,
Mansfield Park [ebook part 2]Kto tam jest w Ĺrodku?
ROZDZIAŁ XXXII
Fanny, budząc się następnego ranka, nie zapomniała o panu Crawfordzie, lecz wspomniawszy treść swojego liściku, poczuła przypływ podobnej jak wczoraj wieczór nadziei co do jego skutków. Żeby pan Crawford wyjechał! Tego pragnęła najserdeczniej – żeby wyjechał i zabrał ze sobą siostrę, tak jak zamierzał po to przecież przyjechał do Mansfield. I nie mogła pojąć, czemu tego jeszcze nie zrobił, przecież pannie Crawford wyraźnie było spiesznie. Podczas wczorajszej wizyty Fanny liczyła, że usłyszy, kiedy wyjeżdżają, on jednak mówił o wyjeździe jak o czymś, co się niezadługo stanie. Kiedy już przekonała samą siebie, jakie będą skutki wczorajszego listu, musiała się zdziwić, ujrzawszy przypadkiem pana Crawforda, który wchodził właśnie do dworu i to o godzinie równie wczesnej, jak poprzedniego dnia. Jego wizyta mogła nie mieć z nią nic wspólnego. Fanny jednak wolała unikać gościa, jeśli się da, a że właśnie wchodziła na górę, postanowiła zostać u siebie na czas tej wizyty, chyba że ją zawołają; ponieważ jednak pani Norris pozostawała jeszcze we dworze, niewielkie były obawy, by jej potrzebowano. Przez pewien czas siedziała bardzo zdenerwowana i nasłuchiwała z drżeniem obawiając się, że w każdej chwili mogą po nią przysłać, ponieważ jednak niczyje kroki nie zbliżały się do Wschodniego Pokoju, uspokoiła się wreszcie, usiadła i nawet zabrała się za jakąś robótkę, w nadziei, że pan Crawford przyszedł i pójdzie, a ona nie będzie musiała mieć z tym nic wspólnego. Minęło blisko pół godziny i Fanny czuła się coraz pewniej i swobodniej, kiedy nagle doszedł ją odgłos miarowych kroków – ciężkich kroków, rzadko słyszanych w tej części domu; były to kroki wuja, znała je równie dobrze, jak jego głos. Ileż to razy słysząc je trzęsła się z przerażenia; teraz też zaczęła drżeć, w obawie, że idzie na rozmowę z nią, wszystko jedno o czym. Istotnie sir Thomas uchylił drzwi, zapytał, czy jest i czy może wejść. Zalała ją fala strachu, jak kiedyś, kiedy zwykł przychodzić do tego pokoju, i czuła się, jakby ją miał za chwilę przepytywać z francuskiego czy angielskiego. Z najwyższą jednak uprzejmością podsunęła mu krzesło, starając się okazać, że uważa tę wizytę za zaszczyt, lecz, zdenerwowana i przejęta, całkiem zapomniała o niedostatkach swego apartamentu; wuj zatrzymał się gwałtownie w wejściu i spytał ze zdumieniem: – Dlaczego nie masz dzisiaj ognia na kominku? Na dworze leżał śnieg, a Fanny siedziała otulona szalem. Zawahała się. – Nie jest mi zimno, proszę wujka... nigdy tu nie przesiaduję długo o tej porze roku. – Ale masz tu zazwyczaj ogień? – Nie, proszę wujka. – Jakże to możliwe? Musiała zajść jakaś pomyłka. Rozumiałem, że dostajesz do swojego użytku ten pokój z wszelkimi wygodami. Wiem, że w swojej sypialni nie możesz mieć ognia. To musi być jakieś nieporozumienie, które trzeba wyjaśnić. Jest rzeczą wysoce niewłaściwą, byś tu siedziała – choćby tylko pół godziny dziennie bez ognia na kominku. Nie jesteś silna. Tu jest chłodno. Ciotka widocznie nie zdaje sobie z tego sprawy. Fanny wolałaby milczeć, ale musiała odpowiedzieć, a że chciała oddać sprawiedliwość swojej bardziej kochanej ciotce, w jej wyjaśnieniach wyraźnie zabrzmiały słowa: ciocia Norris. – Rozumiem – wuj pojął, o co chodzi, i nie potrzebował więcej tłumaczeń. – Rozumiem. Ciocia Norris zawsze uważała, i słusznie, że młodzież trzeba wychowywać bez niepotrzebnego pobłażania, ale w każdej rzeczy należy zachować umiar. Ona sama jest bardzo odporna i dlatego nie zdaje sobie sprawy z potrzeb innych. Drugi wzgląd również doskonale pojmuję. Znam jej poglądy. Zasada sama w sobie jest dobra, ale bywa, że się z nią przesadza, a tak się, moim zdaniem, stało w twoim przypadku. Świadom jestem, że czasami, w pewnych sprawach, robiono tutaj niewłaściwe rozróżnienia, zbyt jednak dobrze o tobie myślę, Fanny, by przypuszczać, iż kiedykolwiek będziesz o to żywiła urazę. Jesteś rozumna, co nie pozwoli ci ani brać czegoś w części jedynie, ani podejmować częściowych sądów. Będziesz oceniała przeszłość w całości, biorąc pod uwagę czas, ludzi i okoliczności, i zrozumiesz, że osoby, które cię uczyły i przygotowywały do przeciętnego losu, jaki, zdawało się, był ci przeznaczony, wcale ci nie były nieżyczliwe. I chociaż ich ostrożność może się okazać zbędna, płynęła z dobrych pobudek; możesz też być pewna, że wszelkie awantaże dobrobytu ceni się w dwójnasób dzięki takim drobnym niedostatkom i ograniczeniom, jakie się uprzednio ponosiło. Jestem przekonany, że nie pozwolisz, bym się na tobie zawiódł i nigdy nie zaniedbasz okazać cioci Norris należnego jej szacunku i atencji. Ale dość tego. Siadaj, moja kochana. Muszę z tobą parę minut porozmawiać, ale nie będę cię długo trzymał. Fanny posłuchała, spuściwszy oczy, a na policzki jej wypłynął rumieniec. Po chwili przerwy sir Thomas, starając się stłumić uśmiech, ciągnął. – Być może wiesz, iż miałem dzisiaj gościa. Niedługo po śniadaniu, kiedy byłem w gabinecie, zameldowano pana Crawforda. Zapewne zgadujesz, z czym przyszedł. Rumieniec na jej buzi ciemniał coraz bardziej, a wuj, zauważywszy, iż Fanny w ogromnej konsternacji ani nie może mówić, ani podnieść oczu, sam odwrócił wzrok i już bez dalszych przerw wyjaśnił, o co chodziło panu Crawfordowi. Pan Crawford przyszedł, by oświadczyć, że kocha Fanny... i prosić otwarcie o jej rękę; zwrócił się też o usankcjonowanie tej prośby do wuja panny, który niejako zastępuje jej rodziców; przedstawił wszystko w sposób należyty i jasny, złożył propozycję tak właściwą i korzystną, że sir Thomas, który nadto uważał swoje odpowiedzi i uwagi za nad wyraz stosowne, z przyjemnością powtarzał Fanny rozmowę ze wszystkimi szczegółami. Nieświadom uczuć siostrzenicy sądził, że te szczegóły sprawią jej większą przyjemność niż jemu, mówił więc przez kilka minut, a Fanny nie śmiała mu przerywać – nie miała zresztą po temu ochoty. W głowie jej panował ogromny zamęt. Poprawiła się w krześle i utkwiwszy uparcie wzrok w jedno okno, słuchała z najwyższym przejęciem i przerażeniem słów wuja. Na chwilę przerwał, a ona zdała sobie z tego sprawę dopiero, gdy wstając z krzesła powiedział: – A teraz, Fanny, kiedy wypełniłem jedną część zadania i przedstawiłem ci sprawę opartą na sprawdzonych i zadowalających podstawach, mogę dokonać reszty prosząc, byś zeszła ze mną na dół, gdzie – choć ufam, że nie jestem ci niemiłym towarzyszem, muszę się jednak pogodzić z tą myślą gdzie znajdziesz rozmówcę bardziej godnego twojej uwagi. Pan Crawford, jak zapewne zgadujesz, jest jeszcze we dworze. Czeka w moim gabinecie i ma nadzieję, że się tam z tobą zobaczy. Spojrzenie, wstrząs, okrzyk, z jakimi przyjęła te słowa, zdumiały sir Thomasa, lecz zdumienie jego wzrosło jeszcze bardziej, gdy usłyszał: – Och, nie, nie wuju! Nie mogę. Naprawdę nie mogę do niego zejść. Pan Crawford powinien wiedzieć... musi wiedzieć, że... powiedziałam mu wczoraj tyle, że powinien mieć całkowitą pewność; mówił mi to wczoraj, a ja odpowiedziałam bez osłonek, że sprawia mi przykrość i że nie jest możliwe, bym odwzajemniła jego dobre mniemanie. – Nie rozumiem, co masz na myśli – sir Thomas usiadł z powrotem. – Nie jest możliwe, byś odwzajemniła jego dobre mniemanie? Co to wszystko znaczy? Wiem, że mówił wczoraj z tobą i (o ile mogłem zrozumieć) zachęciłaś go do dalszych kroków na tyle, na ile pozwoliłaby sobie na to roztropna młoda kobieta. Byłem bardzo rad, słysząc, jak się w tej sytuacji zachowałaś; okazałaś przezorność, zasługującą na wysokie uznanie. Ale teraz, kiedy zabiega o ciebie w sposób tak właściwy, tak honorowy, jakie w obecnej chwili masz zastrzeżenia? – Wujek się myli – zawołała Fanny, która pod wpływem strachu pozwoliła sobie nawet powiedzieć wujowi, że jest w błędzie. – Wujek się całkowicie myli. Jakże pan Crawford mógł coś podobnego mówić? Nie otrzymał wczoraj ode mnie najmniejszej zachęty, wprost przeciwnie, nie pamiętam dokładnie słów, ale jestem pewna, żem mu powiedziała, że nie chcę go słuchać, że mi to jest pod każdym względem niemiłe i że go proszę, by nigdy więcej nie mówił do mnie w taki sposób. Na pewno powiedziałam to wszystko i więcej a powiedziałabym jeszcze więcej, gdybym była przekonana, że cokolwiek z tego, co mówi, mówi serio, ale nie chciałam – wstydziłabym się przypisywać jego słowom większego znaczenia. Sądziłam, że to wszystko może być rzucane na wiatr. Nie była zdolna mówić dalej; dech jej zaparło. – Czy mam rozumieć – podjął po chwili milczenia sir Thomas – że chcesz odmówić panu Crawfordowi? – Tak, proszę wujka. – Odmówić mu? – Tak, proszę wujka. – Odmówić panu Crawfordowi! Pod jakim pretekstem? Z jakiego powodu? – Ja... ja nie lubię go, proszę wujka, na tyle, by wyjść za niego za mąż. – To bardzo dziwne – powiedział sir Thomas tonem spokojnego niezadowolenia. – Jest w tym coś, czego absolutnie nie mogę pojąć. Oto młody człowiek, który chce się starać o twoją rękę, a który ma wszystkie możliwe rekomendacje: nie tylko pozycję życiową, majątek i charakter, ale nadzwyczaj miłe usposobienie, jego obejście zaś i sposób konwersacji muszą każdemu sprawiać przyjemność. Nie znasz go też od wczoraj, znasz go już od jakiegoś czasu. Ponadto jego siostra jest twoją bliską przyjaciółką; no i zrobił dla twojego brata to, co zrobił, a to, jak tuszę, powinno stanowić dla ciebie wystarczającą rekomendację, nawet gdyby inaczej nie było. Jest rzeczą bardzo wątpliwą, czy moje stosunki umożliwiłyby awans Williama. A stosunki pana Crawforda umożliwiły. – Tak – przyznała Fanny słabym głosem, spuszczając wzrok, ponownie zawstydzona; doprawdy, niemal się wstydziła, że nie lubi pana Crawforda, po tym portrecie narysowanym przez wujka. – Musiałaś zdawać sobie sprawę – podjął sir Thomas – musiałaś sobie zdawać sprawę z tego, że pan Crawford zachowuje się wobec ciebie w sposób szczególny. To nie mogło być dla ciebie zaskoczeniem. Musiałaś zauważyć jego atencje i choć zawsze przyjmowałaś je we właściwy sposób (w tej materii nie mam żadnych zastrzeżeń), nigdy nie zauważyłem, by ci były niemiłe. Skłonny jestem sądzić, Fanny, że nie znasz własnych uczuć. – Och, znam, proszę wujka. Jego atencje były dla mnie zawsze... czymś przykrym. Sir Thomas spojrzał na nią z jeszcze większym zdumieniem. – To przechodzi moje rozumienie – oświadczył. – To wymaga wyjaśnień. Jesteś młoda i niemal nikogo nie widywałaś, więc mało jest prawdopodobne, byś oddała swoje uczucia... Przerwał i przyjrzał się jej uważnie. Zobaczył, że jej wargi układają się w „nie”, lecz choć dźwięk był niedosłyszalny, twarz miała niemal szkarłatną. U tak skromnej panny mogło to jednak wynikać z niewinności, toteż sir Thomas, postanawiając przynajmniej udawać zadowolenie, dodał szybko: – Nie, nie, wiem, że to jest zupełnie niemożliwe, to wykluczone. Cóż więcej można powiedzieć? I przez kilka minut milczał. Zamyślił się głęboko. Jego siostrzenica również zamyśliła się głęboko, starając się opanować i przygotować na dalsze pytania. Wolałaby umrzeć, niż wyznać prawdę, i miała nadzieję, że chwila zastanowienia pozwoli jej zebrać siły na tyle, by się nie zdradzić. – Niezależnie od tego, że pan Crawford użył swoich wpływów, czego usprawiedliwieniem jest, być może, wybór, jakiego dokonał podjął sir Thomas opanowanym głosem – bardzo go w moich oczach rekomenduje jego chęć wczesnego ożenku. Jestem zwolennikiem wczesnych małżeństw, jeśli pozwalają na to względy finansowe, i radziłbym każdemu młodemu człowiekowi posiadającemu odpowiednie dochody żenić się jak najszybciej po skończeniu dwudziestu czterech lat. Tak wielką wagę przywiązuję do tego przekonania, że z przykrością myślę, jak mało jest prawdopodobne, by mój najstarszy syn, twój kuzyn, ożenił się młodo; o ile jednak mogę sądzić, małżeństwo nie wchodzi w zakres jego planów i rozważań. Pragnąłbym, aby bardziej było prawdopodobne, że się ustabilizuje. Tu spojrzenie na Fanny. – Ze skłonności i zwyczajów Edmunda wnoszę, że ożeni się pewno wcześniej niż jego brat. Sądzę też, od niejakiego czasu, że, być może, spotkał kobietę, którą mógłby pokochać, tak jak wiem, że mój starszy syn jeszcze takiej nie spotkał. Czy mam rację? Czy zgadzasz się ze mną, moja droga? – Tak, proszę wuja. Odpowiedź była łagodna, ale spokojna i sir Thomas wyzbył się niepokojów związanych z kuzynami. To jednak, że się wyzbył niepokojów, nie pomogło jego siostrzenicy; w miarę jak jej postawa stawała się dla niego coraz bardziej niezrozumiała, wzrastało jego niezadowolenie. Wstał i zaczął chodzić po pokoju ze zmarszczką na czole, którą Fanny tylko sobie wyobrażała, bo nie śmiała podnieść oczu, wreszcie stanął i stanowczym tonem spytał: – Czy masz jakieś powody, moje dziecko, by myśleć źle o usposobieniu pana Crawforda? – Nie, proszę wuja. Marzyła, żeby dodać: „Ale o jego zasadach – tak”, lecz serce w niej słabło na myśl o przerażającej perspektywie rozmów i tłumaczeń, które nie przekonałyby wuja. Jej zła opinia o panu Crawfordzie brała się głównie z obserwacji, a o tych nie mogła nawet wspomnieć sir Thomasowi, gdyż dotyczyły jego córek. Maria i Julia, ale zwłaszcza Maria, miały tak bezpośredni udział w nagannych postępkach pana Crawforda, że gdyby musiała tłumaczyć, co o nim naprawdę myśli, musiałaby też zdradzić kuzynki. Miała nadzieję, że takiemu człowiekowi jak jej wuj, tak bystremu, honorowemu, tak dobremu, proste oświadczenie o jej ugruntowanej niechęci powinno wystarczyć. Z najwyższą przykrością stwierdziła, że jest inaczej. Sir Thomas podszedł do stołu, gdzie siedziała nieszczęśliwa i drżąca, i powiedział tonem, w którym wyraźnie brzmiał surowy chłód: – Widzę, że nic nie przyjdzie z rozmowy z tobą. Musimy chyba zakończyć tę bardzo upokarzającą konferencję. Nie można pozwolić, by pan Crawford czekał dłużej. Dodam więc tylko, jako że jest moim obowiązkiem wyrazić zdanie o twoim postępowaniu – że zawiodłaś wszelkie moje oczekiwania i dałaś świadectwo, że twój charakter jest odwrotnością tego, co sobie wyobrażałem. Musiałaś zapewne wnosić z mojego zachowania, że po powrocie do Anglii miałem bardzo korzystne wyobrażenie o tobie. Sądziłem, że szczególnie jesteś wolna od zarozumialstwa czy skłonności do samowoli i nie masz najmniejszego pociągu do tej niezależności ducha, tak często w dzisiejszych czasach spotykanej, nawet u młodych kobiet, u których jest bardziej odrażająca i przykra niż pospolite przewinienie. Ale dowiodłaś teraz, że potrafisz być uparta i przekorna, że potrafisz i chcesz decydować o sobie, nie okazując względów i szacunku tym, co niewątpliwie mają pewne prawo do kierowania tobą – nie prosząc ich nawet o wskazówki. Okazałaś się zupełnie, zupełnie inna, niż to sobie wyobrażałem. Ani przez chwilę nie brałaś w tej sprawie pod uwagę zysków czy strat twojej rodziny, twoich rodziców, twego rodzeństwa. Ile mogłoby im to przynieść pożytku, jak oni mogliby się cieszyć z twojej pozycji – to nie ma dla ciebie znaczenia. Myślisz tylko o sobie, a ponieważ nie czujesz w stosunku do pana Crawforda dokładnie tego, co rozpalona i młoda wyobraźnia uważa za niezbędne do szczęścia, postanawiasz odmówić mu z punktu, nie chcąc nawet poprosić o trochę czasu do zastanowienia, trochę czasu na chłodny namysł, na uczciwe skontrolowanie własnych skłonności, i w gwałtownym odruchu szaleństwa odrzucasz taką okazję założenia rodziny – dobrą, honorową, szlachetną – jaka zapewne nigdy ci się już nie nadarzy. Oto jest młody człowiek, rozumny, z charakterem, dobrym usposobieniem, manierami i majątkiem, ogromnie do ciebie przywiązany, który stara się o twoją rękę w najbardziej bezinteresowny i korzystny dla ciebie sposób; pozwól, Fanny, że ci powiem, że możesz żyć jeszcze drugie osiemnaście lat i nie usłyszeć oświadczyn człowieka, który by posiadał choć połowę majątku pana Crawforda czy dziesiątą część jego zalet. Chętnie oddałbym mu jedną z moich córek za żonę. Maria wyszła znakomicie za mąż – ale gdyby pan Crawford prosił o rękę Julii, dałbym mu ją z większą i rzetelniejszą satysfakcją, niż gdy oddawałem Marię panu Rushworthowi. – A po krótkiej przerwie: – I byłbym ogromnie zdumiony, gdyby jedna z moich córek, otrzymawszy kiedykolwiek propozycję małżeństwa choć w połowie tak korzystną, dała natychmiast i stanowczo odpowiedź zdecydowanie odmowną, nie okazawszy szacunku dla moich uczuć i mojego zdania, prosząc mnie o radę. Byłbym tym bardzo zdumiony i ogromnie urażony. Uważałbym to za bardzo poważne uchybienie, za brak szacunku i poczucia obowiązku. Do ciebie nie można stosować tej samej miary. Nie jesteś mi winna tego, co winna jest córka. Ale, Fanny, jeśli serce pozwoli ci okazać niewdzięczność... Przerwał. Fanny szlochała tak gorzko, że choć był bardzo zagniewany, nie chciał już ciągnąć tego wywodu. Serce omal jej nie pękło, gdy mówił, jak o niej myśli, gdy rzucał na nią oskarżenia tak poważne, tak liczne, coraz to okropniejsze. Samowolna, uparta, samolubna i niewdzięczna. Tak o niej myśli. Zawiodła jego nadzieje, utraciła jego dobrą opinię. Co się z nią stanie? – Ogromnie mi żal – mówiła niewyraźnie przez łzy. – Naprawdę ogromnie mi żal. – Żal ci! Oczywista! Powinno ci być żal; zapewne będziesz długo żałować dzisiejszych decyzji. – Gdyby tylko było w mojej mocy postąpić inaczej – powiedziała z wysiłkiem – ale jestem tak zupełnie pewna, że nigdy nie dałabym mu szczęścia i sama również byłabym nieszczęśliwa. Znowu wybuchnęła płaczem; mimo jednak tych łez i mimo wielkiego, czarnego słowa: „nieszczęśliwa”, które poprzedziło owe łzy, zaczęło się sir Thomasowi zdawać, że można by się w tym dopatrzyć pewnej skłonności do ustępstw, jakiejś drobnej zmiany inklinacji; przyszło mu też do głowy, że osobiste prośby młodego człowieka mogłyby przynieść dobry skutek. Wiedział, że Fanny jest ogromnie nieśmiała i bardzo nerwowa, i nie wykluczał, że w takim stanie umysłu, po jakimś czasie, po pewnych namowach, po okazaniu przez wielbiciela odpowiedniej cierpliwości i niecierpliwości, rozsądnej mieszaniny wszystkiego – może przyjść otrzeźwienie. Jeśli młody człowiek wytrwa, jeśli kocha ją na tyle mocno, by wytrwać, sir Thomas zaczął mieć nadzieję. Te nowe myśli przyniosły mu pewną pociechę. – Już dobrze, moje dziecko – powiedział tonem należnej powagi, ale mniej gniewnym. – Otrzyj łzy. Nie trzeba płakać, łzy nic nie pomogą. Musisz teraz zejść ze mną na dół. Już i tak kazaliśmy panu Crawfordowi czekać zbyt długo. Musisz mu sama dać odpowiedź: trudno się spodziewać, by co innego mogło go zadowolić. Tylko ty możesz mu wyjaśnić, co było podstawą błędnego przekonania o twoich sentymentach, jakie powziął z niewątpliwą szkodą dla siebie. Ja nie jestem w stanie tego uczynić. Fanny jednak okazała taki opór, tak była nieszczęśliwa na myśl, że ma zejść na dół do pana Crawforda, że sir Thomas po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, iż lepiej będzie ustąpić. Nadzieje, jakie wiązał ze spotkania młodego człowieka z młodą damą, nieco się wskutek tego zmniejszyły, kiedy jednak spojrzał na siostrzenicę i zobaczył, do jakiego stanu doprowadziła tym płaczem swą płeć i rysy, doszedł do wniosku, że więcej można stracić niż zyskać na tym spotkaniu. Powiedział więc kilka słów bez szczególnego znaczenia i wyszedł sam, zostawiając biedaczkę, która w rozpaczy opłakiwała minione wypadki. W głowie miała jeden wielki zamęt. Przeszłość, chwila obecna, przyszłość, wszystko jawiło się jej jako coś przerażającego. Największy jednak ból sprawił jej gniew wujowski. Samolubna i niewdzięczna! Żeby tak o niej myślał! Będzie nieszczęśliwa do końca życia. I nikogo, kto by stanął po jej stronie, kto by jej doradził, kto by się za nią ujął. Jedyny jej przyjaciel – nieobecny. Może on ułagodziłby ojca; wszyscy, pewno wszyscy będą uważali, że jest samolubna i niewdzięczna. Będzie musiała znosić wyrzuty bez końca; będzie je słyszała i widziała we wszystkim, co ma z nią jakikolwiek związek. Nie mogła nie czuć niechęci do pana Crawforda, ale jeśli on ją naprawdę kocha i również jest nieszczęśliwy? Wszystko razem było straszne. Mniej więcej po kwadransie wuj wrócił; na jego widok omal nie zemdlała. Zaczął jednak mówić spokojnie, bez wyrzutów czy surowości, więc odetchnęła nieco. Jego słowa również niosły pociechę, podobnie jak zachowanie, zaczął bowiem od: – Pan Crawford wyszedł; pożegnał się ze mną przed chwilą. Nie będę opisywał naszej rozmowy. Nie chcę dodawać do tego, co pewno obecnie przeżywasz, opisu tego, co on przeżył. Wystarczy, że powiem, iż zachował się szlachetnie, jak dżentelmen, potwierdzając moją dobrą opinię o jego rozsądku, sercu i usposobieniu. Kiedym mu przedstawił, jak bardzo jesteś cierpiąca, natychmiast i z największą delikatnością przestał prosić o spotkanie z tobą w obecnej chwili. W tym momencie Fanny, która przedtem podniosła wzrok, spuściła go znowu. – Rzecz jasna – ciągnął wujaszek – należy sądzić, iż będzie prosił o rozmowę z tobą sam na sam, choćby krótką; jest to aż nazbyt oczywista i słuszna prośba, by można jej odmówić. Termin nie został jednak ustalony, może jutro czy też wówczas, kiedy już będziesz dostatecznie opanowana. Teraz postaraj się uspokoić. Osusz te łzy – płacz cię tylko wyczerpuje. Jeśli, jak chciałbym wierzyć, pragniesz okazać mi trochę szacunku, nie będziesz popuszczała wodzy swym emocjom, ale spróbujesz samą siebie skłonić do opamiętania. Namawiam cię, byś wyszła na dwór, świeże powietrze dobrze ci zrobi; idź na godzinę do parku, w krzewinie nikogo nie spotkasz, a przechadzka i powietrze zaraz cię orzeźwią. I, Fanny – odwrócił się jeszcze na chwilę – nie wspomnę nikomu na dole o tym, co zaszło; nie powiem nawet mojej małżonce. Nie ma powodu, by wszyscy przeżywali zawód; sama również nic nikomu nie mów. Ten rozkaz gotowa była wypełnić z najwyższą przyjemnością; przyjęła wdzięcznym sercem akt dobroci wuja. Oszczędzał jej bezustannych wyrzutów ciotki Norris! Zostawił ją przejętą głęboką wdzięcznością. Wszystko lepsze od takich wyrzutów. Nawet spotkanie z panem Crawfordem wydawało się mniej przerażające. Wyszła na dwór od razu, tak jak poradził wuj, i spełniła, jak umiała, jego polecenia: przestała płakać, z całych sił starała się uspokoić i ująć myśli w karby. Chciała mu udowodnić, że pragnie jego spokoju i stara się odzyskać jego względy; poza tym, zachowując całą sprawę poza wiedzą ciotek, dał jej dodatkowy powód do starań: warto zabiegać, by wyglądem czy zachowaniem nie wzbudzić ich podejrzeń; byłaby chyba zdolna zrobić wszystko, co mogłoby ją ustrzec przez ciotką Norris. Przeżyła wstrząs, prawdziwy wstrząs, kiedy po powrocie ze spaceru zobaczyła, wchodząc do Wschodniego Pokoju, ogień płonący na kominku. Ogień! Doprawdy, wydawało się, że tego za wiele; żeby właśnie teraz wuj robił jej takie przyjemności! Czuła bolesną wdzięczność. Była zdumiona, że sir Thomas miał czas pamiętać o czymś tak mało ważnym; po chwili dowiedziała się od pokojówki, która przyszła dołożyć węgli, że tak ma być teraz codziennie. Sir Thomas wydał taką dyspozycję. „Musiałabym być doprawdy potworem – monologowała – gdybym się naprawdę okazała niewdzięczna. Niechaj mnie nieba przed tym ustrzegą!” Do kolacji nie widziała już ani wuja, ani ciotki Norris. Przy stole wuj zachowywał się w stosunku do niej niemal tak samo, jak zawsze; była przekonana, że on nie chce niczego zmieniać w swoim postępowaniu, i tylko sumienie każe jej to sobie wyobrażać. Wkrótce jednak ciotka zaczęła na nią zrzędzić, a kiedy Fanny poczuła na własnej skórze, jak wielki rwetes można podnieść tylko dlatego, że wyszła na spacer bez wiedzy ciotki, uświadomiła sobie, jakim błogosławieństwem jest owa wujowska dobroć, która oszczędziła jej podobnych pretensji, tyle że z ważniejszego powodu. – Gdybym była wiedziała, że wychodzisz, posłałabym cię do mnie do domu z dyspozycjami dla nianiusi – wyrzekała – a tak musiałam je z wielką fatygą zanieść sama. Nie miałam czasu, a ty mogłabyś mi oszczędzić kłopotu, gdybyś tylko była tak dobra i zawiadomiła nas łaskawie, że wychodzisz. Mam nadzieję że nie zrobiłoby ci różnicy, czy spacerujesz po parku, czy idziesz do mnie do domu. – Zalecałem Fanny ogród krzewiasty jako najsuchsze miejsce – powiedział sir Thomas. – O – pani Norris zamilkła na chwilę. – Bardzo to łaskawie z twojej, szwagrze, strony, ale nie wiesz, że droga do mojego domu jest zupełnie sucha. Zapewniam cię, że Fanny miałaby tam równie dobry spacer, o tyle tylko lepszy, że zrobiłaby coś pożytecznego i pomogła ciotce. To wszystko jej wina. Gdyby nas tylko powiadomiła, że wychodzi – ale jest w Fanny coś, co już dawno zauważyłam – ona lubi chodzić własnymi drogami, nie chce, żeby jej cokolwiek narzucać; zawsze, kiedy tylko może, idzie osobno na spacer. Ma w sobie, to widać, taką jakąś skłonność do sekretności, taką niezależność, taką niedorzeczność, których, dobrze jej radzę, lepiej by się pozbyła. Sir Thomas pomyślał, że trudno o bardziej niesprawiedliwy sąd, choć niedawno sam wyrażał podobny; spróbował zmienić temat rozmowy, ale musiał próbować kilka razy, nim mu się udało. Pani Norris nie była dość spostrzegawcza, by zauważyć, czy to teraz, czy dawniej, jak wysokie mniemanie ma jej szwagier o swojej siostrzenicy ani też jak bardzo nie lubi, by powiększano zalety jego dzieci poprzez umniejszanie zalet Fanny. Przez połowę kolacji łajała ją i wyrzucała jej ten samotny spacer. Wreszcie i to się skończyło i nadszedł wieczór, o wiele spokojniejszy i wiele pogodniejszy, niż można było przypuszczać po tak burzliwym przedpołudniu: Fanny przede wszystkim była przekonana, że postąpiła słusznie, że rozsądek jej nie zawiódł; mogła odpowiadać za czystość swoich intencji; poza tym chciała wierzyć w to, że niezadowolenie wuja słabnie i że będzie dalej słabło, w miarę jak zacznie bardziej bezstronnie patrzeć na sprawę i uświadomi sobie, tak jak to musi sobie uświadomić człowiek dobry, że małżeństwo bez miłości to rzecz niewybaczalna, beznadziejna i naprawdę niegodziwa. Obiecywała sobie, że kiedy minie owo spotkanie, które grozi jej jutro, sprawa zostanie ostatecznie zamknięta, kiedy zaś pan Crawford wyjedzie z Mansfield, wszystko zaraz wróci do poprzedniego stanu, jakby tego problemu nigdy nie było. Nie wierzyła, nie mogła uwierzyć, że pan Crawford będzie długo cierpiał z powodu swego afektu – nie należał do tego rodzaju ludzi. Londyn szybko go wyleczy. W Londynie wkrótce sam będzie się dziwił swojemu zaślepieniu i będzie jej wdzięczny za rozsądek, który uratował go od nieszczęsnych skutków tego zaślepienia. Gdy Fanny snuła swoje ufne rozważania, wuj zaraz po herbacie został wywołany z salonu; zbyt często tak się działo, by zwróciła na to uwagę, toteż nie myślała o tym, póki kamerdyner nie wrócił po dziesięciu minutach i kierując się prosto do niej, nie powiedział: – Sir Thomas prosi łaskawie do swojego gabinetu. – W tym momencie zaświtało jej w głowie, o co może chodzić; przez myśl przebiegło podejrzenie, które spędziło jej krew z policzków, lecz wstała natychmiast, gotowa posłuchać wuja, kiedy pani Norris zawołała: – Zaczekaj, Fanny! Co ty robisz? Dokąd idziesz? Gdzie się tak spieszysz? Możesz być pewna, że to nie ciebie proszą, możesz być pewna, że to o mnie idzie. – Tu spojrzała na kamerdynera. – Ale ty się tak zawsze wysuwasz przed innych. Po co by cię sir Thomas miał wołać? To o mnie chodzi, Baddeley, nie mam wątpliwości; zaraz idę. Chcieliście mnie prosić, Baddeley, na pewno. Sir Thomas prosi mnie, a nie pannę Price. Ale Baddeley był uparty. – Nie, jaśnie pani, chodzi na pewno o jaśnie panienkę. – A tym słowom towarzyszył uśmieszek mówiący: „Nie myślę, żeby się pani nadała do tej sprawy.” Pani Norris, wyraźnie niezadowolona, musiała się z powrotem zabrać za robótkę, Fanny zaś, która wyszła z salonu, mając niepokojącą świadomość, o co chodzi, znalazła się w następnej chwili, tak jak przewidywała, sam na sam z panem Crawfordem. ROZDZIAŁ XXXIII Rozmowa nie była ani tak krótka, ani tak rozstrzygająca, jak to sobie wyobrażała dama. Młody człowiek nie dał się łatwo przekonać. Miał odpowiednie predyspozycje do trwania w powziętych zamiarach, tak jak tego sir Thomas pragnął. Był próżny, co, po pierwsze, kazało mu wierzyć, że Fanny go kocha, chociaż nie zdaje sobie z tego sprawy, i co, po drugie, kiedy ją wreszcie przymusił do wyznania, że nie zna własnych uczuć, kazało mu ufać, że jest w stanie sprawić, by po pewnym czasie owe uczucia były takie, jakich on chce. Był zakochany, bardzo zakochany; ta miłość, przepełniająca serce człowieka o usposobieniu czynnym i pewnym siebie, była bardziej żarliwa niż delikatna, co sprawiało, że jej afekt znaczył dla niego o wiele więcej dlatego właśnie, że został mu odmówiony. Zmuszając Fanny, by go pokochała, pan Crawford zdobywał nie tylko szczęście, ale i chwałę. Nie zamierzał tracić nadziei ani rezygnować. Miał wszelkie powody, by ją prawdziwie kochać; wiedział, że zalety Fanny pozwalają liczyć na dozgonne z nią szczęście; jej obecne postępowanie, świadczące o braku interesowności oraz o delikatności usposobienia (cechy, które uważał za wielką rzadkość) tylko potęgowały jego pragnienie i utwierdzały w powziętych zamiarach. Nie wiedział, że ma walczyć o serce, które nie jest wolne. Co do tego nie miał najmniejszych podejrzeń. Uważał ją raczej za osobę, która nigdy jeszcze nie myślała o miłości na tyle, by mogła się znaleźć w niebezpieczeństwie; którą chroniła młodość, młodość umysłu równie zachwycającego jak jej osoba; której skromność nie pozwoliła dostrzec, że on o nią zabiega, i która wciąż jest przytłoczona jego nagłą, nieoczekiwaną prośbą i nowością sytuacji, jakiej nigdy sobie nie wyobrażała. Czy więc nie wynikało z tego w sposób oczywisty, że kiedy zostanie zrozumiany – zwycięży? Wierzył w to głęboko. Taka, jak jego, miłość, wytrwała miłość człowieka takiego jak on, musi zyskać wzajemność, i to w niedalekiej przyszłości. Tyle radości sprawiała mu myśl, jak to niedługo skłoni ją do kochania, że właściwie nie żal mu było, iż w tym momencie jeszcze go nie kocha. Drobna trudność, którą trzeba pokonać, to żadne nieszczęście dla Henry’ego Crawforda. Nawet dodawało mu to energii. Zbyt łatwo zdobywał serca. Obecna sytuacja była nowa i podniecająca. Fanny, która zaznała w życiu zbyt wielu przeciwieństw, by mogła się w nich dopatrzyć uroku, nie potrafiła tego wszystkiego zrozumieć. Okazało się, że pan Crawford postanawia nie rezygnować, co wydawało się wprost niepojęte po tym wszystkim, co uważała za stosowne mu powiedzieć. A powiedziała, że go nie kocha, nie jest zdolna go kochać, ma pewność, że go nigdy nie pokocha; że o żadnej zmianie mowy być nie może; ten temat jest dla niej niezmiernie przykry, musi prosić, by go nigdy więcej nie poruszał, by pozwolił jej natychmiast opuścić gabinet i uznał sprawę za ostatecznie zamkniętą. Po dalszych naleganiach dodała, że jej zdaniem usposobienia ich są krańcowo odmienne, co uniemożliwia wzajemne uczucie, że nie pasują do siebie z powodu różnic charakterów, wykształcenia i przyzwyczajeń. Powiedziała to wszystko z całą powagą szczerości; ale i tego było mało. Pan Crawford natychmiast zaoponował przeciwko temu, by ich charaktery były niezgodne czy też, by pozycja jednego i drugiego mogła być przyczyną trudności, po czym oświadczył stanowczo, że dalej będzie ją kochał i nie traci nadziei. Fanny wiedziała, jaki jest sens tego, co mówi, ale nie mogła zdawać sobie sprawy z wrażenia, jakie robi. Nie wiedziała, że jej niepoprawna łagodność w dużej mierze odbiera zdecydowanie jej słowom. Jej nieśmiałość, wdzięk i delikatność sprawiały, że każde zapewnienie o obojętności wyglądało niemal na wyrzeczenie i mogło się w końcu zdawać, że tyle samo bólu zadaje sobie, co jemu. Pan Crawford przestał już być tym panem Crawfordem, który jako skryty, podstępny, zdradliwy wielbiciel Marii Bertram budził jej odrazę, którego widok, czy z którym rozmowa były jej nienawistne, któremu nie potrafiła przypisać choćby jednej zalety i którego zdolności, nawet do wywołania miłego wrażenia, nie dostrzegała. Był to teraz pan Crawford deklarujący jej swoją żarliwą, bezinteresowną miłość; mężczyzna o uczuciach honorowych i prawych, którego pogląd na szczęście sprowadzał się do tego, że chciał się żenić z miłości; wynosił pod niebo jej zalety, opisywał bez końca swoje uczucie i dowodził, jeśli mogą tego dowodzić słowa, przy czym słowa, wyrażane tonem, stylem i językiem człowieka utalentowanego, że kocha ją, bo jest łagodna i dobra; a na dodatek był tym, kto załatwił Williamowi awans. Na tym polegała różnica! Z tego wynikały jego uprawnienia, a z nich – konsekwencje. Mogła nim gardzić z całą godnością oburzonej cnoty na terenie Sotherton albo teatru w Mansfield Park, ale prawa, na jakich teraz zwracał się do niej, wymagały zmiany jej stosunku. Wymagały od niej uprzejmości i współczucia. Wymagały świadomości, że został jej uczyniony honor; na myśl o Williamie czy o sobie – powinna odczuwać głęboką wdzięczność. Wskutek tego wszystkiego okazywała mu tyle litości i przejęcia, a odmowę opatrzyła tak licznymi wyrazami troski i wdzięczności, że dla człowieka próżnego i pewnego siebie, jakim był pan Crawford, prawdziwość czy też choćby trwałość jej obojętności mogły się wydać wątpliwe. Nie był więc tak nierozumny, jak sądziła Fanny, gdy ją zapewniał, że będzie starał się o nią dalej, nieustępliwie i wytrwale, i że jego uczucie nie podda się zwątpieniu; tym zakończył spotkanie. Niechętnie pozwolił jej odejść, ale przy rozstaniu żaden wyraz rozpaczy nie zaprzeczył jego słowom i nie pozwolił jej przypuszczać, że jest bardziej rozsądny, niż dał temu świadectwo. Ogarnął ją gniew. Ten upór, tak egoistyczny i małoduszny, budził jej oburzenie. Oto znowu przykład owego braku delikatności i względów dla innych, który tak ją dawniej raził i irytował. Znowu coś z tego samego pana Crawforda, którego tak potępiała. Jeśli w grę wchodzi jego własna przyjemność, zawsze okazuje brak ludzkich uczuć. I – niestety – jak zawsze brak mu zasad, które narzuciłyby, jako obowiązek, to, czego jego serce dać nie jest w stanie. Gdyby miała serce wolne – jak pewno mieć powinna – nigdy by go jemu nie oddała. Tak myślała Fanny, szczerze i z trzeźwym smutkiem, siedząc w niebywałym luksusie i zbytku, jakim był ogień na kominku. Myślała o przeszłości i chwili obecnej, o tym, co jeszcze ją czeka, przejęta i przygnębiona; jasne było dla niej tylko to, że nigdy i w żadnych okolicznościach nie będzie w stanie pokochać pana Crawforda oraz że to wielkie szczęście mieć na kominku ogień, przy którym można siedzieć i rozmyślać. Sir Thomas był zobowiązany, lub sam się zobowiązał, do czekania do jutra na wiadomość, co zaszło między młodymi ludźmi. Zobaczył się z panem Crawfordem i wysłuchał jego sprawozdania. Pierwszą reakcją był zawód – liczył na coś więcej; nie przypuszczał, by taki młodzieniec, jak Crawford, mógł w czasie godzinnej namowy tak niewiele wskórać u dziewczyny o tak łagodnym charakterze jak Fanny. Wkrótce jednak znalazł pociechę w determinacji i optymistycznym uporze zakochanego młodzieńca; widząc pewność zwycięstwa głównego zainteresowanego, sir Thomas wkrótce sam w nie uwierzył. Ze swojej strony nie zaniedbał niczego – grzeczności, pochwał czy życzliwości – co mogłoby wesprzeć sprawę. Okazał poważanie dla stałości pana Crawforda, pochwalił Fanny, a ich związek uważał w dalszym ciągu za najbardziej pożądany. Drzwi w Mansfield są zawsze dla pana Crawforda szeroko otwarte; jeśli idzie o częstość jego wizyt, jedynym doradcą musi mu być teraz i w przyszłości rozsądek i uczucie. W całej rodzinie, w całym otoczeniu siostrzenicy istnieje jedno zdanie i jedno życzenie w tej sprawie; wpływ wszystkich, którzy ją kochają, musi ją skłaniać w jednym tylko kierunku. Powiedziane zostało wszystko, co mogło stanowić zachętę, przyjęte zostało z radosną wdzięcznością wszystko, co mogło stanowić zachętę, i panowie rozstali się w najlepszej przyjaźni. Sir Thomas, rad, że sprawa dobrze wróży i znajduje się na właściwej drodze, postanowił nie naprzykrzać się więcej siostrzenicy i już otwarcie nie ingerować. Sądził, że przy jej usposobieniu dobroć może być najskuteczniejszym sposobem działania. Niechże prośby przedkłada jedna tylko strona. Wyrozumiałość okazywana przez rodzinę w sprawie, w której Fanny dobrze zna życzenia najbliższych, może być najlepszym sposobem wspierania owych życzeń. Zgodnie z tą zasadą sir Thomas przy pierwszej sposobności zwrócił się do siostrzenicy z łagodną powagą, którą chciał ją ująć: – No cóż, Fanny, widziałem się ponownie z panem Crawfordem i dowiedziałem się od niego szczegółowo, jak stoją sprawy między wami. To doprawdy wyjątkowy młodzieniec i bez względu na to, czym się wszystko skończy, powinnaś zrozumieć, żeś wywołała rzadko spotykane uczucie, choć jako młódka, nie znająca przemijającej, zmiennej natury miłości, nie możesz być pod takim jak ja wrażeniem podobnie zdumiewającej wytrwałości, wbrew wszelkim trudnościom. On uważa, iż to jest wyłącznie sprawa uczucia; nie widzi w tym żadnej swojej zasługi, może zresztą to wcale nie jest zasługa. Ale przy tak dobrym wyborze jego stałość nosi znamię szacowności. Gdyby jego wybór nie był tak nienaganny, byłbym tej wytrwałości przeciwny. – Doprawdy, proszę wujka – powiedziała Fanny – ogromnie mi przykro, że pan Crawford w dalszym ciągu... Ja wiem, że to dla mnie wielki zaszczyt i czuję się niezasłużenie uhonorowana, ale jestem pewna, że – tak jak mu powiedziałam – nigdy nie będę w stanie... – Moja droga – przerwał jej sir Thomas. – To nie jest czas na podobne rozmowy. Twoje uczucia są mi znane, podobnie jak moje życzenia i żal znane są tobie. Nic więcej nie można powiedzieć ani zrobić. Od tej chwili ten temat nie będzie między nami poruszany. Możesz się niczego nie obawiać, nikt nie będzie cię niepokoił. Nie przypuszczasz, żem zdolny namawiać cię do małżeństwa wbrew skłonnościom. Twoje szczęście i pożytek to wszystko, co mam na względzie, i nie żądam od ciebie niczego, tylko byś cierpliwie znosiła starania pana Crawforda, który chce cię przekonać, iż twoje szczęście może nie być sprzeczne z jego szczęściem. Robi to na własne ryzyko. Ty jesteś na bezpiecznym gruncie. Zapewniłem, że będziesz go widywała podczas każdej jego wizyty, tak jakby to się działo, gdyby nie było całej sprawy. Będziesz go widywała przy nas wszystkich, tak samo jak my, tak często, jak będziesz mogła, zaniechawszy przykrych wspomnień. On wkrótce wyjeżdża z naszego hrabstwa, toteż nawet o to niewielkie poświęcenie nie będziesz często proszona. Przyszłość musi pozostać bardzo niepewna. A teraz, moja kochana, ten temat zostaje zamknięty. Ów zapowiadany wyjazd był wszystkim, o czym Fanny mogła myśleć z przyjemnością. Doceniła jednak życzliwe słowa wuja i jego wyrozumiałość, kiedy zaś pomyślała, jaka część prawdy jest mu nie znana, doszła do wniosku, że nie ma prawa się dziwić obranej przez niego linii postępowania – on, który wydał córkę za pana Rushwortha. Z pewnością nie należy od niego oczekiwać romantycznej wrażliwości. Ona zaś musi spełnić swój obowiązek w nadziei, że wraz z upływem czasu ten obowiązek stanie się łatwiejszy. Choć miała tylko osiemnaście lat, nie przypuszczała, iż uczucie pana Crawforda będzie wiecznotrwałe i wyobrażała sobie, iż ciągłe, nieustanne dekurażowanie go położy temu kiedyś kres. Ile w swojej wyobraźni wyznaczyła na to czasu – to inna sprawa. Nieładnie byłoby dociekać, na ile ocenia młoda dama własną doskonałość. Sir Thomas, mimo iż zamierzał milczeć, zmuszony został do ponownego podjęcia tego tematu z siostrzenicą, by jej powiedzieć, że poinformuje o wszystkim obie ciotki. Nie robiłby tego, gdyby mógł, ale został zmuszony przez pana Crawforda, który nie zamierzał zachowywać sprawy w sekrecie. Nawet by mu to do głowy nie przyszło. Sprawa była już znana na plebanii, gdzie rad snuł rozważania o przyszłości ze swymi siostrami; bardzo pragnął mieć oświeconych obserwatorów jego postępów i sukcesu. Usłyszawszy to, sir Thomas uznał za konieczne powiadomić zaraz o wszystkim swoją żonę i szwagierkę, choć ze względu na siostrzenicę obawiał się niemal tak samo, jak Fanny, wrażenia, jakie ta wiadomość zrobi na pani Norris. Dojadła mu jej zbędna, choć okazywana w najlepszych intencjach gorliwość. W istocie bliski był w owym czasie sądu, że jest jedną z tych osób, co to mają dobre zamiary, ale zawsze robią rzeczy niewłaściwe i bardzo nieprzyjemne. Lecz pani Norris mile go zaskoczyła. Z naciskiem prosił o wyrozumiałość dla siostrzenicy i zaniechanie wszelkich z nią rozmów; pani Norris nie tylko to obiecała, ale dotrzymała obietnicy. Rosnącą niechęć wyrażała jedynie spojrzeniem. Była zła, bardzo zła, ale bardziej gniewała się na Fanny za to, że otrzymała taką propozycję, niż że jej nie przyjęła. Jej zdaniem krzywda i afront zostały wyrządzone Julii, gdyż na nią powinien był paść wybór pana Crawforda. Niezależnie od tego nie lubiła Fanny, ponieważ była ona osobą, wobec której nie spełniła obowiązku, i niechętnie patrzyła na wyniesienie do godności kogoś, komu zawsze starała się dokuczyć. Sir Thomas przypisał jej w tym wypadku większą zasługę, niż się należało, a Fanny była wdzięczna, że ciotka każe jej tylko oglądać swoje niezadowolenie, zamiast go słuchać. Lady Bertram odmiennie zareagowała na informację. Całe życie uchodziła za piękność i to piękność, której się powiodło; piękność i bogactwo były wartościami, które budziły jej szacunek. Wiadomość, że o rękę Fanny ubiega się człowiek bogaty, podniosła bardzo siostrzenicę w jej oczach. Przekonanie, że Fanny jest ładna, w co dotychczas wątpiła, oraz że dobrze wyjdzie za mąż, kazało jej odczuwać coś w rodzaju satysfakcji, że ma taką siostrzenicę. – No cóż, Fanny – zaczęła natychmiast, gdy się znalazły same, a doprawdy wyglądała tego sam na sam w nastroju, który niemal przypominał niecierpliwość, na jej twarzy zaś malowało się niecodzienne ożywienie. – No cóż, Fanny, miałam dziś rano bardzo miłą niespodziankę. Muszę o tym raz porozmawiać. Powiedziałam sir Thomasowi, że muszę raz potem już nie będę. Życzę ci szczęścia, moja kochana siostrzenico. – I spojrzawszy na nią z zadowoleniem dodała: – Hm... Nie ma co mówić, urodziwa z nas rodzina. Fanny poczerwieniała i z początku nie wiedziała, co powiedzieć; po chwili spróbowała zaatakować ciotkę od jej słabej strony: – Ciociu kochana, z pewnością ciocia nie chce, bym postąpiła inaczej, niż postąpiłam. Ciocia nie może chcieć, bym wyszła za mąż, bo przecież byłoby mnie cioci brak, prawda? Jestem pewna, że bardzo brak. – Nie, moja droga, aniby mi w głowie nie postało, żeby ciebie zatrzymywać, kiedy dostałaś taką propozycję. Doskonale obyłabym się bez ciebie, gdybyś wyszła za mąż za człowieka z takim majątkiem jak pan Crawford. I musisz zdawać sobie sprawę, Fanny, że jest obowiązkiem każdej młodej kobiety przyjąć tak korzystną propozycję jak ta. Była to niemal jedyna wytyczna postępowania, jedyna rada, jaką Fanny otrzymała od ciotki w ciągu ośmiu i pół lat. Zamilkła. Zdała sobie sprawę, jak bezowocny byłby wszelki spór. Jeśli uczucia ciotki są jej przeciwne, szturm na jej rozsądek na nic się nie zda. Lady Bertram okazała się rozmowna: – Powiem ci coś, Fanny. Jestem pewna, że zakochał się w tobie na balu. Jestem przekonana, że to się wtedy stało. Wyglądałaś szczególnie awantażownie. Wszyscy tak mówili. Sir Thomas to zauważył. I pamiętasz, że moja garderobiana pomogła ci się ubrać. Takam rada, że ci ją posłałam. Powiem sir Thomasowi, że to się na pewno musiało stać tego wieczora. – I ciągnąc te pogodne myśli dodała po chwili: – I jeszcze ci powiem, Fanny – a tego nie zrobiłam nawet dla Marii – że za następnym razem, kiedy mopsiczka będzie miała szczenięta, ty dostaniesz jedno małe. ROZDZIAŁ XXXIV Na Edmunda czekały po powrocie wielkie nowiny. Miały go spotkać liczne niespodzianki. Już pierwsza okazała się nie byle jaka – zobaczył mianowicie, wjeżdżając do wsi, Henry’ego Crawforda przechadzającego się z siostrą. A przecież sądził... a przecież liczył, że będą bardzo daleko. Przedłużył swoją nieobecność ponad dwa tygodnie specjalnie po to, by uniknąć spotkania z panną Crawford. Wracał do Mansfield gotów karmić się melancholią wspomnień, lubym pamiętaniem, kiedy nagle panna ukazała mu się we własnej, wdzięcznej postaci, wsparta na ramieniu brata. Stwierdził niespodzianie, że wita go, i to w sposób niewątpliwie przyjazny, osoba, którą przed chwilą widział w wyobraźni o siedemdziesiąt mil stąd i o wiele odleglejszą, jeśli idzie o sympatię. Powitała go w sposób, o jakim nie mógłby marzyć, gdyby się był spodziewał takiego spotkania. Wracał przecież zrealizowawszy to, po co jechał, mógł więc oczekiwać wszystkiego, tylko nie zadowolonego spojrzenia i prostych, miłych słów. To wystarczyło, by poczuł żar w sercu i przyjechał do domu w stanie pozwalającym w pełni docenić wartość radosnych czekających go niespodzianek. Najpierw dowiedział się z wszystkimi szczegółami o awansie Williama; mając zaś we własnym sercu dodatkowe, ciche zasoby zadowolenia, uznał ów awans za źródło niezwykłej radości i nieustającej pogody ducha podczas całej kolacji. Po kolacji, gdy został z ojcem sam na sam przy stole, usłyszał historię Fanny i dopiero wtedy poznał w całości wielkie wydarzenia ostatnich dwóch tygodni oraz stan spraw w Mansfield. Fanny podejrzewała, o czym rozmawiają. Siedzieli w stołowym o tyle dłużej niż zwykle – pewna była, iż o niej mówią, a kiedy herbata wreszcie ściągnęła ich do salonu i Edmund znów zobaczył panie, czuła się jak winowajczyni. Podszedł do niej, siadł obok, ujął jej dłoń i ścisnął serdecznie, i w tym momencie pomyślała, że gdyby nie obowiązki i sceneria, jaką tworzyła zastawa do herbaty – zdradziłaby swoje uczucia jakimś niewybaczalnym wybuchem. Edmund nie zamierzał jednak przekazać jej tym uściskiem ręki swej bezwzględnej aprobaty i poparcia, jak to podszeptywała jej nadzieja. Chciał tylko okazać, że bierze udział we wszystkim, co jej dotyczy, i powiedzieć, że usłyszał coś, co dało impuls jego serdecznym uczuciom. W istocie był w tej sprawie całkowicie po stronie ojca. To, że odmówiła Crawfordowi, nie zdziwiło go tak jak sir Thomasa, gdyż nigdy nie przypuszczał, iż Fanny lubi Crawforda, uważał, że raczej jest przeciwnie, i wyobrażał sobie, że została zaskoczona jego propozycją; sir Thomas jednak nie mógł bardziej sobie życzyć tego związku niż on sam. Widział w nim wyłącznie zalety; w zdecydowanych słowach, którym ojciec słabo wtórował, oddawał Fanny honor za decyzję, jaką podjęła, czując wobec Crawforda obojętność, wyrażał jednak poważną nadzieję i ufną wiarę w to, że w końcu będzie z tego małżeństwo, kiedy zaś połączy ich wzajemna miłość, okaże się, że ich usposobienia są jak stworzone do tego, by mogli sobie dać nawzajem szczęście. Crawford postąpił zbyt gwałtownie. Nie dał jej czasu – nie zdążyła go pokochać. Zaczął od niewłaściwego końca. Ale przy jego możliwościach i jej usposobieniu wszystko się na pewno dobrze skończy. A tymczasem zakłopotanie Fanny, które zauważył, kazało mu pilnować się bacznie, by nie obudzić go po raz wtóry słowem, spojrzeniem czy gestem. Crawford przyszedł następnego dnia, a sir Thomas uznał, że ze względu na powrót syna może zaprosić gościa, by został na kolacji; uprzejmość w gruncie rzeczy konieczna. Pan Crawford został, oczywista, a Edmund mógł się przyglądać do woli, jak mu idzie z Fanny, i zastanawiać się, ile przyjaciel może wynieść z jej zachowania nadziei. Tak tego było mało, tak bardzo mało (wszystko, każda możliwość, każda ewentualność sprowadzała się w gruncie rzeczy do jej zakłopotania; jeśli nie było nadziei w zakłopotaniu, to w niczym nie było nadziei), że gotów był niemal dziwić się wytrwałości Crawforda. – Fanny jest tego warta; uważał, że warta jest wszelkich cierpliwych starań, wszelkich wewnętrznych wysiłków – ale nie sądził, by on sam potrafił trwać w podobnych zamierzeniach wobec jakiejkolwiek kobiety, która za całe wsparcie dałaby mu to, co tutaj oglądał. Pragnął wierzyć, że Crawford jaśniej to widzi, i taka była najkorzystniejsza dla przyjaciela konkluzja, jaką mógł wyciągnąć z tego, co zaobserwował przed, podczas i po kolacji. Wieczorem zdarzyło się kilka incydentów, które uznał za bardziej obiecujące. Kiedy wchodził z Crawfordem do salonu, matka i Fanny siedziały tak milczące i pochłonięte robótkami, jakby nie obchodziło ich nic innego. Edmund zauważył ten pozornie głęboki spokój. – Nie siedziałyśmy tak cicho przez cały czas – wyjaśniła matka. – Fanny czytała mi na głos i odłożyła książkę, gdy usłyszałyśmy, że idziecie. – I rzeczywiście na stoliku leżała książka, która wyglądała, jakby ją przed chwilą zamknięto, tom Szekspira. – Często mi czyta z tych książek i właśnie była w środku wspaniałej mowy tego człowieka... jak on się nazywał, Fanny? – kiedyśmy usłyszały wasze kroki. Crawford wziął książkę do ręki. – Proszę, byś zechciała, pani, uczynić mi przyjemność i pozwolić, bym skończył czytać tę mowę – powiedział. – Zaraz ją znajdę. – I zręcznie pozwalając stronicom rozłożyć się wedle woli, znalazł ją istotnie o kilka kartek dalej, na tyle blisko, by zadowolić lady Bertram, która, gdy wspomniał imię kardynała Wolseya, zapewniła go, że właśnie o tę mowę chodzi. Fanny nie spojrzała nawet, nie zaproponowała pomocy; ani słowa za czy przeciw. Całą uwagę skupiła na robótce. Wyraźnie postanowiła interesować się tylko tym. Ale zbyt wielkie miała upodobanie do lektury. Nie mogła i pięciu minut trwać w oderwaniu, musiała słuchać. Crawford czytał kapitalnie, a ona ogromnie smakowała w dobrym czytaniu. Ale do dobrego czytania przywykła od dawna: wuj czytał dobrze, jej kuzyni – Edmund bardzo dobrze; lecz w czytaniu pana Crawforda była zróżnicowana doskonałość, nic podobnego dotąd nie słyszała. Król, Królowa, Wolsey, Cromwell wszyscy przemawiali po kolei, gdyż pan Crawford, z jakąś wielką umiejętnością zgadywania i wyszukiwania właściwych miejsc, trafiał swobodnie na najlepszą scenę czy najlepszą mowę każdego z nich, a czy wyrażali godność, dumę, miłość czy wyrzuty sumienia oddawał je równie pięknie. Był w tym prawdziwy dramatyzm. Aktorstwo pana Crawforda pozwoliło Fanny po raz pierwszy zrozumieć, jaką satysfakcję może sprawić sztuka teatralna, a on, czytając, znowu stanął przed nią jako aktor; tym razem sprawiał jej większą przyjemność, bo niespodziewaną i wolną od przykrości, jakie musiała cierpieć, gdy grał na scenie z Marią Bertram. Edmund patrzył, jak rośnie jej zainteresowanie, i z rozbawieniem i zadowoleniem notował, jak powoli zwalnia ruchy igły, choć na początku mogło się zdawać, że robótka pochłania ją ze szczętem; jak powoli wypuszcza ją z rąk i nieruchomieje – i wreszcie, jak jej oczy, które przez cały dzień umyślnie unikały Crawforda, teraz zwracają się ku niemu i, utkwione, pozostają tak długo, dopóki siłą przyciągania nie ściągają wzroku Crawforda i książka zostaje zamknięta, i czar pryska. Wówczas znowu zamknęła się w sobie i zarumieniona zaczęła szyć z takim samym jak poprzednio zapałem, ale wystarczyło to, by Edmund nabrał trochę optymizmu dla sprawy przyjaciela, któremu serdecznie podziękował, z nadzieją, że wyraża również sekretne uczucia Fanny. – To musi być twoja ulubiona sztuka – powiedział. – Czytasz ją pan, jakby ci była doskonale znana. – Sądzę, że od tej chwili będzie moją ulubioną sztuką – odparł Crawford – ale nie pamiętam, bym miał w ręku tom Szekspira, odkąd skończyłem piętnaście lat. Raz oglądałem „Henryka VIII” na scenie – albo może słyszałem o tym od kogoś, kto go oglądał – nie jestem pewny. Człowiek zaznajamia się z Szekspirem nie wiadomo jak. To część organizmu każdego Anglika. Myśli i uroki Szekspira są tak rozpowszechnione, że człowiek bezustannie się na nie natyka, jest z nim w instynktownej zażyłości. Nikt, kto ma choć trochę rozumu w głowie, nie może otworzyć jakiejś jego sztuki na dobrym fragmencie, nie wpadając natychmiast w tok jego myśli. – Prawda, że każdy jest w pewnym stopniu obeznany z Szekspirem – przyznał Edmund – od najwcześniejszych lat. Każdy potrafi cytować jego słynne fragmenty; znajdują się w połowie otwieranych przez nas książek, wszyscy mówimy o Szekspirze, używamy jego porównań i opisujemy jego opisami, ale to jest zupełnie co innego niż przekazywanie jego znaczeń, tak jak to pan zrobiłeś. Znajomość Szekspira w kawałkach i urywkach jest dosyć powszechna, głęboka jego znajomość nie jest chyba rzadkością, ale dobra głośna jego lektura to niepowszedni talent. – Panie, czynisz mi zaszczyt – odparł Crawford kłaniając się z żartobliwą powagą. Obaj panowie spojrzeli na Fanny, by sprawdzić, czy da się z niej wydobyć słowo podobnej pochwały, choć obaj czuli, że to niemożliwe. Jej pochwała zawarta była w skupionej uwadze; to musi im wystarczyć. Lady Bertram wyraziła swój podziw i to bardzo zdecydowanie. – Doprawdy, jakbym siedziała w teatrze – oświadczyła. – Jakże żałuję, że mego małżonka tu nie ma. Crawford był niezmiernie rad. Jeśli lady Bertram, z całą swoją niewiedzą i ospałością, mogła odnieść takie wrażenie, to co też musiała odczuwać jej siostrzenica, tak żywa i rozumna? Wniosek z tego był optymistyczny. – Ma pan ogromne zdolności aktorskie, panie Crawford – powiedziała po chwili lady Bertram – i powiem panu coś. Myślę, że urządzi pan teatr, kiedyś tam, u siebie w domu w Norfolk. To znaczy, kiedy pan w nim osiądzie. Naprawdę tak myślę. Myślę, że urządzi pan teatr w swoim dworze, w Norfolk. – Czyżby, pani! – zawołał spiesznie. – Nie, nie, to zupełnie wykluczone. Łaskawa pani jest w błędzie. Nie będzie teatru w Everingham! O, nie! – i spojrzał na Fanny z uśmiechem, który wyraźnie mówił: „Ta dama nigdy nie pozwoli na teatr w Everingham”. Edmund zauważył to wszystko i zauważył również, że Fanny postanowiła tego nie widzieć, co oznaczało, iż głos wystarczył, by pojęła znaczenie owego protestu; uznał, że tak szybkie zrozumienie komplementu, bystre pochwycenie aluzji, wróży raczej dobrze niż źle. W dalszym ciągu rozmawiano o głośnych lekturach. Jedynymi rozmówcami byli dwaj młodzi panowie, którzy stojąc przy kominku, rozprawiali o jakże częstym zaniedbywaniu tej umiejętności, o tym, że nie zwraca się na nią zupełnie uwagi w zwykłym systemie nauczania w szkołach męskich, co w konsekwencji przynosi naturalny, a w niektórych przypadkach nawet nienaturalny stopień ignorancji i prymitywizmu u mężczyzn, rozsądnych i wykształconych mężczyzn, którzy niespodzianie stają przed koniecznością głośnego odczytania jakiegoś tekstu i dają pokaz pomyłek oraz niepowodzeń, wynikających z przyczyn drugorzędnych, mianowicie z nieznajomości posługiwania się głosem, nieumiejętności jego modulowania i akcentowania, braku spostrzegawczości i rozsądku, a to wszystko bierze się z pierwszej przyczyny, czyli z tego, iż za młodu nie uczono ich głośnego czytania i nie wprowadzono głośnego czytania w zwyczaj. Fanny słuchała znowu z wielkim zainteresowaniem. – Nawet w moim zawodzie – ciągnął z uśmiechem Edmund mało uczono sztuki czytania. Jak niewielką wagę przywiązywano do jasnego i dobrego podania tekstu. Mówię co prawda bardziej o przeszłości niż teraźniejszości. Teraz rodzi się powszechny duch naprawy, ale wielu z tych, co zostali wyświęceni dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści lat temu, musiało sądzić, wnosząc z ich działalności, że czytać znaczy czytać, a kazać znaczy kazać. Teraz to się zmienia. Problem jest rozumniej traktowany. Uważa się, że wyrazistość i dynamizm mogą mieć znaczenie w przekazywaniu najbardziej podstawowych prawd; poza tym bardzo wzrosła spostrzegawczość i smak słuchających, więcej się spotyka krytycznej wiedzy; w każdej kongregacji jest teraz liczniejsza grupa tych, co znają się trochę na sprawie, potrafią wydawać sądy i krytykować. Od przyjęcia święceń Edmund raz odprawiał nabożeństwo, a Crawford, dowiedziawszy się o tym, zaczął go wypytywać, jak to przeżywał i jak mu poszło. Te pytania – choć zadawane z całą żywiołowością przyjaznego zainteresowania i śmiałością gustów, nie miały cech kpiarstwa czy lekkomyślności, które, jak Edmund wiedział, Fanny uznałaby za obraźliwe, odpowiedział więc na nie z prawdziwą przyjemnością, kiedy zaś Crawford pytał go o zdanie i mówił, jak według niego powinno się najwłaściwiej podawać poszczególne fragmenty tekstu podczas nabożeństwa, z czego wynikało, że sam już się nad tym uprzednio zastanawiał, i to rozsądnie zastanawiał, Edmund był coraz bardziej rad. To była właściwa droga do serca Fanny. Nie mogły jej zdobyć dowcip, galanteria i życzliwość razem wzięte, a w każdym razie nie mogłyby jej zdobyć szybko, gdyby nie miały wsparcia uczuć, wrażliwości i powagi okazywanej przy poważnych zagadnieniach. – W naszej liturgii – ciągnął Crawford – są piękne fragmenty, których nie jest w stanie zniszczyć nawet niedbałe, partackie czytanie, ale są również dłużyzny i powtórzenia, które trzeba dobrze przeczytać, by nie były nużące. Ja przynajmniej przyznaję, że nie zawsze jestem tak uważny, jak powinienem być – tu spojrzenie na Fanny – i w dziewiętnastu wypadkach na dwadzieścia myślę sobie, jak dana modlitwa winna być przeczytana, i marzę, bym mógł sam ją przeczytać. Mówiłaś coś, pani? – Spiesznie podszedł do Fanny, zwracając się do niej cichszym głosem, gdy zaś odparła: – Nie – dodał: – Pewna jesteś, pani, żeś nie mówiła? Zauważyłem poruszenie twoich warg. Wyobraziłem sobie, że chcesz mi powiedzieć, żem powinien być bardziej uważny i bym nie pozwalał rozpraszać się myślom. Czy nie zamierzasz, pani, powiedzieć mi tego? – Nie, doprawdy, znasz pan swoje obowiązki zbyt dobrze, bym mogła... przyjmując nawet... Przerwała, czując, że pakuje się w kłopoty, i już nie można z niej było wydobyć ani słowa, mimo próśb i czekania, które trwało kilka minut. Wrócił wówczas na poprzednie stanowisko i ciągnął rozmowę, jakby tej czułej przerwy nie było. – Dobrze wygłoszone kazanie to rzecz spotykana rzadziej niż dobrze odczytane modlitwy. Kazanie, samo w sobie udane, nie jest rzadkością. Trudniej jest dobrze mówić niż dobrze pisać, to znaczy, zasady i sztuka pisania częściej są przedmiotem przygotowań. Prawdziwie dobre kazanie prawdziwie dobrze wygłoszone to niesłychana satysfakcja. Kiedy je słyszę, mam dla mówcy największy podziw i szacunek i przychodzi mi niemal ochota przyjąć święcenia i zacząć wygłaszać kazania. Jest coś w krasomówstwie kościelnym, jeśli to jest autentyczne krasomówstwo, co zasługuje na najwyższe pochwały i honory. Kaznodzieja, który potrafi poruszyć różnorodny przecież tłum słuchaczy i wywrzeć na niego wpływ, przemawiając na ograniczoną ilość tematów, od dawna wyświechtanych w pospolitych rękach, który potrafi powiedzieć coś nowego czy zaskakującego, cokolwiek, co wzbudzi uwagę, nie obrażając smaku czy nadużywając uczuć słuchaczy, to człowiek, który (w jego publicznym charakterze) zasługuje na najwyższe honory. Chciałbym być takim człowiekiem. Edmund roześmiał się. – Chciałbym, naprawdę. Zawsze, kiedym słuchał jakiegoś słynnego kaznodziei, odczuwałem coś w rodzaju zazdrości. Ale też musiałbym mieć londyńskich słuchaczy. Mógłbym mówić kazania tylko do ludzi wykształconych, takich, którzy byliby zdolni ocenić ich kompozycję. I nie sądzę, bym lubił często kazać; ot, może od czasu do czasu, raz czy dwa na wiosnę, kiedy by mnie niecierpliwie wyczekiwano po kilkudziesięciu niedzielach. Ale nie stale. Nie odpowiadałaby mi stałość. W tym momencie Fanny, która nie mogła się oprzeć i słuchała, nieświadomie pokręciła głową; Crawford natychmiast znalazł się przy niej i poprosił, by wyjaśniła, co to miało znaczyć. Edmund, widząc, iż młody człowiek przysuwa krzesło i siada przy pannie, doszedł do wniosku, że zanosi się na solidny atak, w którym stosowane będą uporczywe spojrzenia i szepty, odwrócił się więc i wziął do ręki gazetę, pragnąć najszczerzej, by mała, kochana Fanny dała się namówić do wyjaśnienia owego potrząśnięcia główką ku satysfakcji płomiennego wielbiciela. Ponieważ naprawdę nie chciał słyszeć nawet urywków rozmowy, mruczał pod nosem, czytając najrozmaitsze ogłoszenia od „pięknego majątku ziemskiego w Południowej Walii” przez „Rodziców i Opiekunów” do „znakomicie ujeżdżonego konia myśliwskiego”. Tymczasem Fanny, zła na siebie, że nie umiała tkwić w bezruchu, tak jak tkwiła w milczeniu, i serdecznie zbolała na widok asekuracyjnych działań Edmunda, starała się na wszelkie dostępne jej skromnej osobie sposoby dać odpór panu Crawfordowi i unikać zarówno jego spojrzeń, jak pytań, on zaś, nie dając się odeprzeć, z uporem powtarzał jedno i drugie. – Cóż miało znaczyć to potrząśnięcie główką? – pytał. – Co miało wyrażać? Obawiam się, że dezaprobatę. Ale dezaprobatę czego? Cóż takiego mówiłem, co wzbudziło twoje, pani, niezadowolenie? Czyżbym się niestosownie wyrażał? Lekko, lekceważąco na ten temat? Powiedz mi tylko, czy tak. Powiedz mi tylko, czy postąpiłem źle. Chcę wiedzieć, by się poprawić. Nie, ja cię proszę; odłóż, pani, na chwilę tę robótkę. Co znaczyło to potrząśnięcie główką? Próżno powtarzała: „Proszę, niech pan da pokój... Proszę, panie Crawford” – próżno próbowała się odsunąć. Wciąż tym samym nalegającym tonem, wciąż przy niej, dalej powtarzał, prosząco, te same pytania. – Jak pan może! Pan mnie naprawdę zdumiewa, dziwię się, że pan... – Ja panią zdumiewam? – odparł. – Dziwisz się, pani? Czy w tej mojej prośbie jest coś, czego nie rozumiesz? Wyjaśnię natychmiast, co każe mi tak nalegać, co sprawia, że twoje spojrzenia i czyny są przedmiotem mego zainteresowania i budzą moją ciekawość. Nie pozwolę ci, pani, długo się zdumiewać. Mimo woli nie zdołała powstrzymać lekkiego uśmiechu, ale nie powiedziała ani słowa. – Potrząsnęłaś, pani, głową, gdym oświadczył, że nie chciałbym podejmować obowiązków duszpasterskich na zawsze i na stałe. O takie chodziło słowo. Stałość. Nie boję się tego słowa. Mogę je sylabizować, czytać, pisać przy wszystkich. Nie widzę w tym słowie nic groźnego. Sądzisz, pani, żem powinien widzieć? – Być może – powiedziała Fanny, – znużona już tym wszystkim może sądziłam, że szkoda, iż nie zawsze znałeś pan samego siebie równie dobrze, jak ci się to dzisiaj wydaje. Crawford, zachwycony, że doprowadził do tego przynajmniej, by otworzyła usta, postanowił podtrzymać rozmowę i nieszczęsna Fanny, która liczyła, że uciszy go tak ostrym zarzutem, musiała stwierdzić, że pomyliła się gruntownie. Zmiana, jaka teraz nastąpiła, dotyczyła tylko przedmiotu jego ciekawości: jeden zespół słów zastąpił inny. Młody człowiek wciąż stawiał pytania, błagając o wyjaśnienia. Okazja była zbyt piękna. Jeszcze takiej nie miał, odkąd rozmawiał z Fanny w gabinecie jej wuja, druga podobna może się nie nadarzyć przed wyjazdem z Mansfield. Siedząca po drugiej stronie stołu lady Bertram w ogóle się nie liczyła, można ją było uważać za niemal śpiącą, Edmund zaś był całkowicie pochłonięty ogłoszeniami. – No więc tak – mówił Crawford po szeregu gwałtownych pytań i niechętnych odpowiedzi – jestem teraz szczęśliwszy niż przedtem, ponieważ jaśniej pojmuję, jakie masz, pani, o mnie zdanie. Uważasz, żem niestały, że łatwo się poddaję chwilowym kaprysom, łatwo ulegam pokusie, łatwo zbaczam z drogi. Skoro masz taką o mnie opinię, nic dziwnego, że... Ale zobaczymy. Nie będę ci przeczył, usiłując cię przekonać, że mnie krzywdzisz, nie będę zapewniał, że mój afekt jest stały. Przemawiać za mną będzie moje postępowanie; nieobecność, odległość... czas będzie za mną przemawiał. One to udowodnią, że jeśli ktoś może zasługiwać na ciebie, to właśnie ja. Nieskończenie przewyższasz mnie swymi zaletami – to wszystko wiem. Posiadasz, pani, właściwości, w których istnienie u kogokolwiek, i to w takim stopniu, nie wierzyłem dotąd. Masz w sobie coś z anioła, ponadto – nie tylko ponad to, co się widzi, bo czegoś podobnego w ogóle się nie widuje, ale ponad to, co człowiek jest w stanie sobie wyobrazić. A mimo to ja się nie boję. Nie można cię zdobyć, ofiarowując ci wartości równe twoim. To niemożliwe. Ten, kto najlepiej widzi i czci twoje zalety, kto kocha cię z największym oddaniem, ten ma największe prawo do wzajemności. Na tym buduję moją ufność. Takim prawem chcę na ciebie zasłużyć i zasłużę; kiedy zaś cię przekonam, że moje uczucie i deklaracje stanowią jedno, to znając cię tak, jak znam, mam prawo żywić najgorętsze nadzieje. Tak, najdroższa, najsłodsza Fanny. Nie – tu zobaczył, jak cofa się, niezadowolona – wybacz. Może nie mam jeszcze prawa, ale jakże mam cię nazywać? Jakim imieniem? Czy sądzisz, że pod innym jesteś stale obecna w mojej wyobraźni? Nie, to o „Fanny” myślę dniem i śnię nocą. Nadałaś temu imieniu tak słodką realność, że nic nie jest w stanie lepiej cię opisać. Fanny nie usiedziałaby dłużej na krześle, przynajmniej nie próbując odejść, mimo iż spodziewała się aż nazbyt jawnego sprzeciwu, gdyby nie usłyszała kroków nadchodzącego ratunku, tych odgłosów, na które czekała od dawna i które od dawna wydawały się jej dziwnie opóźnione. Uroczysta procesja, prowadzona przez Baddeleya – taca z zastawą do herbaty, dzbanek, ciasta – wszystko to wparadowało, uwalniając ją od przykrego fizycznego i psychicznego uwięzienia. Pan Crawford musiał się odsunąć. Była wolna, była zajęta, była bezpieczna. Edmund nie żałował, że jest znowu w kręgu osób, które mogą mówić i słuchać, choć konferencja wydawała mu się okropnie długa i choć, spojrzawszy na Fanny, widział przede wszystkim rumieniec gniewu, skłonny był ufać, że nie można tyle powiedzieć i tyle wysłuchać bez jakiejś korzyści dla mówiącego. ROZDZIAŁ XXXV Edmund doszedł do wniosku, że od Fanny zależy, czy będą rozmawiać o jej stosunku do pana Crawforda, czy nie, i jeśli ona nie zacznie, to on pierwszy nie podejmie tej kwestii; jednak po kilku dniach ciszy w tej sprawie ojciec namówił go, by zmienił zdanie i spróbował użyć swego wpływu dla wsparcia przyjaciela. Była już ustalona data, i to bardzo nieodległa, wyjazdu rodzeństwa Crawford, i sir Thomas sądził, że byłoby dobrze podjąć jeszcze raz jakieś wysiłki na rzecz młodego człowieka, tak aby jego zapewnienia i obietnice trwałego uczucia wspierała jak największa nadzieja. Sir Thomas serdecznie się niepokoił o doskonałość charakteru pana Crawforda pod tym względem. Pragnął, aby młody człowiek okazał się wzorem stałości, i uważał, że z tej właśnie przyczyny nie należy go poddawać zbyt długiej próbie. Edmund bez niechęci dał się ojcu przekonać; chciał znać uczucia Fanny. Zwykła była radzić się go we wszystkich trudnych sprawach, a za bardzo ją kochał, by nie dolegał mu teraz brak jej zaufania; liczył, że okaże się jej pomocny, sądził, że musi się okazać pomocny, przecież przed kim mogłaby otworzyć serce? Jeśli nie potrzebuje rady, musi potrzebować pociechy zwierzenia. Fanny niechętna mu, milcząca i obca – to rzecz nienaturalna, stan, który trzeba zmienić, czego – łatwo to sobie wmówił – ona od niego oczekuje. – Porozmawiam z nią, proszę ojca – taki był rezultat owych rozważań. – Skorzystam z pierwszej okazji, kiedy będę mógł pomówić z nią sam na sam. – A dowiedziawszy się od ojca, że Fanny o tej porze spaceruje samotnie w parku, natychmiast do niej poszedł. – Przyszedłem pospacerować z tobą, Fanny – powiedział. – Czy mogę? – tu wsunął jej rękę pod swoje ramię. – Od bardzo dawna nie spacerowaliśmy spokojnie razem. Przystała spojrzeniem bardziej niż słowem. Była smutna. – Ale, Fanny – dodał po chwili – do miłego spaceru trzeba czegoś więcej, nie można tylko deptać żwiru alejki. Musisz ze mną pomówić. Wiem, że ci coś dolega. Wiem, o czym myślisz. Nie przypuszczasz chyba, że nie zostałem o wszystkim poinformowany. Czy mam się o tym dowiadywać od każdego, tylko nie od ciebie? Fanny, poruszona i przygnębiona zarazem, odparła: – Jeśli się dowiadujesz od wszystkich, to mnie nic nie zostaje do powiedzenia. – Nie o fakty mi idzie, ale o uczucia, Fanny. Nikt prócz ciebie nie może mi o nich powiedzieć. Ale nie zamierzam cię przymuszać. Jeśli sama nie chcesz mówić, to ja już skończyłem. Sądziłem, że to ci może przynieść ulgę. – Obawiam się, że myślimy zbyt odmiennie, by mówienie o tym, co czuję, mogło mi przynieść ulgę. – Naprawdę sądzisz, że myślimy odmiennie? Nigdy by mi to nie przyszło do głowy. Przypuszczam, że gdy porównamy nasze opinie, okażą się równie podobne do siebie, jak dawniej: do rzeczy – uważałbym oświadczyny Crawforda za bardzo korzystne i pożądane, gdybyś mogła odwzajemnić jego uczucie. Uważam za rzecz zupełnie naturalną, iż twoja rodzina pragnie, byś je mogła odwzajemnić; jeśli jednak nie możesz, to odmawiając mu postąpiłaś słusznie. Czy różnimy się tutaj? – Och, nie, ale myślałam, że masz mi to za złe, że jesteś mi przeciwny. Co za ulga! – Mogłaś ją odczuć wcześniej, Fanny, gdybyś jej szukała. Ale jakże mogłaś przypuszczać, że ci jestem przeciwny? Jak mogłaś myśleć, że będę cię namawiał do małżeństwa bez miłości? Gdybym nawet wypowiadał się kiedyś beztrosko o czymś podobnym, jakże mogłaś sobie wyobrazić moją beztroskę, gdy w grę wchodzi twoje szczęście? – Wuj uważał, że postąpiłam niewłaściwie, a wiem, że z tobą rozmawiał. – Jak dotąd, Fanny, postępowałaś zupełnie słusznie. Może mi być przykro, mogę ci się dziwić – chociaż to chyba nie, bo nie miałaś czasu, by się przywiązać; ale uważam, że dotychczas postępujesz słusznie. Czy tu jest miejsce na jakiekolwiek wątpliwości? Jeśli tak, to wstyd dla nas obojga. Nie kochałaś go – nic nie mogłoby usprawiedliwić tego, byś go przyjęła. Od bardzo dawna Fanny nie czuła takiej ulgi. – Jak dotąd twoje postępowanie było bezbłędne i jeśli kto pragnął, byś postąpiła inaczej, to nie miał racji. Ale sprawa się na tym nie kończy. Uczucie Crawforda nie jest uczuciem przeciętnym; on trwa w nadziei, że wywoła afekt, który przedtem nie istniał. To, jak wiemy, jest sprawą czasu. Ale – tu uśmiechnął się serdecznie do Fanny – niechże mu się powiedzie, Fanny, niech mu się na koniec powiedzie. Dowiodłaś, że jesteś prawa i bezinteresowna, dowiedź, że jesteś wdzięczna i czuła; wówczas będziesz wzorem kobiety, na co się, moim zdaniem, urodziłaś. – Och, nigdy, nigdy, nigdy! Nigdy mu się ze mną nie powiedzie! – zawołała tak żywo, że Edmund się zdumiał, a widząc to opamiętała się, zarumieniona. Usłyszała, jak mówi: – Nigdy! Fanny! Tak zdecydowanie i stanowczo! To niepodobne do ciebie, do ciebie, tak rozumnej. – Chodzi mi o to – poprawiła się żałośnie – że sądzę, iż nigdy, na tyle, na ile można mówić o przyszłości, myślę, że nigdy nie odwzajemnię jego uczucia. – Ja patrzę bardziej optymistycznie. Zdaję sobie sprawę lepiej niż Crawford, że człowiek, który chce sprawić, byś go pokochała (a ty znasz jego zamiary), ma przed sobą bardzo stromą ścieżkę, jako że stają przeciw niemu w szyku bojowym wszystkie twoje wczesne przywiązania i przyzwyczajenia i zanim zdobędzie twoje serce na własny użytek, musi je najpierw uwolnić od wszelkich powiązań z różnymi rzeczami – żywymi i martwymi – które rosły razem z tobą przez tyle lat, a które teraz jeszcze są wzmacniane myślą o rozłące. Wiem, że obawa przed koniecznością opuszczenia Mansfield będzie przez jakiś czas zbroiła cię przeciwko Crawfordowi. Żałuję, że był zobligowany powiedzieć ci, o co mu chodzi. Żałuję, że nie zna cię tak dobrze, jak ja. Myślę, że zdobylibyśmy cię wspólnymi siłami, we dwóch. Moja wiedza teoretyczna w połączeniu z jego wiedzą praktyczną nie mogłyby zawieść. Postępowałby wedle moich wskazówek. Mam jednak nadzieję, że kiedy czas i stałość jego afektu udowodnią (w co głęboko wierzę), iż zasługuje na ciebie – otrzyma swą nagrodę. Nie przypuszczam, że ty nie pragniesz go pokochać – przecież takie pragnienie w sposób naturalny wypływa z wdzięczności. Musisz odczuwać coś w tym rodzaju. Musi ci być żal, że jesteś obojętna. – Jesteśmy tak krańcowo odmienni – Fanny uniknęła odpowiedzi wprost – tak zupełnie, zupełnie różni pod względem skłonności i sposobu postępowania, że uważam za całkiem niemożliwe, byśmy kiedykolwiek mogli być jako tako szczęśliwi, nawet gdybym go mogła polubić. Trudno znaleźć dwoje ludzi mniej do siebie podobnych. Nie mamy jednego wspólnego upodobania. Bylibyśmy nieszczęśliwi. – Mylisz się, Fanny. Różnica nie jest taka wielka. Jest między wami dość podobieństw. Macie wspólne gusty. Macie takie same gusty moralne i literackie. Macie oboje gorące serca i żarliwe uczucia i, Fanny, jeśli ktoś wczoraj słyszał, jak on czyta, i widział, jak ty słuchasz, nie będzie was uważał za niedobraną parę. Zapominasz o sobie; wasze usposobienia różnią się zdecydowanie, to przyznaję. On jest żywy, ty poważna, ale to tylko lepiej, jego humor będzie cię podtrzymywał na duchu. Masz w swoim usposobieniu skłonność do łatwego popadania w depresję i wyobrażanie sobie, że trudności są większe niż w rzeczywistości. Jego pogoda będzie to zwalczać. On w niczym nie widzi trudności, a jego miłe obejście i wesołość będą ci stałym wsparciem. To, że jesteście tak bardzo niepodobni, w żadnej mierze nie uniemożliwia waszego szczęścia: nie myśl tak. Osobiście sądzę, że to jest raczej korzystna okoliczność. Jestem absolutnie przekonany, że lepiej, gdy temperamenty się różnią, to znaczy różnią rodzajem humoru, obejściem, upodobaniem do towarzystwa czy samotności, skłonnością do rozmów czy milczenia, powagi czy wesołości. Pewne różnice są na korzyść, głęboko w to wierzę, małżeńskiego szczęścia. Wyłączam, rzecz jasna, skrajności; bardzo duże podobieństwo zaś w tych wszystkich punktach musiałoby prawdopodobnie rodzić skrajność. Łagodne, stałe przeciwdziałanie to najlepsza regulacja zachowania i sposobu bycia. Fanny bez trudu zgadywała, gdzie bujają w tej chwili jego myśli. Wracają wpływy panny Crawford. Odkąd przyjechał do domu, mówił o niej pogodnie. Zupełnie przestał jej unikać. Zaledwie dzień wcześniej jadł kolację na plebanii. Fanny pozwoliła mu przez kilka minut cieszyć się tymi szczęśliwymi myślami, a potem, uważając, że to się jej należy, powróciła do pana Crawforda i powiedziała: – Nie tylko z powodu temperamentu uważam go za całkiem dla mnie nieodpowiedniego, chociaż i pod tym względem różnica między nami jest zbyt duża, o wiele za duża; często mnie męczy jego wesołość – ale jest w nim coś, co budzi we mnie jeszcze większą niechęć. Muszę powiedzieć, Edmundzie, że nie aprobuję jego charakteru. Od czasu kiedy wystawiana była sztuka, miałam o nim złe zdanie. Widziałam wtedy, że postępuje bardzo niewłaściwie, i, jak sądziłam, bardzo okrutnie – mogę o tym teraz mówić, bo sprawa zamknięta – bardzo okrutnie wobec biednego pana Rushwortha; nie liczył się z tym, że go naraża... że sprawia mu przykrość... nadskakiwał kuzynce Marii, co... krótko mówiąc, w tym czasie odniosłam wrażenie, którego się nigdy nie wyzbędę. – Fanny kochana – zaczął Edmund, niemal nie dając jej skończyć niechże nikt z nas nie będzie sądzony wedle tego, jacy się wydawaliśmy w owym czasie ogólnego szaleństwa. Okres, w którym wystawialiśmy sztukę, to czas, którego nie cierpię wspominać. Maria postępowała źle, Crawford postępował źle, wszyscy postępowaliśmy źle, ale nikt nie zawinił tyle, co ja. W porównaniu ze mną wszyscy pozostali byli bez winy. Ja grałem głupca z otwartymi oczami. – Jako obserwator z boku – zauważyła Fanny – widziałam może więcej niż ty i jestem pewna, że pan Rushworth był czasem bardzo zazdrosny. – Wysoce prawdopodobne. Nic dziwnego. Trudno o coś bardziej niewłaściwego niż ta cała historia. Przeżywam wstrząs za każdym razem, gdy uświadamiam sobie, że Maria była do tego zdolna, ale jeśli ona mogła przyjąć tę rolę, trudno się dziwić pozostałym. – A przed próbami, o ile się nie mylę, Julia sądziła, że pan Crawford o nią zabiega. – Julia! Słyszałem od kogoś, że on się kocha w Julii, ale sam nie mogłem się tego dopatrzyć. I, Fanny, choć sądzę, że doceniam zalety moich sióstr, dopuszczam jednak możliwość, że mogły, jedna czy obie, bardziej pragnąć admiracji Crawforda i bardziej otwarcie okazywać to pragnienie, niż pozwala na to rozwaga. Pamiętam, że bardzo lubiły jego towarzystwo i jawnie to okazywały; a podobny bodziec dla człowieka takiego jak Crawford, żywego i może trochę bezmyślnego, mógł doprowadzić do... Nie mogło tam dojść do niczego szczególnego, bo jasne jest, że do niczego nie aspirował; serce rezerwował dla ciebie. I muszę powiedzieć, że właśnie ten wybór ogromnie go podniósł w moich oczach. Przynosi mu zaszczyt; dowodzi, że Crawford potrafi należycie docenić błogosławieństwo domowego szczęścia i czystego uczucia. Dowodzi, że jego wuj nie zdołał go zepsuć. Dowodzi, krótko mówiąc, tego wszystkiego, w co chciałem wierzyć, jeśli o niego idzie, obawiając się jednocześnie, że jest to daremna wiara. – Jestem przekonana, że nie myśli tyle, co powinien, na tematy poważne. – Powiedz raczej, że w ogóle nie myśli na poważne tematy, bo tak, moim zdaniem, sprawa wygląda. Jakże miałoby być inaczej, przy takiej edukacji i takim doradztwie? Przy takich dezawantażach, jakie mieli oboje, jest rzeczą niebywałą, że są tym, czym są. Gotów jestem przyznać, że uczucia Crawforda były mu dotychczas zbyt częstym przewodnikiem. Na szczęście te uczucia, ogólnie biorąc, były dobre. Ty dostarczysz reszty; to wspaniałe zrządzenie losu, że przywiązał się do takiej istoty – do kobiety, której zasady są twarde jak skała, a charakter tak łagodny, tak odpowiedni do ich rekomendacji. Doprawdy, miał niebywałe szczęście przy wyborze towarzyszki. On cię uszczęśliwi, Fanny, wiem, że on ci da szczęście, ale ty dasz mu wszystko. – Nie podejmę się takiego zadania – zawołała ostro Fanny. – Tak odpowiedzialnej powinności. – Jak zwykle sądzisz, że niczemu nie sprostasz – wyobrażasz sobie, że każde zadanie cię przerasta. No cóż, choć nie jestem w stanie przekonać cię, że nie powinnaś tak uważać, ufam, że kto inny cię o tym przekona. Przyznaję, że gorąco pragnę, by tak się stało. Bardzo mi zależy na powodzeniu Crawforda. Po twoim szczęściu, Fanny, jego szczęście leży mi na sercu w następnej kolejności. Zdajesz sobie sprawę, że jestem szczególnie nim zainteresowany. Fanny za dobrze zdawała sobie z tego sprawę, by o tym mówić, spacerowali więc jakiś czas w milczeniu, rozmyślając. Edmund pierwszy to przerwał: – Byłem wczoraj rad, bardzo rad z tego, jak o tej sprawie mówiła, bo nie przypuszczałem, że może ją widzieć w tak słusznym świetle. Wiedziałem, że bardzo cię lubi, ale obawiałem się, że nie docenia wartości, jaką przedstawiasz dla jej brata, i że żałuje, iż nie wybrał sobie jakiejś kobiety wysokiego rodu czy wielkiej fortuny. Obawiałem się uprzedzeń, tych światowych maksym, których zwykła była aż nazbyt często wysłuchiwać. Ale wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Mówiła o tobie, Fanny, tak, jak powinna. Pragnie tego związku równie gorąco, jak twój wuj i ja. Mieliśmy długą o tym rozmowę. Nie podniósłbym tego tematu, choć ciekaw byłem jej sentymentów – ale nie minęło pięć minut od mego wejścia do pokoju, kiedy zaczęła sama, z tą serdeczną otwartością, z tym specyficznym słodkim sposobem bycia, z tym dowcipem i żywością, które tak są dla niej typowe. Pani Grant śmiała się, że taka jest prędka. – Więc pani Grant była też w pokoju? – Tak, kiedy przyszedłem, zastałem obie siostry siedzące razem, a jak już zaczęliśmy, nie mogliśmy skończyć rozmowy o tobie, Fanny, nim weszli pastor Grant z Crawfordem. – Już przeszło tydzień nie widziałam panny Crawford. – Tak, bardzo jej przykro z tego powodu. Przyznaje jednak, że tak jest chyba najlepiej. Ale zobaczysz ją przed wyjazdem. Bardzo się na ciebie gniewa, Fanny, musisz być na to przygotowana. Powiada, że bardzo się gniewa, ale możesz sobie wyobrazić ten gniew. To żal i zawód siostry, która uważa, że jej brat ma prawo do wszystkiego, o czym tylko zamarzy, od razu, natychmiast. Jest urażona, tak jak ty byłabyś urażona, gdyby chodziło o Williama; ale szanuje cię i kocha całym sercem. – Wiedziałam, że będzie się na mnie bardzo gniewać. – Fanny najdroższa – zawołał Edmund przyciskając mocniej jej ramię – nie martw się, myśląc o jej gniewie. To taki gniew, o którym więcej się mówi, niż się go czuje. Serce ma stworzone do kochania i dobroci, a nie do uraz. Żałuję, że nie mogłaś słyszeć jej peanów na twoją cześć; żałuję, żeś nie widziała jej twarzy, gdy mówiła, że powinnaś zostać żoną Henry’ego. I zauważyłem, że mówi zawsze o tobie „Fanny”, czego nigdy dotąd nie robiła, i że dźwięczy w tym słowie siostrzana serdeczność. – A pani Grant, czy ona powiedziała... czy zabierała głos... czy była przy tym cały czas? – Tak, zgadzała się we wszystkim z siostrą. Zdumienie, kiedyś odmówiła, było bezgraniczne. To, żeś mogła odmówić człowiekowi takiemu jak Henry Crawford, wydaje się przekraczać ich zdolność rozumienia. Ujmowałem się za tobą, jak mogłem, ale prawdę mówiąc, kiedy przedstawiały sprawę... musisz jak najszybciej zmienić postępowanie i udowodnić, że jesteś przy zdrowych zmysłach, nic innego ich nie zadowoli. Ale teraz ci dokuczam. Skończyłem. Nie odwracaj się ode mnie. – Myślałabym – odezwała się po chwili namysłu i refleksji – że każda kobieta powinna wiedzieć, iż mężczyzna, choćby nie wiem jak miły, może nie zostać przyjęty, może nie zdobyć miłości jednej przynajmniej przedstawicielki jej płci. Choćby posiadał wszystkie doskonałości świata, nie powinno się uważać za pewnik, iż każda kobieta, jaką przypadkiem polubi, winna go przyjąć. Ale nawet założywszy, że tak jest, założywszy, że pan Crawford ma wszelkie zalety, jakie widzą w nim jego siostry, jakże ja byłam przygotowana do wyjścia naprzeciw takim uczuciom? Jakże je mogłam odwzajemnić? Przecież on mnie zupełnie zaskoczył. Nie miałam pojęcia, że jego wcześniejsze zachowanie w stosunku do mnie ma jakiekolwiek znaczenie i z pewnością nie powinnam była nakazywać sobie sympatii dla niego tylko dlatego, że okazywał mi, jak mi się zdawało, bardzo błahe zainteresowanie. Byłoby, w mojej sytuacji, dowodem ogromnego zarozumialstwa żywienie jakichś oczekiwań w stosunku do pana Crawforda. Jestem pewna, że jego siostry, które tak wysoko go cenią, musiałyby tak sądzić, gdyby nie myślał poważnie. Jakże więc? Miałam... miałam go kochać od momentu, kiedy on mi powiedział, że mnie kocha? Miałam mieć uczucie na podorędziu, natychmiast, gdy mnie o nie poprosił? Jego siostry powinny zastanowić się nie tylko nad nim, ale i nade mną. Im większe jego zalety, tym bardziej byłoby niestosowne, bym kiedykolwiek o nim myślała. I... i mamy zupełnie inne zdanie o kobiecej naturze, jeśli one wyobrażają sobie, jak to z ich słów wynika, że kobieta może tak szybko odwzajemnić afekt. – Kochana moja Fanny, teraz znam prawdę. Wiem, że to jest prawda; to są uczucia naprawdę godne ciebie. Przypisywałem ci je już wcześniej. Uważałem, że potrafię cię zrozumieć. To jest dokładnie takie wyjaśnienie, jakie ośmieliłem się przedstawić za ciebie twojej przyjaciółce i pastorowej Grant i obie skłonne były przyznać mi trochę racji, choć twoją zapalczywą przyjaciółkę wciąż ponosił płomień uczuć do brata. Powiedziałem im, że z wszystkich istot na świecie jesteś tą, nad którą największą władzę ma przyzwyczajenie, a najmniejszą – nowość, i że sam fakt nowości oświadczyn Crawforda był przeciwko niemu. Ich nagłość i nowość były jego przeciwnikiem; mówiłem, że nie znosisz rzeczy, do jakich nie przywykłaś, i jeszcze wiele na ten sam temat, aby mogły lepiej zrozumieć twój charakter. Panna Crawford rozbawiła nas ogromnie swoimi pomysłami dodania bratu otuchy. Postanowiła zachęcać go do trwałości w nadziei, że we właściwym czasie zostanie pokochany i że jego zaloty zostaną życzliwie przyjęte pod koniec dziesięciu lat szczęśliwego pożycia małżeńskiego. Fanny z trudnością przymusiła się do uśmiechu, o który w tym momencie prosił. W uczuciach jej panował zamęt. Obawiała się, że postępuje niewłaściwie, mówi zbyt wiele, przesadza z ostrożnością, którą uważała za niezbędną, wystrzegając się jednego zła wystawia się na inne, a w dodatku dolegało jej to ustawiczne wspominanie, w takim momencie i w rozmowie na taki temat, żywego charakteru panny Crawford. Edmund wyczytał zmęczenie i smutek na jej buzi i natychmiast postanowił przerwać wszelką dyskusję, nawet nie wymieniać więcej nazwiska Crawford, chyba że w związku z czymś, co mogłoby być dla niej miłe. Kierując się tą zasadą powiedział po chwili: – Wyjeżdżają w poniedziałek. Z pewnością więc zobaczysz swoją przyjaciółkę albo jutro, albo w niedzielę. Naprawdę wyjeżdżają w poniedziałek! A mało brakowało, by mnie namówiono w Lessingby, abym tam pozostał właśnie do poniedziałku. Już niemal im to przyrzekłem, ile by się mogło przez to zmienić. Mógłbym przez całe życie ponosić skutki tych pięciu czy sześciu dni dłużej w Lessingby. – Mało brakowało, byś tam został? – Bardzo mało. Tak serdecznie mnie namawiali, a ja już się prawie zgodziłem. Gdybym dostał jakiś list z Mansfield z wiadomością, co się z wami wszystkimi dzieje, to sądzę, że pewno bym został, ale od dwóch tygodni nie miałem poczty i czułem, że dostatecznie długo byłem poza domem. – Miło spędziłeś ten czas? – Tak. To znaczy, jeśli nie, to winić należy stan mojego ducha. Wszyscy byli bardzo sympatyczni. Wątpię, żebym ja im się wydał miły. Zabrałem ze sobą niepokój i nie mogłem się go wyzbyć, póki nie wróciłem do Mansfield. – A panny Owen – podobały ci się, prawda? – Tak, bardzo. Miłe, pogodne, naturalne dziewczęta. Ale ja jestem zepsuty, Fanny, nie zadowoli mnie zwykłe kobiece towarzystwo. Pogodne, naturalne dziewczęta nie wystarczają mężczyźnie, który przywykł do rozumnych kobiet. To dwa różne rodzaje istot. Ty i panna Crawford sprawiłyście, żem stał się zbyt wybredny. Lecz Fanny w dalszym ciągu była zmęczona i smutna; czytał to w jej twarzy, nie potrafił tego zagadać, więc już nawet nie próbował, tylko z serdeczną powagą uprzywilejowanego opiekuna zaprowadził ją do domu. ROZDZIAŁ XXXVI Edmund uważał, że już teraz wie wszystko, co Fanny może powiedzieć lub pozostawia do odgadnięcia w sprawie swoich uczuć, i był zadowolony. Rzecz miała się tak, jak przypuszczał, Crawford zbytnio się pospieszył; musi upłynąć pewien czas, zanim Fanny najpierw oswoi się z tą myślą, a potem ją polubi. Musi przywyknąć do faktu, że Crawford ją kocha, a wówczas może się okazać, że wzajemność stoi tuż za progiem. Powiedział ojcu, jakie wnioski wysnuwa z tej rozmowy; radził, by więcej z Fanny na ten temat nie mówić, żeby nie próbować jej namawiać czy przekonywać; wszystko trzeba pozostawić wytrwałości Crawforda i naturalnemu biegowi jej własnych myśli. Sir Thomas obiecał, że tak będzie. Gotów był przyznać, że opinia Edmunda o usposobieniu Fanny jest słuszna, pewno ona żywi te wszystkie uczucia, ale wielka szkoda, że je żywi; mając bowiem mniej niż syn zaufania do przyszłości, obawiał się, że jeśli Fanny musi mieć tyle czasu na zmianę przyzwyczajeń, to nim zdąży przekonać samą siebie, że powinna właściwie przyjmować względy młodego człowieka, ten straci ochotę na ich okazywanie. Nie pozostawało jednak nic innego, jak się spokojnie zgodzić i nie tracić nadziei. Fanny widziała straszną groźbę w zapowiadanej wizycie „przyjaciółki”, jak Edmund nazywał pannę Crawford, i bardzo się jej bała. Jako siostra, tak stronnicza i tak zagniewana, tak mało przywiązująca wagi do tego, co mówi, a, z innego punktu widzenia, tak zwycięska i pewna siebie, budziła przykry lęk. Niełatwo będzie stanąć wobec jej niezadowolenia, jej przenikliwości i szczęścia. Jedyną nadzieję pokładała Fanny w obecności innych osób podczas tego spotkania, trzymała się więc nieustannie lady Bertram i z dala od Wschodniego Pokoju i nie odbywała samotnych spacerów po parku, pragnąc się ustrzec przed niespodziewanym atakiem. Udało się. Kiedy panna Crawford przyszła, Fanny siedziała wraz z ciotką w pokoju śniadaniowym. Gdy minęło pierwsze zaambarasowanie, okazało się, że ani w słowach, ani w spojrzeniu panny Crawford nie ma nic szczególnego, czego by się Fanny powinna obawiać, zaświtała więc nadzieja, że nie czeka jej nic gorszego, jak pół godziny umiarkowanego zdenerwowania. Ale ta nadzieja okazała się płonna. Panna Crawford nie była niewolnicą przypadku. Postanowiła pomówić z Fanny sam na sam i niemal natychmiast zwróciła się do niej przyciszonym głosem: – Muszę gdzieś z tobą porozmawiać przez kilka minut. – Te słowa Fanny odczuła w całym ciele, w uderzeniach serca i wszystkich nerwach. Nie mogła odmówić. Przeciwnie, przyzwyczajona do uległości, wstała niemal natychmiast i wyprowadziła gościa z pokoju. Uczyniła to z wielką przykrością, ale nie mogła inaczej. Ledwo znalazły się w hallu, kiedy cała powściągliwość panny Crawford prysła. Zaczęła kręcić głową, grożąc Fanny z figlarnym, ale serdecznym wyrzutem, ujęła ją za rękę i wydawało się, że nie może się powstrzymać, by natychmiast nie zacząć. Powiedziała jednak tylko: – Okropna, okropna dziewczyno! Nie wiem, kiedy przestanę cię besztać – ale miała dość rozsądku, by zachować resztę na chwilę, gdy znajdą się same w czterech ścianach. Fanny oczywiście ruszyła na górę i zaprowadziła gościa do apartamentu, w którym teraz zawsze można było wygodnie przesiadywać. Otwierała jednak drzwi z bolejącym sercem, czując, że czeka ją tak przykra scena, jakiej nawet ten pokój jeszcze nie był świadkiem. Ale czyhającemu nieszczęściu zapobiegła, chwilowo przynajmniej, nagła odmiana nastroju panny Crawford, jaką spowodowało wejście do tego właśnie pokoju. – Och – zawołała młoda panna z nagłym ożywieniem – gdzież to ja znowu jestem! Wschodni Pokój. Tylko raz w życiu tu byłam przerwała, by się rozejrzeć, i jakby przypominając sobie, co się wówczas działo, dodała: – Tylko raz. Czy pamiętasz? Przyszłam tu, żeby sprawdzić moje umiejętności. Twój kuzyn też przyszedł i zrobiliśmy próbę teatralną. Byłaś naszą widownią i suflerką. Cudowna próba. Nigdy jej nie zapomnę. Tu siedzieliśmy, w tej części pokoju; tu był twój kuzyn, tu ja, tu krzesła. Och, czemu takie rzeczy muszą przemijać? Szczęściem dla swej towarzyszki nie oczekiwała odpowiedzi. Była zupełnie pochłonięta własnymi myślami. Ogarnęła ją słodka zaduma. – Jaka to była niezwykła scena, ta, której robiliśmy próbę. Temat był taki... taki... jakże to powiedzieć. On miał mi tłumaczyć, czym jest małżeństwo, i przekonywać mnie do niego. Wydaje mi się wprost, że go widzę, kiedy stara się być tak poważny i opanowany, jak Anhalt być powinien, podczas dwóch długich kwestii. „Kiedy dwa rozumiejące się nawzajem serca spotykają się na ślubnym kobiercu, życie małżeńskie można nazwać życiem szczęśliwym”. Sądzę, że nigdy, przenigdy nie zapomnę wrażenia, jakie zrobiło na mnie jego spojrzenie i głos, gdy wymawiał te słowa. To zdumiewające, doprawdy zdumiewające, że przypadła nam taka scena do odegrania. Gdyby było w mojej mocy przywołać z powrotem jakikolwiek tydzień mojego życia, byłby to ten tydzień, ten tydzień teatralnych przygotowań. Mów, co chcesz, Fanny, ale to byłby ten tydzień, ponieważ w ciągu żadnego innego nie byłam tak cudownie szczęśliwa. Ten jego silny duch, który się tak ugiął! Och, nie sposób opisać tej słodyczy. Ale cóż, tego samego wieczora wszystko legło w gruzach. Tego samego wieczora wrócił, niestety, twój wuj. Biedny sir Thomasie, i któż się cieszył na twój widok? Ale nie myśl, Fanny, że będę się wyrażała lekceważąco o twoim wuju, choć z pewnością nie cierpiałam go przez wiele tygodni. Nie, dzisiaj oddaję mu sprawiedliwość. Tak powinna wyglądać głowa rodziny. I nawet myślę z trzeźwym smutkiem, że teraz kocham was już wszystkich. Powiedziała to z czułością i przekonaniem, jakie były u niej zupełną nowością i w jakich było jej wyjątkowo, zdaniem Fanny, do twarzy. Odwróciła na chwilę głowę, by się opanować. – Jak widzisz, miałam maleńki paroksyzm po wejściu do tego pokoju, ale już po wszystkim – powiedziała wreszcie z żartobliwym uśmiechem – usiądźmy więc spokojnie, bo jeśli idzie o łajanie cię, co było moim szczerym zamiarem, to jak przychodzi co do czego, nie mam do tego serca. – Objęła ją bardzo serdecznie. – Dobra, łagodna Fanny! Kiedy pomyślę, że widzę cię ostatni raz, boć przecież nie wiem, na jak długo... czuję, że nic innego nie jest możliwe, mogę cię tylko kochać. Fanny była wzruszona. Nie przewidywała czegoś podobnego, a słowo „ostatni” zawsze budziło w niej melancholijne uczucia, rozpłakała się więc tak, jakby kochała pannę Crawford ponad wszelką miarę, a panna Crawford, dodatkowo wzruszona widokiem takiego przejęcia, uścisnęła ją czule mówiąc: – To okropne, że cię opuszczam. Tam, dokąd jadę, nie będę widziała nikogo tak miłego jak ty. Kto powiada, że nie zostaniemy siostrami? Wiem, że zostaniemy. Czuję, że urodziłyśmy się na to, by być rodziną, a te łzy przekonują mnie, że i ty tak myślisz, Fanny. Fanny opanowała się i odpowiedziała po części: – Ale jedziesz tylko od jednych przyjaciół do drugich. Jedziesz do swojej serdecznej przyjaciółki. – Tak, tak, to prawda, pani Fraser to moja serdeczna przyjaciółka od lat. Ale nie mam najmniejszej chęci do niej jechać. Myślę tylko o przyjaciołach, których opuszczam: o swojej wspaniałej siostrze, o tobie i rodzinie Bertramów w ogólności. Wy wszyscy macie o tyle więcej serca, niż się na ogół spotyka na świecie. Wy wszyscy budzicie we mnie przekonanie, że mogę wam ufać i mogę wam wierzyć, co w normalnych stosunkach jest rzeczą nieznaną. Żałuję, żem nie ustaliła z panią Fraser, że pojadę do niej dopiero po Wielkiejnocy, to o wiele lepsza pora na wizytę, ale teraz nie mogę jej zawieść, a po wizycie u niej muszę pojechać do jej siostry, lady Stornaway, bo to ona właściwie była moją bliższą przyjaciółką z nich dwóch, ale jakoś przez te trzy lata nieszczególnie odczuwałam jej brak. Przez dłuższą chwilę dziewczęta siedziały w milczeniu, każda zatopiona we własnych myślach: Fanny zastanawiała się, ile jest na tym świecie rodzajów przyjaźni, Mary myślała o mniej filozoficznych sprawach. Odezwała się pierwsza: – Świetnie pamiętam, kiedy to postanowiłam cię znaleźć na górze i wyruszyłam na poszukiwania Wschodniego Pokoju, nie mając pojęcia, gdzie też on może być. Doskonale pamiętam, o czym myślałam, idąc tutaj; zajrzałam i zobaczyłam cię, siedziałaś przy tym stoliku i pracowałaś; i to zdumienie twojego kuzyna, kiedy wszedł do pokoju i ujrzał mnie tutaj! I jeszcze powrót twojego wuja tego samego wieczora! Doprawdy, to wszystko było takie niezwykłe! Jeszcze jedna, krótka chwila zadumy, potem, otrząsając się z niej, podjęła ofensywę. – Cóż to, Fanny, rozmarzyłaś się! Myślisz, mam nadzieję, o tym, który bezustannie o tobie myśli. Och, żebym tak mogła na chwilę przenieść cię do naszego londyńskiego towarzystwa, żebyś mogła pojąć, co oni tam myślą o władzy, jaką zdobyłaś nad Henrym. Och, jakaż będzie zawiść, ile żalu w niezliczonych sercach! Zdumienie, niedowierzanie, kiedy się dowiedzą, czegoś dokonała. Bo jeśli idzie o zachowanie tajemnicy, Henry jest jak bohater ze starego romansu – chlubi się swoimi łańcuchami. Powinnaś przyjechać do Londynu, żeby zdać sobie sprawę, jakiego dokonałaś podboju. Gdybyś widziała, jak o niego zabiegają i jak o mnie zabiegają z jego powodu! Doskonale wiem, że teraz, przez ten jego afekt dla ciebie, pani Fraser nie będzie mnie witała tak gorąco jak dawniej. Kiedy się dowie prawdy, będzie zapewne pragnęła, żebym się znalazła z powrotem w hrabstwie Northampton, bo pan Fraser ma córkę z pierwszego małżeństwa, którą ona koniecznie chce wydać za mąż i to za Henry’ego. Och, jakich to się brała sposobów! Ty, co tutaj siedzisz taka niewinna i cicha, nie możesz mieć pojęcia, jaką sensację wzbudzisz, jak wszyscy będą ciekawi cię zobaczyć; będę musiała odpowiadać bez końca na różne pytania. Biedna Margaret Fraser będzie mnie zamęczać, pytając, jakie masz oczy i zęby, jak się czeszesz i u kogo robisz buciki. Chciałabym, ze względu na moją biedną przyjaciółkę, żeby Margaret wyszła za mąż, bo na moje oko Fraserowie są równie nieszczęśliwi, jak większość małżeństw. A jednak w swoim czasie to była bardzo dobra partia dla Janet. Wszyscy byliśmy zachwyceni. Nie mogła zrobić nic innego jak go przyjąć, bo on był bogaty, a ona biedna; okazuje się jednak, że on ma humory i jest exigeant i chce, żeby młoda kobieta, piękna, dwudziestopięcioletnia młoda kobieta, była równie stateczna jak on. I moja przyjaciółka nie umie sobie z nim radzić; nie bardzo, zdaje się, wie, jak to wszystko obrócić na swoją korzyść. Wyczuwa się tam nastrój irytacji, a to jest świadectwo złego wychowania, jeśli nie czegoś gorszego. Będę w ich domu wspominać z szacunkiem małżeńskie zwyczaje na plebanii Mansfield. Nawet doktor Grant okazuje mojej siostrze pełne zaufanie i w pewnej mierze liczy się z jej zdaniem, dzięki czemu czuje się jednak, że łączy ich uczucie, ale nie spodziewam się niczego podobnego u Fraserów. Na zawsze pozostanę w Mansfield, Fanny. Moja własna siostra jako żona i sir Thomas Bertram jako mąż pozostaną zawsze dla mnie wzorem doskonałości. Biedna Janet, okropnie się oszukała, a przecież nie zrobiła nic niewłaściwego; nie wyszła nieroztropnie za mąż, nie zabrakło jej przezorności. Przez trzy dni zastanawiała się nad jego oświadczynami i przez te trzy dni pytała o radę każdego, kogo znała i kogo warto było pytać, a zwłaszcza pytała moją kochaną świętej pamięci ciotkę, która dobrze znała świat, i dlatego wszyscy młodzi ludzie szukali u niej rady, i słusznie, a ona też zdecydowanie opowiedziała się za panem Fraserem. Wygląda więc na to, że nic nie może zagwarantować małżeńskiego szczęścia. Nie mogę tyle dobrego powiedzieć o mojej przyjaciółce Florze, która rzuciła niezwykle miłego młodego człowieka z Marynarki dla tego okropnego lorda Stornaway, który ma tyle rozumu, Fanny, co pan Rushworth, tylko jest dużo brzydszy i ma łajdacki charakter. Miałam już wtedy swoje wątpliwości, czy ona właściwie postępuje, bo on nawet z wyglądu nie przypominał dżentelmena, a teraz jestem pewna, że postąpiła źle. Ale, ale, Flora Rosę śmiertelnie zakochała się w Henrym pierwszej zimy, kiedy zaczęła bywać. Ale gdybym próbowała opowiadać ci o wszystkich znanych mi kobietach, które się w nim kochały, to nigdy bym nie skończyła. To tylko ty, nieczuła Fanny, zdolna jesteś myśleć o nim z czymś w rodzaju obojętności. Ale czy naprawdę jesteś tak nieczuła, jak utrzymujesz? Nie, przecież widzę, że nie. Istotnie, w tym momencie na policzki Fanny wypłynął ciemny rumieniec, który mógł wzbudzić poważne podejrzenia u skłonnej do podejrzeń osoby. – Cudowna istoto! Nie będę ci dokuczać. Wszystko we właściwym czasie. Ale, Fanny kochana, musisz przyznać, że nie byłaś całkowicie nieprzygotowana na owe zadane ci pytanie, jak to sądzi twój kuzyn. To niemożliwe, żeby ci nie przychodziły do głowy jakieś myśli, jakieś przypuszczenia. Przecież musiałaś wiedzieć, że on ci się stara przypodobać na wszelkie możliwe sposoby, że ci okazuje atencje. Nie odstępował cię na balu. A jeszcze przed balem – naszyjnik. Och, przyjęłaś go tak, jak tego pragnął ofiarodawca. Wiedziałaś dobrze, o co chodzi. Pamiętam doskonale. – Czy chcesz, pani, powiedzieć, że twój brat wiedział przedtem o naszyjniku? Och, panno Crawford, to nieładnie! – Wiedział? Przecież to było jego dzieło, jego pomysł. Wstyd powiedzieć, ale mnie by to nigdy nie przyszło do głowy. Byłam jednak rada zrobić, o co prosił, ze względu na was oboje. – Nie mogę powiedzieć – odparła Fanny – że nie obawiałam się tego trochę, było bowiem coś w twoim, pani, spojrzeniu, co mnie przestraszyło, ale dopiero później, z początku nie miałam żadnych podejrzeń, żadnych. To prawda, tak jak tu siedzę. A gdybym to podejrzewała, nic nie skłoniłoby mnie do przyjęcia tego naszyjnika. Jeśli zaś idzie o zachowanie twojego brata, to oczywista, zdawałam sobie sprawę, że jest osobliwe, zdawałam sobie z tego sprawę od pewnego czasu, może od dwóch czy trzech tygodni, uznałam jednak, że to nie ma znaczenia. Uważałam, że po prostu taki ma sposób bycia, i równie daleka byłam od przypuszczeń, że ma względem mnie poważne jakieś zamiary, jak od tego, bym ich pragnęła. Nie byłam, panno Crawford, nieuważnym obserwatorem tego, co tu się działo między nim a pewnymi osobami z tej rodziny latem i na jesieni. Milczałam, ale nie byłam ślepa. Nie mogłam nie zauważyć, że pan Crawford pozwala sobie na atencje, które nie znaczą nic. – A... Temu nie mogę zaprzeczyć. Od czasu do czasu okropnie flirtował i niewiele przywiązywał wagi do spustoszeń, jakich dokonał w sercach młodych panien. Często go za to łajałam, ale to jego jedyna wada; a można powiedzieć i to, że bardzo niewiele młodych panien ma w ogóle serce, o które warto by się martwić. A poza tym, Fanny, jaka to chwała, że się zdobyło tego, do którego tak wiele panien mierzyło; że ma się możność spłacenia długów własnej płci. Jestem pewna, że natura kobieca nie pozwala wyrzec się takiego triumfu. Fanny potrząsnęła głową. – Nie potrafię dobrze myśleć o mężczyźnie, który igra z uczuciami kobiety, wszystko jedno, jakiej; często bierze się z tego o wiele więcej cierpienia, niż postronny obserwator może sądzić. – Ja go nie bronię. Zostawiam go całkowicie twojej łasce, a kiedy już cię sprowadzi do Everingham, możesz mu prawić kazań, ile chcesz, mnie wszystko jedno. Ale powiem ci, że ta jego wada, to, że lubi trochę zawracać pannom w głowie, nie jest dla żony tak niebezpieczna jak kochliwość, od jakiej zawsze był wolny. Wierzę poważnie i uczciwie, że pokochał cię tak, jak jeszcze nigdy nie kochał żadnej kobiety, że cię kocha z całego serca i będzie cię kochał zawsze, na tyle, na ile to jest możliwe. Jeśli kiedykolwiek jakikolwiek mężczyzna kochał kobietę na zawsze, to sądzę, że Henry tyle dla ciebie może zrobić. Fanny nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, lecz nie miała nic do powiedzenia. – Nie pamiętam, by Henry był kiedykolwiek tak szczęśliwy ciągnęła Mary – niż kiedy udało mu się załatwić awans twojemu bratu. Był to celny strzał. – O tak! Jakaż to zacność z jego strony! – Wiem, że robił ogromne starania, bo znam osoby, które musiał w to wciągnąć. Admirał nie znosi ambarasu i gardzi prośbami o przysługi, a tylu młodych ludzi rości sobie prawo do jego pomocy, że łatwo mu przychodzi zbyć nie dość stanowcze starania przyjaciół. Jaki szczęśliwy musi być teraz William! Żebyśmy go mogły zobaczyć! Nastrój nieszczęsnej Fanny wszedł teraz w najczarniejszą fazę. Pamięć o tym, co dla Williama uczynił pan Crawford, stanowiła zawsze najpotężniejszą przeszkodę we wszystkich niechętnych mu decyzjach. Siedziała więc, głęboko nad tym zadumana, póki Mary, która najpierw przyglądała się jej z błogim spokojem, a potem rozmyślała o czymś zupełnie innym, nie przywołała jej do przytomności. – Siedziałabym tu i gadała z tobą cały dzień, ale nie możemy zapominać o paniach na dole, więc do widzenia, moja kochana, moja miła, moja nadzwyczajna Fanny, bo chociaż formalnie rozstaniemy się w pokoju śniadaniowym, chcę się z tobą pożegnać tutaj. I żegnam się, tęskniąc za szczęśliwym spotkaniem i wierząc, że będzie miało miejsce w innych okolicznościach, które pozwolą nam otworzyć przed sobą serca bez resztek czy nawet bez cienia rezerwy. Bardzo, bardzo serdeczny uścisk, trochę wzruszenia i jeszcze te słowa: – Wkrótce zobaczę się w Londynie z twoim kuzynem; mówi, że tam niedługo przyjedzie, i sir Thomas zapewne też, na wiosnę, i twój starszy kuzyn, i Rushworthowie, i Julia – na pewno ich wszystkich zobaczę, z wyjątkiem ciebie. Mam do ciebie dwie prośby, Fanny; pierwsza – o listy. Musisz do mnie pisać. A druga, to żebyś często odwiedzała moją siostrę i zastępowała mnie pod moją nieobecność. Fanny wolałaby nie usłyszeć tej pierwszej prośby, nie mogła jednak odmówić; musiała nawet wyrazić zgodę na pisanie listów skwapliwiej, niż to jej rozum dyktował. Trudno się oprzeć tak jawnie okazywanemu uczuciu. Ze szczególną wrażliwością reagowała zawsze na okazywaną jej serdeczność, a że tak mało jej zaznała, tym bardziej ceniła teraz czułość panny Crawford. Poza tym była jej wdzięczna za to, że owo tete-a-tete nie okazało się takie straszne, jak się tego w swoich przewidywaniach obawiała. Skończyło się, a ona uniknęła zarówno wymówek, jak dekonspiracji. Jej sekret wciąż należał tylko do niej, a gotowa była zrezygnować niemal z wszystkiego, byle w tej sprawie nic się nie zmieniło. Wieczorem miało miejsce jeszcze jedno pożegnanie. Przyszedł Henry Crawford i siedział z nimi jakiś czas, a że Fanny sama była przygaszona, serce jej zmiękło na chwilę – bo naprawdę robił wrażenie człowieka, który coś przeżywa. Zachowywał się jak nie ten sam, ledwo otwierał usta. Był jak struty i Fanny zrobiło się go żal, choć miała nadzieję, że nie zobaczy go już nigdy więcej, póki nie ożeni się z jakąś inną kobietą. Kiedy przyszła chwila rozstania, ujął jej rękę – nie można mu było tego odmówić; nie powiedział jednak ani słowa, w każdym razie słowa, które by usłyszała, a kiedy wyszedł z pokoju, była rada, że wymienili taki znak przyjaźni. Następnego ranka Crawfordowie wyjechali. |
Podobne
|