, [M] Płaz w skorupie czyli o klasykach słów kilka ďťż

[M] Płaz w skorupie czyli o klasykach słów kilka

Kto tam jest w środku?
To się robi coraz głupsze z każdą częścią. Ale przynajmniej wpasowuje się tematycznie w okres maturalny.
Tym razem z nietypową, bo pozaforumową dedykacją. Dla A., za Cezara i Norwida na święcie szałasów, i wszystko inne.

Płaz w skorupie czyli o klasykach słów kilka

– Pssst! Śpisz, Faramirze?

– Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś – cytując klasyka. Naprawdę nie mógłbyś chociaż raz pomęczyć kogoś innego?

– Nie mógłbym. Bo ja właśnie względem tego klasyka.

– A mógłbyś chociaż to jakoś sprecyzować? Najlepiej z pominięciem gwiazd lśniących nad miastem i powietrza, które pachnie deszczem.

– Jakich znowu gwiazd? Czy ty myślisz, że ja miałem czas na przechadzki?!

– A czymże byłeś tak zajęty?

– Czytaniem tych przeklętych klasyków oczywiście!

– A co ja mam z tym wszystkim wspólnego?

– To, że ja w żaden sposób nie przebrnę przez te wszystkie brednie w jedną noc, ale ty masz to w małym paluszku, braciszku. I na pewno z największą przyjemnością mnie poratujesz.

– Czy ja wiem? W sumie to sam jesteś sobie winien. Gdybyś nie błysnął tak swoją wiedzą przy ojcu…

– To nie była moja wina! To wszystko przez Maladorna. Specjalnie mnie podpuścił, kretyn jeden! Poza tym co to w ogóle ma być? Ja jestem dorosły! Nie rozumiem, czemu nagle ojciec tak zapragnął odpytywać mnie z literatury!

– Ja mu się nie dziwię. Skompromitowałeś się na całej linii…

– Licz się ze słowami, dobrze? Nie uważam, żeby cytowanie jakiś szalonych pismaków było umiejętnością niezbędną mi w życiu.

– Powiedz to ojcu i będziesz miał problem z głowy. A teraz, skoro znalazłeś już wyjście z sytuacji, daj mi z łaski swojej się wyspać.

– Czekaj! Przecież dobrze wiesz, że nie mogę tego powiedzieć ojcu. Wstawaj, braciszku, obiecałeś mi pomóc.

– Ja coś takiego obiecywałem? Naprawdę?

– Widzisz, jaki jesteś niewyspany? Nie pamiętasz nawet, co mówiłeś przed chwilą. To ty się rozbudź, a ja skoczę do kuchni po nową butelkę wina i będziemy mogli zaczynać.

– O nie, tak dobrze nie będzie. Jak ty to sobie wyobrażasz? Że ja będę się męczył wbijaniem ci tego wszystkiego do głowy, a ty się tymczasem upijesz?

– Wcale nie zamierzam się upić. Po prostu potrzebuję czegoś do utrwalania wtłaczanej do umysłu wiedzy. Bo na trzeźwo te bzdury wpadają jednym uchem, a drugim wypadają. Chyba, że wpadają nosem…

– Dobrze, idź po to wino. I tak już jesteś pijany, gorzej chyba nie będzie.

– Zawsze może być gorzej, braciszku. Poza tym ja nie jestem pijany, tylko… A nie, to ty jesteś niewyspany.

– Nie denerwuj mnie, bo zaraz się rozmyślę i pójdę spać.

– Spokojnie, już idę.

– Boromirze?

– Tak?

– Wspominałeś coś o Maladornie…?

– Zgadza się.

– I co z nim? Mam nadzieję, że obyło się bez rozsmarowywania krwi po bruku?

– Nie martw się, braciszku. Wziąłem przykład z klasyka.

– Aż się boje zapytać, z jakiego.

– Z jedynego, którego toleruję. Z Trylogii Sienkiemira.

– Gdyby to dotyczyło kogoś innego, pomyślałbym, że wybaczyłeś mu winy i puściłeś go wolno. Ale skoro chodzi o Maladorna, to nie jestem na tyle naiwny, by w to uwierzyć. Coś ty mu zrobił?

– Wbiłem go na pal oczywiście.
***

– Dobrze, więc od czego zaczynamy?

– Od wina?

– Miałem na myśli literaturę.

– A ja nie. Nalać ci?

– Nie. Powiedz w końcu, czego ode mnie oczekujesz, albo będziesz musiał sobie zaraz radzić sam.

– Nie złość się tak, braciszku. O, na tym utknąłem.

– Nie machaj mi przed nosem tą książką! Nie mógłbyś po prostu powiedzieć, co to jest? Dobrze, widzę już. I jaki masz z tym problem?

– Egzystencjalny.

– Boromirze, ostrzegam cię. Jeszcze chwila i…

– Spokojnie! Żartowałem tylko. To on ma jakieś problemy egzystencjalne. Właściwie to on sam jest jednym wielkim problemem egzystencjalnym.

– Kto?! A, już wiem. Przepraszam, nie sądziłem, że tak szybko uda mi się zmusić cię do powrotu do tematu literatury. Więc co ci nie odpowiada w tych problemach?

– Zbyt egzystencjalne były jak dla mnie. A on był kompletnie stuknięty.

– A to dlaczego?

– Jak to dlaczego? Cały czas bełkotał, jakby pół ojcowskiej piwniczki wypił, o tym, że jest nieszczęśliwie zakochany. Później postanowił się zabić i bełkotał już tylko o tym, jak się z tego cieszy. A później się zabił. Przez dziewczynę! I może mi jeszcze powiesz, że wszystko było z nim w porządku?!

– Nie wszystko, ale to nie znaczy, że był stuknięty. Poza tym on się nie zabił przez dziewczynę.

– To niby przez co?! Przecież cały czas mówił…

– Mówił. Ale chodziło przede wszystkim o to, że cierpiał na weltschmerz.

– Welt... co?

– Weltschmerz. Ból świata. Co tak patrzysz?

– Welt… co?

– Nic. Zapomnij. Zabił się, bo był samotny, niezrozumiany przez otoczenie i zbuntowany przeciw światu.

– Moment, bo nie nadążam… Jaki był?

– Jakbyś nie pił tyle, to może byś nadążał.

– Wręcz przeciwnie. Bez wina nic bym z tego nie zapamiętał. To zbyt pogmatwane dla trzeźwego, zdrowego na umyśle człowieka. Bez obrazy, oczywiście. A on był samotny, niezrozumiany i…?

– I zbuntowany przeciw światu.

– I stuknięty?

– Może troszeczkę. Ale lepiej tego nie mów, jak cię będzie ojciec przepytywał.
***

– … To by było chyba o tym wierszu na tyle. Wszystko jasne?

– Nie.

– A co ci znowu nie pasuje?

– Płaz w skorupie.

– Płaz w skorupie oznacza poprzednie pokolenie zamknięte na idee młodych.

– To wiem, mówiłeś już. Ale czym jest płaz w skorupie?

– W sensie semantycznym?

– Nie wiem, być może. To się je?

– Co?!

– Płaza w skorupie.

– Oddawaj tę butelkę! Więcej już dziś nie pijesz, Boromirze.

– Nie licz na to. Mogę się co najwyżej z tobą podzielić.

– Dobrze, nalej mi. Na trzeźwo nie nadążam za twoimi pomysłami.

– Proszę bardzo. To co z tym płazem?

– Dajże spokój. To tylko taka metafora.

– Właśnie od początku mi się tak zdawało, że nic takiego nie istnieje. Ale po co on pisał o…

– Boromirze!

– Spokojnie! Tylko pytałem. Jak nie wiesz, to wystarczy powiedzieć. A te szkieletów ludy… To też tylko metafora, tak?

– Tak. Już ci to tłumaczyłem.

– Wiem. Chciałem się tylko upewnić, że on nie mówi o martwym poprzednim pokoleniu. Bo z takimi to nigdy nic nie wiadomo.

– A to dlaczego?

– Skoro pisze o jakiś płazach w skorupach, których w ogóle nie ma…
***

– … Zbrodnia to niesłychana,/ Pani zabija pana… Ha! Widzisz, nie taki głupi był ten klasyk, pomimo tego płaza. Wiedział, że w drugą stronę to nie działa. Patrz, to się wtedy nawet nie rymuje! Bo one są złe…

– Pokłóciłeś się z Marielą, Boromirze?

– Nieważne! Za młody jesteś, żebym z tobą o tym dyskutował. Po prostu ta ballada zainspirowała mnie do głębokich przemyśleń…

– Nie powinienem był pozwolić ci na otworzenie tej drugiej butelki…

– Drugiej przy tobie.

– Domyślam się. Wróćmy do ballad, dobrze?

– Po co? Wszystkie już znam. I tą o orkach zamienionych w kwiatki przez kobiety… Bo kto inny by wymyślił tak okrutny plan? Nawet orkom nie powinno się robić takich rzeczy… I o tej stukniętej dziewczynie, która nie pozwalała kochankowi nawet spoczywać w pokoju. I o tej drugiej, przez którą się ten chłopak zabił, i później jej głowa się taczała po drodze… Swoją drogą, to ten narrator musiał chyba sporo wypić, bo ja nawet teraz nie powiedziałbym, że lubię trupy łażące mi przed nosem… I tę o strzelcu, któremu się ukochana w dwóch osobach ukazywała i jeszcze pretensje miała, że się pogubił, jędza jedna. I jeszcze tę o tych, co jedli, pili…

– Nie mogę wyjść z podziwu, jak ty potrafisz sprowadzić wszystko do tematu picia albo do narzekania na kobiety, naprawdę. Na pewno nie ma tam już więcej ballad?

– Na pewno. Nie, czekaj… Tu jest jeszcze jakaś. Anonimowego autora.

– Pokaż to. Noc już nastała letnia, gorąca,/ Usnęły miasta i lasy… Nie, to jakieś bzdury. Nic ważnego w każdym razie Pewnie tylko, żeby pokazać cechy gatunku.

– Jakiego gatunku?

– Literackiego. A jakiego innego?

– Ballady, tak? Bo już myślałem, że to znów o tym płazie…
***

– Zapamiętałeś?

– Czekaj, tylko dopiję… Już tak.

– Dobrze, to teraz ty streść.

– Hmm. Od czego to się zaczęło? A tak. Grzmoty i błyskawice, zjawiają się trzy czarownice. Czy prędko się spotkają dumają… Wina nie mają. I później jadzie tamtędy ten cały Bankorn z Maladornem… Z czego się śmiejesz?!

– Ulubione słówko na M?

– Nie! Tfu! Z tym, no… Chociaż w sumie to on był podobny do Maladorn.

– Dlaczego?

– Był równie krwiożerczy i zły.

– Przemilczę to, dobrze? Streszczaj dalej.

– Ale czemu przemilczysz? Przecież to szczera prawda! Maladorna byłoby stać na coś takiego. Zabiłby nam ojca i jeszcze zwalałby na nas. Przy czym, jak słusznie zauważa klasyk, musiałaby mu pomagać jakaś dziewczyna, bo sam by mimo wszystko nie zdołałby wymyślić czegoś takiego… W każdym razie wszystko się zgadza. Spójrz na tę scenę. Przecież ten starszy syn to wykapany ja!

– Gdyby uciąć drugą połowę strony i zostawić tylko fragment o żądzach i łakomstwach, może rzeczywiście by pasowało…

– Licz się ze słowami, Faramirze!

– Przepraszam. Masz rację, to był głupi żart. Z pewnością opis dobrego władcy do ciebie pasuje. Ale lepiej wciąż tego nie powtarzaj.

– Ha! Sam widzisz – wszystko się zgadza. Już ja dopilnuję, żeby Maladorn pożałował tych spisków…

– Zostaw to wino, proszę. Bo zagalopowałeś się już w snuciu analogii…

– Nie marudź, braciszku. Wiem, co mówię. Chociaż nie, jednego nie wiem…

– Czego?

– Kim, u licha, jest Bankorn?

– Skończmy ten temat, błagam. Lepiej powiedz mi, jakie jest przesłanie tego utworu.

– Czekaj, mam to nawet gdzieś w tych notatkach sprzed lat… O, jest. Tragizmem tego dramatu jest przypadkowość egzystencji człowieczej.

– Równa niemal przypadkowości zanotowanych przez ciebie zdań. I ty się dziwisz, że niczego nie rozumiesz?
***

– Znowu ja? Dobrze… Więc było dwóch braci – jeden starszy, drugi młodszy…

– Cóż za odkrywcze stwierdzenie…

– Nie kpij, braciszku. Było dwóch braci. Całkiem jak my. I młodszy zabił starszego... Zabiłeś mnie? Jak mogłeś?!

– Boromirze, to naprawdę przestaje być śmieszne.

– I jeszcze ożeniłeś się z Marielą?! Po niej spodziewałbym się takiej bezduszności, bo to w końcu dziewczyna, ale na tobie się zawiodłem, Faramirze. Poważnie się zawiodłem. I, jakby tego było mało, w dodatku przez ciebie mój syn musiał gadać z czaszką jak jakiś wariat. A ja nawet jeszcze nie mam syna! Nie, dość tego! Ta zniewaga krwi wymaga!

– Siadaj natychmiast z powrotem. I oddaj mi to wino!

– Nie ma mowy! Zapłacisz mi za to!

– Boromirze, uspokój się!

– Mowy nie ma! Wyłaź stamtąd, tchórzu, i chwytaj za miecz! Posiekam cię na plasterki i… Auu!

– To był dowód na to, że pióro jest silniejsze od miecza. Zwłaszcza, jeśli wbije się je komuś w oko. A teraz wracajmy do literatury, dobrze?
***

– Z tego autora został nam już właściwie tylko jeden dramat…

– Znam to! Czytałem.

– Naprawdę? Świetnie, więc opowiedz, o czym to jest.

– Bo oni się kochali, chociaż tamci się nienawidzili. A na końcu on się zabił. Przez nią, tradycyjnie.

– Cóż za wyczerpujące streszczenie.

– Liczy się treść, a nie długość.

– To może potrafisz chociaż powiedzieć, co rozumiesz pod enigmatyczną frazą przez nią?

– Potrafię. Oni wzięli potajemny ślub, ale ona miała wyjść za innego. I żeby tego nie zrobić, udawała martwą. A on uwierzył i się zabił. Niezły pomysł swoją drogą.

– Ze ślubem czy z udawaniem?

– Nalać ci wina?
***

– Ten fragment sobie przeczytaj. Bo na pewno jutro będzie Wielka Improwizacja.

– Sam się wielce skompromitujesz!

– Improwizacja powiedziałem. Na uszy już ci to wino się rzuca…

– Każdemu się może zdarzyć. Pokaż to. Bla, bla, bla… Pieśni ma… Bla, bla, bla… Milijon tonów… Bla, bla, bla… Daj mi rząd dusz! Po co mu rząd dusz?!

– Rząd w sensie – władzę.

– Chyba, że tak. Już się bałem, że chce jakąś egzekucję przygotować czy coś… Bla, bla, bla… Przecież on bredzi! Czemu ja mam czytać bełkot jakiegoś wariata?

– On nie jest wariatem, tylko poetą. I nie bredzi, tylko improwizuje.

– Jasne. Tak to nawet ja umiem!

– Czekaj, naleję sobie wina. Bo na trzeźwo twojej poezji nie zniosę… Słucham.

– Jak orzeł wzbiję się w przestworza,/ Muskając skrzydłem fale morza./ Piór mi w skrzydłach braknie, lecz słowa/ Wypowiadane wciąż od nowa,/ Że w Białym Drzewie tętni życie,/ I się zaczęło wrogów gnicie,/ Wzniosą mnie w niebo. To nie drwina!/ … A teraz napiłbym się wina.

– A już zaczynałem wierzyć w cuda…
***

– Dlatego że dom mój ruchomy,/ Z olifanciej skóry… Czyli że on mieszkał w tym swoim Haradzie w namiocie ze skóry mumakila…

– Precyzyjnie rzecz ujmując, to on podróżował na mumakilu.

– Żartujesz?

– Nie.

– Przecież to jakaś paranoja! Każdy logicznie myślący człowiek widzi, że on mieszka w szałasie jak dzikus jakiś. Ale tu nie! Ja mam się domyślić, że on jeździ na mumakilu! Może jeszcze, że to mumakil w skorupie?!
***

– …uzyskał rehabilitację i…

– Wiem! Już to przerabialiśmy!

– Ale to jest ważne.

– Ale ja już to wiem. Wszystko wiem. Nie męcz.

– Tak? To czym różni się rehabilitacja od ekspiacji?

– Nie wiem. Niech ci będzie. I nie wiem jeszcze jednego.

– Tak?

– Jakim cudem oni nie zorientowali się, że ten Płaz W Skorupie…

– Jaki znowu płaz?!

– Ten, jak mu tam, Ślimak!

– Aha. I co z nim?

– Jak mogli się nie zorientować, że to ten brat w przebraniu?

– Czepiasz się. Ja bardziej dziwię się, jak on mógł pomylić czternastoletnią dziewczynę z czterdziestoletnią kobietą…

– A ja nie. Zdarza się…

– Chyba wolę nie pytać.

– Słuszna decyzja.
***

– Też bym nie zadął w ten róg. Do ostatniej chwili. Bo honor się liczy najbardziej.

– Już to mówiłeś, Boromirze. Oddaj mi tę butelkę.

– Nie. Też bym nie zadął.

– Oddawaj! I przeczytaj lepiej scenę śmierci, bo jest ważna. Z czego tak się cieszysz?!

– Bo mu mózg wypłynął.

– I co z tego?

– Zastanawiam się, jak wygląda mózg rozsmarowany po bruku…
***

– Kobieto, puchu marny… Coraz bardziej zaczynam lubić tego klasyka, pomimo… O, wino się skończyło. Chyba dość tej nauki na dzisiaj.

– Chcesz już iść? Jeszcze ranek nie tak bliski,/ Słowik to, a nie skowronek się zrywa…

– Pójdę, braciszku, bo już mi tu zasypiasz. Chyba się upiłeś, wiesz? Ale jak chcesz, to powiem ci na odchodnym ważną mądrość życiową. Nie ufaj klasykom. Bo przez nich coś się może w głowie poprzestawiać. Ludzie zaczynają słuchać się kobiet, a przez nie, puchy marne, zapadają na jakieś weltśmiercie i zabijają kogo popadnie, z sobą na czele…

– Zmieniłem zdanie – idź już. Ja dłuższej tego nie zniosę!

– Idę. Dobranoc, braciszku. I niech ci się płaz przyśni. W skorupie.

T.L. dnia Sob 8:50, 05 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy



– Nie powinienem był pozwolić ci na otworzenie tej drugiej butelki…
– Drugiej przy tobie.

– Nie kpij, braciszku. Było dwóch braci. Całkiem jak my. I młodszy zabił starszego... Zabiłeś mnie? Jak mogłeś?!

– Boromirze, to naprawdę przestaje być śmieszne.

– I jeszcze ożeniłeś się z Marielą?! Po niej spodziewałbym się takiej bezduszności, bo to w końcu dziewczyna, ale na tobie się zawiodłem, Faramirze. Poważnie się zawiodłem. I, jakby tego było mało, w dodatku przez ciebie mój syn musiał gadać z czaszką jak jakiś wariat. A ja nawet jeszcze nie mam syna! Nie, dość tego! Ta zniewaga krwi wymaga!

– Siadaj natychmiast z powrotem. I oddaj mi to wino!

– Nie ma mowy! Zapłacisz mi za to!

– Boromirze, uspokój się!

– Mowy nie ma! Wyłaź stamtąd, tchórzu, i chwytaj za miecz! Posiekam cię na plasterki i… Auu!

– To był dowód na to, że pióro jest silniejsze od miecza. Zwłaszcza, jeśli wbije się je komuś w oko. A teraz wracajmy do literatury, dobrze?

– Jak orzeł wzbiję się w przestworza,/ Muskając skrzydłem fale morza./ Piór mi w skrzydłach braknie, lecz słowa/ Wypowiadane wciąż od nowa,/ Że w Białym Drzewie tętni życie,/ I się zaczęło wrogów gnicie,/ Wzniosą mnie w niebo. To nie drwina!/ … A teraz napiłbym się wina.
– Też bym nie zadął w ten róg. Do ostatniej chwili. Bo honor się liczy najbardziej.

– Już to mówiłeś, Boromirze. Oddaj mi tę butelkę.

– Nie. Też bym nie zadął.

– Oddawaj! I przeczytaj lepiej scenę śmierci, bo jest ważna. Z czego tak się cieszysz?!

– Bo mu mózg wypłynął.

– I co z tego?

– Zastanawiam się, jak wygląda mózg rozsmarowany po bruku…


Kurczę, Tinuś! To nie fair. Najpierw Roland (Roland! Dopiero teraz do mnie dotarło, jakie to symboliczne...) i angst, bo przecież my wiemy, co było potem, a zaraz znów banan na twarzy, bo Boromir jak zwykle chce coś rozsmarowywać na bruku... Tak się nie robi mojemu biednemu serduszku! <skonfundowane serduszko pika z wyrzutem na ekranie defibrylatora>

Dobra, a teraz do rzeczy, bo coś mi się ten komentarz rozlazł nieskładnie: ten fik jest świetny. I nawet jeśli był męczony przez miesiąc, to zupełnie tego nie widać, bo jest spójny, kwikaśny i z polotem, czyli standard, jeśli chodzi o ciebie, moja droga :D Jeju, nawet nie wiesz, jak ja ci tego zazdroszczę! Tylko cały czas miałam wrażenie, że ta część jest jednak... inna. Znaczy - zawsze trzymałaś się swojego, gondorskiego kanonu, zbudowanego na Tolkienie, ale z nowymi cechami, blablabla, kanonu, który ja szczerze kocham (i nie tylko ja!), a tu nagle wdarli się ci nasi klasycy, co prawda odpowiednio przerobieni, ale jednak nasi i zrobił się jakiś miks gatunkowy, bo: pomysł jakby zakrojony na parodię, względnie crack!fik, ale bez parodii i bez cracku, za to z olbrzymią dawką humoru. Boromir i Faramir niby tacy, jak zawsze, ale właśnie w nocy mnie dopadła refleksyjka, czy gdyby czytał to ktoś z zewnątrz i na dodatek nie znał twoich poprzednich tekstów, to mógłby się nie domyślić nawet, że to chodzi o Tolkiena. Znaczy, jest oczywiście Faramir i Boromir, jest mumakil i tak dalej, jest wino, Mariela i Maladorn, ale ja wyjątkowo poczułam, że akurat taką rozmowę można by dopasować do każdego fandomu... Wiesz, o co mi chodzi? Bo jakby w poprzednich tekstach bracia byli jednak bardziej skupieni na sobie i choć każdy dialog miał jakiś motyw przewodni, to pod pozorną lekkością zawsze jarzyło się jakieś ciepełko, psychologia i nawet nutki angstowe, oczywiście wszystko okraszone Kwiiiiiiiik!, a tu mi jakby nieco tego brakło. Nie Kwiiiiiiiik!, oczywiście, tylko czegoś, co by mi bardziej pozwoliło poczuć się po gondorsku. O Boże, wiem, że bredzę strasznie, ale kompletnie nie umiem tego ująć w słowa. Bo pod względem pomysłu, humoru, ciętych ripost i tak dalej ten fik jest genialny, ale znów ci klasycy i takie jakby naruszenie granicy pomiędzy tym, a tamtym światem...

Dobra, nie słuchaj mnie. Bo ja to wszystko nadinterpretuję, za dużo myślę i doszukuję się dziury w całym, zamiast cieszyć się po prostu cudowną lekturą i tym, że dałaś radę to skończyć i że wreszcie jest :D

Nie no, na serio, jaka ja jestem głuuuuuuupia... Aż mam ochotę teraz to wszystko skasować, co wcześniej napisałam, ale mi szkoda, bo już tak dłubię ten komentarz prawie od godziny XD Więc tylko ostatni raz zapewniam, że mi się jak najbardziej podobało, szczerzyłam się radośnie do monitora podczas lektury, wszystkich perełek nie wypisałam, bo bym musiała za dużo tekstu przekopiować, więc tylko te cztery (XD) i wypowiedź Boromira, skradziona do podpisu... AWWWWWWWWWWWW!! <333

Czy muszę mówić, że czekam na więcej? ;)

PS. Ten fragment z Rolandem jest jednak... Kurczę, że tak zacytuję klasyka: GENIALNY. I wlazł mi teraz do głowy i skubany nie chce wyjść. Bo to jednak... boli, kurczę no! dnia Sob 16:26, 05 Maj 2012, w całości zmieniany 3 razy

To był dowód na to, że pióro jest silniejsze od miecza. Zwłaszcza, jeśli wbije się je komuś w oko.
KWIIIK! xD

Życzę, żeby Wen częściej wyłaził spod szafy i pomagał w tworzeniu!

A.
AAAAAAAA!!! Tinuś to jest absolutnie AWWWWWWWW i KWIIIIIIIIIIIIIIK i w ogóle wiem że nie pisze konstruktywnie i w ogóle bez sensu i powinno być pięć zdań ale wszystko jest takie cudowne i ojej i rozbawiło mnie do łez i KOCHAM FARAMIRA i poprawiłaś mi humor bo uczę się polskiego i jest weltschmerz bo Werter a potem będzie Tadeusz i czterdziestoletnia kobieta zamiast czternastoletniej i KOCHAM FARAMIRA i w ogóle AWWWWWWW.....

i na dodatek cały tekst od pierwszej literki do ostatniej to moje osobiste perełeczki XD to się na książkę nadaje noo <3




- Nie martw się, braciszku. Wziąłem przykład z klasyka.

– Aż się boje zapytać, z jakiego.

– Z jedynego, którego toleruję. Z Trylogii Sienkiemira.

– Gdyby to dotyczyło kogoś innego, pomyślałbym, że wybaczyłeś mu winy i puściłeś go wolno. Ale skoro chodzi o Maladorna, to nie jestem na tyle naiwny, by w to uwierzyć. Coś ty mu zrobił?

– Wbiłem go na pal oczywiście.

- I jaki masz z tym problem?

– Egzystencjalny.

– … Zbrodnia to niesłychana,/ Pani zabija pana… Ha! Widzisz, nie taki głupi był ten klasyk, pomimo tego płaza. Wiedział, że w drugą stronę to nie działa. Patrz, to się wtedy nawet nie rymuje! Bo one są złe…
– Po co? Wszystkie już znam. I tą o orkach zamienionych w kwiatki przez kobiety… Bo kto inny by wymyślił tak okrutny plan? Nawet orkom nie powinno się robić takich rzeczy… I o tej stukniętej dziewczynie, która nie pozwalała kochankowi nawet spoczywać w pokoju. I o tej drugiej, przez którą się ten chłopak zabił, i później jej głowa się taczała po drodze… Swoją drogą, to ten narrator musiał chyba sporo wypić, bo ja nawet teraz nie powiedziałbym, że lubię trupy łażące mi przed nosem… I tę o strzelcu, któremu się ukochana w dwóch osobach ukazywała i jeszcze pretensje miała, że się pogubił, jędza jedna. I jeszcze tę o tych, co jedli, pili…
Noc już nastała letnia, gorąca,/ Usnęły miasta i lasy
Było dwóch braci. Całkiem jak my. I młodszy zabił starszego... Zabiłeś mnie? Jak mogłeś?!
To był dowód na to, że pióro jest silniejsze od miecza. Zwłaszcza, jeśli wbije się je komuś w oko
Ale jak chcesz, to powiem ci na odchodnym ważną mądrość życiową. Nie ufaj klasykom. Bo przez nich coś się może w głowie poprzestawiać. Ludzie zaczynają słuchać się kobiet, a przez nie, puchy marne, zapadają na jakieś weltśmiercie i zabijają kogo popadnie, z sobą na czele…

<Jeszcze jednen wielki kwiiik, po czym Ottiś rechocząc dziko opadado trumienki i zatrzaskuje wieko. Z trumienki dochodzi obłąkańczy rechot.>

Edit: Wzięłam przykład z Fay i też sobie taką perełkę przywłaszczyłam do podpisu dnia Nie 16:50, 06 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy