, [M] Sport to zdrowie ďťż

[M] Sport to zdrowie

Kto tam jest w środku?
Pojedynkowe. Z dedykacją dla Kiran.

Sport to zdrowie

Deszcz przestał już padać, ale ciężkie krople wciąż spływały po szybie, rozbijając się z ponurym chlupotem o parapet. Szary poranek wdzierał się powoli do kuchni. Prześwitujące zza chmur promienie słoneczne połaskotały Damiana po twarzy, zmuszając go do rozchylenia powiek. Tuż przed nosem ujrzał otwartą książkę, druga leżała pod jego policzkiem. Krzywiąc się z bólu, wyprostował zdrętwiałe plecy. Sięgnął po stojący nieopodal kubek z kawą, która okazała się niestety całkowicie zimna.

Zerknął na zegarek. Piąta trzydzieści. Młody mężczyzna westchnął rezygnacją. Czyli materiału na egzamin nie opanował i raczej już nie zdąży tego zrobić. Cóż, w takim razie powinien się przynajmniej dobrze wyspać. Oparł się z powrotem o blat stołu, czując, że dotarcie do sypialni było ponad jego siły.

Poranek jednak uparcie o sobie przypominał, nie pozwalając Damianowi zmrużyć oka. I chyba przeszkadzało mu jeszcze coś. Podniósł się po raz kolejny i przetarł piekące oczy, starając się pozbierać myśli.

Puk. Puk, puk. Ktoś dobijał się do drzwi. Młodzieniec zawahał się przez moment, ale nie ruszył się z miejsca. Postanowił zignorować natręta. Było stanowczo zbyt wcześnie na spotkania towarzyskie i nieproszony gość z pewnością sam to zrozumie.

Puk. Puk, puk.

Pukanie nie ustępowało. Damian z głuchym jękiem dźwignął się z krzesła i powędrował w stronę drzwi. Otworzył i zamrugał zdziwiony oczyma.

– Ania? Coś się stało?

– Można tak powiedzieć – zgodziła się wesoło stojąca w progu dziewczyna. – Piękną mamy dziś pogodę, wiosna się już zaczęła. Pomyślałam, że czas wrócić do porannego biegania. Idziesz ze mną? – zapytała, posyłając Damianowi promienny uśmiech. Młodzieniec przejechał dłonią po twarzy.

– Kur… cze blade. I tylko po to narobiłaś takiego rabanu? – zapytał lekko zirytowanym tonem.

– Aha. Idziemy?

– Jest wpół do szóstej.

– I co w związku z tym?

– Normalni ludzie o tej godzinie śpią.

– Ale ty przecież nie śpisz.

– Bo mnie obudziłaś.

– Czyli nie idziesz?

– Nie – odburknął Damian. Ania wyglądała na zmartwioną, więc dodał, siląc się na trochę milszy ton:

– Jeśli chcesz, to wpadnij do mnie wieczorem. Będę się ogłupiał telewizją po oblanym egzaminie.

– A co dziś leci?

– Nie lubię poniedziałków – odpowiedział, zatrzaskując drzwi.
***

Popołudniowe słońce zalewało kuchnię ciepłym blaskiem. Przez otwarte okno do mieszkania sączył się zapach roślin, które po porannym deszczu zaczęły budzić się do życia. Anna porządkowała notatki, nucąc pod nosem wesołą melodię.

Puk! Puk, puk! Ktoś dobijał się do drzwi. Dziewczyna zerwała się z krzesła i pobiegła w ich stronę. Gdy tylko otworzyła, Damian wskoczył do mieszkania i kilkakrotnie ucałował ją w oba policzki.

– Zdałem! – zawołał, uśmiechając się od ucha do ucha. – Zdałem, wyobrażasz to sobie? Nic nie umiałem. Nic!

– Gratuluję – powiedziała Anna, a oczy jej się śmiały. – Wejdziesz?

– Jasne – zgodził się Damian, usiłując przygładzić rozczochrane włosy. Dziewczyna poprowadziła go w stronę kuchni.

– Cały czas byłam pewna, że sobie poradzisz – poinformowała. – Niepotrzebnie tak się stresowałeś. Trzeba było iść ze mną pobiegać, zrelaksowałbyś się trochę…

– Bieganie nie relaksuje. Bieganie męczy – odparł lakonicznie Damian. Anna rzuciła mu oburzone spojrzenie.

– Ale to przecież przyjemny rodzaj zmęczenia. I zdrowy – zaprotestowała. – W ogóle – sport to zdrowie!

– Tak, na przykład takiemu Kubicy – bardzo na zdrowie to wszystko wyszło – stwierdził niewinnym tonem młodzieniec. Dziewczyna parsknęła z dezaprobatą.

– To się nie liczy. Wszędzie zdarzają się wypadki…

– Masz czekoladę? – Damian zmienił temat. Anna zmarszczyła brwi.

– Że co?

– Czekoladę. Takie słodkie, w kostkach.

– Wiem przecież, kretynie! – obraziła się. – Po co ci ona?

– Muszę się zrelaksować.

– Mówiłam już – mógłbyś pobiegać.

– Masz czekoladę?

– Z kim ja się zadaję? – westchnęła Anna, zaglądając do szafki. – Nie mam. Może być snickers?

– Może – potwierdził, rzucając się łapczywie na batona. Przez chwilę w kuchni słychać było tylko chrupanie.

– Damian?

– Hmm?

– Przepraszam za tego kretyna.
***

Autobus trząsł się i podskakiwał, mimo że ulica zdawała się całkiem równa. W środku nie było prawie czym oddychać. Damian wpatrywał się z utęsknieniem w chłodną mżawkę, siąpiącą za oknem.

– Aniu? – zagadnął po chwili, przenosząc spojrzenie na siedzącą naprzeciwko dziewczynę. Nie podniosła głowy znad książki.

– Tak?

– Jaką ty właściwie dyscyplinę sportu uprawiasz?

– A o czym rozmawialiśmy wczoraj rano?

– O tym, że normalni ludzie śpią.

– O czym jeszcze?

– O tym, że sport nie wychodzi na zdrowie.

– Nie przypominam sobie. Jeśli dążysz do tego, żeby mnie zdenerwować, to już ci się udało. Więc się odczep, zgoda? – warknęła Ania. – Poza tym to było później.

– Wybacz, żartowałem tylko. O tym, że nie pójdę z tobą pobiegać.

– Więc…? – Ania znacząco zawiesiła głos. Damian pokręcił powoli głową.

– Nie wierzę.

– Dlaczego?

– Bo bieganie to lekkoatletyka. A lekkoatletki są brzydkie jak noc. Więc twierdzenie, że biegasz, jest oczywistym kłamstwem – oświadczył, uśmiechając się ciepło. Ania wytrzeszczyła oczy, a później podniosła książkę na wysokość twarzy, odgradzając się nią od młodzieńca.

– Pływam – poinformowała zduszonym głosem.
***

Kuchnię wypełniał przyjemny zapach zielonej herbaty. Anna, owinięta grubym kocem, przyglądała się w zadumie ulewie za oknem. Damian szukał czegoś w szafce.

– Oj, Aniu, Aniu… A nie mówiłem? Nie wyszedł ci ten sport na zdrowie – zauważył z cieniem złośliwej satysfakcji w głosie. Dziewczyna chciała się sprzeciwić, ale zamiast tego tylko głośno kichnęła.

– Chcesz soku z cytryny do herbaty? – zagadnął młodzieniec, wycofując się na chwilę z kontrowersyjnego tematu.

– Może być sam sok z cytryny. Stoi w lodówce w dzbanku. Rano wyciskałam, powinien być jeszcze świeży…

– O nie, moja droga. Masz wypić herbatę i się rozgrzać – stwierdził zdecydowanym tonem Damian. – Wyszło na moje, że sport to samo zło, więc teraz mi zaufaj.

– Jaki ty jesteś nieznośnie uparty – jęknęła Anna, przyjmując od niego parujący kubek. – Przecież to przypadek! A poza tym nie mieści mi się w głowie, że można aż tak nienawidzić sportu. Nie powiesz mi chyba, że nawet nigdy nikomu nie kibicujesz. Nie oglądasz skoków Adama Małysza?

– Czasem oglądam – przyznał młodzieniec. – Co nie zmienia faktu, że uważam go za człowieka nierozsądnego. Na skoczni jest zimno, wysoko… I mógł spaść, i się zabić.

– Ale nie spadł! I już raczej nie spadnie. A przynajmniej dożyje w zdrowiu późnej starości, w przeciwieństwie do niektórych.

– Lecz mógł w ogóle nie dożyć nawet wczesnej starości, prawda?

– To tylko głupie gdybanie.

– Czy ja wiem? Co ma wisieć, nie utonie.

– Jesteś nieznośny – burknęła Anna. – To może coś mniej ekstremalnego… Piłka nożna?

– Trochę sensu w niej jest… Mundiale mają odpowiednią atmosferę, nie sposób ich nie oglądać. Ale to jeszcze nie znaczy, że sam chciałbym uganiać się za piłką!

– W szkole też nigdy nie grałeś?

– Grałem. I to sporo. Tyle że to było kiedyś.

– Co to za różnica?

– Zasadnicza. Bo teraz jedyny rodzaj sportów, jaki mógłbym czynnie lubić, to takie w pudełku – zakpił, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Anna zacisnęła ze złością usta.

– Zabieraj się stąd z tym paskudztwem – warknęła. Tym razem była nie na żarty rozgniewana. Damian niechętnie wstał z krzesła.

– Jak chcesz. Przyjdę później zobaczyć, czy niczego ci nie trzeba.

– Zbytek łaski. Poradzę sobie – odparła chłodno dziewczyna.

– Nie wierzę.

– Dlaczego?

– Bo taki już mam podejrzliwy charakter – odpowiedział Damian i wyszedł z mieszkania. A gdy zamknął drzwi, dodał sam do siebie:

– Poza tym od czego ma się przyjaciół?
***

Mimo przelotnego deszczu, sobotni poranek zapowiadał się całkiem miło. Był dość podobny do poniedziałkowego, z tą właśnie znaczącą różnicą, że nie był poniedziałek. Poza tym Damian był w o wiele lepszym humorze. I nie spał.

Puk. Puk, puk. Zastukał do drzwi. Po chwili w progu pojawiła się Ania.

– Coś się stało? – zdziwiła się. Damian potrząsnął głową.

– Idę pobiegać. Wybierzesz się ze mną? – zapytał. Dziewczyna spojrzała na niego z osłupieniem.

– Możesz powtórzyć? – poprosiła nieufnym tonem.

– Idę pobiegać. Wybierzesz się ze mną?

– Boże. Cuda się zdarzają – zachichotała Ania. – Daj mi pięć minut.

– Co wywołało tę przemianę? – zażartowała, gdy wychodzili z bloku. Młodzieniec wzruszył ramionami.

– Muszę się czymś zająć, żeby nie myśleć o tym, że rzucam palenie – odrzekł od niechcenia. Dziewczyna stanęła jak wryta.

– Rzucasz palenie?! Kim jesteś i co zrobiłeś z moim przyjacielem? – zawołała zdziwiona. Damian uśmiechnął się nieznacznie.

– To ja, przysięgam! Po prostu papierosy podrożały. Nie stać mnie na takie wydatki – skłamał, uznając, że to nieodpowiedni moment na wyznawanie miłości.

Wolał poczekać, aż przestanie padać.

T.L.


Podoba mi się klimat tego tekstu. Faktycznie, było tu cudowne ciepło i lekkość, jakbym słuchała w zimowy wieczór przy kominku jakiejś pięknej baśni z hepi endem. Jak zazwyczaj nie kupuję takiego kiczu, o tyle w twoim wykonaniu połknę wszystko. No i bohaterowie nietuzinkowi, różni, z łatwością można stwierdzić, która wypowiedź należy do Ani, a która do Damiana. No i to bieganie...
Tinuś, wiesz, że świetnie piszesz, że ja zawsze się rozpływam nad twoimi tekstami, toteż nie słuchaj mnie, bo nie umiem cię skrytykować.

I opublikuj tu tego Poirota!

Tym optymistycznym akcentem zakańczam i pozdrawiam
Kiran, zła kobieta.