, [M] Siła opowieści ďťż

[M] Siła opowieści

Kto tam jest w środku?
No dobrze, skoro inne teksty z akcji choinkowej zawisły, to i ja swój wrzucam.

Siła opowieści

Istniała w Imladris tradycja, będąca regułą niepisaną, a jednak ściśle przestrzeganą. Tradycja, jak wiadomo, to element kultury lubiany i kultywowany. Przekazywana ustnie z pokolenia na pokolenie, stopniowo zakorzenia się w podświadomości i trwa tam bezpiecznie, niezmiennie. Zwyczaje stanowią część dziedzictwa duchowego kolejnych potomków. I wszystko jest pięknie.
Dopóki jest się śmiertelnikiem.
U elfów rzecz ma się nieco inaczej. Wydawałoby się, że powinno być prościej, gdyż odpada chociażby kłopot związany z wtajemniczaniem kolejnych pokoleń w obawie przed zagubieniem sensu tradycji, lecz jednocześnie sprawa się komplikuje. Któż bowiem chciałby przez setki, jeśli nie i tysiące lat wypełniać tę samą czynność? Nawet najspokojniejsi tracą kiedyś cierpliwość.

- Nie.
- Ale…
- Z całym szacunkiem, Elrondzie, nie.
Gęsta od emocji cisza zawisła w powietrzu. Elrond zaniemówił. Tak po prostu. Stał i wpatrywał się w Glorfindela, który ze skrzyżowanymi na piersi rękoma opierał się o biurko i mierzył go nieustępliwym spojrzeniem. Dlaczego? Jak zawsze, przyszedł do niego w przeddzień ostatniego dnia roku, by kurtuazyjnie poprosić go o dopełnienie obowiązku spoczywającego na nim jako na najstarszym mieszkańcu Imladris. Robił to, odkąd Glorfindel przybył do Śródziemia i jeszcze nigdy, ale to przenigdy nie spotkał się z odmową. Cóż, zawsze musi być ten pierwszy raz. Niemniej… Elrond aż gotował się wewnątrz pod maską pozornego opanowania. Przecież ZAWSZE przychodził, a odkąd jego synowie pojawili się na świecie, oni także mu towarzyszyli. Teraz również stali, a raczej wiercili się niespokojnie przy ojcowskim boku. Gdyby nie fakt, że nie sięgali dorosłemu nawet do łokcia, mogliby uchodzić za kopie Elronda. I jeśli oczywiście pominąć to, że wyglądali jak własne lustrzane odbicia, zwłaszcza, gdy z upodobaniem ubierali się identycznie. Elrond spojrzał na nich i postanowił, że tak łatwo się nie podda. Tradycja to jedno, ale dzieciaki po prostu będą zawiedzione. Musiał stanowczo pomówić z Glorfindelem. Niekoniecznie w obecności synów.
- Chłopcy, idźcie do mamy – polecił. Zgodny jęk protestu, który mu odpowiedział, po raz kolejny kazał Elrondowi zastanowić się, czy oni przypadkiem nie ćwiczą tego, kiedy są sami.
- Ale przecież zawsze… - zaczął Elrohir.
- Dzisiaj nie jest zawsze – uciął Elrond. – Idźcie do mamy, ja muszę porozmawiać z Glorfindelem na osobności. No już, szybko. – Chłopcy zamarudzili jeszcze chwilę, ale w końcu wyszli, zostawiając dorosłych. Elrond zamknął za nimi drzwi i przeniósł uwagę na Glorfindela, który przez cały ten czas nawet nie drgnął. Dopiero teraz, gdy zostali sami, odezwał się znowu:
- Znajdź kogoś innego – powiedział po prostu. – Ja rezygnuję.
- Ale jak to? – zapytał Elrond. – Jak to „znajdź kogoś innego”? Jak to sobie wyobrażasz? Niby gdzie? Kogo? Kiedy? Przecież jutro jest ostatni dzień roku!
- Wiem – odparł nieporuszony Glorfindel, choć i na nim zrobił wrażenie widok wytrąconego z równowagi przyjaciela.
- I co z tradycją? – Władca Rivendell popatrzył na niego z wyczekiwaniem, jakby w nadziei, że ten nie odmówi wobec tak silnego argumentu. Przecież wyraźnie było powiedziane, że musi jej dopełnić najstarszy mieszkaniec domu.
- Może czas, żeby ją zmienić? – zasugerował Glorfindel, ale nie kontynuował tematu, gdy zobaczył minę Elronda. Nie, jego przyjaciel zdecydowanie nie był zwolennikiem tego typu zmian.
- A co z chłopcami? Przecież wiesz, jak oni uwielbiają twoje opowieści – spróbował raz jeszcze Elrond, licząc, że Glorfindel nie będzie chciał sprawić przykrości jego synom, za którymi przepadał. – Zawsze tak czekają na twoją opowieść na koniec roku! – Tradycją bowiem było, że w ostatni dzień roku mieszkańcy gromadzili się w Sali Kominkowej, a najstarszy z nich snuł opowieść, prawdziwą bądź zmyśloną.
- Elrondzie, zrozum wreszcie! – Glorfindel stracił w końcu cierpliwość. – Mam wprawdzie bujną wyobraźnię, ale i mnie kończą się kiedyś pomysły. Ile stuleci miałbym jeszcze coś wymyślać? W końcu zacznę się powtarzać, a wtedy nikt nie będzie zadowolony.
- Więc… więc nie masz nawet pomysłu? – Elrond był zszokowany. – Nawet nic nie przygotowałeś?
Glorfindel nic nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami.

Wieści w Imladris zwykle rozchodziły się szybko, ale tym razem informacja obiegła cały dom lotem błyskawicy. Nie będzie opowieści noworocznej! Glorfindel zastrajkował! Wszyscy byli zdruzgotani, że taka osoba jak on mogła zniszczyć tak lubianą tradycję. Sam zainteresowany nie odpowiadał na pytania inaczej niż Elrondowi. Elfowie byli w szoku, lecz nic nie mogło równać się z rozczarowaniem Elladana i Elrohira, gdy dowiedzieli się od ojca, że nie udało mu się wpłynąć na przyjaciela.
- Jak to?!
- Żartujesz, prawda?
- Jak on może?!
Elrond westchnął ciężko, próbując skupić myśli. Chłopcy mówili jeden przez drugiego i w jego osobistym odczuciu robili zdecydowanie zbyt wiele hałasu jak na dwójkę dzieci. Mimo to doskonale rozumiał ich niedowierzanie. On sam wciąż wątpił, czy Glorfindel naprawdę mógł to zrobić. To było tak nierealistyczne… Ale prawdziwe. I Elrond miał niemiłą świadomość, że w tej chwili nic już nie zrobi. Jedyne, co mógł, to poprosić Lindira, by przygotował bogatszy niż zwykle repertuar pieśni. Z tym akurat nie powinno być problemów… Tylko co dalej? Zamyślony, nawet nie przypuszczał, że jego synowie zastanawiają się nad tym samym w swój uparty, dziecinny sposób.
- To co my będziemy jutro robić? – spytał Elladan, gdy już przekonał się, że ojciec naprawdę nie żartuje i nie zamierza nic więcej powiedzieć.
- Będziemy się nudzić – odpowiedział ponuro Elrohir.
- Nie będzie tak źle – Elrond spróbował pocieszyć synów. – Przecież mieliśmy wyjść razem na dwór o północy, zapomnieliście? Do tego nie trzeba żadnych opowieści, prawda? – Elrohir kiwnął niepewnie głową na zgodę i zerknął na brata. Chłopcy wymienili spojrzenia i w dwóch krokach znaleźli się przy drzwiach.
- Dokąd idziecie? – zawołał za nimi Elrond, podejrzewając, że lepiej wiedzieć, co bliźniacy zamierzają robić. Zwłaszcza teraz, gdy nie miał nastroju do jakichkolwiek kłopotów.
- Ponudzić się! – odkrzyknął z korytarza któryś z braci, chyba Elladan. – U siebie! – dodał jeszcze, uprzedzając uwagę ojca, by nie wychodzili sami na dwór. Na zewnątrz wiatr miótł śniegiem i usypywał zaspy na dziedzińcu. Biały puch był wszędzie, nawet na szprosach w oknach powstały miniaturowe kupki i zasłaniały widok na świat. Mimo że był środek dnia, było już prawie całkowicie ciemno i Elrond nie chciał, by chłopcy bawili się na dworze bez niczyjej opieki.

Ostatni dzień roku upływał w nieco nerwowej atmosferze zwykłych przedświątecznych przygotowań, spotęgowanej dodatkowo przez wczorajsze rewelacje. Celebriana od rana przebywała w kuchni i pilnowała, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Zależało jej, by wieczorna uczta była naprawdę znakomita. Czymś trzeba było urozmaicić czas przed północą. Celebriana zleciła przygotowanie kilku dodatkowych potraw, wybierając te, które chłopcy lubili, żeby choć trochę zrekompensować im brak ulubionych opowieści. W czasie pobytu w kuchni kilkakrotnie zastanawiała się, czy nie zajrzeć do synów, ale kiedy zostawiała ich rano, obaj byli zajęci sobą. Elladan, ku jej zdumieniu, wyrzucał na podłogę zawartość swojej szafy, wyraźnie czegoś szukając, a Elrohir zdawał się być kompletnie pogrążony w lekturze jakiejś niewielkiej książeczki. Słowem – zachowywali się wyjątkowo grzecznie i wyglądali na zajętych. Ani Celebriana, ani Elrond nie mogli przypuszczać, że ich synowie celowo starali się uśpić czujność dorosłych. Elladan i Elrohir nie wiedzieli natomiast, że ktoś słyszał ich wczorajszą rozmowę.

Zaczynał zapadać zmrok. Przed południem ustała zamieć śnieżna, a północny wiatr odegnał ciężkie chmury i odsłonił czyste, mroźne zimowe niebo. Zza wzgórz wychynęła okrągła tarcza księżyca i zalała biały świat srebrzystą poświatą. Było cicho i spokojnie, nikt nie krzątał się po dworze, gdyż poza odśnieżonym dziedzińcem wkoło zalegały ogromne zaspy. No, prawie nikt. Dwie drobne sylwetki z trudem przedzierały się przez coś, co latem było ukwieconym ogrodem. Śnieg sięgał im powyżej kolan, ale chłopcy uparcie parli naprzód, niezrażeni przeszkodami. Nie po to przecież przygotowywali się przez cały ranek, by teraz dać za wygraną. Nie wiedzieli, jak długo będą na dworze, dlatego wcześniej wślizgnęli się do kuchni i wyprosili namiastkę obiadu. Celebriana była początkowo niechętna i przypominała im o wieczornej uczcie, ale z drugiej strony wiedziała, że jej synowie mają dobre apetyty, dlatego dała im naprędce, co miała pod ręką. Bracia zjedli szybko i wybiegli z kuchni, zabierając kilka ciepłych jeszcze bułeczek, które leżały w koszu na stole. Celebriana była spokojna o dzieci, które pewnie wróciły do zabawy. Tymczasem Elladan i Elrohir ubrali się naprędce i wymknęli się chyłkiem z domu. Przejęci tym, co zamierzali zrobić, nie zauważyli nawet, że nie tylko oni opuszczali ukradkiem przytulne pomieszczenia.
- Masz wszystko? – zapytał raz jeszcze Elladan, gdy skryli się między zabudowaniami, tak, że nie było ich widać z okien domu. – Lepiej, żebyśmy nie musieli wracać. – Elrohir zdjął torbę z ramienia i zaczął w niej grzebać.
- Bułeczki, owoce, świeca… - mruczał do siebie.
- Nie wierzę w nasze szczęście – powiedział nagle Elladan. – Akurat nam się udało, że jest pełnia. A Glorfindel przecież mówił, że wtedy najłatwiej natrafić na ducha lasu.
Obaj doskonale pamiętali opowieść o dobrym duchu, który wędruje wśród drzew i opiekuje się wszystkim, co żyje. Zwykle był niewidoczny, lecz czasem przybierał postać podobną do elfie i ukazywał się komuś. Niekiedy tylko rąbek jego szaty mignął między zaroślami, niekiedy dało się słyszeć jego śpiew, a jeśli się miało naprawdę ogromne szczęści… Młody elf, bohater opowieści Glorfindela, spotkał kiedyś ducha lasu i rozmawiał z nim. Księżyc świecił wtedy na niebie pełną tarczą i duch wyszedł gęstwiny, by go podziwiać. Elf natrafił na niego przypadkiem i, widząc go zapatrzonego niebo, dołączył cicho do niego. Miał przy sobie chleb i owoce i podzielił się nimi z opiekunem lasu. Ten, zaskoczony, poprowadził go do swego domostwa i tam opowiedział mu historie, które stały się tematem wielu pieśni, bowiem elf był minstrelem.
- Myślisz, że te bułeczki będą dobre? – zapytał Elrohir, ignorując uwagę brata. – W opowieści był chleb.
- Chyba nie szkodzi, przecież jedno i drugie to pieczywo, nie? Tylko nie wiem, czy to, co mamy, wystarczy na prezent. – Opowieść wspominała bowiem o podarunku, którym elf odwdzięczył się za usłyszane cuda, nie precyzowała jednak, co nim dokładnie było. Elladan spędził cały ranek na przetrząsaniu rzeczy w poszukiwaniu czegoś, co byłoby odpowiednie. W końcu razem z Elrohirem zdecydowali się wziąć ze sobą dwie drewniane figurki ptaków, ale nie mogli być pewni, czy duchowi spodoba się prezent. A jeśli chcieli uratować dzisiejszy wieczór, musieli go znaleźć i nakłonić, by zgodził się pójść z nimi do domu i opowiedzieć coś jego mieszkańcom. Mieli niewiele czasu; gdyby wyszli wcześniej z domu, ich nieobecność rychło zostałaby odkryta, a poza tym musieli poczekać, aż wzejdzie księżyc, gdyż bez niego poszukiwania nie miałyby sensu. Teraz mogli mieć nadzieję, że w rozgardiaszu ostatnich przygotowań nikt nie będzie o nich pamiętał, skoro cały dzień bawili się sami i nikomu nie przeszkadzali.

Celebriana jako pierwsza zauważyła nieobecność synów. Zakończyła koordynację końcowych prac w kuchni i szła, żeby przyszykować się do uczty. Po drodze zajrzała do komnat chłopców, żeby przypomnieć im, w co mają się ubrać. Zdziwiła się, gdy zobaczyła, że w pokojach panuje nieziemski bałagan, lecz dzieci tam nie ma. Poszła więc do biblioteki, myśląc, że może są tam razem z Elrondem.
- Chłopcy są u ciebie?
- Nie, nie widziałem ich od rana, kiedy Elrohir przyszedł po książkę – Elrond oderwał się od sterty pergaminów, które właśnie usiłował uporządkować.
- U mnie byli godzinę temu, myślałam, że bawią się u siebie.
Zaniepokojeni rodzice zaczęli pytać innych elfów, lecz nikt nie widział bliźniaków. Dokąd mogła pójść dwójka dzieci? Ktoś wyraził przypuszczenie, że może bracia zniknęli gdzieś z Glorfindelem, który nie pokazywał się od rana, ale to było zbyt nieprawdopodobne, odkąd chłopcy byli na niego obrażeni za wczorajszą odmowę. Kiedy Erestor zauważył, że zniknęły zimowe płaszcze i buty bliźniaków, dorośli zaczęli się poważnie martwić. Nikt już nie pamiętał o uczcie i zepsutym święcie, gdyż przede wszystkim trzeba było znaleźć zaginione dzieci. Zbyt wiele pułapek czyhało pod śniegiem na niedoświadczone maluchy.

- Nie znajdziemy go – Elrohir pierwszy wypowiedział na głos myśl, która od pewnego czasu krążyła im po głowach. Od ponad godziny błąkali się między drzewami w nadziei, że natkną się na ducha. Jak dotąd, bezskutecznie.
- Nie wracajmy jeszcze – Elladan nie przestawał rozglądać się uważnie wkoło. – Może jednak nam się uda – powiedział, próbując w to wierzyć. Jego brat zamilkł i dalej przedzierał się przez śnieg. Obaj mieli już kompletnie przemoczone spodnie, gdyż wysokie buty nie chroniły ich w całości, a już na pewno nie wtedy, gdy wpadali w zaspy sięgające im czasem połowy uda. Nadal jednak nie zamierzali wracać do domu. Było późno i z pewnością dostrzeżono już ich nieobecność, dlatego chcieli odsunąć konfrontację z rodzicami. Bracia szli przed siebie i w śniegu nie zorientowali się, że doszli do rzeki. W pewniej chwili Elladan zatrzymał się nagle, próbując zrozumieć, co jest nie tak.
- Spójrz na Bruinen!
- Zamarła! – Chłopcy jak urzeczeni wpatrywali się w grube lodowe wybrzuszenia powstałe tam, gdzie normalnie płynęła rzeka. Woda szumiała gdzieś pod spodem, momentami znajdując jakąś dziurę w lodzie i wypływając na chwilę na powierzchnię. Dopiero szelest za plecami kazał im przerwać kontemplację i odwrócić się. Gdzieś między drzewami zobaczyli ciemną sylwetkę odzianą w płaszcz. Kaptur otulał szczelnie jego głowę, tak, że nie mogli rozpoznać, kto to. Podekscytowani chłopcy spojrzeli po sobie i ruszyli w jego kierunku. Obcy, gdy tylko się zorientował, że został zauważony, odszedł szybkim krokiem, jakby śnieg nie sprawiał mu żadnych trudności. Widząc to, Elladan i Elrohir puścili się za nim biegiem, co rusz potykając się o zasypane przeszkody. Wołali za nim, ale obcy nie odwrócił się ani nie zwolnił kroku. Chcąc nie chcąc, chłopcy biegli za nim wzdłuż Bruinen. W pewnym momencie Elladan poślizgnął się i zjechał wprost rzeki. Usłyszawszy jego krzyk, postać zatrzymała się czujnie. Na szczęście przy brzegu lód był mocny i chłopiec nie wpadł do lodowatej wody. Elrohir wyciągnął go szybko i bracia rozejrzeli się w poszukiwaniu gonionej osoby.
- Tam jest! – zawołał Elrohir, a gdy obcy uczynił ruch, jakby znowu chciał odejść, krzyknął. - Opiekunie lasu, zaczekaj! Nie uciekaj! – Chłopcy zamarli, czekając, co się stanie, bo widzieli wyraźnie nieruchomą sylwetkę koło rozłożystego dębu. Wyglądał, jakby się wahał, ale w końcu kiwnął głową. Bracia zbliżyli się powoli. Duch lasu stał, majestatyczny, wysoki, spowity w ciemnozielony płaszcz. Nie odrzucił kaptura, więc nie mogli dostrzec jego oblicza, zaś gdy się odezwał, mówił szeptem.
- Dlaczego mnie wołaliście, Skąd wiedzieliście, kim jestem?
- Gdy księży świeci w pełni, duch lasu wychodzi, by go podziwiać – zacytował Elrohir. – Chcieliśmy się przekonać, panie, czy to prawda – chłopiec odruchowo ściszył głos, gdyż normalnie wypowiedziane słowa zabrzmiały głośno w nocnej ciszy. Nie widział wprawdzie twarzy ich niecodziennego towarzysza, lecz mógłby przysiąc, że ten uśmiechnął się.
- I co, przekonaliście się?
- Czy… czy mógłbyś nam, panie, opowiedzieć coś? –Elladan nie wytrzymał i zapytał wprost, natomiast Elrohir wyjął ze swej torby niewielki pakunek owinięty w płótno.
- Przynieśliśmy bułeczki i owoce – włączył się Elrohir, nim Opiekun lasu miał możliwość cokolwiek opowiedzieć. Wyciągnął go nieśmiało w stronę towarzysza. – Mamy też trochę ciasta.
- Dlaczego by nie – zgodził się leśny duch, przyjmując podarunek i dziękując małemu elfowi skinieniem głowy. Cały czas mówił szeptem, co trochę niepokoiło braci, ale żaden z nich nie miał śmiałości, by głośno mu to powiedzieć. – Co takiego chcielibyście usłyszeć?
- Zaczekaj, panie – wtrącił się gorączkowo Elladan. – Mamy wprawdzie świeczkę, ale tu jest ciemno i zimno, a tam, niedaleko, jest nasz dom. Czy nie zechciałbyś nam towarzyszyć? – zapytał, starając się brzmieć tak, jak ojciec podczas oficjalnych spotkań. – Wtedy nie tylko my usłyszelibyśmy twe opowieści.
- Przyszliście z Imladris? – zapytał Opiekun. – No tak, skąd inąd mogłaby się tu wziąć dwójka dzieci… Dobrze, pójdę z wami.
Elladan i Elrohir roześmieli się radośnie i już bez skrępowania chwycili go za ręce i pociągnęli w stronę domu.

W Imladris tymczasem trwały poszukiwania. Kiedy okazało się, że synowie Elronda nie skryli się w kuźni ani w stajniach, zaczęto brać pod uwagę opcję, że dzieci mogły pójść gdzieś dalej. Dość szybko znaleziono ślady w równym śniegu. Elrond zadecydował, że sami z Celebrianą pójdą po Elladana i Elrohira. Nie uważali, że awantura w czyjejś obecności była konieczna. Rodzice nie zdążyli jednak wejść daleko między drzewa, gdy zobaczyli swoje dzieci prowadzące kogoś ze sobą.
- Ojcze, mamo, spójrzcie! – zawołał Elladan, chcąc uprzedzić burę, która należała im się za samodzielne opuszczenie domu. – Pamiętasz zeszłoroczną opowieść Glorfindela o Opiekunie lasu?
- Znaleźliśmy go i on zgodził się przyjść tutaj z nami!
- Witaj w Imladris, leśny opiekunie – Elrond skłonił głowę, z trudem kryjąc rozbawienie. W przeciwieństwie do synów zauważył jasne włosy, które wymknęły się gościowi spod kaptura. – Zapraszam, najwyższy czas na wieczorną zabawę.
- Elladanie, Elrohirze, wy pójdziecie ze mną – wtrąciła się Celebriana. – Jesteście cali przemoczeni, nie siądziecie tak do stołu.
- Ale…
- Żadnych „ale”, bo w ogóle nie pójdziecie na ucztę – uciął Elrond. – Lepiej się pospieszcie.

Kiedy po dłuższej chwili, przebrani i wysuszeni, stanęli przed salą, w której miała odbyć się uczta, Elrond i zakapturzony duch lasu czekali na nich przed wejściem. Widząc zdziwienie synów, ojciec powiedział, że skoro przyprowadzili gościa, to powinni go wszystkim przedstawić. Elladan i Elrohir ponownie ujęli go za ręce i wprowadzili do środka. Oczy obecnych zwróciły się ku nim i bracia poczuli się nieswojo. Jeden przez drugiego, przerywając sobie wzajemnie, opowiedzieli, kim jest ich gość i dlaczego przyszedł. Elrohir, gdy odzyskał pewność siebie, zaczął szukać wzrokiem Glorfindela, by zobaczyć jego minę, ale nigdzie nie mógł go znaleźć. Gdy zakończyli swą prezentację, Opiekun lasu został posadzony na honorowym miejscu i rozpoczęto ucztę. Bracia co chwilę przechylali się przez stół i zerkali niecierpliwie na gościa, co wywołało dezaprobatę u Celebriany, lecz ku ich rozczarowaniu przybysz nie zdjął płaszcza ani nawet kaptura.
- Widać leśne duchy mają zupełnie inne zwyczaje niż elfowie – szepnął Elladan do brata, ale zaraz umilkł, zobaczywszy surowe spojrzenie matki.
Uczta przeciągała się w nieskończoność. Bliźniacy z trudem wysiadywali na swoich miejscach i powstrzymywali się od wiercenia. Gdyby to tylko od nich zależało, już dawno podbiegliby do gościa i poprosili go o opowieści. Dlatego kiedy Elrond w końcu wstał, by poprowadzić wszystkich do Sali Kominkowej, chłopcy pobiegli pierwsi, nie zważając na niestosowność swojego zachowania. Gość został posadzony przez nich na fotelu przy kominku, w którym trzaskał wesoło ogień, zaś Elladan i Elrohir usadowili się na dywanie i patrzyli na niego z niecierpliwością.
- Myślę, że czas już, leśny opiekunie, byś pokazał nam swe oblicze – odezwał się stojący obok Elrond, walcząc z rozbawieniem. Gość wstał i odrzucił płaszcz. Skryte pod spodem ubranie było całe zielone, lecz nie to zrobiło na bliźniakach takie wrażenie. Spodziewali się… w zasadzie sami nie wiedzieli, czego dokładnie, ale na pewno nie tego, że miast postaci z opowieści ujrzą tak dobrze znajomą twarz.
- Glorfindel?!
- To jak, czy przyjmiecie opowieść od leśnego opiekuna? – zapytał elf, uśmiechając się wesoło.



Zakończyła koordynację końcowych prac w kuchni i szła, żeby przyszykować się do uczty.
Troszkę głupio to brzmi.
Poza tym jest idealnie. Jak zawsze. A ja jestem zachwycona. I przepraszam, że komentarz - również tradycyjnie - jest tak marny.
Gratuluję!

T.L.

przybierał postać podobną do elfie
miało naprawdę ogromne szczęści…
- Spójrz na Bruinen!
- Zamarła!

Elladan poślizgnął się i zjechał wprost rzeki.
nim Opiekun lasu miał możliwość cokolwiek opowiedzieć.
chłopiec odruchowo ściszył głos, gdyż normalnie wypowiedziane słowa zabrzmiały głośno w nocnej ciszy.

Ale poza tym czyta się naprawdę świetnie i czuć tą całą magiczną atmosferę wieczerzy noworocznej :) Szkoda, że nie możemy na żywo posłuchać jednej z opowieści Glorfindela, siedząc przy ogniu w Sali Kominkowej...

*rozmarza się* dnia Sob 23:27, 11 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz