,
[M] Każdy elf ma dwa końceKto tam jest w Ĺrodku?
Zdaję sobie sprawę, że interpunkcja w tym tekście leży i kwiczy, ale ostatnio się z przecinkami nie lubię, więc proszę o wybaczenie. Kanonu proszę się nie dopatrywać, próżny trud.
Dla kochanej Lai, w ramach zaspokojenia jej gimlasowego głodu. I za to, że jesteś, po prostu :) Miłej lektury PS. To jest harlequin. Serio-serio. Każdy elf ma dwa końce Noc zapadła nad Śródziemiem, otulając je granatowym kocykiem od Zatoki Belfalas po Shire, Gondor, Rivendell, cały Rhovanion i dalej, aż ku Górom Szarym z ich stromymi szczytami. Księżyc świecił jasno, mgły snuły się nad wrzosowiskami, w stawach kumkały żaby, wiatr zawodził w szuwarach i było tak pięknie, jak tylko może być. Niestety, nikt nie mógł tego podziwiać, gdyż wszyscy smacznie spali. W ciepłych łóżkach, w gospodach, pod żywopłotami, w rowach, szałasach, czy gdzie kogo los rzucił. Nawet Oko Saurona przymknęło na chwilę swą ognistą powiekę, by odpłynąć w sen pełen złotych pierścieni, wizji podbijania świata i nieprzeliczonych armii orków. Mieszkańcy Ardy spokojnie kołysali się w objęciach Morfeusza, bezpieczni i niewinni. No, prawie. Przenieśmy się jednak w tym momencie, drodzy czytelnicy, do pewnego zakątka Mrocznej Puszczy, przy zakolu Leśnej Rzeki, gdzie przy dogasającym ognisku siedzi właśnie bardzo samotny krasnolud i gdzie opowieść ta bierze swój początek. * Gimli był zły. Bardzo, bardzo zły. Z wściekłością grzebał kijkiem w nadpalonych bierwionach i popiele, nadaremnie próbując wzniecić z nich większy płomień. Po drugiej stronie, zawinięty w koc niczym mumia, leżał Aragorn i chrapał lekko, dłoń mając cały czas zaciśniętą na klindze miecza. Legolas zaś zwinął się w kłębek pomiędzy korzeniami wielkiego dębu, u stóp którego rozbili to nocne obozowisko i najwyraźniej błądził w zaświatach, jak to zwykle elfy mają w zwyczaju, gdy chcą wypocząć. Miał otwarte, zamglone oczy i wyglądał cokolwiek przerażająco. Krasnolud prychnął cicho i zaczął przeklinać wszystko na czym Arda stoi, za to, że to akurat jemu przypadła kolej na wartę. Zdawał sobie sprawę, że za parę godzin miał go zmienić Aragorn, ale i tak zdąży wtedy złapać najwyżej parę minut snu – mieli ruszać w dalszą drogę równo ze świtem. Z uwagi na te wszystkie okoliczności, Gimli nie zwracał najmniejszej uwagi na piękno tej lipcowej nocy. Księżyc był wrogiem, bo łatwo mógł oświetlić ścieżkę nieprzyjacielowi, mgła oznaczała wilgotne ubranie i rdzę na toporze, kumkanie żab doprowadzała go do białej gorączki, a cholerny wiatr tak szeleścił liśćmi drzew, że biedny krasnolud co i rusz zrywał się na równe nogi, myśląc, że zbliża się oddział goblinów. Ponadto, jego serce przepełniało cierpienie, żałość i tęsknota za czymś nieuchwytnym, co czaiło się gdzieś na granicy umysłu, ale nie dawało się podejść. Gdyby Gimli wiedział trochę więcej o świecie, to pewnie pojąłby, że jest najprawdopodobniej nieszczęśliwie zakochany. Ale był tylko krasnoludem, który aktualnie miał wielki kłopot na głowie, a mianowicie złego i dzikiego trolla, którego tropem podążali już od tygodnia. Troll zawitał do królestwa Thranduila gdzieś w okresie wiosennych roztopów. Wieść niosła, że przypłynął na ostatniej, samotnej krze, która dryfowała wzdłuż rzeki Celduin. Rzeka ta, potocznie zwana Bystrą, wypływała z morza Rhun i to pewnie stamtąd przybył też potwór. Co robił w tamtych okolicach i w jaki sposób zdołał przetrwać tyle czasu na bryle lodu, pozostawało wciąż zagadką. W każdym razie, troll poczuł się w ciemnym i nieprzebytym borze jak w domu. Nie zanosiło się też, by miał stamtąd szybko odchodzić. Elfowie początkowo tolerowali jego obecność, acz niechętnie. Jednak musieli zaprotestować, gdy zaczął im porywać elfki. A ściślej – elfickie dziewice. Thranduil uderzył na alarm i już wkrótce cała Mroczna Puszcza zaroiła się od uzbrojonych, elfickich brygad anty-trollystycznych, których zadaniem było dopaść gada i zabić bez litości, a jeśli się poszczęści – odzyskać też pozostałe egzemplarze płci nadobnej, którym udało się zachować życie, bo o cnocie nikt już nawet nie marzył. Niestety, ich wysiłki były daremne – troll zawsze wymykał się obławom w jakiś przemyślny sposób, gubiąc pościg i pozostawiając po sobie tylko odciski ogromnych stóp w ziemi. W połowie czerwca, gdy już prawie wszyscy stracili nadzieję, w Puszczy zjawił się Aragorn wraz z Gandalfem, których przygnała tu jedna z ich tajemniczych i tajnych wypraw. Tydzień po nich, wiedziony jakimś szóstym zmysłem, przywędrował również Gimli. Wiózł do Thranduila posłannictwo od krasnoludów z Dale, którzy dość natarczywie domagali się nawiązania stosunków handlowych, zerwanych na czas wojny o Pierścień. Gimli zaś, z uwagi na jego konszachty i sympatię u elfów, zdał im się idealnym kandydatem do tego zadania. Krasnolud zgodził się nawet chętnie, głównie z uwagi na to, że chciał przypodobać się bogatym krewniakom, ale również dlatego, że zwyczajnie stęsknił się za Legolasem. Tak więc, w dniu letniego przesilenia, czterech starych druhów spotkało się ponownie. Gimli sam już nie wiedział, kto pierwszy rzucił pomysł wyprawy na trolla. Faktem było jedynie to, że Gandalf od razu powiedział, że ma ważniejsze sprawy gdzieś w Rohanie, Aragorn buchał entuzjazmem, a Legolas uznał, że taki bohaterski wyczyn poprawi jego wizerunek jako księcia. On sam zaś również zacierał ręce na myśl o tym, że niedługo jego topór posłuży do czegoś innego, niż krajanie marchewki. Król zgotował im wspaniałe przyjęcie w przeddzień wymarszu, a poddani żegnali ich kwiatami i machali białymi chusteczkami, gdy następnego ranka we trójkę znikali na krętej ścieżce, kierując się na północny zachód, gdzie ostatni raz widziano trolla. Thranduil wołał za nimi jeszcze długo „Darz bór!”, co było bardzo uroczyste i wzruszające. Krasnolud uśmiechnął się do wspomnień mimowolnie. Pierwsze dni były cudowne – wędrowali zgodnie przez leśne ostępy, połączeni uczuciem szlachetnej misji, a gdy zmierzch poczynał rozsiewać wokół swoje tiule z szarości i różu, wtedy rozbijali obóz gdzieś w przytulnych zagajnikach, bądź zacisznych kotlinkach. Potem nie było już tak wesoło – przez dwa tygodnie nie natknęli się nawet na cokolwiek, co by trolla przypominało, nie mówiąc już o konkretnych tropach, jak zdeptana trawa, czy obgryzione kosteczki. Dziewic też jak nie było, tak nie było i wszyscy trzej zaczynali się poważnie martwić. Jednak wciąż wieczorami przy ognisku opowiadali sobie stare dzieje z czasów Drużyny, co jakoś podnosiło ich na duchu. Teraz jednak lipiec chylił się już ku końcowi, niczym zwiędły tulipan, a oni nadal tkwili w punkcie wyjścia. Tyle, że ileś kilometrów dalej, gdzieś przy Leśnej Rzece, a przynajmniej tak twierdził Legolas. Gimli westchnął cierpiętniczo po raz kolejny tej nocy i zapatrzył się w gwiazdy, co ostatnio zdarzało mu się nader często. Tak na marginesie, to o wiele częściej szukał tych gwiazd na dnie pewnych błękitnych oczu, niż na niebie. I oczywiście, w życiu by się do tego nie przyznał. Coś zaszeleściło w zaroślach i krasnolud drgnął gwałtownie. Poderwał się i rozejrzał wokoło, jednak niczego podejrzanego nie zauważył. Żadnych żółtych ślepi świecących w ciemności, ani zatrutych strzał wylatujących ze śmiertelnych świstem prosto z krzaków. - Pewnie sowa, krucafuks – mruknął do siebie, próbując się uspokoić. – No dalej, nie będziesz panikował jak Nazgul, gdy go Eowiną postraszyć. Szelest ozwał się ponownie, tym razem gdzieś z prawej, jakby od kępy modrzewi rosnących nad rzeką. Gimli postanowił być bohaterem i stawić czoła niebezpieczeństwu samotnie. Powoli zaczął się skradać w tamtą stronę, starannie uważając, by nie nastąpnąć na jakąś kruchą gałązkę i nie zdradzić się trzaskiem. Blask ksieżyca sprawiał, że wszystko nabierało dziwacznych, zamlonych kształtów, co jeszcze bardziej komplikowało sprawę. Już wolał, by było kompletnie ciemno – jako krasnolud był oswojony z całkowitą czernią, była dla niego znajoma i swojska. Co innego ta srebrzysta poświata – w jej świetle każde drzewo wyglądało jak troll z uniesioną maczugą, a Eru ducha winny głaz zamieniał się w przyczajonego warga. Szelest zamienił się w szuranie i posapywanie, które było coraz bliżej. Gimli poczuł, że odwaga go opuszcza. - Aragooooorn! Legooolaaaas! Pomooocyyy!!! Mężczyzna, zbudzony tym histerycznym wrzaskiem, stanął od razu na baczność, lecz jeszcze prędzej runął jak długi, zaplątany w koc. Legolas był szybszy – już i tak balansował na granicy snu i jawy, więc teraz tylko sięgnął błyskawicznie po swój łuk i już dopadł do Gimlego. Zamarli obaj, nasłuchując niepokojących odgłosów i próbując nie oddychać. Cisza jednak aż dzwoniła w uszach i po kilku minutach oboje się odprężyli. - Chyba to coś spłoszyłeś – powiedział Legolas z lekkim rozczarowaniem. - Spłoszyłem?! Samo się spłoszyło! Ja tylko wołałem po posiłki, nikt temu czemuś nie kazał uciekać. - Wołanie po posiłki? Ładny eufemizm – prychnął elf i schował strzałę do kołczanu, którą trzymał wcześniej na napiętej cięciwie. - Co się… Co się dzieje? – Dobiegł ich zasapany głos Aragorna i on sam zjawił się obok nich, łapiąc z trudem oddech. – Widzieliście trolla? - A ty wygrzebałeś się już z pościeli? – warknął Gimli. Był wściekły na siebie – nie dość, że dał się ponieść panice, to jeszcze pozwolił, by tajemnicze Coś uciekło. Aragorn posłał mu urażone spojrzenie i ruszył przed siebie, by samemu przetrząsnąć krzaki. Wrócił po kwadransie, jeszcze bardziej zziajany niż przedtem i pokręcił głową na znak, że niczego nie znalazł. We trójkę wrócili więc do ogniska (a raczej tlącej się kupki popiołu) i krasnolud był zmuszony wyjaśnić, dlaczego wyrwał ich ze snu. - Myślicie, że to był on? – spytał cicho Legolas. - Przecież wymacałbym ślady – mruknął ponuro Aragorn i z powrotem owinął się w swój koc. – To musiało być coś małego, może jakiś zwierzak. Rano jeszcze to obejrzę, wtedy będzie lepiej widać. Wszyscy pogrążyli się w apatycznym milczeniu. Żadnemu z nich nie uśmiechało się spotkać trolla w środku nocy i w głębi ducha cieszyli się, że to nie było nic niebezpiecznego, ale jednocześnie byli zawiedzeni. Nawet najgorszy potwór byłby lepszy, niż kolejny dzień błądzenia donikąd w nadziei, że za kolejnym zakrętem trafi się wreszcie jakaś poszlaka prowadząca do trolla, bądź elfek. - Idźcie spać, ja tu jeszcze posiedzę – oświadczył w końcu Gimli i chrząknął. - Na pewno? Mogę cię zmienić, jak chcesz – zaofiarował się Legolas i krasnolud poczuł do niego przypływ przyjacielskich uczuć. No, nie tylko przyjacielskich, gwoli ścisłości. - I tak już nie zasnę… – Gimli wziął do ręki swój porzucony kijaszek i zaczął nim melancholijnie grzebać w pogorzelisku. Z posłania Aragorna dobiegło go po chwili dychawiczne chrapanie i poczuł się lekko dotknięty. Ten nadęty Elessar mógłby chociaż zaoferować przejęcie warty, a nie się byczyć. A tak on, Gimli, musi niezłomnie czuwać do świtu, pilnując, by nikt się nie dobrał do tego królewskiego tyłka. Krasnolud zamyślił się. Z Aragornem ogólnie działo się ostatnio coś dziwnego. Oficjalnie od marca był królem Gondoru i Anoru, oraz szczęśliwym małżonkiem, ale zdawało się, że w środku nadal nosi w sobie jakiś niepokój. Już sama jego wycieczka z Gandalfem była podejrzana – czy nie powinnien w tym czasie siedzieć grzecznie na tronie, pisać przemówienia do poddanych, albo starać się o dziedzica? Ale nie, on znowu wolał się włóczyć i widać wszystko było teraz dla niego ciekawsze, niż powrót do Minas Tirith. Nawet polowanie na trolla. - Biedna Arwena, że też sobie chłopa znalazła… - westchnął ze współczuciem i popatrzył na mrugające do niego, gwiaździste niebo. * Słońce wysunęło się zza horyzontu, jakieś dziwnie czerwone i obrzmiałe, jak umoczona we krwi pomarańcza. A przynajmniej tak to widział Legolas, który uwielbiał poetyckie porównania. Elf rozprostował smukłe ramiona, aż mu coś chrupnęło w stawach i rozejrzał się po obozowisku. Aragorn spał jeszcze oczywiście, leżąc na ziemi niczym szaro-zielony baleron, z grzywą brązowych włosów wystajacą z jednego końca, a Gimli drzemał na siedząco, dzierżąc wciąż ten śmieszny badyl. Biedaczek. Pewnie był zmęczony. Legolas poczuł wyrzuty sumienia, że jednak w nocy nie był bardziej stanowczy i nie kazał mu się jednak przespać. On sam przecież snu nie potrzebował, wystarczał mu ten jego trans od czasu do czasu. Jeszcze gorzej się poczuł, gdy musiał zacząć ich budzić. Tak naprawdę, to nigdzie się nie spieszyli, ale Aragorn już na samym początku się uparł, by wyruszać z samego rana. Oczywiście na nic się zdawały argumenty, że jest to bezsensowne – w ciągu dnia trolle zazwyczaj zaszywają się gdzieś w mysią dziurę, by żaden zbłąkany promyczek słońca ich nie dotknął, a wyłażą dopiero w nocy. Obieżyświat był jednak na to wszystko głuchy i wciąż twierdził, że wie co robi. Elf w końcu odpuścił i pozwolił mu czuć się przewodnikiem, bo to mu najwyraźniej poprawiało samopoczucie, a on sam zdawał sobie sprawę, że zły Aragorn to coś gorszego niż Bitwa Nieprzeliczonych Łez. - Gimli… Gimli, zbudź się – powiedział łagodnie, potrząsając go lekko za ramię. Krasnolud w końcu wzdrygnął się, otworzył oczy i wbił w niego totalnie rozespane spojrzenie brązowych źrenic. - Już? – burknął i zwlókł się z płaskiego kamienia, na którym siedział. – A tak w ogóle, to dzień dobry – mruknął jeszcze i ruszył w stronę rzeki, by się ochlapać i uczesać brodę. Elf tymczasem podjął się beznadziejnego zadania, jakim było dobudzenie Obieżyświata, jednocześnie wspominając z tęsknotą czasy, gdy Strażnik spał czujnie jak ptak i zrywał się na odgłos uderzenia kropli deszczu o głowę orka, choćby ten ork znajdował się dziesięć kilometrów dalej. - Aragornieee, wstawaj… - jęknął zdesperowany, próbując odnaleźć twarz mężczyzny gdzieś pod ścisłą warstwą koca. – Bracie, no rusz się… - Ile razy mam ci mówić, że nie jesteśmy spokrewnieni? – Dobiegł go w końcu zrzędliwy głos Aragorna i Legolas odetchnął z ulgą. - I co z tego? Lubię cię tak nazywać – oświadczył lekko i podniósł się z klęczek, otrzepując spodnie. Postanowił przyrządzić jakieś śniadanie. - No dobra, to co chcecie do jedzenia? – rzucił pytanie w przestrzeń, gdy Gimli już powrócił i ognisko zostało na nowo rozpalone. – Mamy lembasy, lembasy z lembasami, lembasy po lembasowemu i lembasy z nadzieniem lembasowym. To co? – sarknął ironicznie, wyjmując je po kolei z podróżnej torby. - Ja wezmę te z nadzieniem – prychnął Gimli. Legolas rzucił mu paczuszkę z elfickim plackiem, owiniętym starannie w liście. - A ja te po lembasowemu. – Głos Aragorna był wyjątkowo gderliwy. – Swoją drogą, zjadłym wreszcie jakieś mięso. - To sobie upoluj. - Dobrze wiesz, że w tej przeklętej puszczy są tylko czarne wiewiórki i pająki. - Ej, tylko nie przeklętej! Ja się nie wyrażam niepochlebnie o twoim królestwie, więc ty nie obrażaj mojego – zaprotestował oburzony elf. - Jeszcze nie jest twoje, mości książę – przypomniał mu złośliwie Obieżyświat i ugryzł kęs swojego lembasa. Legolas umilkł obrażony, a Gimli wziął się za ostrzenie swojego topora, co zawsze działało na niego relaksująco. Ranne mgły powoli zaczynały się rozrzedzać, robiło się coraz cieplej i jeszcze po kwadransie siedzenia przy ogniu postanowili ruszać w drogę. Aragorn starannie zatarł wszystkie ślady jakie zostawili, zniknął na chwilę w zaroślach, by po raz kolejny sprawdzić miejsce, w którym pojawił się nocny przybysz i w końcu, niepocieszony, zarządził wymarsz. Dzień zapowiadał się pięknie – słońce przygrzewało już mocno, ale baldachim z koron drzew chronił przed upałem. Po tym, jak ciemne moce opuściły Dol Guldur, Mroczna Puszcza stała się mniej mroczna, za to bardziej puszczańska i można już było po niej wędrować bez uczucia, że człowiek jest ślepy. Wszystko wokół skąpane było w zielonkawym świetle, choć w największych gęstwinach wciąż czaiło się coś z dawnych latach – jakaś lepka czerń i duszące powietrze. Gimli odetchnął głęboko z lubością i poprawił topór za pasem. To zawsze lubił – rytmiczny marsz, w normalnym, nie za szybkim tempie, a na dodatek – w ładnym otoczeniu przyrody. Nie to, co ten ich morderczy bieg przez płotki, gdy ścigali porwanych przez Uruk-hai hobbitów. Wiał lekki wiaterek, niosąc upojny zapach wilgotnej trawy i żywicy, a oni szli gęsiego, jeden za drugim, wąską ścieżką niknącą między rozłożystymi paprociami. Nagle jednak ciszę rozdarł zduszony okrzyk Aragorna, a on sam, idący na przedzie, zatrzymał się gwałtownie. Legolas wpadł na jego plecy, Gimli zaś zahamował na Legolasie i odbił się, upadając na ziemię. - Co znowuż?! – zawarczał rozeźlony, wciąż leżąc w pozycji horyzontalnej. - Trop! – wydusił Aragorn wstrząśnięty, wskazując na coś przed sobą. Elf pomógł Gimlemu wstać i oboje zbliżyli się do miejsca, które wskazywał im mężczyzna. Rzeczywiście – na okrągłym placku błota, gdzie jeszcze niedawno była kałuża, teraz odciskał się wyraźny, duży odcisk stopy. Trollowej stopy. - Mamy go! – wydusił Aragorn, składając nabożnie ręce. – Mamy trolla! - Przechodził tędy w nocy – powiedział Legolas autorytatywnie, pochylając się nad śladem i obwącując go swoim czułym nosem. - Skąd wiesz? – Gimli również zbliżył twarz do odcisku. - Czuję – odparł dobitnie elf, a jego nozdrza zadrgały. - Musi być gdzieś blisko! – wykrzyknął rozgorączkowany Aragorn i począł rozgarniać rosnące wokół paprocie, jakby spodziewał się znaleźć trolla pod jednym z liści. Krasnolud popatrzył na niego z głupią miną, a Legolas odszedł kawałek dalej, pilnie czegoś wypatrując na ziemi. - Tego szukasz? – zawołał po chwili w stronę Obieżyświata, gdy ten wystawił głowę znad paprotników. Okazało się, że elf znalazł drugi odcisk stopy, tym razem chyba prawej. Zgromadzili się nad nim we trójkę, uważając, by go nie zadeptać. - Ewidentnie tędy szedł – wyszeptał Aragorn, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Zapowiedź rychłego pojedynku z trollem napełniała go euforią. - O święta Yawanno… - jęknął nagle Legolas i złapał się za włosy. – Widzicie to? To są jego kroki! - No przecież to oczywiste, że to są kroki. – Gimli wzniósł oczy do nieba. - Nie o to mi chodzi! Spójrzcie – jaka jest między nimi odległość? Aragorn oszacował wzrokiem odcinek między pierwszym odciskiem, a drugim. - Będzie ze cztery metry – orzekł w końcu, mrużąc oczy. - Rozumiecie teraz? Jeśli rozpiętość jego kroków wynosi cztery metry, to ile musi mierzyć jego wzrost?! Biada nam, przyjaciele, biada! – Legolas zaczął szarpać swoje jasne kosmyki z wyrazem boleści na twarzy. Gimli zaś poczuł się cokolwiek niepewnie, gdy wyobraził sobie olbrzymiego, ośmiometrowego potwora ze śmiercionośną maczugą w łapie. Oczywiście wiedział, że trolle broni zazwyczaj nie noszą, gdyż same z siebie są wystarczająco groźne, ale już od krasnoludziątka słynął z bujnej wyobraźni. - Nie bójcie się, towarzysze. Jest nas trzech, a on sam jeden. Pokonamy go! – zawołał dziarsko Aragorn i przez sekundę bił od niego znów ten znany blask, dodający mu królewskiego majestatu. - Najpierw trzeba go jednak znaleźć – mruknął Legolas rzeczowo. Ruszyli więc w dalszą drogę, kierując się tropem. Krasnolud jednak nadal myślał nad czymś intensywnie, marszcząc brwi i skupiąc w zdenerwowaniu brodę. Myślenie jednak nie było jego mocną stroną, więc wniosek, do jakiego dążył, skonkretyzował się w jego głowie dopiero podczas krótkiego popasu, który urządzili sobie w okolicach południa. Rozsiedli się nad niewielką, leśną sadzawką, która błyszczała niczym diament ukryty w sercu obrastających ją szuwarów. Było spokojnie, cicho i sennie. Drzewa przeglądały się w lustrze wody, pszczoły brzęczały, a powietrze miało miły zapach nagrzanej od słońca trawy. Wszystko byłoby cudownie, gdyby nie ten dziwny niepokój, dręczący biednego Gimlego. W końcu uznał, że czas podzielić się swoimi wątpliwościami z innymi. - Wiecie, tak się zastanawiam… - zaczął niepewnie i odchrząknął. – Jak ten troll utrzymał się na krze, skoro ma te swoje osiem metrów i zapewne diabelnie dużo waży? Aragorn i Legolas popatrzyli na niego zaintrygowani i zamyślili się. - Może wtedy był jeszcze mniejszy – odezwał się elf po chwili. – A urósł dopiero tutaj, w Puszczy. - Musiałby dużo jeść – zaoponował Aragorn. – A z tego co wiem, czarne wiewiórki, jadalne korzonki i pająki nie są zbyt tuczące, prawda? Nagle prawda spłynęła na nich, straszna i okropna. Oczy Legolasa rozszerzyły się z przerażenia, Gimli otworzył usta, a Aragorn zmartwiał. - O Eru… - wyszeptał elf zbielałymi ustami. – Nasze dziewice! Pożarł je! Po tej wypowiedzi zapadło ciężkie i posępne milczenie. Nikt nie wiedział, co w takiej chwili powiedzieć. W końcu przerwał tę ciszę Gimli, czując się w obowiązku zachować rozsądek i zimną krew. - No nic – powiedział szorstko i poklepał elfa po drżących plecach. – Życia im nie wrócimy. Ale możemy je pomścić i to jest teraz naszym zadaniem. Aragorn potrząsnął głową, jakby oganiał się od uprzykrzonej muchy, po czym poprawił sobie zapięcie płaszcza i wstał. - Gimli ma rację – zwrócił się do Legolasa, który wciąż był lekko zamroczony. – Musimy go odnaleźć i załatwić. W drogę! Słódkie uczucie nadchodzącej zemsty jakby dodało im skrzydeł – pobiegli dalej, wciąż trzymając się szlaku wytyczonego przez stopy trolla. Wił się on między drzewami, posępny i wyraźny. Z czasem zmuszeni byli zejść do wąskiego wąwozu, który w nocy przebył stwór – świadczyła o tym zryta ziemia i połamane gałęzie. Prawie godzinę poruszali się tym zarośniętym i wilgotnym tunelem, który prawdopodobnie był dawnym korytem wyschłej rzeki. Teraz pełno w nim było mchu, który zapadał im się pod nogami, wydając mlaszczące dźwięki, oraz wijącego się wszędzie bluszczu. Po godzinie teren zaczął się nieznacznie podnosić, a wąwóz stał się szerszy i docierało do niego więcej światła. W jednym momencie skończył się gwałtownie, a oni stanęli u jego wylotu i wstrzymali oddech: pod nimi, jakieś trzy metry w dół, znajdowała się kolista kotlinka z niewielką jaskinią pośrodku, pewnie pozostałość po niegdysiejszym jeziorku. A przed jaskinią, pośród rozrzuconych głazów, bielały w słońcu porzucone kości. Krasnolud w ostatniej chwili zobaczył, że Legolas chwieje się podejrzanie i złapał go w pasie, zanim ten stoczył się w rozpadlinę. Elf był blady jak sama Śmierć i najwidoczniej zemdlał. Gimli próbował go docucić, ale nic to nie dało. W końcu przeniósł (a raczej przetargał) z Aragornem jego bezwładne ciało na bok, gdzie złożyli je w cieniu niskiego świerka, a sami zeszli dalej, by obejrzeć jaskinię. - To nie są kości elfickie – stwierdził parę minut później Aragorn, oglądając szczątki uważnie. – To piszczele i żebra któregoś z jeleni, tak sądzę. Oboje odetchnęli lekko i zbliżyli się do wejścia do jamy – dochodziło stamtąd jakby ciche chrapanie i mruczenie. - Troll tam śpi, prawda? – wyszeptał Gimli konspiracyjnie, gdy już się wycofywali, stąpając ostrożnie na paluszkach. - Na pewno – odparł Obieżyświat. – Ale jednak nie może być taki wielki, jak myśleliśmy. Ma najwyżej pięć metrów, inaczej by się nie zmieścił. - To po co takie duże kroki dawał? - Bo ja wiem? Może mu się spieszyło? Legolas już odzyskał przytomność i czekał na nich na szczycie skarpy. - I co? I co? – zapytał zdenerwowany. – To kościotrupy dziewic, prawda? - Nie – stęknął Aragorn i złapał się wystającego korzenia, by wdrapać się do wylotu wąwozu. – To jelenie kości, nie bój się. Na twarzy elfa pojawiła się bezbrzeżna ulga. - I całe szczęście! Jeszcze brakowało, żebyśmy musieli im pogrzeby urządzać. Gimli tymczasem wciąż wpatrywał się w jaskinię i odruchowo gładził swój topór po trzonku. - A co myślicie, żeby tam teraz wpaść i go zarżnąć? – rzucił propozycję, uśmiechając się szatańsko. Aragorn i Legolas zamyślili się głęboko. - To jest jakieś rozwiązanie… - powiedział w końcu Obieżyświat z powagą. – Troll jest teraz bezbronny. Nawet jeśli nie zatłuczemy go w środku, tylko wyleci na zewnątrz, to od razu zamieni się w kamień. - Ja… - Na twarzy Legolasa pojawiła się rozterka. Zmiął w dłoni kwiat koniczyny i spojrzał na krasnoluda błagalnie. – Ja tak nie potrafię. To nie w porządku. On nie ma z nami żadnych szans w tej chwili. - I o to chodzi! – zakrzyknęli Gimli i Aragorn jednocześnie. - Wy tego nie rozumiecie! – ryknął elf zdesperowany i począł chodzić w kółko, przypominając miotającego się po klatce warga. – To nieetyczne! Niemoralne! Choćby ten troll był bestią najgorszą z najgorszych, to jest wciąż żywą istotą! Musi mieć chociaż najmniejszą szansę, by się obronić! A jakby to wam tak ktoś poderżnął gardła we śnie?! Krasnolud i Obieżyświat umilkli wstrząśnięci, patrząc na Legolasa, jakby go ujrzeli po raz pierwszy w życiu. - On zjadł dziewice! – jęknął w końcu Gimli słabo. – Zamordował je! Niewinne! A myślisz, że im dał możliwość obrony, bądź ucieczki??? - Przecież ja nie twierdzę, że to w porządku! Ale… nawet jeśli on jest taki, to nie znaczy, że my mamy postępować tak jak on. – rzekł twardo Legolas i usiadł na trawie z założonymi na piersi rękami, a cała jego postawa emanowała uporem. - Więc co proponujesz? – Aragorn posłał mu kose spojrzenie, ale chyba skapitulował. Elf namyślał się kilkanaście sekund. - Trzeba go wywabić. - Teraz?! W dzień?! - Nie, w nocy! - W nocy to on sam wyjdzie. - Ale chodzi o to, by poszedł za nami. - Za nami?! - Odciągniemy go kawałek tym wąwozem, w stosownym momencie ogłuszymy i zwiążemy. A jak się ocknie, to z nim pogadamy. - Pogadamy?! - Tak. I spytamy go, co zrobił z elfkami. - Elfkami?! - Nie powtarzaj głupio za mną! – rozeźlił się Legolas i rzucił w Gimlego szyszką. Ten spojrzał na niego z niemym wyrzutem, oraz miną niesłusznie skarconego psa na brodatej twarzy i elf się zawstydził. - Przepraszam – bąknął i znów zaczął międlić koniczynę w smukłych palcach. - No dobrze, ale jak sprawimy, by polazł za nami? – burknął w końcu krasnolud. - Poczekajcie, muszę pomyśleć – Legolas wypuścił powietrze z płuc i zapatrzył się w niebo nad ich głowami. Dumał tak prawie pół godziny. Gimli i Aragorn w tym czasie również pokładli się na ziemi, czekając aż coś wreszcie powie. Minuty mijały powoli, wiaterek szumiał, a plamki słońca migotały na ich skórze. Wszędzie unosił się zapach suchych sosnowych igieł, słodka woń maciejki i gorzkawy aromat butwiejących liści. Krasnolud poczuł, że bardzo chce mu się spać. Przymknął na chwilę powieki i odpłynął w krainę marzeń, pełną czyichś jasnych włosów i perlistego śmiechu. - … potrzebujemy dziewicy. - Hę? – ocknął się Gimli brutalnie, na dźwięk głosu Legolasa. Elf wpatrywał się w niego błyszczącymi oczami. - Powiedziałem, że potrzebujemy dziewicy. - …? - Na przynętę. - …? - Żeby zwabić trolla. - …? - Jeden z nas musi być dziewicą. - …?! Zapadła krępująca cisza. Krasnolud wpatrywał się w Legolasa z otwartymi ustami, podobnie jak Aragorn. - Drogi Legolasie… - zaczął w końcu łagodnie Obieżyświat, jakby przemawiał do małego dziecka. – Oczywiście, twój plan jest genialny, ale jest jeden, maleńki, tyciuteńki problem… - A jest nim…? – Legolas uniósł brwi w oczekiwaniu. Aragorn westchnął ciężko. - Wątpię, by ktokolwiek z nas był… Jak to ująłeś… Dziewicą. Ku ich zdumieniu, Legolas wybuchnął śmiechem i złapał się za brzuch. - O ja nie mogę… Heee! Mi chodziło o to, że ktoś z nas musi się przebrać za dziewicę… A wy… Ikkk! Gimli ukrył twarz w dłoniach, by ukryć, że również dusi się ze śmiechu. Tylko biedny Aragorn zdawał się być nadal lekko skonfundowany. - A możesz mi powiedzieć, mój ty mistrzu przebiegłych planów, który z nas ma się za tą dziewicę przebrać? I jak? We trzech popatrzyli na siebie uważnie. Gimli nie nadawał się z wiadomych powodów, chyba, że miałby robić za cnotliwą krasnoludzicę. Aragorn zaś… - Mógłbyś robić za haradzką dziewicę – powiedział Legolas odkrywczo. – Obwiążemy ci twarz jakimś tiulem, żeby nie było widać, jaki jesteś zarośnięty. - O nie, co to to nie! – zaprotestował gwałtownie Obieżyświat. – Nie zgadzam się! - No to co my teraz zrobimy? – Elf osłabł i wyglądał cokolwiek żałośnie. - Zaraz, zaraz… - zaczął Gimli i popatrzył na niego z błyskiem w oku. – A ty? Aragorn aż zatarł ręce z uciechy. - Tak, on się nadaje idealnie! – zapiał radośnie. – Wystarczy, że rozpuści swoje włosy, brody przecież nie ma. I jeszcze… Och jej! – stęknął nagle i uśmiech spełznął mu z twarzy. – Nie mamy stroju! - Coś się wymyśli, poczekajcie – mruknął Legolas, który najwyraźniej dość gładko przełknął to, że ma być damskim wabikiem i począł grzebać w ich jukach, które nieśli ze sobą. Udało im się znaleźć długą, białą koszulę nocną Aragorna z hafcikiem wokół szyi (mężczyzna zaczerwienił się gwałtownie, gdy została wyciągnięta na światło dzienne i tłumaczył się, że to pewnie własność Arweny, przypadkiem zaplątana w jego rzeczy) i błękitną flagę Thranduila, która miała posłużyć za chustę. Gimli dorzucił do tego jeszcze swoją ozdobną wstążkę, którą nosił przy kaftanie i która znamionowała jego pozycję w Radzie Krasnoludów. Całość przedstawiała się dość dziwacznie, ale było to lepsze, niż nic. Opracowali też plan – o zmierzchu, gdy słońce schowa się już za horyzont, Legolas miał podejść pod jaskinię i wywołać trolla na zewnątrz. Po wyjściu trolla miał zacząć uciekać w dół wąwozu, pilnując, by potwór podążał za nim. W połowie drogi mieli już czekać zaczajeni Aragorn i Gimli, a ich zadaniem było obrzucić trolla gradem kamieni, aby go ogłuszyć. W dalszej perspektywie trzeba go było związać i przeprowadzić przesłuchanie. Krasnolud miał dziwne wrażenie, że całość jest nieco naiwna i ledwo trzyma się kupy. On sam nie miał żadnych skrupułów co do sposobu na uśmiercenie trolla, ale skoro Legolas uparł się, by wszystko przeprowadzić humanitarnie, to nie miał innego wyjścia, tylko się zgodzić. Ta dobroć elfa go też swoją drogą rozczulała, a widok Legolasa przebierającego się w białą koszulę powodował, że jego twarde jak kamienie w Morii serce poczynało tajać i drżeć z jakichś niewysłowionych, czułych uczuć. Jednakże, nigdy by się do tego nie przyznał, nawet przed samym sobą. * W miarę jak dzień chylił się ku zachodowi, ozłacając Mroczną Puszczę w ostatnie promienie słońca, Legolas czuł coraz większą tremę. Sukmana drażniła go swoimi koronkami, bose stopy marzły, dotykając stygnącej szybko ziemi, a gula w gardle powiększała się z każdą chwilą. Tak prawdę mówiąc, to cholernie się bał. Przeżył przecież tak wiele – chodził po Śródziemiu już od ponad dwóch tysięcy lat, brał udział w niezliczonej liczbie bitew i w kilku znaczących wojnach. Ale jeszcze nigdy nie miał stawić czoła wrogowi bez żadnej broni w ręku, przyodziany ino w jakieś zgrzebne prześcieradło imitujące koszulę nocną. Oczywiście, mógł mieć pretensje tylko do siebie. Sam się uparł i sam to wszystko wymyślił. Stęknął sfrustrowany i objął rosnącą obok sosnę, waląc w nią lekko czołem. „Głupi, głupi Legolas. Coś ty narobił?!” - Ej, chcesz zostać dzięciołem? – usłyszał nagle tuż obok siebie rozbawiony głos Gimlego. Krasnolud patrzył na niego z sympatią,a jego oczy wyglądały jak dwa kasztany, iskrzące się w twarzy tuż nad perkatym, zadartym nosem i zmierzwioną brodą. - Gimli – stęknął Legolas i poczuł, że świat z powrotem wraca na właściwe tory. Jego przyjaciel co prawda bywał nieco pochopny i w gorącej wodzie kąpany, ale było coś w jego krzepkiej sylwetce, w zmarszczkach na czole, czy nawet w gęstych splotach jego brody, co dawało poczucie bezpieczeństwa. Elf lubił w nim prawie wszystko – od czubka hełmu po trzonek toporka. Uwielbiał się z nim droczyć, urządzać wyścigi w zabijaniu orków, czy ćmić fajkowe ziele, które kiedyś podwędzali hobbitom. Oczywiście, równie często się też kłócili, ale to nie miało znaczenia. Ich przyjaźń była ponad wszelkimi podziałami – nawet tymi rasowymi. - Aragorn mnie przysłał – powiedział Gimli tym swoim mrukliwym, lekko ochrypłym głosem. – Powiedział, że już czas. Legolas złapał się mocniej sosny i poczuł się, jakby w jego żołądku właśnie oberwało się dno. Obecność krasnoluda wpłynęła na niego jednak wystarczająco elektryzująco i poczuł, że strach maleje mimowolnie. - Tak – odparł, przełykając ślinę i czując, że jego gardło nie jest już tak ściśnięte jak przedtem. – Już idę. Oderwał się niechętnie od drzewa i ruszył przed siebie, w stronę jaskini. Zmrok zapadał już szybko i mrok poczynał wypuszczać swoje macki z głębi leśnych ostępów. - Poczekaj! – dobiegł go okrzyk Gimlego i krasnolud podbiegł do niego. Zza pazuchy wyciągnął trochę zmiętolony kwiatek o ładnych, fioletowych płatkach. – To na szczęście, wsadź sobie to we włosy. Legolas, dogłębnie wzruszony, zatknął sobie kwiat za uchem i pociągnął nosem. - Trzymaj za mnie kciuki, przyjacielu – powiedział zduszonym głosem i mężnie poszedł dalej. Gimli patrzył za nim jeszcze długo, aż jego wysoka, smukła postać odziana w absurdalną biel i z kołyszącym się nad skronią zielskiem nie zniknęła za zakrętem wąwozu. Poczuł nagle szarpnięcie gdzieś w okolicach serca i ogarnęła go przemożna chęć, by pobiec za elfem. Całym wysiłkiem woli zmusił się jednak, by odwrócić twarz i odejść w drugą stronę, gdzie w kryjówce czekał już na niego Aragorn. * Grota trolla ciemniała przed nim, złowroga i przeokropna. Ściemniało się coraz bardziej, tylko na zachodzie widać było jeszcze delikatną, różowawą poświatę. Nad koronami drzew jaśniała okrągła buzia księżyca. Gdzieś zahukała sowa. Z jaskini dobiegło sapnięcie i cichy szurgot. Legolasowi zaczęły dygotać łydki. - Ej, ty! Panie Troll! – zawołał w końcu, zwijając dłonie w trąbkę i przytykając je do ust. – Wyłaź, mówię do ciebie! Dziewica czeka! Szurgot przeszedł w rumor, aż w końcu z wejścia do jamy wyjrzała głowa trolla. Głowa bardzo kanciasta, jakaś szarawa, jakby ulepiona z plasteliny, z kaprawymi oczkami i żółtawymi zębami. Elf już się nie bał. Pomachał trollowi i z braku lepszych pomysłów, zaczął pląsać przed grotą, próbując wyglądać bardzo zachęcająco i bardzo dziewicowato. - Tu jestem! Złap mnie i schrup, bom nie trup! Troll przetarł powieki i wytrzeszczył na niego gałki oczne. - Świeża dziewica, żadna trollica! – nucił dalej Legolas, wyczyniając piruety i machając chustą. - Co on tam wyrabia?! – jęknął w tej samej chwili Aragorn, który słyszał z daleka okrzyki elfa. Sam leżał na skarpie nad wąwozem, trzymając w pogotowiu parę kamieni do ogłuszenia trolla, gdy ten się pojawi. - Wolę nie wiedzieć… – stęknął przerażony Gimli. Tymczasem książę Mrocznej Puszczy przechodził samego siebie: - Hej-hej, ho-ho! Smaczne udka niczym gąska, to dla trolla jest przekąska! Potwór jednak widać nie miał zamiaru się ruszyć. Ułożył się wygodniej, podparł brodę na dłoni i zaczął nawet kiwać głową, jakby do rytmu przyśpiewki Legolasa. Na jego twarzy pojawiło się nawet coś na kształt zadowolenia. Elf poczuł, że czas na podjęcie radykalnych środków. - Rusz że się wreszcie i mnie zjedz! – Złapał niewielki kamyczek leżący na ziemi i rzucił nim w trolla. Uderzył on go w sam środek czoła i troll na sekundę zamarł, po czym na jego twarzy pojawił się dziki gniew. Wytarabanił się z jaskini i rzucił się na elfa, chcąc go złapać. Legolas umknął zwinnie niczym sarna i zgrabnie wyskoczył z kotlinki, wpadając w koryto wąwozu. Pognał przed siebie ile sił w nogach, pilnując się jednak, by troll nie stracił go z oczu i podążył jego śladem. - Nadchoooodziiii!!! – ryknął elf, łamiąc wszelkie zasady konspiracji. Aragorn i Gimli poderwali się na nogi, łapiąc kamienie w dłoń. Już po chwili pod nimi przemknął Legolas, który rozwinął błękitną flagę służącą mu za chustę i machał nią bohatersko, niczym sztandarem. Za nim sadził susy troll, niszcząc wszystko na swojej drodze. Krasnolud wycelował dokładnie i rzucił kamieniem, który przeciął ze świstem powietrze i ugodził w skroń potwora. Troll wyhamował gwałtownie, zachwiał się, wywalił siny język na wierzch i padł na ziemię z ogromnym hukiem. - Niezły strzał – powiedział cicho Aragorn z podziwem, klepiąc Gimlego po plecach. - Zabiłem go…? – wydusił krasnolud, schodząc ostrożnie na dno wąwozu i podchodząc do nieruchomego cielska. - Nie, oddycha – odpowiedział mu zdyszanym głosem Legolas, który również zjawił się obok nich. Pył i kurz, wzniecione upadkiem potwora, teraz zaczynały już opadać. Wszyscy trzej patrzyli na nieprzytomnego trolla z mieszaniną przerażenia, zdziwienia, ale też ulgi. - No i po kłopocie, towarzysze – oznajmił radośnie Obieżyświat. Elf sapnął i osunął się na kolana, jakby dopiero teraz odreagowywał ostatnie szaleńcze pięć minut. Gimli położył mu rękę na ramieniu i uścisnął je lekko. Przez cienki materiał wyraźnie wyczuł kruchą kość obojczyka Legolasa. - Dobrze się spisałeś – mruknął i uśmiechnął się pod wąsem. - Taak, byłem niesamowity – wydusił Legolas i odetchnął głęboko. Drżącą dłonią sięgnął do zmiętego kwiatka we włosach, który jakimś cudem nie spadł mu podczas biegu. Wygładził mu łodyżkę i zanurzył nos w jego płatkach. – To fiołek – powiedział nagle, unosząc kącik ust. – Lubię fiołki – dodał miękko. Gimli poczuł zaś w tym momencie, że to jedna z tych dziwnych chwil w życiu, gdy człowiekowi (albo krasnoludowi) robi się jakoś ciepło w środku, jakby czyjaś życzliwa dłoń zapaliła tam świeczkę. * Jakiś czas później siedzieli już przy trzaskających płomieniach z ogniska, cicho rozmawiając i patrząc co jakiś czas na związanego i leżącego nieopodal trolla. Kostki i łydki miał on skrępowane srebrną, nigdy nie pękającą elficką liną. - Może go obudzić? – spytał w końcu Legolas. - Za chwilę – odparł Aragorn, który bez przekonania próbował opiekać sobie nad ogniem lembasa nadzianego na długi, brzozowy kijek. W tym momencie jednak stwór sam jęknął, ziewnął i uchylił swoje krościane powieki. - Ugg-ga… - wymamrotał niewyraźnie i próbował podrapać się po czole, ale szybko zauważył, że ręce ma unieruchomione. Burknął jeszcze głośniej, tym razem w proteście. – Ugg-ga! - O mamusiu, on nie umie we wspólnej mowie – jęknął Gimli. - Czekajcie, ja sobie z nim pogadam. – Elf podniósł się i podszedł do potwora. Troll łypnął na niego podejrzliwie i wykrzywił twarz w straszliwym grymasie. Legolas stanął tuż przed jego nosem i hardo spojrzał mu w oczy. - Witaj! – powiedział głośno i wyraźnie, jakby zwracał się do kogoś niedosłyszącego, bądź lekko upośledzonego. – Jestem Legolas. LE-GO-LAS. A ty??? - Golas – burknął potwór. - Nie, nie Golas! LEGOLAS! – zirytował się elf, starając się nie zwracać uwagi na rzężące chichoty Aragorna i Gimlego za swoimi plecami. - Golas – upierał się troll. - No niech ci będzie – sapnął Legolas i przytknął palce do skroni, usilnie próbując nie wybuchnąć. – A więc, drogi trollu, jak masz na imię? Troll nagle wyszczerzył żółte zęby. - Ugger! Ugger! - A więc, drogi Uggerze, chciałbym ci zadać kilka pytań. Rozumiesz? Ku zdumieniu Legolasa, małe oczka trolla błysnęły czymś na kształt świadomości. - Tak – odparł stwór całkiem poważnie. - To jest niesamowite – wyszeptał w tym momencie Aragorn, patrząc jak zaczarowany na rozgrywającą się scenę. - Czy możesz mi więc powiedzieć, co zrobiłeś z elfkami, które porwałeś? – spytał elf i podparł się pod boki. Troll namyślał się chwilę, marszczył czoło i wszystkim zdawało się nawet, że słyszą skrzypienie trybików w jego głowie. - Czułem się samotny – orzekł w końcu potwór, a Legolasowi opadła szczęka. - Co proszę? - Ugger był samotny – wychlipał troll i dwie wielkie łzy potoczyły mu się po policzkach. - No ładnie – westchnął Gimli i potrząsnął głową. – Jeszcze nas będzie brał na litość. - Ciszej bądź! – syknął do krasnoluda Legolas i zwrócił się ponownie do Uggera: - Dobrze, byłeś samotny. Ale co zrobiłeś z elfkami? Troll wybuchnął płaczem, w nosie zaczęło mu bulgotać i wyglądał bardzo żałośnie. - Ucieeekłyy miii! – zawył i zaniósł się jeszcze głośniejszym szlochem. – A Ugger nic im nie chciał zrobić! - Na…Naprawdę? U-uciekły ci? – wyjąkał elf i wstrzymał oddech. - Dwa dni temu – wysapał troll. – Ugger szukał ich całą noc. - Juuuhuuuu! – wykrzyknął Aragorn i puścił się w tany razem z Gimlim wokół ogniska. – One żyją! One żyją! - Wiedziałem, wiedziałem! – Legolas dołączył do nich i we trójkę wzięli się za ręce, tańcząc w kółko. Troll zaś, po uprzednim wymuszeniu na nim obietnicy, że ich pod żadnym pozorem nie zje, został wyswobodzony z więzów i nakarmiony lembasami. Wszyscy radowali się jeszcze długo, prawie do świtu grzejąc się przy ognisku i śpiewając swoje ulubione pieśni. Ze stworem pożegnali się w zgodzie i wrócił on do swojej jaskini, zapewniając ich, że jest wegetarianinem i dziewic by i tak nie tknął. A kości jelenia porzucone przed grotą nie należały do niego. Gimli nie do końca trollowi uwierzył, ale nie chciał psuć radości Legolasowi, który pławił się w słodkim poczuciu uratowania życia niewinnej istocie i zjednania sobie groźnego potwora. Zresztą, krasnoludowi było teraz wszystko jedno – gwiazdy świeciły jasno na niebie, wiatr szumiał w sosnach, a żaby kumkały i była to jedna z najlepszych nocy w jego życiu. Elf zaś siedział obok niego, z rumieńcami na policzkach i ze zwiędłym fiołkiem przypiętym po lewej stronie płaszcza, tam gdzie serce. * W drodze powrotnej zupełnie się nie spieszyli, spali do południa i czasem zabawiali w jakimś uroczym miejscu nawet na cały dzień, jeśli tylko im się podobało. Sierpień zawitał zaś do Śródziemia, niosąc w koszyku kłosy zbóż, maki, ciepłe wieczory i chłodne, mgliste poranki. Na Ścieżce Elfów Leśnych natknęli się na piętnastoosobową grupę bardzo obdartych, bardzo głodnych i wciąż pięknych elfickich dziewic, które zbiegły trollowi. Ostatni tydzień wyprawy spędzili więc wspólnie, zmierzając raźno ku Pałacowi Thranduila. Lembasy kończyły im się w zastraszającym tempie, ale nikt na to nie zwracał większej uwagi. Oprócz Aragorna, oczywiście, któremu ckniło się już za smakiem pieczonego dzika w warzywach, czy kuropatw po denethorsku, który to przepis robił swego czasu furrorę w Gondorze. Obraną z piór kuropatwę polewano świeżo stopionym smalcem, po czym podpalano i wciąż płonącą jak pochodnia – wnoszono na stół. Była to delikatna aluzja do aktu samospalenia się Ostatniego Namiestnika, który to czyn zyskał już status legendy wśród mieszkańców Białego Miasta. Jednakże, z każdym dniem, który przybliżał ich do końcowi wyprawy, Aragorn i Gimli coraz bardziej markotnieli. Legolas zaś odwrotnie – uśmiech nie schodził mu z twarzy i najwyraźniej nie zwracał uwagi na to, co dzieje się z jego towarzyszami, zbyt zajęty flirtowaniem z dziewicami. Krasnolud miał poważne przeczucia, że jeśli tak dalej pójdzie, to co najmniej połowa tych elfek nie będzie już niewinna w momencie powrotu do domu. Gimli westchnął głęboko i ze smutkiem. Siedział oparty o pień dębu, patrząc bez entuzjazmu, jak Legolas gra z dziewicami w berka na polanie, tuż przed jego nosem. Sam już nie wiedział, co się z nim dzieje – w piersiach czuł coraz większy uścisk, ręce mu czasem drżały mimowolnie i nawet topór nie bawił go już tak bardzo, jak przedtem. Podejrzewał, że być może jest chory i wypadałoby wracając zahaczyć o Esgaroth, gdzie kręciło się mnóstwo uzdrowicieli. Elfickiej medycynie nie ufał i podejrzewał również, że nawet athelas Aragorna na nic się tu nie zda. Obieżyświat zaś w tej samej chwili usiadł obok niego i westchnął identycznie, jak on sam przed momentem. Oboje trwali tak bez ruchu, każdy pogrążony we własnych myślach. - Wiesz, przyjacielu, mam problem – odezwał się w końcu Aragorn markotnym tonem. Gimli spojrzał na niego i poczuł przypływ współczucia – mężczyzna wyglądał na naprawdę zdołowanego. - Hmm? O co chodzi? – spytał łagodnie. - Chodzi o to, że… - Obieżyświat zaplótł ręce na padołku i popatrzył na swoje dłonie jakoś załośnie. – Tylko obiecaj, że nie będziesz się śmiał, ani mnie osądzał, ani nic. Tylko wysłuchasz i powiesz mi, co mam zrobić. Krasnolud wyprostował się instynktownie i nadstawił bacznie uszu. To było coś nowego! Aragorn praktycznie nigdy nie prosił nikogo o radę, zawsze starał się uporać ze wszystkim sam. - Obiecuję – odparł poważnie. - Więc… Jestem królem, jak sam wiesz. Czekałem na to całe życie, wycierpiałem niejedno i korona jest moim przeznaczeniem. Ale… Tyle lat włóczyłem się po świecie, znam Śródziemie jak własną kieszeń. I… O Eru, nie wiem jak to powiedzieć. - Zaczynasz za tym tęsknić? – odgadł domyślnie Gimli. - Tak – wyrzucił z siebie Aragorn i odprężył się nieco. – Zrozum, ja… Zanim jeszcze stałem się Elessarem, byłem cały czas tylko Obieżyświatem. Strażnikiem, snującym się po pustkowiach ze złamanym mieczem. A teraz? W Gondorze nie mogę nawet spokojnie wyjść na ulicę. Zamilkli na parę minut. Aragorn wyglądał na zakłopotanego, ale przynajmniej nie miał na twarzy tego swojego wyrazu udręki. Gimli zaś przetrawiał jego wyznanie i zastanawiał się, co mu powiedzieć. W końcu odchrząknął i mruknął: - No cóż, musisz się z tym pogodzić. Tak jak biedny Frodo nie prosił się nigdy o bycie Powiernikiem, tak ty nie prosiłeś się o swoje dziedzictwo. Ale stało się. Musisz być królem. Myślę jednak, że… Gondorowi nic się nie stanie, jeśli od czasu do czasu porządzi nim na przykład Faramir, bądź Arwena. - Masz na myśli…? - Co powiesz na małą wyprawę na wiosnę? Powiedzmy w okolice Żelaznych Wzgórz? Albo Góry Księżycowe? Na twarzy Aragorna pojawił się szeroki uśmiech. - Dziękuję – powiedział z wdzięcznością. – Ale… - tu posłał Gimlemu przenikliwe spojrzenie. – Zabierzemy ze sobą Legolasa, dobrze? „W mordę goblina, on wie!” – jęknął w myślach krasnolud i popatrzył na Obieżyświata spłoszony. - Dobrze – odparł w końcu z westchnieniem. – Bardzo chętnie. Aragorn poklepał go po ramieniu i wybuchnął nagle śmiechem. - Fiołek, co? – zachichotał jeszcze głośniej i wstał. Gimli patrzył za nim jeszcze długo z głupią miną, gdy ten odchodził nazbierać drewna na ognisko. - Świat jest bardzo dziwny – mruknął sam do siebie i pogładził toporek. * Legolas był szczęśliwy. Bardzo, bardzo szczęśliwy. Przede wszystkim, po raz pierwszy w życiu czuł się naprawdę zakochany. I tym razem przeczuwał, że jest to miłość z gatunku tych prawdziwych, takich na całe życie. Oczywiście, zdawał sobie sprawę ze wszystkich przeszkód, jakie będzie musiał pokonać ze swoją drugą połówką. Ale cóż znaczą takie rzeczy jak wiek, rasa, śmiertelność, czy płeć wobec mocy tego uczucia? Jedynym problemem było to, że osoba wybrana przez serce Legolasa, nic jeszcze nie o całej sprawie wiedziała. Ale przecież musiała czuć to samo! Widział to w jej oczach – takich znajomych, cudownie brązowych, niknących pod wachlarzami krzaczastych brwi… Elf usiadł nad brzegiem niewielkiego strumyka, szemrzącego wśród trawy i rozkwitających wrzosów. Słońce chyliło się ku zachodowi, a po drugiej stronie nieba widać już było żółty sierp księżyca, jeszcze blady i niewyraźny. Powietrze pachniało jak… pachniało jak powietrze sierpniowego zmierzchu, po prostu. - Ekhem – usłyszał tuż obok siebie chrząknięcie i podniósł głowę. Nad nim stał Gimli i Legolas poczuł, że robi mu się gorąco. - Witaj, Gimli – uśmiechnął się i klepnął miejsce obok siebie. – Siadaj. Krasnolud usiadł z westchnieniem i elf zauważył ze zdziwieniem, że zaplótł on sobie nawet warkoczyk na brodzie, co nigdy mu się wczęśniej nie zdarzało. - Przyniosłem ci kwiatki – burknął Gimli i wcisnął mu w garść bukiecik pogiętych fiołków. – Znaczy, nie przyniosłem, tylko… znalazłem. Tak, tak. Tak sobie leżały, więc sobie pomyślałem, że… - krasnolud zaplątał się w wyjaśnieniach i spłonął rumieńcem. – O, krucafuks. Legolas wziął kwiatki i ukrył w nich twarz. - Zakochałem się, Gimli – wymruczał zza kwiatowej zasłony. - Och! – Krasnolud aż się zachłysnął. – Ooo… To… to znaczy, wspaniale! Elf westchnął głęboko, wciąż nie odsłaniając oblicza. Kilka fioletowych płatków oderwało się pod podmuchem jego oddechu i wpadło do strumienia, kołysząc się delikatnie na wodzie. - … w tobie. - Co?! – Gimli pomyślał, że się przesłyszał. - Mówię, że zakochałem się w tobie i jeśli mi każesz to jeszcze raz powtórzyć, to uduszę cię twoją własną brodą – warknął Legolas i łypnął na niego lewym okiem zza fiołków. Krasnolud wyglądał na wstrząśniętego. - Ja… Ja też. - Ty też?! W sobie?! - Nie, w tobie! Oboje zamarli, wpatrując się w siebie. Elf odjął już całkowicie fiołki od twarzy. - Naprawdę? - Uhumm. A potem to już musieli się pocałować. * Całe Śródziemie pogrążyło się w nocy, niczym statek utopiony w butli ciemnogranatowego atramentu. Wszyscy spali, śniąc o miłych rzeczach i dobrych ludziach, a ich ciepłe oddechy płynęły wysoko, wysoko w niebo. Sauron miał wciąż sny o podbijaniu Śródziemia, Arwena przewracała się na drugi bok gdzieś w wielkim łóżku, w samym środku wielkiego królewskiego pałacu, Sam Gamgee chrapał głośno razem z Różyczką i ich trzynaściorgiem małych hobbiciątek, Aragorn zagrzebywał się głębiej w swój koc, a Thranduil wcale nie spał, tylko pił wino. Wszystko było pozornie tak samo, ale jednak inne. Nikt nie zauważył bowiem, że świat stał się właśnie bogatszy o dwie szczęśliwe istoty, które siedziały w tym momencie w samym środku Mrocznej Puszczy, nad brzegiem strumienia i trzymały się za ręce, patrząc zgodnie w gwiazdy. A obok nich leżał wymięty bukiecik fiołków. KONIEC dnia Wto 21:09, 28 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz No dalej, nie będziesz panikował jak Nazgul, gdy go Eowiną postraszyć. Ómarłaś mnie tym. Jest gdzieś respirator? Ach, biedny Legolas z rozterkami moralnymi. I przesłodki Gimli, którego kamienne serce taje i drży od niewysłowionych uczuć... On jest tak cudnie romantyczny, ten wymięty kwiatek mnie rozczulił. Fiołki są jednymi z moich ulubionych kwiatków, wiesz? Hurra, dziewice uratowane! Kwiiiik, kuropatwy po denethorsku XDD Zabijasz mnie, Fayuś. Aragorn też jest uroczy, nie dziwię mu się. Och, Eru. Wyznanie nad strumykiem jest autentycznie piękne. Mój gimlas, mójjj. Kwiatuszku, strasznie Ci za to opowiadanie dziękuję. Jest po prostu przepiękne i należy Ci się wieeeelgachny pomnik. Jesteś najwspanialszą Fayerką na świecie, o! Lai zapłakana, uchachana dnia Śro 22:46, 03 Lut 2010, w całości zmieniany 4 razy Thranduil uderzył na alarm i już wkrótce cała Mroczna Puszcza zaroiła się od uzbrojonych, elfickich brygad anty-trollystycznych, których zadaniem było dopaść gada i zabić bez litości, a jeśli się poszczęści – odzyskać też pozostałe egzemplarze płci nadobnej, którym udało się zachować życie, bo o cnocie nikt już nawet nie marzył. Dziewic też jak nie było, tak nie było i wszyscy troje zaczynali się poważnie martwić On sam nie miał żadnych skrupółów co do sposobu na uśmiercenie trolla, ale skoro Legolas uparł się, by wszystko przeprowadzić humanitarnie, to nie miał innego wyjścia, tylko się zgodzić. Elf lubił w nim prawie wszystko – od czubka hełmu po trzonek toporka. - Ja… Ja też. - Ty też?! W sobie?! - Nie, w tobie! Mogłaś oszczędzić, naprawdę. A poza tym to dobry kawałek głupawki mi zafundowałaś. Nie ma to jak dawka zdrowego śmiechu przed północą. Współlokatorki chcą mi dać szlaban na kawę, bo uznały, że się naćpałam . Fayerko. Gimli z bukiecikiem fiołków? Legolas zapatrzony w krzaczaste brwi? Aragorn z depresją monarchijną (hmm... ciekawe, czy jest takie słowo, czy to już ta pora...)? I do tego troll-wegetarianin. Bosskie. Twoje poczucie humoru mnie wielokrotnie zabiło i wskrzesiło podczas czytania tego tekstu. Chylę czoło przed Twoim geniuszem i posyłam bukiecik fiołków. Oby było więcej takich "szlaszyków" W sumie, to nie wiem co bym mogła "powiedzieć"... Jest to dla mnie nowe odczucie czytać o " naszych standardowych bohaterach" (mam na myśli Aragorna, Legolasa oraz Gimliego ) w opowieści dość nurtującej ( chodzi mi o wątek miłosny xD ) przynajmniej jak dla mnie. Bardzo mi się podobało to stwierdzenie (cytat): "No dalej, nie będziesz panikował jak Nazgul, gdy go Eowiną postraszyć" ;D - Świetne. Albo te pląsy Legolasa przebranego za dziewice - też genialne ;D A głupawka fakt była xD Masz fajne poczucie humoru i dużą wyobraźnię żeby napisać coś takiego ... Gratuluje ^^ ... - Nie, nie Golas! LEGOLAS! – zirytował się elf, starając się nie zwracać uwagi na rzężące chichoty Aragorna i Legolasa za swoimi plecami. Zdaje mi się, ża tam powinno być Aragorna i Gimlego... I to by było na tyle. Czekam na więcej takich opowiadań ; "Elf tymczasem podjął się beznadziejnego zadania, jakim było dobudzenie Obieżyświata, jednocześnie wspominając z tęsknotą czasy, gdy Strażnik spał czujnie jak ptak i zrywał się na odgłos uderzenia kropli deszczu o głowę orka, choćby ten ork znajdował się dziesięć kilometrów dalej. " niby nic, ale obraz tejże kropelki i obleśnej głowy orka już pojawił się w mej wyobraźni i zakorzenił się tam na dobre. Kocham fiołki, lembasowe lembasy z nadzieniem lembasowym, przymknięte oko Saurona i krucafuks. Sądzę, że powinien zostać określony limit używania różnych odmian "kocham" przynajmniej w stosunku do moich nielicznych komentarzy. Komientować nie umiem, wybaczcie. Fay, dzięki ci! (Łii)Isena Zakochany elfik uciekł spod pióra Fayerki zakochany elfik wdycha wonne fiołki Zakochany elfik kradnoluda wziął pod rękę No i nie jest już sam Melodia tutaj http://www.youtube.com/watch?v=bbn_dqpQ7Fs A poza tym to niezły ubaw miałyśmy we dwie. No i sakramentalne stwierdzenie "a ja myślałam, że każdy elf ma tylko jeden, wiadomy koniec" <mam nadzieję, że mi Moderatorstwo wybaczy ten komentarz> Smaczne udka niczym gąska, to dla trolla jest przekąska! kuropatw po denethorsku *idzie na Cmentarzysko, wchodzi do trumny, wywiesza kartkę "Nie wskrzeszać!" i ómiera* Kwiiik! Księżyc świecił jasno, mgły snuły się nad wrzosowiskami, w stawach kumkały żaby, wiatr zawodził w szuwarach i było tak pięknie, jak tylko może być. Niestety, nikt nie mógł tego podziwiać, gdyż wszyscy smacznie spali. Thranduil wołał za nimi jeszcze długo „Darz bór!”, co było bardzo uroczyste i wzruszające. No dalej, nie będziesz panikował jak Nazgul, gdy go Eowiną postraszyć Aragorn spał jeszcze oczywiście, leżąc na ziemi niczym szaro-zielony baleron, z grzywą brązowych włosów wystajacą z jednego końca, Jeden z nas musi być dziewicą Jestem Legolas. LE-GO-LAS. A ty??? - Golas – burknął potwór. - Nie, nie Golas! LEGOLAS! – zirytował się elf, starając się nie zwracać uwagi na rzężące chichoty Aragorna i Gimlego za swoimi plecami. - Golas – upierał się troll. Jeden wielki obłąkańczy Kwiiiik! Poza tym rozbroiła mnie moralność Legolasa, zabił Legolas wyglądający dziewicowato i wabiący trolla wierszem, a w ektoplazmę przemieniły kuroparwy po Denethorsku. Wszystko, co Gimli robił z toporkiem wywołało baardzo kosmate skojarzenia. A problem Aragorna niemalże wzruszył, nigdy jakoś nie wierzyłam, że po tylu latach wędrówki Obieżyświat będzie zupełnie szcześliwy w roli króla. Kwiiiiik*krztusi się kuropatwą po denethorsku* sssuper |
Podobne
|