowę o stojący z tyłu samochód i powoli wypuściła dym. Tina starała się nie okazać zdziwienia, ale w zamian znów zaczął ją ogarniać irracjonalny chichot. Chichot losu. Nigdy nie widziała Lai palącej.
- Znałaś ją.
- Tak.
Siedziały w milczeniu, kontemplując piękno grudniowego, wreszcie słonecznego poranka. Nie wiedziały ile minęło czasu. W pewnym momencie sanitariusze wywieźli ciało z kamienicy i zapakowali do karetki. Patrząc na czarny worek spoczywający bezwładnie na wózku Tina zapaliła kolejnego papierosa. Karetka odjechała, więc bez słowa przesiadły się na schodki prowadzące do drzwi budynku. Tłum otaczający półokręgiem kamienicę stopniowo się przerzedzał, aż w końcu niemal całkowicie zniknął. Reporterzy ulotnili się w pogoni za kolejną sensacją, wóz telewizyjny również przepadł. Nawet mieszkańcy sąsiednich kamienic, choć nadal roztrzęsieni, powrócili do swoich obowiązków. Jedynie jedna czy dwie gospodynie krzątały się między konstablami, z miłymi uśmiechami na zmęczonych i przerażonych twarzach częstując ich kawą i kanapkami. Ot, zwykła drobnomieszczańska uprzejmość. Słońce zaczęło się już powoli chować za dachami stojących po przeciwnej stronie ulicy budynków gdy Lai wstała i przeciągnęła się, trzaskając zdrętwiałymi stawami. Wygładziła pogięty od długiego siedzenia płaszcz i szybkim ruchem wzburzyła włosy. Spojrzała na partnerkę. Tina wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w pozbawiony listowia i oprószony lekko śniegiem krzak róży. Kolczasty krzew rósł tuż przy schodkach, latem niewątpliwie przyjemnie zacieniając znajdujące się za nim wąskie i wysokie okno. Lai mimowolnie zachwyciła się urokliwym klimatem całego osiedla, a tej kamienicy w szczególności. Nie była miłośniczką tradycji. Jej własne mieszkanie było przestronne i nieco industrialne, udekorowane nowoczesnymi obrazami tworzonymi przez siostrę Robina. Jednak potrafiła docenić przytulność drobnej kamieniczki i jej niewymuszony, tradycyjny wygląd. Uśmiechnęła się lekko. Łatwo jej przyszło wyobrażenie siebie samej za kilka lat, wracającej do tego domu, do męża i dzieci… Nagle lekkie pociągnięcie za nogawkę spodni brutalnie wyrwało ją z zamyślenia.
- Schrzaniłam sprawę – mruknęła Tina, nadal uparcie wpatrując się w krzak róży, jakby chciała wypalić go sobie w pamięci niczym szkarłatną literę. Trzymaną wcześniej w kieszeni kurtki dłoń teraz powoli wyciągnęła i złożyła na podołku. W zaciśniętej pięści trzymała czerwone pióro – zwinęłam materiał dowodowy z miejsca zbrodni. Zamkniesz mnie teraz? – podniosła na Lai pytający wzrok. Jej głos był zupełnie bezbarwny, a twarz przypominała obojętną maskę. Pierwszy szok minął, pozostawiając po sobie spaloną pustynię duszy. Lai westchnęła i pokręciła głową. Wyciągnęła w stronę przyjaciółki rękę, chwyciła ją za nadgarstek i pomogła wstać.
- Wyobraź sobie, że też mam serce – powiedziała ze smutnym uśmiechem. Tina wbrew sobie parsknęła zduszonym śmiechem. Normalnie zakwestionowałaby to stwierdzenie, ale teraz… teraz tylko wsunęła pióro z powrotem do kieszeni, wyminęła Lai i ruszyła w stronę swojego camaro. Usłyszała za sobą stukot obcasów na lekko oblodzonym chodniku. Prychnęła prawie pogardliwie. Nigdy nie rozumiała idei chodzenia zimą na szpilkach. Lai, zdecydowanie dominujący żeński pierwiastek w ich duecie, perfekcyjnie sobie z tym radziła. Jednak ona sama nigdy nie opanowała tej arcytrudnej sztuki. Wolała wygodę. I dżinsy. Po co nakładać eleganckie kozaki, skoro przez większość czasu ukryte są pod nogawkami?
- Słyszałam – powiedziała nieco nadąsanym głosem Lai – odczep się w końcu od moich obcasów.
- Przecież nic nie mówię.
- Ale myślisz – zaśmiała się Lai, machając jej ręką i wsiadając do swojego auta. Zatrzasnęła drzwiczki i po chwili ruszyła. Granatowe BMW majestatycznie sunęło wąską uliczką. Tina odprowadziła samochód wzrokiem. Było już zupełnie ciemno kiedy odjechała sprzed kamienicy.

****

Drzwi zamknęły się bez najmniejszego szelestu. Nie zapalając świateł ruszyła do kuchni. Układ mieszkania od dawna już znała na pamięć. Po drodze zdejmowała kurtkę i buty, rzucając je gdzie popadnie. Odznaka i pas z kaburą stuknęły cicho, gdy położyła je na komodzie. Mieszkanie pogrążone było w ciemnościach, jednak dzięki rozsuniętym zasłonom do środka przenikał delikatny poblask nocnego Londynu, który oświetlał jej drogę. Nigdy nie zasłaniała okien. Lubiła budzić się przy naturalnym świetle. Od razu wiedziała co ją czeka po wygrzebaniu się z wygodnego łóżka. Minęła sofę i stanęła przed lodówką. Otworzyła drzwi. W pierwszej chwili poraziło ją światło pulsującej delikatnie w środku małej żaróweczki. Lodówka była pusta. Lub prawie pusta, biorąc pod uwagę obecność nieco przeterminowanego mleka i trzech jajek. Rzadko jadała w domu, więc nie trzymała w lodówce zapasów. Najczęściej stołowała się na mieście lub u któregoś z członków swojej licznej rodziny. Włosi już tacy byli – trzymali się razem i wspierali, zwłaszcza w zakresie kulinarnym. Jednak z jej strony nie było to wykorzystywanie. Lubiła ich towarzystwo. Byli czymś stałym, pewnym i niezmiennym w otaczającym ją pędzącym przed siebie na łeb na szyję świecie. Zatrzasnęła drzwiczki i bezwładnie oparła o nie głowę. Próbowała skupić rozbiegane myśli, jednak te uparcie przeskakiwały z jednego wspomnienia na drugie. Nagle zatrzymały się. Zobaczyła Faye stojącą za nią w sypialni i zaplatającą jej warkocze. Musiały mieć wtedy najwyżej szesnaście lat. Przez okrągłe okno wpadało do środka ciepłe, słoneczne światło. Faye zachwycała się jej włosami. Długimi, gęstymi, czarnymi włosami. Zawsze to robiła – powtarzała w kółko, że zrobiłaby wszystko, żeby mieć takie same… Tina otworzyła gwałtownie oczy i wyprostowała się. Wyciągnęła lewą rękę i zacisnęła dłoń na trzonku leżącego nieopodal noża. Ostrze zalśniło delikatnie, odbijając niepozorny blask ulicznych lamp, wpadający przez kuchenne okno. Powoli przejechała po nim kciukiem prawej dłoni. Ostre. Uśmiechnęła się nieobecnie i z nożem w dłoni zawróciła do salonu. Po chwili z pokoju dobiegło głuche tąpnięcie. Śpiący w półotwartym piekarniku kot Maurycy ze średnim zainteresowaniem uniósł łebek. To był raczej odruch, bo nie miał najmniejszego zamiaru się ruszyć. Wąsiki na pyszczku zatańczyły, gdy wciągnął głęboko w nozdrza powietrze. Od niechcenia przewrócił się na drugi bok, wyciągając łapy jak najdalej pozwalały mu na to ograniczające ścianki piekarnika. Nie wyczuł obcych zapachów. W kuchni unosiła się jedynie dość wyraźna woń jego pani. Zamruczał, na wpół już śpiąc. Pani. Mleko, jedzenie, głaskanie. Już jutro. Ale teraz spać… Jutro sprawdzi co wywołało taki odgłos. Zupełnie jakby coś upadło. Coś dużego…

****

Kiedy weszła rano do kostnicy, Robin już od dawna był na miejscu. Miał lekko zapadniętą, poszarzałą twarz i głębokie sińce pod oczami. Na pierwszy rzut oka wyglądał, jakby spędził tu całą noc. Tina wcale nie byłaby tym zdziwiona. Jeśli chodzi o krojenie zwłok, Robin znany był z nadgorliwości. Poza tym lubił wykonywać swoją pracę idealnie. Więc starał się ponad normę nie zważając na fakt, że nawet połowa wykonywanej przez niego roboty zasługiwałaby na miano nadprogramowej dla praktykanta. W tej chwili siedział bezwładnie rozparty na jedynym krześle na sali, ustawionym w samym kącie tuż poza hermetycznie zielonkawą poświatą zwisających nad operacyjnym stołem lamp. Czy raczej stołem patologicznym. Zresztą, Tina nigdy do końca nie łapała się w tych zakręconych medycznych nazwach. Jej wzrok spoczął na chwilę na Robinie. Głowę opuścił na prawe ramię, a nogi wyciągnął przed siebie na całą ich kościstą długość. W jego dłoni chwiał się papierowy kubek, zapewne z kawą. Oczy miał zamknięte i wyglądał jakby spał. Tina westchnęła i już miała podejść, żeby wyrwać go z błogości krótkiej drzemki, gdy niespodziewanie sam uniósł głowę.
- Nie spałem – powiedział ziewając jednocześnie i przeciągając się, aż trzasnęły zesztywniałe stawy – tylko przymknąłem…. Jezu, Tina! Coś Ty zrobiła z włosami?! – krzyknął, patrząc na jej fryzurę. Tina bezwiednie przygładziła krótkie, sięgające brody kosmyki. Gdy o świcie ocknęła się na kanapie w salonie, w pierwszej chwili nie pamiętała wczorajszego dnia. Jednak wystarczył jeden rzut oka na leżący na podłodze sponiewierany warkocz i wspomnienia powróciły wezbraną falą. Jej oczy… Tina jeszcze raz przygładziła włosy. Robin patrzył na nią zszokowanym wzrokiem. Nigdy nie posądziłby jej o taki dramatyzm chwili. Poprzedniego wieczora, kiedy Lai udało się wyciągnąć go na chwilę z kostnicy i siłą zaprowadzić do pobliskiej restauracji na kolację, wypytał trochę o młodą kobietę, którą miał badać. Wiedział, że Tina ją znała. Najwyraźniej bardzo dobrze, skoro ścięła z powodu jej śmierci ukochane włosy. Sposobem chałupniczym. Dla Robina to już był szczyt. Nie rozumiał kobiet, ale nigdy nie wpędzało go to zbytnio w stany depresyjne. Dawno już zdążył się z tym pogodzić, wychowując się w otoczeniu pięciu humorzastych sióstr. Nauczył się, że próbować zrozumieć kobietę – to jak próbować zrozumieć kota. Najlepiej niezależnego dachowca. Nieoswojonego , kapryśnego i żyjącego według własnych zasad, nawet jeśli boleśnie absurdalnych. Kobiet po prostu się nie rozumiało i tyle. Taka była fundamentalna prawda obowiązująca w całym wszechświecie, a on nie miał zamiaru się z nią spierać. Jednak tego ranka, kiedy zobaczył dzieło zniszczenia na głowie Tiny, stwierdził, że jedna z jego głównych zasad życiowych przeniosła się dziwnym sposobem w nowy wymiar pojmowania. „Nigdy nie próbuj zrozumieć tej drugiej płci, niezależnie jak bardzo piękna by ona nie była”. Tak, tak właśnie. On nie miał tu nic do rozumienia. Mógł tylko zaakceptować. Tina za to potrząsnęła od niechcenia głową i, minąwszy jego krzesło, podeszła bliżej centralnie umiejscowionego stołu. Chcąc, nie chcąc – zdecydowanie bardziej nie chcąc – Robin podniósł się ciężko z krzesła i poczłapał za nią, niczym wyjątkowo głośny cień.
- Detektyw Inspektor Aquilone, Robin. Nie zapominaj gdzie jesteś. Gdzie doktor Sol? – spytała, przerzucając kartki wstępnego sprawozdania medycznego. Głos miała opanowany i nieodbiegający od normalności, jednak nerwowe ruchy dłoni przeczyły pozorom. Robin doskonale widział, że nadal jest wytrącona z równowagi. W końcu za to mu płacili. Obserwował ludzkie ciało i odnotowywał wszystko, co tylko jego bystre zielone oczy zdołały zarejestrować. Odchrząknął.
- Przepraszam za nieporozumienie, Pani Inspektor. Doktor Tornsen…
- Jest tutaj – dokończyła patolog, pojawiając się nagle w drzwiach prowadzących do przylegającego gabinetu. Swobodnie oparła się o framugę i pociągnęła z niebieskiego kubka długi łyk parującego napoju. W pomieszczeniu momentalnie rozszedł się silny ziołowy zapach, przebijający się nawet przez typową dla kostnicy chłodną woń szpitala. Tornsen była kobietą w średnim wieku, wysoką, pogodną i rodzinną. Pochodziła z mroźnej Szwecji, o czym dobitnie świadczyły białe niczym mleko włosy, teraz zaplecione w warkocz oraz równie jasna skóra. Tina doskonale wiedziała skąd te zioła. Spod białego lekarskiego fartucha dumnie wystawał zaokrąglony brzuch. Znów była w ciąży, jednak obiecała Robinowi, że nie odejdzie dopóki on nie skończy praktyk. W związku z tym mężczyzna całował ziemię po której stąpała. I nie krył się z tym nawet przed Lai.
Tornsen, nie odstawiając kubka, zbliżyła się do stołu na którym leżało już przykryte lśniąco białym prześcieradłem ciało.
- Cześć, Tina – powiedziała – ciało czy raport? Widok może być trochę makabryczny, ale chyba lepiej będzie jeśli załatwimy to na raz. Robin był tu całą noc. Co prawda nie chcieliśmy się z tym tak spieszyć, ale kiedy już zaczęliśmy… no cóż, najlepiej będzie jak sama zobaczysz – trajkotała swoim śpiewnym głosem. Dzisiejszego poranka musiała być dość niewyspana, bo obcy akcent był silniej słyszalny niż zwykle. A może to tylko Tina była dziś bardziej wyczulona? Nie wiedziała. Podeszła bliżej Tornsen i lekko machnęła ręką w stronę stołu operacyjnego.
- Ty tu rządzisz, Sol – powiedziała. Starała się wyglądać na opanowaną, ale doskonale wiedziała co zobaczy za chwilę. Zadrżała – Jak junior? – spytała, starając się nawiązać rozmowę. Miała nadzieję, że pomoże jej to zwalczyć wstrząs. Tornsen nawet nie patrząc wyciągnęła lewą rękę w bok i wcisnęła kubek w dłonie swojego asystenta, a potem z czułością poklepała się po wystającym brzuchu.
- Wiesz jak to jest – odrzekła rozmarzonym głosem, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że Tina nie wie – czasem daje mi w kość. Dzisiaj w nocy był wyjątkowo rozbrykany. Mikkel śmieje się, że w końcu w rodzie Tornsenów będzie jakiś sportowiec zamiast mózgowca. No cóż, może ma rację. A może mały Nils po prostu nie lubi kiedy mama je na kolację ogórki z czekoladą i tak wyraża swój sprzeciw – zaśmiała się, potrząsając głową. Zza jej ucha wysunął się zabłąkany biały kosmyk włosów. Tina utkwiła w nim wzrok, uparcie odmawiając patrzenia na ręce Robina, które nieubłaganie zbliżały się do brzegu okrywającego ciało prześcieradła. Spróbowała przełknąć ślinę, choć w gardle miała istną Saharę.
- Zaczynamy? – spytał Robin.

*****

Wchodząc do budynku kostnicy Lai rozpięła swój elegancki szary płaszcz. Nie zamierzała zostać tu długo, nie chciała przesiąknąć tym charakterystycznym zapachem sterylności. Jednak różnica temperatur po wejściu do środka okazała się tak duża, że po chwili zdjęła okrycie i z rezygnacją przewiesiła przez ramię. Skinęła głową mijającemu ją patologowi i podeszła do dyżurki. Siedzący za biurkiem młody mężczyzna, prawdopodobnie student, czytał jakąś książkę i wcale się z tym nie krył. Ciszę panującą w budynku przerywał jedynie szelest przewracanych jego palcami kartek i cichy szum wentylacji. Lai oparła się o kontuar i odchrząknęła. Student zareagował dopiero za trzecim razem. Najwyraźniej książka była bardzo wciągająca, bo gdy zaskoczony poderwał głowę, wzrok miał całkowicie nieobecny.
- Tak, słucham? – spytał cichym, nieco schrypniętym głosem. Wyglądał niesamowicie młodo. Roztaczał wokół siebie aurę chłopięcego roztrzepania i marzycielstwa. Lai mimowolnie zauważyła, że chłopak jest pociągający w pewien wręcz nieprzyzwoity sposób. I musiała przyznać, że niestety myliła się. Nie mógł być studentem.
- Nie jesteś za młody? – wyrwało jej się. Zdziwiło ją to, bo zawsze w pełni się kontrolowała. Tina śmiała się, że pracuje z socjopatką. A tu takie zaskoczenie. Nie wiedziała dlaczego, ale ten uroczy chłopak jakby wyrwał ją ze skorupy. Uśmiechnęła się zakłopotana, a on niedbałym ruchem, prawie bez udziału woli, zwichrzył swoje ciemnobrązowe loki. Szare oczy patrzyły na nią niewinnie. Również wyglądał na zakłopotanego. Zaśmiał się pod nosem, cicho, nerwowo. W odpowiedzi Lai uniosła pytająco obie idealnie wymodelowane jasne brwi. Westchnął.
- Nie jest pani pierwszą osobą, która o to pyta – zmarszczył brwi i jeszcze raz zwichrzył włosy – mam dwadzieścia cztery lata. Ale miło, że przejmuje się pani nielegalnym zatrudnieniem nieletnich w naszym kraju.
- Taka moja praca – uśmiechnęła się do niego – wpisz do księgi Detektyw Sierżant Lailę Morgan. Chcę obejrzeć zwłoki, które bada doktor Tornsen.
- Sala numer cztery, na końcu korytarza po prawej – powiedział, zawzięcie kaligrafując jej nazwisko i stopień w grubej księdze „odwiedzin”. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest nowy. Uniósł na chwilę głowę, odgarnął opadające na czoło loki dłonią w której trzymał długopis i spojrzał jej prosto w oczy – miło panią poznać, pani sierżant.
Lai nie odpowiedziała. Skinęła tylko głową i minąwszy dyżurkę zagłębiła się w korytarz prowadzący do sali. Szła szybkim krokiem, próbując opędzić się od nieproszonych myśli dotyczących młodego recepcjonisty. Obcasy jej włoskich kozaków wygrywały na sterylnie czystej podłodze wysokie staccato. Szybko pokonała dystans dzielący ją od sali i pchnęła ciężkie, pomalowane na dziwny odcień zieleni drzwi. Pierwszym co rzuciło się jej w oczy była blada Tina stojąca obok stołu i Robin nachylający się lekko nad przykrytym jeszcze białym całunem ciałem. Tornsen obróciła głowę w stronę wejścia. Zsuwające się z nosa okulary odbijały roztańczone światło głównego reflektora.
- Dzień dobry, Lai. Właśnie mieliśmy zamiar zacząć – powiedziała, obrzucając kobietę krótkim spojrzeniem. Po chwili wróciła do przeglądania spoczywających na podkładce papierów. Lai podeszła szybkim krokiem do Tiny, stając tuż za jej prawym ramieniem.
- Co ty tu robisz, do cholery? – szepnęła przyjaciółce do ucha.
- Przyjechałam obejrzeć zwłoki – odpowiedziała Tina beznamiętnie, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem.
- Myślałam, że spotkamy się na komendzie.
- Więc lepiej nie myśl. Zawsze spotykamy się tutaj – mruknęła Tina opryskliwie.
- Myślę, że powinnaś stąd wyjść – powiedziała Lai po chwili, delikatnie kładąc kobiecie dłoń na lewym ramieniu. Tina strząsnęła ją od razu z wściekłością.
- Nigdzie się nie wybieram – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
- Ale…
- Nie sprzeczaj się – przerwała jej, w końcu odwracając głowę odrobinę w prawo i spoglądając na nią kątem prawego oka – chcę znaleźć tego skurwysyna i posadzić na resztę życia. Wcześniejszymi torturami również bym nie pogardziła. Możemy zaczynać, Sol? – zwróciła się już głośno do pani patolog.
- O niczym innym nie marzę – mruknęła kobieta, poprawiając okulary i skinęła na Robina. Mężczyzna jednym płynnym ruchem odrzucił przykrywające zmarłą prześcieradło. Bladoszara twarz zabłysła nienaturalnie w ostrym, padającym z góry sztucznym świetle.
- Kobieta, wiek około 35 lat, nazwisko nieznane. Biorąc pod uwagę, że stężenie pośmiertne zaczęło już ustępować, szacuję czas zgonu na 48 do 72 godzin temu. Procesy gnilne są dość zaawansowane, ciało jest obrzmiałe, co zawęża wszystko do przedziału powyżej 60 godzin. Denatka z całą pewnością nie zmarła śmiercią naturalną, nie było to też samobójstwo. Przyczyną śmierci był rozległy krwotok wewnętrzny oraz zewnętrzny wskutek ran szarpanych jamy brzusznej.
- Wykrwawiła się? – upewniła się Lai, zawzięcie zapisują wszystko w podręcznym notesie.
- Tak.
- A powieszenie?
- Powieszona została już po śmierci. Nie chcę o niczym przesądzać, ale... prawdopodobnie morderca chciał spuścić z niej krew.
Po tych słowach w sali zapadła brzęcząca cisza. Lai podniosła wzrok znad notatnika i spojrzała na stojącego po drugiej stronie stołu Robina. Ich oczy spotkały się i przeszedł ją dreszcz. „Biedna kobieta” pomyślała.
- Jesteś pewna? – spytała lekko schrypniętym głosem Tina.
- Może źle to ujęłam, ale na pewno coś w tym jest. Na miejscu zbrodni pod powieszonym ciałem nie było kałuży krwi. A przy najmniej nie tak wielkiej, na jaką wskazywałby rozmiar obrażeń. W innym wypadku powiedziałabym, że w takim razie rany musiały zostać zadane pośmiertnie, ale w tej sytuacji nie mam wątpliwości. Denatka została rozszarpana, powieszona, a następnie ktoś umiejętnie zebrał wypływającą krew do jakiegoś naczynia. Technicy szukali próbek, ale jedyne co znaleźli w ranie to małe odłamki kości. Laboratorium bada w tej chwili jakiego są pochodzenia.
- A narzędzie zbrodni? Wiecie już co to było?
- Szczerze? – Tornsen podniosła wzrok znad podkładki z aktami i powoli zdjęła okulary. Pod oczami miała nieładne fioletowe kręgi. Widać było, że jej też to śledztwo nieźle już dopiekło – Gdybym nie wiedziała jednoznacznie, że została zabita w środku miasta… obstawiałabym, że to pazury jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Rysia, żbika, może małego niedźwiedzia. Nie wiem, nie jestem znawcą. Ale te rany nie pasują do żadnego znanego mi narzędzia… a przecież wiem, że zadał je człowiek – dokończyła z rezygnacją. Nieczęsto się zdarzało, że nie była w stanie odpowiedzieć na pytania policji.
- Chcesz powiedzieć, że zabił ją Wolverine? – spytała, przeciągając sylaby Lai. Robin chrząknął, starając się nie parsknąć śmiechem – Przestań, Sol. Przecież to idiotyczne. Musi być jakieś inne wytłumaczenie.
- Mówię co wiem – warknęła Tornsen, zamaszyście zakrywając ciało prześcieradłem – będziesz dalej błyszczeć swoim wygórowanym poczuciem humoru, czy dasz mi dokończyć? Rana jest szarpana, ale dość czysta. Narzędzie musiało być albo nowe, albo świeżo wyczyszczone, bo oprócz odłamków kości nic nie znaleźliśmy. Co ciekawe, ofiara się nie broniła. Brak typowych ran obronnych, nie znaleźliśmy też nic pod paznokciami czy na zębach. Oprócz pośmiertnych ran dyfuzyjnych nie ma praktycznie siniaków czy zadrapań. Nie była też przetrzymywana, nie znaleźliśmy otarć od więzów czy kajdanek. Wydaje się to być kompletnie bez sensu, ale wygląda na to, że denatka przed śmiercią była zupełnie uległa. Jak na tą chwilę w jej krwi doszukaliśmy się tylko wysokiego stężenia adrenaliny i alkoholu. Nie ma śladów żadnych narkotyków, ale czekamy jeszcze na dokładniejsze badania toksykologiczne. Och, no i jeszcze jedno – dodała po chwili – brakuje jej wątroby.
- Co?!
- Brakuje jej wątroby – powtórzył cicho Robin – została usunięta pośmiertnie, rany pasują do reszty, również są szarpane. Z początku myślałem, że została… wyrwana. Ale całość została wykonana zbyt dokładnie jak na niewykorzystanie narzędzia. Jedno jest pewne – nie był to skalpel. Na tym etapie nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy człowiek, który to zrobił jest lekarzem, jednak wykazuje jako takie pojęcie o medycynie. Możliwe, że szukacie studenta. I zapewniam was, że nie mnie.
- Dzięki, Robin – Lai uśmiechnęła się blado – Ty byś muchy nie skrzywdził.
- Jeśli skończyliście już z tymi czułościami, to mamy robotę do wykonania – mruknęła Tina i ruszyła do wyjścia – dzięki, Sol. Będziemy w kontakcie – drzwi zatrzasnęły się za nią głucho. Cała trójka odczekała chwilę, bojąc się nawet głośnie odetchnąć.
- Co ją dziś ugryzło? – spytała zdziwiona Tornsen.
- Znała tą kobietę – powiedziała tylko Lai, uśmiechnęła się ostatni raz do Robina i również znikła za drzwiami. Szybkim krokiem ruszyła opustoszałym korytarzem, ale dogoniła partnerkę dopiero przy drzwiach wyjściowych – zaczekaj! – krzyknęła za nią i przystanęła na chwilę, żeby założyć płaszcz. Tina zatrzymała się w pół kroku, przytrzymują jej drzwi. Lai powoli zapinała guziki płaszcza. Gdy była przy ostatnim nie wytrzymała i zerknęła w stronę dyżurki. Patrzył na nią. Nie wiedząc czemu skinęła mu głową, a on odwzajemnił się jej rozmarzonym uśmiechem i sekundę później znów pogrążony był w swojej lekturze. Przez całą drogę do samochodu Tiny zastanawiała się, czy naprawdę uśmiechnął się do niej czy też po prostu rozmyślał nad jakimś fragmentem czytanej książki i nawet nie zdawał sobie sprawy, że ona się tam znajduje.
- Ładnego chłopca sobie przygruchałaś – powiedziała z pozoru beznamiętnie Tina, gdy już zatrzasnęły się za nimi drzwi jej camaro.
- Słucham?
- Ładny chłopiec, ten z dyżurki. Tylko troszkę… młody? – spojrzała na partnerkę, a w jej oczach niespodziewanie czaiły się figlarne iskierki.
- Wal się – mruknęła Lai – jak mi się Robin znudzi, to przy najmniej będę miała do kogo się zwrócić, w przeciwieństwie do Ciebie. Kot? Serio? Wiesz, jak bardzo to żałosne?
- Kochana, Tobie Robin nigdy się nie znudzi – odpowiedziała niemal pogodnie Tina, włączając się w ruch na głównej ulicy i kierując się do Scotland Yardu – a Maurycego się nie czepiaj. Jest miękki i ciepły. Czegóż więcej można chcieć podczas chłodnej nocy?
Przez chwilę jechały w ciszy, nawet radio było wyłączone. Ranek znów był pochmurny i wcale nie zapowiadało się na to, że pogoda w najbliższym czasie się poprawi. Ulice były zatłoczone, ludzie spieszyli do pracy albo w poszukiwaniu ostatnich świątecznych sprawunków. Światełka, którymi udekorowany był rosnący wzdłuż ulicy szpaler drzew migotały wesoło, jakby na przekór atmosferze, która ogarnęła obie panie detektyw. Lai dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jest 20 grudnia i dosłownie za chwilę już święta. Osobiście niezbyt ją to obchodziło. Była buddystką, ale ze względu na swoich rodziców i Robina zawsze zasiadała z nimi do świątecznego obiadu. Teraz spojrzała współczująco na Tinę. Jakakolwiek by więź łącząca ją z nieżyjącą kobietą nie była, taka strata przed świętami, które uwielbiała, musiała ją dotknąć w dwójnasób.
- Ścięłaś włosy – powiedziała po chwili.
- Brawa za spostrzegawczość, panienko Morgan – odparła Tina, nie odrywając oczu od jezdni.
- Mogę wiedzieć czemu?
- Nie.
- Świetnie – odparła Lai, przyglądając się swoim paznokciom – najlepiej strzel sobie jeszcze w łeb, tak dla równowagi. Żeby wszyscy widzieli jak dramatycznie cierpisz.
- Że co?! – Tina aż się zapowietrzyła i utkwiła wściekły wzrok w partnerce. Na całe szczęście właśnie stanęły w korku. – Ty… Ty… nawet nie waż się tak mówić!
- Niby czemu? Mam siedzieć cicho, kiedy Ty robisz coś idiotycznego i zachowujesz się jak klasyczny przykład…
- Zamknij się! – wrzasnęła Tina, całkowicie tracąc mocno nadszarpnięte panowanie nad sobą. Drżące dłonie zacisnęła na kierownicy tak mocno, że aż zbielały jej knykcie – To nie jest żadna Jane Doe. Znałam ją przez całe cholerne życie! Była dla mnie jak siostra, jak moja druga połowa, była… - urwała zdyszana i oparła głowę o kierownicę – była całym moim życiem – dokończyła cicho. Po chwili poczuła na ramieniu ciepło dłoni partnerki. Nawet nie wiadomo kiedy łzy potoczyły się po jej twarzy.
- Widzisz? – szepnęła Lai – od razu lepiej.

* Oczy są zwierciadłem duszy, moje życie.

P.S Tradycyjnie proszę o wyłapywanie literówek, niespójności, interpunkcyjnych koszmarków itp. itd. Starałam się, ale mogło mi coś umknąć dnia Czw 23:39, 30 Sie 2012, w całości zmieniany 3 razy
Moje!

EDIT: To się zaczyna robić naprawdę psychiczne. I, wyobraź sobie, to jest komplement.

Jak zapowiadałaś napisanie tego tekstu, po opublikowaniu prologu w sumie jeszcze też, spodziewałam się czegoś lżejszego. Bardziej takiej parodii kryminału. A tu dostajemy nie dość, że kryminał pełną gębą, to jeszcze tak wciągający, niepokojący i, jak już mówiłam, psychiczny. W pozytywnym sensie. I na dodatek jeszcze tak ładnie napisany!

Cóż więcej? Lubię sposób, w jaki opisujesz bohaterów i relacje między nimi. Świetnie ci to wychodzi. I cieszę się, że wróciłaś do inspektor Tiny. Wiem, że to ja się zaczęłam tego czepiać. Ale ja się zawsze czepiam, tak dla zasady, i to nie znaczy, że trzeba tak od razu zmieniać. Bo, jak powszechnie wiadomo, inspektor to dobrze brzmiące słowo i jeśli go nie ma w czytanym kryminale, to ja się czuję pokrzywdzona.

Na koniec dwie uwagi. Po pierwsze - jest gwiazdka, a nie ma przypisu. Po drugie - czemu tak krótko?! ;)

Jednym słowem - uwielbiam ten tekst. I (nie)cierpliwie czekam na więcej.

T.L. dnia Czw 23:30, 30 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz

- Wal się – mruknęła Lai – jak mi się Robin znudzi, to przy najmniej będę miała do kogo się zwrócić, w przeciwieństwie do Ciebie. Kot? Serio? Wiesz, jak bardzo to żałosne?
- Świetnie – odparła Lai, przyglądając się swoim paznokciom – najlepiej strzel sobie jeszcze w łeb, tak dla równowagi. Żeby wszyscy widzieli jak dramatycznie cierpisz.

Kocham Lailę, totalnie <333

A Tiny tak mi szkoda, że jejuniu ;c

Iiiiiiiiiiiii dziękuję za dedykację <3

Lai Wielbicielka dnia Czw 21:50, 30 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
MOJE

EDIT: Wielbię Cię Sol , postawie Ci ołtarzyk, albo nie pomnik, tak pomnik Ci postawię.
Ten kryminał robi się taki psychologiczny (takie lubię), no po prostu CIĘ ZA TO KOCHAM JESZCZE MOCNIEJ, tylko dlaczego taki krótki?
Bo kiedy zaczęłam czytać to nie mogłam przestać, a jak już skończyłam, to myślałam, że do ciebie pojadę, uściskam, a potem przywiążę do krzesła, i karzę dalej pisać.
Moje! XD

Edit: Nie, nie będzie konstruktywnie. Ani trochę. Bo... ranyyyy, Sooool, jakie to się zrobiło CHOLERNIE DOBRE! I jakie intrygujące, wciągające, a przy tym klimatyczne i tak realne, że mam wrażenie, jakbyś sama nie wymyśliła tej historii, tylko była naocznym świadkiem. Wiem, banalnie to brzmi, ale twoje postacie ŻYJĄ, mają wdzięk i własne historie sięgające daleko poza ramy kryminału. Kocham ich po prostu, wszystkich razem wziętych i każdego z osobna!

Bardzo, ale to bardzo podoba mi się twój styl, bo dzięki niemu miałam całą akcję dosłownie przed oczami.

Wielbię też siebie jako ducha. I obserwację swoich zwłok. I pięknisia z dyżurki. I Wolverine'a (masz pojęcie, jak ja ogólnie wielbię tę postać? i Hugh Jackmana? ^^). Ahhhh, gdyby tak umrzeć z jego rąk.... (Khhh, szpon XD)

Napisałabym też, że shippuję Tina/Fay, ale się wstrzymam. Bo w niedalekiej przyszłości może spotkam wreszcie realną Tinę i wtedy będzie... no, po angielsku to się chyba nazywa "awkward moment" XDDD

Kwiiik, a podczas lektury mi się przypomniał jeszcze film "Se7en" - jak oglądałaś, to zrozumiesz moją schizę przy tym XD Może to przez tą "psychiczność", o której wspomniała Tina i która w tym fiku ewidentnie jest ;) Zagłuszona nieco stukotem laiowych obcasów i śnieżnym puchem, ale ja ją czuję ^^

Cóż jeszcze... Jakoś strasznie dziwnie i nieskładnie mi się komentuje, może dlatego, że dziewczyny skomentowały wcześniej i wyczerpały już pulę, jeśli chodzi o style komentowania - Tin konkretnie i merytorycznie, Lai awwwww!entuzjastycznie, a mi została tylko taka hybryda XDD

Chcę tylko jeszcze podkreślić, że świetnie mi się czytało i teraz, gdy już znam możliwości twojego talentu, to nie dam ci nigdy spokoju i wciąż będę się od ciebie domagać nowych tekstów XDD *evil laugh*

Koooochaaam Cięęęę! (nie mogłam się powstrzymać XD) dnia Pią 19:59, 31 Sie 2012, w całości zmieniany 3 razy


Chcę tylko jeszcze podkreślić, że świetnie mi się czytało i teraz, gdy już znam możliwości twojego talentu, to nie dam ci nigdy spokoju i wciąż będę się od ciebie domagać nowych tekstów XDD *evil laugh*

Koooochaaam Cięęęę! (nie mogłam się powstrzymać XD)


O! Pod tym to ja się podpisuję wszystkimi kończynami!
Nareszcie 3 rozdział Jak już mówiłam, przeprosinowy, więc dedykowany wam wszystkim. Na samym wstępie ostrzegam, że pojawia się tu trochę wulgaryzmów. Z góry przepraszam, ale mi się wpasowały w sytuację Obiecuję, że w następnym rozdziale będzie więcej akcji. No i postaram się, żeby był troszkę dłuższy cóż więcej mogę dodać... zapraszam do czytania i komentowania. I szukania błędów ( za to będę na prawdę wdzięczna bo nie mam już siły po raz kolejny sprawdzać... )

ROZDZIAŁ III

- Kawy?
Pochylona nad aktami sprawy Tina tylko skinęła głową. Lai wycofała się z ich kanciapy i po chwili wróciła z dwoma kubkami parującego napoju w dłoniach. Było późne popołudnie, za oknami dawno już zapadła ciemność. Jakąś godzinę wcześniej znów zaczął sypać śnieg i teraz srebrzyste płatki tańczyły na wietrze, odbijając iskrzące światło ulicznych latarni. Lai postawiła jeden z kubków przed Tiną, spojrzała na zegarek i westchnęła. Nie zanosiło się na to, że szybko dziś skończą.
- Stop. W tej chwili przerwij to co robisz – powiedziała siadając w swoim fotelu i mierząc zdezorientowaną partnerkę surowym spojrzeniem. – właśnie tak, idealnie. Weź głęboki wdech, napij się kawy. Jak zaśniesz to na nic mi się już nie przydasz.
Siedząca naprzeciwko niej Tina uśmiechnęła się blado i odchyliła na oparcie krzesła. Od całodziennego ślęczenia nad zdjęciami z miejsca zbrodni zupełnie zdrętwiał jej kark. Pokręciła chwilę głową, starając się rozciągnąć obolałe mięśnie, po czym po raz tysięczny już tego dnia zwichrzyła włosy. Dziwnie się czuła bez ciężaru długiego warkocza na plecach i raczej nie prędko się do tego uczucia przyzwyczai. Zresztą nie ona jedna. Obojętność na tak drastyczną zmianę fryzurę byłaby zbytkiem łaski. Nie mogła liczyć na przejście nad tym do porządku dziennego. Nie tutaj.
- To wszystko jest totalnie bez sensu – powiedziała zmęczonym głosem – mamy morderstwo. Mamy ofiarę, prawie kompletną. Ale oprócz tego nic się nie układa.
- Jeszcze raz. Zacznijmy od początku – powiedziała Lai, pocierając czoło – musimy to wszystko jakoś uporządkować.
- I spisać raport?
- Wiesz, że to Twoja kolej?
- Cholera - nóżki krzesła Tiny stuknęły głucho o podłogę, gdy przestała się na nim huśtać – jak ja nienawidzę tego robić… i na pewno nie dasz się przekupić?
- Nie tym razem, pasożycie – zaśmiała się Lai, dopijając kawę – dawaj te zdjęcia.
Tina popchnęła w jej stronę kupkę przemieszanych zdjęć. Z samego szczytu stosu błyszczały bielą uwiecznione stopy Faye. Lai zaczęła metodycznie rozkładać zdjęcia po kolei wzdłuż brzegu biurka.
- OK, więc to jest początek – wskazała na fotografię półotwartych bordowych drzwi. Po chwili spośród nierozłożonych jeszcze zdjęć wygrzebała jedno przedstawiające zbliżenie zamka – drzwi nie zostały wyważone, nie widać też żeby ktoś majstrował przy zamku. Brak śladów włamania, brak śladów wymiany mechanizmu po zniszczeniu, brak śladów… brak czegokolwiek. Jedyne odciski jakie znaleźliśmy należą do denatki…
- Do Faye – powiedziała Tina, wpatrując się w unoszącą się z jej kubka parę – ona miała imię.
- Ok, do Faye. I do… Madame Aerii, jeśli dobrze pamiętam.
- Do kogo?
- Madame Aerii – zaśmiała się Lai – w raporcie jest spisane jej prawdziwe nazwisko. Ale pozwól, że na swój własny użytek pozostanę przy jej… duchowym imieniu – dokończyła, krzyżując ręce na piersi i składając w stronę przyjaciółki lekki ukłon. Złośliwy uśmiech przepędził choć na chwilę wyraz zmęczenia z jej twarzy – wiesz, gospodyni. Dziwna kobieta. Chyba utknęła na zawsze w latach 60. Ale przy najmniej mamy pewność, że jest niewinna. Peace&love całym sercem, spirytyzm, kwiaty i trawka.
- Trawka? No coś Ty. Przecież ona musi mieć… bo ja wiem, ze sto lat?
- Prawdziwi hipisi jednak nie zginęli – zaśmiała się Lai, w końcu wygrzebując spod sterty różnych sprawozdań zeznania gospodyni – wierząc jej słowom, nic nie widziała, nic nie słyszała. Nikt w domu nie zauważył nic niezwykłego. Powiedziała, że zamykanie się… Faye, w czterech ścianach było ostatnimi czasy czymś normalnym, więc się nie niepokoiła. Zbytnio. Postanowiła sprawdzić dopiero po jakimś tygodniu. Ponoć termin zapłaty czynszu minął parę dni wcześniej, więc poszła się przypomnieć. Ale myślę, że to tylko wymówka. Zgodnie z jej wcześniejszymi słowami raczej nie ścigała swoich lokatorów o pieniądze. Płacili kiedy mogli, byle raz w miesiącu. Myślę, że Madame jednak trochę się zaniepokoiła i chciała sprawdzić co naprawdę dzieje się z Faye. Ale i tak musimy przesłuchać ją jeszcze raz. Wczoraj była… no cóż, powiedzmy, że co najmniej w lekkim szoku. Ale jak dotąd powinna sobie już wszystko uporządkować. Chcesz załatwić to dzisiaj?
- Nie – odparła po chwili zastanowienia Tina – już późno. Dajmy tej kobiecie odpocząć, do jutra nam nie ucieknie. A co z zeznaniami reszty domowników?
-Nie potwierdziliśmy jeszcze alibi wszystkich, ale nasi ludzie cały czas pracują. Jak na razie priorytetem jest sprawdzenie…
- Ja nie pytam co jest priorytetem, Lai – westchnęła Tina – ja pytam czy to mógł być ktoś z nich.
- Zaufaj mi, nie.
- Jesteś pewna?
- Tin – spojrzała na nią z lekkim politowaniem i zaczęła wyliczać na palcach – staruszka z kotami, starszy pan z chorą na Downa córką, para gejów, ogarnięty szałem twórczym malarz-amator, który nawet nie wie jaki dziś dzień tygodnia, młoda para z dzieckiem w drodze. No i Faye. Uwierz mi, żadne z nich nie byłoby zdolne.
- Nigdy nie mów nigdy. Pozory mogą...
- Nie martw się, geje i małżeństwo są czyści, starszy pan nie odstępuje córki na krok. A dla staruszki z kotami wyjście do sklepu jest wyprawą.
- Więc rzeczywiście zostaje tylko Madame – uśmiechnęła się Tina – dobra robota. Jutro ją przesłuchamy. Czy wiesz gdzie…
- Ma sklepik gdzieś bliżej centrum, całymi dniami tam przesiaduje. W aktach jest adres.
- Dzięki. Jak tak dalej pójdzie to puścisz mnie z torbami – zaśmiała się Tina i powróciła do przeglądania zdjęć – kiedy weszłaś do mieszkania, widziałaś coś niecodziennego? Oczywiście oprócz połowy asortymentu monopolowego…
- Raczej nie. Zaciągnięte zasłony, stęchłe powietrze. Brud, smród i melina.
- Radio było włączone – przypomniała sobie Tina – na biurku stał laptop. I leżała sterta papierów. Czy ktoś już je przejrzał?
- Wzięłam wczoraj połowę do domu. Nic specjalnego. Jakieś stare rachunki, kilka listów, żadnych pogróżek. No i fragmenty jakiejś książki. Była pisarką?
- Tak. I to cholernie dobrą.
- Serio? – zdziwiła się Lai, odrywając wzrok od zdjęć i przenosząc go na przyjaciółkę – nigdy o niej nie słyszałam.
- Dostała kilka nagród, ale tak naprawdę to nie była taka znana. Wiesz, jak to jest. Napiszesz jakieś komercyjne gówno i stajesz się sławny. A coś rzeczywiście dobrego spychane jest na margines. Książki rozchodziły się całkiem nieźle, ale bez tej całej szopki w mediach.
- No dobra, ale co pisała? Może nadepnęła komuś na odcisk…
- Wątpię – zaśmiała się – skupiała się na trudnych i pomijanych tematach. Lubiła wyzwania. Jej pierwsza książka była o gejach. Wiesz jaki szok wywołała w pierwszej chwili wśród naszych cudnie naiwnych krytyków? Potem pisała o HIV, o nałogach, o niechcianych ciążach… chciała być głosem społeczeństwa. Mówić w prosty sposób o czymś, co jest często pomijane.
- Dawno się z nią widziałaś?
- Bo ja wiem? – Tina zastanowiła się chwilę – ponad rok temu. Mniej więcej. Odwoziłam ją na samolot. Postanowiła wyjechać na jakiś czas do Irlandii, zbierała materiały na kolejną książkę. Sytuacja kobiet na prowincji, czy coś takiego. Nigdy nie zdradzała zbyt dokładnie swoich pomysłów. Nawet mi – zamilkła, zapatrzona w okno. Zawsze wiedziała, że Faye dużo osiągnie. Była pomysłowa, szalona, ambitna, a jednocześnie pełna tego charakterystycznego, artystycznego marzycielstwa i melancholii. Wiedziała o tym od czasu, gdy pierwszy raz upiły się na strychu jakiegoś opuszczonego domu i, przekazując sobie skręta, leżały na podłodze, patrząc w gwiazdy. W którymś momencie Faye, cichym lecz niesamowicie czystym głosem, zaczęła snuć opowieść o dwóch mężczyznach. Tina chichotała lekko zgorszona, ale nie przerwała jej. Nigdy jej nie przerywała. Nie miała pojęcia, że w przyszłości ta zwykła opowiastka przerodzi się w całą książkę.
- Spotykała się z kimś? – Lai brutalnie przerwała jej rozmyślania. Dyskretnie wyciągnęła swój notes i ukradkiem notowała ważniejsze informacje, przekazywane jej przez Tinę.
- Był Brian. Ale nie wiem na ile było to poważne…
- Wiedziałaś, że wróciła?
- Co Ty, do cholery, wyprawiasz? – wytrącona z równowagi Tina wstała i z rozmachem przysunęła krzesło do biurka. Z jej oczu sypały się iskry – przesłuchujesz mnie? Myślisz, że jestem podejrzana? Chryste, nie miałam od niej wiadomości od paru miesięcy. Znikła z radarów, rozumiesz? Więc daj mi spokój… i podaj te cholerne papierzyska – warknęła, nakładając jednocześnie kurtkę. Lai bez słowa wysunęła spod biurka pudło wypełnione równo ułożonymi kartkami. To były wszystkie papiery znalezione w mieszkaniu ofiary, starannie poukładane i częściowo już przejrzane. Podała je partnerce, patrząc jej spokojnie w twarz. Nie miała zamiaru przepraszać, to nie byłoby w jej stylu. Poza tym była przekonana, że niczym nie zawiniła. Może jedynie tym, że zaczęła tą rozmowę za wcześnie, kiedy rana była jeszcze świeża. Jednak chciała tylko dowiedzieć się jak najwięcej o Faye, żeby wiedzieć gdzie i czego szukać, od czego w ogóle zacząć i kogo pytać. Tina objęła ciasno ramionami kartonowe pudełko, przymknęła oczy i westchnęła.
- Idź do domu, Laila – powiedziała już spokojniejszym głosem – obie mamy dość.

****

Zupełnie nie miała pojęcia po co tu przyjechała. To było głupie. Całkowicie i totalnie. Jeszcze miała szansę zawrócić, uciec do samochodu, a potem zaszyć się we własnych czterech ścianach… przecież zanim ktoś zareaguje na dzwonek, minie jeszcze chwila. Już zaczęła się wycofywać, gdy drzwi otworzyły się, nagle i z rozmachem. Padające przez nie światło oślepiło ją na chwilę, rozświetlając jej bladą twarz. W drzwiach stała ciemna postać.
- Cristina! Mia figlia, che sorpresa! – Tina na moment przestała oddychać, tonąc w zaborczych objęciach swojej matki – Mia cara, tak się cieszę…
- Mamma, per favore – wymamrotała, całując starszą kobietę w policzek – nie widziałaś mnie tydzień, a zachowujesz się jakby minęło dziesięć lat.
- Matka zawsze tęskni, mia vita. Wejdź, nie stój tak w progu. Zaraz siadamy do kolacji. Zdejmij płaszcz, umyj ręce. Padre! Padre, vedi che è venuto!
Tina z rozbawieniem patrzyła za oddalającą się korytarzem matką. Gianna Aquilone zawsze była pełna energii i teraz, mimo swoich sześćdziesięciu lat, nie zmieniła się ani o jotę. Wszyscy żartowali, że jest donna di argento – kobietą ze srebra. Zawsze roześmiana, gadatliwa, towarzyska. Niemożliwie rodzinna, sentymentalna i włoska aż do bólu. Była wysoka i szczupła, nadal zachowała piękną figurę. Czarne, przyprószone siwizną włosy upinała zwykle w luźny kok na karku, a zapomniane kosmyki tańczyły wokół jej twarzy za każdym razem, gdy poruszała głową. Była piękną kobietą i niezwykle charakterystyczną. Cokolwiek by nie robiła – zapadała w pamięć. Tina odwiesiła kurtkę, ściągnęła z nóg ciężkie oficerki i ruszyła w stronę kuchni, gasząc po drodze zostawione przez matkę światło. Weszła do pachnącego ziołami pomieszczenia i stanęła w drzwiach, z nostalgią obserwując krzątającą się rodzicielkę.
- Ciao, sorella!
- Fran?! – Tina obróciła się zdziwiona. Tuż za nią stała jej młodsza siostra, długie włosy zaplotła w dwa warkocze, które odcinały się czernią od drapieżnej czerwieni wełnianej sukienki – co Ty tutaj robisz?
- Też się cieszę, że Cię widzę, siostrzyczko – Francesca ze śmiechem padła w objęcia Tiny – wczoraj wróciłyśmy i przyjechałyśmy się przywitać.
- Tak, tak, ale myślałam, że będziecie we Włoszech jeszcze przez miesiąc. Coś się stało?
- Wszystko w porządku – Fran wyminęła siostrę i weszła do kuchni – po prostu zatęskniłyśmy za starą, dobrą Anglią…
- Nie chrzań – zaśmiała się ironicznie Tina, podążając za dziewczyną – Ty kochasz Włochy, mała kłamczucho. Za Chiny byś nie wyjechała przed czasem, nawet jeśliby Ci płacili. O co chodzi?
- Annie musiała wracać. Jakaś ważna rozprawa, czy coś… - westchnęła. Stała oparta plecami o blat i zamyślona obracała w dłoniach filiżankę z herbatą.
- Moją klientkę ciężko pobił mąż. I porwał jej dzieci. Bałam się, że znowu weźmie – powiedziała prosto z mostu niska blondynka o urodzie porcelanowej laleczki. Weszła do kuchni i z uśmiechem pocałowała starszą z sióstr w policzek – cześć, Tina.
- Cześć, Annie. Cieszę się, że was widzę.
Blondynka drobnym krokiem podeszła do Fran i słodko pocałowała ją prosto w usta. Były ze sobą już niemal dziesięć lat. W ich przypadku stwierdzenie, że przeciwieństwa się przyciągają było całkowitą prawdą. Poznały się w szkole średniej, chodziły do jednej klasy. W sumie, ich poznanie można wziąć za zupełny zbieg okoliczności. Od początku wydawało się, że nie mają ze sobą nic wspólnego. Żywiołowa Francesca zawsze była w centrum zainteresowania, brylowała w towarzystwie i imprezowała za dziesięciu. Kręcili się wokół niej wszyscy najprzystojniejsi chłopcy nie tylko ze szkoły, ale i z całej dzielnicy. Nie była najlepszą uczennicą, ale z całą pewnością najpopularniejszą. Tym śmieszniejsza jest ta historia, że dziewczyna wcale nie była piękna. Była intrygująca i odważna, ale modelką nigdy by nie została. W przeciwieństwie do Ann. To ona zawsze zachwycała urodą. Była niziutka, drobna, o twarzy lalki i krótkich, złocistych włosach. Racjonalnie rzecz ujmując, to ona powinna oganiać się od natrętnych mężczyzn. Jednak wszystkich zawsze trzymała na dystans. Ubierała się w męskie ciuchy, była wulgarna, piła, ćpała. I nigdy nie ukrywała, że jest lesbijką. Teraz była wziętym prawnikiem i wolontariuszką w klinice uzależnień. Pomagała narkomanom, bo ich rozumiała. Sama przeszła przez to piekło. Tina znała całą tą historię od podszewki. Francesca zawsze jej się zwierzała, łączyła je niewidzialna nić zrozumienia i akceptacji. I choć ich kontakty nieco się rozluźniły odkąd Tina poszła do akademii policyjnej i zaczęła pracę, a Fran otworzyła własną cukiernię, zawsze wymieniały się nowinami i wspierały w trudnych chwilach. Bo łatwo nie było. Teraz, gdy Tina patrzyła na przytulające się kobiety, czuła niesamowite w jej przypadku wzruszenie. Cieszyła się, że im się układa, że konserwatywna, włoska rodzina zdołała to zaakceptować, że Annie wyzwoliła się z nałogu, a Fran nie bała się reakcji ludzi na swoją orientację… Tak. Dokładnie wiedziała ile te młode kobiety już przeszły i czuła narastającą dumę, że może je zaliczać do swojej rodziny. To niesamowite i budujące, posiadać wśród swoich bliskich bohaterki.
- Może pomożecie matce, zamiast stać jak kołki? – od drzwi dobiegł nieco burkliwy głos i wszystkie, zebrane w kuchni kobiety obróciły się jak na komendę – ciao, mia figlia. Za rzadko u nas bywasz – dokończył z szerokim uśmiechem postawny starszy pan, który z założonymi na piersi rękoma opierał się o framugę.
- Papa… - mruknęła Tina, wpadając w niedźwiedzi uścisk ojca.

****
To była tak cudownie normalne. Rodzina siedząca przy jednym stole, rozgadana, uśmiechnięta. Na stole pachnące, włoskie potrawy i wytrawne, również włoskie wino. Dużo wina. Przytuleni do siebie rodzice obserwują z rozrzewnieniem swoje dorosłe potomstwo. Dwie młode kobiety śmieją się i nawzajem karmią spaghetti. Nagle w domu rozlega się dzwonek. Ktoś otwiera drzwi i już po chwili do salonu wpada dwóch małych, rozbrykanych chłopców, a za nimi dostojnym krokiem wchodzi elegancko ubrana, ciężarna kobieta. Młodsza z jej pociech momentalnie wdrapuje się na kolana babci i bez krępacji zaczyna domagać się ciasta. W tle rozbrzmiewa płynąca z odtwarzacza muzyka klasyczna. W powietrzu wręcz unosi się duch odległego, słonecznego kraju, woń drzew oliwnych i świeżego cappuccino… Wszystko było tak przesycone smakami, barwami, zapachami i dźwiękami, że Tina stwierdziła, że musi wyjść. Podniosła się z krzesła, wzięła z holu kurtkę i wyszła na taras. Z kieszeni wyciągnęła paczkę papierosów, zapaliła i zaciągnęła się głęboko. Szary dym rysował niesamowite kształty na tle nocnego nieba. Po chwili oszklone drzwi za nią rozsunęły się cicho i obok Tiny o barierkę oparła się ubrana w skórzany płaszcz Francesca. Bez słowa poczęstowała się papierosem i również zapaliła.
- Nie mam pojęcia, po cholerę tu przyjechałam… - mruknęła Tina, wypuszczając z płuc kłąb dymu. Z odgrodzonego od tarasu szklanymi drzwiami salonu coraz dobiegały głośne rozmowy i wybuchy śmiechu.
- Myślałam, że rzuciłaś – skomentowała bez związku Fran.
- Myślałam, że Ty też – odgryzła się zmęczonym tonem siostra – Faye nie żyje.
Na tarasie zaległa ciężka cisza. Obie kobiety nie patrzyły na siebie, nawet się nie dotykały, ale wręcz każdą komórką ciała czuły swoją bliskość. Na niebie nie było widać gwiazd. Wszystko było pokryte zwałami ciężkich, wypełnionych śniegiem chmur. Zima „stulecia” trwała i wcale nie zamierzała odpuszczać. Jednak mimo wyraźnie minusowej temperatury obie kobiety niewzruszenie stały na podwórku, wypalając papierosa za papierosem.
- Dlatego ścięłaś włosy? – Fran w końcu przerwała milczenie. Nie doczekawszy się odpowiedzi, kontynuowała cichym głosem – od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Mama chyba też. Ale wolałyśmy nic nie mówić, żeby Cię nie denerwować.
- Za bardzo mi ją przypominały – odparła po chwili Tina. Miała chrapliwy głos, ostatkiem sił powstrzymywała się od płaczu.
- Wypadek?
- Nie. Zamordowano ją. Jak zwierzaka. Jak… - Tina zadrżała i urwała gwałtownie. Odetchnęła kilka razy głęboko i dalej mówiła niemal szeptem – wróciła do Londynu, a ja nawet o tym nie wiedziałam. Chyba nikt nie wiedział. Idiotka. Przecież gdyby miała problemy, pomogłabym jej.
- Wiadomo już kto to zrobił?
- Nie – jakby na potwierdzenie swoich słów Tina energicznie pokręciła głową, a krótkie kosmyki zatańczyły wokół jej ukrytej w mroku twarzy. Nagle zachichotała chrapliwe – nie uważasz, że to śmieszne?
- Co? – nieco zdezorientowana Fran zmierzyła ją badawczym spojrzeniem i zaciągnęła się końcówką papierosa. Niemal niezauważalnie przysunęła się bliżej siostry. Wiedziała, że za chwilę będzie mogła ją przytulić. Jeszcze nie teraz, nie chciała oberwać po głowie. Ale w tym przypadku mogła być cierpliwa i poczekać te parę minut dłużej. Mimo, że nie czuła nosa, a dłonie delikatnie dygotały jej z zimna.
- No, to wszystko. To cholernie zabawne, że z całego Londynie to właśnie mi przydzielili tą sprawę. Gdybym wierzyła w przeznaczenie, to stwierdziłabym, że ktoś kto nim kieruje ma naprawdę dziwne poczucie humoru.
- Zaraz, to Ty prowadzisz dochodzenie? – Francesca spojrzała na nią zdziwiona – ale przecież… myślałam, że nie można, jeśli jest się spokrewnionym z ofiarą.
- Kochanie, zastanów się nad tym co właśnie powiedziałaś – Tina odzyskała już rezon i rzuciła siostrze ironiczny uśmieszek – ja NIE jestem z nią spokrewniona. Z punktu prawnego nie ma żadnych przeciwwskazań, żebym to ja prowadziła śledztwo. To proste, sprawa jest trudna, a ja i Lai jesteśmy najlepsze. Koniec tematu. To, jak blisko byłyśmy, nie ma tu nic do rzeczy.
- Życie jednak jest popierdolone – westchnęła filozoficznie Fran – wiedziałaś, że Ari znowu jest w ciąży?
- A skąd. Nie miałam zielonego pojęcia. Jak weszła do salonu, to myślałam, ze za dużo wypiłam wina i mam zwidy – zachichotała Tina, wdzięczna za zmianę tematu. Najstarsza siostra, Arianna, od ośmiu lat była szczęśliwą mężatką, a teraz spodziewała się już trzeciego dziecka. Jej mąż był starszym od niej o piętnaście lat chirurgiem plastycznym ze słonecznego Los Angeles. Poznali się tam na praktykach w szpitalu. Ari była psychologiem, pracowała głównie z ofiarami wypadków. A on często musiał tym ofiarom rekonstruować twarze, robić przeszczepy, i tak dalej, i tak dalej… kiedy zeszli się na poważnie, postanowili osiedlić się w Anglii i otworzyć własną klinikę. Plan wypalił, a tuż po powrocie z Ameryki odbyło się wielkie, włoskie wesele. Młodsze siostry były pewne, że państwo Aquilone chcieli sobie w ten sposób zrekompensować fakt, że najmłodszej córki za mąż nigdy nie wydadzą, a i Tinie niespecjalnie się do zmiany stanu cywilnego spieszy.
- Myślę, że tylko papa wiedział. Z nami nigdy nie była jakoś blisko, a wiesz jaka jest mama. Gdyby wiedziała ona – to razem z nią połowa Londynu.
- Masz rację. Ari zawsze była córeczką tatusia – kobiety uśmiechnęły się do siebie krzywo. Zawsze zazdrościły swojej najstarszej siostrze tego statusu. Między innymi dlatego Tina została policjantką – żeby dorównać Ariannie w oczach emerytowanego stróża prawa.
- Chodź, zbieramy się. Tyłek mi zaraz odmarznie. A Annie lubi mój tyłek… - Fran zaśmiała się, ciągnąc starszą siostrę za rękaw w kierunku parującego ciepła znajdującego się za ich plecami salonu.
- Mhm… Fran?
- Co? – spytała dziewczyna, doskonale wiedząc co za chwilę usłyszy. Tina obróciła się powoli i spuściła wzrok. Wyglądała, jakby miała powiedzieć zaraz coś bardzo wstydliwego.
- Przytul mnie.

****

Faye leżała w poprzek szerokiego łóżka Tiny. Tak bardzo chciała jej powiedzieć. Wiedziała, że to będzie trudne śledztwo. Nic się nie układało, nic się nie łączyło. Wszystko było tak cholernie zagmatwane, bo kto mógłby go podejrzewać? Ona wiedziała o tym najlepiej. W pokoju panowała ciemność. Za oknem nie widać było gwiazd, wszystko zlewało się w jedno z czernią zalegającą w pomieszczeniu. Powoli podniosła się i usiadła. To było takie dziwne, widzieć wszystko w tym mroku. Jeszcze się do tego nie przyzwyczaiła. Rozejrzała się po sypialni przyjaciółki. Na stoliku nocnym leżała książka. Jej książka. Nazwisko Faye Mavelle Winchester wręcz świeciło w jej stronę z okładki. Poczuła wzruszenie ściskające ją za gardło. To była jej pierwsza wydana powieść. Nie sądziła, że Tina nadal ją czyta. Wyciągnęła rękę i spróbowała dotknąć twardej oprawy, jednak jej palce delikatnie prześlizgnęły się na wskroś przez przedmiot. Przez chwilę patrzyła zdziwiona, po czym ponowiła próbę. I znowu. I znowu. W końcu poddała się. Czuła narastającą wściekłość, wściekłość na tego skurwiela, który pozbawił ją nie tylko życia, ale i czegoś jeszcze cenniejszego. Widoku liter. Nagle nie wytrzymała i zaczęła krzyczeć z bezsilności i frustracji. Wkładała w ten wrzask całą siebie, wywalała na zewnątrz wszystkie nagromadzone emocje. Chciała pokazać światu, jak bardzo jest jej źle i, do cholery, że wcale nie chce tu być… Nikt jej nie usłyszał.

****

Lai siedziała w salonie i buszując po Internecie czekała na przygotowywaną przez Robina kolację. Z wieży leciały po kolei same hity klasycznego rocka, a chłopak wczuwał się, traktując drewnianą łyżkę jak mikrofon. Lai przez chwilę mierzyła go rozbawionym spojrzeniem, ale nie komentowała. Zawsze wiedziała, że jej… chłopak? Narzeczony? Wiedziała, że Robin jest i zawsze pozostanie dużym dzieckiem. Nie przeszkadzało jej to i zdecydowanie nie chciała, żeby się zmieniał. Kochała go? Tak... Oboje o tym wiedzieli mimo, iż Robin nigdy nie usłyszał tych dwóch słów z ust swojej dziewczyny. Gwoli ścisłości, to nie byli do końca pewni na czym stoją. Od dawna już mieszkali razem, Robin coś przebąkiwał o ślubie, wszyscy znajomi typowali nawet termin weseliska. Jednak sami zainteresowani milczeli na ten temat. I bynajmniej nie przez to, że na siłę chronili swoją prywatność. Lai była po prostu niezdecydowana. Nigdy nie potrafiła wyrażać uczuć, a już zwłaszcza tak ważnych. Bała się powiedzieć Robinowi te dwa, tak istotne dla niego słowa mimo, że przecież go kochała. Bała się tej odpowiedzialności i zobowiązań. Tak było po prostu łatwiej. A przy najmniej ona tak uważała. Poza tym nie była zwolenniczką zbytniego romantyzmu – a za taki uważała ceremonię ślubną w jakimkolwiek wydaniu. Lai westchnęła i wróciła do przeglądania stron internetowych. Kiedy tylko dowiedziała się, że ofiara… że Faye była pisarką, postanowiła wyszukać każdą, choćby najmniejszą informację i artykuł na jej temat dostępny w sieci. Przez chwilę czytała listę wydanych przez nią książek. Ilość nie była imponująca, ale niemal każda z pozycji uhonorowana była jakąś nagrodą. To dziwne, że dzięki temu nie była sławna. Widać nigdy nie zależało jej na zbytniej komercjalizacji swojej twórczości. Lai po chwili namysłu ściągnęła pierwszą książkę Faye Mavelle Winchester na dysk. Otworzyła ebooka i zaczęła czytać. Jej oczy szybko przebiegały po czarnych literkach i pochłaniała kolejne zdania, coraz bardziej wciągając się w historię. Dotarła do końca pierwszego rozdziału i już miała zacząć czytać kolejny, kiedy z transu spowodowanego czytaniem wyrwał ją Robin. Z cichym trzaskiem postawił na stoliku obok niej kubek z parującą herbatą i przysiadł na chwilę na kanapie.
- Co tam czytasz? – spytał, bezceremonialnie zaglądając jej przez ramię. Zrobił sobie chwilę przerwy, żeby nie paść ze zmęczenia przy garach. Uparł się, że dzisiaj ugotuje prawdziwy obiad, narzekając, że ma już dość kupnej chińszczyzny. Byli na nią skazani niemal na co dzień, bo rzadko kiedy któreś z nich miało czas lub siły, żeby przyrządzić coś samodzielnie. Któreś z nich – czyli Robin. To on był kucharzem w tym domu. Lai wolała nie zbliżać się do kuchni, żeby nie wysadzić jej w powietrze.
- Nic takiego. Książkę autorstwa ofiary – mruknęła, minimalizują ebooka i przeglądając jakieś artykuły i wywiady. Po chwili oderwała wzrok od ekranu i przetarła zmęczone oczy – nie spodziewałam się, że jest taka…
- Jaka?
- Bo ja wiem? Prawdziwa? Szczera? Szokująca? Sama nie wiem. Wciągnęła mnie.
- Jest jakaś szansa, że wiem o kogo chodzi? – spytał z delikatnym uśmiechem Robin, popijając herbatę ze swojego kubka i obejmując siedzącą obok kobietę ramieniem.
- Mówi Ci coś nazwisko Winchester?
- Oprócz tych dwóch braci z serialu, to nikt więcej do głowy mi nie przychodzi – wyszczerzył się chłopak, wstając i przeciągając się lekko. Energicznym krokiem skierował się z powrotem do kuchni.
- No właśnie – Lai nieco podniosła głos, żeby chłopak mógł usłyszeć co do niego mówi. Przeglądała właśnie jakiś długi wywiad z irlandzkiej gazety literackiej. Nie odrywając wzroku od ekranu sięgnęła po kubek i jednym haustem przełknęła niemal całą jego zawartość. Ciepła ciecz rozeszła się po jej wnętrzu, rozkosznie rozgrzewając od środka – nie była jakoś strasznie znana i popularna. A jednak ktoś się pofatygował, żeby ją zamordować. I tutaj powstaje pytanie, czy morderca wybrał ofiarę przypadkowo czy też zabił ją z jakiegoś konkretnego powodu. Tina mówiła, że nie ma opcji, żeby Faye zalazła komuś za skórę swoją pisaniną, ale sam wiesz jak to jest z tymi psycholami. Nigdy nie wiadomo co takiego może wkurzyć.
- Kochanie, zrób sobie przerwę. Siedzisz nad tym cały wieczór. Kolacja na stole – mruknął Robin, stawiając na niskim stoliku przed kanapą dwa talerze z jakimś egzotycznie wyglądającym daniem. Lai uśmiechnęła się i kątem oka śledziła, jak chłopak znika w kuchni i po chwili wraca z butelką wina i dwoma kieliszkami. Po chwili na stoliku wylądowały również dwie zapalone świece zapachowe. Wszystko było idealne, takie romantyczne, ale tym razem nawet jej to nie przeszkadzało. Lubiła jego kuchnię i dobre wino, więc czemu miałaby się sprzeciwiać.
- Już za chwilkę, chcę tylko skończyć ten artykuł – zagłębiła się z powrotem w czytanie, nie zauważając coraz większego zniecierpliwienia Robina. Chłopak lekko trzęsącymi się rękami nalał wino i usiadł w fotelu naprzeciwko niej. Czekał, nie spuszczając ze swojej ukochanej świdrującego wzroku. Choć starał się sprawiać wrażenie opanowanego, jego prawa stopa wybijała niekontrolowany rytm na przykrytej dywanem podłodze. Przygryzł wargę. I w końcu nie wytrzymał.
- Jedzenie stygnie.
- Tak, już, już… o jasna… - nagle Lai zbladła. Wytrzeszczonymi oczami wpatrywała się przez chwilę w ekran, po czym zatrzasnęła laptop i energicznie wstała. Robn nadal nie spuszczał z niej wzroku – muszę jechać do Tiny.
- Co? A nie możesz po prostu zadzwonić?
- Nie, ja muszę do niej jechać. To sprawa życia i śmierci, ja przepraszam, to ważne, cholernie…
- Zamknij się – Robin drżącym głosem przerwał jej gorączkową paplaninę. Spojrzała na niego zszokowana. Nawet nie zauważyła kiedy wstał, a teraz miała przed sobą wysokiego, lekko trzęsącego się mężczyznę. Była skołowana. Jeszcze nigdy nie podniósł na nią głosu – zamknij się i siadaj! Nigdzie nie pójdziesz.
- Ale…
- Nie ma żadnego ale! – chyba po raz pierwszy widziała go tak wkurzonego i zdenerwowanego. Mimowolnie cofnęła się o krok, uderzając tylną częścią łydek o miękki mebel. Robin spojrzał jej z dziką determinacją w oczy i z kieszeni dżinsów wyciągnął małe, czarne pudełeczko – do jasnej, pieprzonej Anielki! Próbuję Ci się oświadczyć, do cholery, więc łaskawie posadź swój tyłek na kanapie i posłuchaj co mam Ci do powiedzenia. A potem możesz jechać choćby i do Timbuktu.

A teraz mały słowniczek:
Mia figlia, che sorpresa - moja córeczko, co za niespodzianka!
Mamma, per favore - mamo, proszę Cię.
mia vita - moje życie
vedi vedi che è venuto! - patrz, kto przyjechał!
ciao, sorella - cześć, siostro

mam nadzieję, że w miarę jest to poprawne, albowiem nie uczę się włoskiego jeśli któraś się na tym zna, to w tym momencie będę wdzięczna za betę moich makaroniarskich wypocin XD dnia Wto 13:29, 02 Paź 2012, w całości zmieniany 1 raz
O BOŻE SOL JAK JA CIĘ KOCHAM <3333333333333333333333333333333333333333333333333333
33333333333333333333333333333333333333333333333333333
33333333333333333333333333333333333333333333333333
3333333333333333333333333333333333333333333333
33333333333333333333333333333333333333333333333333333
33333333333333333
33333333333333333333333333333333333333333333333333333
33333333333333333333333333333333333333333333333333333
33333333333333333333333333333333333333333333333333333
3333333
33333333333333333333333333333333333333333333333333333
3333333333333333333333333333333333333333333333333333
33333333333333333333333333333333333333333333333333333
3333333
33333333333333333333333333333333333333333333333333333
33333333333333333333333333333333333333333333333333333
33333333333333333333333333333333333333333333333333333333333
33333333333333333333333333333333333333333333333333333
333333333333333333333333333333333333333333333333333
3333333333333333333333333333333333333333333333333333
3333333333333333333333333333333333333333333333333333
3333333333333333333333333333333333333333333
333333333333333333333333333333333333333333333333333
33333333333333333333333333
3333333333333333333333333333333333333333333333333333
333333333333333333333333333333333333333333333333333
3333333333333333333333333333333333333333333333333
33333333333333333333333333333333333333333333333333
333333333333333333333333333333333333333333333333333
33333333333333333333333333333333333333333333333333
333333333333333333333333333333333333333333333333333
3333333333333333333333333333333333333333333333333333
3333333333333333333333333333333333333333333333333333
33333333333333

*coś konstruktywnego później*

*setki serduszek i przeczytań później*

Absolutnie cudowne, genialne, perfekcyjne, piękne, kochane, wzruszające, urocze, idealne, niesamowite, wspaniałe, nadzwyczajne, świetne, bajeczne, fantastyczne, rewelacyjne! Brakuje epitetów, żeby wyrazić jak mocno uwielbiam to opowiadanie *-* I tą ostrą przyjaźń Lai i Tiny, Gianna jest cudowna (straaasznie mi się to imię podoba <3), Francesca i Annie <3 <3 <3, Arianna i Madame Aeria, i duch Fay, i nawiązanie do Supernaturala, i taka Fayusiowa tematyka książek i jej geniusz, i olśnienie Lai i przede wszystkim Robin <333333333333333333333333333333333333333333333333 Idealne oświadczyny, no jejusiu, nie mogę przestać nimi zacieszać i są takie wspaniałe i ona MUSI powiedzieć tak, a ja w ogóle kocham śluby, ale ten praktykant z kostnicy też mógłby jeszcze być I TO JEST TAAAAAKIE CUDOWNEEEEEEEEEEEEEE <333333

edit2: jak ja mam nie szipować Fay/Tina, kiedy są takie fragmenty jak ten z rozmową Fran i Tiny o byciu - nie byciu rodziną Faye? <333 Toż to oczywiste *-* dnia Śro 18:16, 03 Paź 2012, w całości zmieniany 6 razy
MOJE!

EDIT: AWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW

Sol ja cie kocham...

Ten rozdział jest w pewnym sensie taki ciepły, a rodzina Tiny taka kochana...Och, ale najlepsze są CHYBA oświadczyny, no i oczywiście frustracja Fay.
Nie potrafię nawet powiedzieć co mi się najbardziej podoba...

EDIT2: Uuuu coraz więcej naszych dziewczyn...

A masz już pomysły na naszą resztkę, która wciąż czeka na przydzielenie ról (ciekawa jestem kim będzie Ottiś, no i oczywiście ja)?

Niezbyt konstruktywnie (ani niezbyt długo), ale dobra w pisaniu komentarzy to ja nie jestem, ale to dlatego, że zazwyczaj siedzi we mnie wtedy zbyt wiele emocji i zachwyceń typu: OCHHHH JAKIE PIĘKNE, albo AWWWWWWW, itp, itd....
Moje!

EDIT: Ja jestem podobno tą od pseudokonstruktywnych komentarzy, tak? To bardzo mi przykro, ale nie tym razem.

Bo to jest zbyt cudowne. Wciągające, intrygujące, dopracowane, urocze i ciepłe. W kolejności dowolnej. Oświadczyny - genialne. Rodzina Tiny - przesympatyczna. Relacje między bohaterami - wspaniale nakreślone. A wszystko napisane ślicznym stylem. I te włoskie wstawki, ach...

Jednym słowem - jest idealnie. I wybacz, Sol, ale na tym komentarz zakończę, bo nie mam cierpliwości pisać dalej - wolę jeszcze raz przeczytać ten rozdział. ^^
(Nie)cierpliwie czekam na ciąg dalszy.

T.L. dnia Pią 22:21, 28 Wrz 2012, w całości zmieniany 1 raz

wróciła do Londyna
Peace&love całym sercem, spirytyzm, kwiaty i trawka.
- Trawka? No coś Ty. Przecież ona musi mieć… bo ja wiem, ze sto lat?
- Prawdziwi hipisi jednak nie zginęli


P.S. Dobrze zgaduję, że starsza z sióstr otrzymała imię po naszej Arianie? dnia Wto 11:38, 02 Paź 2012, w całości zmieniany 1 raz
JA SIĘ DOMAGAM CIĄGU DALSZEGO. JA TAK DŁUŻEJ NIE MOGĘ NIE WIEDZĄC KTO ZABIŁ FAY XD
Przeczytałam sobie dzisiaj jeszcze raz i tak stwierdzam, że mnie ten morderca intryguje. Jeśli Fay poznała go z wyglądu i wiedziała, że nie ma szans, i te rany były zadane jakimiś zębami... No jeju, ja chcę wiedzieć! Tak piszę, żeby Ci Soliś przypomnieć ^^

(Nie, wcale najbardziej nie interesuje mnie co z Lailą, Robinem i oświadczynami xDDDDDDDDDDD)