, [M] A świat się nie zmienił... ďťż

[M] A świat się nie zmienił...

Kto tam jest w środku?
Jeju, ja chyba uduszę Arisę za to, że mnie namówiła na zamieszczenie tego. Ale trudno, żyje się raz... To mój pierwszy raz, więc proszę, bądźcie wyrozumiali.

Eowina siedziała w swojej komnacie, gdy usłyszała tę straszną nowinę. Wiedziała, że ludzie, którzy ją przynieśli, nie kłamią – widziała to w ich oczach. Zawsze im ufała, jednak teraz nie mogła – a może nie chciała w to uwierzyć.
Pociemniało jej przed oczami, ale błyskawicznie zerwała się z krzesła i biegiem ruszyła we wskazaną stronę. Jeszcze tylko kawałek korytarza, tylko parę drzwi po prawej i lewej stronie, parę kroków i przekona się, że nic mu się nie stało. „Nie mogło mu się nic stać” – przekonywała się w myślach. „Nigdy nic mu się nie działo. Dlaczego miałoby się to zmienić? Musiała zajść jakaś straszna pomyłka...”
Z impetem wpadła do pokoju, zostawiając otwarte drzwi za sobą. Przypadła do leżącego na łożu młodzieńca. Miał zamknięte oczy. Zdawałoby się, że śpi, jednak ona już wiedziała, co się stało. Nie chciała dopuścić do siebie tej wiadomości, ale nawet dla kogoś, kto nigdy nie widział zmarłego, wynik byłby jasny - Theodred zmarł. To przepełniło czarę goryczy. Najpierw jej brat musiał wyjechać, a teraz to?
„Dlaczego?” – pytała go w myślach. „Dlaczego ty też mnie zostawiasz, Theodredzie? Jak to się mogło stać... I co ja mogę na to poradzić? Powiedz, co?! Powiedz cokolwiek!”
Siedziała, zrozpaczona, patrząc na martwego kuzyna, a z jej oczu ciekły łzy. Usłyszała czyjeś kroki, ktoś wszedł do komnaty. Grima. Smoczy język. Och, jak go nienawidziła! A w tej chwili jeszcze bardziej niż zwykle. Zerwała się z klęczek, odsuwając poza zasięg jego rąk. Jak zwykle fałszywy... Jak on śmie mówić o bólu po stracie Theodreda? Czy on w ogóle jest w stanie coś czuć?
Stała na środku komnaty, podczas gdy on znowu zaczął mówić, tym razem o niej. Mówił o jej sekretach, jej lękach... Podszedł, dotknął jej policzka... Nie mogła się ruszyć. Stała po prostu, zapłakana i w głębi duszy przerażona, a on patrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy. W końcu nie wytrzymała – jak on może się tak zachowywać w stosunku do niej?
- Twoje słowa są trucizną! – zdobyła się na odpowiedź. I tak była dumna z siebie, że udało jej się odpowiedzieć cokolwiek z godnością, a nie zacząć szlochać. Resztką siły woli zmusiła się do wybiegnięcia z pokoju, zostawiając za sobą martwego Theodreda i znienawidzonego Grimę, i ruszyła w kierunku swojej komnaty.
I znów parę drzwi i parę zakrętów – teraz już w drugą stronę. „Bo teraz tyle się zmieniło... Nic już nie będzie takie samo jak kiedyś.
Nigdy.” – myślała.
Wpadła do komnaty. Chciała coś robić, a czuła tak bezradna... Nienawidziła tego uczucia! Zawsze była pełna energii, chciała działać, coś zmieniać. To dlatego między innymi uczyła się walki mieczem. Nie potrafiła długo usiedzieć w miejscu, wszędzie było jej pełno.
A teraz?... Najpierw podłamał ją stan wuja – nie potrafił samodzielnie podjąć żadnej decyzji, ślepo kierował się podpowiedziami Grimy. A dziś jeszcze to... Była tak bezsilna.
W ściekłości wzięła do ręki jakiś stojący pod ręką dzbanek i rzuciła nim o przeciwległą ścianę. Naczynie pękło na kilkanaście kawałków, po podłodze polał się płyn. Eowina stała nieruchomo, obserwując beznamiętnie nieruchomiejące odłamki. „Tak właśnie zmieniło się moje życie.” – przyszło jej na myśl. „Kiedyś całe, prawie bez skaz, rozpadło się teraz na szczątki, które nawet po sklejeniu nie będą już nigdy tym samym naczyniem...”
Po chwili podeszła podniosła kilka kawałków. Najchętniej odcięłaby się teraz od świata, ukryła w tym zakątku duszy, do którego nikt inny nie ma dostępu i cierpiała tam sama. Ale wychowanie zrobiło swoje –już prawie zupełnie opanowana zaczęła zbierać kawałki dzbanka i sprzątać. Tego właśnie ją nauczono – że nawet jeśli ją spotka tragedia, lud widzi w niej władczynię i oczekuje zachowania, które podniesie ich na duchu. Że kiedy kieruje ludźmi, żyje ich życiem i jest za nich odpowiedzialna. „Krótko mówiąc, to oni są najważniejsi.” – stwierdzała nieraz z goryczą. Dostrzegała prawdę i mądrość w tej zasadzie, ale jednocześnie ją przeklinała, ponieważ to o nią chodziło i to ona musiała jej przestrzegać. Wiedziała jednak, że czyniąc tak nie ma racji, i choć w duchu była zrozpaczona i zła, postępowała zgodnie z jej nakazem, jak nieraz wcześniej.
Teraz jednak spadło na nią tyle tragedii... Wiedziała, ze przy ludziach będzie musiała być silna i nie okazywać bólu. Uniesie wtedy wysoko głowę, a jej twarz będzie przypominała kamienną maskę, na której nie można odczytać żadnych uczuć. Jednak chwilowo była sama i chyba mogła pozwolić sobie na drobne ustępstwo od reguły... Usiadła i pozwoliła wcześniej otartym łzom popłynąć po policzkach. Później będzie dzielna. Później. A teraz, tak tylko na chwilkę...
Siedziała na brzegu łoża, a jej ramionami wstrząsał szloch.

* * *

Szła w procesji, milcząc.
Słońce świeciło jasno, jakby na przekór temu, co czuła, bo w jej duszy panowała noc.
Wszystko było takie.... normalne. Takie zwyczajne. Jakim cudem świat nie zareagował na jej tragedię? Dlaczego nic się nie zmieniło? Chciała pokazać mu, że cierpi i że on powinien cierpieć razem z nią. Dlaczego to ona sama ma dźwigać ciężar straty? Wiedziała jednak, ze nie może się teraz załamać. Wróciła myślami do przeszłości; znów bawiła się przez chwilę z Theodredem i Eomerem jako kilkuletnia dziewczynka... potem oddalanie ich od siebie, gdy dorośli, wyznaczanie jej „odpowiedniego towarzystwa dla księżniczki” i ich potajemne spotkania, rozmowy, wyżalanie się sobie nawzajem... ich pierwsza bitwa, ona oczekująca ich powrotu i radość, i ulga, gdy wrócili cali i zdrowi, zwycięsko... duma z ich osiągnięć... Zawsze wracali. Zawsze... aż do teraz.
Spojrzała na świat dookoła. Słońce, tłum, kurhan i zapłakane twarze ludzi dookoła niej. Nie, nie będzie płakać – nie chce litości. Musi być silna. Dla nich. Zastąpi choć trochę puste miejsce na tym świecie, które on zostawił po sobie. Musi byś silna...
Uniosła głowę wyżej i zaczęła śpiewać – głosem mocnym i czystym, który drżał tylko odrobinę:

„Bealocwealm hafath
fréone frecan forth osended.
Giedd sculon singan gléomenn sorgiende
on Meduselde thaét he manna waére,
his dryhtne dierest and maga deorost.
Bealo…”



Rozumiem, że to była dedykacja?
Znasz już moje zdanie, więc tylko dopiszę, że w ogólnej całości jest naprawdę wzruszające. A o to Ci chodziło nie?
Pamiętaj, że mimo wszystko i tak cię kocham :*