, [M] Dziesięć i pół sposobu na zabicie kolędników ďťż

[M] Dziesięć i pół sposobu na zabicie kolędników

Kto tam jest w środku?
Ot, taki idiotyczny obrazek, który przypełzł mi parę dni temu do głowy i nie chciał się odczepić.
Wesołych świąt, moje drogie!

Dziesięć i pół sposobu na zabicie kolędników

Słońce chyliło się już ku zachodowi, zabarwiając oblepiające szybę śnieżne gwiazdki na purpurowo i zalewając pokój ciepłym blaskiem. Z kuchni napływały apetyczne zapachy świątecznych potraw i mieszały się z intensywnym aromatem goździków i pomarańczy zdobiących stół. Choinka, którą Antonina właśnie ubierała wraz z bratem, coraz bardziej zapełniała się ślicznymi szklanymi bombkami…

Tak wyglądałby zapewne opis sytuacji, gdyby Tosia zamierzała zabrać się za układanie bożonarodzeniowej sielanki. Zaś gdyby chciała być precyzyjna, należałoby uściślić kilka drobiazgów. Na przykład to, że z kuchni, oprócz apetycznych zapachów, dolatywało też nieustające zrzędzenie cioci, utyskującej na wszystko, co popadnie – na wujka, który już godzinę temu miał wrócić z karpiem, na za małą ilość farszu do pierogów i na dzieciaki z sąsiedztwa, które najwyraźniej już przygotowywały się do świętowania Nowego Roku. Albo to, że ubieranie choinki wraz z bratem polegało na tym, iż Tosia ubierała choinkę, a brat – przyrodni, sporo starszy brat, jeśli już dążymy ku precyzji – siedział rozparty na kanapie i opychał się pierniczkami wykradzionymi z kuchni, wytykając Antoninie każdą krzywo wiszącą bombkę.

To tak dla precyzji. Nie żeby narzekała, nie. Było naprawdę miło. Tyle że Tosia lubiła dokładność, całkiem jak jej brat. Czyli wtedy, kiedy nie wymagała nadmiernego wysiłku.

– Do domów zmykać, choinki ubierać! Znaleźli sobie zabawę, kolędnicy od siedmiu boleści! – wrzasnęła ciocia, gdy banda nastolatków spod bloku, pomiędzy jednym a drugim zafałszowanym wniebogłosy Last Christmas, z głośnym łomotem odpaliła kolejny fajerwerk. – A na takie strzelanie to nie ma jakiegoś paragrafu, co, Iruś? – jęknęła z nadzieją. Brat Tosi pospiesznie przełknął pałaszowane właśnie ciastko.

– Jest – potwierdził, zapadając się głębiej w oparcie kanapy. – Ale ja mam dzisiaj przedświąteczny dzień dobroci dla idiotów. Jak przyjdą jutro rzeczywiście kolędować, to ich tak wylegitymuję, że popamiętają na długo – obiecał, widząc wyraźne rozczarowanie na twarzy cioci.

Dzień dobroci dla idiotów? Akurat. Tosia doskonale wiedziała, iż prawda była taka, że Irkowi po prostu za wygodnie siedziało się w ciepłym, pełnym świątecznej atmosfery mieszkaniu, z psem na kolanach i pierniczkami pod ręką, żeby ruszyć się stamtąd choćby na krok. A już na pewno nie po to, żeby zajmować się czymś tak nudnym, jak straszenie dzieciaków z sąsiedztwa.

– A to i tak będzie dla nich w miarę szczęśliwe zakończenie. Słyszałem kiedyś o facecie, który zatłukł kolędników młotkiem tylko dlatego, jak potem się tłumaczył, że zapukali do niego trzeci raz i to z tą samą piosenką. A potem wrócił spokojnie do mieszkania i tym samym młotkiem zabił karpia, którego żona zdążyła jeszcze usmażyć, zanim znalazła ciała przed drzwiami – poinformował konwersacyjnym tonem Irek, gdy ciocia zniknęła z powrotem w kuchni. Tosia przewróciła oczami.

– Mogłam żyć bez tej wiedzy, wiesz? – rzuciła zjadliwie. Brat posłał jej rozbawiony uśmiech.

– Dokładnie to samo powiedziała właścicielka galerii handlowej, gdy przypadkiem wyszło na jaw, że święty Mikołaj, którego zwykła zatrudniać na okres promocji świątecznych, co roku zwabiał jedną kobietę, tłumacząc, że rozchorowała się jego pomocnica i na gwałt potrzebuje zastępstwa (cóż, myślę, że na gwałt jest tu wyrażeniem kluczowym), po czym ją wykorzystywał i zabijał, a ciało ukrywał w mało uczęszczanym magazynie na tyłach centrum. Ale szczerze mówiąc, nie do końca zgadzam się z komentarzem właścicielki. Powiedziałbym wręcz, że gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności, to właśnie bez tej wiedzy mogłaby nie żyć – stwierdził niewinnie. Tosia rzuciła mu miażdżące spojrzenie.

– Urzekła mnie twoja historia – wycedziła lodowatym tonem. – A teraz, jeśli już skończyłeś, chwytaj się lepiej za te łańcuchy i pomóż mi je rozplątać – zażądała. Irek, nie wstając z kanapy, sięgnął po karton wypełniony poplątanymi ozdobami choinkowymi. Zamilkł na chwilę pochłonięty nową łamigłówką, ale cisza nie potrwała długo.

– Taki łańcuch to też niezłe narzędzie zbrodni, choć dość oklepane – orzekł, z triumfalną miną oddzielając jeden z błyszczących sznurów od pozostałych i podając go siostrze. – Ileż to razy już było? Oczywiście zawsze wykorzystywane przez zabójców będących najbliższymi ofiar. Mąż, któremu zawadzająca z jakiś powodów żona nie chce dać rozwodu, albo i zdesperowana żona, która ma dość kochanek męża, w czasie ubierania choinki podchodzi jak gdyby nigdy nic do niczego niespodziewającego się małżonka, zarzuca łańcuch na szyję, pociąga i…

– Dość! – fuknęła Tosia, w przypływie jakiegoś irracjonalnego niepokoju odwracając się na pięcie i stając twarzą do brata. – To przestaje być śmieszne, Irek. Więc zamknij się z łaski swojej.

– Spokojnie, mała. – Ireneusz wyszczerzył zęby w uśmiechu, wyraźnie ubawiony irytacją Tosi. – Żadnych łańcuchów, dotarło. W takim razie może wolisz, żebym ci opowiedział o tym małżeństwie, które w zeszłym roku ozdobiło balkon kukłą Mikołaja wspinającego się po sznurze? Co prawda już przed świętami sąsiadom wydawało się, że Mikołaj bardziej na nim wisi niż się wspina, ale nikomu nie przyszło nawet do głowy, żeby to sprawdzić. Dopiero gdy koło Trzech Króli się trochę ociepliło i zaczął roznosić się zapach, okazało się, że to nie kukła, tylko zwłoki ubrane w czerwone wdzianko i sztuczną brodę. Ustalenie ich tożsamości nastręczyło trochę kłopotów, ale, nie chwaląc się…

– Dość, powiedziałam! – wrzasnęła Tosia, z trudem powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. Bo prawda była taka, że tym, co najbardziej irytowało ją w całej tej sytuacji, nie były żarty brata, a fakt, że spaczone poczucie humoru było u nich rodzinne.

– Też nie? To może o tym facecie, który ukrył trupa wewnątrz bałwana i… – zaczął Irek, pakując sobie do ust kolejnego pierniczka, a Tosia w końcu nie wytrzymała i wybuchła śmiechem.

– Najlepiej spisz to wszystko i wydaj jako poradnik dla osób, które mają dość kolędników. Ciocia na pewno chętnie kupi – zasugerowała i rzuciła w brata kolejnym zwojem łańcuchów. – A teraz do roboty!

– Nie, mi nie wypada. Mimo wszystko – odpowiedział Ireneusz, krzywiąc się lekko. – Ale ty to co innego. Już widzę te okładki. Antonina Rymska Dziesięć sposobów, w jakie możesz uśmiercić kolędników…

– Po pierwsze to z tym nazwiskiem trochę się zapędziłeś – wytknęła mu Tosia. – A po drugie to do dziesięciu jeszcze trochę nam brakuje.

– Żaden problem – odparł Irek, wzruszając ramionami. – Do wieczora na pewno je skompletujemy. Bo czego to się człowiek w pracy nie nasłucha… – mruknął, rozpryskując wokoło piernikowe okruszki.

Parę godzin, miskę pierniczków i jedną rodzinną awanturę (wujek przeciągnął swoją wyprawę po karpia o jeszcze jedną godzinę, prawie doprowadzając ciocię do palpitacji serca. Ale – jak zakonotowała Tosia – tak to już było, że ze świątecznym karpiem zawsze musiały być jakieś przejścia. Rok wcześniej na przykład Irek miał już gotowego przewieźć z domu mamy do cioci, gdzie cała rodzina miała spędzić Wigilię, ale dostał jakieś pilne wezwanie i w efekcie zajął się tym dopiero późnym wieczorem, również poważnie nadszarpując ciocine nerwy. Pewnie właśnie dlatego w tym roku dostał do przetransportowania jedynie mniej ważne potrawy, a do tego Antoninę w charakterze asystentki) później Tosia i Irek stali już niemal w progu, zbierając się do wyjścia, kiedy z kuchni ponownie wypadła ciocia, żądając nieznoszącym sprzeciwu tonem, by skosztowali pasztecików z kapustą i grzybami, bo chyba znowu wyszły zbyt spieczone i wstyd je na stół stawiać… Cóż, Tosia miała swoją teorię na temat tego znów, ale zachowała ją dla siebie, nie chcąc stracić roli degustatora.

Dwie ręce w identycznym geście wystrzeliły po paszteciki i po chwili i Antonina, i jej brat zajadali się już pysznym wypiekiem.

– Zawsze możesz jeszcze zarąbać tych kolędników, a ciała zmielić i upchnąć jako nadzienie do pasztecików – zasugerował Irek, przełknąwszy ostatni kęs. Tosia wydęła usta.

– W coś takiego to już ci nie uwierzę. Numer podebrany z musicalu, myślałeś, że się nie zorientuję? – prychnęła.

– A czy ja próbowałem ci wmawiać, że jest inaczej? Ale jako połówkę można zaliczyć, prawda? – zasugerował Irek. – W każdym razie – smacznego! – rzucił i, uśmiechnąwszy się złośliwie, wymaszerował z mieszkania. Tosia zerknęła odruchowo na resztkę pasztecika tkwiącą w jej dłoni.

To był jeden z tych momentów, w których naprawdę nie znosiła swojego brata.

Kiedy znaleźli się na dole, ich oczom ukazał się prawdziwie bajeczny widok. Spokojne, roziskrzone choinkowymi lampkami podwórko spało pod warstwą puchatego, nieskazitelnego śniegu. Tym razem sielanki nie psuło już absolutnie nic.

Może z wyjątkiem wypisanego w śniegu zalegającym na masce samochodu Irka skrótu, którym domorośli kolędnicy dobitnie – a w dodatku z błędem ortograficznym – sugerowali, co sądzą o instytucji, w której pracował brat Tosi.

Przez chwilę oboje przyglądali się w milczeniu napisowi. W końcu Irek wypuścił głośno powietrze, które natychmiast skropliło się, tworząc niewielką chmurkę pary wokół jego ust.

– Łby smarkaczom pourywam – sarknął i energicznym krokiem ruszył wzdłuż wydeptanej w śniegu ścieżki prowadzącej prawdopodobnie do domniemanych winowajców. A Tosia była pewna, że spełni swoją groźbę.

Na dziesięć i pół sposobu.

T.L.


RYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYMSKI!! JAK JA GO KOCHAM. ALE SKOMENTUJĘ PÓŹNIEJ.

Jakiś czas później:

Ponieważ zbliża się już zima i czas powoli nastrajać się w ten świąteczny nastrój (i może wreszcie dostać upragniony, wyczekany prezent urodzinowy...XD), przychodzę wypełnić obietnicę.
Ikkkk, zapomniałam już, jak ja kocham Rymskiego. Tego cudownego sukinsyna, tak pięknie wpisującego się w atmosferę świąt z całą gamą niesamowitych historyjek. Właśnie tak mogłam sobie wyobrażać jego udział w bożonarodzeniowych przygotowaniach. I Tosia, moja kolejna ulubienica *-* (co Ty masz w tym swoim pisaniu, że ja tak Twoich bohaterów lubię?) Aluzyjka do musicalu totalnie perełkowa, jeszcze bardziej windująca w moich oczach Irka. Bo czy wspominałam, że kocham go nieskończenie? <3 dnia Nie 13:58, 07 Wrz 2014, w całości zmieniany 1 raz
... I jedenasty na ómarcie czytelniczki.
Trydno o tym tekście napisać, że jest sympatyczny i cieplutki, bo to raczej spora doza czarnego humoru jest. Ewentualnie horror na święta. Ale taki pozytywny oczywiście.
Bo czarny humor nie jest zły, a wręcz przeciwnie. Całe te przepychanki słowne przy ubieraniu choinki, i te sugestie, co by można z kolędnikami zrobić...

Gratuluję fajnego kawałka, w sam raz na niebiałe święta

<odchodzi, mrucząc cichutko "I'm gonna get killed by a Christmas tree!">
Już od początku coś mi się kojarzyło, ale jak w końcu moje przeczucia się sprawdziły, to musiałam przerwać czytanie, żeby odtańczyć rytualny taniec po pokoju z okrzykiem "Aaaa, Rymski!!!" XD Stęskniłam sie już za nim! Strasznie się cieszę, że pokazałaś go w tak kompletnie innych warunkach, a i tak drań jest sobą do kwadratu i po prostu nie sposób go nie kochać. Chichotałam jak głupia, uwielbiam Twoje poczucie humoru i świetnie Ci ono wychodzi w takim wydaniu. I jeszcze aluzyjka do Sweeney Todda, którego muszę w końcu obejrzeć. Tylko szkoda mi tych kolędników, podobnie ak Tosia (btw, uwielbiam to imię!) jestem przekonana, że Rymski spełni swoją groźbę!