,
[M] StrasznoKto tam jest w Ĺrodku?
Po dwuodcinkowym panowaniu pan Mickiewicz spadł ze szczytu tytułowej listy przebojów, żeby ustąpić miejsca innemu poecie, który mi się lepiej w konwencję wpasował. Choć trzeba przyznać, że niemal do ostatniej chwili utrzymywał prowadzenie.
Cóż mogę jeszcze powiedzieć? Pogarsza mi się. Straszno – Pssst! Śpisz, Faramirze? – Skądże! Przecież nikt normalny nie śpi w środku nocy, prawda? – Przynajmniej nie wampiry. – Jakie znowu wampiry? – Krwiożercze. Jak Maladorn. – Błagam, Boromirze, ja o takiej godzinie naprawdę nie mam siły znosić twoich błyskotliwych porównań. Nie snuj mi tu dygresji, tylko mów, o co chodzi. I daj mi spać. – A co ty dzisiaj taki posępny, braciszku? Prawie jak… – Milcz. Nie jestem posępny, tylko niewyspany. I wyjaśnij w końcu, po co mnie obudziłeś. – Właśnie próbuję, tylko cały czas mi przerywasz! – O nie. Ty nie próbujesz nic wyjaśnić, tylko bredzisz ciągle o jakiś wampirach. – Właśnie. – Boromirze, ostrzegam cię. – Ale ja mówię poważnie! – Dobrze, jeszcze raz. Spokojnie i od początku. Co się stało? – Bo widzisz, braciszku… – Tę część już znam. Przejdź od razu do sedna sprawy – jakie wampiry, dlaczego ojciec się o nie wścieknie i co ma z tym wszystkim wspólnego Maladorn? – Nie mówiłem, że ojciec się wścieknie. Chociaż faktycznie, raczej nie będzie zachwycony, jak zeżrą całe miasto. A Maladorn nie ma z tym nic wspólnego. W każdym razie mi nic o tym nie wiadomo. Ale jeśli chcesz, to profilaktycznie rozsmaruję jego krew po bruku, może się do czegoś przyzna. A może przy okazji i wampiry się zwabią… – Nie, ja zaraz zwariuję. Boromirze, po raz kolejny cię ostrzegam! – Bez nerwów, braciszku. Może chcesz trochę wina na uspokojenie? – Ach, już rozumiem. Więc to jest kolejny sposób na namówienie mnie, żebym się z tobą napił? – Oczywiście, że nie! Za kogo ty mnie masz?! Chociaż faktycznie – niewykluczone, że kieliszek wina pomógłby uporządkować moją opowieść. – Jak cię znam, to niewykluczone też, że będzie to kieliszek wielkości sporego wiadra. *** – Spójrz na to wino, braciszku… – Boromirze, proszę cię. Zostaw już tę butelkę i powiedz w końcu, co się stało. – Ale nie, naprawdę! Spójrz. Czerwone jak krew… – Zdawałoby się, że kto jak kto, ale ty wiesz, jakiego koloru jest krew i że wcale nie jest to barwa czerwonego wina. – Nie marudź. Co ty dzisiaj taki drobiazgowy jesteś? Użyłem metafory, więc chyba powinieneś być zadowolony. – Nie jestem drobiazgowy, tylko niewyspany. Poza tym to nie była żadna metafora, a nietrafne porównanie. I nie podobają mi się te twoje krwawe przemyślenia. Jeśli chodzi o to, że w końcu rozsmarowałeś całą krew Maladorna po bruku i teraz zaczynasz wariować przez wyrzuty sumienia, to… – A mi się podobają. O Maladorna się nie martw, nawet go nie tknąłem. Hmm… Ciekawe, czy wampiry piją krew z kieliszków? – Mam dość! Dobranoc. – A ty dokąd? Czekaj! Faramirze! Siadaj i się nie denerwuj. – Jak mam się nie denerwować, skoro budzisz mnie w środku nocy tylko po to, żeby pleść przy winie jakieś banialuki o wampirach? – Nie tylko po to. – Więc po cóż jeszcze? – Żeby opowiedzieć ci, co się dzieje w mieście. – A co się dzieje? – Grasują wampiry. – Zaraz oszaleję. – Poczekaj z tym chociaż, aż skończę historię, braciszku. – Kończ. Byle szybciej. – Dochodziła północ Szedłem spokojnie ulicą. Wokół mnie cisza jak makiem zasiał, nigdzie ani żywego ducha. Żywego jest tu słowem kluczowym. Wtem nad głową przeleciał mi nietoperz. Oczywiście nie zareagowałem. Później w uliczce przede mną mignął jakiś cień, ale ja nadal nic. Aż w końcu zza rogu wynurzył się on. Wampir. – Po czym niby go poznałeś? – Książkowe wręcz symptomy – cera nienaturalnie blada, oczy przekrwione, chudy, posępny, w czarnej pelerynie… – I co zrobiłeś? – Przyłożyłem mu w nos i taktycznie się wycofałem. – Po co? – Po co rozbiłem mu nos? Żeby następnym razem móc rozpoznać, czy to ten sam, czy jest ich więcej, oczywiście. – I ja mam może jeszcze w to wszystko uwierzyć? – Jak nie wierzysz, to możemy go poszukać. Sam się przekonasz. – Mowy nie ma. Nigdzie nie idę. – Może chcesz trochę wina na odwagę, braciszku? – Ja się nie boję. – Udowodnij. *** – Możemy już wracać? Przecież dobrze wiesz, że niczego nie znajdziesz… – Oczywiście, że znajdę! Cierpliwości. Trzeba tylko wymyślić skuteczną strategię poszukiwań. – Jak cię znam, to skuteczna strategia poszukiwań będzie brzmiała – iść przed siebie. – Nie kpij, braciszku, bo wampira przeoczysz. Nadal uważam, że najlepszym rozwiązaniem byłoby rozsmarowanie krwi Maladorna po bruku w charakterze przynęty. Chyba, że to jednak nie były wampiry, a zwyczajne umarlaki… – Litości, Boromirze. – A co ty dzisiaj taki cierpiętniczy, braciszku? Tylko błagam i litości. I oszaleję. – Bo oszaleję. Poza tym, jak powinieneś już wiedzieć, nie jestem cierpiętniczy tylko niewyspany. I czym to się właściwie różni? – Wampir od umarlaka? Właściwie to niczym. Wolniej łazi i pożera mózgi. Trzeba by było Maladornowi też mózg rozsmarować po bruku… – Bez krwi? Cóż za odmiana. – Może być i krew. Umarlaki pewnie przy okazji też by ją wychłeptały… – Twoje poczucie humoru mnie przeraża. – A czy ja żartowałem? – Daj już spokój. Możemy wracać? – Nie. Najpierw musimy znaleźć wampiry. Umarlaki. Cokolwiek. To nasz obowiązek! – Jasne. Ciekawe wobec kogo? – Wobec ludu! Naszych poddanych! Musimy ich chronić! – Przed wampirami. – Właśnie. Hmm… Może się rozdzielimy? Tak szybciej trafimy na jakiś ślad. *** – Wariat. – Nie wariat, tylko wampir! – Ty jesteś wariat! Proszę cię, Boromirze, przestań pleść bzdury. – To nie są bzdury! To najprawdziwsza prawda! – Mam nadzieję, że jesteś po prostu pijany. Bo jeśli nie, to powinienem się zacząć o ciebie martwić. Odstaw tę butelkę. – Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, braciszku. Ale zaznaczam, że jestem całkowicie trzeźwy! Nawet ten jeden kieliszek… – Jeden kieliszek, w którym zmieściło się pół butelki… – Nawet ten jeden kieliszek wyparował ze mnie, kiedy… – Czekaj, zmieniłem zdanie. Daj tę butelkę, bo ja tej opowieści nie na trzeźwo nie zniosę. – Proszę bardzo. – Dziękuję. Mów dalej. – Niedługo po tym jak się rozdzieliliśmy, usłyszałem jakieś szmery. Poszedłem w tym kierunku, skręciłem za załom budynku, patrzę – a tam Maladorn! I ona! Wampirzka! Wampirka. Wampiryca. – Wampirzyca. Nieważne zresztą. I co było dalej? – Użarła go! – Użarła go. – Przecież wyraźnie mówię! – Wyraźne bzdury, Boromirze. Naprawdę, nie pij już więcej. – Ależ ty czasem potrafisz być uparty! – Nie uparty, tylko trzeźwy. – To napij się jeszcze wina i posłuchaj w końcu, co do ciebie mówię. – Przez cały czas słucham. – Ze zrozumieniem posłuchaj! Maladorn. Jest. Wampirem. – A ja jestem niewyspany. Porozmawiamy o tym rano, dobrze? – Nie! Siadaj i myśl. – O czym? – O sytuacji, w której się znaleźliśmy oczywiście. – Dobrze, myślę. – I co? – I nic. Dochodzę do wniosku, ze powinienem zamykać drzwi swojej komnaty na klucz. – Ja mówię poważnie, Faramirze. – Ja też. Chyba nie sądzisz, że będę się z tobą uganiał za Maladornem z posrebrzanym nożem w dłoni? – Oczywiście, że nie. Nie mamy przecież posrebrzanego noża. Może jakiś by się znalazł w zbrojowni, ale w nocy jest zamknięta. Trzeba wymyślić coś innego… Co jeszcze działa na wampiry, braciszku? Zrób w końcu użytek z tych wszystkich przeczytanych książek! – Osikowe kołki i światło słoneczne. Naprawdę, Boromirze, uważam… – Światło słoneczne odpada, do rana one zdążą zagryźć pół miasta. A osikowy kołek, jeśli jest gdziekolwiek w tym mieście, to najprędzej w zbrojowni. Co jeszcze? – Czosnek. Daj mi w końcu dojść do słowa! – Czosnek! Świetnie! Widzisz, Faramirze – jak się postarasz, to jesteś równie błyskotliwy jak twój starszy brat. Czosnek, czosnek… Gdzie Inela może go trzymać? – Pojęcia nie mam. Szukaj sam, ja z tym szaleństwem nie chcę mieć… Co to było? – Ale co? – Ten hałas. To chyba w piwniczce? – Pewnie to wampir. Może Maladorn? Jego tam zawsze ciągnęło… – To już prędzej ten troll Ineli. – Masz rację. Wampiry w nocy łażą po ulicach, tylko w dzień kryją się po kątach. Więc może to żujpaszcza? – Co takiego?! – Żujpaszcza. Nie rób takiej miny. Niby taki oczytany jesteś, braciszku, a o żujpaszczach nie słyszałeś? Takie małe, wredne, z kaprawymi oczkami. Jak Maladorn. Siedzą schowane w jakiś jamach i piwnicach, a jak ktoś przechodzi obok drzwi, to zerkają chytrze i przez szparę… – Przecież wiem, co to żujpaszcze! Przestań mi tu oczy mydlić. Dotąd cierpliwie znosiłem te wszystkie brednie, ale to już jest przesada, nie uważasz? – Faktycznie trochę tego za dużo na raz się tu zalęgło – i wampiry, i żujpaszcze, i Maladorn… Może wampir to postać larwalna żujpaszczy? – Boromirze! – Nie stresuj się, braciszku, ze mną nic ci nie grozi. O, jest czosnek. Wypijmy jeszcze po kieliszku i chodźmy! *** – Błagam cię, Boromirze, wracajmy. – A co – strach cię obleciał? – Niby przed czym? Przed wytworami twojej pijanej wyobraźni? Po prostu uważam, że włóczenie się nocą po ulicach miastach z pęczkiem czosnku w dłoni nie świadczy dobrze o stanie psychiki. – Dramatyzujesz. My się nie włóczymy, tylko próbujemy ocalić mieszkańców miasta. Chyba każdy powinien to zrozumieć. – Zwłaszcza, gdy wytłumaczysz już, przed czym próbujemy ich ocalić. – Właśnie. – Zaczynam mieć wrażenie, że ty naprawdę wierzysz w te bzdury. – Oczywiście, że wierzę. A ty nie? – Oczywiście, że nie. Powiedz lepiej, co ty w ogóle zamierzasz zrobić? – Dopaść wampira. – I co dalej? – Wepchnąć mu czosnek do gardła. – I co dalej? – Rozsmarować jego krew po bruku. – Mogłem się tego domyślić. A nie przyszło ci do głowy pytanie, czy wampiry w ogóle mają krew? – Faktycznie, o tym nie pomyślałem. W końcu po coś piją cudzą, prawda? W takim razie… Patrz, wampir! – Maladorn. – Przecież mówię. *** – Gratuluję! Po prostu brawo! Lepiej załatwić tego nie mogłeś! – To wszystko przez Maladorna. Skąd miałem wiedzieć, że poszedł się sam upić i wracał nie dość, że w tak opłakanym stanie, to jeszcze w czarnej pelerynie i z kapturem na głowie? A jakby tego było mało, jeszcze później pozwolił, żeby jakaś narwana dziewczyna uwieszała mu się na szyi… Odpuść, braciszku. – Może bym odpuścił, gdyś nie to, że przyczyną tego wszystkiego było tak naprawdę całe to wino, które wypiłeś. I gdyby nie to, że największy żal w twoim głosie rozbrzmiewał przy słowie sam. – Dajże spokój. O co się tak wściekasz? Nikomu przecież nic się nie stało. – Nikomu, oprócz Maladorna. – Jemu się akurat należało. Poza tym… – Poza tym zostaw już to wino. – Mowy nie ma. – Oszaleję kiedyś z tobą, słowo daję… Znowu te hałasy z piwniczki. Ciekawe co to? – Żujpaszcza. Ukradła złoto, wypiła wino i tylko czeka z workiem na kości w garści, aż będziemy tamtędy przechodzili. – Jesteś niereformowalny, Boromirze. – Ja? Przecież ja… O, wino się skończyło. – Pięknie. To była ostatnia butelka. Inela się na nas wścieknie. – A niech się wścieka. W końcu co może nam zrobić? Nie jest przecież tak krwiożercza jak… – Aż się boję zapytać, czemu urwałeś. – Może Inela jest żujpaszczą? – Ciebie to bawi, prawda? – Ale co? – Te wszystkie absurdalne teorie, które dziś snujesz. Wyszukiwanie kolejnych czyhających w mroku zjaw i snucie pozbawionych sensu rozmyślań na ich temat. – Oczywiście, że mnie bawi, braciszku. Widzisz – zawsze można zapalić świecę, by upewnić się, że w ciemnym kącie komnaty nie czai się żujpaszcza. Ale czy nie lepiej czasami nie mieć pewności? – Może i lepiej. Ale teraz chyba powinniśmy jednak tę świecę zapalić, żeby wrócić na górę. Niedługo zacznie świtać. – Więc chodźmy. Mam jeszcze jedną butelkę wina w komnacie… *** – ... co może czaić się w mroku, żeby wypić twoją krew, zjeść mózg, oczyścić kości, ukraść złoto i wino, porwać ukochaną… – Ja nie mam ukochanej… – Ale ja mam. Nie przerywaj mi. I wtedy pamiętaj, Faramirze, że… – Że mam brata, który chętnie upije się ze mną z rozpaczy. Pamiętam. – Dobrze wiesz, że nie to chciałem powiedzieć. W ogóle nie potrafisz się wczuć w atmosferę. – Nie widzę powodu, żeby to robić. – Ależ ty się od tego wina robisz zrzędliwy. Dziś już się chyba z tobą nie porozumiem. Ale na koniec posłuchaj chociaż, co ma ci do przekazania mądry starszy brat. Dla odważnego człowieka nie ma nic przyjemniejszego niż trochę strachu. Przynajmniej wtedy, jeśli wie, że tak naprawdę nie ma się czego bać. – A idźże z tymi swoimi przekazami! Za każdym razem są coraz bardziej pozbawione logiki. – Więc idę. Dobranoc, braciszku. I niech ci się żujpaszcza przyśni. Taka milusia, z workiem kości. T.L. dnia Pon 17:47, 20 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz Kwiiiiiik XD Maladorn, wampiry, milusia żujpaszcza * Uuu zajmuję 2, ale komentarzyk potem bo nawet jeszcze nie zaczęłam czytać. EDIT: Tinuś mówiłam już, że cię kocham? <ściska Tinę z całych swoich sił>. Wielbię cię za wampiry, żujpaszcze, Boromira, który wcale nie jest taki wspaniały no i oczywiście za rozważnego Faramira, po prostu za cały ten tekst. Ale chaotycznie nie wiem czy któraś z was zrozumie co ja próbuję przekazać przez ten komentarz, no ale trudno. Po prostu uwielbiam styl twojego pisania Tin. – Pssst! Śpisz, Faramirze? – Skądże! Przecież nikt normalny nie śpi w środku nocy, prawda? – Przynajmniej nie wampiry. – Jakie znowu wampiry? – Krwiożercze. Jak Maladorn. – Tę część już znam. Przejdź od razu do sedna sprawy – jakie wampiry, dlaczego ojciec się o nie wścieknie i co ma z tym wszystkim wspólnego Maladorn? – Nie mówiłem, że ojciec się wścieknie. Chociaż faktycznie, raczej nie będzie zachwycony, jak zeżrą całe miasto. A Maladorn nie ma z tym nic wspólnego. W każdym razie mi nic o tym nie wiadomo. Ale jeśli chcesz, to profilaktycznie rozsmaruję jego krew po bruku, może się do czegoś przyzna. A może przy okazji i wampiry się zwabią… – Przyłożyłem mu w nos i taktycznie się wycofałem. – Po co? – Po co rozbiłem mu nos? Żeby następnym razem móc rozpoznać, czy to ten sam, czy jest ich więcej, oczywiście. – Żujpaszcza. Nie rób takiej miny. Niby taki oczytany jesteś, braciszku, a o żujpaszczach nie słyszałeś? Takie małe, wredne, z kaprawymi oczkami. Jak Maladorn. - (...) Patrz, wampir! – Maladorn. – Przecież mówię. Daj tę butelkę, bo ja tej opowieści nie na trzeźwo nie zniosę. Dzięki ogromne za uratowanie tego wieczoru! ;) I powtarzam, aż do znudzenia - czekam (nie)cierpliwie na ciąg dalszy ^^ dnia Pią 15:01, 24 Sie 2012, w całości zmieniany 4 razy – Bo widzisz, braciszku… – Tę część już znam. Przejdź od razu do sedna sprawy – jakie wampiry, dlaczego ojciec się o nie wścieknie i co ma z tym wszystkim wspólnego Maladorn? – Nie mówiłem, że ojciec się wścieknie. Chociaż faktycznie, raczej nie będzie zachwycony, jak zeżrą całe miasto. A Maladorn nie ma z tym nic wspólnego. W każdym razie mi nic o tym nie wiadomo. Ale jeśli chcesz, to profilaktycznie rozsmaruję jego krew po bruku, może się do czegoś przyzna. A może przy okazji i wampiry się zwabią… – Spójrz na to wino, braciszku… – A ty dokąd? Czekaj! Faramirze! Siadaj i się nie denerwuj. – Jak mam się nie denerwować, skoro budzisz mnie w środku nocy tylko po to, żeby pleść przy winie jakieś banialuki o wampirach? – Nie tylko po to. – Więc po cóż jeszcze? – Żeby opowiedzieć ci, co się dzieje w mieście. – A co się dzieje? – Grasują wampiry. – Zaraz oszaleję. – Mowy nie ma. Nigdzie nie idę. – Może chcesz trochę wina na odwagę, braciszku? – Ja się nie boję. – Udowodnij. – Mam nadzieję, że jesteś po prostu pijany. Bo jeśli nie, to powinienem się zacząć o ciebie martwić. Odstaw tę butelkę. – Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, braciszku. Ale zaznaczam, że jestem całkowicie trzeźwy! Nawet ten jeden kieliszek… – Jeden kieliszek, w którym zmieściło się pół butelki… – Nawet ten jeden kieliszek wyparował ze mnie, kiedy… – Czekaj, zmieniłem zdanie. Daj tę butelkę, bo ja tej opowieści nie na trzeźwo nie zniosę. – Proszę bardzo. – Dziękuję. Mów dalej. – Błagam cię, Boromirze, wracajmy. – A co – strach cię obleciał? – Niby przed czym? Przed wytworami twojej pijanej wyobraźni? Po prostu uważam, że włóczenie się nocą po ulicach miastach z pęczkiem czosnku w dłoni nie świadczy dobrze o stanie psychiki. – Powiedz lepiej, co ty w ogóle zamierzasz zrobić? – Dopaść wampira. – I co dalej? – Wepchnąć mu czosnek do gardła. – I co dalej? – Rozsmarować jego krew po bruku. – Mogłem się tego domyślić. – Dajże spokój. O co się tak wściekasz? Nikomu przecież nic się nie stało. – Nikomu, oprócz Maladorna. – Jemu się akurat należało. Poza tym… – Poza tym zostaw już to wino. – Mowy nie ma. – ... co może czaić się w mroku, żeby wypić twoją krew, zjeść mózg, oczyścić kości, ukraść złoto i wino, porwać ukochaną… – Ja nie mam ukochanej… – Ale ja mam. Nie przerywaj mi. I wtedy pamiętaj, Faramirze, że… – Że mam brata, który chętnie upije się ze mną z rozpaczy. Pamiętam. Ach, braterskie więzi, na dobre i na złe xD Wiesz, co ja dzisiaj powiem mojemu bratu na dobranoc? "Niech ci się żujpaszcza przyśni. Milusia. Z workiem kości." x3 Tinuś. Postawię Ci pomnik, przysięgam ^^ nawet nie będę cytowąc bo musiałabym przekleić całość Twojej twórczości do mojego komentarza wiedz, że avsolutnie Cię kocham, absolutnie kocham Twoich braci, absurdalnie i absolutnie kocham wszystkiemu winnego, rozsmarowanego na bruku Maladorna, a to absolutnie nie jest konstruktywny komentarz poważnie, to się już robi nudne, słoneczko, że wszystko co napiszesz jest tak idealne Spójrz na to wino, braciszku… Też słyszycie to wypowiedziane takim jakimś hipnotycznym tonem? o.o Ja akurat przy tym fragencie zobaczyłam oczami wyobraźni Boromira wychylającego się spod stołu a'la Jack Sparrow xD – Te wszystkie absurdalne teorie, które dziś snujesz. Wyszukiwanie kolejnych czyhających w mroku zjaw i snucie pozbawionych sensu rozmyślań na ich temat. – Oczywiście, że mnie bawi, braciszku. Widzisz – zawsze można zapalić świecę, by upewnić się, że w ciemnym kącie komnaty nie czai się żujpaszcza. Ale czy nie lepiej czasami nie mieć pewności? So true!!! P.S. No i żujpaszcza, jak ja mogłam o niej zapomnieć! Dokładnie tak jak napisała Aer, to słowo tak fantastycznie brzmi! |