, [M] Kraina Świąt Dziecięcych ďťż

[M] Kraina Świąt Dziecięcych

Kto tam jest w środku?
Opowiadanie pisane na coś takiego jak cykl konkursowy na moim forum. Dedykuję przeciwniczkom, Marysi i Maybelline., której nie ma na tym forum.

Ten dzień zaczął się zwyczajnie. Byłam bardzo szczęśliwa, bo nareszcie spadł śnieg i rozpoczęła się zima, a do świąt pozostał tylko tydzień. Nie spodziewałam się, że takiego dnia zdarzy mi się coś aż tak niezwykłego.
O dziewiątej, jak zwykle, marzłam na przystanku, czekając na spóźniający się autobus. W pewnej chwili ujrzałam, że ktoś biegnie w moją stronę i wykrzykuje moje imię. Zdziwiłam się, gdyż nigdy wcześniej nie widziałam tej osoby. Kiedy podbiegła, bliżej, zauważyłam, że to kobieta, średniego wzrostu, o długich, ciemnych włosach.
- Proszę, pomóż mi! – powiedziała kobieta.
Jej błagalne spojrzenie mnie zmiękczyło.
- Co się dzieje? – zapytałam.
- Chodź ze mną! Potrzebuję cię!
Złapała mnie za rękę. Była słaba, ale nie mogłam jej odmówić. Szłam za nią, w milczeniu, nie wiedząc dlaczego.
Kiedy doszłyśmy do parku, puściła moją rękę i upadła. Rzuciłam się, by jej pomóc i wtedy poczułam, że kręci mi się w głowie. Jakaś siła przejęła mój umysł, nie wiedziałam co się dzieje…
Ocknęłam się na pustkowiu. Nie znałam tego miejsca, byłam tam sama. Kobieta zniknęła, tak jak park, przystanek, ulica – wszystko jakby rozmyło się, pozostał tylko śnieg.
Z lekkim trudem podniosłam się i ruszyłam przed siebie, mając nadzieję, że w końcu kogoś spotkam i wszystko się wyjaśni. Nagle poczułam ból w kolanie. Gdy się schyliłam, ujrzałam na spodniach ogromną, czerwoną plamę. Krew.
Byłam pewna, że nie wywróciłam się, ani nie zraniłam niczym, ból czułam jednak od chwili, w której znalazłam w tym dziwnym miejscu.
Po kilkunastu minutach wędrówki, ujrzałam w oddali budynek. Podbiegłam do niego ostatkiem sił i zapukałam. Gdy nikt nie odpowiedział, złapałam za klamkę. Było otwarte, więc weszłam.
- Halo, jest tu ktoś?! – zawołałam.
Był to dom, dość zapuszczony. Na stole stało otwarte mleko. Gdy przeszłam do salonu, ujrzałam osobę leżącą na podłodze. Był to martwy mężczyzna. Schyliwszy się, ujrzałam pod stołem skulone dziecko.
- Kim jesteś? – zapytałam cicho. – Nie bój się, nic ci nie zrobię. Co się stało?
Czekałam, aż odważy się wyjść. Jak zaobserwowałam, był to chłopiec, mógł mieć najwyżej dziesięć lat. Miał czarne, krótkie włosy i bardzo jasne, niebieskie oczy, w których widziałam strach.
- Jestem Radler. – odpowiedział. – To był mój ojciec. Zabili go! Zabijają wszystkich, potrzebujemy cię!
Byłam bardzo zdziwiona.
- Kto go zabił? I dlaczego właśnie ja? Wiesz, kim jestem?
Patrzył na mnie z nadzieją.
- Oni. Najwyższa Rada. Wiem, ty jesteś Margaret, nasz jedyny ratunek. Tak mówią wszyscy! Według przepowiedni, przybędziesz i uwolnisz nas od zła.
Byłam przerażona. Ja, zwyczajna gimnazjalistka, miałam kogoś ratować?
- A to na pewno nie pomyłka? – zapytałam, mając resztki nadziei. Chłopiec jednak przemilczał moje pytanie.
- Musimy iść. Nie jesteś bezpieczna. – powiedział tylko, wybiegając tylnym wejściem. Pobiegłam za nim, nie wiedząc co się dzieje. Kiedy zrównałam, szliśmy już spokojniejszym krokiem. Ulica była zupełnie pusta, nie licząc zastygłych ludzi.
- Co im się stało? – zapytałam.
- Dopadli ich. Kiedy właściciel zostanie zamrożony, jego dom znika.
Rozejrzałam się. Nagle moją uwagę przykuł jeden szczegół.
- Widzę tylko dzieci. Nigdzie nie ma dorosłych…
- Ich zabili wcześniej. Niektórzy uciekli lub pochowali się.
Po dłuższym czasie naszym oczom ukazał się ogromny, drewniany gmach.
- To tutaj. – mówił krótko i treściwie, okrążając budynek.
Z tyłu były ledwo widoczne, niewielkie drzwi. Radler otworzył je i wsunął się do środka. Uczyniłam to samo, nie wiedząc co mam myśleć. W środku ogarnęło mnie ciepło, ale i strach – było to ciemne, ponure miejsce.
- Teraz mogę ci zdradzić kim jesteśmy. – powiedział chłopiec – Jesteśmy sierotami, dziećmi bez rodziny i przyszłości. Witaj w krainie Straconych Świąt. Kiedyś była ona Krainą Świąt Dziecięcych, ale Rada odebrała nam nadzieję.
- A… co z twoim ojcem? Przecież on żył! – zaprotestowałam.
- Moja rodzina odkryła ten świat. Z pokolenia na pokolenie władza przechodziła w nasze ręce. Teraz zostałem tylko ja.
- Ale co ja mam z tym wspólnego?
Zauważyłam, że z ciemnego kąta wysuwa się jakaś postać. Była to mała, wychudzona dziewczynka.
- Musisz odnaleźć Złoty Miecz i pokonać Skąpca, aby zabrać mu sygnet. Ukryliśmy w nim Pierścień Świąt, który musi wrócić na swoje miejsce.
Zatkało mnie. Czułam się jak wariatka, jakby to wszystko było tylko snem z którego nie da się obudzić.
- Nawet nie umiem walczyć! Dlaczego właśnie ja?! – krzyknęłam.
Dziewczynka nawet się nie poruszyła.
- Dobrze wiesz dlaczego. Twój ojciec nie żyje, a jednak sobie z tym poradziłaś. Zorganizowałaś domowe święta.
Myśląc o ojcu zawsze płakałam. Tym razem próbowałam jednak się powstrzymać.
- Jeśli wygrasz – dodał chłopiec – będziesz mogła szybciej wrócić do domu!
- No, dobra. – te słowa już bardziej do mnie przemówiły. – Gdzie jest ten miecz?
Dzieci podały mnie mapę i wskazały wyjście.
Przez trzy godziny wędrowałam, aż doszłam do celu. Stara jaskinia, porośnięta mchem i pokryta śniegiem.
Weszłam do środka, mimo strachu. Jaskinia, wbrew pozorom, była ogromna. Na samym końcu dojrzałam światło. Był to właśnie ten miecz – złoty, lśniący i ogromny, a jednak lekki.
- Wypowiedz zaklęcie. – usłyszałam czyjś głos. – Wypowiedz je, a miecz będzie twój.
Znalazłam się w sytuacji bez wyjścia. Nie znałam zaklęcia, a miecz nie chciał się ruszyć. Rozejrzałam się. Na jednej ze ścian przyuważyłam napis „Melenhellor”.
- Melen – hel – lor – powiedziałam powoli.
Miecz wskoczył w moją dłoń.
Czułam ulgę, ale dziwną. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie się dzieje.
Niestety, to nie był koniec problemów.
Kiedy tylko opuściłam jaskinię, olbrzym zastąpił mi drogę.
- Zabrałaś mój miecz i obudziłaś mnie! – ryknął. – Zginiesz!
Pomyślałam, że to z pewnością Skąpiec. Nie wiedziałam co robić – był ogromny i miał doświadczenie w walce, a ja byłam zwykłą, niską dziewczyną z gimnazjum.
Cofnęłam się, ale podążył za mną. Przerażona chwyciłam miecz i rzuciłam go ślepo w potwora, kuląc się na ziemi.
O, dziwo, trafiłam! Olbrzym wydał z siebie ryk i padł na ziemię. Obok niego leżał sygnet. Był ogromny, jak z resztą jego palce.
Z trudem chwyciłam go i ciągnęłam po ziemi.
Godzinę później dotarłam do drewnianego budynku. Dzieci już na mnie czekały.
- Dziękujemy ci! – powiedziała dziewczynka, podchodząc do sygnetu. Gdy go dotknęła, całe miasteczko rozbłysnęło mnóstwem kolorów. Usłyszałam śmiechy, głosy, widziałam radość i piękno. Wszystko nabrało życia.
Radler patrzył na mnie z podziwem. W końcu rzekł:
- Oto masz Parasolkę Powrotów. Gdy ją otworzysz, odejdziesz stąd, możliwe, że na zawsze. Żegnaj, Margaret.
- Żegnajcie. – odparłam, otwierając parasolkę. W tym momencie uniosła mnie ona pod niebo…
***
Otworzyłam oczy. Nade mną stała grupa ludzi, ktoś wezwał karetkę. Tajemniczej kobiety nigdzie nie było, a ja leżałam koło przystanku.
- Czyżby to był tylko sen? – zastanowiłam się.
Jednak, gdy spojrzałam w dół, ujrzałam w ręce pozłacaną Parasolkę Przemiany.
Uśmiechnęłam się pod nosem, wiedząc już, że te święta będą inne niż zwykle. Magiczne.



Kiedy podbiegła, bliżej, zauważyłam, że to kobieta, średniego wzrostu, o długich, ciemnych włosach.
Kiedy zrównałam, szliśmy już spokojniejszym krokiem.
- To tutaj. – mówił krótko i treściwie, okrążając budynek.
Dzieci podały mnie mapę i wskazały wyjście.
Na jednej ze ścian przyuważyłam napis „Melenhellor”.
Może raczej 'zauważyłam'? Bo przyuważyłam trochę tutaj nie pasuje, jest to zbyt kolokwialne wyrażenie jak dla mnie.

No, to by było na tyle. Mam nadzieję, że ten pierwszy komentarz pod twoim tekstem nie zniszczy Twojej psychiki i będziesz pisać dalej, aby być w tym jak najlepszą. Krytyka po prostu musi się pojawić (chyba, że utwór jest naprawdę iście mistrzowski, co się nieczęsto zdarza), po jej usłyszeniu człowiek wie, co robi nie tak, co powinien poprawić i na co zwrócić uwagę przy następnym tekście.

No, to Wena życzę!

A.
To jest takie...nijakie. Nie porywa, choć fabuła jest, nie mogę zaprzeczyć. Ale inna sprawa akcja, a inna oryginalność i spójne jej napisanie. Bo tutaj wszystko wydaje się być połatane - każdy kawałek z innego opowiadania. Styl jeszcze iście szkolny, żadnej barwy ani głębi w nim nie ma, wszystko tylko przedstawione, ale nie opisane. Przydałoby się parę metafor i porównań, jak na mój gust. Interpunkcja szaleje, najgorsze błędy wyłapała Aer. Poza tym w porządku.
A sama bohaterka...cóż, nie wiem jak reszta, ale zdarzało mi się czytać teksty tego typu, tyle że z innymi nazwami i imionami bohaterów. Nic nowego nie wnosi, nie wywołuje emocji, czytelnik przechodzi koło niego obojętnie. Przeczytane na zasadzie "przeczytam, skomentuję, zapomnę". Tyle ode mnie. Powodzenia w dalszym pisaniu.
Pozdrawiam,
Kiran

Przez trzy godziny wędrowałam, aż doszłam do celu.

I tyle. Za mało! Trzeba było napisać o trudach wędrówki, jak to przedzierałaś się przez zaspy, jakie miałaś wątpliwości itp. Byłoby o wiele ciekawsze. :]

Ten Skąpiec mi nie pasuje... Teraz będzie mi się kojarzył tylko i wyłącznie ze Skąpcem Moliera. xD No i też za łatwo go pokonałaś... Rzut, plask i - potwór padł martwy. Ale mnie się ogólnie nie podobają opowiadania, w których pojawiają się jakieś potwory potworzaste, więc się czepiam.

Aha, napisałaś, że godzinę później dotarłaś do tego drewnianego domku, a do tej jaskini szłaś trzy godziny, ale mogłaś przecież w drodze początkowej błądzić, to wiem.

Bardzo podoba mi się twoje zakończenie. Jest ciekawe to, że nagle budzisz się w prawdziwym świecie, jakbyś po prostu straciła przytomność.

No, podsumowując: uważam, że nie jest to twój najlepszy tekst, pisałaś lepsze. Na przykład wrzuć Alteryjskie szczęście, miałaś bardzo fajny pomysł na to opowiadanie. Albo ten o Słowianach, ja też chyba wrzucę...