, [M] Ten, który potrafi mówić ďťż

[M] Ten, który potrafi mówić

Kto tam jest w środku?
Już od bardzo dawna nie wrzucałam tutaj nic, ale ostatnio napisałam pewien tekst i postanowiłam, że go tu umieszczę. Od jakiegoś czasu chciałam napisać jakiś tekst osadzony w epoce kamienia. Uważam, że malowidła naskalne są niesamowite. W głowie się nie mieści, że ludzie pierwotni potrafili stworzyć coś tak pięknego. Jeśli chodzi o tytuł - może wydać się dziwny, ale doszłam do wniosku, że choć ludzie pierwotni zapewne posiadali jakiś język, formę porozumiewania się, to na pewno była ona bardzo prymitywna i mimo, że potrafili mówić, nie znali takich określeń, jak "opowieść", "gawęda", itp, chociaż mogę się mylić. W każdym razie w tytule słowo mówić = opowiadać. Przy tym tekście bardzo pomogła mi moja mama, doradzając w niektórych sprawach.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Czekam na komentarze.

Ten, który potrafi mówić

Zbliżał się czas, w którym mamuty i inne zwierzęta zaczynały szukać pożywienia. Łowcy zebrali się w centrum swojej dotychczasowej osady. Wszyscy odziani w skóry i uzbrojeni w długie dzidy i harpuny z kościanymi lub krzemiennymi grotami. Wśród dorosłych mężczyzn byli również chłopcy, którzy osiągnęli wystarczający wiek, aby móc samodzielnie polować na co mniejsze zwierzęta.
Byli dumni, bo spełniali jedną z najważniejszych ról we wspólnocie – zapewniali swoim rodzinom pożywienie, jednocześnie zdobywając sławę przez wykazywanie odwagi.
Nie wszyscy jednak mogli cieszyć się tym zaszczytem. Tym, którzy byli za młodzi lub zbyt słabi, nie pozostawało nic innego, tylko zająć się innymi sprawami, zostawiając starszym i silniejszym zaszczytną rolę łowcy i wojownika.
W tej właśnie osadzie żył pewien Chłopiec. Był bardzo wątły i chorowity, więc mimo to, że był wystarczająco duży, nie mógł, tak jak wszyscy jego rówieśnicy, zostać łowcą. Wiele razy mężczyźni drwili z niego i jego rodziny.
- Do niczego się nie nadajesz, nigdy nie będziesz jednym z nas! – przekazywali, starając się okazać swoją wyższość.
Z czasem Chłopiec przywykł do kpin i zaczepek, okazywanych mu z dnia na dzień. Był pośmiewiskiem całej wioski. Gdziekolwiek się nie pokazywał, wytykano go palcami. Chłopiec czuł się odtrącony, dlatego starał się unikać swoich pobratymców. Nawet wtedy, gdy wszyscy zbierali się, aby wyruszyć na polowanie lub tylko towarzyszyć łowcom, on patrzył na to wszystko z ukrycia albo nie patrzył wcale. Tak było i teraz. Inni zgromadzili się razem, a on samotnie oddalał się od osady. Wiedział, że nie powinien, ale było mu już wszystko jedno – nawet gdyby umarł, nikt by się tym nie przejął. Rozgoryczony i smutny wędrował przez las, aż doszedł nad rzekę. Usiadł na brzegu i począł wpatrywać się w jej bystry nurt. Postanowił, że poczeka tam, aż mężczyźni wreszcie odejdą z wioski i wtedy będzie mógł spokojnie wrócić.
Czas zaczął mu się dłużyć, a był zbyt daleko, by móc słyszeć odgłosy życia w osadzie. Z braku zajęcia, zaczął kreślić palcem po mokrym piasku. Kilka kresek i powstał prymitywny obrazek człowieka. Jeszcze jedna, czy dwie i człowiek stał się łowcą, uzbrojonym w oszczep. Ale na samo wspomnienie polujących odechciało mu się rysować. Zamazał swoje nietrwałe dzieło dłonią, po czym wstał i zaczął kierować się z powrotem ku wiosce.
Gdy wrócił, okazało się, że w osadzie nie było nikogo prócz kobiet i małych dzieci. Kobiety szybko wynalazły mu zajęcie. Miał pilnować ognia. Usiadł więc w dość obszernej jaskini i co jakiś czas wrzucał suche gałązki w płomienie. Obok dostrzegł jeszcze jedno miejsce, w którym niegdyś paliło się ognisko. Leżała tam niewielka kupka czegoś zupełnie czarnego. Wziął owo coś do ręki i dopiero wtedy zorientował się, że jest to spalone drewno. Teraz jednak było kruche i łatwo brudziło. Chłopiec niespiesznie dokładał do ognia. Sennym wzrokiem przypatrywał się jak płomienie pożerają gałęzie. Zasnął. Śnił mu się łowca, którego narysował na piasku. Polował na mamuty i nosorożce. A wszystko to działo się w ulotnym, piaskowym świecie, stworzonym przez Chłopca.

~*~

Obudził go chłód. Usiadł, ziewnął i przetarł oczy. Do jego uszu dochodziły czyjeś okrzyki. Pomyślał, że to pewnie mężczyźni wracają z polowania. Wyjrzał na zewnątrz. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ale jeszcze nie zaczynało się ściemniać. Jednak w jaskini było ciemno.
Nagle poderwał się na równe nogi, przeszyty dreszczem przerażenia. Ogień! Wygasł zupełnie, a na jego miejscu pozostały tylko ciepłe jeszcze kawałki węgla. Zaczął gorączkowo zastanawiać się, co ma zrobić. Jeśli ktoś dowie się, że to z jego winy wygasł ogień, będzie zgubiony. Wiedział, jak trudno jest rozpalić ognisko i podejrzewał, że mężczyźni są gotowi go za to zatłuc. Spostrzegł w oddali biegnących łowców. Jego wylękniony umysł podpowiedział mu, że go ścigają. Nie namyślając się długo, zaczął uciekać w głąb jaskini. Pieczara okazała się większa, niż mógł się tego spodziewać. Zdało mu się, że przeciska się przez jej wąskie korytarze bez końca. Szybko stracił orientację i poczucie czasu. Wewnątrz było zupełnie ciemno, więc musiał poruszać się po omacku. Nie słyszał nic, prócz bicia własnego serca i swojego przyśpieszonego oddechu. W końcu przystanął, żeby odpocząć. Nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek go gonił, więc uspokoił się na tyle, na ile spokojnym może być człowiek, znajdujący się w ciemnej, niezbadanej jaskini. Po kilku chwilach postoju zdecydował się ruszyć dalej. Nie uszedł kilkunastu kroków, gdy przestrzeń przed nim zaczęła stopniowo szarzeć, aż nagle znalazł się w dużym, oświetlonym pomieszczeniu. Spojrzał w górę. Strop był wysoko, a w nim dość obszerna szczelina, przez którą sączyło się jeszcze światło dzienne. Chłopiec odetchnął z ulgą. Z wysokiego sufitu kapały pojedyncze krople wody, z pluskiem wpadając do sporej kałuży. Ukląkł przy niej i nabrawszy wody w złożone dłonie począł pić łapczywie. Kiedy zaspokoił pragnienie, zaczął uważniej przyglądać się pieczarze. Miała jasne ściany, gdzieniegdzie nieco ciemniejsze. Po podłodze walały się odłamki skalne, gałęzie, uschłe liście, które musiały tam wpaść przez szczelinę w suficie. Nie miał pojęcia skąd wzięła się woda, ale tylko dzięki niej mógł tam przetrwać. Obok małej sadzawki dostrzegł kawałek węgla z ogniska. Widocznie ciągle ściskał go w dłoni, gdy zaczął uciekać w głąb pieczary. Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. I nagle przypomniał sobie swój rysunek i wszystkie inne postacie i zwierzęta ze swego snu. To dodało mu w jakiś sposób otuchy. Chwycił węgiel w dłoń, przysiadł przy ścianie i zaczął rysować wszystko to, co w tamtej chwili przyszło mu do głowy. A były to całe stada mamutów, tygrysy, nosorożce, a także jelenie i bizony. Rysował również ludzi, polujących łowców, dzierżących w dłoniach oszczepy i harpuny. Kiedy ściemniło się zupełnie, na niebie ukazał się księżyc. Chłopiec skończył rysować dopiero wtedy, gdy kawałek węgla stał się zbyt mały, by mógł utrzymać go w dłoni. Zadowolony, spojrzał na swoje dzieło. Wszystkie malowidła złożyły się na jeden wielki obraz polowania.
Chłopiec położył się na twardym, skalnym podłożu. Mimo wielu niewygód zasnął prędko. Znów śniły mu się jego rysunki.

~*~

Dzień wstał piękny. Ciepłe promienie słoneczne wpadły do jaskini, jednocześnie budząc Chłopca. Przetarł oczy i usiadł. Dopiero wtedy zorientował się, że nie jest tam sam. Obok niego stało kilku mężczyzn z osady. Jednak najwyraźniej nie zwracali na niego uwagi, wpatrując się w rysunki na skale.
Chłopiec cofnął się gwałtownie pod ścianę, dopiero wtedy zwracając uwagę łowców. Spodziewał się, że spotka go straszna kara, ale zamiast pogardy dostrzegł w ich oczach coś na kształt uznania i… podziwu? Wstał niepewnie, a oni przygarnęli go do siebie przyjacielskim gestem. Uradowani, wskazywali na jego rysunki. W końcu on sam na nie spojrzał, starając się odnaleźć wzrokiem to, co łowcy uważali za niezwykłe.
Po jednej stronie stado mamutów i nosorożców, po drugiej grupa polujących ludzi. Biegli szybko, unosząc wysoko swe oszczepy. Niektórzy już wypuścili je z rąk, a te leciały ponad ich głowami. Kilka zraniło parę jeleni, niektóre bezładnie powbijały się w ziemię. Poniżej inni ludzie patroszyli ryby lub budowali domy. Kobiety zszywały skóry bizonów kościanymi igłami, a dzieci baraszkowały wesoło nieopodal.
Nic nadzwyczajnego – po prostu przedstawił normalny dzień ich plemienia.
Jednak łowcy nadal nie mogli oderwać od nich wzroku. Co chwila spoglądali to na Chłopca i jego pobrudzone węglem dłonie, to na jego rysunki. Kiedy już wrócili do wioski, łowcy od razu powiadomili współplemieńców o niezwykłym odkryciu.
Z dnia na dzień jaskinię odwiedziło całe plemię. Gdy już wszyscy dokładnie obejrzeli rysunki Chłopca i – być może – odnaleźli siebie przy swoich codziennych zajęciach, prosili go, aby rysował więcej. Nawet sami przynosili mu węgiel z ognisk i zachęcali do pracy.
Z początku Chłopiec nie rozumiał, co tak naprawdę zachwyciło innych. Sam spoglądał na swoje obrazy prawie codziennie i usiłował dostrzec w nich to, co widzieli inni, ale dla niego nie było w nich nic nadzwyczajnego. Mimo to, tworzył dalej. Oprócz czarnego węgla zaczął używać innych materiałów. Coraz częściej sięgał po ziemię, rozwadniając ją wodą. Przez całą gamę ciepłych brązów tchnął w swoje rysunki życie. W miarę jak więcej malował, rosła jego pozycja w osadzie. Nie był już popychadłem. Stanął na równi z łowcami i wcale nie żałował, że nie może być jednym z nich. Mężczyźni często zabierali go ze sobą na polowania, by mógł wszystko obserwować z bezpiecznego miejsca, a potem odtworzyć na ścianach jaskiń. Po kilku miesiącach większa część ścian pieczary była zapełniona różnymi malunkami. Chłopiec malował nawet w głębi, gdzie było zupełnie ciemno, oświetlając ściany niewielkimi lampkami z łoju upolowanych zwierząt. Rysowanie stało się jego pasją, najważniejszym zajęciem, lecz mimo to, że jego rysunki i malowidła podobały się także jemu samemu czuł, że tu nie chodzi tylko o sam obraz, lecz o coś więcej. Długo zastanawiał się nad tym, jednak nie był w stanie do końca tego zrozumieć.
Pewnego dnia łowcy znów wzięli go ze sobą na polowanie. Prowadził wódz – najdzielniejszy spośród wojowników. Tropili zwierzynę dość długo, lecz w końcu osaczyli stado młodych bizonów, pasących się opodal wysokiego, urwistego brzegu rzeki. Chłopiec wdrapał się na drzewo, by móc wszystko dokładnie obserwować. Mężczyźni zaczaili się w lesie, z przygotowanymi włóczniami. Zwierzęta nie przeczuwały niebezpieczeństwa. Wiał północny wiatr, a więc niósł zapach bizonów ku ludziom, a nie na odwrót. Dzięki temu łowcy mogli je zaskoczyć. Po długiej chwili napiętego oczekiwania, przywódca dał znak i ruszyli do ataku. Wybiegli z leśnej gęstwiny, ciskając z całych sił ostre oszczepy. Udało im się zabić dwie spore sztuki. Chłopiec przyglądał się temu z wypiekami na twarzy, już układając w pamięci swój przyszły obraz.
Nagle wódz wysforował się naprzód, chcąc samotnie stawić czoła największemu bykowi w stadzie. Ogromny bizon był rozwścieczony. Wstrząsnął gniewnie łbem, pochylił się wprzód i zaszarżował na wodza. Ten, dzierżąc w dłoniach grubą włócznię zrobił szybki unik i wbił mocno ostrze w bok byka. Zwierzę ryknęło i prawie usiadło w zrytej ziemi, lecz nie zamierzało się jeszcze poddać. Wódz przesunął się do tyłu, na sam skraj urwiska, chcąc sprowokować bizona do kolejnej szarży i znów uskoczyć na bok. Dla zwierzęcia oznaczałoby to pewną śmierć – nie zdążyłoby wyhamować i spadłoby wprost do rzeki. Byk rzeczywiście zrobił to, na co liczył wojownik, ale łowca poślizgnął się na drobnym żwirze i nie zdążył odskoczyć na stały grunt. Bizon uderzył w niego całym impetem swego cielska, zabierając go ze sobą w morderczy nurt lodowatej rzeki.
Chłopiec, który miał dobry widok z korony drzewa, zamarł bez ruchu, nie wierząc własnym oczom. Natychmiast zeskoczył z gałęzi, na której siedział i bez namysłu pobiegł na skraj urwiska. Inni łowcy uczynili to samo. Wszyscy spoglądali w dół, z wypisaną na twarzy niemą rozpaczą. Rzeka była rwąca i wzburzona. Człowiek i bizon zniknęli bez śladu.
Wrócili do wioski milczący i posępni. Nikogo nie cieszyły udane łowy. Wieść o śmierci wodza rozeszła się szybko i cała osada zastygła w ponurej ciszy. Gdyby tylko zostało im coś po ich przywódcy – jego włócznia lub kościany naszyjnik, mogliby o nim pamiętać przez te przedmioty lub w jakiś sposób złożyć mu hołd. Jednak nie zostało im nic, co wódz miał przy sobie w chwili śmierci. Nawet nie potrafili znaleźć jego ciała.
Chłopiec myślał o tym wszystkim w samotności, zastanawiając się, jak przyszłe pokolenia będą pamiętać ich dawnego przywódcę i co oni mogą zrobić dla poległego, aby oddać mu cześć. Chodził po lesie i wzdłuż brzegu rzeki, ciągle zadając sobie to samo pytanie. W końcu zawędrował do jaskini, w której malował. Oglądał swoje rysunki, które zdawały się falować w migotliwym świetle olejnych lampek. I kiedy tak na nie patrzył, przyszedł mu do głowy wspaniały pomysł. Już wiedział, jak przetrwa pamięć o ich wodzu – uwieczni go w swoich rysunkach! Bez chwili namysłu usiadł na skalnym podłożu, wybrał odpowiednie, przygotowane już wcześniej barwniki i zaczął malować. Po chwili powstały gęste zarośla, w których kryli się przyczajeni łowcy. Zaraz też wybiegli z gąszczu i trzymając w dłoniach długie włócznie, zaatakowali stado bizonów. Przywódca wybiegł na początek, by stanąć oko w oko z potężnym bykiem…
Chłopiec malował kolejne sceny pojedynku między człowiekiem a bizonem, wreszcie upadek z urwiska ich obu. Gdy skończył, spojrzał na swój obraz i przyjrzał mu się dokładnie, wprowadzając drobne poprawki. Wszędzie podkreślał osobę wodza.
Po jakimś czasie wrócił do wioski, aby pokazać innym swe dzieło. Wszyscy obejrzeli dokładnie malowidło, podziwiając nie tyle talent Chłopca, ile samą opowieść, zawartą w jego rysunku. I wtedy każdy zaczął rozumieć w mniejszym lub większym stopniu, jaką wartość posiadają obrazy Chłopca. Dzięki nim ich wódz wciąż żył, polował, wracał ze zdobyczą. Nie przepadł bez śladu. I oni też nie przepadną.

~*~

Kudłaty pies przecisnął się przez ciasną szczelinę, którą przed chwilą rozkopał z zalegającego tam przez całe setki tysięcy lat żwiru i wbiegł do mrocznego wnętrza jaskini, merdając wesoło ogonem. Po dłuższej chwili rozległ się przeciągły gwizd z zewnątrz. Pies postawił uszy, nasłuchując, po czym szczeknął głośno. Szczeknięcie odbiło się milionem ech od milczących przez całe tysiąclecia ścian pieczary.
Szczelina wykopana przez psa zaczęła się powiększać. Zaraz też do środka wsunęła się jakaś postać. Nikłe światło latarki omiotło ściany jaskini.
- Mon Dieu! – z gardła człowieka wydobył się zduszony szept. – To niesamowite!
Pies szczeknął jeszcze raz i machnął ogonem na powitanie swego pana, ale tamten nie zwracał na niego uwagi, wciąż wpatrując się w ściany groty i bardzo wyblakłe w tym miejscu stado mamutów namalowane węglem i jakimś brązowym barwnikiem. Dalej dziki koń, jeszcze dalej nosorożec…
Po kilku minutach do pomieszczenia wpełzł kolejny człowiek.
- Antoine! – zawołał na niego ten z latarką w ręku. – Widziałeś kiedyś coś tak pięknego…?

EDIT: Wersja poprawiona.


Wiesz, Marysiu? Jestem zaskoczona, jak bardzo poprawiłaś styl. Zajrzałam przypadkiem i przyznam, że zaskoczył i jednocześnie zaciekawił mnie temat. Stworzyłaś opowieść o opowieści. Może to moje wrażenie, może siła sugestii, ale wydaje mi się, że użyłaś bardzo prostego języka, prostych zdań. Nie powiem, prymitywnych, bo to brzmi negatywnie, ale w tej opowieści jej jakaś prostota, kojarząca się od razu z tamtymi dawnymi, właśnie prymitywnymi czasami. Jest w tym coś takiego dziecinnego, tak jak bohaterem jest Chłopiec.
Mam tylko wrażenie, że mignęło mi parę razy jakieś sformułowanie, które było niepasujące, zbyt współczesne, tak jak i kilka brakujących przecinków. Jak chcesz, to daj znać na PW, mogę przejrzeć i potropić
Gratuluję udanej, klimatycznej miniaturki
Ariana
Szczerze mówiąc, zastanawiam się co Ci napisać.

Na początku opowiadania byłam bliska porzucenia czytania, bo nie dostrzegłam w tym żadnego pomysłu. Widziałam natomiast, że dosyć ładnie tworzysz opisy i język opowiadania jest nawet zgrabny, ale niedoceniany chłopiec i mocno infantylna konstrukcja postaci mnie odstraszały.

Ostatecznie jednak zaciekawiły mnie te malunki na skalnych ścianach i mimo, że cały czas nagła miłość plemienia do chłopca jakoś mnie nie przekonuje, to w którymś momencie zdobył on moją sympatię. Ot, bohater takiej uproszczonej powiastki, jakby stworzonej by opowiadać ją dzieciom na dobranoc.

Jeżeli jednak miałabym podsumować w krótkich słowach Twoje opowiadanie, to z uwagi na warsztat zachęcałabym Cię do pisania, ale jednak co do pomysłu na ten konkretny utwór miałabym zastrzeżenia. Ale pisz, to w końcu dobra i rozwijająca rozrywka

a.