, Fort Cru's - Francja - Otwarte morze ďťż

Fort Cru's - Francja - Otwarte morze

Kto tam jest w środku?
Jacques:

Pamiętasz że gdy wstałeś, w twoich drzwiach stał Samuel. Dręczył cię koszmary, gdy to walczyłeś na swoim statku, ale po stronie tubylców. Nie powiedziałeś mu o śnie, jednak jesteś pewien że w przyszłości nie da ci spokoju.

Wysłałeś ich do dżungli aby pełnili tam wartę, i byli gotowi do wkroczenia do miasta w razie potrzeby.

Po tym jak zbiegła ci Carrine, porzuciłeś plany spotkania się z burmistrzem jako Syriusz, i wróciłeś na statek. Tam ku twemu zdziwieniu ujrzałeś rozwiązanych zakładników, jednak ci, wraz z Syriuszem na czele, zdawali się tobie sprzyjać.

Choć zdaje się że klątwa otumaniła twój umysł, spowalniając wszystko, teraz wszystko wróciło do normy. Zdawało się że minęły wieki, a może to była zaledwie chwila. Wszystko sobie przypomniałeś ujrzawszy załogę.

Rim, podszedł do ciebie z kuflem piwa - I co tam kapitanie? Napijemy się przed podbiciem Cru's? - Uradowany zdawał się wcale nie obawiać śmierci. Mimo że niebo nad wami było kompletnie czarne, deszcz nieujarzmiony, tworząc z ulewy wręcz mgłę. Wszyscy byli ubrani w prochowce.

W obecnym momencie znajdowaliście się na Galeonie, pomiędzy dżunglą, a portem w mieście. Oba te miejsca były dla was niewidoczne, jedynie gdzieś w oddali na morzu było widać szalupę na której od dnia czekają na wasz sygnał Iseur aby wkroczyć do portu. Czekali cierpliwie i niestrudzenie, mimo niesprzyjającej pogodzie.

Nim odpowiedziałeś Rim'owi, podszedł do ciebie Armen, drugi z oficerów Syriusza. Zasalutował tobie, po czym zmierzył drugiego oficera surowym wzrokiem - Znowu pijesz? I to w obecności kapitana? - Szybko odwrócił się w twoim kierunku - Kapitan Sy... Ekhm, Syriusz czeka na pana kapitana w kajucie oficerów.

Selainwila:

Ostatnio co przychodzi ci do głowy, to to że Khaer (przemianowany na NPC) udał się na górę statku sprawdzić czy wszyscy śpią. Waszym zadaniem zaś było stworzyć iluzję ducha. Jednak o ile dobrze pamiętasz, poprosiłaś Tur-Tuka w swoich myślach o to by sprowadził prawdziwą istotę z zaświatów. Jak to się jednak skończy?

Jedno jest pewne, na statku Barbary panowała kompletna cisza. Może z wyjątkiem śmiechów dochodzących z jednej z kajut. Zapewne marynarze grali tam w kości, albo obmawiali plan znanego ci już buntu.

"Psst" Odezwał się głos w głowie. Peti i Karine grzebały w stosach gratów w skrzyni Khaera. Znajdowaliście się w jego pomieszczeniu "Udało mi się! Chyba?" Will stał na czatach, a twój głos w głowie nie przestawał nawijać.

"Chciałaś demony z piekła rodem, zgadza się? Hihihih! Wystraszymy tych buntowników tak że wyskoczą za burtę, albo ktoś im nawet pomoże! Oby ten Khaer'ik nie wyczuł że to twoja sprawka. Chwila, może też powinnaś wyskoczyć za burtę?"


Jacques wyszedł na pokład, żeby oszacować sytuację. Rozejrzał się wokół i pokręcił głową. Pogoda nie sprzyjała jego akcji, zdawał sobie sprawę, że jego ludzie w dżungli mokną, marzną i tracą morale. Jeśli mieliby wkroczyć to niedługo, zanim zbuntują się przeciw niemu.
- Wolałbym, żebyś był trzeźwy, na wszelki wypadek - powiedział do Rima. - Będziemy świętować, gdy wszystko się uda. A na pewno się uda - poklepał go po ramieniu. Zwrócił się do Armena, próbując dodać mu otuchy uśmiechem: - Miej oko na statek. Jeśli ktoś będzie chciał się spić, powiedz mu, że na razie zabraniam. Razem z Rimem spróbujcie dodać załodze otuchy. Ja pójdę do kapitana Syriusza - podkreślił słowo "kapitana", chcąc dać do zrozumienia Armenowi, że nie przeszkadza mu jego mówienie w ten sposób o byłym przełożonym - a potem damy znać Iseurowi, dobrze? Dość się już namoknął. No, do dzieła.
Jacques jeszcze raz omiótł wzrokiem statek, po czym udał się do kajuty oficerów.
Jacques:

- Ja zawsze jestem trzeźwy - Burknął niezadowolony Rim, jednak po chwili dokończył trunek, a kufel wyrzucił za burtę. Nie specjalnie zachwycony udał się na statek wołając marynarzy i żołnierzy.

Armen słuchał uważnie, po czym na wzmiankę o kapitanie Syriuszu, także się uśmiechnął, ale nie zwlekając - Rozkaz kapitanie! - Ruszył zaraz za Rimem - Słyszeliście wilki morskie! Wstawać! Żadnego picia! Macie być zwarci i gotowi! - Mówił coś jeszcze, jednak w tej ulewie było słychać coraz mniej gdy skierowałeś się do kajut.

Na statku panował półmrok, gdy kierowałeś się do kajut oficerskich towarzyszyły ci odgłosy ulewy i piorunów. Pogoda w istocie nie sprzyjała twoim zamiarom.

W końcu dotarłeś do pomieszczenia, które rozświetlone było miedzianymi świecznikami. Na środku znajdował się kwadratowy stół, na nim mapa, a nad nią kapitan Syriusz który momentalnie zwrócił się w twoim kierunku - Jacques! Witaj! Proszę, usiądź - Zaprosił cię do stołu, a ty zasiadłeś obok niego. Obserwował mapę w zadumie - Zdaje się, że wyspę w większości pokrywa niezbadana dżungla. Znajdujemy się na zachodnim brzegu wyspy, tuż obok góry, tu jesteśmy ukryci. Nieopodal na południe znajduje się zatoka w której Iseur czeka na twoje rozkazy, wraz z korwetą. Na północy wyspy, znajduje się nasz oddział który do miasta dzieli zaledwie kilkanaście minut marszem. Wszystko zapowiada się obiecująco, szacuję nasze siły na 400 żołnierzy. W forcie powinno się znajdować około sześciuset, jednak gdy weźmiemy ich z zaskoczenia, i obsadzimy wieże naszymi żołnierzami, powinniśmy zyskać pewną przewagę... Ale zanim posuniemy się do krwawych rozwiązań, powiedz mi, jak udała się rozmowa z burmistrzem? I gdzie znajduje się uciekinierka Carrine? - Starszy kapitan siedział tak aż w końcu zaczął rozglądać się za jakimiś kryształami i butelką rumu. Nalał zarówno tobie, jak i sobie - Ach i bym zapomniał... Czy wiesz coś o tym zdrajcy Kris'ie? Może nasi żołnierze dorwali go w dżungli?
Ziewnęłam i spojrzałam z zaciekawieniem na skorupę żółwia. Podrapałam się w brodę i zarzuciłam włosy do tyłu, ze świstem nabierając gwałtownie powietrza do płuc.
- Pamiętajcie, wszystko musi wyglądać przekonywująco. Musimy zadbać, żeby Barbara nie zorientowała się, że coś jest nie tak, a Ci durni oficerowie wybili sobie z głowy pomysły o wbijaniu noża w plecy pani kapitan. – pokiwałam głową i przez chwilę zaczęłam wpatrywać się w ścianę.
„Chciałam przekonywującego ducha. Nic mniej, nic więcej. Khaer może sobie szukać i podejrzewać, ale dopóki nie ma dowodów.. Musi tylko wypełnić swoją działkę i nastraszyć oficerów, że pojawienie się ducha było ostrzeżeniem i następnym razem mogą nie ujść z życiem” uśmiechnęłam się sama do siebie i podeszłam do skrzyni.
- Dobra, to robimy tak. – powiedziałam przyciszonym głosem. – Ty – kiwnęłam w stronę Karine – schowasz się za skrzynią i będziesz mówić coś w naszym języku. Pamiętaj, żeby zmienić głos. Wtedy Peti będzie pociągać za sznurki z dzwonkami i sterować zmontowanym fantomem. Will zajmie się efektami dźwiękowymi, potrzebujemy jakiś skrzypiących desek, gwizdków, wszystkiego, co przy pocieraniu i w użyciu może dawać jakiś dźwięk. Pomogę w tym Willowi. – zagryzłam wargę, „I nie tylko w dźwiękach, latające przedmioty powinny zrobić swoje…”
- Kiedy wszystko ruszy i zbiegną się ludzie i oficerowie, Khaer zacznie rozmawiać z duchem i go wypędzi, wtedy Peti odetnie sznurki, odpalimy proch, tworząc zasłonę dymną, wtedy musimy szybko pozbierać rzeczy i wynieść się tylnym wejściem na pokład. Khaer powie, że wszystko jest w porządku, a jutro porozmawia z oficerami i wyłoży im „faktyczny” powód pojawienia się ducha. Myślę, że to powinno wystarczyć – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
„Jeśli będziemy w stanie zmusić ducha do pojawienia się w momencie, kiedy Peti wzniesie fantoma.. Wszystko powinno pójść zgodnie z planem. Khaera powinno dać się przekonać, że być może swoimi akcjami spowodowaliśmy, że faktycznie przywołaliśmy ducha.” dodałam.


Jacques usiadł. Założył nogę na nogę i spojrzał na mapę. Wysłuchał Syriusza, po czym zamyślił się na chwilę.
- Rozmowy z burmistrzem nie było - przyznał się szczerze. - Carrine uciekła. Kolejna komplikacja, o której trzeba pamiętać. Uciekła gdzieś do miasta, gdy ostatnio ją widziałem - tutaj zamilkł na moment, jakby coś rozważając. - Może uciekła do dżungli, ale wątpię. Na razie trzeba to zignorować - pokręcił głową. - Twój inkwizytor, Syriuszu... Samuel? Nie będzie zadowolony - westchnął. - Ale i tak będę musiał z nim porozmawiać. Najlepiej tuż po akcji.
Jacques wypił rum i omiótł wzrokiem dżunglę na mapie. Podrapał się po podbródku, wstał i także pochylił się nad papierem.
- O Krissie nie słyszałem żadnych wieści. Jeśli dotrze do fortu i ostrzeże Cru's... ale w taką pogodę nie powinien poruszać się na tyle szybko, by zrobiło to różnicę. Może, gdyby miał więcej czasu. Ale tak czy inaczej, trzeba mieć oczy szeroko otwarte. Jeśli tylko któryś z naszych ludzi go pojmie, chciałbym osobiście go ukarać. Chyba nawet już miałbym pomysł co zrobić - uśmiechnął się.
Jazcques nalał sobie więcej rumu. Nie wiedział czemu to zrobił, w końcu nie robiło żadnej różnicy to czy pił czy nie. Być może odruchowo sięgał do zachowywania pozorów? Albo brakowało mu trunków, których nie był w stanie smakować od tak dawna...
- Czterysta do sześciuset... - wypił rum duszkiem. - Chciałbym uniknąć rzeźni. Byłoby najlepiej, gdyby część żołnierzy z Cru's przeszła na naszą stronę. I nawet nie chodzi o podbicie fortu, ale o jego utrzymanie. Ludzie muszą uwierzyć w naszą sprawę. Nie chcę, żeby się buntowali. A będziemy potrzebowali silnego poparcia po zdobyciu Cru's. Możemy się spodziewać, że ktoś będzie chciał go odbić.
Jacques milczał przez chwilę, wpatrując się w mapę. Zdawał się analizować sytuację.
- Myślę, że najlepiej byłoby, gdyby atak rozpocząć mniej więcej równocześnie - powiedział. - Wpłyniemy do portu najpierw korwetą, potem galeonem i odciągniemy uwagę od piechoty. Będą mieli łatwiej z wejściem do samego miasta i umocnieniem swoich pozycji. Do czasu jak dojdą do fortu powinniśmy być już na tyle blisko, że cała uwaga skupi się na nas - zamyślił się, trzymając swój podbródek. - A co ty o tym myślisz, Syriuszu? Jak ty byś to rozegrał?
Selainwila:

Na dworze przez z jedno okien zauważyłaś że wzmaga się wiatr, a pogoda gwałtownie się zmienia. Horyzont zakryły czarne chmury, a gdzieś w oddali słychać było grzmiące pioruny.

"Będzie przekonywujący, Hihihihihih, jak diabli!" Usłyszałaś głos w swojej głowie, po czym ten zamilkł.

- Ja wolę wydawać głosy! Jestem w tym lepsza! - Odparła Peti patrząc na Karin. Ta potulnie tylko przytaknęła głową.

Will wyciągnął dziwne ustrojstwo, kwadratową skrzynkę z mnóstwem gwizdków wokół siebie - Jak powiedział Khaer, to jest wabik, ponoć wydaje nieziemskie dźwięki.

- Hihihahaha! - Usłyszałaś za burtą jakiś nieziemski śmiech kobiety. Peti pierwsza rzuciła się do okna, za nią Will, i niepewnym krokiem tuż za nimi Karine. Gdy jednak Peti odparła - Nic nie widać! - Szybko udałyście się na pokład.

Na dworze panowała ciemność, nienaturalna ciemność. Nad wami zbierały się czarne chmury, wokół was strzelały pioruny, a na środku statku stał Khaer zwrócony ku jakiejś postaci unoszącej się w powietrzu.

Wokół niej rozlegała się purpurowa aura światła, ubrana była w jasnozieloną długą podartą suknię, do tego w tym samym kolorze gorset, a dłonie były zakończone białymi eleganckimi rękawiczkami. Jednak oprócz tego, wystawały z nich szponiaste długie pazury.

- Dobra robota! Sam bym tego lepiej nie wyreżyserował! Zatem zjawo! Dlaczego tu się zjawiłaś! Czyżbyś słyszała o buncie oficerów, i chciała go zniweczyć!? Wiedz że powstrzymam ciebie przed dokonaniem jakiegokolwiek zła na tym statku! - Krzyknął Khaer w kierunku zjawy, po czym odwrócił się w waszym kierunku z uśmiechem. Gdy was zauważył, powoli zmienił grymas twarzy, wręcz pobladł zdziwiony - Chwila, skoro... Wy jesteście tutaj... To kto... - Zerknął jeszcze raz na zjawę, to na was.

Kobieta w powietrzu zaś uśmiechnęła się złowrogo, odsłaniając swoje kły, i świecące na biało ślepia. Jej białe włosy unosiły się w zmagającej wichurze.

Na statku zaś zaczęło się zbierać coraz więcej gapiów, oficerowie Hans i Grans, oraz Barbara, która stanęła obok was - Co tu się wyprawia? Co to za babsztyl?

...

W tym samym czasie, gdzieś na równoległych wodach...

Jacques:

- Niewątpliwie - Wstał od stołu Syriusz, cały czas wzrokiem wbijając się w mapę. Za oknem panowała niemiłosierna ulewa, ten spojrzał na chwilę przez okno gdzie jeszcze panowała noc, po czym odwrócił się w twoim kierunku - Niewątpliwie, przelew krwi nie jest wskazany... Jednakże, gdyby zrobić to po mojemu... - Uśmiechnął się złowieszczo - To wybiłbym te szczury lądowe we śnie, jeszcze tej nocy! Wpłynął zarówno korwetą jak i galeonem, i pod osłoną nocy wyrżnął ich niczym bydło! Albo przynajmniej oficerów i kapitanów, aby żołnierze później mogli dołączyć do twojej sprawy... Jednak priorytetem było by objęcie stanowiska gubernatora - Uśmiechnął się ponownie - Myślę że z twoją charyzmą nie było by problemów, szczególnie że w mieście można wyczuć niepokój po wprowadzeniu przez nas tej machiny do fabryki... Gdyby jeszcze do tego pozbyć się burmistrza... Sugeruję, aby działać jeszcze tej nocy. Udać się z oddziałem żołnierzy do jego gabinetu, i sprowadzić go na nasz statek aby doprowadzić do negocjacji. Taka alternatywa, do krwawej łaźni... Ale rozkazy są pańskie kapitanie - Oparł się oburącz, po czym przypominając sobie o trunku, wypił go jednym chlustem.

- Odnośnie Samuela... Myślę że gdy zaoferujemy mu trochę złota, może przymknie oko na zaginięcie Carrine... Ta zresztą cały czas musi być gdzieś w mieście, myślę że będzie to dla niego niezła frajda, odnalezienie jej osobiście. Ale nią zajmiemy się później. Większy problem stanowi Kriss, jeśli ten zacznie ćwierkać... Może być nieciekawie...

W tym momencie usłyszeliście pukanie do drzwi - Kapitanie! - Było słychać głos Armen'a - Coś niepokojącego zauważyliśmy na morzu! Myślę że kapitan powinien osobiście to zobaczyć!
Zbielałam i opuściłam dolną wargę tak, że w rzeczywistości z moich ust powstało kółeczko, którego metaforyczny rozmiar mógł sięgnąć poziomu morza.
Chciałam coś powiedzieć, ale zapomniałam, co to było. Fakt, oglądałam pewne obrazki i malowidła na murach mojego miasta, kamieniach i w świątyniach, jednak to, co widziałam teraz, zdawało się jedynie snem. Może to, że miałam już wcześniej do czynienia z Tur-Tukiem, pozwoliło mi się z miarę szybko pozbierać i otrząsnąć z otępienia.
Otworzyłam oczy i dałam znam Khaerowi, że nie mam z tym nic wspólnego, otwierając porozumiewawczo oczy i dając znam gałkami w bok, żeby się lepiej odsunął.
Czy w tej sytuacji powinnam dalej grać?
- Wydaje mi się.. że pani oficerowie mogli rozgniewać złe duchy morza swoim postępowaniem.. - zagryzłam wargę i cofnęłam się o krok. - Myślę, że najrozsądniej byłoby.. - przełknęłam ślinę. - Żeby błagali o łaskę? - spojrzałam zmartwionym wzrokiem na Barbarę.
Selainwila:

- Jakie złe duchy? Jakim postępowaniem!? - Rzuciła roześmiana Barbara, po czym skierowała się do Khaera - Pozbądź się tego babsztyla! I to natychmiast!

Khaer spojrzał na panią kapitan, przytaknął głową, po czym wyciągnął rapier, a drugą ręką chwycił swój krzyżyk - W imię stwórcy, nakazuję ci... - Jednak w tym momencie zjawa przybrała złowrogą minę, oczy jej zabłysły się, skierowała swe szpiczaste dłonie w kierunku Khaera, a w kierunku niego wystrzeliła purpurową chmurą która go otoczyła.

- Ciii... Mój kochaniutki... - Rozległo się wszechobecne echo zjawy, a marynarze cofnęli się o krok.

Gdy opadła mgła, Khaer już nic nie mówił. Odwrócił się w waszym kierunku, a jego wargi zdawały się być złączone w jedność. Khaer usiadł na ziemi, z paniką próbując otworzyć usta.

- Hahahahaha! - Ponownie rozległ się złowrogi śmiech zjawy, a Barbara wykroczyła krok do przodu - Na co czekacie! Strzelać! Strzelać bez rozkazu patałachy! - W tym momencie wszyscy wyciągnęli pistolety oraz szable, i skierowali swoje lufy ku wiszącej w powietrzu na środku statku zjawy. Poleciała salwa strzałów, wszystkie w jej kierunku.

Przebijały one aksamitną suknię, która mimo deszczu powiewała beztrosko w powietrzu. Przelatywały one także przez samą zjawę, zupełnie jej nic nie czyniąc.

- Głupcy - Zagrzmiała zjawa, po czym zniżyła się, szponem odepchnęła Khaera aż do burty, i podleciała do Hansa i Gransa - Jam jest wdową zmarłego w buncie oficera, jam jest matką wszystkich tych, którzy giną w buncie, jam jest zmorą każdego, kto tylko podniesie rękę na swojego władce, a władczynią tej łajby jestem teraz ja! Hihihahahah! - Rzuciła się na oficerów, ci zaś bezzwłocznie wyciągnęli rapiery, i z trudem bronili się przed długimi szponami zjawy.

"I jak? Powiedz że dobrze się spisałem? I nawet inkwizytor nie ma już nic do powiedzenia, hihihi!" Mruknął w myślach Tur-Tuk.

- Ssela, cchyba możemy już skończyć przedstawienie - Mruknął Will cały się trzęsąc, i powoli cofając się do drzwi aby zapewne zaraz zwiać.

- Co robimy pani kapitan? - Odrzekła Peti, a Karine stała zaraz obok z trudem trzymając skrzynię Khaera

...

Samuel:

Gdy znaleźliście się na środku zatoki, mijaliście zaprzyjaźnioną łódź rybacką. Siłą rzeczy aby minąć zatokę i wzniesienie aby dotrzeć do Galeonu, przepływaliście blisko nich.

- Halo! - Krzyknął oficer Jacquesa: Iseur - Samuel? Co wy tu robicie! Mieliście rozkazy pozostać w dżungli! Coś się stało?!

Ulewa ledwo wam pozwalała siebie usłyszeć.
Inkwizytor początkowo nie zareagował, nie wykazał żadnych emocji. Przez myśl przeszła mu obawa o utracie swojego starego, dobrego towarzysza, który mógłby paść ofiarą wszystkich tych zajść.
- Dobrze, bracie, możesz tu pozostać. Miej na wszystko oko i badaj sytuację w spokoju, niech Stwórca nad tobą czuwa.

Rybak został pobłogosławiony przez Samuela i otrzymał od niego pięć złotych monet, wyciągniętych z sakwy u pasa.

Grymas niezadowolenia – to ujrzałby oficer, gdyby tylko był w stanie w całych tych ciemnościach dostrzec twarz inkwizytora. Wsłuchiwał się uważnie, może niektóre ze słów mu uciekły, może nie. Ostatecznie nabrał powietrza do płuc i zaczął krzyczeć.
- Sprawy się skomplikowały! - przerwa – Muszę porozmawiać z kapitanem! - kolejna, kilkusekundowa – Żołnierze zostali pod opieką mojego towarzysza! Brata Petro! - znów – Wykonają rozkazy, jeśli będzie trzeba! Wrócę jak najprędzej się da!
Odetchnął ciężko, nie lubił marnować sił i płuc na marne, nie miał też zamiaru tracić czasu na konwersacje na otwartej wodzie w trakcie burzy.
- Płyńmy dalej – mruknął tylko, jeśli któremuś z żołnierzy przyszłoby na myśl zaprzestać. Odkąd są na łódce milczy, widać, że nie uznaje tych warunków za odpowiednie do prowadzenia jakichkolwiek konwersacji.
Jacques pokręcił głową.
- Nie możemy ich po prostu wybić. Za późno na to - stwierdził. - Potrzebujemy poparcia ludzi, a nawet moja charyzma nie przekona ludzi o tym, że rzeź była słuszna. Nie, trzeba to zrobić delikatniej. A co do maszyny i burmistrza to mam pewien pomy... - wtedy rozległo się pukanie do drzwi. - Już idę! - odkrzyknął. - Chodź, Syriuszu.
Miał złe przeczucie odnośnie tego, co może zobaczyć. Każda komplikacja w jego planie była niczym cios w jego przeklęte serce, a tych pojawiało się coraz więcej...
Jacques wyszedł na pokład szybkim krokiem.
- Co się dzieje?
- Dokładnie to ten jeden zły duch. - zmrużyłam oczy. - Nie wydaje mi się, żeby to był najlepszy pomysł.. - powiedziałam z zaciśniętymi zębami, patrząc na Khaera.

"Dobrze, ale już wystarczy. Zdążyłam już trochę polubić tego inkwizytora. Może jednak nie wszyscy są źli, jak mówią?" zrobiłam niepewną minę i jedynie westchnęłam na reakcję Barbary.

- Sęk w tym, że to nie nasze przedstawienie. - rzuciłam do Willa, nawet na niego nie patrząc. - Co robimy? Jak zawsze, ratujemy sytuację.. - dodałam i pokręciłam głową, biorąc głęboki oddech.
Musiałam znaleźć w sobie tę odwagę. Ruszyłam pewnym krokiem do przodu.
- Drodzy Państwo - uniosłam ręce do góry, żeby zwrócić na siebie uwagę. Następnie spojrzałam ostro na oficerów. - Czy nie potraficie przyznać się do porażki? - pokręciłam głową. - Madam, czy jeśli tych dwóch tutaj okaże skruchę i zobowiąże się wynagrodzić i odpracować swoje niecne zamiary, zgodzisz się oszczędzić ich życie? - powiedziałam i spojrzałam bez zewnętrznego strachu wprost w przepastne oczy powietrznego ducha.
Samuel:

Rybak pokłonił się głęboko, po czym szybko pobiegł w stronę swojego domostwa.

Wichura targała szalupę niemiłosiernie, jednak wprawieni żołnierze sprawnie wiosłowali w stronę galeonu za wzniesieniem.

W ciągu kolejnych parunastu minut podpłynęliście do statku, czekając aż rzucą ku wam liny.

- Nie podoba mi się ta pogoda - Mruknął Jason cały mokry.

Jacques:

Rim i Armen stali po przeciwnych stronach burty. Pierwszy odezwał się Rim - Zdaje się że mamy gości, zauważyliśmy szalupę, jednak to nie Iseur tylko inkwizytor Samuel wraz z żołnierzami, ale co on tu robi? Wciągnąć ich na pokład czy kazać im odpłynąć?

Z drugiej strony wśród ulewy rozległ się głos Armena - Wpuście ich i chodźcie to zobaczyć! Statek na horyzoncie! Wyłonił się wśród chmur, zdaje się że płynie pod banderą angielską!

Syriusz stał tuż za tobą, po czym odezwał się cicho - Niedobrze, Samuel powinien siedzieć w dżungli, zapewne przywozi złe wieści... Ale chwila, płynie od południa, to znaczy że wypłynęli z portu, nikt z naszych nie był u nich prawda? Co on tu robi? I co za statek? Jakie są pańskie rozkazy kapitanie Jacques?

Sela:

Will po twoich słowach uśmiechnął się niezdarnie, po czym zniknął za drzwiami chowając się pod pokładem.

Peti wyciągnęła swoją włócznię, Karine długo nie czekając upuściła skrzynię z obiektami Khaera i także chwyciła po broń - Jesteśmy za tobą o pani - Odparła dzielnie Peti

Ty w tym czasie niepokojąco blisko zbliżyłaś się do zjawy, z bliska była przerażająca dużo bardziej niż się wydawało. Spojrzenie zjawie w oczy okazało się budzić trwogę dużo bardziej niż tego się spodziewała, przez chwilę straciłaś wiarę we wszystko.

[Tracisz 5 PS]

Ta odwróciła się do ciebie nie przestając zamachiwać się szponami w stronę oficerów. W końcu uśmiechnęła się przerażająco, odwróciła się w kierunku oficerów, jednego z nich znacząco zraniła w nogę, a kolejnego w rękę w której dzierżył broń. Ci upadli na ziemię w jękach, a zjawa odwróciła się ku tobie.

- Och, to ty... A właściwie... - Pstryknęła palcami, po czym tuż obok ciebie w powietrzu zmaterializował się Tur-Tuk - Ups... - Sypnął krótko.

Barbara stała obok ciebie, jednak nic nie mówiła. Cofnęła się o krok, a zjawa stała naprzeciw ciebie na środku statku. Peti i Karine całe się trzęsły, jednak wiernie stały tuż za tobą.

- Pomyśśślmy... - Przeciągnęła zjawa - Tak! Wyczuwam w pobliżu bunt, i wiele krwi się przeleje! Nudzę się tutaj, ale czuję, mhm... Czuję że nie tak daleko będzie rozlane mnóstwo krwi, a wy możecie być tego świadkami, o ile się pospieszymy... Selainwila Kaalt, podróżniczko z dalekich krain, poprowadzę cię pani magii i duchów przodków.

Khaer tutaj spojrzał na ciebie wyłupiastymi oczami, żołnierze wokół stali w osłupieniu, jednak nikt nie był w stanie nic powiedzieć, zapewne z przerażenia, albo zaklejonych ust.

- I tak, wybaczam im, póki mam taki kaprys... A teraz zabierzcie mnie do fortu Cru's, nim zmienię zdanie... Żagle w górę mierni śmiertelnicy! Hahahihihih!

- Cóż... - Dorzucił Tur-Tuk wznosząc ramionami - Wóz albo przewóz?

Żołnierze nie wiedząc co poczynić, niepewnie chwycili za liny i rozwinęli żagle. Przed wami spoza chmur pojawiła się wyspa, jednak nikt nie odparł jak się nazywa.

- Sstójci... Do stu piorunów! Tchórze! - Widziałaś jak Barbara wyciągnęła rapier i rzuciła się w stronę zjawy która w tym momencie była na dziobie statku, jednak jak to się skończy?
"Przodkowie są ze mną. Są we mnie. Strzegą mnie." powiedziałam sobie w myślach, mocno zaciskając pięści. Nie mogłam stracić swojej wiary. Pierwszy raz w życiu nie czułam tego, co czułam zawsze. Bezpieczeństwa, ochrony, ludzi, na których mogę polegać. Przegrywałyśmy liczebnie.

Nie skomentowałam słów demona, jedynie spojrzałam niepewnie po załodze.
Kiedy kobieta odeszła, mruknęłam jedynie do TurTuka.
- Czy ktoś nie uczył Cię nigdy, że nie zadziera się z silniejszymi od siebie? Właśnie, mówiłam Ci kiedyś, że w takich momentach mam ochotę Cię zabić...? - dodałam z przekąsem.

Kiedy tylko zobaczyłam szarżującą Barbarę, z mojej piersi wydało się krótkie westchnienie. Jak wielu ludzi do siebie zniechęcę?
Wyciągnęłam nagle i szybko rękę w bok, w kierunku Barbary, spuszczając głowę w dół i lekko przymrużając oczy, skupiając się na swojej mocy. Jedno zapobiegawcze pchnięcie, robię to dla Twojego dobra.
Drugi ruch ręką i miecz poszybował do góry, nad naszą trójkę. Kiwnęłam głową do Peti, żeby go złapała.
- Oszalałaś? - zmrużyłam oczy, patrząc na kobietę. Pokręciłam jedynie głową i stanęłam za zjawą.
- To gdzie dokładnie zmierzamy? - zapytałam twardo, jak na 19-latkę.
"Niech to szlag!", zaklął w duchu. Jeszcze tego mu brakowało, żeby Samuel mu się zbuntował i zaczął węszyć. Jak tak dalej pójdzie to on padnie ofiarą buntu. Inkwizytor miał o wiele większy wpływ niż ten dureń Kriss, z racji samego swojego stanowiska. Ale mógł też umocnić pozycję, Jacquesa, jeśli rozegrać to odpowiednio...
- Wciągnąć inkwizytora - polecił.
Jeszcze ten angielski statek. Jacques nie wiedział dlaczego się tu znalazł i to w tym czasie, jednak coś mu podpowiadało, że jest to bardzo złe zrządzenie losu. Być może jego klątwa była o wiele bardziej skomplikowana i przekładała się też na złośliwość losu.
- Rim, obserwuj statek i spróbuj dojść do tego, gdzie się dokładnie kieruje. Może wypatrzysz coś jeszcze - rozkazał oficerowi. Zwrócił się do Syriusza: - Jak tak dalej pójdzie trzeba będzie wycofać ludzi z dżungli. Syriuszu, zostań tu na razie i spróbuj przypilnować pokoju. W razie potrzeby przejmij dowództwo - położył mu ręką na ramieniu.
Jacques westchnął w duchu i ruszył do swojej kajuty. Najpierw musiał zająć się jedną sprawą, potem mógł przejść do kolejnych. A ta wydawała się najbardziej palącym problemem na chwilę obecną.
Selainwila:

Tur-Tuk zeskoczył na ziemię, i na swoich czterech łapach maszerował tuż za tobą - Oj tam oj tam... - Burknął tylko pod nosem

[Telekineza Próbowałaś odepchnąć Barbarę, ta jednak była dziewuchą dużo bardziej hardą niż by się wydawało. Zachwiawszy się, odwróciła się w twoim kierunku [Telekineza W tym momencie jej szabla z dłoni uniosła się w powietrzu i przeleciała nad waszymi głowami, a Peti podskoczyła aby ją złapać.

Barbara założyła ręce na barki, wyraźnie oburzona - Oddawaj mi broń kobieto! Mamy na pokładzie zjawę, i nie zamierzam tego tolerować!

Zaraz jednak po tym Hans, kulący się oficer z ranną nogą rzucił - Najbliżej jest fort Cru's, jednak to szaleństwo! To francuski fort, a my jesteśmy z nimi w stanie wojny! Gdy tylko nas zobaczą puszczą ku nam powitalną salwę!

Zjawa stała na przedzie statku od czasu do czasu lamentując.

...

Jacques:

- Rozkaz! - Armen wydał polecenie, a żołnierze zabrali się do wciągania na pokład inkwizytora z jego świtą. Ty zaś wydałeś dalsze polecenia Rim'owi oraz Syriuszowi - Jak sobie życzysz kapitanie - Odparł starszy kapitan, po czym przyjął dziarską pozę i wpatrywał się w morze.

Ty zaś udałeś się do swojej kajuty. W środku w końcu nie padał na was ciężki deszcz, ale było nadal stosunkowo ciemno jako że słońce nie zaczęło jeszcze świtać.

W środku wszystko stało na swoim miejscu, zasiadłeś do swojego biurka, zapaliłeś świecę. Wokół ciągnęły się regały z książkami, gdzieś pośrodku stał globus, twoje posłanie. Przez chwilę panował tutaj spokój.

...

Samuel:

Długo nie czekałeś aż wyrzucono ku wam drabinę po której wszyscy po kolei weszliście na pokład.

Przed wami pojawił się wasz były kapitan Syriusz, który mimo ciężkiej ulewy, uśmiechnął się do was serdecznie - Witamy na pokładzie! Chociaż wasze rozkazy były inne, zechcecie mi może odpowiedzieć co was sprowadza Samuelu? Czyżby zaatakowali was tubylcy? - Zwracał się do ciebie ciepło i wyrozumiale, w końcu znaliście się nie od dzisiaj.
- Uważajcie na to, proszę – mruknął jeszcze w trakcie „przechadzki” na górę i sam doglądał zabezpieczenia bagażu z całym sprzętem. Gdy już zostali wciągnięci na górę pozdrowił napotkanych i polecił, aby natychmiast skierowano go do kapitana Jacquesa – ze swojej świty zatrzymał tylko zakonnika, żołnierzom pobłogosławił i polecił oczekiwać powrotu.

- Witaj, Syriuszu! Niech szczęście ci sprzyja, stary przyjacielu! - w tym momencie Samuel podał mu dłoń i uśmiechnął się szczerze, by po chwili spochmurnieć - Niestety tak, nie było to nic aż tak poważnego, ale morale żołnierzy... Muszę porozmawiać z Jacquesem, skoro to on jest tu u głównego steru. Nie mogę pozwolić sobie na uczestniczeniu w rozlewie krwi, aczkolwiek na wsparcie w was w negocjacjach i zaaranżowanie ich - już jak najbardziej.

Jeśli tylko dopuszczono go do kapitana i gdy do niego dotarł...
Trzymał dystans, wyglądał być może w efekcie trochę jak napuszony, przemoknięty paw zachłyśnięty odrobiną patosu. Wertował Jacquesa wzrokiem, badając każdy szczegół i każdą reakcję, nie ukrywając tego w najmniejszym stopniu. W przyjaznym tonie mowy była też nutka, która wskazywała, że może to być i przesłuchanie.
- Niech Stwórca będzie z tobą, drogi kapitanie. - zaczął i wpadł w trans, wyraźnie nie chcąc, aby mu przerywano – Zostawiłem żołnierzy pod opieką jednego z moich braci zakonnych oraz zaufanego żołdaka, wykonają swoje zadanie, jeśli będzie trzeba. Niestety, szerzy się wśród nich defetyzm, dlatego tu przybyłem. Mógłbym wykorzystać swój autorytet do podbudowania morale, to fakt, ale niech mi Stwórca będzie świadkiem, że nie taka jest jego wola. Nie znamy tej wyspy, mieszkają tu dzikie plemiona i bratobójcza walka nie jest nam na rękę, poza tym autorytet Świętego Oficjum nie pozwala mi się w to mieszać. Przynajmniej... Nie w ten s p o s ó b. - przerwał, zbliżył się w tym momencie do Francuza – Tak więc, mój drogi kapitanie, sugeruję negocjacje, z bożą łaską. Zdyskredytowanie burmistrza, uspokojenie robotników, zaprzężenie kościelnej machiny do pracy dla naszego, wspólnego dobra. Z tym, że idzie za tym druga, nagląca sprawa... - westchnął ciężko – Carine znajdowała się pod moją jurysdykcją, konszachtowała z siłami nieczystymi i w każdej chwili może ujawnić swoją demoniczną naturę. W jej łonie rozwija się kolejne diabelstwo, kapitanie. Domagam się jak najprędszego rozwiązania tej sprawy i natychmiastowego przekazania jej pod moją opiekę, zanim skończy się do rzezią.
Przy ostatniej wypowiedzi ton był o wiele bardziej stanowczy, agresywny. Mógł pójść na wiele ustępstw, póki nie był pewien swej pozycji, ale musiał uzyskać to, co najważniejsze. Jeszcze przyjdzie czas na prawdziwe rozliczenie się i odbudowanie autorytetu, a teraz... Musiał budować dobry grunt i zyskiwać wpływy.
Samuel:

Syriusz uśmiechnął się przyjacielsko - W porządku, jeśli uważasz to za konieczne, wierzę w twoje zdanie. Kapitan Jacques jest u siebie w kajucie, zapewne na ciebie już czeka Samuelu - Po czym Syriusz odprowadził cię wzrokiem pozostając na ulewie.

Jacques:

W końcu do twojej kajuty wtargnął inkwizytor Samuel. [Wiarygodność Jednak mimo charakteru rozmowy i autorytetu jaki budził Samuel, nie dałeś po sobie poznać że może cię ogarniać strach czy trwoga, nawet jeśli takie były by uzasadnione.

Jacques & Samuel:

[Dialog pomiędzy graczami
Jacques patrzył, jak jego gość wchodzi do kajuty.
- Inkwizytorze - powitał go, i skinął na pierwsze lepsze miejsce do siedzenia.
Kapitan słuchał co ma do powiedzenia Samuel. Nie był pod wrażeniem, mimo iż denerwowała go trochę nagła komplikacja planów. Jednakże dało się z tym pracować. I mogło to jeszcze wyjść mu na dobre. Gdy mówił, starał się brzmieć jak najbardziej wiarygodnie i szczerze:
- Cieszy mnie, że przyświeca nam wspólny cel - powiedział, uśmiechając się. - Też chcę uniknąć rozlewu krwi i wydałem żołnierzom polecenie, by ograniczyli rzeź do minimum. Zamiast zabijać, obezwładniać, jeśli istnieje tylko tak możliwość. Strata życia to prawdziwa tragedia - pokręcił głową. - Niestety, żołnierze w forcie nie są naszymi braćmi. Prędzej sprzymierzyliby się z tubylcami przeciw nam - tutaj wstał i podszedł do globusa. Zakręcił nim. - Sprzymierzyliby się też z siłami nieczystymi, tak jak ich burmistrz, gdyby tylko mieli taką możliwość - powiedział nonszalancko. - I właściwie tutaj dochodzimy do sprawy, którą chciałbym z tobą omówić, Samuelu - spojrzał inkwizytorowi prosto w oczy. - Zgrzeszyłem.
Nie usiadł, podszedł jednak do biurka i podparł się na nim rękoma – stał nad kapitanem, wykorzystując swój autorytet w pełni i podkreślając kto w rzeczywistości, bo w sferze wiecznej i duchowej, jest nad nim. Był pewien, że ma do czynienia z grzesznikiem, być może nietypowej skali. Spowiedź? A może i jego strawią płomienie...?
- Kierują tobą szlachetne intencje, mimo sytuacji wręcz rozpaczliwej. Da się w tym dostrzec mądrość Stwórcy – uśmiechnął się delikatnie, dalej w najlepsze prowadząc grę-przesłuchanie. Dopiero w tym momencie usiadł. - Wiedziałem, że temat pańskich snów jeszcze powróci, tak więc... Proszę się nie krępować. Jestem tu, by cię wysłuchać dziecię Stwórcy. Grzechy twojego życia to coś, co prawo mam wymazać – wyspowiadaj się i ulżyj sobie. A gdyby jednak było to coś gorszego.. - zawahał się – Cóż, ogień to ostateczność, więc proszę się nie martwić. Fakt dobrych intencji i tak świadczy na pańską korzyść, jak i szczerość. - uśmiechnął się przy tym miło, dążąc do rozluźnienia atmosfery.
Jacques uśmiechnął się w duchu. Na razie szło całkiem dobrze.
- Nie chodzi o sny - pokręcił głową. - One są tylko zwykłymi koszmarami, nie mają związku z naszymi planami. Zwykła niewygoda, nic więcej. Poza tym, każdy niesie swój krzyż - znowu zakręcił globusem, jakby w zamyśleniu. - Widzisz, inkwizytorze, chcę dla fortu Cru's jak najlepiej. Jednakże nawet ty mógłbyś dostrzec tam zepsucie. Jednakże różnimy się. Ja zamiast ognia wolę dawać drugą szansę i chyba to jest największy z moich grzechów. Chciałem pomóc Carrine, jednak okazuje się, że faktycznie jest pomiotem diabła, poza wszelką pomocą. Uciekła mi. Niestety, zdaje się to potwierdzać moje obawy - mówił dalej, nie pozwalając inkwizytorowi mu przerwać, a wiedział, że będzie chciał. - Prawdopodobnie zarządca tego fortu jest pod wpływem sił nieczystych, być może nawet i jej własnych. Do tego członek mojej załogi zdradził mnie i chciał wszcząć bunt, też pewnie dlatego, że ona go omamiła - tutaj znów pokręcił głową. - Zaufanie jej, chociaż na chwilę było błędem i grzechem i jestem tego świadom. Jednak nadal jest szansa, by go zmazać i odpokutować, prawda? Carrine najprawdopodobniej wciąż jest w mieście. Jeśli przejmiemy fort, łatwo będzie ją złapać.
Pierwsza myśl – współpracują.
Chociaż nie może pochopnie oceniać i oskarżać, musi obserwować, mieć go na oku. Część zaufania, którą jeszcze darzył tego człowieka, została całkiem nadwyrężona. Nie może dać mu się omamić, dojrzy prawdę i zrobi to co będzie musiał.

Faktycznie chciał mu przerwać, lecz ostatecznie poczekał do końca przemowy. Nie pokazał gniewu, irytacji, wciąż chłodno się w niego wpatrywał, położył prawą dłoń na biurku i zaczął wybijać powolny rytm palcami.
- Cóż... Nie zaskakuje mnie to, nie bez powodu przysłano mnie do tych okolic. - westchnął ciężko – Pomijając fakt, że i jej ucieczki się spodziewałem. A sny, mój drogi panie kapitanie, w szczególności koszmary, świadczą jedynie o dręczących nas, ciemnych mocach. Potrzebujesz spowiedzi, do jej czasu będę miał cię na oku. - ostatecznie chyba przeskoczył już do trybu bezpośredniego – W tej sytuacji czuję się zmuszony do powołania na prawa kościelne i przejęcia władzy w mieście z ramienia Świętego Oficjum. Podejrzany o herezję burmistrz, groźna heretyczka na wolności a do tego tubylcy, których rytuały mogą mieć w to swój kład... Czy to dobra karta przetargowa?
Wyraźnie się uśmiechnął, ze sporą dozą satysfakcji. Nie ma w nim gniewu czy nerwów, pozostaje tylko dążenie do rozwiązania na chwałę Stwórcy. A że jest w tym ogrom brudnej polityki... Cóż, głupcami są ci, którzy dążą do neutralności, reprezentując pewne, konkretne siły.
Jacques odwzajemnił uśmiech.
- Niestety, przejęcie władzy w imieniu Świętego Oficjum chyba nie będzie możliwe - powiedział tonem delikatnym, jednak podkreślającym to, że to nadal on tu dowodzi. - Prawa kościelne prawami kościelnymi, jednakże najważniejsi są ludzie i jak zareaguję. Nie przyjmą z pokorą takiego wkroczenia Oficjum do ich domów, może się to nawet skończyć buntem, w momencie gdy tylko nie będziemy patrzeć. Mój pierwotny plan był o wiele bardziej delikatniejszy, jednak nie widzę powodu, by nie połączyć naszych celów w jeden wspólny. Najpierw postąpimy tak, jak zamierzaliśmy. Przejmiemy Cru's, ale nie oddamy go w ręce Oficjum. Zamiast tego proponuję, że po tym jak wejdziemy do miasta, zarówno Ty jak i bracia zakonni dostaniecie wolną rękę do działań. Burmistrza oskarży się oficjalnie, na Carrine i Krissa zostanie urządzone polowanie i zorganizuje się publiczne stosy. Ludzie przyjmą takie rozwiązanie o wiele lepiej niż otwartą krucjatę. Inaczej będą cały czas żyć w strachu, że oni następni mogą wylądować w ogniu, a to nikomu nie wyjdzie na dobre. Wątpię, żeby Stwórca chciał, aby jego dzieci bały się wyjść z domu i otworzyć usta - przerwał na chwilę, po czym dodał: - Ale to wasza działka, inkwizytorze. Ja jestem tylko skromnym kapitanem.
Znów usiadł przy stole i złączył dłonie w piramidkę. Udał zamyślenie w trwodze. Spojrzał w bok i skrzywił się, dla lepszego efektu.
- Cóż... - powiedział w końcu z udawanym wahaniem. - Jeśli twierdzisz, że jest potrzebna mi spowiedź, może faktycznie powinienem ci zaufać. Może zrobi mi się lżej na duszy, wiedząc, że prawdziwy sługa Boży spojrzy na moje grzechy i mnie od nich uwolni...
Stęknęłam ciężko i podeszłam do kapitan, ciągnąc ją na bok.
- Postradałaś zmysły? Myślisz, że taką zabawką da się powstrzymać demona? Może, pomniejszego. Ta na takiego nie wygląda. Widzisz ten sztorm? - wskazałam oczami za burtę - Myślisz, że ktoś, kogo można pokonać mieczem, by go tutaj sprowadził? Zabijesz tylko siebie i nas tutaj wszystkich. Lepiej ściągnij szybko banderę, zanim zauważą nas z lądu. - dodałam i sapnęłam jeszcze ciężko.

- Tur.. - chrząknęłam i przeszłam kawałek. - Skąd ją wytrzasnąłeś? Możesz się teraz jej pozbyć? Przynajmniej z tego statku.. - powiedziałam, mrużąc delikatnie oczy.
Selainwila:

Babrara była wyraźnie oburzona zjawieniem się zjawy. Wiarygodność Zawahała się przez chwilę, po czym odburknęła - W takim razie ty się nią zajmij! Khaer ten niedołęga na nic się nie zda bez słów stwórcy, idę się naradzić z oficerami, i wyjaśnić sobie parę kwestii. Tobą zajmiemy się później... - Gdy szła, rzuciła hasło marynarzom - Zdjąć bandery! Płyniemy do francuskiego portu na pewną śmierć! Szybciej patałachy! - Po czym podeszła do Hansa i Gransa, i chwyciwszy ich za kołnierze dociągnęła ich do swojej kajuty.

Tur-Tuk zmrużył oczy, po czym odsyczał - Ty to masz zachcianki... Najpierw przywołaj, później odwołaj, na kogo ci ja wyglądam? Hmm, w sumie to dobre pytanie, hihi! - Zamachnął się ogonem grzebiąc sobie w zębach, po czym wskoczył na balustradę statku - Nie mam takiej mocy, ale mogę z nią pogadać. Może pamięta jak graliśmy kiedyś w brydża - Po czym skierował się wzdłuż burty do dzioba statku, cały przemoknięty.

Marynarze rzucili się do zdejmowania bandery, i kontynuowali rozwijanie żagli. Peti i Karine stały za tobą nie do końca wiedząc co mają zrobić. W końcu Peti założyła ręce - Cóż, jak by nie patrzeć, bunt został powstrzymany - Uśmiechnęła się, zakłopotana

Khaer podbiegł do was na czworakach, i rzucił się w stronę skrzynki którą upuściła Karine. Grzebał w niej cały w konwulsjach

...

Jacques:

[Wiarygodność Choć zdawało się że Samuel wywierał wielki nacisk, cały czas byłeś opanowany i nie do przebicia jeśli chodzi o zdemaskowanie twoich jakichkolwiek obaw czy nastrojów. Wiedziałeś że postawisz na swoim.

[Wiara Jednak coraz bardziej obawiałeś się tego, jak przyjmie wszystko to co masz do powiedzenia przy spowiedzi Samuelowi, o ile nie będziesz kłamał, może to było by lepsze rozwiązanie, ale na pewno nie pokrzepi ono twojej wiary.

Samuel:

[Wiarygodność Czy w tej sytuacji postawisz na swoim? Uświadomiłeś sobie autorytet i rangę kapitana Jacquesa, choć może wydawać się buntownikiem, pomyślałeś sobie, że lepiej nie podważać jego autorytetu. Gra staje się coraz bardziej ryzykowna.

[Wiara Poczułeś jednak jego skruchę, i chęć wyznania grzechów. To może być dobra okazja o dowiedzeniu się o nim nieco więcej, i o jego prawdziwym charakterze i zamiarach.

Jacques & Samuel:

Gdy rozmawialiście za oknem nadal panowała nieubłagalna ulewa, a od czasu do czasu było słychać odgłos grzmiących piorunów. Na krótką chwile w pomieszczeniu poza tymi odgłosami zapanowała cisza.

[Dialog pomiędzy graczami, trwa
Samuel zmarszczył brwi widząc upór Jacquesa, jednak w duchu czuł spokój oraz pokorę. Irytowała go ta sytuacja, na ten moment nie był w stanie podważyć autorytetu swego rozmówcy i przy ewentualnej konfrontacji przegrałby. Westchnąłby cicho, gdyby nie to, że prowadzi konwersację i nie może pokazać zrezygnowania – a spowiedź... może tu odnajdzie coś, co wzmocni jego pozycję? A jeśli nie – pozostaje się trzymać tego Francuza za wszelką cenę i z czasem uruchomić mechanizmy kościelne, by ostatecznie osiągnąć swoje. Ale nie teraz, nie teraz, Stwórca cierpliwym jest, Stwórca roztropnym jest, takimi i jego sługi winny być.
- Niech będzie i tak, choć sugeruję przynajmniej spróbować użyć autorytetu Oficjum przeciw burmistrzowi – nie wierzę w herezję wszystkich jego podwładnych, przynajmniej część mogłaby wtedy pójść za nami – a Tobie byłoby to na rękę?
Brwi wróciły do swego naturalnego, łagodnego stanu, a inkwizytor uśmiechnął się delikatnie, prawie od razu przechodząc do srogiej miny spowiednika – wstał, podszedł do kapitana i położył dłoń na jego czole.
- Mów, dziecię Stwórcy, niech Cię wysłucha i rozgrzeszy przeze mnie.
Jacques skrzywił się, gdy Samuel położył mu dłoń na czole. Poczuł się niezbyt komfortowo.
- To... długa historia - powiedział ostrożnie, odsuwając delikatnie dłoń inkwizytora.
Wstał i podszedł do okna. Wiele ryzykował, jednak miał nadzieję, że zagranie na szczerość wyjdzie mu na dobre. Inkwizytor już pokazywał pewną chęć do współpracy, więc może to wyjdzie mu na dobre...
- Stało się to dawno temu, jednak daruję ci całą historię - powiedział w końcu. - Chciwość zaślepiła mnie i moją załogę. Chcieliśmy sławy i bogactw, gdy wrócimy do domu. Wybiliśmy w pień pogańskie plemię i sięgnęliśmy po ich skarb - tutaj wyjął spod koszuli swój amulet i spojrzał na niego. - W zamian dostaliśmy klątwę - pokręcił głową, po czym, z naszyjnikiem widocznie wiszącym mu u szyi, odwrócił się do inkwizytora. - Ale to nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że musiałem zgładzić wszystkich moich podwładnych, uwolnić ich od klątwy zanim było za późno - westchnął. - Albo może to chciwość przesłoniła mi oczy i teraz próbuję jakoś to uzasadnić. Teraz jestem tutaj, przeklęty, porzucony przez Boga i wyklęty przez mój własny naród. Ale ja się ich nie wyrzekłem i nigdy nie wyrzekłem. Wiem, że Stwórca mi wybaczy. Albo przynajmniej mam taką nadzieję - podszedł bliżej Samuela. - Nie oczekuję, że zrozumiesz. Nie oczekuję, że dasz mi rozgrzeszenie. Ta klątwa jest krzyżem, który muszę nieść. To jest moja rola w wielkim planie Stwórcy, podobnie jak ty masz swoją. Nie powinienem był ci tego mówić, pewnie będziesz chciał mnie spalić jak heretyka, jednak być może spowiedź chociaż odrobinę przybliży mnie do Boga i będzie kolejnym krokiem w stronę zdjęcia tej klątwy.
Kończąc swą spowiedź, Jacques schował amulet pod koszulę, czekając na reakcję Samuela. Starał się być jak najbardziej opanowany, jednakże pokazywać skruchę i chęć poprawy. Nawet jeśli teraz była ona bardziej na pokaz, to w głębi swej przeklętej duszy naprawdę je odczuwał.
Samuel:

Gdy Jacques wyciągnął amulet na wierzch, biła od niego aura niechęci i nienawiści. [Wiarygodność Pierwsze co ci przyszło na myśl to palący się oczyszczający, błogi, stos. Mimowolnie ukazałeś tą myśl swoim grymasem. W przyszłości jednak może uda ci się powstrzymać emocje.

[Nauczyłeś się +1 Wiarygodności]

Jednak gdy schował amulet, poczułeś nieuzasadnioną chęć współpracy z nim. Może warto było by zbadać w przyszłości ten amulet, i spróbować zdjąć z kapitana klątwę.

Poza tym zauważyć można było po Jacquesie że spowiedź przyniosła mu, jak by ulgę. Może to co mówił nie było kłamstwem, ale jak rozpatrzył by to stwórca? Jak by nie patrzeć, wybił w imię stwórcy plemię pogan, a klątwa była za tą karą, ale czy można go za to winić? [Wiara Twoja wiedza odnośnie osądów nie jest jeszcze tak wysoka jak życzył by sobie tego stwórca, jednak nadal to ty tu jesteś Inkwizytorem. Coś wypadało by zrobić z kapitanem, może na początek wystarczą oczyszczające rytuały wraz z braciszkami.

...

Jacques:

Samuel gdy wyciągnąłeś amulet, spojrzał na ciebie niczym na palącą się na stosie osobę, jednak po chwili szybko schowałeś amulet pod koszulę. Reakcja na niego tłumaczyła by może czemu gdy przybyłeś do Cru's pierwszy raz żołnierze także chcieli cię pojmać.

Po spowiedzi poczułeś znaczną ulgę w sobie, poczułeś pewien przypływ mocy a twoje sumienie stało się czyste.

[Nauczyłeś się +4 Wiary]

...

Jacques & Samuel:

Na dworze nadal panował niemiłosierny sztorm, jednak zdaje się że w pomieszczeniu napięcie ustało. Za oknem od drzwi kajuty można było zauważyć pałętających się żołnierzy. Najwidoczniej nikt jednak nie miał zamiaru wam przeszkadzać dopóki nie skończycie.
- Dobrze. Stój. - złapałam TurTuka za skórę na grzbiecie i postawiłam sobie na ramieniu. - Francuzi i tak Nas zabiją.. myślę, że trzeba to wykorzystać na swoją korzyść.. - szepnęłam, niby pod nosem i nabrałam powietrza w płuca. - Peti, znajdź Willa i przyprowadź go tutaj, nie chcę, żeby gdzieś się szwendał, kiedy zrobi się jeszcze bardziej niebezpiecznie. Karine, masz nie dopuścić nikogo do mnie, chyba, że sama dam Ci znać. Patrz na mój prawy mały palec, dwa kiwnięcia. Peti, zrobisz to samo, kiedy już wrócisz. - wydałam rozkazy i spojrzałam ze zmrużonych oczu na zjawę.
- Fort Cru's, wiesz coś o nim? - spytałam przelotem bożka i podeszłam do zjawy.
- Lady, jestem Strażniczką, Najwyższą Kapłanką mojego ludu. Łączniczką między światem żywych i umarłych. Czy zechcesz połączyć ze mną swoje siły i pokazać temu miastu gniew tych, którym został wbity sztylet w plecy? - zapytałam, wyciągając obie ręce przed siebie, dłońmi do góry, napinając swoją wolę do granic możliwości.
Selainwila:

- Iik! - Zaskrzeczał Tur-Tuk gdy wzięłaś go za futro. Jednak uśmiechnął się po chwili najwyraźniej nie protestując.

- Rozkaz o pani! - Krzyknęła Peti, po czym rzuciła się w kierunku kajut w poszukiwaniu Willa.

Karine zaś bacznie pilnowała Khaer'a, który cały czas przeszukiwał w panice skrzynię z gadżetami.

Ty zaś [Wiara z pewną trwogą, ale jednak bez obaw podążyłaś w kierunku niedawno pojawi wszej się zjawy.

Ta zerknęła za ramię gdy zaczęłaś mówić, na początku niby od niechcenia trochę mrużąc oczy, i cały czas lamentując wydając z siebie przerażający i przeszywający cichy wyk.

Zjawa powoli odwróciła się w twoim kierunku najpierw patrząc na ciebie z pogardą, ale później uśmiechnęła się serdecznie - Ja, Kamalis, nie zadaję się ze zwykłymi śmiertelnikami... Tak jak wspomniałam jednak, mogę wedle życzenia poprowadzić cię na drogę krwi i śmierci... A to dlatego, że jesteś wyjątkiem - Zjawa nagle ominęła cię z prawej, wyciągnęła jeden ze szpiczastych pazurów, i przejechała nim delikatnie od twojego obojczyka do twojej szyi [Wiarygodność - Jednak, ach... Nic w świecie zarówno ludzi bogów jak i duchów nie jest za darmo moja droga... Nie zabiję cię jednak za twoje życzenia

[Wiara (w tym przypadku jest to test na brak wiary, to znaczy że zaliczony pozytywnie ^^) Widzę, że nie jesteś sługą stwórcy... Miło mi to słyszeć, szczególnie we współczesnych czasach... Może gdy już nam uda się stłumić najbliższy szykujący się bunt, będziemy mogli poszerzyć wiedzę o twoich bogach Selanwillo Kaalt? Jednak, tak jak wspomniałam, wszystko ma swoją cenę, a ceną za usługę tobie, było by... - Tutaj zniżyła głowę stając za tobą, i szepcząc do ucha - Dusza jednej z twoich towarzyszek, albo Tur-Tuk, jako mój osobisty niewolnik...

Zapadła chwila ciszy.

Po czym na drugim ramieniu odparł głos Tur-Tuka - Ekhm. Słyszałem!
- Oczywiście, że wszystko ma swoją cenę.. - uśmiechnęłam się i spojrzałam za siebie, zerkając, czy wojowniczki wróciły już na swoje miejsce.
- Jednak to nie jest decyzja, którą ja mogę podjąć. Jeśli Madame pozwoli.. - skinęłam głową i ruszyłam pod pokład, do mojej kajuty, zgarniając Willa i nakazując mu, żeby przeciągnął z Karine skrzynię Khaera.
Posunęłam Tur-Tuka w kąt, lekko ślizgając go po deskach.
- Myśl. Myśl. - powiedziałam, stukając się w czoło. - Ty, od Stwórcy, spotkałeś kiedykolwiek takiego demona? Wiesz, jak się go pozbyć? - spojrzałam na niemowę i zaczęłam wertować jedną z książek, które zostały zabrane z mojego statku. Demony... demony umarłych.. demony buntu.. musiał być przynajmniej jakiś ogólny opis.
Wybacz że tak długo ^^ miałem trochę na głowie

Will cały się trzęsąc wziął wraz z Karine skrzynię. Khaer zaś wyciągnął ze skrzyni srebrne kule, jednak po załadowaniu pistoletu zerknął na zjawę, i ruszył za wami.

Jako że znajdowaliście się na statku Barbary, nie miałaś swojej kajuty. Jednak u Khaera było nawet przytulnie i już wcześniej zdążyłaś się tam rozgościć robiąc bałagan.

Wszyscy zebrali się wokół skrzyni. Khaer jako jedyny wyglądał tylko przez okno na wzmagającą się wichurę. Ty zaś bez wahania chwyciłaś jedną z ksiąg i zaczęłaś szukać co nieco o zjawach buntu.

Po wielu minutach i przeglądaniu stronic natknęłaś się na jedynie przypominającą twoją zjawę - Banshee. Jednak była to widać jakaś inna odmiana ducha. Jedyne co dowiedziałaś się z krótkiego opisu tego ducha to jest to, że dopóki ktoś nie umrze nie przestanie lamentować. Można by też ewentualnie zakazać w jakiś sposób szlochu, może i to by pomogło.
Przeleciałam kilka kolejnych stron. Złapałam pisadło i zanotowałam obok "Kamalis", w paru pociągnięciach szkicując mglistą sylwetkę.
Zamknęłam książkę i spojrzałam na zebranych.
- Uprowadzę jej moc. - powiedziałam, mrużąc oczy. Zaczęłam grzebać w skrzyni - Potrzebuję tylko jakiegoś medium. - "Czegoś, co będzie w stanie napędzić transfer..." dodałam w myślach przerzucając rzeczy w skrzyni.
- Khaer, będę też potrzebować mojego sztyletu. Wiesz, gdzie Barbara mogła go zabrać? Powiedz, że go potrzebujemy. - dodałam.

Wstałam i wyprostowałam się.
- Kari, przynieś sól z kuchni. Muszą tutaj ją mieć. - poleciłam. I wyprostowałam się.
- Najlepszy moment będzie wtedy, kiedy będzie zajęta tłumieniem buntu. Wtedy będziemy mieli największą szansę, żeby ją powstrzymać - powiedziałam do inkwizytora.
Khaer pewnie by przytaknął gdyby tylko mógł. Jako że miał cały czas złączone usta tylko przytaknął oczyma spoglądając gdzieś po kątach. Sam chyba nie wiedział co począć.

Kari zaś posłusznie zasalutowała- Będzie jak rozkażesz o pani! - Po czym wybiegła po wskazaną sypką substancję.

Niezdarna Peti, spoglądała na was zakłopotana, nie wiedząc co robić, ale wierna, czekając na jakiekolwiek komendy. Will zaś choć teoretycznie nie był twoim sługą, wolał oddać najwidoczniej się w twoje ręce niż użyczać swojego rapiera Barbarze i o wątpliwej lojalności jej załodze.

Tur-Tuk zaś spoglądał na całą sytuacje z zaciekawieniem, i uśmiechnął się podstępnie - Uprowadzisz mówisz... Mi też ta sytuacja odpowiada dużo bardziej niż oddanie kogoś z nas pod jej usługę - Rzuciła istota, a ty skupiłaś się na poszukiwaniu istoty jaką jest Kamalis.

Choć Banshee pojawiła się w podręcznikach palenia na stosie, Kamalis nie za bardzo. Były jedynie wymienione odmiany tejże istoty, a w przypadku wspomnianej dopisany komentarz "unikać".

Także wiedza jakakolwiek by była, ograniczała się do tego że banshee to nietypowo nieprzyjemne w opłakiwaniu ofiar zjawy, może nie tyle co zjawy buntu a lamentu, jednak ten opis pasował do niej jak najbardziej, kto wie na ile inkwizytorzy się mylą. A odnośnie przejęcia jej mocy... Wiesz to bardziej z własnej wiedzy niż podręczników, że wypadało by w istocie umieścić taką istotę w okregu z soli, a następnie odprawić parę nieznaczących rytuałów. Umieszczenie jednak Kamalis w zamknietej sferze wymagało by niezmiernej precyzji, jednak czy Tur-Tuk mógłby się wypowiedzieć? To jest niewykluczone sądząc po jego wyrazie.
Przeszłam na bok, wcześniej dając znak bożkowi, aby ruszył za mną.
- TT, wiesz coś i tym? To w ogóle ma szansę się udać? Nie miałam styczności z innymi istotami niż Ty, to Ty ją tutaj sprawdziłeś i to Ciebie chce za prywatnego niewolnika - przeniosłam wzrok znad horyzontu na Tuka.
- A wszystko, co wiem, to legendy. Już nawet mój lud przestał wierzyć w magię. To, co zostało z kapłanek i kultu to strzępki, które skończyły się na mnie. Na mnie i paru magicznych sztuczkach. Może... może gdybym była w stanie przetransferować jej moc.. - westchnęłam i klapnęłam na deskach.
- To tylko mrzonki. - pokręciłam głową.
Selanwilla:

Tur-Tuk którego ogon wił się w górze w różnorakie kształty, podążał tuż za tobą. Cały czas uśmiechał się podstępnie niby coś snując, jednak czekał aż ty do końca się wypowiesz.

Gdy tylko klapnęłaś na deskach, bożek oblizał wargi, i uśmiechnął się - Ekhm, jeżeli mogę coś dodać, to byłem przy rozmowie, i niewykluczone też jest że możesz oddać jedną z dusz swoich wojowniczek, co to jest w porównaniu z kolejną kumpelę zza światów?

W tym momencie do kabiny wparowała Kari trzymając beczułkę soli - O Pani jest jej trochę - Peti zaś podrapała się po podbródku - Coś gotujemy? Przez... Żołądek do serca? - Kari skarciła ją znacznym spojrzeniem, po czym postawiła sól przy widocznym już dla wszystkich Tur-Tukiem

Ten usiadł na beczułce, a Will zaraz dodał - Nie lepszy byłby proch? - Jednak Tur-Tuk wyciągnął łapki na boki w geście uciszenia wszystkich - Cisza śmiertelnicy! Selanwillo, chcesz skraść jej esencję mocy? Są ku temu pewne metody, jednak potrzebny jest nam podstęp, możemy... - Wbił jeden z pazurów w beczkę, a z niej zaczęła sypać się na ziemię sól. Oblizał pazur, po czym uśmiechnął się podstępnie - Uczynić że sama będzie chciała umrzeć.

Zeskoczył z beczki, przechylił ją ku sobie, i zaczął zżerać całą sól jaka znajdowała się w beczce. Khaer pewnie by się zniesmaczył, gdyby tylko mógł to wyrazić. Wszyscy obserwowaliście poczynania bożka, aż w końcu wtranżolił całą sól.

Klepiąc się po brzuchu, usiadł ponownie na beczce, i zaczął przewracać nogami - Znając duchy jako że są na ogół słabe, chcą one zawsze chciwe większej mocy, niektóre mogą ją zyskać poprzez spełnianie swojego przeznaczenia, tego do czego zostały powołane, a inne mogą ją zwyczajnie skraść. A ja nie jestem ot takim sobie Tur-Tukiem, o nie! W, sumie może i tak, ale. Służyłem samemu Kora-Dum, przypatrywałem się poczynaniom Jurius'a, parzyłem herbatę dla Tenory, jestem doświadczony w boju! Nie pozwolę aby jakiś duszek chciał pojąć moją moc. Mało tego, Selanwillo, moc tej Kamalis przekażemy tobie, albo tyle ile się uda. Tak. Jak się nie uda najwyżej zginiemy

Przestał machać nogami, wskoczył na krawędź beczki, a następnie wskoczył na twój brzuch - Teraz zanieś mnie do niej i zgódź się na układ.
Otarłam rękawem oczy.
- Tak mówisz? - spojrzałam na stworzonko. A później w stronę szalejącej burzy. Zacisnęłam rękę na sztylecie.
- Niech i tak będzie. Zwyciężymy razem, albo zginiemy razem. - kiwnęłam głową i puściłam porozumiewawcze spojrzenie w stronę wojowniczek, Willa i inkwizytora. Wstałam i zacisnęłam usta, unosząc głowę do góry.
Ostatni głęboki wdech.
Powolnym krokiem ruszyłam w stronę zjawy.
- Kamalis. Oddaję Ci tego oto ducha w posiadanie i zgadzam się na układ. - kiwnęłam delikatnie głową.
Selanwilla:

Wszyscy prócz Khaera opuściliście jego kajutę i udaliście się na statek. Tam już czekała Kamalis, marynarze zaś trzęśli się ze strachu po kątach.

Zjawa ujrzawszy Cię uśmiechnął się swoim szpetnym zębiastym uśmiechem, i odwróciła się w twoją stronę. Po tym jak Cię wysłuchała, wyciągnęła swoją dłoń zakończoną szpiczastymi pazurami - Wyśmienicie Selanwillo Kaalt, zawierając ze mną układ wiele zyskasz... - Trzymałaś Tur-Tuka na dłoniach, a zjawa swoimi dwoma pazurami złapała go za kark unosząc w powietrzu - Wspaniale... Teraz, twoja moc należy do mnie! Ha ha ha ha ha! - Otworzyła szeroko usta, wręcz nienaturalnie, i pochłonęła go całego.

Uśmiechnęła się szpetnie - Tutaj będzie bezpieczny... A teraz moja droga, gdy już przejęłam moc twojego przyjaciela, powiedz mi... - Tutaj w tym momencie, z kajuty pani kapitan wyszły trzy osoby. Barbara, a u jej boku dwóch oficerów Hans i Grans - Co poczniemy z tymi buntownikami? - Wyciągnęła dłonie, chcąc ich przyciągnąć, jednak nic się nie stało - Dziwne, czuję... Się dziwnie, ta moc działa inaczej niżbym się spodziewała... Ale teraz powiedz mi moja droga, co z nimi zrobimy? Odbierzemy oczy, aby przestały pożądać... Może ręce, które nigdy się już nie uniosą przeciw swym paniom?

Gdy tak mówiłaś, zauważyłaś w tle wirujące białe pasma soli które zaczęły otaczać w kuli Kamalis. Najwidoczniej plan Tur-Tuka zaczął działać, i sama wpadła w pułapkę wykorzystując moc bożka przeżartego solą. Tylko teraz jak wydobyć Tur-Tuka? Jak ją pojmać? Trzeba będzie pewnie improwizować.