, A gdyby tak skonstruować mędlarkę i krosno- eksperymenty ďťż

A gdyby tak skonstruować mędlarkę i krosno- eksperymenty

Kto tam jest w środku?
NO hej,
A gdyby tak skonstruować mędlarkę jak ta pierwsza na rycinie ?





Nie chce zakładac nowego tematu, więc pisze tu, bo dotyczy on kolejnych tam eksperymentów.
A tytuł wpisu to: Co Rzepicha machnie przypadkiem, ultrasi godzinami testują...

Słuchajcie, dla mnie śmieszna historia. Zabrałam się za te pojemniki z kory, przejrzałam zebraną korę, otarłam ja z cienkich warstw i rzuciałam pare kawałków do wrzątku by zmiękła. Po jakimś czasie, zauwazyłam kolor różowy w wodzie, zanuzyłam więc w nim len i zabawił sie na lekki róż, ale jak wiadomo, barwienie lnu to nie lada wyzwanie, więc schyliłam sie do szafki kuchennej po coć co może utrwali kolor i znalazałam ocet jabłkowy (który to rzekomo pity leczy zatoki wedle CInka feeee). Kolor zmienił sie na bursztynowy i taki pozostał na lnie, nawet po płukaniu i praniu w mydle i chyba taki pozostanie.
Jakiś czas temu czytałm blog jendej z Pań z ekipy, na której to bylismy imprezie, która w jednym ze swoich blogów testuje farbowanie lnu i wymadza naprwdę to skomplikowane barwniki, intensywne, cóż z tego, jak na lnie śladu nie ma, bardzo źle przyjmuje barwnik. NA koniec obszernego postu, Pani owa mysli, ze może by dac octu spirytusowego, a moze jablkowego...no wiec....

POdobnie jak z tym przędzeniem wełny, mnie naprawdę bardziej interesuje pozyskiwanie lnu, przezenie go a na koncu barwienie...co to za sztuka bawrwić wełnę....a słowa typu (tej pani oczywiscie) dla mnie len byl w kolorach naturalnym i bielonym, bo taki udaje sie uzyskać z łatwością są śweitnym usprawiedliwieniem, gdy sie prawdy dociekać nie chce...zawsze z braku laku, mogła zrobić tam siusiu

Także drogie Panie, ja juz nie mam złudzeń i kompleksów...

Zajmuje się farbowaniem praktycznym od niedawna, troche czytałam i pitu pitu....wiecie co?! To pokazowe farbowanie tkaniny wełnianej przez Helfiego nie ma prawie nic wspólnego z farbowaniem, jakie stosowali prości ludzie...robi wrażenie, bo tkanina cała wrzucona do wielkiego kotła, a do tego wielkie ilości zakupionych w sklepie korzeni marzanny, super, i wczesniej zabejcowana tkanina ałunem zakupionym w sklepie chemicznym...przeciez to nie jest rekonstrukcja farbowania...
sztuką jest zafarbować len nie wełnę, bez tych chemicznych (bądz co badź dostepnych w tamtych czasach, ale w skromnych ilościach i nie każdemu) utrwalaczy a tylko na bazie tego co jest wokół nas!!!
Tymże wyznaczam drogę, po której chce iść

Zeby było łatwo zaczne od kory: dębu, brzozy, kruszyny, bo posiadają naturalne garbniki i kolor sie utrzyma i uzywac będę octu jabłkowego oraz dziecięcego moczu...

Tak sobie pomyslałam....

Wyniki pierwszego testu; kora brzozowa:

do wody wrzącej wrzuciłam pare kawałków kory, kazdy gotował sie w niej dosłownie pare minut (taki był cel pierwotny - rozmiękczyć korę, a nie zrobić barwnik) a mimo to powstał kolor czerwony:
- zanuzony na jakieś 60 sek len nabrał trwałego póki co odponego na mydło lekko różowego koloru
- po dodaniu octu jabłkowego kolor zmienia sie na bursztynowy i barwi len biały na lekki beż
trzymanie dłużej powinno dac ciemniejsze kolory (max do 12 godzin)
- po gotowaniu przez godzinę szmatki lnianej białej na mrugającym ogniu kolor z czerwnego zamienia się na brunatny mocno a szmatka barwi się trwale na jasno brunatny
- po dodaniu octu kolor barwnika (zaznaczam słabego) zmienia sie lekko na jasniejszy brunatny - szmatki juz nie gotowałam ponownie

Wniosek: juz male ilosci kory pozwalają bez utwalacza zafarbować len (na razie biały, nie wiem jak naturalny chwyci), ale trzeba tkaninę gotować (mrugać) przez np. godzinę.
Powód: w korze są garbniki
Uzyskany kolor: jasny brunatny do ciemny brunatny przy bardziej stęzonym barwniku i prawdopodobnie gdybysmy zanuzyli tkaninę na min. 12 godzin, co sie także stosuje.
OVER!



Zdecydowanie wybieram liście brzozy oraz liście pokrzywy na eksperymenty na Wolin ze względu na dostępność - haha choćby 1 metr od garażu. Łodygi pójdą na włókna, byle je zmoczyć na noc...
Czyli trafy to na razie: kora brzozy: brunatny, liście brzozy: zółty oraz zielony jak zrobimy test żelaza, liście pokrzywy: szarozielony...
bije sie z myslami czy kupować marzannę ze sklepu i chyba jednak nie, bądźmy ultra, jak farbowac to od razu dobrze...najwyżej nie bedzie czerwonego.
W grę wchodziły by jeszcze jagody dzikiego bzu oraz łupiny orzecha, ale boje sie, ze w takich warunkach nie domyjemy rąk z obu. A więc jakaś kora inna...kruszyna?

Zakupiona książka Weroniki Tuszyńskiej Farbowanie barwnikami naturalnymi http://allegro.pl/show_item.php?item=2479750081.
To rozwiąże wiele...

Zdjęcia z pierwszych lnianych testów czesaka i przędzenia lnu u Siemiła...sie robią kołtuny, za mało mam czesanki, by zrobić kulę na przęślicy...if yooo know what i mean
https://picasaweb.google.com/108077323570200348786/Przedzenie?authkey=Gv1sRgCNiKosLgvrzd8wE
postęp marny, wynik marny, jeszcze wieksze za to ciśnienie...i koordynacja ruchu kręcenie, wysnuwanie i ślinienie to zdecydowanie dużo jak na pierwszy raz.

Zakupiona nowa czesanka lniana na allegro, ponoć super i nie biała, więc moze sie nie będzie tak rwać.

Zaprosiłam do współpracy Instytut Włókien Naturalnych i Roślin Zielarskich, może coś z tego wyjdzie...dostali te same zdjęcia, a mają tam taki dział, co sie zajmuje rękodziełem.

Jeśli zaś chodzi o uzupełnienie sprzętu tekstylnego do Wolina to w planie jest: szydło, bardko, duże wrzeciono, i coraz częściej mysle o gęstym grzebyku.

Wczoraj Kattina mnie przekonała do robienia mydła, ale znim może mydło przydał by sie ług (jakiś tam etap przed mydłem) i 10 dni wybielania w ługu...to dopiero czad!!!

No i prosze o ługu z Moszyńskiego...
Pranie:
Ług przygotowywano z popiołu roślinnego (drzewnego) i wody.
Ale jak prano odzież za jego pomocą? Mianowicie:
Sposób pierwszy: „ług zostaje przygotowany oddzielnie i później bieliznę się w nim moczy”.
Sposób drugi: „wytwarzanie ługu zachodzi w samy trakcie ługowania”. Tutaj:
1. Moczono bieliznę 5 do 6 dni w korytach, przesypawszy ją popiołem
2. Prano ją w rękach (no cóż, pralek nie było), dodając w niewielkich ilościach ciepłą wodę i nacierając każdą sztukę popiołem.
3. Wyprawszy tak wszystko w popiele, płukano następnie w rzece i tłuczono w stępach.
Sposób trzeci: „W specjalnych naczyniach zwanych w Polsce warznicą, polewanicą, potaczką itd., sporządzonych z klepek lub całodrążnych (to jest wyrobionych z jednego kadłuba drzewnego), bez nóg lub z trzema nogami, mających na dnie otwór albo całkiem dna pozbawionych, a zamiast niego posiadających tylko krzyż z dwóch prętów”:
- układa się słomę
- na słomie – bieliznę
- na bieliźnie umieszcza się płachtę lub zwykły worek
- na płachtę sypie się popiół
- na popiół leje się gorącą wodę, która – zamienia się w ług przesącza się przez bieliznę i wycieka dołem naczynia
Zalewa się dopóty, póki „wszystka bielizna na wskroś nie rozparzy się do gorąca.”
W bardzo wielu okolicach chłopi zalawszy popiół gorącą wodą wrzucają do niej rozpalone kamienie powodując w ten sposób wrzenie w naczyniu.

Inne wykorzystanie ługu:
Ludy niesłowiańskie nad środkową Wołgą i Ugrowie syberyjscy stosowali ług do bielenia i zmiękczania włókna pokrzywy.
Ługowanie stosowane bywa do bielenia świeżej przędzy.
No ale czy tylko te ludy....bez sensu.

żeby nie było wykrętu, że nie mamy słomy lnianej i konopnej, to zawsze jest pokrzywa...

http://www.anastazja.org/plotno_z_pokrzywy.php

Artykuł warto przeczytać, ale forum jest dość dziwne...troche mi to przypomina Ślężańską wioskę, tylko u nas jakoś to bardziej realne...a tu jakieś dziwne ideologie...w ogóle słowo kolektyw...fuuuuj...

Ciekaw jestem co ci wyjdzie z tym lnem. Ja tylko dwa razy farbowałem gotowy materiał. Jeden w ciulowym jasno niebieskim kolorze - wyszedł fajnie "brudny" siny (chodziło mi tylko o stłumienie niebieskości). Drugi raz to była lniana koszula w kolorze białym. Trzymałem ją chyba trzy dni w garze z korą dębu, codziennie z godzinę lub dwie gotowałem, Woda była w kolorze mocnej kawy. Koszula wyszła w lekko brązowawym kolorze, który po kilkunastu imprezach praktycznie jest już niezauważalny. Gdybym nosił ją jak nasi praprapra...itd...dziadowie, codziennie, to w lecie, po miesiącu, maksymalnie dwóch, nie byłoby znać koloru. Gdzieś też widziałem zdjęcia lnu farbowanego jagodami, po sezonie kolor był w sumie blado szary. Co do stwierdzenia więc o niefarbowaniu lnu - jeśli chodzi o odzież codzienną, to zgadzam się z tym całkowicie. Było to nie warte zachodu. Co innego ciuchy odświętne, tu jak kogoś było stać, to mógł sobie kolor sprawić - każda okazja do lansu dobra

Ciesze się, ze się zaciekawiłeś, bo faktycznie temat jest ciekawy, ot zagadka.
Tak kora jest mocna, ale ciekawe jakby wyszło, gdybyś wczesniej zabejcował takninę ałunem lub utrwalił barwnik czym tam utrwalali (ocet, mocz i inne ale tego jeszcze nie wiem). Ja wierze, ze mieli swoje niecne sposoby...
Nie zamierzam na razie farbować wielkich ilości, wystarczą skrawki na testy idelane, więc szybko będa efekty i trzeba mało surowca.
I zgadzam się z tezą, że codziennych ciuchów nie farbowano, tylko co odświętne i to zapewne je podkolowywano co jakiś czas...jaki problem, skoro rosnie barwnik dokoła, tylko brać i farbować.
Na ikonie z XIII wieku widziałam panie pracujące w polu z niebieskimi spodniami pod sukienkami zawiniętymi na pasek, niezłe....fantazja malarza, czy aż taki dostęp do koloru...
Książka o farbowaniu idzie, Idzie tez Moszyński, a zatem do dzieła....

Jak się szuka się znajdzie. Całkiem przypadkiem piszać do Instytutu Włókien....itp napisałam do Pani Katarzyny Smidt-Przewoźnej, jak sie okazało absolutnego eksperta w dziedzinie barwienia. Jesli w ogóle nam odpisze, to będzie miło. Jak nie, to przynajmniej wiemy, co czytać.

Przejrzałam odczynniki chemiczne (wszystkie to minerały - nieorganiczne związki wystepujące w naturze lub wytrącające się w czasie np, fermentacji), które były generalnie dostępne.
Odczynniki te uzywano czy to jako zaprawa/bejca (przygotowujące włókno na przyjęcie barwnika), czy dodawane do kapieli w czasie barwienia pozwalające barwnikowi na wniknięcie do głębi włókna.
Używano także po barwieniu aby utrwalić kolor. I tu w zależności jakie i ile i kiedy takie kolory powstawały, a wystarczyło dołożyć np. kawałek żelaza a już inny kolor. Nie wspominająć o pH wody (kranówka a dzeszczówka, itp.)

Te powyższe dają mi poważny argument, ze jednak kolor lnu jesli był barwiony, był trwalszy niż sugerujemy. Jesli już barwili, to zapewne zrobili wszystko, aby kolor się utrzymał. I wcale nie jest to takie trudne. Problem jest tylko brak wiedzy a nie surowców.

Gorzej z oceną powszechności, bo o ile łatwo o surowieć roślinny, to jak oni zdobywali te minerały...

Czasem mi się wydaje, ze ulagamy tej złej wschodniej propagandzie, która czyni ze słowian zachodnich "czarną dupę" i może przez to wydaje się nam, ze chodzili tylko z zgrzebnych hamsko utkanych koszulach, bo nie potrafili nawet zabarwić lnu...podczas, gdy ekipy na wschodzie ociekają kolorem i uginaja kolana pod ilością ozdób...nie wierze, ze słowianie zachodni szczególnie słowianki nie chciały być piękne i kolorowe...to jest niemożliwe...kobieca intuicja mi to podpowiada...buhaha

niezły link:
http://www.lenikonopie.pl/pliki/barwienie.pdf

Kobiety na pewno ponadczasowo chcą być piękne i kolorowe. Rzecz tylko w tym, że gro ówczesnego społeczeństwa utrzymywało się z pracy własnych rąk, co oznaczało brudzenie się - w glinie, ziemi uprawnej, węglu drzewnym, dziegciu, oborniku itd., a częste pranie, zwłaszcza metodami trącymi niszczy włókna no i usuwa kolor. Więc często pewnie nie prano. Do tego przy "robieniu" na powietrzu barwnik też jest anihilowany stopniowo przez słonko. Dodajmy jeszcze "wędzenie" się w zimie, gdy głównie siedziano w chatach, dym ładnie przyszarza. Przeciętny i stanowiący większość człek ówczesny chodził więc moim zdaniem w kolorach naturalnych (tudzież farbował sobie wełnę, bo łatwo). Nie dlatego, że się nie dało inaczej, ale dla tego, że była to bezsensowna praca z farbowaniem. Przecież szkoda ciorać przy palenisku, w polu lub przy zwierzętach czegoś co w pocie czoła pokolorowaliśmy. W ekipie raczej "robimy" ludzi jakoś tam majętnych, więc na kolory pozwolić sobie możemy. Powszechna barwność ludu grodów i wsi która nam się widzi to raczej efekt strojów ludowych których różnorodność i różnobarwność to pokłosie m.in. rewolucji przemysłowej w XIX wieku oraz chciejstwo nas jako ludzi przyzwyczajonych do kupowania wszystkiego. W końcu wczesnośredniowiecznymi metodami da się zrobić tkaninę z dekoracją stempelkową, np. zapaska w grochy i trójkąty
To, że na wschodzie (i zachodzie też) jest mnogo kolorowych odtwórców ociekających srebrem to właśnie kwestia mody w naszym środowisku i masowego odtwarzania góry społecznej, bo jest to dużo łatwiejsze i efektowniejsze.
Wracając do meritum. Jak czytałem np. księdza Kitowicza (pocz. XVIII wieku, czasy przed rewolucją przemysłową), to stroje prostego ludu nie porażały kolorem, który też najwięcej odnosił się do wełny, głównie był to niebieski/granatowy z drobnymi elementami czerwonymi (czapka, tkany pas, kutasiki, naszyte sznurki). Najwięcej było jednak bieli i szarości. Podobne informacje z XVIII w. (choć bardzo ogólne i skąpe) są o stroju z Żywiecczyzny, który w XIX z kolei wieku stał się bardzo różnorodny i kolorowy.
Obrazki z ikonografii co do kolorów nie raz w błąd wprowadzają, bo w końcu miały być z założenia kolorowe.

Niech no ja znajde czas by ci odpisac...

Poszyjemy, pogadamy

No własnie...jest maszyna naprawiona...se pogadamy...
Póko co się pochwalę, Artur załatwi mi Ałun na Wolin...juuupiiii, będziemy mogli testy robić dwojako!!!! No i bielić

Dowcip dnia:
-tesciowa: co robiłas w nocy, ze masz takie czerwony oczy?
- ja: czytałam o barwieniu naturalnym?
- tesciowa: yyyyyy?
Ze tak powiem mina: bezcenna....

hehehehhe drugi dowcip dosłwonie z przed chwili:
Mira do Jagny:
- oj, nie płacz ty członku....
(Mira ma teraz etap uzywania nazw typu członek rodziny...i za cholerę nie umiem jej wytłumaczyć, ze bez"rodziny" to juz tak nie powinna mówić) Ale lepsze to, niż pytanie z wczoraj: mamo co to znaczy wieczność? O ja, to było ciężkie...

A GDYBY TAK...

Taki mi pomysł wpadł do głowy...apropo kształtu naszej kolorowej rekonstrukcji...

A gdyby tak wymusić na wszystkich nowych szycie tylko w naturalnym kolorze...
...a w miarę pięcia się w górę rekonstrukcji pozwalać im powoli farbować sobie conieco?...

Mielibyśmy z głowy problem z przerostem formy nad treścią u świeżaków...szary tłum- zgodny z historycznym kanonem...wysoki poziom rekonstrukcji w ubraniach...
...no i nie oszukujmy się: już 7 lat temu na Arkonie zauważyłem, że grupa Litwinów wyglądała tak, że byli wszyscy jasno szarzy, ozdoby to były głównie krajki...mieli za to dziergane czapki, i inne gadżety, któe u nas zaczęły się pojawiać kilka lat później...taki tłumek dużo lepiej się prezentował niż nasza pstrokacizna, ale w wydaniu ubogim (tzn. kolorowo, ale w taki sposób, że każdy miał buty, spodnie, koszulę i krajkę lub pasek...niby bogato- bo kolor...ale biednie --- schizofrenia odtwórcza znowu)...

Pozdrowił,
śCinek

Shiz to jest jak jestem w sklepie z lnem...yyy a ma Pani taki len naturalny, bo te brązy za intensywny...mysle, ze wystarczyło by aby każdy przeszedł przez oko moje i Siemiła (ziemistoludów) heheh
Jest to jakiś pomysł, ale musielibyśmy najpierw posiąść wiedze, dot barwienia ogólnie, aby kazdy miał jakies podstawy do wypowiadania się...mozna delikatnie powoli, ale bez rewolucji...popatrzmy najpierw na siebie.
A tak jak CI Litwini wyglądali zawsze Fideliusy i mi sie to osobiscie zawsze podobało...podobnie fajna jest ta ekipa:

http://www.pirzdaustra.pun.pl/viewtopic.php?id=81&p=2

O to, to, dokładnie jak napisał Cinek, co anglojęzycznie można podsumować "less is more". Co do ustalenia wymogu, to można się zastanowić, czy wprowadzić to obligatoryjnie, czy jako sugestię "dobrej praktyki", do której po prostu się będzie namawiać. Styl minimalistyczny jest git.

Od zeszłego roku wyprzedaje całą moją bizuterie i rzeczy nadprogramowe, nie nosze juz kaleletki (jak mogłam!)itp. Nagle jest mi lżej, a kasa idzie na eksperymenty...lata 2003-2009 to lata lansu, bo tak było im więcej i srebrniej tym lepiej, tak było ogółem i wtedy na takie dziwaki jak Wy chłopcy (Jasiu i Cinek) patrzono dziwnie...no jak to bez srebrnej zawieszki, no jak to! hehe
ja tez jestem za sugestią, a za wymogiem, gdy juz wszyscy bedziemy zgodni z realiami...

Przybyła książka o farbowaniu barwnikami naturalnymi i niestety traktuje o wełnie tylko ale za to prostym językiem, gotowe przepisy, omówinie procesów. Z antykwariatu natomiast wyczesałam Bielenie i barwienie włókna (Balasiński Tadeusz) i ze spisu streści myśle, ze przynajmniej Jofridd sie od niej nie odessie ...a traktuje o lnie, konopi oraz pokrzywie.
Dużo czytania na zimowe wieczory...Do po Wolina...

No troche tu mnie nie było...przyszła do mnie ksiązka o włókiennictwie: podręcznik o włóknach: barwieniu i bieleniu lnu, wełny barwieniu. Dużo chemii, ale znam chemię a ona wyjaśnia dlaczego i po co jest warzenie, dodawanie tego i owego, aby uzyskać zamierzony efekt. I teraz jak ta cała chemia ma się do ich metod z przed 1000lat..Ług moze jeszcze ale inne? Będę czytać...

Barwiłyśmy z Mają na Karpackiej Troi macierzanką z liścmi brzozy i drugie coś...ja włóczkę białą naturalną, oraz runo owcze, Maja stare giezło...eeeeekstra...z tej włóczki robię krajkę na czoło...jak spadnie deszcz to popłynie zielono-zółtawa woda...nie bejcowałyśmy tego....no chyba, ze nie...
Fajnie jest umieć wymęczyć znajomych o parę litrów farby..

Helfi opowiadał o jego eksperymentach z moczem, jak to z ojcem sikali do beczki za domem i jak tym moczem przefermentowanym bejcowali... nie poleca...w Rzymie takie kadzie stały w dzielnicy barwierskiej i każdy mógł tam sie odlać za kasę...którą dostawał od właściciela kadzi...