, Jak uleczyć nieuleczalne - fragmenty zebrane ďťż

Jak uleczyć nieuleczalne - fragmenty zebrane

Kto tam jest w środku?
Autor: Doktor Isena
Tytuł: Jak uleczyć nieuleczalne?

Symptomy i objawy Jak uleczyć nieuleczalne - rozdział 3
Dolinus Rivendellus perversionis jest chorobą dotykającą głównie kobiety w wieku rozrodczym. Jej głównym objawem są halucynacje, splątanie oraz budowa alternatywnej rzeczywistości. Chore tworzą swój własny iluzoryczny świat, który zapełniają fantastycznymi postaciami, w szczególności młodymi, przystojnymi mężczyznami. Jest to podyktowane, jak już wspomniałam wcześniej, wiekiem rozrodczym kobiet oraz drastycznie zwiększonym przez chorobę libido. Choroba zaczyna się bardzo niewinnie drobnymi przywidzeniami i powtarzającymi się snami. Jednak podsycana zdobyczami technologii ( internet, książki telewizja) rozwija się bardzo szybko. Po pewnym czasie chore zaczynają wykazywać oznaki dezorientacji i nie odróżniają świata prawdziwego od tego wyimaginowanego. Do tego dołączają chroniczny ślinotok, zawroty głowy oraz niepoczytalność. Kobiety stają się niebezpieczne dla otoczenia, przekonane o własnej racji oraz pragnące walczyć z resztą społeczeństwa o swoich iluzorycznych ukochanych. W skrajnych przypadkach, najciężej chore pacjentki tworzą alternatywny świat przesycony erotyką oraz wątkami homoseksualnymi. Ten typ Dolinus perversionis jest najgroźniejszy tak dla chorej jak i otoczenia, oraz często kończy się śmiercią. Chorej lub otoczenia...

Sposoby zapobiegania Jak uleczyć nieuleczalne - Rozdział 6
Po dostrzeżeniu wyraźnego wzrostu objawów niebezpiecznej choroby, dzielna moderator Amarylis postanowiła wprowadzić środki zapobiegawcze. Wywiesiła w dobrze widocznym miejscu ostrzeżenie: Dolinus perversionis i z niepokojem obserwowała dalszy rozwój sytuacji. Zadziałało, choroba nie rozprzestrzeniła się. Zachęceni dawną nazwą nowi użytkownicy opuszczali Dolinę Rivendell w zatrważającym tempie. Chwilowo nieobecne T. oraz A. również miały jeszcze szansę uniknąć zarażenia, należało tylko utrzymać je z dala od Doliny do momentu wkroczenia tam Dr Iss oraz jej sztabu kryzysowego. Niestety, dla pozostałych użytkowniczek było już zbyt późno.

Metodyka leczenia Jak uleczyć nieuleczalne - rozdział 7
(...) Najnowsze badania kliniczne dowodzą, iż największą skuteczność wykazują środki drastyczne. Terapie nieinwazyjne, jak rozmowa z psychiatrą/psychologiem lub spotkania grupowe nie odnoszą oczekiwanych skutków w konfrontacji z chorymi na Dolinus Rivendellus perversionis. Pozwolę sobie przytoczyć dwa beznadziejne przypadki tej strasznej choroby - pacjentki F. i S. Do szpitala zostały przyjęte po wielomiesięcznych, nasilających się zaburzeniach jaźni oraz postrzegania świata. Chore trafiły na Oddział V - Odwykowy, gdzie skierowane zostały na terapię indywidualną. Jednak symptomy chorobowe nie zostały zatrzymane, w wyniku czego pacjentki nadal żyły w swoim iluzorycznym świecie. Podjęta terapia farmakologiczna również nie przyniosła efektów - wręcz przeciwnie. Halucynacje oraz obłęd nasiliły się, a pacjentki stały się niepoczytalne i niebezpieczne dla otoczenia. Dopiero po wielomiesięcznym odizolowaniu od świata (ludzi, książek, telewizji i komputerów) w zamkniętych pokojach, kobiety powoli zaczęły odzyskiwać względną równowagę umysłową. Wtedy niestety zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Salowy obsługujący izolatkę pacjentki S. zachorował i musiał zostać zastąpiony przez nieznanego chorej mężczyznę. Salowy ten był młodym blondynem, co w sposób nieoczekiwany podsyciło urojenia S. Kobieta zaczęła zachowywać się w sposób niekontrolowany i niebezpieczny, rzucając się na salowego z okrzykiem: "Haldir, kochany!". Po tym nieszczęśliwym zdarzeniu pacjentka została zabrana w trybie natychmiastowym na terapię elektrowstrząsową. Terapia ta, o dziw, podziałała. Pacjentka S. po raz pierwszy od wielu miesięcy była spokojna i zrównoważona, rozpoznawała ludzi oraz otoczenie. Po zbadaniu jej, od razu posłałam po pacjentkę F. i skierowałam ją na elektrowstrząsy. Dziś, po wielu latach, muszę przyznać, że to nietypowe i znalezione przez przypadek leczenie, odniosło całkowity sukces. Obie pacjentki zostały całkowicie wyleczone, a terapię inwazyjną, jaką są elektrowstrząsy, wspieraną przez terapię grupową oraz farmakologiczną, zalecam wszystkim chorym, wykazującym jakiekolwiek symptomy Dolinus Rivendellus perversionis...

Syndrom Gimlasa Jak uleczyć nieuleczalne - Rozdział 10
(...) Syndrom Gimlasa jest niesamowicie rzadko spotykaną odmianą Dolinus perversionis. Jako pierwszy został zdiagnozowany u jednej z moich pacjentek - L. Choroba ta, w skrócie nazywana "SG", nie jest na szczęście zakaźna, jednak dotknięte nią młode kobiety wykazują niezwykle rozwiniętą zdolność perswazji. W zwykłej rozmowie są w stanie przekonać niespodziewającego się niczego złego z ich strony rozmówcę o prawdziwości swoich iluzji. Czemu jednak Syndrom Gimlasa? Odpowiedź jest bardzo prosta. Pacjentki tworzą wokół siebie zamkniętą przestrzeń, w której "piszą" własną historię postaci znanej książki - "Władcy Pierścieni". Do tworzenia tej iluzji wykorzystują dwóch bohaterów - elfa Legolasa i krasnoluda Gimlego, którzy w tej alternatywnej rzeczywistości są kochankami. SG nie jest odmianą niebezpieczną. Z reguły dotknięte nią młode kobiety wykazują skłonność do ślinotoku i stronią od reszty pacjentów. Lubują się w spokoju i ciszy, które sprzyjają snuciu ich fantazji, wbrew pozorom nie do końca niewinnych. Zalecana terapia - farmakologiczna.

Zeznania tych, którzy przeżyli Jak uleczyć nieuleczalne - rozdział 12
(...) Tina L., która woli zachować anonimowość, wciąż nie może otrząsnąć się z przebytego koszmaru. Od pięciu lat nie potrafi zbliżyć się do komputera. Nie ogląda też telewizji, ani nie czyta książek. Każdy najmniejszy bodziec może przywołać traumatyczne wspomnienia...

Zeznania tych, którzy przeżyli Jak uleczyć nieuleczalne - rozdział 12 cd.
(...) Arianę, jedną z Ocalałych, odnajduję w wigwamie rozbitym w samym centrum Kazachskiego Stepu. Dziewczyna nerwowo zapala papierosa i zaciąga się dymem. Dłonie jej lekko drżą, ale zaczyna mówić:
- Na początku nic nie zapowiadało tragedii. Wiesz, owszem, Fa... - po jej twarzy przebiega nagły skurcz. - Czasem jej odbijało, ale uważałyśmy, że to niegroźne. Momentami nawet bywało to śmieszne. Ale kiedy pojawiła się ta druga... - milknie i wbija wzrok w odległy horyzont.
- S.? - pytam łagodnie, choć dobrze znam odpowiedź.
- Tak - szepcze Ariana i samotna łza spływa jej po policzku. Ociera ją szybko i odchrząkuje. - Wtedy zaczęło być źle. Robiłyśmy wszystko, żeby je uspokoić, ale w końcu musiałyśmy pogodzić się z tym, że to choroba. Moderatorka wezwała pogotowie, znaleźli je po adresie IP... No, a resztę już znasz. - Rzuca niedopałek na ziemię i wdeptuje go obcasem w czerwony, kazachski piasek.
- To dlatego uciekłaś tak daleko? Odcięłaś się od ludzi? - drążę dalej. Dyktafon szumi cichutko, jedyny dowód na istnienie cywilizacji w tym obskurnym namiocie.
- Musiałam - rzuca gorzko Ariana. - Ta choroba... dolinus perversionis... To jest zbyt straszne, by o tym mówić. A tutaj chociaż mam spokój...
Na jej twarzy pojawia się smutny uśmiech, a stepowy wiatr zaczyna wyć po pustkowiu, wzniecając tumany kurzu...

Zeznania tych, którzy przeżyli Jak uleczyć nieuleczalne - rozdział 12 cd.
(...) Kolejną z Ocalałych udało mi się odnaleźć po wieloletnich poszukiwaniach w tybetańskim klasztorze. Siostra Mika zgodziła się ze mną porozmawiać na jednym z klasztornych tarasów. Siedziałyśmy długą chwilę w milczeniu, podziwiając zachód słońca, barwiący horyzont ciepłym pomarańczem. Choć nadal jeszcze młoda, Siostra była już całkowicie siwa, co tworzyło niesamowity efekt w połączeniu z gładką cerą i bystrym spojrzeniem.
- Doktor Isena... - zaszemrała łagodnym głosem - nawet w tym zapomnianym miejscu doszły nas o Pani słuchy. Jak się czują F. i S.?
- Dziękuję, dzięki Bogu coraz lepiej - odpowiedziałam zdziwiona. Nastawiałam się na płacz i krzyki, a w ostateczności wyrzucenie za próg klasztoru. Jednak Siostra zupełnie mnie zaskoczyła. W przeciwieństwie do innych Ocalałych wydawała się wcale nie chować urazy do moich pacjentek. Wręcz przeciwnie. Siedziała na swoim ascetycznym taborecie, zawinięta w bordowo- żółte szaty i uśmiechała się łagodnie. - Muszę przyznać, że nie spodziewałam się tego pytania z ust Siostry.
- Pani Doktor chyba nie sądziła, że żywię względem nich jakieś negatywne uczucia? Przecież nie są winne swojej choroby. Nie można ich oskarżać o zachorowanie, tak jak nie można oskarżać lisa o zabicie kury, żeby się pożywić. - powiedziała filozoficznie Siostra, skubiąc rąbek mniszej sukni. Patrzyłam na nią bez słowa. Czy mogłaby to być prawda? Czy w końcu natrafiłam na osobę, na której Dolinus perversionis nie odcisnął trwałego piętna?
- Przepraszam, Siostro, za obcesowość, ale jak Siostra sobie z tym radzi? - zapytałam - Jest siostra pierwszą Ocalałą tak dobrze radzącą sobie ze wspomnieniami!
- Modlę się. - odparła z prostotą Siostra Mika. - codziennie poświęcam wiele godzin na modlitwę za te biedne F. i S. Był czas kiedy było ze mną bardzo źle. To był mroczny okres, który potwierdza pani teorię, iż choroba ta kończy się często śmiercią. Jednak z Boską pomocą udało mi się zreinkarnować i powrócić jako młode niewinne dziewczę. Niestety w wyniku tego procesu i późniejszych stresów moje włosy stały się całkowicie srebrne. Po tym zdarzeniu zrozumiałam, że nienawiść i uraza do niczego nie prowadzą. To miłość jest rozwiązaniem! I tak już pokutuję od wielu lat za zbrodnie przeszłości, kiedy to złe duchy sprowadziły mnie na manowce Doliny Rivendell... - Siostra zadrżała na samo wspomnienie tych zakazanych przez ludzkość terenów, zamieszkanych przez barbarzyńskie, nieznające moralności plemiona. Jednak już po chwili jej twarz rozjaśnił nieśmiały uśmiech. - Przepraszam Doktor Iseno. Słyszę gong wzywający na modlitwę i rytualne palenie kadzideł.... Powinna to pani zastosować w swojej terapii. Kadzidła. Niebywale poprawiają humor, wiedziała pani o tym?...

Zeznania tych, którzy przeżyli Jak uleczyć nieuleczalne - rozdział 12 cd.
(…) Wczesnym rankiem nasza rozklekotana awionetka ląduje na nieczynnym lotnisku Hapupu na wyspie Chatham, leżącej w administracyjnym okręgu Nowej Zelandii. Z westchnieniem ulgi żegnam maoryskiego pilota, który zgodził się mnie tutaj przetransportować i macham do grupki przemytników z Queenstown, którzy zabrali się razem z nami. Mam nadzieję odnaleźć kolejną z nielicznego grona Ocalonych, która na tym zapomnianym przez Boga i ludzi skrawku ziemi - postanowiła zacząć nowe życie.
Pożyczam od tubylców rower i ruszam szutrową drogą we wskazanym przez nich kierunku. Po kilkunastu minutach jazdy zza zakrętu wyłania się widok na zadbane gospodarstwo z przylegającym do niego sporym pastwiskiem. Zostawiam rower przy drewnianym ogrodzeniu i zaglądam do stajni, skąd dochodzi mnie spokojny głos rozmawiającej z kimś Ottiś. Znajduję ją w ostatnim boksie, gdzie szczotkuje pięknego, karego ogiera. Ubrana jest w typową farmerską koszulę w kratę, ogrodniczki w kolorze khaki i wysokie, skórzane buty.
- Witaj - odzywam się łagodnie. W kieszeni mam przygotowaną strzykawkę z lekiem rozluźniającym, tak na wszelki wypadek. Inne Ocalone różnie reagowały na mój widok.
Ottiś odwraca gwałtownie głowę w moją stronę, a jej oczy zwężają się w szparki. Ma nieufny, wrogi wyraz twarzy.
Mocniej ściskam strzykawkę w spoconej dłoni.
- Czego chcesz? - pyta twardo.
- Jestem doktor Isena, spotkałyśmy się już kiedyś. Możesz poświęcić mi minutkę? - podchodzę bliżej, starając się wzbudzić w niej zaufanie.
Dziewczyna lustruje mnie wzrokiem od stóp do głów i po chwili posyła mi szorstki uśmiech. Dopiero teraz zauważam, że w kąciku ust trzyma zawadiacko długie źdźbło słomy.
- Jasne - mówi krótko i odwiesza zgrzebło na ścianę boksu.
(...) Godzinę później siedzimy w bujanych fotelach na werandzie jej domu, patrząc na zachodzące słońce. Słychać cykanie świerszczy i jękliwe beczenie owiec, z których hodowli utrzymuje się moja rozmówczyni.
- Wiesz, to nie jest tak, że się z tym pogodziłam - oświadcza kategorycznie Ottiś. Patrzę na jej hardą, ogorzałą twarz i przeszywa mnie dreszcz. - Ale zaczęłam nowe życie. Nie rozpamiętuję przeszłości. Zmieniłam nazwisko, przefarbowałam włosy, zrobiłam operację plastyczną... W końcu sprzedałam wszystko co miałam i zamieszkałam tutaj. To takie miejsce, w którym nikt nie zadaje pytań. To mi wystarcza. Nie myśl sobie, że radośnie im wszystko wybaczyłam, jak ta cała siostra Mik. Bo nie wybaczyłam. Takich rzeczy się nie wybacza... - Ottiś przerywa na chwilę, zrywa się z krzesła i wbiega do domu. Po sekundzie wraca z panzerfaustem na ramieniu.
- Ottiś, co...! - strach paraliżuje mnie na moment, a palce po raz kolejny tego dnia zaciskają się na ampułce z lekiem.
Dziewczyna celuje w stronę pastwiska i po chwili dostrzegam przemykające się po nim zwierzę.
- Zakryj uszy, złotko - rzuca Ottiś niedbale i wyjmuje zawleczkę z broni, a następnie naciska spust.
Huk wystrzału jest tak ogłuszający, że padam na ziemię. Podnoszę głowę i widzę tylko dym unoszący się nad pastwiskiem. Po chwili wiatr rozwiewa go, ukazując wielki lej, jak po bombie.
- Cholerny kojot, psia jego mać - klnie moja towarzyszka i spluwa przez ramię. - Mnóstwo się ich tu ostatnio kręci.
Wstaję powoli i opieram się o balustradę. Jestem nadal w szoku.
- Czy ty... - zaczynam słabo.
- Spokojnie, nie sfiksowałam - uprzedza pytanie Ottiś i jej wargi wykrzywia grymas. - Tylko czasem... czasem... - Nagle wstrząsa nią szloch.
Kładę jej rękę na ramieniu i po minucie uspokaja się. Patrzy nieugięcie przed siebie, ze śladami łez na policzkach i z dymiącym panzerfaustem w dłoni. Ten widok zapiera mi dech.
- Od tamtej pory boję się wsiąść na konia - szepcze cicho. - Dlatego powiedz im - kładzie nacisk na to słowo i wbija mi paznokcie w ramię. - Że gdy się tu pojawią, to nie będę miała litości.
I z lekkim, obłąkanym uśmieszkiem głaszcze swój panzerfaust po głowicy.

Zeznania tych, którzy przeżyli, Jak uleczyć nieuleczalne - rozdział 12 cd.
(…) Aerię, jedną z ocalałych, odnajduję w momencie, gdy jestem już prawie gotowa do zaniechania poszukiwań - tropiłam ją bezskutecznie od kilku lat, nie szczędząc środków. Ale tam, gdzie zawiódł Interpol i agenci Mossadu, z pomocą przyszli hakerzy, którzy już po kilku godzinach podali mi jej nową lokalizację. A ja jeszcze tego samego dnia wsiadłam w samolot do Tokio, gdzie spośród trzynastu milionów mieszkańców miałam nadzieję spotkać tą jedyną.
Nowoczesny loft Aerii znajduje się na dwudziestym piętrze nowoczesnego drapacza chmur. Gospodyni w pierwszym odruchu chce zatrzasnąć mi drzwi przed nosem, ale udaje mi się ją przekonać, że mam uczciwe zamiary. Zostaję wpuszczona do środka i mogę podziwiać mieszkanie, utrzymane w czarno-czerwono-białej tonacji, gdzieniegdzie przełamanej chromowanymi elementami. W powietrzu unosi się subtelna woń odświeżacza do powietrza o zapachu kwiatów wiśni.
- A więc, jakim cudem mnie tu znalazłaś? - pyta mnie cicho, nalewając mi do filiżanki aromatycznej herbaty. Siedzimy po turecku na podłodze, przy niziutkim, szklanym stoliczku.
- Nowoczesne technologie. I przekupstwo Anonymous - odpowiadam krótko. - Za którymś razem ich inteligentny program graficzny wychwycił podobieństwa między skanem twojego rysunku, jakim dysponowałam, a kreską charakterystyczną dla popularnego ostatnio w Japonii rysownika mang. Odkrycie, kto kryje się pod pseudonimem Hayari Miyake nie było więc wcale trudne...
- No, no, no... - Aeria cmoka nonszalancko, ale w jej oczach, skrytych za szkłami okularów, zauważam błysk uznania. - Nadal jednak nie rozumiem, czemu zadałaś sobie tak wiele trudu. Jestem ci do czegoś potrzebna?
Wyjmuję ze swej płóciennej torby dyktafon i stawiam go na stoliku.
- Nie przeszkadza ci? - pytam kurtuazyjnie. - Możemy co prawda porozmawiać off the record, ale tak będzie chyba łatwiej.
- Niech będzie - jej głos jest beznamiętny, ale wzrokiem prześwietla mnie niczym rentgenem. - I na pewno nie chcesz kawy? Ta herbata jest nieco przereklamowana...
Sama Aeria trzyma w dłoniach kubek z kawą czarną jak smoła i jeśli dobrze widzę - wrzuca do niej już piątą kostkę cukru. Krzywię się zdegustowana i włączam przycisk PLAY na dyktafonie.
- Chciałabym się dowiedzieć, jakie są twoje wspomnienia z Doliny Rivendell. - Staram się, by mój głos nie drżał.
Źrenice Aerii rozszerzają się błyskawicznie, ale udaje się jej utrzymać maskę obojętności na twarzy.
- Chcesz coś do jedzenia? Truskawki, ciasteczka? - pyta znienacka.
- Unikasz pytania.
- Nie, to nie. Ale sobie przyniosę.
Wraca po kilku minutach z suto zastawioną tacą. Jestem już zdenerwowana, ale cierpliwie czekam, aż skończy się posilać. W duchu liczę, że może dzięki temu nieco się rozluźni.
- Wkurza cię, że tylko ja mam ciacho? - wygina swoje umazane lukrem usteczka w kpiącym grymasie, a ja ostatnim wysiłkiem woli powstrzymuję się od tego, by nie rozbić jej stojącego obok słoika nutelli na głowie.
- Odpowiesz wreszcie...?
- Pamiętam to, co chcę pamiętać. Czyli niewiele. No wiesz, zawsze orbitowałam tam trochę na uboczu, nie lubiłam być w centrum wydarzeń...
- Ale nie możesz udawać, że te wydarzenia cię nie ominęły.
Aeria milczy przez moment, obtaczając truskawkę w rozkruszonym cukrze.
- Chyba wiem, o co ci chodzi - mówi nagle.
- Wiesz...?
- Przyjechałaś tu, żeby mnie sprawdzić. Bo nie jesteś pewna.
- Czego nie jestem pewna?
- Tego, czy jestem zarażona - ku mojemu zdumieniu, w jej głosie wyczuwam figlarność. - Zgadłam, prawda? Miałaś już wcześniej podejrzenia co do mnie, ale nie miałaś dowodów. To po nie przyjechałaś? Boisz się, że gdzieś na świecie uchował się jeszcze wirus dolinus perversionis i tylko czeka w uśpieniu, by wywołać nową zarazę, jeszcze większą od poprzedniej. Przeraża cię to, ale i też... podnieca. - Jej uśmiech wydaje mi się w tym momencie wyjątkowo niepokojący.
Zaciskam palce i uspokajam oddech, który przyśpieszył podczas jej przemowy. Pierś faluje mi nieznacznie.
- Masz rację. - Unoszę dumnie głowę. - Po prostu powiedz mi, czy moje obawy są słuszne.
Aeria wybucha szczerym śmiechem.
- Jeśli to ma cię uspokoić - nie, nie jestem zarażona. Byłam blisko, ale... Nigdy nie przekroczyłam tej granicy. W zasadzie, to mnie to nawet nie kręciło. Stąd mogły zrodzić się twoje wątpliwości, bo nigdy nie zajęłam jasnego stanowiska. Ale taki jest już mój styl. Wygłupy tych wariatek szczerze mnie swego czasu bawiły i do tej pory nie uważam, by ich choroba była aż tak ciężka, jak to przedstawiłaś na procesie i w swojej publikacji...
- Wszystkie wymagały hospitalizacji. - Staram się nie pokazać po sobie, że jestem urażona. - Skoro więc uważasz, że sytuacja nie była na tyle poważna, to czemu wyjechałaś? Czemu się tutaj zaszyłaś?
Aeria przejeżdża dłonią po swoich krótkich włosach i wzdycha z rezygnacją.
- To był po prostu dobry moment na zmianę swojego życia. Wszystkie wtedy uciekały, to pomyślałam: A co mi szkodzi? Od zawsze marzyłam o przeprowadzce do Japonii i zostaniu rysowniczką. Wreszcie mogłam to zrobić, nie patrząc na konsekwencje. W jakiś pokrętny sposób, to wszystko to zawdzięczam właśnie Fa...
- Pssssst! - syczę ostrzegawczo.
- ... tym osobom - dokańcza Aeria z pokrętnym uśmieszkiem.
- Zadziwiające - mówię z niekłamanym podziwem. Mam do czynienia z unikalnym przypadkiem, gdzie dolinus perversionis najwyraźniej nie uczynił żadnych szkód w psychice. Jakim cudem? Być może, co przewrotne, Aerię ocaliło właśnie to, że nigdy nie była do końca niewinna... A jednocześnie nie była też zdeprawowana.
Atmosfera rozluźnia się nieco, a ja odważam się nawet na schrupanie ciasteczka. Słońce niknie powoli za biurowcem z naprzeciwka i mieszkanie pogrąża się w półmroku. Aeria klaszcze w ręce i w mig w całym lofcie robi się jasno od zapalonych jarzeniówek, które rzucają ostre, blade światło.
- Och, nie przejmuj się, ja też doświadczyłam szoku cywilizacyjnego na początku pobytu - rzuca lekko, w odpowiedzi na moją zaskoczoną minę. - Jeśli zostaniesz na noc, to może skorzystasz też z mojego nowoczesnego prysznica. Strumienie wody podświetlone są na tęczowo i lecą ze wszystkich stron. Z dołu też. - Puszcza do mnie oczko.
- Na pewno skorzystam - uśmiecham się. - A do tego czasu... Może opowiesz mi o swoich mangach? Chroni je tak ścisłe prawo autorskie, że nawet w internecie można znaleźć co najwyżej pojedyncze strony.
Aeria wzrusza ramionami i wskazuje na spory regał, zajmujący całą ścianę obok nas.
- To są wszystkie egzemplarze, które wydałam. Sporo tego. Ale w zasadzie nie cenię sobie ich zbyt wysoko. To zwykła komercja, piszę je dla kasy.
- O czym są?
- Och, nic szczególnego. Niektóre o samurajach, inne znów o bogatych pensjonarkach. - Macha lekceważąco ręką, a ja nie dopytuję. Manga to na pewno nie jest moja działka.
Rozmawiamy jeszcze do późna w noc, aż w końcu Aeria udaje się na spoczynek, a ja idę skorzystać z magicznego prysznica. Po wszystkim zwijam się w kłębek na kanapie w salonie, próbując bezskutecznie zasnąć. W końcu, zdesperowana, zapalam lampkę i siadam na dywanie, sięgając po jedną z książek stojących na najniższej półce. Obwoluta jest w stonowanych barwach i widać na niej chłopaka z dziewczyną, stojących na tle górskiego jeziora. Tytuł brzmi "Zagadka pałeczek do ryżu", a nad nim widnieje nazwisko: Hayari Miyake. Wszystko wygląda absolutnie niewinnie. Nawet... nieco nudnawo.
Krzyk więźnie mi w gardle, gdy obwoluta ześlizguje się z książki, ukazując zupełnie inną okładkę. Ta aż bije po oczach mieszanką różu i czerwieni, a zamiast chłopca z dziewczyną są...
- O nie... - jęczę żałośnie i próbuję wyrzucić sprośny obraz z głowy, ale wciąż mam go pod powiekami. On... i... ON... i... pałeczki do ryżu!
W ostatnim odruchu rozpaczliwej nadziei otwieram mangę na przypadkowej stronie, bo może to pomyłka, może tylko taki żart... Ale obrazek przedstawiający ewidentne i lubieżne yaoi nie pozostawia złudzeń.
Wciąż cała drżę, gdy pakuję wszystkie swoje drobiazgi do torby i zrzucam piżamowe kimono, przebierając się w stare ciuchy, które inteligentna pralko-suszarka Aerii zdążyła już odświeżyć. Chyłkiem wychodzę z mieszkania, zamykając za sobą bezszelestnie drzwi. Na korytarzu śledzi mnie monitoring z co najmniej kilkunastu kamer, ale jest mi to w tej chwili całkowicie obojętne.
Dałam się omamić. I popełniłam błąd.

*

W tym samym czasie Aeria przeciągnęła się rozkosznie na swoim ogromniastym, wodnym łóżku z wbudowanym systemem wibrująco-masującym. Podniosła się z niego i - tknięta przeczuciem - udała się do salonu, który użyczyła doktor Isenie.
Lecz pokój był pusty.
Zaniepokojona, zrobiła krok w stronę otwartego balkonu, gdzie przeciąg łomotał firanką, lecz potknęła się o coś leżącego na podłodze. Westchnęła głęboko, gdy rozpoznała przedmiot spoczywający u jej stóp.
- Moje kochanie - wyszeptała czule i pogłaskała okładkę mangi, którą zadebiutowała kilka lat wcześniej i która od razu stała się bestsellerem, a jej przyniosła sławę i pieniądze. Oraz oddane grono fanatycznych, nastoletnich fanek.
W jej sercu zagościła w tym momencie gorąca miłość do swoich dzieł, ale była to miłość podszyta z gorzką nienawiścią i wstrętem do samej siebie. W nagłym napadzie szału rzuciła się na regał, zrzucając z niego wszystkie książki, książeczki i broszurki. Fałszywe obwoluty fruwały w powietrzu, ukazując nieprzyzwoite, kolorowe okładki okraszone jeszcze bardziej nieprzyzwoitymi tytułami... "Niegrzeczny samuraj" rąbnął z hukiem o podłogę, a w ślad za nim poleciało "W poszukiwaniu wilgotnego bambusa".
Aeria w końcu legła wyczerpana na stos makulatury, dysząc ciężko. Przez ten cały czas żyła w ciągłym rozdarciu, ulegając swym mrocznym zapędom, to znów próbując je zamaskować. Czerwona mgiełka przysłoniła jej oczy... Wiedziała, już wiedziała, czyja to wina!
Wstała z kolan, dysząc ciężko i ruszyła z powrotem do sypialni, skąd wróciła po chwili, niosąc w ręku cienki, czarny notes. Usiadła w kucki na krześle i przycisnęła prawy kciuk do dolnej wargi, by się skupić. Demoniczny uśmiech wypłynął na jej twarz.
Fayerka - napisała na stronie notesu i spojrzała na zegarek. Miała jeszcze czterdzieści sekund. - Przyczyna śmierci: powieszenie i wypatroszenie.
Wiatr zawiał mocniej, łopocząc złowrogo firanką. Noc była jeszcze młoda. A ona miała jeszcze kilka osób do uśmiercenia...

Możliwe nawroty i powikłania, interakcje z innymi chorobami Jak uleczyć nieuleczalne - rozdział 13
W początkach wirus nie wydawał się być straszny, zwłaszcza kiedy niewielka liczba użytkowniczek była nim zarażona. Oczywiście - zdarzały się halucynacje i sny, podsycane tekstami, jednak nie nosiły one znamion epidemii, występując silniej wyłącznie u F. i L. Potem jednak pojawiła się inna choroba - Sto Dni Elbereth i przyniosła zastraszające skutki. Większość użytkowniczek została nią zarażona i niestety (lub stety - ze względu na wpływ na Dolinus Rivendellus perversionis, ale o tym dalej) opuściły Dolinę Rivendell. Populacja Dolinki zmalała znacząco, a wszelkie symptomy zostały wygaszone. Ta straszna choroba jednak nie zginęła! Jej ślady pozostały w L., jednak pozbawione stymulantów, trwały uśpione.
Okres utajenia choroby minął spokojnie, jednak okazało się, że Sto Dni Elbereth nie jest w stanie skutecznie ukrócić żywotności Dolinus perversionis i siostra Mika, a później F. powróciły do Doliny. Od tamtej pory choroba zbierała straszne żniwo... dnia Śro 20:44, 11 Wrz 2013, w całości zmieniany 3 razy


Lai, uwielbiam Cię! <3
Stwierdzam, że to jest genialne Długo się tego naszukałam i fora i tego tematu, może uda mi się tutaj zadziałać

wbrew ozorom nie do końca niewinnych OZORY TEŻ MAJĄ SWOJE ZDANIE! xD Błagam, niech to ktoś poprawi <zerka w stronę Lai>

A tak poza konkursem: przeczytanie tego po roku sprawiło, że w jasnym świetle dnia dostrzegłam jak bardzo zmieniły się moje życiowe aspiracje. Ciekawe, ciekawe...


KWIIIIIIIIK XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD Eru, przeczytałam sobie z nowy i och, jakie to było cudowne!
A gdzie okładka? XD
O,dobre pytanie :>
Wszystko w swoim czasie, wszystko w swoim czasie... xD
Aer...? XD