, [M] Zimą w Białym Mieście ďťż

[M] Zimą w Białym Mieście

Kto tam jest w środku?
Tytuł jest beznadziejny. Jak ktoś wymyśli lepszy, będę wdzięczna. Zresztą cały tekst jest beznadziejny.
Miało być zimowo, a wyszło świątecznie. Miało być na święta, a wyszło na zimę. Cóż…

Zimą w Białym Mieście

Uśmiech Namiestnika był jak kwiaty ze szronu, które mróz wymalował na szybach – chłodny i koślawy. I wcale nie wyglądał pogodnie.

– Żądam wyjaśnień – rzucił Denethor nieznoszącym sprzeciwu tonem, wpatrując się w siedzących naprzeciwko synów. Chłopcy wymienili niepewne spojrzenia. Obaj mieli wrażenie, że ich opowieść wcale nie spodoba się ojcu. Brzmiała trochę głupio.

– W związku z czym? – zapytał ostrożnie Boromir, chcąc zyskać trochę na czasie.

– W związku z tą burdą pod moimi oknem – odpowiedział niewzruszony Namiestnik. Na moment znów zapadło milczenie.

– Można powiedzieć, że to zakończenie pewnej bitwy śnieżnej… – odpowiedział w końcu niechętnie Faramir.

***
Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, Białe Miasto tonęło w bieli. Gruba warstwa śnieżnego puchu zalegała na ulicach i dachach budynków w całym grodzie, poczynając od Wielkiej Bramy, a na Cytadeli kończąc. Choć właściwie nie należało jeszcze mówić o końcu, bo delikatne płatki śniegu wciąż sypały się z nieba, wypiętrzając chłodną pierzynę okrywającą Minas Tirith.

Jedną z krętych uliczek maszerowało gęsiego kilku młodych ludzi z synami Namiestnika na czele, przeciskając się między zawężającymi zaułek gigantycznymi zaspami, które zalegały pod ścianami domów. Echo rozmów i śmiechów chłopców mieszało się ze skrzypieniem śniegu pod ich butami.

Po chwili skręcili za załom jednego z budynków i wkroczyli na spory plac otoczony dużymi, bogatymi domami. Boromir zadarł głowę do góry i rzucił krytyczne spojrzenie na olbrzymi witraż zdobiący okno gmachu wznoszącego się dokładnie naprzeciw nich.

– A więc to jest to osławione dzieło sztuki? – zapytał lekko drwiącym tonem. Oczy pozostałych chłopców powędrowały za jego wzrokiem.

– Tak – odparł jeden z jego towarzyszy. – Robi wrażenie prawda? Ojciec wydał na to fortunę – wyjaśnił z nieskrywaną dumą. Boromir pokiwał głową.

– To widać, Maladornie – przyznał, dusząc się ze śmiechu. – Dobry cel do rzucania śnieżkami – dodał z miną eksperta. Jego komentarz wywołał ogólną wesołość. Nawet Maladorn parsknął śmiechem.

– Nie radziłbym próbować. Chociaż pewnie i tak byś nie trafił – rzucił z zaczepnym uśmiechem. Boromir parsknął z oburzeniem.

– Ja bym nie trafił w coś takiego? Chyba żartujesz! – zawołał. Maladorn potrząsnął głową z udawanym politowaniem.

– Oczywiście, że byś nie trafił. Tak opowiadasz o tych swoich wyczynach, o swoim nieomylnym rzucie… Lecz kto to widział? Założę się, że nie trafiłbyś nawet w coś, co jest krok przed tobą – droczył się. Chciał chyba dodać coś jeszcze, ale usta zamknęła mu potężna gałka śniegu, która wystrzeliła w okamgnieniu z dłoni Boromira. Maladorn stracił równowagę i upadł w zaspę głębokiego śniegu. Kolejna salwa śmiechu odbiła się echem od kamiennych ścian.

– Przypadek. Poza tym miałeś przewagę zaskoczenia – oświadczył Maladorn, wygramoliwszy się z niewielką pomocą przyjaciół z usypiska. Boromir wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Rzeczywiście. Witraż przewidziałby sytuację i zawczasu uskoczyłby na bok – odparował. Tym razem to jego uśmiech został zmyty z twarzy przez śnieżną pigułę.

Młodzieniec, otrzepawszy się ze śniegu, wskazał oskarżycielskim gestem na Maladorna.

– Ha! Chcesz wojny? To będziesz ją miał! Jutro z samego rana. W tym miejscu. Tyle osób, ile zechce przyjść. Przyjmujesz warunki? – zapytał. Jego przeciwnik skinął głową.

– Świetnie! Przetnij zakład Dulanorze – zażądał Boromir. Oczy już mu lśniły na myśl o mającej rozpocząć się nazajutrz zabawie.

– Wolałbym chyba nie… Później Maladorn będzie mnie oskarżał o stronniczość albo coś… – zachichotał stojący obok piegowaty chłopak, rozcierając zgrabiałe od mrozu dłonie.

– Świetnie – powtórzył Boromir. – Mógłbyś, Faramirze…?

– Czy ty w ogóle rozumiesz, co oznacza „stronniczość”? – parsknął jego młodszy brat, przewracając oczyma. Boromir zignorował jednak tę uwagę, więc chłopiec posłusznie rozdzielił ręce rywali.

***
W komnacie po raz kolejny zapadła cisza. Mina Denethora wyrażała całkowitą dezaprobatę. Boromir odchrząknął nerwowo, próbując na poczekaniu wymyślić jakieś wytłumaczenie.

– Właściwie to nie była nawet bitwa śnieżna, a raczej taki honorowy pojedynek…

***
Gdy bracia szli z powrotem w górę miasta, spośród wszystkich odgłosów towarzyszących wcześniejszej wędrówce pozostało tylko skrzypienie śniegu. Faramir był zadumany, jak zawsze nieobecny myślami. A Boromir… Boromir opracowywał strategię, naprawdę udaną strategię. Błyskotliwą, dokładną. Wiedział, że ta taktyka następnego dnia zapewni mu zwycięstwo. Choć, gwoli ścisłości, nie miał jeszcze bladego pojęcia, na czym polegała.

– Nie uważasz, że to trochę dziecinne, Boromirze? – odezwał się nagle Faramir. Starszy z braci zbarczył brwi ze zdziwieniem.

– Niby co?

– Ta bitwa na śnieżki...

– Nie przejmuj się, braciszku, trochę dziecinna bitwa na śnieżki cię nie skompromituje. W końcu ty jesteś dzieckiem.

– Tyle że ja miałem na myśli ciebie. Bo zawsze wydawało mi się, że w wieku siedemnastu lat dzieckiem się już nie jest – stwierdził niewinnym tonem Faramir. Boromir natychmiast zmienił linię obrony.

– Zresztą to wcale nie jest dziecinne! Muszę bronić honoru! – zaperzył się. Faramir pokiwał głową.

– Bronić honoru, rozumiem. Tarzając się w śniegu…

***
Wyraz twarzy Denethora nie zmienił się ani trochę. Boromir miał wrażenie, że jego argument nie przekonał ojca. Nic dziwnego. Jego samego też niezbyt przekonywał.

– I ten wasz honorowy pojedynek musiał się odbywać akurat pod moim oknem? – spytał Namiestnik chłodnym tonem. Faramir pokręcił głową.

– Nie, zaczął się zupełnie w innym miejscu…

***
Zimowy poranek był mroźny i mglisty. Białe opary unoszące się w powietrzu ostatecznie odbierały otoczeniu wszelkie kolory. Fakt ten nie studził jednak entuzjazmu związanego z mającą się wkrótce rozpocząć śnieżną bitwą. Wszyscy świadkowie zakładu stawili się niemal o wschodzie słońca na placu i, opatuleni ciepłymi płaszczami i zaczerwienieni od niskiej temperatury, niecierpliwie czekali na rozwój wydarzeń. Nie przybyli zresztą sami. Skwer prędko zaludnił się ich młodszymi braćmi, od trzeciego roku życia w górę. Ci najmłodsi, ku powszechnej wesołości, zwracali się do najstarszych „panie”. Przybyło także kilka sióstr z nadzieją, że grube ubrania uchronią je przed zdemaskowaniem. Jednak obaj dowódcy prędko wykryli podstęp i, nie zważając na głośne protesty, zgodnie odesłali dziewczęta do domów.

Bitwa rozpoczęła się…

***
– I to dużo wcześniej! – uzupełnił Boromir, próbując jakoś ratować sytuację, która z każdą chwilą wydawała się coraz gorsza. – Bo czemuż mielibyśmy marnować taki piękny poranek? – brnął dalej. Faramir parsknął cicho śmiechem.

– O co chodzi? – zdenerwował się Boromir, zapominając na chwilę o srogim spojrzeniu ojca. – Piękny był poranek i piękna była bitwa, chyba nie zaprzeczysz? Znaczy… Ten… Honorowy pojedynek!

***
Ach, cóż to była za bitwa! Drugiej podobnej mury Minas Tirith chyba nie pamiętały. Śnieżne pociski śmigały w powietrzu i zasypywały walczących ze wszystkich stron. Plac rozbrzmiewał śmiechami i krzykami.

Ach, cóż to była za bitwa! Jak długo i z rozmachem można by było o niej opowiadać! Boromir był z niej dumny. I z siebie, naturalnie, w pewnym stopniu też. Rzucał celnie, zwinnie uchylał się przed pociskami… Maladorn zostawał daleko w tyle. Chyba ani razu nie popisał się żadnym efektownym trafieniem. Syn Namiestnika był pewien wygranej. Podejrzewał, że to zasługa taktyki, którą opracował w końcu wieczorem – trafiać często, obrywać mało. Stwierdzenie genialne w swej prostocie, a co najważniejsze – skuteczne.

***
Denethor w milczeniu przysłuchiwał się tej wymianie zdań. Zaczynała być naprawdę… ciekawa.

– Może i piękna była bitwa – przyznał ugodowo Faramir. – Tylko coś ją popsuło…

***
Wkrótce nad Białym Miastem rozpętała się prawdziwa burza śnieżna. Chłopcom na placu nie przeszkadzało to jednak w najmniejszym stopniu. Każdy i tak miał już pełno lodowatego puchu za kołnierzem.

W posyłaniu śnieżek w siebie nawzajem i we wszystkich wokoło przodowali oczywiście Boromir i Maladorn, ale ich towarzysze też bardzo się starali przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Nawet Faramir, mimo obowiązku sędziowania, włączył się do zabawy. Wiedział zresztą, że wskazanie wygranego było niemal niemożliwe. Zbyt wiele działo się na placu, zbyt wiele osób uczestniczyło w walce. Poza tym drużyny prędko się przemieszały i każdy zaczął celować w każdego.

Jak określał to później wielokrotnie Boromir – cóż to była za bitwa! Niestety przerwał ją nieprzyjemny incydent.

Ponad gwar zabawy wybił się nagle głośny brzdęk. Faramir zamarł z gałką śnieżną w dłoni i rozejrzał się wokoło, próbując zlokalizować źródło hałasu. Ku swojemu zdumieniu ujrzał wielobarwny pył opadający na śnieg po przeciwnej stronie placu. Dopiero po chwili zrozumiał, co się naprawdę wydarzyło. Ktoś rozbił witraż w domu Maladorna.

***
– Wy popsuliście – burknął Boromir. – Nie rozumiem, czemu tak spanikowaliście…

– Konkretnie rozbity witraż – uściślił Faramir, ignorując protesty brata.

– Od razu – witraż. Ledwie jedna szybka…

***
Boromir wcale nie był za przerwaniem bitwy. Uważał, że wszystko da się jakoś zatuszować. Wyrażał to przekonanie dość głośno, ale szybko zorientował się, że padł ofiarą zamachu stanu. Kilkuosobowy sztab, ze zdrajcą Dulanorem na czele, podjął decyzję szybko i to za plecami namiestnikowskiego syna. On mógł tylko przysłuchiwać się bezsilnie krótkiej wymianie zdań…

– Jak bardzo będzie wściekły?

– Pamiętasz, jak dwa lata temu Boromir wymyślił, żebyśmy związali Maladorna i na środku placu przerobili go na śnieżnego bałwana?

– Aha…

– A pamiętasz, jak jego ojciec się za to wściekał?

– Aha…

– To tym razem będzie jeszcze gorzej.

– Aha…

– A pamiętasz, jak rok temu stała tu taka olbrzymia, pięknie ozdobiona choinka, a Boromir uparł się, żeby sprawdzić, czy z dachu można dosięgnąć jej czubka, i przypadkiem ją przewrócił?

– Aha…

– A pamiętasz, jak ojciec Maladorna się za to wściekał?

– Aha…

– To tym razem będzie gorzej nawet od tego.

Dulanor pokiwał ze zrozumieniem głową.

– W nogi – zakomenderował. Nie musiał dwa razy tego powtarzać. Większość chłopców zdążyło już zresztą czmychnąć z pola bitwy.

Boromir miał duże opory, by ruszyć się z miejsca. Brat musiał przez długą chwilę przekonywać go do wycofania się z placu. Dał się w końcu namówić, lecz zamieć i zamieszanie sprawiły, że umknęli w dwie różne uliczki.

Boromir uznał, że najlepiej nazwać to potem zamierzonym posunięciem strategicznym. Tak na wszelki wypadek.

***
– Ledwie szyba, za którą oberwałoby się nam, jak za cały witraż – upierał się Faramir. – Precyzując – tobie by się oberwało.

– Niby czemu? – zdziwił się szczerze Boromir. Młodszy z braci przewrócił wymownie oczyma.

– Może dlatego, że to wszystko było twoim pomysłem?

– Któż odważyłby się o tym donieść?

– Pomyślmy… Na przykład Maladorn? – parsknął Faramir z sarkazmem w głosie.

Denethor zorientował się, że już od dłuższej chwili kompletnie nie uczestniczy w rozmowie, wodząc jedynie wzrokiem od jednego do drugiego syna. Chłopcy też zachowywali się, jakby zupełnie zapomnieli o obecności ojca. To był dla Namiestnika raczej nowe doświadczenie. Nie całkiem mu się podobało.

– Dość – rzucił, odzyskując panowanie nad sobą. Poskutkowało natychmiast. Boromir zamknął usta, rezygnując z kontynuowania swoich wywodów.

– Czy poinformujecie mnie wreszcie, jaki te wszystkie bzdury mają związek z moim pytaniem? – zapytał ozięble Denethor. Chłopcy znowu spojrzeli na siebie z zakłopotaniem.

– Bo ze względu na ten witraż woleliśmy jak najszybciej się stamtąd…

– Strategicznie wycofać – mruknął bez przekonania Boromir.

– Ale przypadkiem…

– Strategicznie się rozdzieliliśmy.

***
Olbrzymie płatki zacinającego prosto w oczy śniegu znacznie ograniczały pole widzenia, a sięgające niemal do kolan zaspy zmuszały do stawiania stóp pod dziwacznym kątem. Wędrówka nie była łatwa. Boromir zaczął się nawet cieszyć z braku towarzystwa. Podejrzewał, że wyglądał w tamtym momencie dość komicznie.

Niedługo mógł się jednak radować swoją samotnością, bo, gdy skręcił w kolejną uliczkę, kilka kroków przed nim wśród zamieci zamajaczyła jakaś postać. Boromir wytężył wzrok. Ciemnowłosa dziewczyna, może rok czy dwa młodsza od niego, bezskutecznie usiłowała pozbierać wszystkie rozrzucone w zaspie wokoło przedmioty. Syn Namiestnika pokiwał ze zrozumieniem głową. Gdy niesie się całe naręcze świątecznych prezentów, nietrudno o bliskie spotkanie z zalegającym na ziemi śniegiem.

W kolejnej chwili postanowił wykazać się zrozumieniem także wobec siebie. Zaczął więc oceniać szanse na wycofanie się niepostrzeżenie z zaułka. Były całkiem spore…

A w jeszcze następnej chwili zrezygnował z realizacji tego pomysłu. Był w końcu synem Namiestnika. Ta pozycja zobowiązywała do pewnych rzeczy, a pomaganie damom w opresji było jedną z nich. Nawet jeśli owa opresja nie wydawała się zbyt poważna, a owa dama nie wyglądała na oczekującą pomocy. Poza tym… Poza tym szły święta, pogoda, gdyby się nad tym dobrze zastanowić, kryła w sobie pewien urok, a Boromir nie miał nic przeciwko wydłużonemu spacerowi.

– Mogę w czymś pomóc? – zapytał, podchodząc bliżej. Dziewczyna rzuciła mu nieco zmieszane spojrzenie dużych, jasnych oczu.

– Dziękuję, panie. Poradzę sobie – odpowiedziała uprzejmie, lecz w jej głosie czaiła się jakaś zadziorna nutka. Boromir żachnął się.

– Błagam, tylko nie „panie”. Boromir. Po prostu Boromir. Przynajmniej dziś – poprosił. Bożonarodzeniowy nastrój zaczynał go ogarniać na dobre. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Pozwoliła w końcu zabrać sobie pakunki i wsunęła odzianą w skórkową rękawiczkę dłoń pod ramię Boromira. W drugiej ręce trzymała niewielką, kolorową latarenkę, której światło było niemal niewidoczne wśród wszechobecnego śniegu. Brnąc przez zaspy, ruszyli przed siebie. W przypadku syna Namiestnika oznaczało to – za siebie.

– Jak ci na imię?

– Mariela.

– Mariela…?

– Po prostu Mariela.

***
– Powiedzmy – zgodził się niechętnie Faramir.

– Nadal nie rozumiem, do czego zmierzacie – poinformował Denethor lekko już zirytowanym tonem.

– Do tego, że ja właściwie nie mam nic więcej do powiedzenia, bo poszedłem zupełnie inną drogą…

***
Labirynt zaśnieżonych uliczek wyglądał po prostu bajkowo. Wszystko było spokojne i uśpione, tak nierealistyczne, że, gdyby nie chłodne płatki opadające na jego twarz, Faramir byłby skłonny uwierzyć, że patrzy tylko na obrazek z książki.

Młodszy syn Namiestnika wędrował niespiesznie, rozkoszując się ciszą, która aż dzwoniła w uszach. Nie słyszał niczego, oprócz własnych kroków, delikatnego szumu śniegu i… Płaczu? Faramir zmarszczył brwi, próbując zorientować się, skąd dochodzi odgłos. Wiedziony intuicją skręcił w wąziutką uliczkę po lewej stronie.

Na sporej zaspie śniegu siedział mały, może czteroletni chłopczyk i zanosił się płaczem. Łzy marzły mu na nosie, tworząc powoli miniaturowe sople. Faramir podszedł bliżej i przykucnął obok niego.

– Spokojnie. Co się stało? – zagadnął, poprawiając osuwającą się na twarz małego czapkę. Chłopczyk spojrzał na niego zaczerwienionymi oczyma.

– Zgubiłem szalik – chlipnął. Faramir uśmiechnął się ciepło.

– Tylko tyle? Nie martw się, mama zrobi ci nowy – pocieszył płaczącego. – Chodź, odprowadzę cię. Gdzie mieszkasz? – zapytał, zmuszając chłopca do podniesienia się z zaspy.

– Nie wiem. Siebie też zgubiłem – odpowiedział mały, pociągając nosem. Zdezorientowany Faramir zamrugał oczyma. To komplikowało sytuację.

– Trudno. Chodź, jakoś trafimy – rzekł w końcu, zdejmując z szyi szalik. Owinął nim chłopczyka i popchnął w stronę wylotu uliczki.

Białe Miasto było istnym labiryntem, zwłaszcza w taką pogodę. Lecz Faramir lubił łamigłówki. I wierzył, że z tą także sobie poradzi.

***
– Właściwie to niewiele w ogóle zostało do powiedzenia – sprostował Boromir. – Po prostu Maladorn nie chciał przyznać się do poniesionej klęski i zaczaił się na mnie aż tutaj, by kontynuować pojedynek.

– Obawiam się, że nadal nie rozumiem – zadrwił Denethor. – Co miało być tą kontynuacją – rzucanie śniegiem w moje okno czy ta bójka, którą miałem okazję podziwiać?

– To okno to czysty przypadek – zapewnił szybko Boromir, mając nadzieję, że to wystarczy za odpowiedź.

***
Maladorn naprawdę się czaił. Boromir nawet go nie spostrzegł. Zaczął się rozglądać dopiero, gdy ogromna śnieżka przeleciała mu tuż przed nosem.

– Czas wreszcie rozstrzygnąć zakład – stwierdził Maladorn, zbliżając się do syna Namiestnika. Boromir uniósł brwi w udawanym zdziwieniu.

– Wydawało mi się, że już go rozstrzygnęliśmy.

– Naprawdę? Już zwyciężyłem?

– Nie, ja wygrałem.

– Ha! Sam widzisz – parsknął Maladorn. – Trzeba to szybko zakończyć. Co powiesz na mały test celności? Uznam swoją porażkę, jeśli trafisz na przykład w tamto okno. – Wskazał od niechcenia jedną z wysoko umieszczonych szyb. Boromir kiwnął głową. Sięgnął po śnieg, uformował równą gałkę i rzucił.

Tak, trafił idealnie. Mógłby być z siebie dumny. Gdyby nie to, że zorientował się odrobinę zbyt późno, w co celował. W okno gabinetu ojca.

Maladorn tymczasem po prostu dusił się ze śmiechu. Piękna zemsta, prawda? Boromir spiorunował go spojrzeniem.

– Pożałujesz tego! – wrzasnął i przyskoczył do przeciwnika z zaciśniętymi pięściami.

Ten pojedynek nie był już tylko żartem.

***
– Powiedzmy – odpuścił Denethor. – Nie rozumiem tylko jednego – dlaczego tak długo musiałem na was czekać?

– Faramir bardzo długo wracał – odrzekł natychmiast Boromir. Stłumił syknięcie, gdy brat z całej siły kopnął go pod stołem w kostkę.

***
Drzwi uchyliły się i do komnaty wsunął się Faramir. Był jeszcze ubrany w kurtkę, a mimo to drżał z zimna. Boromir zerwał się z fotela i podszedł do brata.

– Jesteś wreszcie. Służąca przyniosła nam z kuchni herbatę, ale obawiam się, że już wystygła – oświadczył. – Co się stało z twoim szalikiem? – zapytał, siadając z powrotem.

– Zgubiłem – odparł odruchowo Faramir, nie patrząc na brata.

– Znowu? – zdziwił się Boromir. – Nieważne. Gorsze jest to, że ojciec wzywa nas do siebie.

– A więc chodźmy – zaproponował Faramir, kładąc dłoń na klamce. Starszy z braci pokręcił głową.

– Poczekajmy lepiej, niech się trochę uspokoi.

– Uspokoi? – zdziwił się Faramir. – Nie sądzę, by był szczególnie zdenerwowany, nawet jeśli dowiedział się już o tym witrażu.

– Nie, zapewne nie. Ale jest jeszcze coś…

***
– Dobrze. Niech wam będzie – powiedział po chwili milczenia Namiestnik. – Możecie iść.

– Dziękujemy, ojcze – zawołał z ulgą Boromir, zrywając się na równe nogi.

– Iść wyjaśnić sprawę tego witrażu – uściślił Denethor. Skrył uśmiech, pochylając się nad jakimś dokumentem.

***
– Maladorn wmówił ojcu, że nie brał nawet udziału w tej bitwie – poinformował Dulanor, doganiająca synów Namiestnika, którzy po raz kolejny tego dnia brnęli przez zaśnieżone uliczki Minas Tirith.

– Tchórz – burknął rozeźlony Boromir.

– I że to wszystko był twoim pomysłem.

– Zdrajca.

– I że to ty właśnie rozbiłeś witraż.

– Kłamca.

– To akurat dobrze – zauważył Faramir. Dulanor rzucił mu zdziwione spojrzenie.

– Dobrze? Dlaczego?

– Bo inaczej winą obarczeni zostaliby wszyscy i skończyłoby to się jak zawsze. Lecz w takim przypadku nikogo nie spotka żadna przykrość, bo przecież ojciec Maladorna nie odważy się karać bezpośrednio syna Namiestnika.

– Masz rację – przyznał Dulanor. Boromir nawet się nie odezwał. Był zbyt zajęty obmyślaniem zemsty.

Po chwili dotarli na opustoszałe pole bitwy. Już chcieli zapukać do drzwi Maladorna, gdy te same stanęły przed nimi otworem.

– Przepraszam za ten dzisiejszy incydent. To zupełne nieporozumienie – zaczął mówić od progu właściciel domu. – Naprawdę nie musieli panowie się tu fatygować. Sam powinienem… Maladornie, chodź tu natychmiast! – krzyknął w głąb domu. Boromir uśmiechnął się pod nosem. Zemsta spełniła się sama.

***
Denethor uśmiechnął się dyskretnie. Ta cała historia przypominała mu zdarzenie sprzed wielu lat… Śmieszne, ale nawet nie pamiętał dokładnie, o co wtedy poszło. Jeden młodzieńczy wybryk zmieszał się w jego pamięci z setkami podobnych w wykonaniu synów.

Nie wiedział, o co poszło, ale pamiętał doskonale minę swego ojca w tamtym momencie. Jego uśmiech był jak kwiaty ze szronu, które mróz wymalował na szybach – chłodny i koślawy…

***
– Widzicie? Od początku mówiłem, że nie warto było uciekać – oznajmił triumfalnym tonem Boromir. Odpowiedziała mu wymowna cisza. Ani Faramir, ani Dulanor nie mieli zamiaru się z nim sprzeczać. Dawno już się nauczyli, że to nie ma sensu.

– Co – może nie mówiłem? Przecież… Witaj – rzucił w stronę mijającej ich właśnie dziewczyny. Odpowiedziała mu uśmiechem, ale nie odezwała się.

– Któż to – narzeczona Boromira? – zapytał szeptem Dulanor, chichocząc. Faramir wzruszył ramionami. Nic mu o tym nie było wiadomo…

– Mówiłeś coś? – burknął podejrzliwie Boromir.

– Owszem – przyznał Dulanor. – Pytałem, czy to twoja narzeczona… – wyjaśnił niewinnym tonem. Starszy z synów Namiestnika przez chwilę stał oniemiały, a potem skoczył ze złością ku przyjacielowi.

– Pożałujesz tego! – wrzasnął i sięgnął po pierwszą broń, którą miał pod ręką – po śnieg.

Ach, cóż to była za bitwa! Podobnej mury Minas Tirith nie pamiętały… Przynajmniej od pięciu godzin. Nie przerwał jej nawet brzdęk tłuczonego szkła i kolorowy pył opadający ze śniegiem na ziemię…

T.L. dnia Czw 22:27, 22 Gru 2011, w całości zmieniany 3 razy



Nie wiedział, o co poszło, ale pamiętał doskonale minę swego ojca w tamtym momencie. Jego uśmiech był jak kwiaty ze szronu, które mróz wymalował na szybach – chłodny i koślawy…
Ach, cóż to była za bitwa! Podobnej mury Minas Tirith nie pamiętały… Przynajmniej od pięciu godzin.

Dobre zakończenie!

Ogółem mówiąc - opowiadanie dobrze się czyta, z resztą jak każdy Twój tekst (a przynajmniej wszystkie te, które czytałam). Podoba mi się pomysł na dzielenie tekstu na opowieść i przebieg przeszłych wydarzeń. Napisane urywkami, ale tak, że się wie, o co chodzi, a nie męczy to czytelnika.
Bardzo ładne opowiadanie.

– Rzeczywiście. Witraż przewidziałby sytuację i zawczasu uskoczyłby na bok – odparował.
– Jak bardzo będzie wściekły?
– Pamiętasz, jak dwa lata temu Boromir wymyślił, żebyśmy związali Maladorna i na środku placu przerobili go na śnieżnego bałwana?
– Aha…
– A pamiętasz, jak jego ojciec się za to wściekał?
– Aha…
– To tym razem będzie jeszcze gorzej.
– Aha…
– A pamiętasz, jak rok temu stała tu taka olbrzymia, pięknie ozdobiona choinka, a Boromir uparł się, żeby sprawdzić, czy z dachu można dosięgnąć jej czubka, i przypadkiem ją przewrócił?
– Aha…
– A pamiętasz, jak ojciec Maladorna się za to wściekał?
– Aha…
– To tym razem będzie gorzej nawet od tego.
Dulanor pokiwał ze zrozumieniem głową.
– W nogi – zakomenderował.

– Bo ze względu na ten witraż woleliśmy jak najszybciej się stamtąd…
– Strategicznie wycofać – mruknął bez przekonania Boromir.
– Ale przypadkiem…
– Strategicznie się rozdzieliliśmy.

– Dobrze. Niech wam będzie – powiedział po chwili milczenia Namiestnik. – Możecie iść.
– Dziękujemy, ojcze – zawołał z ulgą Boromir, zrywając się na równe nogi.
– Iść wyjaśnić sprawę tego witrażu – uściślił Denethor.


Kanon zaryczał tu triumfalnie, bo Denethor nawet w wersji light nadal pozostał Denethorem ;)

Bardzo, bardzo mi się to wszystko podobało, szczerzyłam się jak głupia do monitora podczas czytania. Masz fantastyczną rękę do dialogów, a sarkastyczne riposty Faramira zbijały mnie z nóg ;) I fajnie, że nie dopowiedziałaś, jak się skończyła historia z zagubionym brzdącem, czy z Marielą, bo ja lubię taką nutkę tajemniczości.

Ciepły i magiczny fik, poprawił mi nastrój dziś rano :)

Czekam z utęsknieniem na "Wiosnę w Białym Mieście" ;) dnia Pią 13:05, 10 Lut 2012, w całości zmieniany 3 razy