, [M] Noc styczniowa ďťż

[M] Noc styczniowa

Kto tam jest w środku?
Miało być drabble, ale rozrosło się do takiej małej miniaturki. Przy okazji tego rozrastania pojawiło się mnóstwo zbędnego patetyzmu i dziwnych składniowo zdań, a zagubił się gdzieś sens, który chciałam przekazać. Ale cóż - napisałam, więc publikuję.

I mimo wszystko pozwalam sobie ofiarować to w nieśmiałym, osobistym hołdzie tym, którzy sto pięćdziesiąt lat temu odważyli się stanąć do walki, jeśli nie o ojczyznę (bo ta podobno nie miała sensu), to o własne ideały.

Noc styczniowa

Mróz, siarczysty i bezlitosny, wraz z nadejściem nocy staje się coraz bardziej dokuczliwy. Lodowaty wiatr wiejący od wschodu nie poprawia sytuacji. Ale to nic, wszystko to nieważne. Przetrwają to. Płomień w ich sercach, płomień odwagi i miłości ojczyzny, jest silniejszy – jak mówi młody pan Mikołajewski, grzejąc zsiniałe dłonie przy dogasającym wśród zasp ognisku, i brzmiałby może bardziej przekonywująco, gdyby zęby nie dzwoniły mu niczym dzwonki w konnym zaprzęgu.

– Zbierają się powoli. Nim nastanie świt, będziemy mogli bez lęku stanąć przeciwko ruskim – powtarza pan Zygmunt Wolski, okrążywszy po raz kolejny prowizoryczny obóz sklecanego na szybko powstańczego oddziału, ale jego młodzieńczy entuzjazm nie jest w stanie rozwiać cieni zwątpienia czających się w zmęczonych oczach towarzyszy.

– Zobaczycie! – zapewnia niezrażony, głosem hardym i pełnym żaru. – Do rana dołączą do nas ci wszyscy, którzy dziś się jeszcze wahają. Nawet chłopi chwycą za kosy. Słyszeliście, co głosi Komitet Centralny…

– Tymczasowy Rząd Narodowy, jeśli już – wchodzi mu ostro w słowo pan Ignacy Lulewicz, obracając bezwiednie w dłoniach starą szablę po dziadku, i choć to on pierwszy przepowiadał, że ten dzień nadejdzie, choć to on pierwszy kołatał do drzwi dworków z wieścią o manifeście, to Rejowicz dałby głowę, że wolałby teraz mieć przed oczami strofy Mickiewicza, a nie zaśniedziałe ostrze.

– Na co wam to wszystko, chłopcy? – śmieje się gardłowo, skrzekliwie stary, sam przerażony tym, co gorycz przez lata zrobiła z jego głosem. Pyta, bo dobrze wie, co może przynieść jutro. Sam chwyta za broń, bo tak robił przez całe życie, bo walka, w tej czy innej formie, jest właściwie częścią niego, jak blizna na ramieniu i łysiejące skronie. Zbyt wiele lat przeżył na tym świecie, by się zmienić. A ci młodzieńcy? Nie zawrócą z tej drogi, takie prawo młodości. Lecz czy wiedzą chociaż, co ich na nią zaprowadziło?

Pan Mikołajewski chyba wie, bo natychmiast otwiera usta, ale nie wypływa z nich żadna odpowiedź, zęby szczękają już zbyt mocno. Pan Lulewicz tylko się krzywi na dźwięk słowa chłopcy, ale milczy. Odzywa się jedynie pan Wolski.

– To nasz obowiązek – podkreśla dobitnie. – Wobec tej ziemi, wobec tych ludzi, wobec własnych sumień. A gdy wreszcie nastanie koniec tej zimy, wolna ojczyzna nam się odpłaci.

– A jeśli nie dane nam będzie ujrzeć końca zimy? – pyta Rejowicz, tym razem już bez śmiechu. Pan Zygmunt wygląda przez chwilę, jakby ktoś mu wylał na głowę kubeł wody, lecz szybko się opanowuje.

– Jeśli przyjdzie nam polec, zrobimy to. I będziemy żyć dalej – w sercach przyszłych pokoleń, które nie zapomną o tych, czyja krew utorowała im drogę do wolności – ogłasza zdławionym, natchnionym, wciąż hardym głosem. A potem zrywa się na równe nogi i zaczyna kolejne okrążenie po obozie, przecież powoli zbliża się późny, styczniowy brzask…

***
Słońce sączy się leniwie przez szybę, wprawiając młodych ludzi w jeszcze bardziej senny nastrój. Długopisy skrzypiące po kartkach pozostawiają po sobie więcej śladów w kształtach figur geometrycznych niż w postaci notatek.

– Oczywiście duży wpływ na napisanie tego utworu miało powstanie styczniowe, które wybuchło w…? – pytająca intonacja nauczycielki każe niektórym z licealistów ocknąć się z letargu. Patrzą po sobie zdumieni, zmieszani, modląc się w duchu, by pytanie nie zostało skierowane do nikogo bezpośrednio.

– W tysiąc osiemset sześćdziesiątym trzecim – mamrocze blondynka z trzeciej ławki, nawet nie podnosząc głowy podpartej na ręce. Klasa oddycha z ulgą – jak dobrze, że ona ma taką pamięć do tych wszystkich idiotycznych cyferek.

– Zgadza się – przyznaje łaskawie polonistka. – Zainspirowana tym właśnie zrywem narodowym pisarka…

– I na cholerę im to było? – wyrywa się trochę zbyt głośne westchnienie z jednej z młodych piersi. – Teraz musimy się uczyć tych wszystkich bredni…

T.L.


Tin, mam problem, wiesz? Bo chciałabym jakoś tę miniaturkę ocenić obiektywnie i pochwalić cię jak zwykle za styl, który i tutaj nie zawiódł, ale nie mogę, bo za tym tekstem czai się pewna TEZA, której ja nie lubię i której boję się ruszyć, bo czy mogę (siedząc w ciepłym mieszkaniu przed komputerem) twierdzić cokolwiek o ludziach, którzy wtedy walczyli, marzli, umierali...?

Tylko po prostu... Ja za każdym razem aż się skręcam w środku w jakimś dziwnym, niemym proteście, gdy tylko ta TEZA pojawi się w pobliżu. Że trzeba ICH honorować. Oddawać cześć. Pamiętać nazwiska. Stać na warcie. I pamiętać, PAMIĘTAĆ, bo inaczej nie będziemy tego warci, nie będziemy moralni, nie będziemy Polakami...

Wiem, bredzę, znowu. Ale chodzi o to, że jedną sprawą jest to, że napisałaś coś dobrego, co ma klimat i jest kawałkiem naprawdę przyzwoitego tekstu. A drugą, że mam uraz do tego typu rzeczy, które sama przecież kiedyś pisałam ku uciesze patriotycznie natchnionej polonistki. Tyle, że mi przeszło. Bo nie chcę, nie mogę mieć takich przekonań, bo wtedy czuję, że stracę obiektywizm i właśnie będzie My kontra ruscy. Ruscy, czyli OBCY. "Kto zamawiał ruskie? Nikt, same przyszły!" - hahaha, śmiejemy się, jesteśmy zadowoleni, bo jesteśmy po jednej stronie. Właściwej. A mi się przypomina historia pradziadka, który walczył w wojnie polsko-bolszewickiej. W przerwie między walkami żołnierze chodzili nad rzekę - jedni siadali na jednym brzegu, tamci na drugim. I przez tę rzekę sobie rzucali - Rosjanie Polakom solone śledzie, a Polacy Rosjanom sprasowaną kawę i tytoń...

Tin, przepraszam cię ogromnie, bo zawiodę dziś twojego Wena, gdyż najzwyczajniej w świecie nie potrafię napisać normalnego komentarza. To nie jest tak, że mi się nie podobało, albo że uważam ten tekst za zły (bo jest wręcz przeciwnie), tylko ja nie potrafię się odnieść do sugestii w nim zawartej. Albo i mogę, ale nie chcę, bo zaraz się zaszufladkuję jako kosmopolita i, popularny ostatnio u prawicy, leming. Może gdyby nie było tego fragmentu współczesnego, to byłoby mi łatwiej?

Ale sama już widzisz, że ta miniaturka ma sporą wartość, bo mam przez nią wiele sprzecznych myśli i odczuć, no i choć na moment coś mnie wybiło z samozadowolenia i wzbudziło zarówno sprzeciw, jak i jakąś refleksję... Uch, znowu bredzę! xD dnia Śro 23:58, 23 Sty 2013, w całości zmieniany 2 razy