,
[Z] Dług wdzięczności (Sherlock BBC, kontynuacja cyklu)Kto tam jest w Ĺrodku?
Oj, odleżało mi się toto na dysku. Jak się zorientowałam, że rok minął od napisania jednej ze scen z tego tekstu, to do mnie doleciało, że najwyższy czas zacząć publikować... Nie zabijcie mnie śmiechem xD
Prolog - Więc czego potrzebujesz? - Ciebie. Ile razy Sherlock przypominał sobie tamtą rozmowę, zastanawiał się, czy Molly naprawdę wiedziała, na co się decyduje i o co go prosi. Spędził długie godziny, rozważając motywy jej działania. Obiecała mu, że nie będzie wymagała od niego żadnego zaangażowania ani odpowiedzialności. Chciała jednej konkretnej rzeczy, dalej zamierzała radzić sobie sama. Zaskoczyła go wtedy zdolnością do chłodnej kalkulacji i racjonalnością. Spodziewałby się po niej raczej bardzo emocjonalnego podejścia do tematu, więc właśnie logiczne argumenty przekonały go, że Molly wie, co robi, że przemyślała decyzję, zanim zwróciła się do niego z prośbą. I Sherlock się zgodził. Molly uratowała mu życie, a to zobowiązywało. Sama prośba natomiast była na tyle niecodzienna, że zaintrygowała Sherlocka wystarczająco, by się zaangażował, choć normalnie nawet by o tym nie pomyślał. Przysługa za przysługę, tak to potraktował. A teraz, po dwóch latach, mógł zaobserwować, co z tego wyrosło. Dosłownie. To, co wyrosło, Molly mogłaby pewnie opisywać bez końca, tak się cieszyła. Sherlockowi natomiast wystarczyłoby jedno słowo. Dziecko. Jego zdaniem zawierał się w nim cały chaos, jaki zapanował w mieszkaniu Molly. Detektyw dodałby może jeszcze kilka określeń, jak głośne, marudne czy wścibskie, ale starał się tego nie robić. Gdy kiedyś skomentował zachowanie malucha, wyraźnie sprawił Molly przykrość. A w końcu to była jej decyzja i jej sprawa. Sherlock, zgodnie z umową, nie musiał się w nic mieszać. Mimo to nie mógł nie zauważać zmian, jakie zaszły w mieszkaniu Molly. Trzeba było uważać już nie tylko na Toby’ego. Kot przynajmniej miał dość refleksu, by uciekać spod nóg. Mała Sheila natomiast, obecnie półtoraroczna, udowadniała Sherlockowi chyba za każdym razem, że potrafi wcisnąć się dosłownie wszędzie, nawet między kanapę a ścianę, zaś słowo „porządek” nie istnieje w jej ograniczonym słowniku. Tak jak i wiele innych. Ponadto, w przeciwieństwie do kota, wcale nie zamierzała go ignorować. Szczerzyła ząbki w uśmiechu, krzyczała radośnie i z uporem godnym lepszej sprawy przynosiła mu kolejne zabawki. A Sherlock mógł albo przyjąć ten fakt do wiadomości i trwać w swoim uporze obojętności, albo się poddać i wkładać kolorowe klocki w dziurki o odpowiednich kształtach. Od czasu swojego oficjalnego powrotu Sherlock coraz częściej bywał u Molly. Bardzo szybko przekonał się, że relacje z Johnem znacznie się zmieniły, a raczej czas wolny doktora został mocno ograniczony. Owszem, John nadal, gdy tylko mógł, z radością towarzyszył Sherlockowi, ale kiedy miał już inne plany, detektyw nie naciskał jak kiedyś. Rozumiał, a przynajmniej akceptował fakt, że małżeństwo było najważniejsze i nie należało psuć Johnowi stosunków w świeżym związku. Sherlock nie miał prawa, nie po tym, co zrobił przyjacielowi. Prawda była taka, że Baker Street zrobiło się przeraźliwie puste, a pani Hudson nie zawsze była odpowiednim partnerem do rozmów. Czaszka na kominku, wredota jedna, obraziła się chyba za pokłady kurzu wokół, bo nijak nie chciała współpracować. A już na pewno nie zadawała właściwych pytań, tak jak kiedyś John. Pytania były ważne, bo pobudzały do myślenia, a czasem zwracały uwagę Sherlocka na jakiś szczegół lub aspekt, które początkowo zdawały się być bez znaczenia. Sam Sherlock natomiast po tych dwóch latach prawie że garnął się do towarzystwa. Socjopata od siedmiu boleści, podsumował go żartobliwie John, po tym jak Greg poskarżył mu się, że detektyw wyciąga go z łóżka w środku nocy, bo akurat wpadł na jakiś trop i musi pogadać. Sherlock zjeżył się wtedy i oburzył, ale logiczna analiza wskazywała, że doktor miał rację. Skoro więc Greg był zajęty, a John miał rodzinę, Sherlock naturalną koleją rzeczy skierował swą uwagę ku Molly. Patolog z Barts pod wieloma względami szybko okazała się dużo lepszą partnerką do rozmów niż pani Hudson. Przede wszystkim orientowała się dokładnie, o co chodzi, gdy mówił o obrażeniach ofiary, a poza tym zawsze wyrażała zainteresowanie sprawą i zadawała pytania, coś, z czym czaszka z kominka wciąż nie mogła sobie poradzić. No i... Sherlock zwyczajnie się do niej przyzwyczaił. Przez te dwa lata nieobecności nieraz kontaktował się z Molly, gdy potrzebował konsultacji. Przesyłał jej zdjęcia, bez wchodzenia w szczegóły opisywał problem, a Molly odpowiadała mu chętnie, zadowolona, że w ogóle dał znak życia. Kiedyś zażartowała nawet, że choć raz mógłby przysłać jej pocztówkę zamiast kolejnego zdjęcia zwłok. W następnym mailu oprócz zdjęcia zmiażdżonej czaszki dostała panoramę miasta, w którym Sherlock akurat przebywał. Ten układ pomiędzy nimi działał w obie strony. Po tym, jak zmieniła się jej sytuacja rodzinna, Molly zrobiła sobie roczny urlop od kostnicy i zajęła się pracą naukową. W pisanych artykułach wykorzystywała przypadki podsyłane jej przez Sherlocka jako przykłady, a to, co mogła wywnioskować ze zdjęć, weryfikowała z udzielanymi jej przez detektywa informacjami o przyczynach powstania obrażeń. To, co pisała, było według Sherlocka interesujące i rzetelnie przygotowane. Czasem wtrącał jakieś uwagi, czasem podrzucał jej za pośrednictwem Mycrofta wyniki swoich starych badań nad truciznami, pochodzące z czasów, kiedy jeszcze chciało mu się robić dokładne sprawozdania. Natomiast Sherlock, gdy nie miał żadnej ciekawej sprawy, spędzał długie godziny w laboratorium, badając próbki narkotyków, środków odurzających i trucizn, które zgromadził w czasie podróży i przysyłał sukcesywnie Mycroftowi. Nieraz zdarzało się, że pokazywał Molly wyniki, a potem, pogrążeni w dyskusji, taksówką lub metrem wracali razem ze szpitala. Dziewczynie zawsze spieszyło się do domu, żeby Sheila nie przebywała tak długo z opiekunką, więc jeśli Sherlock chciał dłużej porozmawiać, wstępował na chwilę i starał się jak mógł, żeby dziecko dało mu spokój. Nie był w najmniejszym stopniu zainteresowany dziewczynką, jednak zdążył sobie wyrobić zdanie na temat tego, co to jest dziecko i ile z nim kłopotu. Tak więc gdy John pochwalił się z dumą, że zostanie ojcem, Sherlock tylko jęknął na myśl o kolejnej biegającej katastrofie wśród przyjaciół. dnia Sob 23:25, 24 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz Zastanawiałam się właśnie ostatnio, czy napiszesz coś jeszcze o Sherlocku i Molly, a tu proszę... Na razie ciężko cokolwiek powiedzieć, bo prolog jest raczej króciutki. Ale zapowiada się fascynująco. Jeśli dobrze zrozumiałam początek - to aż strach pomyśleć, co się będzie działo dalej. Poza tym rozbroiły mnie komentarze na temat czaszki. Także chciałam tylko dać znać - przeczytałam i żądam więcej! T.L. Rozdział pierwszy Będę za pół godziny. SH John nie przepadał za takimi wiadomościami, tym bardziej, gdy przychodziły o dziwnej porze. W dziewięciu przypadkach na dziesięć oznaczały, że Sherlock miał poważny kłopot. Detektyw nauczył się wprawdzie, że jeśli ktoś ma żonę i to spodziewającą się dziecka, to nie zawsze będzie z nim latał po najgorszych dzielnicach Londynu, więc były sprawy, które prowadził sam, jak kiedyś, zanim poznał Johna. W takich wypadkach nagły sms wściekłym świtem zapowiadał kłopoty. Pocieszająca była tylko myśl, że gdyby sytuacja była naprawdę tragiczna, Sherlock zadzwoniłby, zamiast pisać. Mimo wszystko czekając na niego, John ubrał się i przygotował apteczkę. Zdarzyło się już, że Sherlock stanął u niego na progu o dziwnej porze, bo potrzebował jego pomocy jako lekarza, więc mogło tak być i tym razem. Dochodziła czwarta nad ranem, więc John wolał, żeby jego przyjaciel miał naprawdę dobry powód. Nie musiał długo czekać. Dokładnie po pół godziny rozległo się ciche pukanie do drzwi. Idąc przez korytarz John pomyślał, że nastąpiła poprawa; tym razem Sherlock nie obudził całego piętra wariackim wciskaniem dzwonka. Sarah spała, błogo nieświadoma nocnej wizyty. Przy odrobinie szczęścia nawet się nie obudzi. - Co się stało? - zapytał z miejsca John, ledwie Sherlock wślizgnął się do środka. Odruchowo popchnął drzwi, żeby się zamknęły i dostrzegł, że jego przyjaciel nie był sam. - Och. - Zajmiesz się nią? - odpowiedział pytaniem Sherlock i popchnął ku Johnowi swoją małą towarzyszkę. Dziewczynka miała na oko półtora roku, może trochę więcej. Była zaspana i zaciskała rączkę na długich palcach Sherlocka, który sztywno wyswobodził się z tego uchwytu, ledwie znaleźli się w mieszkaniu. John przeniósł wzrok z dziecka na przyjaciela i ocenił oboje. Ciemne kręcone włoski, trójkątna twarzyczka... oraz zadziwiająco ciepłe brązowe oczy i rumiana buzia. Co do diabła...? - Raczysz wyjaśnić? - zapytał John, nakazując sobie cierpliwość. Nie wysnuwaj pochopnych wniosków. Nie było żadnych widocznych oznak, by trzeba było użyć apteczki, a to zawsze coś. Sherlock za to nerwowo bawił się palcami i błądził wzrokiem dookoła. Niepewny. I zniecierpliwiony. - To nie jest teraz istotne - odpowiedział jak zwykle. - Zajmiesz się nią? To ważne. - Żartujesz sobie. - John skrzyżował ręce na piersi. - Jest czwarta w nocy, a ty tak po prostu przychodzisz z jakimś dzieckiem. - Zdziwiony? - Nie, nieszczególnie - przyznał John. W końcu po Sherlocku można się było spodziewać dosłownie wszystkiego. - Czyje to dziecko? - Molly Hooper. Teraz już John był zdziwiony. Córka Molly? Jak to? Jakim cudem nic o tym nie wiedział? Stał przez chwilę i gapił się na swoich gości, aż Sherlock przerwał ciszę z wyraźnym zniecierpliwieniem. - John, możesz z nią coś zrobić? Z każdą chwilą zwiększa się prawdopodobieństwo, że zacznie wydawać z siebie dźwięki o wysokiej częstotliwości. Nie lubię tego. John parsknął śmiechem, słysząc, jakimi słowami Sherlock określił ryzyko płaczu. Zerknął na dziewczynkę, która stała zaskakująco spokojnie, trochę przestraszona, trochę zaciekawiona. Trzymała się w pobliżu Sherlocka, więc najwyraźniej musiała go znać. - Zakładam, że masz w tym większe doświadczenie - dorzucił detektyw. - Zrób coś z Sheilą. - Tak. Racja - potaknął John. Zaczynał wchodzić w fazę, kiedy już nic go nie dziwiło. Gdy jednak Sherlock sięgnął do klamki, oparł się ręką o drzwi. - Ale najpierw wyjaśnisz mi, co się dzieje. - Molly zniknęła. Ktokolwiek za tym stoi, chce czegoś ode mnie. Statystycznie patrząc, możliwość wykorzystania dziecka jako szantażu jest wysoka, więc chcę tego uniknąć. Nie mam i nie chcę mieć pojęcia, co się robi z małymi ludźmi, a najbliższą osobą, która wie, jesteś ty. Oczywiste. - Tja, oczywiste - mruknął John. Dzieci zwykle nie miały dołączonej instrukcji obsługi i zachowywały się nieprzewidywalnie, więc nie dziwił się, że opieka przekraczała możliwości socjalne Sherlocka. - Czekaj, skąd wiedziałeś, że Molly zniknęła? I skąd zabrałeś tę małą? - Kamery Mycrofta - rzucił krótko Sherlock. - Włamałem się do mieszkania, chociaż technicznie patrząc, wcale nie. Ktoś zrobił to przede mną. Ty zajmij się dzieckiem, ja poszukam Molly. Może Mycroft dowiedział się już czegoś więcej – dorzucił. - O, cześć, Sherlock – odezwała się nieoczekiwanie zaspana Sarah bez najmniejszego zdziwienia na widok detektywa o tej porze. Stała w drzwiach sypialni i poprawiała szlafrok. Zerknęła na Sherlocka, na Johna, a potem na małą Sheilę. – Tym razem inny problem – skomentowała swobodnie. Poprzednio Sherlock zajrzał do nich w środku nocy, gdy jakiś złodziej uraził mu niedoleczone po postrzale ramię. - Witaj, Sarah. Będziesz tak dobra i położysz Sheilę spać, czy co tam się z dziećmi robi o tej porze? – poprosił całkiem uprzejmie Sherlock. John zauważył, że to nie była ta sztuczna uprzejmość, której przyjaciel używał, gdy chciał coś osiągnąć; zresztą Sarah go znała i pewnie nie dałaby się nabrać. - Muszę lecieć. - Ymm, tak, jasne – odparła nieco sennie Sarah i posłała mężowi pytające spojrzenie. John pokręcił nieznacznie głową na znak, że też nie ma pojęcia, o co dokładnie chodzi. - Zaraz wyjaśnię – obiecał i podał żonie dziewczynkę. Sarah wzięła ją na ręce i zabrała do sypialni. Sherlock natychmiast skorzystał z okazji i otworzył drzwi. Był już na klatce schodowej, gdy John wyszedł za nim i zapytał. - Czy to jest też twoje dziecko? - Jeśli pytasz, czy jestem biologicznym ojcem, to tak - odparł Sherlock tonem, jakby rozmowa dotyczyła obiadu. - Jeśli pytasz, czy to jest moja córka, odpowiedź brzmi nie. To córka Molly Hooper - dorzucił i zbiegł po schodach. Z mieszkania dobiegł Johna płacz dziecka. Doktor westchnął i wrócił do sypialni z dziwnym skojarzeniem, że będą mieli okazję poćwiczyć z Sarah bycie rodzicami. - Nie poszedłeś z nim? –zdziwiła się Sarah, ledwie John stanął w drzwiach. Mała Sheila, którą trzymała na rękach, obejrzała się na doktora z nadzieją, ale potem rozpłakała się jeszcze bardziej. Musiała się zorientować, że Sherlock zostawił ją z obcymi ludźmi i nie była już taka ufna, jak w jego obecności. - Może powinienem... - przyznał John, zaskoczony, że Sarah tak po prostu mu to sugerowała. Spodziewał się raczej przeciwnej reakcji. - A dasz sobie radę? - Pewnie, w końcu to tylko dziecko - odparła Sarah, tuląc dziewczynkę i usiłując ją uspokoić. –Tylko czyje? Co tu robi? - Ta mała jest Molly – wyjaśnił pospiesznie John, jednocześnie wiążąc buty. – A Molly zniknęła i Sherlock jej szuka. - O Boże… Czemu? Coś wiadomo? – zaniepokoiła się Sarah. Kołysząc dziewczynkę w ramionach, podeszła do okna i odgarnęła zieloną zasłonę. - Nie mam pojęcia. – John wyciągnął broń z szuflady przy biurku i zgarnął dodatkowy magazynek. Tak na wszelki wypadek. – Cholera, Sherlock pewnie już pojechał… - Nie, stoi na dole i rozmawia przez telefon – odparła Sarah. – Widzisz, Sheilo? – zagadnęła dziewczynkę. – Tam jest tata – pokazała ręką. Sheila na moment przestała chlipać i otworzyła szeroko oczy w zdziwieniu. - Tata? - Sherlock – podpowiedział John, nim zdziwiona Sarah zareagowała. No tak, powinni się byli domyślić, że mała nie mówiła do Holmesa „tato". - Sellok posedł – odezwała się Sheila z urazą. - Poszedł, ale wróci – obiecała Sarah, licząc pewnie, że dziewczynka nie zacznie znów płakać. - Ma na pewno coś ważnego do załatwienia, ale przyjedzie tu po ciebie. Chodź, zobaczymy… John nie słuchał dłużej żony przemawiającej łagodnie do dziecka. Zgarnął kurtkę z wieszaka w korytarzu i wkładał ją zbiegając już po schodach. Sarah na pewno zaraz zamknie drzwi. Dopiero dwa piętra niżej, gdy wyszedł na dwór i zobaczył, że Sherlock dalej rozmawia, zatrzymał się i przeanalizował, co się właśnie wydarzyło i czego się dowiedział. Obejrzał się za siebie i dostrzegł żonę w oknie. Sarah trzymała małą Sheilę na rękach i nadal coś jej pokazywała. Sherlock... Molly... Sheila? - Chryste, jak wyście to zrobili! - powiedział głośniej, niż zamierzał. Sherlock akurat skończył rozmawiać i spojrzał na niego z umiarkowanym zainteresowaniem. - Podobno Sarah spodziewa się dziecka - wytknął chłodno. - Mam szczerą nadzieję, że wiesz, skąd się wzięło - rzucił, jednym zdaniem zamykając Johnowi usta. - Tak, przepraszam - odparł. - Wiesz coś? Co się stało z Molly? - Została zabrana zielonym audi ze swojego mieszkania koło drugiej dwadzieścia - powiedział Sherlock nieobecnym tonem, jednocześnie wpisując coś w telefon. - Mycroft usiłuje namierzyć samochód i sprawców, ale to potrwa! – warknął gniewnie. – Było ich trzech albo czterech, wiem, że jeden używa beznadziejnej wody kolońskiej w dużych ilościach, a pewnie na klamce znajdą się odciski palców, ale nie miałem czasu wszystkiego zbadać… Ale co ty tu robisz? - zorientował się nagle, że mówi do Johna i zmarszczył brwi. - Chcę pomóc. - Prosiłem, żebyś zajął się małą – przypomniał ze zniecierpliwieniem Sherlock. Zerknął na wyświetlacz telefonu, zaklął pod nosem i mówił dalej. – Mówiłem, że musi być bezpieczna. A ty zostawiasz ją samą z Sarah. Nie wątpię, że pewnie nadal skutecznie posługuje się miotłą, ale to może być za mało. - Więc chcesz, żebym chronił Sheilę, tak? – upewnił się John. - Przynajmniej dopóki Mycroft nie zabezpieczy okolicy – potaknął Sherlock. – Wracam do mieszkania Molly, od czegoś muszę zacząć. - Zawiadomiłeś policję? – zapytał doktor, przeczuwając, jaka będzie odpowiedź. Nie zawiódł się. - To zbyt ważne, nie było czasu – prychnął lekceważąco Sherlock. Zza rogu wyjechała taksówka i detektyw machnął ręką, by przykuć uwagę kierowcy. – Pewnie Mycroft już to zrobił. - Niech da mi znać, jak już tu kogoś przyśle – poprosił John, choć wiedział, że najpewniej będzie musiał sam zadzwonić do Mycrofta. – Dołączę do ciebie, jak tylko tutaj będzie bezpiecznie. Nie ogarniam, o co w tym wszystkim chodzi, do czego to zmierza, ale pomysł jest boski. Bezbłędny. I przede wszystkim - wszystko jest szalenie intrygujące. Cóż więcej mogę napisać? Jak zawsze rozbraja mnie twój Sherlock (dźwięki o wysokiej częstotliwości, co się robi z małymi ludźmi - kwiiiiik!). John i Sarah są przesympatyczni. A po cichutku liczę na to, że w dalszych rozdziałach pojawi się osobiście Mycroft. Jest szansa, co? Styl jak zawsze bez najmniejszego zarzutu. Czyta się po prostu jednym tchem. Już nie mogę się doczekać następnych rozdziałów. Gratuluję! T.L. Rozdział drugi Taksówka zawiozła Sherlocka z powrotem do mieszkania Molly. Jeszcze nim wysiadł z samochodu, detektyw wiedział już, że policja jak zwykle nawalała. Gdyby działali tak sprawnie, jak powinni, musiałby minąć radiowozy, a tymczasem ulica wyglądała dokładnie tak samo, jak godzinę wcześniej. Teraz, kiedy już Sheila była bezpieczna, mógł spokojnie obejrzeć mieszkanie. Poprzednio wpadł do środka, a gdy zorientował się, że dziewczynka nadal śpi w łóżeczku, niczego nieświadoma, obudził ją. Znalazł naprędce jakieś ubranie, które wciągnął na zaspane dziecko, a potem wyszedł z Sheilą na rękach, zanim taksówkarz, któremu kazał poczekać, nie zniecierpliwił się i nie odjechał. Nawet buty wkładał małej już w drodze do Johna. Tak więc, skoro zniknął element rozpraszający i potencjalny problem, Sherlock skupił się na pozostawionych przez porywaczy śladach. Zapach taniej wody kolońskiej, unoszący się poprzednio w korytarzu, zdążył już wywietrzeć. Drzwi nie nosiły śladów włamania, a zamki manipulacji wytrychem, więc albo porywacze mieli dorobione klucze, albo też Molly otworzyła im drzwi dobrowolnie. Sherlock zlustrował sypialnię. Na łóżku walały się wyrzucone przez niego ubranka Sheili, ale poza tym na poduszce leżała otwarta książka. Czyli Molly czytała jeszcze mimo późnej pory... Detektyw otworzył szafę z jej rzeczami i spojrzał na półkę z bielizną. Trzy piżamy złożone równo w kosteczkę i jedna niedbale rzucona. - Nie przebrała się do spania... - mruknął do siebie Sherlock. Natychmiast dostrzegł, że na półce ze spodniami brakowało zielonych legginsów, które Molly lubiła i często nosiła wieczorami. Skoro mimo późnej pory była w łóżku, ale nie spała, prawdopodobnie zdrzemnęła się po powrocie z pracy. To oznaczało, że miała ciężki dzień. Problem polegał na tym, że te informacje najpewniej nic mu nie dawały. Sherlock zaklął pod nosem i wrócił na korytarz. Skoro nikt nie ruszył Sheili z łóżeczka, porywacze prawdopodobnie nie dotarli aż do sypialni i nie mieli pojęcia o istnieniu dziecka. Wobec tego Sherlock skupił swoją uwagę na korytarzu. Na podłodze nie było niczego obcego, nawet zgubionego papierka. Żadnemu z porywaczy nie wyleciało z kieszeni nic, co mogłoby naprowadzić Sherlocka na ich ślad. - Molly, musiałaś sprzątać? - mruknął do siebie detektyw. Na świeżo wymytej podłodze nie miały w czym powstać ślady, a na dworze było sucho, więc obcy nic nie nanieśli. Skoro więc podłoga nie dostarczyła mu żadnych poszlak, Sherlock wyprostował się i spojrzał na lampę. Tu miał więcej szczęścia. Molly nie wytarła kurzu ze szklanego klosza i widać było wyraźnie, że ktoś zawadził głową o lampę. Idealnie. - Sześć stóp, trzy cale wzrostu... - Sherlock sam, przy swoich sześciu stopach wzrostu, parokrotnie wlazł w tę lampę, zanim nie nauczył się zwracać na nią uwagę. Drzwi do mieszkania otworzyły się nagle, omal nie uderzając w Sherlocka. Młody policjant na progu krzyknął zdziwiony na jego widok, sprawiając, że detektyw wywrócił oczami z lekceważeniem. Co za brak profesjonalizmu. Sherlock zlustrował wzrokiem dwóch młodzików za plecami najbliższego policjanta i westchnął z irytacją Gdzie był Greg Lestrade i jego ekipa? Z nimi przynajmniej dało się jakoś pracować. Ci tutaj na pierwszy rzut oka byli idiotami. - Coś ty za jeden? - zapytał napastliwie ten sam młodzik, który mało nie walnął go drzwiami. Sherlock wzruszył ramionami i odszedł w głąb korytarza, nie kłopocząc się odpowiedzią. Chłopaczek tylko mu tutaj przeszkadzał. - Hej, ty! – zawołał za nim drugi. – Policja! - Sierżant Thompson, Scotland Yard! - Widzę – odparł niewzruszony detektyw i sięgnął po telefon do kieszeni. – Chociaż można by mieć wątpliwości, czy wiecie, po co tu jesteście i co macie robić. Pański kolega zaraz całkowicie zetrze odciski palców z klamki – wytknął obojętnie. Trzeci z młokosów stłumił ziewnięcie i puścił klamkę, kurcząc się pod pełnym wyrzutu spojrzeniem starszego kolegi. - Kim pan jest? - Zdaje się, że jesteście tu w sprawie zaginięcia Molly Hooper – przypomniał bezlitośnie Sherlock chwilę później, gdy skończył pisać smsa. – Mam nadzieję, że chociaż ślady umiecie zbierać, bo z myśleniem u was ciężko. Gdzie jest inspektor Lestrade? Sierżant Thompson zdążył zajrzeć do sypialni Molly i dostrzec łóżeczko. O dziwo, udało mu się wywnioskować co nieco z tego, co zobaczył. - Tu było jakieś dziecko! – zawołał do pozostałych policjantów. – Spało w łóżeczku. Musiało zniknąć razem z Hooper! - Dziecko niech was nie interesuje - wtrącił się Sherlock. – Molly Hooper jest ważniejsza. Bierzcie się do roboty i nie przeszkadzajcie mi. Sierżantowi w tym momencie zapaliło się najwyraźniej ostrzegawcze światełko, ale jego podwładni nie zamierzali tolerować obcego. Sherlock widział jak na dłoni, co o nim myśleli. Miał ochotę zakląć, ale ograniczył się do westchnienia. Znów będzie się musiał użerać z idiotami, którzy właśnie uznali go za głównego podejrzanego… Cudownie. Telefon zawibrował w kieszeni. Sherlock odczytał odpowiedź od Grega i odetchnął. Na szczęście inspektor już jechał. Detektyw zobaczył już wszystko, co chciał, ale potrzebował porozmawiać z Lestradem. Skoro więc chwilowo nie miał nic innego do roboty… Cóż, policjanci sami się prosili. *** Jeśli Greg Lestrade szczególnie nie lubił czegoś w swojej pracy, to były to służbowe telefony w środku nocy. Albo prawie służbowe. A już „czwarta w nocy" i „Holmes" w jednym zdaniu z pewnością gwarantowały mu mnóstwo innych rzeczy, których mógłby nie lubić. Jedyny plus był taki, że o tej porze na ulicach nie było korków. Lestrade jechał pod wskazany adres i klął w duchu na Holmesa. Jeden jedyny raz zapomniał wyłączyć wyciszenie w komórce i oczywiście akurat wtedy ktoś próbował się do niego dodzwonić. Greg dotąd zastanawiał się, jak wytłumaczy się rankiem sąsiadowi. Mycroft Holmes bowiem, gdy inspektor nie odpowiedział, ni mniej ni więcej, tylko zadzwonił do Petera mieszkającego naprzeciwko. Grega obudziło dopiero walenie do drzwi, a gdy poszedł otworzyć, ku swojemu zdumieniu zastał na progu sąsiada w szlafroku, ostentacyjnie wyciągającego w jego stronę swój telefon. Mycroft Holmes wypomniał mu uprzejmie fakt nieodbierania telefonu i wyjaśnił, dlaczego dzwoni. Potem zaś równie uprzejmie zasugerował, żeby Greg wybrał się do mieszkania Molly i przejął kontrolę nad sytuacją, zanim Sherlock rozniesie wysłaną tam ekipę. Lestrade nie mógł się z nim nie zgodzić. Jeśli on o takiej porze ledwie tolerował detektywa, to nieznający Holmesa i niedoświadczeni policjanci mogli go bardzo szybko znielubić. Zapewne z wzajemnością. Dlatego Greg przeklął tylko takt Holmesa, a raczej obu Holmesów, obiecując sobie w duchu, że kiedyś poważnie porozmawia z Sherlockiem na temat tego, co uchodzi, a co jest już wybitnie dziwne, a potem życzył sąsiadowi dobrej nocy i wyszedł z domu. Nie był bynajmniej zaskoczony, gdy po przyjeździe na miejsce już na półpiętrze usłyszał podniesiony głos Sherlocka i czyjeś gniewne odpowiedzi. Aż dziw, że sąsiedzi nie dzwonią jeszcze po policję z powodu zakłócania spokoju, pomyślał drwiąco Lestrade i wszedł do mieszkania. Nim dotarł do kuchni, z której dochodziły odgłosy kłótni, ponad głos detektywa przebił się nagle czyjś okrzyk zaskoczenia. Lestrade zareagował odruchowo. Wpadł do kuchni, gotowy interweniować, cokolwiek się tam działo. W końcu tam, gdzie był Sherlock, można się było wszystkiego spodziewać. Okazało się jednak, że to nie przez niego ktoś wrzasnął. Greg zjawił się akurat na czas, by zobaczyć, jak jakiś młody chłopak klnie i usiłuje strząsnąć z siebie kota, który z prychaniem wczepiał mu się w głowę i kark. W porównaniu ze zwierzakiem Sherlock był wyjątkowo spokojny. Opierał się o blat szafki i obecnie przyglądał się policjantom z umiarkowanym zainteresowaniem. - No, nareszcie ktoś myślący – przywitał inspektora detektyw. Wykrzywił wargi w kpiącym półuśmieszku, gdy zobaczył, że Lestrade stara się nie parsknąć śmiechem na widok walki z kotem. – Szybciej się nie dało? - Tja, dzięki, Sherlock, ciebie też miło widzieć – mruknął Lestrade. – Co tu się dzieje, sierżancie? – zapytał surowo Thompsona, który dopiero w tej chwili uświadomił sobie ogrom pomyłki, jaką popełnił wraz ze swoimi podwładnymi. - Inspektorze Lestrade, mieliśmy tu problem… - zaczął sierżant. – Ten człowiek… to znaczy… - w miarę mówienia najwyraźniej zdołał zestawić Lestrade'a i mężczyznę nazwanego Sherlockiem ze wszystkimi tymi opowieściami, które krążyły po Scotland Yardzie, bo zapętlił się i zamilkł. - O Boże… - jęknął Greg, po zachowaniu policjantów i postawie Sherlocka domyślając się, co musiało się dziać, zanim przyjechał. Prychnięcie ze strony detektywa tylko utwierdziło go w tym przekonaniu. – Zdecydowanie potrzebuję kawy. - Dolna półka w szafce po lewej – podpowiedział usłużnie Sherlock. – Zrób sobie, Molly się nie obrazi. Może w końcu ktoś tu się weźmie do roboty. - Gdyby nam pan nie przeszkadzał… - obruszył się młody policjant, któremu w końcu udało się strząsnąć Toby'ego z karku. - Steve, zamknij się lepiej – warknął Thompson. Dziwnym trafem w obecności Lestrade'a momentalnie spokorniał. – Dobra, nie pan stoi za zniknięciem Molly Hooper – przyznał na głos, co Sherlock skwitował zniecierpliwionym prychnięciem. – Ale nadal nie wiadomo, co się stało z dzieckiem. - Jakim dzieckiem? – wtrącił się Greg. Może postępował bardzo nieprzepisowo, ale zgodnie z sugestią detektywa sięgnął do szafki i nastawił wodę. W końcu, żeby cokolwiek robić, i jeszcze wytrzymać z Sherlockiem, potrzebował trzeźwo myśleć. Poza tym mieszkanie należało do znajomej osoby… No i Sherlock poruszał się po nim, jakby był u siebie. - Sheila niech was nie interesuje – uciął krótko Holmes. – Zabrałem ją stąd, jest bezpieczna. - Sheila? Kim jest Sheila i co się z nią stało? - Jest w bezpiecznych rękach – powtórzył zirytowany Sherlock, a potem gwałtownym gestem wyszarpnął z kieszeni dzwoniący telefon. - Czego chcesz? - warknął w słuchawkę. - Och, daj spokój, John, mam ważniejsze rzeczy do roboty!... Naprawdę?... Dobra - poddał się i zerwał połączenie, a potem wyszedł z kuchni, nim Greg zdążył zapytać, co takiego chciał John. - Róbcie swoje i zostawcie tego kota - polecił inspektor policjantom i podążył za Sherlockiem do sypialni Molly. Ku jego zdumieniu detektyw wrzucał do jakiejś torby zdawałoby się przypadkowe rzeczy z szafy, jednocześnie znów rozmawiając przez telefon. - Sherlock, co ty wyprawiasz? - zapytał Greg, patrząc jak w torbie lądują kolejno dziecięce ciuszki z wszystkich półek, po trochu z każdej. - Tak, oczywiście. Już jadę - rzucił detektyw do telefonu, a potem na wierzch ubranek zgarnął kosmetyki z komody. - Greg, podrzuć to Johnowi. Liczę, że znajdzie tam, cokolwiek potrzebuje - zwrócił się do inspektora, wciskając mu torbę w ręce. Lestrade nigdy nie widział szybszego pakowania. - Dziecko jest u Johna? - zagadnął. Mina Sherlocka wskazywała, że zadał stanowczo zbyt oczywiste pytanie. - Nie, Sherlock, czekaj! - Greg chwycił go za ramię, widząc że detektyw zamierza się ulotnić. - Dokąd idziesz? Co już wiesz? - Stąd? Praktycznie nic - przyznał Sherlock. - Zadbaj, żeby ci idioci zebrali ślady. Podaj mi wyniki jak już będziesz je miał - zażądał. - Mycroft usiłuje namierzyć samochód. I pospiesz się z tymi rzeczami, John narzekał. - Tak, jasne – westchnął Greg i puścił detektywa, a natychmiast Sherlock skorzystał z okazji i wypadł z sypialni bez słowa. - Bądź w kontakcie! - zawołał za nim inspektor, chociaż nie bardzo liczył na to, że detektyw posłucha. Sherlock był już w swoim żywiole, a do tego chodziło o kogoś z grona przyjaciół. Greg za nic nie chciałby być w skórze porywacza, jeśli Sherlock go znajdzie. Kiedy go znajdzie, poprawił się w duchu i wrócił do kuchni. Kot, Toby czy jak mu tam było, stroszył się pod stołem, ale policjanci zdążyli już zająć się zdejmowaniem śladów w korytarzu. Całe szczęście. Ekspres na blacie właśnie skończył bulgotać. Rozdział trzeci Sheila przespała resztę nocy zaskakująco spokojnie. Gdy już się przekonała, że Sarah jest całkiem sympatyczna i ładnie śpiewa, dała się położyć do łóżka i dość szybko zasnęła. John znalazł jej jeszcze w szafie jakiegoś pluszaka i dziewczynka wydawała się usatysfakcjonowana. W przeciwieństwie do niej ani John, ani Sarah nie mogli powiedzieć, że się wyspali. Sarah wprawdzie przysnęła koło Sheili, ale była zbyt rozbudzona i przejęta, by spać spokojnie. John natomiast nawet nie próbował się kłaść. Poczucie zagrożenia i przede wszystkim niepewność, skąd to zagrożenie mogło nadejść i w jakiej formie, pompowały dostateczną ilość adrenaliny, by utrzymać go w pełnej gotowości. John uznał założenie Sherlocka za słuszne i był przygotowany, by w razie czego bronić Sheili. Obecność dziewczynki, tak samo zresztą jak sam fakt jej istnienia, nie przestawał być niespodzianką. Przez większość czasu, obserwując dziecko śpiące spokojnie w jego łóżku koło żony, John usiłował dojść do tego, jakim cudem nic nie wiedzieli o Sheili. Owszem, dopóki Sherlock nie wrócił, doktor utrzymywał bardzo luźny kontakt z Molly, ograniczający się w zasadzie do życzeń bożonarodzeniowych i paru przypadkowych spotkań. John wiedział, że patolog na rok zrezygnowała z pracy w Barts, żeby się dokształcać. Napisała w tym czasie kilka bardzo interesujących artykułów, ale od kostnicy trzymała się z daleka. Jeszcze cztery miesiące wcześniej uznałby, że nie była w stanie pracować tam po śmierci Sherlocka, ale odkąd wyszło na jaw, że dla niej detektyw nigdy nie był martwy, John musiał zrewidować swoją opinię o Molly. W tej chwili wszystko stało się jasne. Molly zniknęła z ukochanej pracy na czas ciąży i porodu, a potem… A potem chyba z przyzwyczajenia dochowywała nadal sekretu. John nie wątpił, że to rzekoma śmierć Sherlocka skłaniała Molly do utrzymywania istnienia Sheili w tajemnicy, by nie prowokować pytań. Przypomniał sobie tych kilka sytuacji, kiedy Molly wykręcała się ze wspólnego spotkania, podając różne powody. Wtedy John myślał, że jest jej ciężko w towarzystwie jego i Grega, teraz już wiedział, że albo była w dość zaawansowanej ciąży, by było ją widać, albo miała noworodka na głowie. Co było również ciekawe, to to, że Sherlock przez ostatnie trzy miesiące również nie zająknął się słowem na temat Sheili. John wiedział, że jego przyjaciel utrzymuje częste, niemal codzienne kontakty z Molly, więc tym bardziej dziwił się, że detektyw nigdy nawet przypadkiem nie napomknął o dziecku, choćby i narzekając, że mu przeszkadza. Widać nie uznał córki za dość ważną, zorientował się John. Sam miał w najbliższym czasie zostać tatą, więc taka postawa byłaby dla niego niemal nie do pojęcia, gdyby to nie był Sherlock. John podejrzewał, że jeśli detektyw zainteresuje się kiedyś córką, to stanie się to w momencie, gdy mała będzie dość duża, by móc z nim dyskutować. Bo było bardzo prawdopodobne, że jeśli odziedziczyła po ojcu choć część inteligencji, nie wyda się Sherlockowi nudna. Jak już będzie się normalnie wysławiać. Aktualnie jednak problem polegał na tym, że noc przeszła w ranek, a w zasadzie nic się nie stało. Jedynie Greg zajrzał koło wpół do szóstej i podrzucił torbę z rzeczami Sheili. John liczył, że się czegoś dowie, ale inspektor powiedział mu zaledwie tyle, że Sherlock wyleciał z mieszkania Molly, nie mówiąc, dokąd, a oni są dopiero na etapie analizy zebranych śladów. Słowem, nie wiedzą nic. Sam detektyw oczywiście nie uznał za stosowne dać znaku życia. John próbował się do niego dodzwonić, ale telefon milczał. Smsy także pozostawały bez odpowiedzi, więc doktor przyjął milczący przekaz od przyjaciela. „Pilnuj bezpieczeństwa Sheili, twoja obecność nie jest mi potrzebna." Wolał na razie zakładać, że Sherlockowi nie przydarzyło się nic, co uniemożliwiłoby mu kontakt. Gdy Sheila się obudziła, Sarah wyciągnęła na łóżko zawartość torby i zaczęła przeglądać przywiezione rzeczy, by skompletować dziewczynce strój. Nocą nie przebierali jej, bo Sherlock przyprowadził ją w piżamce okrytej kurtką, ale na dzień potrzeba było czegoś innego. John odmówił wyjścia do sklepu i zostawienia pań samych, więc to na niego spadło wyczarowanie śniadania z tego, co mieli w lodówce. Nie miał pojęcia, co Sheila zwykle jadała, ale tosty z dżemem malinowym okazały się strzałem w dziesiątkę. Dziewczynka zjadła z apetytem i jedyny problem polegał na tym, że uparła się na samodzielność. W efekcie dżem był wszędzie, włącznie z ubraniem, i John pogratulował sobie, że wziął Sheilę do kuchni, nim Sarah zdążyła ją przebrać. Przy okazji przebierania okazało się, że Sherlock mimowolnie dostarczył Sarah rozrywki. W torbie prócz oczywistych przedmiotów znalazły się również rzeczy zgoła nieoczekiwane. Między spodenkami a bluzą zaplątały się grube zimowe rękawiczki, jeden ze sweterków wyglądał na dużo za duży, a wśród kremów i zasypek znalazł się płyn do demakijażu i buteleczka perfum. Brakowało natomiast kapci, a kolorystyka ubrań na pierwszy rzut oka była zupełnie przypadkowa. I, przede wszystkim, nie było żadnych zabawek. Widać, że facet pakował, podsumowała Sarah. Po śniadaniu John nie wytrzymał. Skoro Sherlock nie raczył się odezwać, a Lestrade nic nie wiedział, doktor zadzwonił do Mycrofta. Starszy Holmes oddzwonił po kwadransie i zapewnił, że blok, w którym mieszkali Watsonowie, był pod stałą obserwacją jego ludzi. John nie musiał się zatem martwić o bezpieczeństwo żony i powierzonej im dziewczynki. Co do Sherlocka, Mycroft mógł mu powiedzieć tylko tyle, że ten uruchomił swoje kontakty w mieście i równolegle z technikami od nagrań z kamer przeczesywał Londyn w poszukiwaniu samochodu porywaczy. Mycroft nie powiedział tego wprost, ale wyraźnie zasugerował, że on także byłby spokojniejszy, gdyby John towarzyszył Sherlockowi. Doktor nie mógł się z nim nie zgodzić, zwłaszcza, że chodziło o znalezienie Molly. I, o dziwo, Mycrofta poparła również Sarah. Dała Johnowi jasno do zrozumienia, że najchętniej widziałaby go poza domem. Po pierwsze, jak wyjaśniła zaskoczonemu mężowi, Molly nie była może jej przyjaciółką, ale na pewno dobrą znajomą i zależało jej na jak najszybszym odnalezieniu, również ze względu na dobro Sheili. A po drugie, John swoim niepokojem wprowadzał nerwową atmosferę, która się udzielała. Zarówno jej, jak i Sheili. Argumenty o logiczności denerwowania kobiety w ciąży sobie darowała, John i bez tego widział, że miała nieciekawy ranek. xxx Czwarty sygnał i nic. Sherlock dla pewności obszedł jeszcze raz zaułki, ale nie miał tu czego szukać. Ani teraz, ani najpewniej przedtem nie było tu samochodu, którego szukał. Czy naprawdę tak trudno było rozpoznać markę i kolor pojazdu? Że już nie mówiąc o numerze rejestracyjnym. Sherlock spędził resztę nocy, przerzucając nagrania z kamer na klatce schodowej i w pobliżu mieszkania Molly, a potem wyruszył w teren. Wiedział już, w którym miejscu kamery zgubiły samochód porywaczy i to tam zamierzał zacząć poszukiwania. Przeczesywanie miasta wielkości Londynu w pojedynkę było z góry skazane na porażkę, ale też Sherlock nie działał sam. Zawsze miał w mieście swoje kontakty, a mimo dwuletniej nieobecności zdołał odtworzyć większość z nich. Wprawdzie dotąd nie miał zbyt wielu okazji, by korzystać z sieci bezdomnych, ale to nie znaczyło, że nie mógł tego zrobić w każdej chwili. Wiedział, że informacje zaczną spływać, ale potrzeba było czasu, by uruchomić sieć. Kontakt telefoniczny był niestety rzadkością i jeśli detektyw chciał zasygnalizować, że czegoś potrzebuje, w większości przypadków musiał przekazać wiadomość osobiście. Z tego też powodu Sherlock od rana przemierzył kilometry niezbyt ciekawych dzielnic, uzbrojony w sporą ilość banknotów o niskich nominałach, by mieć czym umotywować swoje prośby. Przez cały ten czas oczekiwał informacji od Mycrofta lub Lestrade'a, a jednocześnie ignorował telefony od Johna. Nie zamierzał słuchać niczego, co dotyczyło Sheili, a jego przyjaciel nie miał raczej dla niego innych wieści. Teraz zbierał pierwsze sygnały od tych z bezdomnych, którym kiedyś zostawił telefony na okazję taką jak teraz. Ci, którzy nie mieli komórek, przekazywali informacje bezpośrednio na Baker Street, a tam pani Hudson natychmiast powiadamiała detektywa. I wszystko byłoby dobrze, gdyby jeszcze te informacje dały mu cokolwiek. Niestety, potrzeba było czasu, by zebrać wiadomości i odcedzić fałszywe sygnały, a Sherlock nie grzeszył cierpliwością. Owszem, był systematyczny, gdy wymagały tego okoliczności, i mógł godzinami grzebać w jednym drobiazgu, jeśli tylko uważał, że dojdzie w ten sposób do rozwiązania, ale... W tym wypadku nie chodziło o jakąś bzdurną kradzież, a o zaginięcie Molly, a to samo w sobie irytowało Sherlocka i powodowało dyskomfort. W tym momencie frustrująca była konieczność czekania i podążania za kolejnymi śladami, które okazywały się fałszywe. Koło południa Sherlock poddał się pod jednym względem. Miał dość włóczenia się samotnie. Zdążył przemoknąć od siąpiącej mżawki, ale przede wszystkim potrzebował myśleć, głośno myśleć, i to w towarzystwie kogoś, kto by go słuchał. John w tym momencie był oczywistym wyborem. Jak się okazało, jego przyjaciel od dawna oczekiwał jakiegoś sygnału ze strony detektywa. Na samym wstępie ochrzanił Sherlocka za milczenie, a potem zarzucił go paroma informacjami o tym, jak się miewa Sheila. Następnie zażądał od Holmesa, by ten podał mu swoją lokalizację i jeszcze poczekał, zanim doktor do niego nie dojedzie. Problem w tym, że z Johnem wcale nie zrobiło się ciekawiej, choć pewnie doktor skarciłby go za używanie takich określeń. Poszukiwania i sprawdzanie kolejnych sygnałów, kolejnych bezsensownych miejsc, które nic nie wnosiły, było po postu nużące. I denerwujące. Było już po południu, gdy obaj wrócili na chwilę na Baker Street. Sherlock uznał, że musi zmienić strategię działania, bo takie latanie po całym Londynie bardziej ich zmęczy, niż da cokolwiek. Na ścianie w salonie pojawił się plan miasta, upstrzony kolorowymi pinezkami oznaczającymi miejsca, w których już byli. Białymi główkami Sherlock ponanosił te, które dopiero musieli sprawdzić. Biegnąca pomiędzy nimi czarna nitka wyznaczała sugerowaną trasę, tak, by sposób przeczesywania miasta został choć częściowo usystematyzowany. Sherlock był gotów zmienić przemoczone mżawką spodnie na suche, może wziąć ze sobą parasol i wyruszyć dalej w miasto, ignorując sugestię pani Hudson, żeby zjadł choć talerz zupy. Bardziej potrzebna była w tej chwili kawa, ale John nie zdążył jej zrobić. Komórka Sherlocka zadzwoniła. Detektyw odebrał, słuchał przez chwilę, a potem wyleciał z mieszkania. John miał jedynie tyle czasu, by chwycić swoją kurtkę i dogonić go, nim wsiadł do taksówki. Opóźniłam się z komentowaniem, a tu tyle się dzieje! Naprawdę coraz bardziej zaczyna podobać mi się to opowiadanie. Trzyma w napięciu. Zwłaszcza końcówka najnowszego rozdziału - kończenie w taki sposób to znęcanie się nad czytelnikami, słowo daję. Jak zawsze rozpływam się nad bohaterami. Masz smykałkę do pisania o nich, oj, masz, Ariano. Po prostu nie da się ich wszystkich nie lubić w twoich tekstach. Jak zawsze rozbraja mnie Sherlock, John jest tradycyjnie przesympatyczny, a moim faworytem w tym opowiadaniu jest jak na razie zdecydowanie Greg - fragment z jego perspektywy jest cudowny. Zresztą w ogóle cały drugi rozdział mi się szalenie podoba. Konfrontacja Sherlocka z policjantami jest bezbłędna. I nadal szalenie intryguje mnie kwestia Sheili, bo niby powoli wyjaśniasz ten wątek, ale wciąż to wszystko jest dość tajemnicze. Podsumowując - naprawdę świetny tekst. Gratuluję i z niecierpliwością czekam na następny rozdział. T.L. PS: Istnieje szansa, że moje komentarze staną się wkrótce bardziej kompetentne, bo mnie przyjaciółka zmusza, żebym obejrzała całego Sherlocka. Bo potrzebuje rekomendacji serialu, a moją po dwóch odcinkach uznaje za niezadowalającą. Dobra taktyka swoją drogą. XD Ostatni egzamin za mną, mam nadzieję że oba zaliczone... I kolejny rozdział Rozdział czwarty Wskazany przez Mycrofta dom z miejsca wyglądał na opuszczony. Na parterze okna zastawiono deskami, a te na piętrze w większości pozbawione były szyb. Drzwi wejściowe, niegdyś zapewne ozdobne, straszyły teraz resztkami zielonej farby. Biorąc pod uwagę dzielnicę i towarzystwo, jakie mieszkało w okolicy, dom mógł z powodzeniem służyć za melinę miejscowych indywiduów. I tutaj mogła być Molly... Sherlock przeskoczył niski płotek i przeszedł przez zarośnięty trawnik, nie czekając na Johna. Kopniakiem otworzył drzwi i rozejrzał się dookoła, tłumiąc narastającą złość. Jeśli, jak twierdziły źródła Mycrofta, porywacze zostawili tu Molly... Sherlock sam przed sobą nie chciał przyznać, że obawiał się tego, co mógł tu zastać. Każda możliwość była równie prawdopodobna i większość bardzo mu się nie podobała. - Sprawdź dół, ja idę na górę - rzucił krótko doktorowi i nie czekając na odpowiedź wbiegł po schodach na piętro. Pierwsze drzwi po lewej minął, nie zatrzymując na nich dłużej wzroku, bo warstwa kurzu na klamce natychmiast mu powiedziała, że nikt ich nie otwierał od dłuższego czasu. Drugie prowadziły do łazienki, na wpół zdemolowanej, ale noszącej ślady niedawnego użytkowania; na umywalce leżał nawet ogryzek mydła i pusta tubka po paście do zębów. Za trzecim razem trafił w dziesiątkę. Pokój był zupełnie pozbawiony mebli, jedynie w rogu pod ścianą leżało coś, co wyglądało jak sterta brudnych szmat i starych gazet. Sherlock zignorował je, bo cała jego uwaga natychmiast skupiła się na Molly skulonej na podłodze. - John, tutaj! - zawołał. Przyklęknął przy nieprzytomnej czy śpiącej dziewczynie i ostrożnie ją odwrócił. Przeciął więzy krępujące jej kostki i nadgarstki, a potem szybkimi, metodycznymi ruchami sprawdził jej stan. Stabilny puls, brak śladów krwi, chłodna skóra, spierzchnięte wargi... Usta Sherlocka zwęziły się w jedną kreskę, gdy dostrzegł otarcia od więzów na nadgarstkach i ślad po igle w zgięciu łokcia. - Sherlock? - John wbiegł po schodach i wpadł do pokoju. Przykucnął obok detektywa, który nie poruszył się ani o cal. - Sherlock, przepuść mnie - polecił doktor stanowczym tonem i zmusił Sherlocka, by się przesunął. - Odurzyli ją czymś - wyrzucił z siebie Sherlock, robiąc przyjacielowi miejsce. - Jest zmarznięta, przydałby się... - Nim John zdążył dokończyć zdanie, Sherlock podał mu swój płaszcz. - O, dzięki. Dzwoń do Grega, niech tu jadą z karetką - powiedział, ale Sherlock zamarł wpół ruchu na dźwięk znajomego, pełnego niedowierzania głosu. - John? - Molly zmierzyła doktora półprzytomnym spojrzeniem, a zaraz potem dostrzegła, kto pochylał się tuż za nim. - O Boże, Sherlock... - Pełen ulgi głos dziewczyny załamał się nagle w niekontrolowany szloch. - Już dobrze, Molly, już jesteś bezpieczna - powiedział uspokajająco John, a potem dostrzegł, że dziewczyna szuka wzrokiem Sherlocka, więc zatrzymał go, nim ten wybiegł szukać po domu jakichś śladów po porywaczach. - Sherlock, chodź tutaj. Ledwie detektyw zbliżył się niechętnie, gdy John pomagał Molly usiąść, dziewczyna przylgnęła do niego. Sherlock objął ją nieporadnie i pomógł jej wsunąć ręce w rękawy swojego płaszcza. - Zabierzcie mnie stąd - wyszlochała Molly, wtulając się mocniej w Sherlocka, gdy tylko znów miała wolne ręce. - Nie płacz, Molly - poprosił nieco bezradnie detektyw. - Już w porządku. A Sheila jest z Sarah, jeśli tym się martwisz - zaryzykował po chwili. Dobrze utrafił, bo Molly uśmiechnęła się przez łzy. - Dziękuję - wymamrotała sennie w połę marynarki Sherlocka. - Ale zabierzcie mnie stąd - powtórzyła prośbę. - Greg już jedzie - odezwał się John, który zdążył już zawiadomić inspektora. - Wszyscy odetchnęli z ulgą, ale chyba należy nam się ochrzan za samowolkę - dodał lekkim tonem, wyraźnie nieprzejęty. - Możemy zejść na dół i tam poczekać – zaproponował. - Tak, wszędzie lepiej... Sherlock wstał i podniósł Molly, ale kobieta nie utrzymywała się na nogach. Po krótkiej chwili wahania detektyw poprawił uścisk i wziął ją na ręce. Ignorując pomoc Johna, ostrożnie zszedł po schodach i z braku lepszego miejsca przysiadł na ostatnim stopniu. - Tu będzie w porządku? - zapytał z troską John. - Na dworze kropi, zmokniesz. - Tak, dobrze - padła senna odpowiedź. Sherlock westchnął z irytacją, ale pozwolił, żeby Molly siedziała oparta o niego i powoli się uspokajała. Po pierwszym momencie dyskomfortu jej bliskość przestała mu przeszkadzać. - W kuchni widziałem wodę, przyniosę - odezwał się John. - Sherlock, nawet nie myśl, żeby gdziekolwiek iść - zastrzegł. - Zostań z nią, jest... - Najpewniej w szoku - wciął mu się Sherlock. - Tak, widzę. Możesz się rozejrzeć dookoła, czy przypadkiem nie ma tu kogoś. Ledwie John poszedł, Sherlock zwrócił swą uwagę ku Molly, która zaczynała chyba zapadać w drzemkę. Potrząsnął nią. - Molly, potrzebuję, żebyś jeszcze chwilę nie spała - odezwał się. - Skup się. - Co chcesz wiedzieć? - zapytała Molly. Nie zmieniła pozycji, nadal siedziała z twarzą częściowo ukrytą w połach jego marynarki, ale głos miała całkiem przytomny. - Ilu ich było? Jak cię zabrali? Dlaczego ich wpuściłaś, czy może mieli klucze do domu? - wyrzucił z siebie Sherlock, pragnąc najlepiej otrzymać wszystkie odpowiedzi na raz. - Masz pojęcie, kto to był? Chcieli czegoś od ciebie? - Nie tak szybko … - ostudziła go Molly. - Nie wiem, czego ode mnie chcieli… Rozpoznałam jednego z nich. - Tak? - Sherlock aż się wyprostował. - Skąd go znasz? - Nie znam - mruknęła dziewczyna. - Był wczoraj w kostnicy, chciał odebrać ciało. - Czyje? - dociekał detektyw. - Dostał je? Mówił coś? - Nie pamiętam nazwiska, sprawdzisz sobie... Nie, nie wydałam ciała, miałam dzisiaj dokończyć badania... Sherlock czuł, jak trybiki nieznanej maszyny wpadają na swoje miejsca. Uświadomił sobie, że dotąd cały czas przyjmował błędne założenie. Ktokolwiek porwał Molly i przetrzymywał ją w tej ruderze, nie chciał wcale uderzyć w niego, lecz był zainteresowany bezpośrednio patolog z Bart's. Pytanie tylko, co takiego było w tym zmarłym, że ktoś zaryzykował porwanie. Sherlock musiał się tego dowiedzieć. - Zorientował się, że go rozpoznałaś? To ważne. - Nie, chyba nie... Byłam półprzytomna, nie wiem, o czym rozmawiali... - Sherlock, co ty wyprawiasz? - wtrącił się nagle John, który wrócił z kuchni z względnie czystą szklanką. - Dałbyś Molly spokój! - Muszę to wiedzieć i to teraz! - warknął Sherlock. - Molly, jak oni weszli do domu? - zapytał, ignorując doktora. Nie był przecież nieuprzejmy, a Molly nie oponowała przeciw jego przesłuchaniu. - Otworzyłam im - przyznała cicho. - Pomyliłam się... Myślałam, że to od twojego brata. - Co?! - Mycroft prosił mnie kilka razy o pomoc - wyjaśniła Molly. - Potrzebował dyskretnego patologa, a że przypadki miewał naprawdę ciekawe... Miałam pełną swobodę wykorzystania przykładów w pracy, z zastrzeżeniem, że nie mogę podać źródła. Palce Sherlocka zginały się i prostowały w nerwowym tiku, w miarę jak rosła jego wściekłość. Dlaczego Mycroft korzystał z pomocy Molly? Jak śmiał mieszać ją w swoje sprawy? W międzyczasie John przykucnął przy Molly i pomógł jej się napić, omal nie oblewając przy tym Sherlocka. Posłał przy tym przyjacielowi znaczące spojrzenie, tak jakby mógł go siłą woli powstrzymać od dalszego wypytywania. - Miał cię nie nachodzić - syknął Sherlock. - Miał się nie wtrącać! Obiecał! - Ale ja nie miałam nic przeciwko... Nudziło mi się bez pracy, zanim się Sheila nie urodziła... - broniła Mycrofta Molly. Po jej policzkach znów zaczęły płynąć łzy. - Byłam głupia, wpuściłam ich... Mogli skrzywdzić Sheilę - rozpłakała się znowu i przylgnęła mocniej do Sherlocka. - Nie skrzywdzili – zauważył trzeźwo detektyw. Gdyby nie John, który stał nad nimi i blokował wyjście, Sherlock już dawno pojechałby do Barts. Na dźwięk zbliżającego się radiowozu John wstał i wyszedł przed dom, by Greg mógł łatwiej trafić pod wskazany adres. Molly przysypiała wtulona w zniecierpliwionego Sherlocka, więc mógł ich bez obaw zostawić na chwilę. Przy okazji wysłał Sarah smsa, że poszukiwania zakończone. Dobrze zgadł, że Greg nie będzie zachwycony. Inspektor wyraził swoje niezadowolenie, ledwie wysiadł zza kierownicy i natknął się na Johna. - Powariowaliście kompletnie! Sami się w taką dzielnicę popchaliście! - Sherlock wyleciał z domu, jak tylko dostał adres - odparł doktor. - Mały włos, a pojechałby beze mnie. - No po Sherlocku niczego innego się nie spodziewałem, ale ty mogłeś zadzwonić po drodze. - Greg nie krył swojego oburzenia. - Gdzie on w ogóle jest? - Znając go, pewnie wciska nos w każdy kąt - skomentowała Sally. - Raz jest na miejscu przed nami, to korzysta z okazji. Weszli razem do środka i John z satysfakcją patrzył, jak Sally zamiera na moment w niedowierzaniu na widok Sherlocka obejmującego śpiącą Molly. Musiał przyznać, że obrazek był niecodzienny nawet dla niego. Natomiast sierżant Donovan najwyraźniej przełknęła to, co chciała powiedzieć. - Długo wam to zeszło - odezwał się cicho Sherlock, nie kryjąc wyrzutu. - Trzeba nas było zawiadomić - zripostował Lestrade. - W jakim stanie jest Molly? - zapytał z troską, nachylając się nad Sherlockiem i dziewczyną. - Śpi - zauważył niepotrzebnie detektyw. - Albo i nie - poprawił się zaraz, bo Molly poruszyła się i natychmiast wzmocniła uścisk. - W porządku, to tylko Greg – uspokoił ją John. - Tak, to tylko my - odezwał się Lestrade. - Wszystko w porządku? - Otumanili ją czymś - wyjaśnił krótko doktor. - Najpewniej nic jej nie będzie, jak narkotyk przestanie działać, ale wolę być pewny. Zaraz za policjantami na miejsce dotarła karetka. Na widok ratowników Sherlock podniósł się i bez słowa przekazał Molly pod ich opiekę. John, widząc to, miał ochotę go trzasnąć za takie potraktowanie kobiety, ale detektyw czmychnął na zewnątrz. Po tym jak Sherlock dopiero co był całkiem przyzwoity i uprzejmy, jego zachowanie było nie do przyjęcia. - A ty dokąd? - John dogonił Sherlocka i złapał go za ramię. - I co to miało być? - Co miało być? - powtórzył detektyw, a nieobecny ton wskazywał na to, że myślami był już gdzieś dalej. - Dlaczego tak zostawiłeś Molly? - sprecyzował John, starając się nie reagować zbyt gwałtownie. Wystarczyło, że słyszał go Sherlock, wszyscy inni dookoła nie musieli. - Tak jak chciałeś, będzie miała pełną opiekę medyczną - odpowiedział Sherlock z niecierpliwością. - Ale ona się czuje bezpiecznie przy tobie - syknął zirytowany John. Doprawdy, czasem do Sherlocka było trudniej dotrzeć niż do idioty. A John w tej chwili miał ochotę powiedzieć to na głos. - Z nimi nic jej nie grozi i ona dobrze o tym wie - odparł detektyw, jednocześnie wystukując coś na telefonie. - A ja w tej chwili nic więcej od niej nie potrzebuję, mam ważniejsze sprawy. John albo mógł się dalej kłócić i próbować wycisnąć z Sherlocka trochę taktu, co było z góry skazane na niepowodzenie, albo też mógł się dopytać o plany detektywa, zanim ten zniknie bez słowa. Wybrał to drugie. - Gdzie masz te ważniejsze sprawy? - W kostnicy - rzucił krótko detektyw. - Więc dlaczego nie zaczekasz? I tak będziemy jechać do Barts z Molly - zauważył John. Sherlock nie raczył odpowiedzieć, bo w tej samej chwili zza rogu wyjechała taksówka. Machnął na nią ręką i przebiegł na drugą stronę ulicy, zostawiając Johna, który nie zamierzał mu towarzyszyć. dnia Czw 16:03, 20 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz - Powariowaliście kompletnie! Sami się w taką dzielnicę popchaliście! Popchaliście? Nie pasuje mi tu to słowo. Tak się chyba nie mówi...? W każdym razie - jestem coraz bardziej zachwycona tym opowiadaniem. I tradycyjnie czekam na więcej. T.L. Rozdział piąty Molly została zabrana do szpitala, a John towarzyszył jej, skoro Sherlock nie raczył z nimi pojechać. Prócz niego do Barts pojechał także Lestrade, by w miarę możliwości dowiedzieć się czegoś od Molly i ogólnie upewnić się, czy wszystko w porządku. Podczas gdy patolog wzięto na badania, John zszedł na parter do kafeterii, gdzie czekała na niego żona z małą Sheilą. Gdy tylko Sarah dowiedziała się, że Molly się odnalazła, ubrała jej córeczkę i skorzystała z dyskretnych podwładnych Mycrofta, którzy podwieźli ją do szpitala. Sheila siedziała Sarah na kolanach i usiłowała samodzielnie zjeść muffinkę, brudząc przy okazji siebie i stolik. Wyglądała na zmęczoną, a John szybko usłyszał, że to przez brak drzemki. Obce mieszkanie i inne zabawki były zbyt ciekawe, by dziewczynka chciała usnąć. Niemal jej się udało w samochodzie, ale przyjechali zbyt szybko i teraz zaczynała być marudna. To dlatego Sarah usiłowała zadowolić ją muffinką. Chwilowo się udało, ale Sheila zaczynała usypiać nad niedojedzonym ciastkiem. - Widziałaś tu może Sherlocka? - zagadnął John, gdy usiadł naprzeciw żony z kubkiem kawy. Stanowczo jej w tej chwili potrzebował. - Nie, ale dopiero co tu przyjechałyśmy - odparła ze zdziwieniem Sarah. - Nie byliście razem? John wyjaśnił pokrótce, jak wyglądała sytuacja. Ponieważ trzeba było liczyć, że badania chwilę zajmą, razem z Sarah uznali, że na razie zostaną przy stoliku, zwłaszcza, że Sheila wtuliła się w lekarkę i zasnęła. xxx W godzinach szczytu nawet taksówka z kierowcą zachęconym obietnicą dodatkowego napiwku nie była w stanie przebić się płynnie do ścisłego centrum Londynu. Najpierw zepsute światła, potem stłuczka z udziałem autobusu, a wreszcie codzienny miejski tłok sprawiły, że podróż do Barts trwała nieznośnie długo. Zdecydowanie dłużej, niż jazda karetką, Sherlock był tego boleśnie świadomy. Spodziewał się, że John nie omieszka mu tego potem wytknąć. Na razie jednak miał co innego do zrobienia. Zapłacił za taksówkę i skierował się prosto do kostnicy. Identyfikator Molly zabrany nocą z jej mieszkania pozwolił mu wejść bez zwracania na siebie uwagi. Oczywiście, gdyby ktoś chciał sprawdzić, natychmiast dowiedziałby się, że karta doktor Hooper była używana w czasie, gdy nie było jej w pracy, ale Sherlock wiedział, że było to bardzo mało prawdopodobne. Zresztą miał poważny powód, by grzebać w dokumentach. Potrzebował trupa. A dokładniej, aktu zgonu, przyczyny śmierci, nazwiska, oraz... Tak, właśnie tego szukał. Sherlock wziął do ręki podkładkę z przypiętym do niej plikiem dokumentów. Na czwartej z kolei kartce znalazł to, czego szukał. Albert Collins, pięćdziesiąt cztery lata. Przyczyna zgonu - urazy wewnętrzne spowodowane wypadkiem samochodowym. Pierwsza strona była wypełniona okrągłymi literami Molly, ale drugą pokrywało mniej czytelne pismo patologa, który dokończył badania. I, co najważniejsze, wydał ciało. Sherlock przebiegł wzrokiem po treści, odczytał nazwisko osoby, która podpisała papiery, i uśmiechnął się do siebie. Zgarnął kartki i wyszedł, nie przejmując się tym, że ich brakiem narobi komuś kłopotów. Sherlock wpadł na Lestrade'a dwa piętra wyżej. Sądząc z poirytowanego tonu, inspektor usiłował przekonać lekarkę, że musi porozmawiać z Molly. Detektyw parsknął kpiąco. Właśnie dlatego dowiedział się wcześniej wszystkiego, co było mu potrzebne. - Lestrade, nie kłopocz się - powiedział, bezceremonialnie przerywając Gregowi wpół zdania. - Zajmij się lepiej znalezieniem Davida Smitha. I ustal, kim jest Alex Collins - polecił, wciskając inspektorowi zabrane z kostnicy kartki. - Sherlock, co to jest? - Greg odruchowo chwycił papiery i wywrócił oczami, gdy spostrzegł, co to było. - Ile razy jeszcze będziemy powtarzać tę samą śpiewkę? - jęknął. - Miałeś nie zabierać... - Mało mnie to obchodzi - znów przerwał mu detektyw. - Molly Hooper odmówiła wczoraj wydania ciała, bo zamierzała przeprowadzić dodatkowe badania. Parę godzin później zostaje uprowadzona i dość nieudolnie zostawiona samotnie. W tym czasie inny patolog stawia swój podpis pod aktem zgonu i pozwala rodzinie zabrać ciało - wypluł z siebie Sherlock. - Chyba czujesz, że coś tu jest nie w porządku? - zapytał z jawnym "idiota" w głosie. Lestrade westchnął tylko i widać było, jak uzbraja się w cierpliwość, tak jak zawsze, gdy miał do czynienia z nakręconym sprawą Sherlockiem. - Tak, zgoda - przytaknął, bo rzeczywiście sprawa wyglądała podejrzanie. - Pytanie brzmi, co było nie tak z tym ciałem. - Nie dowiemy się, póki go nie znajdziemy - odparował Sherlock. Zostawił inspektora i przeszedł na koniec długiego korytarza, gdzie siedzieli Watsonowie. I Sheila. Sherlock jęknął na widok dziecka drzemiącego na kolanach Sarah. Ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili potrzebował, była czepiająca się nóg i gaworząca córka Molly. Tyle dobrego, że póki co spała. - Co tak długo? – zagadnął niefrasobliwie John, co Sherlock skwitował niezbyt uprzejmym warknięciem. - Sarah. Co ty tu robisz? - Tak, ciebie też miło widzieć – odpowiedziała mu żona doktora. – Twoje maleństwo było kochane – dorzuciła słodko. John zamarkował kaszlem atak śmiechu, ale niezbyt mu się to udało. Trzeba było Sarah przyznać, że bardzo szybko załapała, jak należy postępować z Holmesem, żeby nie zwariować. I potrafiła powiedzieć dokładnie to, co go irytowało. - John, dlacze… - zburzył się detektyw. - Takich rzeczy nie utrzymuje się przed żoną w sekrecie – odparł John. Teraz, gdy Molly już się znalazła, mógł sobie pozwolić na chwilę rozluźnienia. - Nie sądzisz chyba, że skoro już raz się przyznałeś, to dasz radę dalej ukrywać fakt istnienia Sheili? – zauważyła trzeźwo Sarah. – O, chyba twój brat się tu pofatygował… Na widok Mycrofta w poczekalni Sherlock zareagował dużo gwałtowniej, niż John mógłby się spodziewać, tak jakby obecność brata pozwoliła mu dać upust emocjom. Obrócił się i chwyciwszy go za poły marynarki przycisnął go do ściany, jakby naprawdę zamierzał zrobić mu krzywdę. Jego wściekłość zaskoczyła również Mycrofta. - Po co się tu pokazujesz? Po co teraz? – zapytał natarczywie Sherlock, wciąż zaciskając dłonie na kołnierzu brata. - Sherlock, uspo... - Miałeś ją chronić! – syczał z furią Sherlock, z każdą chwilą wciskając Mycrofta mocniej w ścianę. – Chronić! Całe życie mi o tym pieprzysz, więc liczyłem, że umiesz to zrobić! - Nie jestem wszechmocny – odpowiedział lodowato Mycroft i stanowczym gestem uwolnił się z silnego uścisku brata. Przez moment trzymał jego nadgarstki, a gdy upewnił się, że Sherlock nie chwyci go ponownie, puścił go. - Obiecałeś – w głosie Sherlocka słychać było trochę dziecięcego zawodu, ale przede wszystkim wściekłość, nad którą starał się zapanować. – Jest moją przyjaciółką, a ty obiecałeś o nią zadbać! I co? - Sherlock, przykro mi, że Molly Hooper została skrzywdzona. Zadziałaliśmy najszybciej, jak się dało. - Tak, a tymczasem Molly wpuściła ich przez ciebie! – wyrzucił z siebie Sherlock. To dlatego kierował swoją złość na brata, mimo że oprawcy Molly nie mieli z nim nic wspólnego. – Zaufała im, wpuściła do środka, bo już wcześniej w tak bezczelny sposób wysyłałeś swoich ludzi, żeby uzyskać od niej pomoc! - Tak, wiem o tym – przyznał spokojnie Mycroft, czym tylko podkręcił brata. – Nie wyolbrzymiaj faktów, panna Hooper wyjdzie z tego bez szwanku – spróbował załagodzić. - Ona. Jest. Moją. Przyjaciółką. – wycedził Sherlock. – Wiesz, co to oznacza – przypomniał. John mimowolnie ucieszył się, że w poczekalni nie było okien, bo obawiał się, że w przeciwnym razie Sherlock mściłby się na bracie jak kiedyś na agencie CIA, który śmiał tknąć panią Hudson. Sheila, wyrwana z niespokojnej drzemki podniesionymi głosami, rozejrzała się sennie dookoła. Ku zaskoczeniu Johna to Mycroft zrobił krok w stronę dziewczynki, ale natychmiast dłonie brata zacisnęły się ponownie na jego garniturze. - Nie waż się jej tknąć. Sheila wypatrzyła wśród w zasadzie obcych ludzi jedną znajomą osobę i wyciągnęła rączki, usiłując wydostać się z objęć Sarah. - Selok psyyytul! – zażądała żałośliwym tonem. Sherlock zignorował ją i tylko odsunął brata. - Nie ufasz mi? - Nigdy. Dalszą kłótnię przerwała pielęgniarka, która wyszła z pokoju i obrzuciła braci nagannym spojrzeniem. - Który z panów to Sherlock Holmes? – zapytała, patrząc kolejno po Holmesach i Johnie. – Pacjentka chciałaby się z nim zobaczyć. - Już idę. – Sherlock rzucił bratu jeszcze jedno wściekłe spojrzenie i puścił go. Chciał pójść już w stronę drzwi, ale John odchrząknął znacząco. – O co chodzi? - Weź małą ze sobą. - A po co? - Molly będzie spokojna, jak zobaczy, że jest z tobą – wyjaśnił spokojnie John. – A Sheila też się pewnie stęskniła za mamą. - Dzieci nie powinny wchodzić do sal – zaoponowała pielęgniarka, ale Sherlock tylko wziął dziewczynkę na ręce i wyminął ją, nawet nie zawracając sobie głowy czekaniem, aż go zaprowadzi. Molly leżała w łóżku, podpięta pod całą masę urządzeń monitujących i kroplówkę. Wyglądała trochę lepiej niż w tamtym opuszczonym domu, ale Sherlock i tak przygryzł wargę z wściekłością. Czego by Mycroft nie próbował mu wmówić, daleko jej było od „wszystko w porządku". - Mama! – krzyknęła radośnie Sheila i zaczęła się wiercić w ramionach opiekuna. Sherlock skrzywił się i spojrzał bezradnie na Molly, która posłała mu zmęczony uśmiech. - Puść ją. Sherlock z chęcią postawił dziewczynkę na podłodze. Nie lubił mieć jej na rękach, była stanowczo zbyt ruchliwa i samodzielnie myśląca. Może gdyby nie mówiła do niego w niezrozumiały sposób i nie zabiegała wiecznie o jego uwagę, byłaby nawet znośna. Sheila podreptała prosto do swojej mamy i znów zaczęła szczebiotać. Molly objęła ją ostrożnie, żeby nie wyrwać wenflonu, i coś tam do niej mówiła, a Sherlock patrzył na nie obie z rosnącym poczuciem dyskomfortu. Nie pasował tu. - Dziękuję ci. – Molly nieoczekiwanie zwróciła się do niego i wyrwała go z zamyślenia. – Jak mnie zabrali, bałam się, że Sheila zostanie zupełnie sama. Wprawdzie spała, ale w każdej chwili mogła się obudzić i coś sobie zrobić. - Zabrałem ją dokładnie czterdzieści dwie minuty po tym, jak cię uprowadzono – odparł Sherlock, zadowolony, że nie musi tylko stać i patrzyć. Miał w tej chwili inne ważniejsze rzeczy do załatwienia, niż roztkliwianie się nad dzieckiem. Czy Molly. – Kwadrans później była u Johna pod opieką jego i Sarah. - Właśnie... Jest problem – powiedziała niepewnie Molly. - To znaczy? - Nie ma szans, żeby mnie dzisiaj stąd wypisali. – Tego akurat nie musiała mówić, Sherlock widział. – Nie dam rady zajmować się Sheilą – przyznała. - Sarah się zajmie, dobrze jej szło – odparł beztrosko Sherlock, ale Molly pokręciła głową. - Sarah jest w ciąży, poza tym oboje z Johnem pracują – przypomniała mu. – Nie możesz im jeszcze zwalać na głowę Sheili. - Dlaczego? - Bo Sarah będzie ciężko – oświadczyła stanowczo Molly. – Ale przecież twój brat załatwiał mi opiekunki, nie może jakiejś znaleźć na kilka dni? - Nie, Mycroft nie będzie nic załatwiał – syknął Sherlock ze wstrętem. – To był błąd, że w ogóle się zaczął mieszać w twoje życie, wystarczająco pakował nos w moje. Nie chcę, żeby miał z tym coś wspólnego. - Przecież to nie wina Mycrofta, że... – zaczęła Molly i urwała, najwyraźniej przypomniawszy sobie o obecności córki. Oparła się wygodniej i odsunęła dziewczynkę, żeby nie weszła w urządzenia monitujące. - Mycroft jej nie ruszy – powtórzył uparcie Sherlock. Molly przez chwilę patrzyła to na córkę, to na niego, a potem zebrała się na odwagę i zapytała. - Więc... zajmiesz się nią? - Ja? – Detektyw popatrzył na Molly w szczerym zdumieniu. – Ale co ja mam z nią zrobić? - Spokojnie, wszystkiego się dowiesz. – Molly znów się uśmiechnęła. – Ostatnio przecież nieźle sobie poradziłeś. - Tylko że teraz Sheila jest bardziej... mobilna. I gadatliwa – wytknął Sherlock, nieprzekonany. – I co ja z nią zrobię? Nie mam czasu. - To tylko kilka dni, dasz radę – pocieszyła go Molly. – Ufam ci, tak jak ty mi zaufałeś. Wiem, że z tobą będzie bezpieczna. I na pewno nie zostaniesz z nią zupełnie sam. - Nie, zawsze jest pani Hudson – przyznał Sherlock. Czuł się bardzo nieswojo z myślą, że ma zabrać ze sobą Sheilę i jeszcze dopilnować jej przez najbliższe dni. A jednak zgadzał się z Molly; jeśli dziewczynka będzie z nim, będzie miał pewność, że nikt nie będzie próbował jej wykorzystać, póki on nie dowie się, kto i dlaczego porwał Molly Hooper. – Dobrze, wezmę ją do siebie. - Dziękuję. Podejdziesz tu bliżej? – poprosiła dziewczyna. Sherlock zbliżył się sztywno i zamarł w bezruchu. Zaskoczony, wstrząsnął się nieznacznie, gdy Molly wsunęła mu w dłoń rączkę dziewczynki. – Sheilo, posłuchaj mnie uważnie. Sherlock zabierze cię do domu i będzie się tobą opiekował, dobrze? – Sherlock patrzył z zafascynowaniem, jak mała słuchała mamy z uwagą i potakiwała. – Masz go słuchać i być grzeczna. - Gzecna – powtórzyła Sheila i uśmiechnęła się. – Mama? - Nie, ja tu zostanę na razie. Ty pójdziesz z Sherlockiem – powtórzyła cierpliwie Molly. – Ymm, Sherlock? Nie sądzisz, że to dobry moment, żeby zaczęła mówić do ciebie ta... - Nie – przerwał jej gwałtownie detektyw. Sheila była córką Molly i tylko jej, nie zamierzał tego zmieniać. – Nie chcę. - Dobrze... – Molly nie do końca skutecznie ukryła swoje rozczarowanie. Zaraz jednak wróciła do przerwanego tematu. – Zabierz ją do domu i połóż spać, słyszałam, jak płakała na korytarzu. Jak możesz, poproś jeszcze Johna, żeby do mnie zajrzał, dobrze? - Na pewno? Jesteś zmęczona. – To nie było pytanie. Sherlock nigdy nie pytał o takie rzeczy, dlatego Molly spojrzała na niego ze zdziwieniem. – Spada ci ciśnienie – wyjaśnił niecierpliwie, pokazując na jeden z ekranów. - Dam radę nie zasnąć jeszcze przez chwilę. Trzymajcie się. – Molly uśmiechnęła się do córki i nieznacznie popchnęła ją w stronę detektywa. - Postaraj się wyjść stąd jak najszybciej – powiedział jeszcze Sherlock, pozornie swoim zwyczajnym tonem, ale uśmiechnął się przy tym przyjaźnie. Zaraz też zobojętniał na nowo i wyszedł razem z dziewczynką. Sheila podreptała grzecznie za Sherlockiem, ale na korytarzu zorientowała się chyba, że Molly została, bo chciała zawrócić. Detektyw zignorował jej próbę oswobodzenia się. - I jak? - Zapytaj tamtej lekarki, pewnie więcej ci powie, w końcu to ktoś z twojej branży, więc może kompetentna. - A jak się Molly czuje? - pytał dalej John. - Zmęczona chyba. Zresztą sam zapytaj, chciała się z tobą zobaczyć - powiedział detektyw i chciał pójść dalej, ale jednocześnie Sheila pociągnęła go w drugą stronę. - Mama! - zażądała dziewczynka i szarpnęła się ponownie. - Właśnie, kto się zajmie Sheilą? - zainteresował się John. - Molly ma tu jakąś rodzinę? Pytanie sprawiło, że Sherlock zatrzymał się niezdecydowany. Widać było, że rwie się do dalszego śledztwa, ale jednocześnie wziął na ręce opierającą się dziewczynkę. Wygodniej było ją trzymać, niż się szarpać. - Molly chce, żebym ją wziął do siebie – wyjaśnił detektyw. - O. - Coś nie tak? - zjeżył się Sherlock. – Sarah, weź ją ode mnie i zabierz na Baker Street do pani Hudson – raczej polecił niż poprosił i praktycznie wcisnął kobiecie dziecko na ręce. – Ja potrzebuję w tej chwili… Lestrade! – zawołał na widok policjanta. Inspektor dołączył do nich spiesznie, przyciskając telefon ramieniem do ucha i zapisując coś na skrawku papieru. Minął Johna wchodzącego do sali i obrzucił zaciekawionym spojrzeniem Sheilę w ramionach Sarah, ale skupił się na detektywie. - Co wiesz? – zapytał na wstępie, ledwie skinąwszy Mycroftowi na powitanie. Starszy Holmes przezornie trzymał się na uboczu i nie uczestniczył w rozmowie. - Masz to, o co prosiłem? - Adres patologa, tak – przytaknął Greg. Policja też potrafiła działać sprawnie, tym bardziej, że w tej sytuacji wystarczyło przejść się do dyrektora szpitala. – Usiłujemy namierzyć Collinsa, a Donovan poszła się dowiedzieć, kto odebrał ciało. - Świetnie, daj – Sherlock wyciągnął wyczekująco rękę, ale inspektor schował kartkę do kieszeni. - Mowy nie ma, nigdzie sam nie idziesz - zatrzymał go Greg. – Pojedziemy tam razem. Sherlock mruknął pod nosem coś mało pochlebnego, ale nie zaprotestował. Zerknął jeszcze na Sarah, która zawodowym lekarskim tonem informowała Mycrofta, czego potrzebuje z mieszkania Molly, i podążył z inspektorem do radiowozu. Zwlekam z tym komentarzem i zwlekam, bo nie wiem, jak się do niego zabrać. Bo niestety ten rozdział odrobinkę mnie rozczarował... To znaczy - bez obaw, nie jest tragicznie. W żadnym razie! Już samo w sobie pojawienie się rozdziału czyni go pozytywnym. Poza tym oczywiście strona techniczna jest jak zawsze bez zarzutu - czyta się gładko i miło. A w dodatku jest John i Greg, i Mycroft... Ach, zwłaszcza Mycroft, nareszcie! Tylko niestety główny element rozdziału, rozmowa Sherlocka z Molly, trochę mi zgrzytnął. Bo to było jakieś takie... sztuczne. Mało wiarygodne. Nie przekonało mnie po prostu. I w dodatku ta sugestia Molly, żeby Sheila mówiła do Sherlocka tato... Może i jestem ostatnią osobą, która powinna się wypowiadać na temat kanoniczności bohaterów, skoro obejrzałam raptem dwa odcinki serialu, więc w sumie możesz nie brać mojej opinii pod uwagę, ale... Na ile poznałam Molly na podstawie twoich tekstów, nie sądzę, żeby wyskoczyła z takim pomysłem. Nie w takiej chwili. Podsumowując - pewne kwestie nie całkiem mi pasują, może nie jestem aż tak zachwycona jak poprzednio, ale i tak nadal świetnie się to czyta. Czekam z zainteresowaniem na następne rozdziały. T.L. PS: Tak mi teraz przyszło do głowy... Czy mi się coś pokręciło, czy córka Molly ma na imię tak samo jak twoja papuga, Arianko? ^^ Tak, tak, reszta rodziny zdrowa i czuje się dobrze. Naprawdę. A że się już dawno wyprowadzili, to już nie moja wina... Rozdział szósty Półtorej godziny później Sherlock wracał na Baker Street z perspektywą długiej i pracowitej nocy. Wizyta w mieszkaniu Smitha okazała się całkiem owocna, bowiem patolog nie zdążył wrócić tam ze szpitala. Sherlock podejrzewał, że musiał go zobaczyć w drodze do kostnicy, skojarzyć z Molly i uświadomić sobie ogrom popełnionej pomyłki. Skoro detektyw znał patologów z Barts przynajmniej z widzenia, to tym bardziej on musiał być kojarzony. Miał zbyt dobrą reputację jako detektyw, by można go było zlekceważyć po tym, jak się tknęło Molly Hooper, o której wszyscy wiedzieli, że współpracuje z Holmesem i załatwia najgorsze autopsje dla Scotland Yardu. Smith miał więc dość rozsądku, by zwiewać. Wszystko poszłoby jeszcze sprawniej, gdyby nie Lestrade. Inspektor uparł się pracować zgodnie z prawem, co wykluczało włamanie się do mieszkania patologa. Zignorował kpiącą sugestię Sherlocka, że zawsze może się wykpić nalotem narkotykowym. Poddał się dopiero w momencie, gdy Sherlock najpierw zniknął mu z oczu, a potem otworzył mieszkanie od środka. Okazało się bowiem, że mając do wyboru półlegalne śledztwo i pozwolenie, by Sherlock prowadził je sam, Lestrade dziwnym zrządzeniem losu zdecydował się na to pierwsze. Potem poszło już gładko. Sherlock obszedł mieszkanie, przejrzał papiery na biurku i w koszu, po czym stwierdził krótko "heroina". Nalot narkotykowy przestał być taki nieuzasadniony. Sherlock zdołał ustalić na podstawie danych z mieszkania, że Smith był zamieszany w przemyt narkotyków. Zwłoki nadawały się idealnie do transportu towaru. Pytanie brzmiało, kto i dokąd te narkotyki przerzucał. Sherlock liczył, że przez noc uda mu się dowiedzieć czegoś na podstawie danych z laptopa Smitha. Wymusił na Gregu, by ten pozwolił mu zatrzymać komputer do rana. Detektyw wszedł do mieszkania i ku swojemu zaskoczeniu zorientował się, że Watsonowie wciąż tu byli. Sarah parzyła akurat herbatę, a John układał z Sheilą jakieś kolorowe klocki. Pani Hudson natomiast dołączyła do nich na górze, gdy tylko usłyszała, że jej lokator wrócił. Sherlock w pierwszej kolejności skierował się do kuchni. Odłożył laptopa na stół i zajrzał do lodówki, słusznie podejrzewając, że jego nie-gospodyni zostawiła mu coś do jedzenia. Wyciągnął pokrojoną w plasterki pieczeń z zamiarem wsadzenia jej do chleba i z oburzeniem zorientował się, że w lodówce brakowało dwóch dużych słoików. - Sarah - warknął, trzaskając drzwiczkami. Z trojga potencjalnych osób to ona najprędzej mogła mieć czelność coś wyrzucić. - Gdzie. Jest. Moja. Hodowla? - Masz na myśli to obrzydlistwo w słoikach? - upewniła się pani Watson, kompletnie nie poruszona bulwersem detektywa. - Wyrzuciłam. - To była ważna kolonia bakterii! - A to jest lodówka - odcięła się Sarah i zamieszała swoją herbatę. - Masz w domu dziecko, nie będziesz trzymał takiego świństwa obok jedzenia. Wiesz, jakie to niehigieniczne? Sherlock złożył sobie kanapkę i z jedzeniem w ręce zajrzał do kosza pod zlewem, ale spotkało go jedynie rozczarowanie. - Jooohn. - Mnie w to nie mieszaj - doktor uniósł do góry ręce. - Wiesz, że przyznam jej rację. Dotąd nie mogę się nadziwić, że pozwalałem ci na te wszystkie części ciała. - Ale to moja lodówka! - I twoje dziecko - wypomniała bezlitośnie Sarah. - A Molly prosiła Johna, byśmy dopilnowali, żebyś nie otruł niczym Sheili. Sherlock zrezygnował. John nie zamierzał go wspomóc, na panią Hudson w kwestii trzymania dziwnych rzeczy w lodówce także nie mógł liczyć, a Sarah i tak musiała wyrzucić słoiki do śmietnika na dworze. Nie było mowy, żeby poszedł je odzyskać, zresztą i tak efekt został już popsuty przez zmianę temperatury otoczenia. Zamiast więc przejmować się dłużej czymś, na co i tak nie miał już wpływu, detektyw poszedł do pokoju, po drodze składając kolejną kanapkę. Wszedł i zatrzymał się zdziwiony, gdy dostrzegł stertę rzeczy leżącą na jego kanapie. Torba, ciuszki, zabawki… - Boże, aż tyle tego? – jęknął. - Podstawowe rzeczy - odparł beztrosko John. Ułożył do końca wieżę z klocków i podniósł się z podłogi. - Ubranka, mleko, zabawki, pieluchy... - doktor parsknął krótkim śmiechem na widok miny detektywa. - Dacie sobie radę? - Oczywiście, kochany - zapewniła go pani Hudson w zastępstwie Sherlocka. - Mam dwoje siostrzeńców, wiem, co się robi z dziećmi. - Pani Hudson, jest pani niezastąpiona - uśmiechnął się ciepło John. Starsza pani podchodziła do obecności Sheili na Baker Street z niemal zaraźliwym entuzjazmem. Niemal, bo Sherlock raczej z każdą chwilą sprawiał wrażenie coraz bardziej uświadomionego, w co się wpakował, a tym samym przerażonego. - Damy sobie radę przez te kilka dni, czy ile będzie trzeba - zapewniła ponownie kobieta. - Sherlock, sprzątnij stąd ten komputer, zanim spadnie. Detektyw posłuchał chyba odruchowo, bo z nieobecną miną zgarnął swojego laptopa z ławy i przełożył na biurko. - Sherlock, zostaw to na chwilę - poprosił doktor. Holmes spojrzał na niego i uniósł nieznacznie brwi, gdy dostrzegł złożoną na cztery kartkę. - Co to jest? - Lista rzeczy, które Molly uznała za najważniejsze. Wolała mi je podyktować, żebyś niczego nie zapomniał - wyjaśnił John ostrożnym tonem, jakby nie chciał urazić przyjaciela. - Pokaż – zażądał Sherlock, po czym rozłożył kartkę i zaczął czytać. 1. Sheila ma półtora roku. Miej na to poprawkę. 2. Dzieci w tym wieku rozumieją tylko część z tego, co mówisz. 3. Cierpliwości! 4. Pod żadnym pozorem nie zostawiaj jej samej. 5. Nigdy nie zostawiaj samej. 6. Nie krzycz bez powodu, nie poganiaj. To małe dziecko. 7. Sheila ma regularny tryb życia, staraj się o tym pamiętać. 8. To oznacza śniadanie, drugie śniadanie, zupkę, obiad, podwieczorek i kolację. 9. Codziennie. 10. Uważaj, żeby jedzenie nie było za gorące. 11. Z jednej strony karmisz, z drugiej ma być sucho, pamiętasz? 12. Nie sadzaj jej na stole/szafce/niczym wysokim, bo może spaść. 13. Tym bardziej nie sadzaj jej w okolicy swoich odczynników chemicznych. 14. Nie zostawiaj w zasięgu jej rąk niczego trującego ani niebezpiecznego. Bierze rzeczy do buzi. 15. Ubrania. Ludzie ubierają się zwykle odpowiednio do pory roku, więc nie przegrzej jej, ale jak wieje, nie zapomnij o czapeczce. 16. Nie, nie mam dla niej samych ciemnych rzeczy. 17. Kąpiel. Rozbierasz, wkładasz do wanny, myjesz, wyciągasz i natychmiast po wytarciu ubierasz. 18. I broń Boże nie zostawiasz samej. 19. Powtarzasz codziennie. 20. Nie zabierasz jej do kostnicy ani w żadne miejsca, gdzie są zwłoki. 21. Jak płacze, weź na ręce, przytul, pośpiewaj coś albo odwróć uwagę. 22. Nie krzycz. 23. Rano i wieczorem myj jej zęby. Ostrożnie. 24. Nie trzymaj jej cały dzień w domu, wyjdź na spacer. 25. Do parku, nie w slumsy. 26. Sheila śpi koło pierwszej, zwykle jakieś dwie godziny. Daj jej w tym czasie pospać, bo nie będziesz miał życia. 27. Nie mów do niej tak szybko, bo cię nie zrozumie. 28. I nie zrażaj się, jak nie będzie słuchać. Dzieci tak mają. 29. Pamiętaj o jedzeniu. - O, czyli to się nie zmieniło od ostatniego razu - mruknął Sherlock pod nosem, gdy doszedł do punktu jedenastego. - Co takiego? - teraz to John się zdziwił. - Opiekowałeś się już kiedyś Sheilą? - Przelotnie. – Sherlock podniósł wzrok znad kartki. – Ale tylko krótko i nikt mi nie kazał jej kąpać czy wychodzić na spacer. xxx Londyńskie metro nigdy nie było jego ulubionym sposobem podróżowania, ale z oczywistych względów wolał unikać taksówek. W publicznym środku transportu był tylko jednym z wielu podróżnych i mógł wtopić się w tłum. Wprawdzie zmienił styl ubierania i już dawno pożegnał się ze swoim tradycyjnym płaszczem, ale istniało ryzyko, że jakiś taksówkarz go rozpozna; w końcu kiedyś często z nich korzystał. Oparł się pokusie przejścia obok Baker Street i pojechał prosto do mieszkania Molly. Nie uprzedził jej, że przyjedzie. Prawdopodobieństwo, że nie będzie jej w domu, było znikome. Molly spędzała czas albo w pracy, albo w swoim mieszkaniu. Sherlock nie był tego pewien, ale zdawało mu się, że bywa w domu jeszcze więcej niż wcześniej, odkąd została matką. Dała mu znać dwa miesiące wcześniej, że urodziła dziewczynkę. Potem wysyłała mu co jakiś czas zdjęcia i dziękowała za kolejne rzeczy, które kupował za pośrednictwem Mycrofta. Dziecko nie interesowało go w najmniejszym stopniu, ale skoro już był w Londynie, czuł potrzebę zobaczenia jakiejś znajomej twarzy. I nie brata. John z oczywistych względów nie wchodził w grę. Mieszkanie Molly stanowiło ostoję w Londynie. Dookoła bloku nic się nie zmieniło, wewnątrz budynku także, poza nowymi sąsiadami na parterze. Tyle zarejestrował jego zmęczony umysł, gdy Sherlock wchodził po schodach. Spędził prawie dobę w podróży. Na sen mógł sobie pozwolić tylko w bezpiecznych miejscach, a francuskie pociągi z pewnością do nich nie należały. Po bujającym promie i autobusie do Londynu Sherlock musiał przyznać, że kolejna słodka kawa zagryziona równie słodkimi rogalikami nie wystarczy na długo i jego organizm będzie chciał się zresetować. Tym bardziej więc wizyta u Molly była uzasadniona. - O, hej – po chwili zaskoczenia na jego widok na progu Molly uśmiechnęła się i wpuściła go do środka. Zrobiła dziwny gest, jakby go chciała uściskać, ale powstrzymała się. – Dobrze, że jesteś. - Cześć, Molly – gdzieś w umyśle Sherlocka przebijała się informacja, że należy być uprzejmym. Co pewnie uwzględniało nie mówienie Molly na dzień dobry, że przytyła. - Potrzebuję noclegu na kilka dni. - Oczywiście, nie ma problemu. Twoje rzeczy są tam, gdzie były – mówiła Molly z mniejszą nieśmiałością niż Sherlock pamiętał. – Chodź, zobaczysz Sheilę! – entuzjastycznie pociągnęła go do sypialni. Sherlock zerknął niepewnie na dziecko śpiące w łóżeczku. Było… małe. Ubrane na różowo i otoczone kolorowymi pluszakami. - Śliczna, prawda? – zagadnęła Molly i spojrzała na niego z wyczekiwaniem. - Nie wiem, brakuje mi porównania w tej kwestii – odparł szczerze Sherlock. Po minie kobiety poznał, że niezbyt trafił z odpowiedzią. - Jak się obudzi, będziesz ją mógł wziąć na ręce – zaproponowała Molly z nadzieją, starając się nie dać po sobie poznać, że rozczarował ją brak reakcji ze strony towarzysza. – No, dobrze, że się pojawiłeś, za kwadrans muszę wyjść, a opiekunka nawaliła. - Co? – Sherlock zmarszczył brwi w niezrozumieniu. Ostatnia wypowiedź Molly nie miała związku z poprzednimi, no chyba że… - Zostaniesz z Sheilą na godzinkę, może dwie – odparła Molly. – Masz dziesięć minut na prysznic, jeśli chcesz, zrobię kawę. Potem muszę wyjść. Minęło dokładnie dziesięć sekund, zanim Sherlock zdołał odpowiedzieć. Postępowanie Molly zaczynało wykraczać poza możliwości jego wyobraźni. - Nie, chwila. Powtórz. Mam zostać z ośmiotygodniowym dzieckiem?- zapytał z większą paniką w głosie, niż chciałby okazać. - Nie przejmuj się, to proste – zapewniła go Molly i zaczęła grzebać w torebce. Podejrzana cisza ze strony towarzysza musiała ją zaalarmować, bo zaczęła dalej tłumaczyć. – Tu jest mleko, musi być dokładnie w temperaturze twojej ręki, proporcje masz na opakowaniu. Pieluszki i flanelki w szafce na dole. - Erm… - No dobra – westchnęła Molly, uznając, że musi być bardziej dosłowna. - Tędy karmisz –wskazała na maleńką buzię. – A tu ma być czysto i sucho – ręka kobiety zjechała trochę niżej. – Proste – uśmiechnęła się znowu. Uśmiechała się częściej niż kiedyś i z większą pewnością. Zachowywała się swobodnie, nie gubiła wątku i wydawała się być szczęśliwa. Czy to możliwe, że posiadanie dziecka, a więc, jak przypuszczał Sherlock, obiektu, który mogła obdarzyć silnymi uczuciami, aż tak ją zmieniło? - To nie jest najlepszy pomysł. Dzieci to naprawdę nie mój rejon – spróbował zaprotestować. - To tylko chwila, dasz sobie radę - ucięła Molly i podała mu ręcznik. - Prysznic. Sherlock nie miał większego wyboru. Mógł oczywiście okręcić się na pięcie i wyjść, ale wtedy Molly obraziłaby się, a on byłby zmuszony udać się do Mycrofta albo ukryć się gdzieś między bezdomnymi. Wobec takiej alternatywy prysznic, kawa i... opieka brzmiały zdecydowanie lepiej. Przy odrobinie szczęścia dziecko będzie spało aż do powrotu swojej mamy. Ciepły prysznic, a potem mocna, słodka kawa trochę go otrzeźwiły. Molly podsunęła mu jeszcze pod nos talerz z podgrzaną zapiekanką i wybiegła z mieszkania. Naprawdę się spieszyła, skoro nawet go nie zapytała, skąd przyjechał i gdzie się podziewał przez ponad pół roku. Sherlock nie miał wcale ochoty spowiadać się z ostatnich miesięcy, ale wiedział, że tego nie uniknie. Na razie mógł się cieszyć ciszą, czystą koszulą i rzadkim ostatnio poczuciem, że jest w domu. Wprawdzie nie było to ich kawalerskie, znajomo zagracone Baker Street, a tchnące porządkiem i niemowlakiem mieszkanie Molly, ale i tak tutaj było o niebo lepiej niż w hotelowych pokojach na drugim końcu świata. W końcu cisza dochodząca zza ściany zaczęła być intrygująca. Jako że Mycroft jakoś nie dorobił się potomstwa, a z resztą rodziny Sherlock nie utrzymywał żadnych kontaktów, dzieci widywał jedynie na ekranie telewizora. Sama myśl, że w tej chwili był w mieszkaniu sam na sam z niemowlęciem, które jeszcze miało z nim coś wspólnego, była interesująca. Na tyle, że po pół godziny ciekawość wygrała. Sherlock zajrzał po cichu do sypialni Molly i zerknął na łóżeczko. Problem w tym, że łóżeczko odzerknęło na niego parą szeroko otwartych, równie zaciekawionych orzechowych oczu. Mała Sheila wcale nie spała, tylko patrzyła zaskakująco świadomie w odczuciu Sherlocka. Gorzej, patrzyła na niego. I co teraz? Dopóki była cicho, nie było jeszcze tak źle. Z chwilą, gdy otworzyła buzię, zrobiło się zdecydowanie gorzej. xxx - I czym to się skończyło? – zagadnęła Sarah z zaciekawieniem. – Jak to się w ogóle stało, że Molly cię zostawiła sam na sam z małą? - Spieszyła się do dentysty – odwarknął Sherlock. – I nijak się nie skończyło. Sheila się zamknęła, a ja spałem. - Teraz będzie trochę inaczej - zauważył John. - To nie noworodek, tylko bardzo mobilne dziecko. - Uhh... Aż za bardzo - mruknął Sherlock, bo Sheila właśnie wpadła na jego nogę w pogoni za piłeczką. Klapnęła przy tym na podłogę i przez moment siedziała komicznie zdziwiona, ale na ciepły uśmiech Johna pokazała wszystkie ząbki w szerokim uśmiechu i na czworakach ruszyła dalej za zabawką. - Dobrze, w takim razie radź sobie, my się będziemy zbierać - stwierdził John. - Sherlock, jutro będę zajęty. Mam masę roboty i operację w planach, więc raczej nie licz na pomoc - ostrzegł. - Tak, tak, dobrze - mruknął detektyw nieobecnym tonem, zajęty rozstawianiem komputerów na biurku. W tej chwili nie potrzebował towarzystwa, wręcz przeciwnie. - Idźcie sobie. - Jakiś ty miły - prychnęła Sarah. - Pani Hudson, niech pani ją stąd zabierze, przeszkadza mi. - Sherlock machnął ręką na Sheilę, która znajdowała się stanowczo zbyt blisko niego. - Selok cyta - zażądała w tej samej chwili dziewczynka, wyciągając w jego stronę dużą kolorową książkę z tekturowymi kartkami. - Mówi się czytaj, nie czyta - poprawił ją Sherlock, ignorując czekające dziecko. Nie miał pojęcia, dlaczego Sheila niemal za każdym razem usiłowała go zmusić do czytania jej akurat tej książeczki. Sherlock raz jeden złamał się, przeczytał i do tej pory pamiętał infantylną treść. Nie widział powodu, dla którego miałby czytać to samo po raz drugi, kiedy było tyle innych, lepszych książek. Nie mówiąc już o tym, że nie miał czasu ani chęci na czytanie bzdur. Problem polegał na tym, że Sheila za trzydziestym razem tak samo jak za pierwszym z tym samym entuzjazmem pokazywała palcem jeże, szukała biedronek i innych zwierzątek ukrytych na obrazkach. Rzecz dla Sherlocka niepojęta. On sam, jedynie słysząc jak Molly czyta, mógłby wskazać je wszystkie z zamkniętymi oczami. Nuda. - Cyyyta! Sytuację uratowała pani Hudson. Przejęła książeczkę od Sheili i wyraziła swoje zainteresowanie, czym kupiła dziewczynkę. - Chodź, kochanie, pójdziemy na dół poczytać. Tatuś jest zajęty – powiedziała i wzięła Sheilę za rączkę. - Nie. Jestem. Tatusiem – odprowadził je warknięciem detektyw. Błoga cisza, która zapadła chwilę później, pozwoliła mu skupić się wyłącznie na pracy. Moment, moment - nowy rozdział? Jakim cudem go przeoczyłam? Zwłaszcza, że jest taki uroczy... Bo uroczy to chyba najlepsze słowo tym razem. Kompletnie rozbroiły mnie przemyślenia Sherlocka na temat dzieci, a przez listę Molly mało nie udusiłam się ze śmiechu. Wspaniały jest też ten fragment retrospekcji - właściwie nie wiem czemu, ale wydaje mi się wyjątkowo udany. Taki dopracowany i interesująco oddający charaktery bohaterów. Szkoda tylko, że intryga kryminalna zeszła tym razem na dalszy plan, bo jestem strasznie ciekawa, jak to wszystko się potoczy... Tradycyjne zachwyty na temat Johna i Grega sobie daruję, bo chyba już znasz moją opinię na ich temat. Podsumowując - świetny rozdział. Gratuluję i domagam się szybkiej kontynuacji! T.L. Dziękuję za komentarz, Tino Retrospakcja była pierwszym najpierwsiejszym kawałkiem, jaki popełniłam z Sheilą. Natomiast jeśli o intrygę chodzi, to nigdy nie była to moja najmocniejsza strona. W tym rozdziale będzie trochę wyjaśnień, mam nadzieję, że wystarczy. I obiecuję nie być wredna. Rozdział siódmy Jedną niemal nieprzespaną noc i trzy kubki kawy później Sherlock miał całkiem sporo konkretnych informacji. Złamanie hasła zabezpieczającego komputer zajęło mu pół godziny po tym, jak dostał od brata portfolio ze szczegółami dotyczącymi życia patologa. Data urodzin młodszej siostry, doprawdy, liczył na większe wyzwanie. Później było już stosunkowo prosto, raczej nużąco. Historia przeglądarki internetowej, konta mailowe, setki wiadomości. Na miejscu Smitha Sherlock, gdyby już bawił się w pisanie maili do złudzenia przypominających reklamy, nie usuwałby całej reszty spamu. Ponieważ jednak w skrzynce znajdowały się jedynie reklamy konkretnego typu produktów, nietrudno było się domyśleć, że właśnie w nich znajdowały się szczegóły dotyczące przemytu. Ostatnia taka wiadomość miała datę sprzed trzech dni i najpewniej informowała o przybyciu denata z zawartością. Sherlock przesiedział długie godziny, drukując maile, wyszukując w nich słowa-klucze i porównując daty wiadomości z historią wyszukiwarki i oglądanymi stronami linii lotniczych. Wnioski były jasne. Smith pośredniczył w przemycie narkotyków, fałszując dokumenty sekcji i wydając ciała, które następnie wraz z ukrytą w środku zawartością leciały do Stanów. Miejsc odbioru było kilka. Miami, Nowy Jork, Los Angeles... Całkiem zręcznie zorganizowana szajka, przynajmniej dopóki wszystko szło gładko. Od chwili, gdy ciało przypadkowo trafiło na stół Molly Hooper, która nabrała podejrzeń, przemytnicy działali mniej lub bardziej chaotycznie. Najpierw porwanie, potem pozostawienie jej samej, teraz wariacka ucieczka patologa… Ktoś tu tracił grunt pod nogami i niekoniecznie umiał sobie z tym poradzić. Pierwszą rzeczą, jaką Sherlock zrobił, ledwie ocknął się zesztywniały po drzemce w fotelu, było zażądanie, by Lestrade zdobył z Barts dokumenty podpisywane przez Smitha i spróbował ustalić, dokąd były zabierane wydawane przez niego ciała. Jeśli wędrowały za granicę, przypuszczenia Sherlocka były słuszne, zatem Collinsa należało szukać na lotniskach. Mimo nieludzkiej pory inspektor nawet za bardzo nie narzekał na to, że został obudzony. Najwyraźniej zdążył już się przyzwyczaić, że dla Sherlocka w trakcie śledztwa nie istniało coś takiego jak przyzwoita godzina. Szósta rano była tak samo dobra jak ósma wieczorem. Greg westchnął tylko i obiecał, że się tym zajmie, gdy tylko dotrze do pracy. Wiedząc, że to trochę potrwa, Sherlock postanowił wykorzystać chwilę i odprostować na łóżku zesztywniały kręgosłup, jako że kanapa nadal była w dużej mierze zawalona rzeczami Sheili. Pani Hudson zabrała wieczorem tylko to, co potrzebowała, by wykąpać dziewczynkę i położyć ją u siebie spać. Reszta, według Sherlocka zbędna, zajmowała jego ulubione miejsce. Dwie godziny później obudziła go radosna krzątanina jego nie-gospodyni. Pani Hudson z przerażającym entuzjazmem szykowała za ścianą śniadanie i, sądząc po odgłosach, usiłowała upilnować wścibską Sheilę. Perspektywa Sheili bawiącej się przy stole, tuż obok cennego sprzętu laboratoryjnego, wystarczyła, by wygonić Sherlocka z łóżka. Poza tym pozycja 14 na przyklejonej do lodówki liście mówiła, że dziecko bierze rzeczy do buzi. Nic z tego, co detektyw trzymał na stole, nie nadawało się do jedzenia. - O, dobrze, że już wstałeś - przywitała go pani Hudson, ledwie pojawił się w kuchni. - Zaraz będziesz się musiał zająć córeczką - powiedziała na wstępie. - Mhm, tak - mruknął sennie Sherlock, kierując się prosto w stronę ekspresu i niezbyt przejmując się tym, co usłyszał. Dosypał kawy do wcześniejszej, parzonej w nocy, i zalał wodą. - Oczyściłbyś chociaż ten ekspres, mój drogi - zbeształa go pani Hudson i wyciągnęła zużyty filtr razem z kawą, zanim Sherlock zdążył zaprotestować. - Doprawdy, zadbałbyś trochę o porządek, jaki przykład dajesz dziecku? - Żaden - przyznał obojętnie Sherlock i nastawił kawę w nowym filtrze. Naprawdę nie interesowało go, jakie złe nawyki Sheila wyniesie z Baker Street. Przez dwa dni nie zrobi przecież zbyt wielu szkód. Skoro już pani Hudson zaszturmowała jego kuchnię i robiła śniadanie, Sherlock także się skusił na świeże tosty, zwłaszcza, że Lestrade jeszcze nie dzwonił. Połowę czasu spędził, odsuwając co cenniejszy sprzęt poza zasięg tłustych rączek Sheili, której wybitnie spodobał się mikroskop. Może gdyby miał na to czas, ucieszyłby się, że dziewczynka przejawia zainteresowanie odpowiednimi przedmiotami, i może nawet by jej coś pokazał, ale w tej chwili jedynie czekał z niecierpliwością na informacje od inspektora. Zaraz po śniadaniu pani Hudson dała mu kwadrans na toaletę, po czym oświadczyła, że wychodzi nakarmić Toby'ego. Wprawdzie zaproponowała, że na czas pobytu Molly w szpitalu zabierze kota do siebie, ale Sherlock stanowczo zaprotestował. Mógł znieść Sheilę na swoim terytorium, ale na pewno nie zamierzał tolerować futrzastego czworonoga, który w dodatku go nie lubił. Z wzajemnością. Pierwszy raz od ponad roku Sherlock został sam na sam z dzieckiem. Poprzednim razem Sheila tylko gapiła się, pluła i płakała, a obecnie patrzyła na niego z wyczekiwaniem i wyciągała w jego stronę pluszowego misia. Nowy, nieznany detektywowi, więc musiała go dostać od Sarah. Sherlock zamknął drzwi, bo gdzieś przebijała mu się informacja, że schody są niebezpieczne, i liczył na to, że dziewczynka zajmie się sobą. Sheila owszem, podreptała do klocków zostawionych poprzedniego dnia na podłodze, ale zaraz zaczęła domagać się uwagi od Sherlocka. - Selok! Tu, tu - zawołała entuzjastycznie, klepiąc podłogę. - Bawi. - Nie, baw się sama. - Seeeeloooo. Głos dziewczynki brzmiał podejrzanie blisko płaczu i Sherlock rozejrzał się w panice za panią Hudson. Był sam, więc wolał nie powodować sytuacji, w której dziecko będzie się darło. Wziął komputer i usiadł na podłodze. Sheila zdawała się być usatysfakcjonowana taką jego obecnością, więc nie było problemu. Telefon zadzwonił na stole w kuchni i Sherlock poderwał się, żeby go odebrać. Nim jednak do niego dotarł, omal nie zabił się na czymś małym i okrągłym, co okazało się być zabawką porzuconą przez Sheilę na środku podłogi. Detektyw z trudem złapał równowagę i zaklął szpetnie. Podniósł zabójczą grzechotkę i odebrał telefon. - Macie coś? – zapytał na wstępnie, zanim Greg Lestrade zdążył powiedzieć choć słowo. - Wszystkie raporty z ostatniego tygodnia z wypadków ze skutkiem śmiertelnym. Wszystkie dane o transportowanych zwłokach. - Cudownie – zareagował Sherlock, nieświadomie nadal trzymając w ręce zabawkę. - Seeelooo, dam! - zażądała Sheila stanowczo i wyciągnęła rączki z wyczekiwaniem. - Cicho bądź. - Słucham? – w głosie inspektora zabrzmiało zdziwienie. Sherlock westchnął z irytacją. - Nie ty, ona – wyjaśnił. - Seeeloo! Dam! – upierała się dziewczynka, bezskutecznie próbując dosięgnąć zabawkę. - Nie „dam" tylko „daj" - poprawił ją odruchowo detektyw. – Masz też informacje o tym, gdzie te ciała zostały przetransportowane? - Jaka ona? - Dam! - Daj - powtórzył beznamiętnie Sherlock, nie racząc nawet spojrzeć na dziewczynkę. Nie wpadł tylko na to, że tym samym wyczerpał cierpliwość dziecka. - Jezu, to po prostu przyjedź! – zirytował się inspektor. - Dam! - zażądała ponownie Sheila, a potem wykrzywiła buzię w podkówkę. - Daaaaaaam! - Sherlock, czy to co ja słyszę, to jest dziecko? - Brawo, inspektorze – prychnął Sherlock i zwalczył chęć zasłonięcia uszu. Oddał Sheili zabawkę, ale widać zrobił to za późno. Dziewczynka dalej chlipała, wyraźnie nie pocieszona samym faktem odzyskania grzechotki. – Już jadę – dorzucił i rozłączył się. xxx Tym razem Sherlock przyciągnął uwagę w Scotland Yardzie, ledwie przestąpił próg. Poprzednim razem wywołał podobny efekt, gdy pojawił się dzień po swoim oficjalnym "zmartwychwstaniu". Przez ostatnie trzy miesiące policjanci zdążyli na nowo przywyknąć, że detektyw-konsultant pałęta się co jakiś czas po korytarzach, zamiata płaszczem i obraża, jeśli się zacznie z nim rozmowę i nie jest się Gregorym Lestrade. Rzadko kiedy jednak Holmes miał torbę na ramieniu, dziecko na biodrze i złożoną spacerówkę w garści. Sherlock przeszedł przez korytarze, nie odwzajemniając ani jednego zaciekawionego spojrzenia, i wparował prosto do gabinetu inspektora. Greg, który akurat pił kawę, mało się nie zakrztusił na jego widok. - A co ona tu z tobą robi? - zapytał i odstawił swój kubek w bezpiecznej odległości od brzegu biurka. Tak na wszelki wypadek. - Myślałem, że jest z Watsonami. - Jak widać, nie jest - odparł Sherlock, nieporuszony. Greg z niedowierzaniem patrzył, jak detektyw sprawnie rozkłada wózek i wsadza dziecko do środka. - Masz, siedź tu i nie przeszkadzaj - polecił i wcisnął Sheili jakąś zabawkę do ręki, po czym bezceremonialnie rozłożył się z laptopem i wydrukami na biurku inspektora. - Dobra, pokaż, co tam masz. - Greg pochylił się nad mailami pokreślonymi długopisem. - Dużo tego - zauważył. - Chryste, czy ty w ogóle nie sypiasz? - Tylko, kiedy to konieczne - zbył go Sherlock. - W tej chwili nie jest to istotne z punktu widzenia sprawy - wytknął. - Trzeba porównać te dane z raportami. - Jasne - westchnął Greg i wskazał detektywowi spory stos dokumentów na brzegu biurka. Nie wyglądało na to, żeby w najbliższym czasie mieli się nudzić. Nic więc dziwnego, że Sheila, siedząca cichutko w wózku, szybko została zapomniana. xxx Najpierw usłyszeli narastające chlipanie, a potem do gabinetu zajrzała skonsternowana sierżant Donovan. Trzymała za rękę siąkającą nosem dziewczynkę, która żałośliwie powtarzała coś, co brzmiało podobnie do „selo". - Inspektorze, nie wie pan, kto przyszedł do pracy z dzieckiem? – zapytała. – Znalazłam ją na korytarzu przy schodach, ale nie jest mi w stanie powiedzieć, z kim przyszła. - To moje – mruknął nieprzytomnie Sherlock, nie odrywając się od pracy, zanim Lestrade miał szansę się odezwać. - Co?! - Przyszła ze mną – powtórzył detektyw i miał tę satysfakcję, że Sally Donovan odjęło mowę. Kobieta przez chwilę gapiła się to na niego, to na Sheilę i usiłowała połączyć tych dwoje ze sobą. - Boże, komu ją porwałeś, świrze? – zapytała z niedowierzaniem, a jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej ze zdumienia, gdy dziewczynka wyrwała rączkę z jej uścisku i ufnie podeszła do Sherlocka, mimo że ten jakby jej nie zauważał. - Oddano mi ją pod opiekę. - Tobie? Kto był tak głupi? Ostatnie pytanie Sally spowodowało, że Sherlock spojrzał na nią gniewnie. Musiał sobie jednocześnie zdać sprawę z tego, że Sheila nadal marudziła i to tuż obok niego, bo skrzywił się. - To córka Molly Hooper – włączył się do rozmowy inspektor, czując, że jeszcze jedna uwaga, a detektyw wybuchnie. – Jest nadal w szpitalu. - I ze wszystkich ludzi powierzyła dziecko Holmesowi – Sally nadal miała problemy z przyjęciem tego do wiadomości. - Widać miała swoje powody – warknął Sherlock. – Skończyłaś już zadawać te bezsensowne pytania? - Co ty tu robisz z dzieckiem? – nie ustępowała Sally. – Niektórzy próbują tu pracować, wiesz? – zapytała z przekąsem. - Wiem. Ja próbuję, więc przydaj się na coś i zabierz ją stąd, ten płacz mnie rozprasza – odpowiedział Sherlock tonem sugerującym, że myślami był już gdzieś daleko. Sally zerknęła pytająco na inspektora, ale ten wzruszył ramionami. - Mam się zajmować dzieckiem powierzonym tobie? - Tak, dokładnie – Sherlock wywrócił oczami ze zniecierpliwieniem. – Statystycznie patrząc kobiety są naturalnie bardziej przystosowane do opieki nad dziećmi, więc przydaj się na coś i zrób z nią, cokolwiek trzeba. - Tja – prychnęła Sally. – A czego ona według ciebie potrzebuje? – nie powstrzymała się od kolejnego pytania. Sherlock westchnął teatralnie, odłożył telefon i wyjął z kieszeni złożoną kartkę papieru. Rozłożył ją, przeleciał wzrokiem, a potem zapytał. - Która godzina? - Za dziesięć druga. - A, czyli spać. Oczywiste – mruknął i wrócił do przerwanego zajęcia. Sheila nadal pochlipywała, przy okazji brudząc Sherlockowi rękaw marynarki. – No zrób z nią coś, tam w kącie stoi jej wózek. - Spróbujesz? – poprosił błagalnie Lestrade. - Ale co to w ogóle za pomysł, żebyś ją tu przyprowadzał? – dociekała dalej Sally. – To nie jest miejsce dla dziecka, tu się pracuje. - Widzisz tu gdzieś zwłoki? – odpowiedział pytaniem Sherlock i machnął trzymaną w ręku kartką. – Bo dopóki nie ma, wszystko jest w porządku. A skoro mam jej nie zostawiać samej, to co miałem z nią zrobić? Pomyśl trochę, to chyba nie boli. - Co ty tam masz? – zapytała sierżant Donovan i wyjęła detektywowi kartkę z ręki. Przejrzała punkty na liście i uśmiechnęła się pod nosem. – O, instrukcja obsługi. - No tak, jakże by inaczej – skomentował Greg. – Pełen algorytm postępowania z dzieckiem? - Możesz to tak określić – zgodził się obojętnie Sherlock, jednocześnie odsuwając się nieco od Sheili, która wyrażała duże zainteresowanie guzikami od mankietów. Dzwonek telefonu przerwał im dyskusję. Detektyw wysupłał komórkę z kieszeni i odebrał. - Sherlock Holmes - przedstawił się, zniecierpliwiony. Greg i Sally patrzyli, jak Sherlock słucha, a potem rozłącza się bez słowa. Jego wyraz twarzy nie zmienił się ani trochę, jedynie oczy zwęziły się nieznacznie. Detektyw schował telefon i zatrzasnął stojącego na biurku laptopa. - Sherlock? O co chodzi? - zapytał Greg, zaniepokojony ciszą. - Jestem prawie pewien, że ktoś usiłował zabić Molly - odpowiedział. - Jest na OIOMie. - O cholera - zaklął inspektor. - Co się stało? - Nie wiem. - Głos Sherlocka sugerował, że detektyw był myślami daleko stąd. - Oni też nie wiedzą. Ale jestem pewien, że to nie wpływ tamtych środków odurzających. - Bierz małą - włączyła się nieoczekiwanie Donovan. - W szpitalu dowiemy się więcej - zaproponowała rzeczowo. Mam nadzieję, że obiecujesz. Bo limit dozwolonej wredności wykorzystałaś już w poprzednim opowiadaniu. Jako stała czytelniczka nie pozwalam nikogo tym razem ubijać. A tak na poważnie - znowu rewelacyjny rozdział, naprawdę. Intryga rzeczywiście się rozwija i wciąż jest niezwykle interesująca. Tekst trzyma w napięciu, szczególnie zakończenie - jak zawsze w takim momencie, że później nie mogę się doczekać kontynuacji. Przede wszystkim jednak - sceny w Scotland Yardzie. Bo rozmowa z Gregiem. Bo rozmowa z Sally. Bo Sherlock wymachujący swoją listą. Nie mogłam przestać się szczerzyć do ekranu, kiedy to czytałam. Istna perełka, naprawdę. Co więcej mogę powiedzieć? Hmm... Wspominałam już, że kocham Grega w tym opowiadaniu? Wspominałam. Więc chyba nic więcej. Podsumowując - jestem coraz bardziej zachwycona. Naprawdę wspaniałe opowiadanie, Ariano. Czekam z utęsknieniem na kolejny rozdział. T.L. |
Podobne
|