, Maria Kornatowska ďťż

Maria Kornatowska

Kto tam jest w środku?
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.Maria Kornatowska
(30.05.1935 - 21.08.2011)

"Prawdziwe życie to sen"

Po ciężkiej chorobie w niedzielę rano (21.08.2011), zmarła w Łodzi prof. Maria Kornatowska - wybitna eseistka i krytyk filmowy, uwielbiana przez studentów wykładowczyni "filmówki", wspaniała postać łódzkiej i polskiej kultury.
Maria Kornatowska to autorka wielu publikacji i książek o tematyce filmowej, w tym wyśmienitej monografii Federico Felliniego pt. "Fellini", za którą w 2003 roku została laureatką nagrody im. Bolesława Michałka, a także zjawiskowego wywiadu-rzeki z Agnieszką Holland - "Magia i pieniądze". Publikowała w "Kwartalniku Filmowym", "Filmie", "Tygodniku Powszechnym" i nowojorskim "Nowym Dzienniku" (nie ukrywała swojej fascynacji tym miastem), stale współpracowała z miesięcznikiem "Kino". W 2009 roku zdobyła nagrodę PISF za uprawianie krytyki filmowej.

Kochała kino (choć o polskim filmie mówiła, że to imitacja), miała ogromną wiedzę i wrażliwość, lubiła ludzi, interesowała się różnymi dziedzinami sztuki, była częstym gościem na wydarzeniach artystycznych w całym kraju. (Dziennik Łódzki, 22.08.2011)

.....

Spytacie dlaczego w naszej Historii Dubbingu znalazła się sylwetka Pani Profesor - otóż, Pani Maria była tą osobą, która była poniekąd sprawcą tego, że ta Historia w ogóle powstała. Zachęcała mnie do pracy nad nią. "Panie Zbyszku, niech pan pisze, bo jak nie pan to kto?". Kiedy widzieliśmy się podczas jej licznych podróży na Wybrzeże, zawsze konsultowałem się co do postępów w mojej pracy, zawsze życzliwa, służyła dobrą radą.

Jeszcze teraz nie mogę w to uwierzyć! Tak wspaniałych ludzi już nie ma.

Kiedy tylko przyjeżdżała do Gdańska, telefonowała - panie Zbyszku, jestem, może byśmy się spotkali?... Przez całą noc, zwykle, nie mogłem spać ze zdenerwowania - o czym ja będę rozmawiał, czy się nie zbłaźnię, przecież Ona to GIGANT.
Kiedy tylko się spotkaliśmy - wszystko mijało, otwarta, zabawna, ciekawa drugiego człowieka, sypała anegdotami jak z rękawa. Jej opowieści o Nowym Jorku znają pewnie wszyscy jej przyjaciele - o spotkaniu z Arturem Millerem, jak spotkała Gregory Pecka, jak była przewodnikiem i tłumaczem goszczącej w USA Wandy Jakubowskiej - to były perełki skrzące się humorem.
Pani Maria była postacią niezwykłą. Kobietą żyjącą pełnią życia i kochającą ludzi, tak jak jej wielcy mistrzowie, których kochała
i podziwiała - F.Fellini i Otar Josseliani.
Jestem naprawdę szczęśliwy że mogłem Panią poznać, że spotykaliśmy się często kiedy Pani Maria przyjeżdżała na Wybrzeże, pamiętam długie rozmowy spacerując po jej ukochanym Sopocie.
W tym roku nie było jej tam - "Panie Zbyszku, nie mam już siły by jechać tu tyle godzin, pociągi teraz kursują o dwie godziny dłużej". Jaka szkoda.

Była krytykiem światowej klasy - Jej książka o Fellinim to niewątpliwie najwybitniejsze dzieło krytyczne jakie powstało na świecie o tym twórcy. Ale chciałbym przypomnieć inną Jej książkę - dzieło skromniutkie, zaledwie 180 stron, ale proszę mi wierzyć - nie ma w Polsce osoby która mogłaby napisać taką książkę - nie było w Polsce odważnych by zajmować się tym tematem - "Eros i film". Książkę tą czyta się z zapartym tchem (jak wszystkie Jej książki), napisana z ogromną kulturą, barwnym językiem - to był absolutny bestseller PRL-u.
Miłość i temat miłości to było to co poruszało Panią Marię najbardziej. Kiedy niedawno zapytałem czy nie zamierza dopisać kilka rozdziałów do tej książki i wydać drugie, uzupełnione wydanie - "nie, panie Zbyszku, a o czym ja bym teraz pisała. Teraz wszystko jest wyłożone kawa na ławę. Nie ma już tej tajemnicy, nie mogę".
Nie znosiła tzw "komedii romantycznych" i była zdegustowana najnowszym kinem polskim - z wyjątkiem kilku filmów, m.in. "Dom zły" - to było kino z pazurem, kino w którym o coś chodzi - musi pan to zobaczyć!.

...
Maria Kornatowska i Grażyna Torbicka podczas dyskusji na festiwalu "Dwa Brzegi" w Kazimierzu. Pani Maria już wtedy ciężko chora była tam otoczona dyskretną opieką swoich najbliższych przyjaciół. O jej stanie mało kto wiedział. Maria zmarła niecałe dwa tygodnie później. Fot.T.Stokowski

Kiedy kilka lat temu wyszło drugie wydanie książki o Fellinim i Pani Maria przyjechała do Gdańska na cykl spotkań z czytelnikami, wybrałem się tam ze wszystkimi Jej książkami po autografy.
Kiedy przyszła moja kolej, Pani Maria spojrzała na mnie i powiedziała - "I co ja mam panu napisać" i rozpoczęła ze mną ponad godzinna rozmowę - a za mną stało jeszcze ponad 30 osób! Nikt nie odszedł, wszyscy przysłuchiwali się z ogromną ciekawością temu co pani Maria mówiła.
"Moją ulubioną książkę ulubionemu czytelnikowi Maria".
W kilku wspomnieniach o Niej czytam wielka Dama i hippiska - pamiętam kiedy spotkałem Panią Marię po raz pierwszy, był rok 1972-3, właśnie wróciła z festiwalu filmowego w Pesaro i nam uczniom szkół średnich opowiadała o kinie kontestacji i fali seksu zalewającej Zachodnie kino.
Kto mógłby z takim wdziękiem (była w spódniczce mini i dużym, pięknym dekoltem) opowiadać o filmach - pamiętam to do dziś - japońskim "Powstań podwójnie zgwałcona dziewico" czy o takim: "akcja tego filmu , całego filmu, dzieje się w jednym pokoju, pustym pokoju, na środku stoi krzesło, na nim siedzi nagi bohater i ... przepraszam za określenie - przez pół godziny bawi się własnym członkiem". No i kto w Polsce nie będąc wulgarnym i z taką kulturą mógłby opowiadać o takim kinie?

Pamiętam jak była kilka lat temu na Festiwalu Filmów Polskich w Gdyni i miała odwagę mówić to co myśli - jak napadano na nią, czy to w TV (pijany B.Szyc i reżyser tego dzieła o którym rozmawiali), czy na bulwarze w Gdyni, gdzie spotkała nas zabawna przygoda - matka jednej z reżyserek napadła na P.Marię - "Niech pani nie mówi o czymś na czym pani się nie zna!" "Ale kim pani jest?" Kiedy wytłumaczyłem o co chodzi, Pani Maria - "ale ja przecież nic nie mówiłam o filmie tej pani - tak wiem - sam pan widzi jak ciężka jest dola krytyka piszącego o polskich filmach. Wie pan, że jeden z reżyserów ( tu padło jego nazwisko) po tym jak nie zdobył nagrody głównej na festiwalu we Włoszech gdzie ja byłam w jury, nie odzywa się do mnie do dziś a jak mnie widzi w Łodzi to przechodzi na drugą stronę ulicy by mi nie powiedzieć dzień dobry! Sam pan widzi a ja niewiele mogłam tam zrobić, ten film był kompletnie niezrozumiały dla ludzi z innego kraju."

Dzwonię do Pani Marii - Pani Mario widziałem wczoraj Panią w telewizji. Pokazywali reportaż z przyjazdu Antonioniego do Polski. - "O Boże, wie pan wtedy byłam jeszcze młoda, ambitna...i kiedy poproszono mnie o wykład przed ogromnym audytorium i samym Antonionim w Hybrydach, mówiłam i mówiłam, i mówiłam. Chciałam przekazać wszystkie mądrości na jego temat...aż nagle widzę - audytorium zasypia! Już nigdy więcej nie zadręczałam słuchaczy swoją wiedza. Pilnuję się do dzisiaj..."

Kiedy oświadczyłem - Pani Mario, odchudzam się - usłyszałem - Ale po co? Niech pan tego nie robi, człowieka kocha się za to jakim jest a nie jak wygląda... ale niech pan za bardzo się nie odchudza bo panu z buzi zejdzie...

I jeszcze jedna anegdotka - spytałem - Pani Mario, ale czego Pani tam uczy w Szkole Filmowej - długa pauza - "wie pan... sama nie wiem." Kocham Panią Pani Mario i na zawsze pozostanie Pani w mej pamięci. Nie dziwię się że była Pani uwielbiana przez swoich studentów.

Kiedy miała spotkanie z czytelnikami i łobuzersko trzymała mikrofon oparty...hmm.. oparty.. powiedzmy że na udach - kiedy wyglądał jak poruszający się penis - kiedy mówiłem "Pani Mario, na Boga - przecież Pani taka znawczyni Freuda, wie dobrze co to znaczy" - śmiała się - Oj, panie Zbyszku...
Kiedy kilka miesięcy temu zadzwoniła do mnie - "Jest pan moją ostatnią deską ratunku - szukam tego filmu po całej Polsce, tylko pan może mi pomóc" - Dlaczego dzwoni Pani do mnie na końcu, trzeba było zacząć ode mnie! Byłem taki szczęśliwy że udało mi się w ciągu zaledwie paru dni zdobyć dla Niej ten wymarzony biały kruk - Beli Tara "Człowieka z Londynu" . Perełka!
I tylko dla niej zmusiłem się by przetłumaczyć i potem wklepać w formie napisów dialogi do tego filmu. I jak to potem wypadło - pytałem - chyba byli znudzeni tempem tego filmu, czy teraz nic już do nich nie dociera? Dociera Pani Mario. Zawsze coś w nas zostaje i jestem pewien że Pani studenci będą Panią pamiętali długo, długo jeszcze.
..

Kiedy kupowałem nowy numer "Kina", zaczynałem go zawsze od Kornatowskiej - dzwoniłem z recenzją, wrażeniami i gratulacjami. Kilka miesięcy temu napisała - "..kiedy najdzie mnie jesienna depresja..." - byłem w szoku - Pani Maria i depresja - niewyobrażalne - dzwonię do Niej, wita się ze mną słabym zmęczonym głosem - Pani Mario, czy jest Pani chora? - ależ nie,
a co? Tak słychać w moim głosie? - nie, nie, zmitygowałem się nie chcąc być niedelikatnym. Zadzwoniłem do naszej wspólnej przyjaciółki - zadzwoń do Niej i wybadaj - coś nie tak jest w Jej głosie, byłem naprawdę zmartwiony. Nie dała nic poznać po sobie, nie chciała współczucia, chciała byśmy pamiętali ją taką jak zwykle. Ale Pani Maria była pogodzona ze swoim losem - ja swoje już przeżyłam. Chciała umrzeć w domu, przeżyć te swoje ostatnie dni pełnią człowieczeństwa.. Niech będzie dla nas jakąś pociechą że tam w tamtym lepszym świecie Pani Maria, taka skryta w sprawach osobistych, spotka swego ukochanego, swoją wielką miłość, być może największą miłość Jej życia... Ale być może spotka swoich ukochanych bohaterów którzy przynieśli jej tyle wzruszeń - Gelsominę, Zampano, zawsze uśmiechniętą i ufną w ludzką dobroć - Cabirię. Może spotka tam swoich mistrzów - Federico Felliniego i Wojciecha Jerzego Hasa i będzie mogła porozmawiać o swoich ukochanych filmach. Filmach jakich już nie kręcą.
Pamiętam jej święte oburzenie, nie mogła tego przeżyć, kiedy jeden z jej studentów powiedział: " ...bo Fellini z tą muzyką Nino Roty to takie kino chill out'owe...". No jak on mógł! Święta racja Pani Mario.

Jeszcze niedawno słyszałem od Niej - " Bardzo lubię Tomka Raczka - on tak pięknie zajął się chorym Zygmuntem Kałużyńskim"
Dziękuje Panu Panie Mariuszu za opiekę nad Marią
Zbyszek

-------------------------------------------------------------------------------------

Wszystkie zdjęcia zamieszczone na tej stronie pochodzą z internetu. Dziękujemy ich autorom za ich zamieszczenie. Taka Panią Marię zapamiętamy - uśmiechniętą.

Wywiady z Panią Marią możesz zobaczyć na stronach:
http://www.stopklatka.pl/wydarzenia/wydarzenie.asp?wi=80007
http://www.youtube.com/watch?v=y1w01H3XxrE
http://www.dailymotion.com/video/xkfblj_maria-kornatowska-o-filmach-rosselliniego_shortfilms
http://www.ustream.tv/recorded/13725275
http://www.youtube.com/watch?v=7XvRSEl-7co
http://www.tvp.pl/kultura/magazyny-kulturalne/weekendowy-magazyn-filmowy/wideo/18032011/4042368


Gazeta Wyborcza > Depesze

W Łodzi pochowano prof. Marię Kornatowską
PAP
2011-08-26

Na Starym Cmentarzu w Łodzi pochowana została w piątek wybitna eseistka, krytyk filmowy i wykładowczyni łódzkiej szkoły filmowej, telewizyjnej i teatralnej prof. Maria Kornatowska. Żegnali ją najbliżsi, przyjaciele, znajomi, studenci i mieszkańcy Łodzi.
Prof. Kornatowska zmarła w niedzielę 21 sierpnia w Łodzi.

"Zmarła była człowiekiem dobrym, otwartym na ludzi o wewnętrznej urodzie franciszkanina" - mówił o zmarłej ks. Andrzej Luter. Dodał, że choroba prof. Kornatowskiej "to cierpienie człowieka sprawiedliwego".

Rektor łódzkiej "filmówki" Robert Gliński przyznał, że trudno mu jest mówić "o Marii, bo odeszła tak szybko i nagle". Przypomniał, że jeszcze nie tak dawno "fruwała po korytarzach uczelni jak motyl" a oni sami rozmawiali o założeniu w szkole pisma. Zwrócił uwagę, że Kornatowska pisała o filmie dobrze, gdy jej się jakiś obraz nie podobał, to nie pisała wcale. Dodał, że uwielbiała studentów a oni ją, szkoła była dla niej pierwszym domem" - dodał.

"Teraz, kiedy pijesz kawę z Federico Fellinim, nie zapomnij o nas" - powiedział wzruszony rektor.

...........

Wiceprezydent Łodzi Agnieszka Nowak zwróciła uwagę, że ktoś, kto poznał prof. Kornatowską, musiał pozostać pod jej urokiem. Była życzliwa i pełna uśmiechu. Była autorytetem i liderem w środowisku krytyków filmowych. Obecny na pogrzebie Filip Bajon podziękował zmarłej, że obdarzyła go swoją przyjaźnią. Wspominając Kornatowską powiedział m.in., że nie pasowała do "komuny", bo "jej niezależność była w dysonansie do tamtych czasów".

Prof. Maria Kornatowska "miała niezwykły dar pisania i mówienia o filmach" Wybitna znawczyni kina, autorka uznanych prac filmoznawczych, wyjątkowa osobowość, jedna z najważniejszych postaci w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera - napisano o Marii Kornatowskiej we wspomnieniu łódzkiej szkoły.

"Kochała kino. Miała niezwykły dar pisania i mówienia o filmach oraz ich twórcach. O filmach opowiadała z niezwykłą pasją, którą +uwodziła+ swoich słuchaczy, a na jej zajęcia zawsze przychodziły tłumy" - napisano we wspomnieniu łódzkiej szkoły. - "Świat filmu stracił wyjątkową osobowość, a nasi studenci znakomitą Panią Profesor. Pani Mario, dziękujemy za niepowtarzalny wkład w życie naszej szkoły".

Marię Kornatowską pożegnał również Polski Instytut Sztuki Filmowej. Profesor była ekspertem Instytutu i laureatką Nagrody PISF w roku 2009, w kategorii krytyka filmowa. "Jej analizy filmowe cechowała wielka erudycja i znajomość filmowego rzemiosła. Przez lata przybliżała nam klasykę kina światowego. Dla polskich twórców była wymagającą, ale i bardzo życzliwą recenzentką. Odejście Marii Kornatowskiej jest niepowetowaną stratą dla polskiego filmu" - powiedziała dyrektor PISF, Agnieszka Odorowicz.

Maria Kornatowska (ur. 30 maja 1935 r. w Warszawie) była autorką wielu publikacji na temat kina. Jej monografia pt. "Fellini" już od pierwszego wydania, w 1972 r., stała się bestsellerem. Profesor opublikowała również książki: "Magia i pieniądze" (wywiad-rzeka z reżyserką Agnieszką Holland), "Filmy o miłości", "Eros i film", "Wodzireje i amatorzy".

Jej teksty filmowe ukazywały się m.in. na łamach "Filmu", "Kwartalnika Filmowego", "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Kino", a także w Stanach Zjednoczonych, w nowojorskim "Nowym Dzienniku".

Amerykańskie felietony znalazły się w tomie "Rozmyślania przy makijażu". Jak przypomina PISF, o tomie tym znany grafik i malarz Andrzej Dudziński napisał: "Książka Marii Kornatowskiej sprawia, że po jej lekturze czytelnik w niezauważalny dla siebie sposób staje się... nowojorczykiem: zaczyna orientować się w topografii miasta, wyczuwać jego tajemnice, bezbłędnie trafiać do najciekawszych miejsc i nieomal rozpoznawać ludzi na ulicach. To magiczny przewodnik dla tych, którzy nie mają kompleksów i czują się obywatelami świata! Każdy, kto planuje podróż do Wielkiego Jabłka powinien potraktować tę książkę jako lekturę obowiązkową".

Za swoją pracę w 2009 roku zdobyła nagrodę Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Pośmiertnie została uhonorowana srebrnym medalem "Zasłużony kulturze Gloria Artis".

Źródło: PAP, Gazeta Wyborcza
Wspomnienia o Marii Kornatowskiej
Not. Marzena Bomanowska, Dominika Kawczyńska - Gazeta Wyborcza Łódź
22.08.2011

Mariusz Grzegorzek, reżyser : Maria była osobą wyjątkową. Starej daty, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Nigdy nie godziła się z bylejakością. Dla niej sztuka, film były czymś poważnym, najistotniejszym. Kiedy reżyserskie życie zastawiało na mnie pułapki, chciało zmusić do pójścia na kompromis, myślałem: nie ustępuj, co by Maria na to powiedziała? Nikt nigdy jej nie zastąpi.

.....

Grażyna Torbicka, dziennikarka telewizyjna, dyrektorka Festiwalu Filmu i Sztuki „Dwa Brzegi”: W tym roku Maria po raz kolejny była gościem mojego festiwalu w Kazimierzu Dolnym. Umawiałyśmy się, że podczas tegorocznej edycji oddamy hołd kinu włoskiemu z jej ukochaną Anną Magnani. Maria przed każdym filmem robiła wprowadzenie. Kiedy przemawiała, widać było miłość do kina, którą w sobie nosiła. Mówiła o wielkich dziełach w sposób naturalny i barwny. Zarażała ludzi pasją. Podczas tych prelekcji zamieniała się w małą dziewczynkę. Była niezwykłą kobietą. Kolorowym ptakiem.

Jerzy Jarniewicz, poeta, tłumacz : Jedna z najbarwniejszych postaci, jakie miałem szczęście spotkać. Kolorowa duchem i prezencją. Osobowość błyskotliwa i dowcipna, całkowicie suwerenna w swoich sądach, często na bakier z polityczną poprawnością, trzymająca rękę na pulsie wydarzeń. Potrafiła rozmawiać pasjonująco nie tylko o filmie, który był jej naturalnym żywiołem, ale też o najnowszej literaturze, sztuce, polityce. O szkole i studentach. W pewien sposób łączyła swoją obecnością zatomizowane środowiska łódzkiej kultury, czynnie i szczodrze uczestnicząc w życiu kulturalnym miasta. Przyjmowaliśmy, że zawsze będzie z nami.

Agnieszka Odorowicz, dyrektorka Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej : Maria Kornatowska - wspaniały krytyk i filmoznawczyni. Bardzo żałuję. Będzie nam brakowało pani profesor. Była cenioną ekspertką Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. I przyjaciółką sztuki filmowej. Jej analizy filmowe cechowała wielka erudycja, ale i znajomość filmowego rzemiosła. Przez lata przybliżała nam klasykę kina światowego. Dla polskich twórców filmowych była wymagającą, ale i bardzo życzliwą recenzentką. To właśnie za dorobek krytyczny polskiej kinematografii przyznaliśmy pani profesor nagrodę Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w 2009 r. Odejście Marii Kornatowskiej jest niepowetowaną stratą dla polskiego filmu. Składam wyrazy współczucia rodzinie i bliskim, wszystkim przyjaciołom pani profesor oraz studentom.

Filip Bajon, dziekan Wydziału Reżyserii PWSFTviT: Zawsze Marysię Kornatowską postrzegałem jako pierwszą damę polskiej krytyki. Patrzyła na film niezwykle szeroko, przyglądała się kinu, jako zjawisku kulturowemu. Często odnosiła się do zaplecza literackiego. Dobre kino było dla niej synonimem kina inteligentnego. Była zakochana w filmie artystycznym i rozumiała go jak mało kto. Prywatnie? Cudowny, dowcipny, uśmiechnięty kompan. Prowadziliśmy zawsze ożywcze rozmowy, nie tylko o sztuce.

.........
Pani Maria, początek lat siedemdziesiątych.

Tadeusz Sobolewski, krytyk filmowy „Gazety”: Była wielką damą naszej krytyki filmowej, ale miała też coś z hipiski. Szukała w kinie głębi, stanów niewyrażalnych, jak u Hasa i Felliniego. Przypomina mi się zakończenie „Amarcordu”, wesele Gradiski, małomiasteczkowej diwy w czerwonym berecie. Maria tak pięknie opisywała tę scenę i „doznanie nieobecności, jak na obrazach de Chirica”. W jej nieobecność nie mogę uwierzyć. Obejrzę dziś „Amarcord”.

Tomasz Raczek, krytyk filmowy : Dla mnie Maria Kornatowska była nie tylko znawczynią kina, ale również ludzi. Antropologiem. Rozmowy z nią perliły się dziesiątkami anegdot. W łódzkiej szkole filmowej była uwielbiana. Podczas premier potrafił podbiec do niej były wychowanek i paść na kolana, by oddać jej hołd. To była fantastyczna, oryginalna, ekscentryczna dama. Nie sposób było przy niej zachowywać się trywialnie. W jej obecności czułem się jak bohater filmu Felliniego.

Andrzej Kołodyński, redaktor naczelny miesięcznika „Kino”: Była jedną z najcenniejszych postaci polskiej krytyki filmowej. Wielką osobowością. Cechowało ją niezwykłe wyczucie kina i wielka inteligencja. Kilkoma zdaniami potrafiła ocenić wartość filmu. Zwracała na siebie uwagę. Nie wchodziła, lecz wkraczała. Kochała festiwale. Wnosiła powiew wielkiego świata do życia redakcyjnego. Nikt jej nigdy nie zastąpi.

Andrzej Bart, pisarz i reżyser : Była kobietą z wielką klasą. I za to ją kochaliśmy. Przytoczę anegdotę z Nowego Jorku, kiedy na Piątej Alei dwie milionerki w towarzystwie Marii wybrały się na obiad. I były zdziwione, że tylko na Marię zwracali uwagę ludzie na ulicy. Ona miała to, czego się nie kupi za miliony. To, że się za nią oglądano na 5th Avenue, jest odpowiednikiem francuskiej Legii Honorowej. Ona nadawała rangę miejscu, wszędzie promieniowała.

Lidia Cankova, artystka, przyjaciółka : Wszystko bez Marii będzie konwencjonalne. Ulice Łodzi szare i smutne. Jej koronki, jedwabne szaliki, kwiatowe torebki, haftowane chusteczki do nosa, które namiętnie zbierała... Była wielką damą. Wszędzie sobą i wszędzie wzruszająco kobieca i dziewczęca. Obserwowała świat i ludzi uważnie, z miłością. Miała dar traktowania każdego jak misternie wyszytą chusteczkę.

Lech Majewski, reżyser i pisarz : Niezwykły umysł. W liceum przeczytałem jej „Felliniego”, to pierwsze wydanie w żółtej okładce, z zielonymi literami, co okazało się kluczowe, bo po tej lekturze wybrałem szkołę filmową, choć zdałem do ASP. Maria Kornatowska była moją ulubioną profesorką, pisałem u niej pracę magisterską o magii w filmie „Osiem i pół” Felliniego. Przyprowadziła na plan mojej etiudy filmowej Antonioniego, który powiedział mi: „Buona fortuna!”, a ona mi to przypomniała, jak dostawałem dyplom. Potem pisała wstępy do moich wystaw i o moich filmach, zawsze ciekawie.

Jakub Wiewiórski, były dziennikarz „Gazety”, dyrektor Wydziału Kultury Urzędu Miasta Łodzi : Pani Maria... Każdy wywiad z nią to było wyzwanie. A największym - autoryzacja. By znać nazwiska, które wymienia, by podążać za historiami, które opowiada. Każdy wywiad to jednocześnie była lekcja filozofii, filmu, Nowego Jorku, patrzenia na sztukę.

Źródło: Gazeta Wyborcza Łódź
Łódź: pożegnanie Marii Kornatowskiej

Dziennik Łódzki Łukasz Kaczyński

2011-08-26 15:37:51
W piątek, o godz. 13.30, na Starym Cmentarzu przy ul. Ogrodowej, Łódź pożegnała prof. Marię Kornatowską, niezwykłą postać, znawczynię filmu, wykładowcę "filmówki". Dla nas wspominali Ją przyjaciele.

Mieczysław Kuźmicki, dyrektor Muzeum Kinematografii w Łodzi:
Wydaje mi się, że znaliśmy się dosyć długo, bo od początku lat osiemdziesiątych XX wieku, przy czym przez ostatni czas nie tylko na stopie służbowej. Maria należała do rady programowej Muzeum Kinematografii i byliśmy dumni, że osoba tej klasy w niej zasiadała. Szkoda, że po śmierci tyle dopiero się mówić o niej chce. Jej miłość
do filmów Felliniego i Hasa była powszechnie wiadoma, lecz ona sama była jakby postacią z ich filmów. Jakby z innej epoki, a jednocześnie bardzo z tej naszej. W kinie nie ceniła komercji i tego, co nazywane jest "bieżączką". Interesowała ją przede wszystkim sztuka prawdziwie wielka. Potrafiła określić co jest piękne i warte zaakcentowania. Każdy kontakt z nią dawał poczucie, iż obcuje się z osobą nieprzeciętną, o najwyższych kwalifikacjach, z rzeczywistym i nie wymuszonym autorytetem, jakby właśnie obcowało się z tą sztuką najwyższej klasy. Jednocześnie zmuszała rozmówców, aby dorastali do jej poziomu. Nie wywyższała się jednak, nie pokazywała że wie więcej od nich. Po prostu miało się przy niej poczucie, że czegoś nie warto nie wiedzieć. Stymulowała w rozmówcach tę potrzebę pogłębionej refleksji. Jej obecność podnosiła poziom intelektualny naszego miasta. Swą postawą krytyka filmowego pokazywała, że w tej pracy nie chodzi tylko o pisanie recenzji, ale że trzeba dostrzec objawiające się walory tu i teraz. I jeśli tylko na taki film się trafi, z miejsca go wyeksponować, "dać do wierzenia". Ona to potrafiła. Była dla ludzi filmu recenzentem, ale jednocześnie życzliwym mentorem.

.
fot. Jakub Pokora (Dziennik Łódzki)

Grzegorz Królikiewicz, reżyser, dokumentalista, wykładowca Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi:
Z Marysią znaliśmy się 54 lata. Ta znajomość rozpoczęła się wraz z moimi studiami na Uniwersytecie Łódzkim. Zapisałem się wtedy do dyskusyjnego klubu filmowego, prowadzonego przez Janusza Bujacza w dawnym Kinie Gdynia na ulicy Tuwima. To Bujacz po przyjaźni zaprosił Marię Kornatowską, wówczas asystentkę na uniwersytecie, do przygotowywania i prowadzenia wstępów do seansów filmowych. Już wtedy swoimi wstępami Maria bardzo nas wzbogaciła, wiele tłumacząc. Było to piękne zarzewie do późniejszych dyskusji. Później nasze więzi jeszcze bardziej zacieśniły się. Gdy dostałem się do szkoły filmowej w Łodzi, jak dużym zaskoczeniem było dla mnie, że Marysia prowadzi tu zajęcia z kompozycji fabularnej scenariusza. Oczywiście zapisałem się na nie. To była niezwykła mieszanka gry wyobraźni i podstaw warsztatu filmowego. Rodziły się tam wielkie dyskusje wzmagane falami inwencji. Maria była dla nas opiekunką i współtowarzyszką jednocześnie. Piękne chwile. Później zaproponowała mi, abyśmy przeszli na "ty". "Wiesz dlaczego tak dobrze się dogadujemy?" - zapytała. "Zorientowałam się, że jesteśmy zodiakalnymi bliźniętami. Dwoje bliźniąt wędrujących po wszechświecie". Z podobnym, szalonym poczuciem humoru funkcjonowała nasze więź przez lata. Była promotorką mojej pracy magisterskiej pod tytułem "Przestrzeń filmowa poza kadrem", interesowała się kinem Wojciecha Jerzego Hasa i inicjowała wiele wydarzeń jemu poświęconych. Has cenił ją bardzo. Wspomagała go również psychicznie. To była prawdziwa kobieta z klasą, z wielką moralną odwagą. Myślę, że prezentowała typ człowieka, który musi dziś narastać, jakoś musi się powielać. Dwa tygodnie temu na festiwalu Dwa Brzegi w Kazimierzu wygłosiła prelekcje o neorealistycznym kinie włoskim oraz kolejną podczas mojej retrospektywy. Była w pełni sił umysłowych. Była największym, najbardziej utalentowanym polskim specjalistą od interpretacji Felliniego. Wierzę, że odeszła lekko, bo wśród przyjaciół.

.
fot. Jakub Pokora (Dziennik Łódzki)

Mariusz Grzegorzek, reżyser teatralny i filmowy, wykładowca PWSFTviT w Łodzi:
Bardzo szybko pojawiła się w związku z osobą Marii duża ilość różnego rodzaju etykietek. Pewnie duża ich część jest bardzo trafna. Dla mnie jest najistotniejsze, że w tych naszych czasach zniszczonych hierarchii wartości i zachwianych jakości, w których twórca przygotowując film już musi myśleć o nim jak o
produkcie, który ma się sprzedać, Maria była od początku wyznacznikiem sensów i jakości. Za nią szło to przekonanie, że sztuka może zbawiać i naprawiać człowieka i świat. Przekonanie, które dziś, gdy do kina chodzi się najczęściej w przekonaniu, że jest to dobra forma relaksu, wielu może wydać się pretensjonalne. Kino i cała sztuka stawała się przy i dzięki Marii rodzajem podróży przez labirynt znaczeń, jakąś migotliwą tajemnicą, której dotykanie, a przez to i mówienie o niej, wymaga odpowiedzialności. W szkole filmowej ukazywała nam film jako meandryczną strukturę, o której większość dzisiejszych reżyserów nie ma pojęcia, śledziła tropy i wątki. Śmiało można powiedzieć, że była przedstawicielem bohemy, co widać po stylu jej życia, po tym co preferowała, co nosiła. To wszystko wybijało ją ponad przeciętność. Dziś króluje styl: jeans + adidasy + t-shirt, a Maria pokazywała, że można jednak inaczej, że jest pewien gust - niewymuszony, bezpretensjonalny, emanujący indywidualnością w dobrym rozumieniu tego słowa. W każdej dziedzinie życia, Indywidualność i czerpanie z siebie jak ze źródła, taka była Maria. Realizowała własne ideały i wierna była własnym zasadom. Wykazywała się przy tym niezwykłą żywotnością. Znaliśmy się od połowy lat 80. i mam dziś takie dziwne przeczucie, które nie bardzo wiem w jaki sposób zwerbalizować. Nie należę do ludzi, którzy lubią tragizować i mówić, że "skończyła się jakaś epoka". A jednak o czymś takim jak poczucie pustki, której nikt nie wypełni i którą przeczuwam raczej niż czuję mogę mówić. Myślę, że za miesiąc będzie ono jeszcze bardziej dojmujące. Wtedy gdy okaże się, że nie ma z kim omówić pewnych spraw, poplotkować, porozmawiać o filmach i o tym dlaczego są do niczego, albo o takich filmach jak "Ciche światło" Carlosa Raydegasa, o którym niemal nikt nie wie, że został nakręcony, a ona od razu go odnalazła i potrafiła wykazać jego wartość. Odejście Marii to dla nas wszystkich bolesna pigułka. Uświadamia nam, że nie mamy już 20 lat i znajdujemy się na etapie, że żegnamy się z wieloma bliskimi i dalszymi ludźmi.

Elżbieta Czarnecka, Muzeum Kinematografii, prezes Stowarzyszenia Miłośników off Kultury SmoK:
Wszyscy dziś mówią, że znali Marię Kornatowska, że byli jej przyjaciółmi. Ja nie byłam, choć znałyśmy się. Byłam zafascynowana osobowością tego barwnego motyla, który przyleciał do Łodzi. W Marii Kornatowskiej na pewno uderzał jej nieprawdopodobny dystans do rzeczywistości. Nie wszyscy wiedzą, ale pomimo iż była częstym gościem w telewizji, jako gość, krytyk filmowy, nie tylko u Grażyny Torbickiej, nie miała w domu telewizora. Mówiła, że wszystko czego potrzebuje, daje jej radio i kino, w którym tak często bywała. Ceniła twórczość Grzegorza Królikiewicza, jak i jego osobowość. Jej obecność na wszelkiego rodzaju spotkaniach, wernisażach, premierach, koktajlach łódzkiej elity intelektualnej, była dla gospodarza i wszystkich zebranych wielką nobilitacją. Miała wyraźny podział ludzi na tych, których lubiła, i tych, których niekoniecznie darzyła uczuciem. Nie prowadziła spotkań ze wszystkimi polskich filmowcami, miała swoje antypatie. Ona była tą elitą. Bardzo walczyła o pamiątkową gwiazdę dla popularnej aktorki teatralnej i filmowej Elżbiety Czyżewskiej. Nie udało się jej. Elżbieta zmarła, Marii również już nie ma wśród nas.
.
fot. Jakub Pokora (Dziennik Łódzki)

Zdzisław Jaskuła, poeta, tłumacz, dyrektor Teatru Nowego im. K. Dejmka w Łodzi:
Wszystko, co można powiedzieć o Marii, wydaje się jakieś niepełne, kalekie. Bo Maria była osobą niezwykłą, pełną paradoksów, żywym przykładem barokowej "jedności w różnorodności". Otwarta, chłonąca świat i ludzi, a jednocześnie gdzieś aż po śmierć skrywająca swoje tajemnice. Chłodna intelektualistka i
czuła, emanująca ciepłem przyjaciółka. Racjonalistka rozprawiająca trzeźwo o rzeczywistości, polityce, życiu społecznym, a zarazem wielbicielka magii, kabały i wszystkiego, co ezoteryczne, metafizyczne. Silna osobowościowo, a jednocześnie zdawała się być krucha jak porcelana. Głosiła pochwałę sztuki wysokiej, a zarazem fascynowała się kiczem, tym, co jarmarczne. Pod tym względem była jakby wyjęta z filmów swojego ukochanego reżysera, Felliniego, "poety kamery", jak go zwała. I te sprzeczności przejawiały się we wszystkim, w sposobie mówienia, noszenia się, w gestykulacji, ale też w języku, stylu tekstów. A był to styl niepodrabialny. Kiedy swego czasu zaczęła pisywać w łódzkich "Odgłosach" pod wdzięcznym pseudonimem Gerberówna, dziwiła się, że przyjaciele szybko ten pseudonim rozszyfrowali. Bo zdradzał ją język, poetyka tych artykułów, ich ukryte znaczenia, subtelna ironia, skłonność do dygresji i wyrafinowana, inwersyjna składnia. Bywały wieczory, kiedy samej Marii czytywałem na głos jej teksty, zwłaszcza z książki "Eros i film", której język jest pełen podskórnego humoru, biorącego się z delikatnie zaznaczanego tu i ówdzie dystansu wobec tytułowej problematyki. Zaśmiewaliśmy się przy tym do łez. Poznaliśmy się w roku 1974, połączyła nas wtedy miłość do Pienin. Od samego początku, niezmiennie Maria wydawała się jakoś ponadczasowa, bez wieku, który zresztą po kobiecemu (bo była arcykobieca!) ukrywała nawet przed najbliższymi przyjaciółmi. Zawsze wydawała się taka sama i wydawało się, że zawsze będzie trwała jako stała cząstka tego świata. I pewnie dlatego jej nieobecność tak trudno sobie wyobrazić. Swoją osobowością wpisywała się na stałe w pejzaż wewnętrzny każdego, kto się z nią spotkał, ale również w pejzaż tego miasta. Zawsze gdzieś można było ją spotkać, a to w jakiejś kawiarni na Pietrynie, a to na zakupach, a to na licznych imprezach, bo była aktywną uczestniczką życia kulturalnego. Studenci uwielbiali ją, ze względu na jej erudycję i wiedzę, na osobowość, jak i z powodu życzliwości, jaką ich darzyła. Film był jej życiem, jej życiową pasją, ale kino polskie w ostatnich latach stało się też przyczyną troski. Uważała, że jest teraz miałkie, wtórne wobec zachodnich, komercyjnych wzorców. Mówiła często, że współczesny polski teatr i polska literatura, poezja pozostawiły w ostatnich latach nasz film w tyle, że bardziej związane są z życiem, umiejętniej go dotykają i z większym artyzmem na nie reagują. Kontakt z nią zawsze mnie nieco onieśmielał. Słuchając jej, człowiek po prostu czuł się troszkę głupszy.
.
fot. Jakub Pokora (Dziennik Łódzki)

Artykuł został zamieszczony na stronach "Dziennika Łódzkiego" :
http://www.dzienniklodzki.pl/wiadomosci/443475,lodz-pozegnanie-marii-kornatowskiej-zdjecia-i-film,3,15,id,t,sm,sg.html#material_1
tam też można zobaczyć więcej zdjęć oraz krótki film z pogrzebu Pani Marii. Zdjęcia i materiał filmowy - Jakub Pokora.
Dziękujemy za relację.