, [M] Krew jak jemioła ďťż

[M] Krew jak jemioła

Kto tam jest w środku?
Oto tFór. TFór jest dziwny, naiwny, nierealistyczny i kiepsko napisany. Z wyjątkiem tego ostatniego jest to efekt zamierzony.
Przepraszam za literówki. Jestem nieprzyzwyczajona do sprawdzania czegoś dłuższego niż trzy strony. I za tytuł też przepraszam.
Dla Lai. Z okazji urodzin. Mam nadzieję, że lubisz (pseudo)kryminały?

Krew jak jemioła

Śnieg, skrzący się w świetle choinkowych lampek i ulicznych latarni, skrzypiał pod butami Kai przy każdym kroku. Białe płatki wirowały powoli, jakby tańcząc w rytm kolędy sączącej się zza któregoś z uchylonych okien, aby w końcu osiąść z gracją na ziemi, parapecie czy płaszczu jakiegoś zabłąkanego przechodnia. Wielobarwne świecidełka, którymi ozdobiono każdy niemal balkon w okolicy, rozjaśniały podwórko ciepłymi blaskami…

Świąteczna kartka? Nie, nie całkiem. Do wigilijnej wieczerzy zostały jeszcze dwadzieścia cztery godziny.

Kaja, z trudem utrzymując równowagę, wspięła się po kilku oblodzonych stopniach i stanęła przed drzwiami klatki schodowej. Zamkniętymi. Już miała odstawić pełne świątecznych zakupów siatki na bok, gdy ponad jej ramieniem czyjaś ręka pospiesznie wepchnęła do klucz do zamka. Dziewczyna obejrzała się odruchowo za siebie. Młody, ciemnowłosy mężczyzna uśmiechał się do niej promiennie, szarpiąc się z opornym mechanizmem w drzwiach. Szybki prostokątnych okularów mróz zdążył mu już pokryć szronem.

– Już ci otwieram, zaraz – zapewnił. Klucz drgnął w końcu i drzwi odskoczyły. Młodzieniec przytrzymał je, by obładowana torbami Kaja mogła wślizgnąć się do środka.

– Piotr! Miło cię widzieć – odpowiedziała dziewczyna z przesadnym entuzjazmem. – Dzięki, stokrotne dzięki...

Gdy oboje przebrnęli już przez przedsionek, będący jednocześnie lodowiskiem, zaspą śnieżną i terenem popowodziowym, i zaczęli piąć się po schodach, zapadło niezręczne milczenie. Kaja nerwowo szukała w głowie tematu do rozmowy.

– Bardzo… Bardzo świąteczna pogoda, nie sądzisz? – zagadnęła w końcu, nie wymyśliwszy niczego sensowniejszego. No, pięknie. Przez siedemnaści lat widywała się z tym człowiekiem praktycznie codziennie, później w każdym świątecznym i wakacyjnym dniu, których nie było znowu tak mało, a teraz potrafiła mówić z nim tylko o pogodzie.

– Aha. Tak, masz rację. I gdzie to ich globalne ocieplenie, prawda? – Piotr najwyraźniej zaraził się jej zażenowaniem, tracąc swoją zwykłą pewność siebie. – Jak ci się układa na studiach? – zmienił temat, próbując ratować sytuację.

– Nieźle… To znaczy – przyzwyczajam się. Przecież to już trzy miesiące – odparła Kaja, ciesząc się, że na to pytanie, słyszane ostatnio tak często, ma już przygotowaną odpowiedź. – A jak u ciebie?

– Jakoś idzie. Wiadomo, na medycynie łatwo nie jest, ale niedługo już będę miał połowę za sobą… – urwał jakby w połowie myśli, ale Kaja nie ciągnęła go za język. Z krępującej sytuacji wyratował ich fakt, że Piotr mieszkał już na pierwszym piętrze. Na moment przystanęli przed jego drzwiami. Kai zdawało się przez chwilę, że sąsiad chce jeszcze coś powiedzieć, ale w końcu chyba zrezygnował.

– To do zobaczenia – rzucił tylko i, skinąwszy na pożegnanie głową, skierował się ostatecznie do swojego mieszkania.

– Do zobaczenia – odpowiedziała jak echo Kaja, ruszając ponownie w górę. Miała do siebie żal. Ogromny. Przecież to taki sympatyczny chłopak. Kiedyś dogadywali się po prostu rewelacyjnie. Dlaczego więc od paru już ładnych lat ich rozmowy wyglądały właśnie tak idiotycznie? Dlaczego nie potrafiła się przy nim zachowywać normalnie i naturalnie, tak jak dawniej? Zawsze obiecywała sobie, że następnym razem przestanie się silić na uprzejmości i traktowanie go jak obcego człowieka. I co z tego wychodziło? Guzik.

Á propos guzików – jeden leżał właśnie na półpiętrze. Kaja zanotowała w głowie, by zapytać w domu, czy wszyscy mają kompletne kurtki. Jej rodzice nigdy nie przepadali za zamkami błyskawicznymi, co wymuszało na nich częste rajdy po pasmanteriach w poszukiwaniu godnego zastępstwa dla pojedynczych urwanych guzików.

Kaja tak zapatrzyła się ten maleńki przedmiot, że prawie wpadła na drobnego, starszawego człowieka kręcącego się niespokojnie po drugim piętrze. Przeprosiła go odruchowo, ale nie zwrócił chyba na to większej uwagi. Rzucił jej przelotne, nerwowe spojrzenie, po czym wrócił do dreptania wzdłuż ściany. Wydawał się zniecierpliwiony i zdenerwowany. Dziewczyna pokręciła głową, wzdychając w duchu. I po cóż tak się spieszyć? Przecież było już prawie Boże Narodzenie. Ten czas powinno się spędzać z rodziną we własnym domu, a nie wyczekując na coś w cudzym korytarzu.

Kaja wtargała w końcu swoje zakupy na ostatnie, czwarte, piętro i z ulgą zapukała do drzwi, zza których dolatywał do niej smakowity zapach świątecznych przysmaków. Żyć nie umierać…

***
– Trzeba być chyba skończonym egoistą, żeby umierać dzień przed Wigilią – zawyrokował ponuro szczupły, wysoki mężczyzna w cywilnym ubraniu gramolący się właśnie z drugiego spośród przybyłych radiowozów. – Czy do tych ludzi nie dociera, że policjant też ma jakieś życie prywatne i zobowiązania wobec rodziny? Ale nie… Jedź człowieku trupa oglądać teraz, natychmiast, a półmiski możesz zawieźć ciotce w środku nocy – pomstował. Po gorliwości, z jaką umundurowany kierowca wozu przytakiwał tym słowom, Zofia wywnioskowała, że to narzekający jest szefem całej akcji. Zacisnąwszy mocniej palce na aparacie, energicznym krokiem podeszła do utyskującego wciąż oficera i młodszego policjanta wciąż kiwającego entuzjastycznie pyzatą głową.

– Zofia Makowska, fotograf policyjny – poinformowała, bezpardonowo przerywając potok słów. – Wujek… To znaczy, przepraszam, pan komendant skierował mnie do tej sprawy – wyjaśniła zdecydowanym tonem.

– Inspektor Ireneusz Rymski – rzucił niedbale policjant, ignorując wyciągniętą dłoń kobiety. Jej sprytna zagrywka nie zrobiła najwyraźniej na nim najmniejszego wrażenia. Za to jego nazwisko na Zosi – i owszem. Rymski? Ten Rymski? W życiu nie pomyślałaby, że to może być tak młody człowiek. Plotki o jego zasługach nie były najwyraźniej ani trochę przesadzone, skoro w takim wieku został inspektorem.

– Masz sprzęt, mała? – upewnił się Rymski. – Dobra, to zabieramy się do roboty – nakazał, ruszając szybkim krokiem przed siebie. Zosia musiała podbiec kawałek, by go dogonić, gdy otrząsnęła się już ze zdziwienia wywołanego nagłą zmianą w jego zachowaniu.

– Ale, ale… Co ja mam robić, panie inspektorze? – zapytała dziwnie jak na siebie nieśmiało. Rymski zmierzył ją pogardliwym spojrzeniem.

– Co to – przyjmują już fotografów bez żadnego przeszkolenia? – parsknął. – Ja rozumiem, że krewna komendanta, ale mimo to…

– Zostałam przeszkolona, dziękuję za troskę – odpyskowała zirytowana Zosia. – Nie zostałam jednak poinformowana, do jakiej sprawy jadę. Co tu się w ogóle stało?

Rymski zatrzymał się na moment i zmierzył fotografkę poważnym spojrzeniem.

– Czy gdyby było wiadomo, co się stało, wzywano by nas tutaj? – zapytał chłodno i, nie czekając na odpowiedź, ruszył dalej.

***
Opuszki palców Kai muskały klawisze pianina, wydobywając ze starego instrumentu odziedziczonego po babci znajome dźwięki pastorałek. Dziewczyna wpatrywała się ze skupieniem w nuty. Granie nie przychodziło jej z taką łatwością jak kiedyś. Właściwie, odkąd wyjechała na studia, całkowicie zarzuciła muzykę. Z dala od rodzinnego domu nie miała na ćwiczenie ani czasu, ani chęci. Ani, gdyby się nad tym rozsądnie zastanowić, nawet pianina. Jednak kolęd na święta nie mogła sobie odpuścić. Przecież to tradycja, nieodzowny element ich Wigilii.

Od granej melodii oderwał ją dopiero hałas, jakiego narobił jej młodszy brat, Maciek, przebiegając z jednego końca mieszkania, na drugi.

– Policja przyjechała. Stoją pod naszą klatką – poinformował donośnym głosem, nie próbując nawet ukryć zainteresowania. Kaja wstała od pianina i podążyła bez pośpiechu w stronę okna. Na podwórzu rzeczywiście stały zaparkowane policyjne wozy. Grupka stróżów prawa kręciła się chaotycznie wokoło, nie zorientowawszy się jeszcze najwyraźniej w sytuacji.

Do rodzeństwa stojącego z nosami przyklejonymi do szyby podszedł ojciec.

– Co tam, dzieciaki? Pierwszy raz radiowóz na oczy widzicie? – zagadnął, ale sam również uważnie przyglądał się scenie, która rozgrywała się na dole. Podobnie jak większość mieszkańców bloku. Bo ludzie dobrze wiedzą, że przyjazd policji tylko w jednym na sto przypadków oznacza, że syn sąsiadki otrzyma medal za uratowanie tonącego dziecka.

***
– Proszę siadać – zażądał Rymski oficjalnym tonem, wskazując pani Trockiewicz kanapę. Kobieta była blada i wyglądała, jakby wciąż nie otrząsnęła się z ciężkiego szoku, ale starczyło jej opanowania, by odpowiedzieć cierpko:

– Dziękuję za pozwolenie, panie inspektorze. – Usiadła. Wyglądało na to, że Rymski nie zauważył nawet ironii w jej głosie. Rozparł się wygodnie w fotelu, leżące na stoliku gazety przełożył na ziemię, a na ich miejsce rzucił swój notes i pióro. Ten człowiek czuł się jak u siebie nawet w domu przesłuchiwanej osoby. Zosia uśmiechnęła się pod nosem, ale nie przerywała pracy. Wolała nie podpaść na samym początku.

– Proszę mi najpierw przypomnieć swoje nazwisko – poprosił tymczasem Rymski.

– Ewa Trockiewicz – przedstawiła się nieco zniecierpliwionym tonem kobieta siedząca naprzeciw niego. Kiwnął głową, ale, jak zauważyła Zosia z niemałym zdziwieniem, nawet nie sięgnął po notatnik.

– Chciałbym się w takim razie dowiedzieć, jak odkryła pani zwłoki swojego męża. Najlepiej proszę zacząć od momentu, kiedy go pani ostatni raz widziała. W sensie – żywego – powiedział oschle. Usta Ewy Trockiewicz zacisnęły się w wąską kreskę, ale poza tym nawet nie drgnęła. Po raz kolejny pokazała, że potrafi zachować klasę. Zosię ogarnęła ochota, by dyskretnie zrobić jej zdjęcie. Taka fotografia to byłaby już chyba sztuka, a tworzenie sztuki było tym, o czym Zofia marzyła od zawsze. Nie starczyło jej jednak odwagi. Nie raz słyszała, że Rymski ma oczy dookoła głowy. Wolała nie weryfikować tych pogłosek na własnej skórze.

– Męża widziałam ostatni raz dziś około dziesiątej rano. Szykował się do wyjścia do pracy. Opuściłam mieszkanie pierwsza. Odwiedziłam kilka sklepów, by kupić prezenty dla rodziny i nowy płaszcz dla siebie – poprzedni zniszczył się w praniu. Około czternastej zjadłam obiad w restauracji. Później wstąpiłam jeszcze do sklepu spożywczego i piekarni, po czym wróciłam do domu. Mąż już nie żył. Leżał na podłodze w przedpokoju, tam, gdzie go pozostawiłam aż do pana przyjazdu – zreferowała bez namysłu Ewa. – A teraz, jeśli nie ma pan w stosunku do mnie żadnych więcej życzeń, zajmę się ważniejszymi sprawami. Liczę na to, że długo państwo u nas nie zagoszczą – dodała ozięble, podnosząc się z kanapy. Rymski najpierw pokiwał głową, później nią pokręcił, pstryknął kilkakrotnie palcami, jakby próbując coś sobie przypomnieć, aż w końcu zawołał za wychodzącą z już z pokoju Ewą:

– Proszę mi jeszcze powiedzieć, jak miał na imię pani mąż i czym się zajmował.

– Janusz. Polityk – odrzekła zdawkowo wdowa i ostatecznie opuściła pokój. Inspektor również wstał. Uśmiechnął się sam do siebie.

– Baba z wozu, koniom lżej. Bierzmy się do roboty…

***
Piotr zawsze był doskonale poinformowany. Miał nosa do wszelkich afer, a swoim niewymuszonym urokiem osobistym potrafił zmusić do wyczerpujących odpowiedzi niemal każdego. O wszystkim więc wiedział pierwszy i chętnie dzielił się tą wiedzą z innymi. Nic zatem dziwnego, że to właśnie on przyniósł do mieszkania Bobrowskich poruszającą nowinę.

Trockiewicz został zamordowany. Wszyscy byli po prostu wstrząśnięci. Zabójstwo? W ich, zdawałoby się, spokojnym bloku? Dzień przed świętami? Koszmar. Zwłaszcza dla Kai, która potrafiła przecież dodać dwa do dwóch.

Trockiewicz mieszkał na drugim piętrze.

Dziewczyna powędrowała więc niezwłocznie, choć bez najmniejszego entuzjazmu, na dół, by zdać policji relację z dziwnego spotkania na schodach. Jej zeznania przyjmował sympatyczny, pyzaty funkcjonariusz, który co chwilę zapewniał, jak dużo jej słowa mogą wnieść do śledztwa. Tyle że, jak prędko zorientowała się Kaja, sympatyczność nie jest najważniejszą cechą dobrego policjanta.

– Momencik... Przepraszam, ale się chyba pogubiłem – mruknął ze skruchą mundurowy. – Więc widziała pani… męrzczyznę… kręcącego się… I co dalej…?

– Nie tak się piszę mężczyznę – wytknęła mu odruchowo Kaja. Policjant zmarszczył brwi.

– Rzeczywiście – przyznał i pospiesznie zmienił ę na en.

***
Zofia stała razem z Rymskim w korytarzu. Skończyła już właściwie swoją pracę, ale nie mogła przecież odejść bez nakazu inspektora. A on wcale się do wydania takowego nie kwapił. Przyczaił się przy drzwiach do salonu i przez szparę obserwował pracę swojego podwładnego. Zosia, chcąc czy nie chcąc, także przysłuchiwała się więc zeznaniom młodej sąsiadki Trockiewiczów.

– Mężczyzna był raczej niski – mówiła powoli panna Bobrowska, przyzwyczaiwszy się już najwyraźniej do tempa pisania policjanta.

– Momencik… Już prawie mam… – zapewnił funkcjonariusz. – Był niski i gruby…

Zapadła pełna dezaprobaty cisza, którą dopiero po dłuższej chwili przerwał zduszony jęk Rymskiego.

– Cholera jasna. – Inspektor zacisnął powieki i z rozpędu przywalił czołem we framugę. Trwał przez moment w bezruchu, jak gdyby porażony bezbrzeżną głupotą młodszego policjanta. W końcu odwrócił się gwałtownie i wyleciał z mieszkania jak oparzony, trzaskając za sobą drzwiami.

Zosia sterczała jeszcze przez minutę czy dwie w przedpokoju, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, a potem powędrowała niespiesznie w ślad za Rymskim. Znalazła go siedzącego na oblodzonych schodkach przed wejściem do klatki. W dłoniach ściskał kubek stanowiący zapewne komplet z jakimś termosem. Wzrok miał utkwiony w bliżej nieokreślonym punkcie przed sobą.

– Co pan robi, inspektorze? – zapytała Zofia. Umundurowany policjant, który kręcił się uprzednio przy radiowozach, uznał najwyraźniej fotografkę za kogoś bardzo ważnego, bo przyskoczył do niej szybko i wręczył kubek z herbatą, podobny do tego, który tkwił już w dłoniach inspektora.

– Strajkuję – odparł beznamiętnym tonem Rymski. Zosia z trudem powstrzymała się od parsknięcia śmiechem.

– Ale w jakim sensie pan strajkuje? – dopytywała, siląc się na spokój. Inspektor nadal nie podniósł nawet na nią wzroku.

– W sensie, że odmawiam robienia czegokolwiek, dopóki nie przydzielą mi kogoś bardziej rozgarniętego do pomocy – odpowiedział. Zofia zawahała się. Chciałaby być już daleko od tego miejsca. I mogłaby być, bo przecież wykonała swoje obowiązki. Rymski irytował ją niemożebnie i nie widziała najmniejszego powodu, by mu pomagać. A jednak w tamtym momencie w jego minie było coś tak rozbrajającego, że nie potrafiłaby go tam tak zostawić.

– Ja jestem bardziej rozgarnięta? – zapytała. Inspektor rzucił jej przelotne spojrzenie i parsknął krótkim śmiechem.

– Daj spokój… W czym ty mi możesz pomóc, mała? – westchnął, kręcąc głową.

– Ta mała jest niewiele młodsza od ciebie – wyrwało się Zofii. Podejrzewała, że Rymski zadba już o to, by pożałowała tych słów, ale nie czuła najmniejszej skruchy. Co on sobie myślał? Że może nią bezkarnie pomiatać? Niedoczekanie…

Inspektor zachował się jednak zupełnie nieprzewidywalnie. Zmierzył Zosię zdziwionym spojrzeniem, po czym płynnym ruchem poderwał się na równe nogi.

– Bruderszafta – zaproponował, wyciągając w jej stronę kubek z herbatą. Nie zaprotestowała. Wiedziała, że tym razem na pewno ryknęłaby śmiechem, próbując coś powiedzieć. A to nie uszłoby jej już płazem.

– Wracajmy – zarządził inspektor, gdy wypili już ten dość nietypowy toast i, nie czekając na Zosię, popędził schodami w górę. Młoda kobieta pokiwała smutno głową, wydając w myślach ostateczną i niepodważalną opinię o Rymskim.

Świr.

***
Po powrocie z przesłuchania Kaja stała się w oczach Maćka prawdziwą bohaterką. Czuła to w każdym słowie brata. I w każdym pytaniu. A było ich wiele. Musiała zdać mu dokładną relację z wydarzeń na dole. Musiała mu opowiedzieć o wszystkim, co widziała. Był wielce urażony, jeśli nie zwróciła uwagi na jakiś szczegół.

Rodzice wcale jej nie pomagali. Siedzieli sobie spokojnie na kanapie, pili kawę, uśmiechnięci przysłuchiwali się rozmowie… A Kaja wściekała się na nich w duchu. Czy oni nie powinni w tamtym momencie gorączkowo przygotowywać się do świąt? Krzątać się po kuchni, sprzątać, robić cokolwiek pożytecznego? Więc dlaczego wciąż pozostawali w pokoju, podpuszczając Maćka do dalszego dręczenia siostry?

Piotr nie był wcale lepszy. Czy on nie miał własnego domu? Od ponad godziny siedział, częstując się kolejnymi dolewkami herbaty i zabawiając Bobrowskich coraz to bardziej absurdalnymi teoriami na temat tragedii, która rozegrała się dwa piętra niżej.

– Albo… – przerwał po raz kolejny paplaninę Maćka, unosząc do góry palec, jakby miał zamiar powiedzieć coś wyjątkowo mądrego. – Albo to może być jeszcze bardziej skomplikowane. Morderca mógł nie tylko najpierw zastrzelić Trockiewicza z rewolweru, a później poprawić nożem, żeby zmylić policję, ale nawet go otruć, strzelić do niego nożem, później poprawić rewolwerem, żeby… Nie, zaraz, to nie tak leciało – plątał się, a jego oczy błyskały wesoło zza zsuwających się na nos okularów. Wszyscy chichotali rozbawieni jego żartem. Wszyscy z wyjątkiem Kai, która ograniczyła się do znaczącego puknięcia w czoło. Pomijając nawet fakt, że całą sprawę odbierała bardzo osobiście i wcale nie było jej do śmiechu, to Piotr ciągnął tę historię stanowczo zbyt długo.

– Właśnie… Jeśli już jesteśmy przy truciznach – wtrąciła się matka Kai, wyczuwając rozdrażnienie córki. – Chciałabym się ciebie poradzić, Piotrusiu, w sprawie tabletek, które przepisał mi lekarz. Przecież ty już też prawie jesteś po medycynie… – mówiła, szperając w szufladzie. W końcu wyciągnęła malutką buteleczkę z pigułkami. Mina Piotra zrzedła, gdy zobaczył, jak drobnym druczkiem zapisana jest etykieta.

– Obawiam się, że będę musiał najpierw skoczyć do samochodu po mocniejsze okulary, bo w tych tego nie rozczytam… – westchnął. W tamtych też nie, bo ślepy jesteś jak kret – miała na końcu języka Kaja, ale uszczypliwa uwaga nie przeszła jej przez gardło. Zdobyła się jedynie na cichutkie chrząknięcie.

Piotr już się podnosił z fotela, gdy ktoś zapukał do drzwi. Kaja poszła sprawdzić, kim jest niespodziewany gość. Na progu stał znany już jej pyzaty policjant.

– Przepraszam panią za najście, ale inspektor Rymski ma do pani jeszcze parę pytań – poinformował. – Gdyby pani zechciała…

– Momencik – odpowiedziała mu Kaja jego ulubionym słowem. Zastanawiając się, co jeszcze może powiedzieć policji, wróciła do pokoju, by wziąć od Piotra kluczyki do samochodu. Skoro musiała iść na dół, mogła mu po drodze przynieść te okulary. W końcu nadchodziły święta. A w Boże Narodzenie trzeba pomagać innym. Nawet jeśli mają wyjątkowo kiepskie poczucie humoru.

***
– Co pani tu robi? – zapytał Rymski młodą, jasnowłosą kobietę, która jak burza wpadła do mieszkania. Zatrzymała się dopiero, gdy prawie zderzyła się z inspektorem. Spojrzała na jego podejrzliwie.

– To raczej ja powinnam zapytać, co pan tu robi – stwierdziła. – Bo, o ile mi wiadomo, znajdujemy się w mieszkaniu mojego ojca. Chociaż z drugiej strony całkiem możliwe, że pomyliłam piętra, bo…

– W takim razie z przykrością muszę panią zawiadomić, że pani ojciec został zamordowany – przerwał jej brutalnie Rymski. Kobieta zamrugała niepewnie powiekami, a potem zemdlała. Inspektor wykazał się na tyle dużym refleksem, by przytrzymać ją przed upadkiem na ziemię. Delikatnie ułożył ją na podłodze.

– Drugiego trupa nam tu tylko brakuje – fuknął. – Zajmij się nią, mała, co? – rzucił jeszcze przez ramię, wracając do salonu.

Kilkanaście minut później, gdy Zosi udało się trochę uspokoić rozhisteryzowaną Trockiewiczównę, Rymski zaczął przesłuchanie.

– Pani imię i nazwisko? – rozpoczął konwencjonalnie.

– Anna Trockiewicz – burknęła kobieta, patrząc na niego spode łba. – I raczej panu nic nie powiem, bo nie widziałam się z ojcem od pół roku. Dopiero co przyjechałam na święta.

– Nie szkodzi. Może mi pani na pewno powiedzieć, czy pani rodzice byli zgodnym małżeństwem – zażądał. Anna nie wydawała się ani trochę speszona tym pytaniem.

– Nie, wiecznie się kłócili. Mama twierdziła, że tata zbyt wiele czasu spędza w pracy. On uważał ją za zbyt rozrzutną. Ale te awantury w sumie im nie przeszkadzały. To było takie… Małżeństwo z rozsądku – odparła pogodnym tonem. – A co – podejrzewa pan mamę?

– Z rozsądku? To znaczy z tego, czego pani brakuje? – zakpił Rymski zamiast odpowiedzi. Anna żachnęła się, ale nie wydawała się szczególnie urażona. Przez chwilę panowało milczenie. Inspektor wyglądał, jakby zabrakło mu weny twórczej, ale w końcu strzelił kolejnym pytaniem.

– A pani? Miała pani jakieś konflikty z ojcem?

– Ja? Nie, nigdy! – zdumiała się Trockiewiczówna. Rymski uśmiechnął się nieprzyjemnie.

– To czemu nie widziała się z nim pani przez tak długi czas? – zagadnął. Anna wzruszyła ramionami.

– Nie akceptował mojego narzeczonego – oświadczyła szczerze.

– A więc jednak konflikt?

– Nie. Czemu? – Kobieta zmarszczyła brwi. Rymski wpatrywał się w nią z osłupieniem. Przez chwilę dzielnie znosiła jego spojrzenie, a potem znów wybuchła histerycznym płaczem.

***
– I co? To on? – zapytał inspektor. Kaja przyglądała się przez szparę w drzwiach siedzącemu w salonie mężczyźnie.

– Kto to? To on zabił pana Trockiewicza? – zapytała. Wiedziała, że Maciek nie da jej w domu spokoju, jeśli nawet nie spróbuje się tego dowiedzieć.

– Przysługa z przysługę – odparł twardo policjant. – Proszę mi najpierw powiedzieć, czy to tego mężczyznę widziała dziś pani na schodach.

– Tak – odparła bez wahania Kaja. Widziała z tej perspektywy śmiesznego człowieczka bardzo wyraźnie, nie było mowy o pomyłce. Chyba naprawdę miał coś na sumieniu, bo wiercił się nerwowo w fotelu i rozglądał niespokojnie wokoło.

– Dziękuję – mruknął inspektor. Kaja odchrząknęła znacząco. Obiecał przecież.

– Dobrze – westchnął. – Niech pani będzie. Sam się do nas zgłosił. Sekretarz ofiary. Przyszedł tu z jakimiś ważnymi dokumentami albo z czymś takim. Po drodze spotkał zresztą żonę zmarłego, powiedziała mu, że mąż powinien być już w domu. Nie zastał go, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo pan Trockiewicz już wtedy nie żył. Ewa Trockiewicz wszystko potwierdza. Wygląda na to, że to nie jego szukamy – wyjaśnił ściszonym głosem. – Niech pani pamięta, że to ma zostać tylko między nami. Jak zaczną się jakieś plotki, będę wiedział, czyja to wina. – Mrugnął do Kai porozumiewawczo. Dziewczyna odpowiedziała mu niepewnym uśmiechem. Kątem oka dostrzegła irytację malującą się na twarzy stojącej nieopodal rudowłosej fotografki. Wyglądała, jakby miała zamiar przerwać trwającą rozmowę. Ubiegła ją jednak pani Trockiewicz, która niespodziewanie podeszła do inspektora.

– Pytał pan jakiś czas temu, czy nic nam nie zginęło – odezwała się chłodno. – Owszem, zauważyłam właśnie, że zniknęła teczka z rozliczeniami finansowymi partii męża.

***
– Przecież to jakiś kompletny psychopata! – sarknął Rymski, przyciskając okład z lodu do rozciętej wargi. – Kto to widział?! Tak bez słowa przywalić niewinnemu człowiekowi w zęby…

– Wcale nie bez słowa – sprostowała Zosia. – Powiedział ci przecież, że to za oskarżenie jego narzeczonej o zabicie ojca.

– Nikogo o nic nie oskarżałem – warknął Rymski i, otworzywszy sobie drzwi kopniakiem, opuścił mieszkanie. Zofia pobiegła za nim. Znalazła go tam, gdzie poprzednim razem. Był tak wściekły, że aż bała się do niego odezwać.

– Irek… – zaczęła w końcu błagalnym tonem.

– Inaczej mi dano na chrzcie, mała – poinformował nadspodziewanie spokojnie.

– Mi też – odcięła się Zosia, przewracając oczami. Rymski zaśmiał się głucho.

– A więc o co chodzi, Zofio?

– Będziemy tu tak siedzieć, Ireneuszu?

– Aha – potwierdził. Milczeli przez moment.

– Wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że to ten wariat zamordował Trockiewicza – burknął w końcu inspektor. Zosia rzuciła mu zaciekawione spojrzenie.

– Naprawdę tak sądzisz? – upewniła się. Rymski westchnął.

– Nie. Ale przyznaj – to niezła idea.

– Uhm – zgodziła się fotografka. – Bardzo jeszcze boli? – zapytała po chwili z troską.

– Bywało gorzej – skomentował zdawkowo inspektor, wstając i otrzepując spodnie ze śniegu.

***
Dopiero po dotarciu na parking Kaja zorientowała się, że nie zapytała, gdzie dokładnie leżą te okulary. Przeszukawszy wszystkie skrytki, dostrzegła je w końcu walające się na fotelu pasażera pod jakąś teczką. Wyciągnęła po nie rękę i zamarła nagle w bezruchu. Serce podskoczyło jej do gardła. Ponownie przeczytała napis widniejący na teczce. I jeszcze raz. Janusz Trockiewicz.

Dziewczyna drżącymi rękami wyciągnęła pierwszą z brzegu kartkę. Jakieś tabelki, liczby… Zrobiło jej się słabo. Chwyciła okulary, czym prędzej zatrzasnęła drzwi samochodu i podbiegła z powrotem do domu. Po schodach wspinała się jak w transie. Mijały ją jakieś osoby, w tym wściekły jak osa inspektor Rymski, ale nie zwracała na to większej uwagi. Weszła do mieszkania bez słowa, zdjęła kurtkę i wkroczyła do pokoju.

Piotr przyskoczył do niej z uśmiechem. Wcisnęła mu okulary w dłonie.

– Dzięki wielkie – powiedział. Zerknął w górę. Oczy błysnęły mu wesoło zza grubych szkieł.

– Jemioła – poinformował nutką rozbawienia w głosie. Kaja spiorunowała go wzrokiem.

– Odwal się – warknęła jeszcze, wychodząc ponownie z mieszkania.

To już pewien postęp w stosunku do rozmów o pogodzie, prawda?

***
– Panie inspektorze? – odezwała się nieśmiało Anna Trockiewicz, zachodząc Rymskiego i Zofię od tyłu. Odwrócili się jak na komendę.

– Bo ja… Ja chyba znalazłam narzędzie zbrodni – szepnęła, wyciągając w stronę policjanta umazany krwią nóż kuchenny. – W szafce na buty – sprecyzowała. Zosia miała wrażenie, że oczy Rymskiego zaraz wypadną z orbit i poturlają się po podłodze. Sama pewnie wyglądała nie lepiej.

– Proszę… Proszę położyć to na stole – wycedził w końcu inspektor, odzyskując opanowanie. Anna spełniła polecenie.

– I zejść mi z oczu – dodał Rymski, a gdy kobieta wyszła z pokoju, odwrócił się do Zosi.

– Jak sądzisz, mała, czy ona próbuje nas nabrać, czy naprawdę jest aż tak bezdennie głupia? – zapytał oszołomionym tonem. Fotografka wzruszyła ramionami.

– Szczerze mówiąc, tej drugiej możliwości nawet nie brałam pod uwagę – przyznała.

– Błąd – stwierdził Rymski. – Pod uwagę trzeba brać każdą możliwość. Nawet najbardziej nieprawdopodobną.

***
Kaja płakała. Po prostu siedziała w parku na ławce i zanosiła się płaczem. Czuła, jak łzy zamarzają jej na policzkach, ale nie potrafiła przestać. Była pewna, że się od tego rozchoruje. Że wygląda idiotycznie, ale ludzie wyzywają ją w duchu od wariatek albo alkoholiczek. Ale miała to gdzieś.

I tak nienawidziła w tamtym momencie całego świata. Nienawidziła Trockiewiczów, których tragedia zmarnowała święta całemu osiedlu. Nienawidziła przenikliwego inspektora Rymskiego, jego uśmiechów, mrugnięć i pytań, które prędzej czy później doprowadzą go do prawdy.

Przede wszystkim nienawidziła jednak Piotra. Bo jak on mógł jej to zrobić…?

***
– Wychodzę – poinformowała Ewa Trockiewicz. Była ubrana w płaszcz i kozaki, jakby zawróciła się już od drzwi.

– Wychodzę, bo, jak widzę, pan nie da nam spokoju, zanim nie dostanie pan nakazu aresztowania całego bloku – stwierdziła, patrząc na Rymskiego z niechęcią. – Przy okazji proszę się przyjrzeć temu płaszczowi. To właśnie moje alibi – dodała. Zosia syknęła cicho. Ewa postanowiła najwyraźniej wkroczyć na ścieżkę wojenną. Nie zdawała sobie jednak raczej sprawy z tego, na co się porywa.

– Proszę zostać. Wbrew pani podejrzeniom będziemy zaraz odjeżdżać – powiedział Rymski, ignorując zaczepkę. – Zwijać się – fuknął na swoich podwładnych, gdy Ewa wróciła do pokoju, a następnie sam wymaszerował ostentacyjnie z mieszkania. Zofia ruszyła za nim, zastanawiając się, ile da się schudnąć, chodząc w tę i z powrotem po schodach.

***
Kaja doskonale wiedziała, co powinna zrobić. Zresztą nigdy nie miała szczególnych trudności ze wskazywaniem słusznych rozwiązań. Problemy pojawiały się dopiero przy ich realizacji. Lecz tym razem już zdecydowała i nie miała zamiaru cofnąć się przed niczym. Powinna wyjawić policji prawdę i to właśnie planowała zrobić, niezależnie od tego, jak bardzo ciężko jej to przyjdzie.

Inspektora Rymskiego spotkała już na podwórku pod blokiem. Siedział na oblodzonych schodkach przed klatką schodową i dyskutował o czymś z fotografką. Ich rozmowa zaczęła dobiegać do uszu Kai długo przed tym, jak zbliżyła się do nich na tyle, by mogli ją spostrzec.

– Wiesz, że ona specjalnie się nas pozbyła, żeby kryć córkę? – zagadnęła szefa płomiennowłosa kobieta. Inspektor pokiwał w zadumie głową.

– Kogoś kryje na pewno – zgodził się lakonicznie. Fotografka spojrzała na niego bystro.

– Podejrzewasz kogoś? Czemu więc tak siedzimy? – zapytała entuzjastycznie. Rymski parsknął cicho.

– Oj, Zofio, Zofio… Będziesz musiała się jeszcze wiele nauczyć – stwierdził. – Oczywiście, że kogoś podejrzewam. Pomijając fakt, że zawsze podejrzewam każdego bez wyjątku, to tak, jestem prawie pewien, kto jest sprawcą tego całego cyrku. Tylko widzisz – mimo że dla niektórych moje słowa są święte i niepodważalne, wyłącznie na ich podstawie nikogo nie da się skazać. Potrzebne są dowody. Albo chociaż jeden. Malutki. Żeby było na czym jakiś zgrabny blef oprzeć… – Pokręcił głową z rezygnacją. – Zarozumiały babsztyl – warknął jeszcze, wracając do porzuconego wcześniej tematu. Zofia na początku nie zrozumiała chyba, o kim mówił, ale prędko skojarzyła określenie z Ewą Trockiewicz i przytaknęła.

– Ano, zarozumiały…

– Ten płaszcz to nie miało być żadne alibi, tylko pokaz możliwości finansowych – narzekał dalej inspektor.

– Słabe te możliwości finansowe, skoro kupiła coś takiego. Guzik już zdążył jej odpaść, widziałeś? – próbowała go pocieszyć fotografka. – Ja dziękuję, jeśli bogacze kupują takie kiepskie płaszcze…

– Życie ogólnie jest kiepskie – orzekł ponuro Rymski. Kaja właśnie się do nich zbliżyła. Uznała, że temat guzików jest doskonały, by niezbyt nachalnie zwrócić na siebie uwagę.

– Ten guzik to zgubiła na schodach. Poniewiera się tam chyba już od piętnastej – rzuciła pozornie beztroskim tonem. Inspektor drgnął zaskoczony. Zmarszczył brwi.

– Powiedziała pani – od piętnastej? – upewnił się. Kaja skinęła głową.

– Tak… A teraz, jeśli pan pozwoli, chciałabym… – zaczęła, ale Rymski nie dał jej dojść do słowa. Skoczył na równe nogi, otworzył drzwi, a potem zamknął je z powrotem. Zrobił kilka szybkich kroków w stronę radiowozów, machnął ręką i ostatecznie pobiegł schodami w górę.

Kaja patrzyła za nim skonsternowana. Zofia uśmiechnęła się do niej przepraszająco.

– Mówiłam przecież, że świr – powiedziała, wpychając dziewczynę do przedsionka.

***
– Muszę zadać pani jeszcze jedno pytanie – zwrócił się Rymski do Ewy, zamykając drzwi salonu. – Co robiła pani dziś między czternastą a piętnastą?

– Mówiłam już, że jadłam wtedy obiad, a później wstąpiłam do osiedlowych sklepów – odpowiedziała kobieta ze znużeniem. – O co znów panu chodzi?

– A gdybym powiedział, że mam jednoznaczne dowody na to, iż między wyjściem z restauracji a zakupami wróciła pani do domu… I że podejrzewam, iż właśnie wtedy zabiła pani męża… Jak by się pani wytłumaczyła? – zapytał inspektor, uśmiechając się drapieżnie. Zosia z trudem powstrzymała się od przewrócenia oczyma. Jednoznaczne dowody? Aha. I to miał być ten zgrabny blef?

Ewa Trockiewicz zmrużyła powieki. Milczała przez chwilę, a kiedy się odezwała jej głos był całkowicie opanowany.

– Usiądźmy – zaproponowała. Zosia uśmiechnęła się w duchu. Wyglądało na to, że nie omyliła się co do klasy tej kobiety.

Inspektor i oskarżona zajęli te same miejsca, co w czasie pierwszego przesłuchania. Tak samo jak wtedy ona była czujna i spięta, a on zdecydowany i pewny siebie. Zofia, która została razem ze zdezorientowaną Kają Bobrowską przy drzwiach pokoju, czuła się, jakby cofnęła się do przeszłości.

– Więc? – ponaglił Rymski. Ewa wpatrywała się w niego spokojnie, ale jej wzrok pełen był nienawiści.

– Więc to jest moment, by skapitulować – odrzekła. – Ma pan rację, zabiłam Janusza. I nie żałuję tego. Chciałabym tylko wiedzieć, co mnie zdradziło.

– Na rozprawie głównym dowodem będzie nagranie z tej rozmowy. Ta wiedza powinna pani wystarczyć – odparł inspektor, wyłączając trzymany w kieszeni dyktafon. – A teraz tak między nami – dlaczego pani to zrobiła?

– Tak między nami – nie widzę powodu, by to panu tłumaczyć – oświadczyła Ewa z godnością. Rymski wydawał się rozbawiony.

– Ja widzę. Na przykład taki, że z tego nagrania ciężko będzie wywnioskować, czy przyznała się pani dobrowolnie, czy pod naciskiem. A ja mogę pomóc wysunąć odpowiedni wniosek. To chyba zmienia sytuację, prawda? – zakpił. Ewa westchnęła.

– Skoro tak panu zależy na tej wiedzy… Choć i tak nie zrozumie pan mojego motywu. Nie zrozumie pan, co to znaczy spędzać samotnie każde prawie święta, każdy prawie dzień. Co to znaczy każdego wieczora siedzieć w pustym, cichym mieszkaniu, wiedząc, że mąż po raz kolejny wybrał pracę. Że po raz kolejny pokazał, co naprawdę tylko kocha. Dziś, kiedy powiedział, że i w tym roku Boże Narodzenie spędzi w siedzibie swojej partii, moja cierpliwość się skończyła.

– A ten płaszcz kupiła pani za zaliczkę z przyszłego spadku. Rozumiem – mruknął Rymski. Ewa potrząsnęła gwałtownie głową.

– To nie tak… – zaczęła, ale inspektor uciszył ją machnięciem ręki.

– A co z tymi rozliczeniami? – wtrąciła się Zofia, której ta sprawa wciąż nie dawała spokoju. Ewa uśmiechnęła się gorzko.

– W pewnym sensie rzeczywiście zniknęły. Rano, kiedy Janusz poinformował mnie, że nie będzie go w Wigilię, kiedy nie wspomniał jeszcze o pozostałych dniach świąt, chciałam się na nim tylko odegrać, zrobić mu głupi żart, przysporzyć zmartwień… Gdy odwrócił wzrok, zgarnęłam ze stołu jego teczkę. Poszłam wyrzucić śmieci, a po drodze wepchnęłam ją przez uchyloną szybę w samochodzie tego młodego człowieka spod piątki. Liczyłam na to, że nie odniesie jej wcześniej niż za kilka godzin. A później… Później plany się zmieniły – opowiadała bez cienia emocji.

– Co by było, gdybyśmy oskarżyli właśnie jego o morderstwo? Nie czułaby się pani winna? – zdumiała się Zofia. Ewa parsknęła lekceważąco.

– Mielibyście tylko dowód na to, że ukradł teczkę. Nic więcej byście mu nie udowodnili. A za to nie idzie się do więzienia na długie lata – odpowiedziała. Brwi Rymskiego uniosły się do góry w wyrazie uprzejmego zdziwienia.

– To pani nie wie, że czasem dowody nie są potrzebne? Czasem wystarczy przekonująca sugestia – rzucił niezobowiązującym tonem.

Ciszę, która zapadła po jego słowach, przerwało dopiero wejście Anny Trockiewicz i jej narzeczonego. Kobieta stanęła niepewnie w drzwiach i rozejrzała się wokoło.

– Czy coś się stało? – zapytała w końcu.

– Właśnie miałem aresztować pani matkę za zabójstwo męża – poinformował inspektor. Anna zbladła, pisnęła coś ze zdumieniem i po raz kolejny tego dnia osunęła się bezwładnie na podłogę.

– Co pan narobił?! – wrzasnął jej narzeczony, łypiąc ze złością na policjanta. – Pan jest kompletnie bezduszny! Pan w ogóle nie ma serca!

– I wyrostka robaczkowego – dopowiedział usłużnie Rymski. – Radziłbym panu nie krzyczeć, tylko prędko zabrać narzeczoną jak najdalej stąd. Z tego, co zauważyłem, bardzo intensywnie wszystko przeżywa, ale łatwo o tym zapomina, więc zmiana klimatu powinna wystarczyć, by uratować dla niej święta. A pan też skorzysta na zniknięciu mi z oczu. Może moja pamięć okaże się wtedy równie krótka… – zawiesił znacząco głos. Nie musiał tego dwa razy powtarzać. Mężczyzna uspokoił się raptownie i, ocuciwszy Annę, wyprowadził ją natychmiast z salonu. Po chwili rozległo się trzaśnięcie drzwi wejściowych.

– Na nas też już czas – stwierdził Rymski. – Pani dziękuję już bardzo. Może pani iść. W razie czego dam znać – zwrócił się do panny Bobrowskiej. Potem, mniej już uprzejmie, rzucił do podwładnych:

– Zajmijcie się panią Trockiewicz i ogarnijcie tu trochę. Ja muszę się zwijać i wracać wreszcie do tego ścierwa…

– Jakiego ścierwa? – przeraził się pyzaty policjant. Inspektor pstryknął palcami.

– Do tego… No…Wiecie przecież… Takie z wyłupiastymi oczami, pływa w wannie, a teraz leży już zdechłe na talerzu…

– Karp – podpowiedziała Zosia, chichocząc. Rymski klasnął w dłonie.

– Właśnie! – potwierdził. – Chodź, mała, muszę wpaść po drodze na komendę, to cię podwiozę – zarządził i wymaszerował po raz ostatni z mieszkania. Najpierw jednak uśmiechnął się do Zofii. Miała wrażenie, że był to pierwszy szczery uśmiech, odkąd go poznała.

***
Gdy Kaja wciąż na trzęsących się nogach przekroczyła próg pokoju, Piotr poderwał się z fotela.

– Przepraszam cię, Kajuś, bo chyba powiedziałem coś nie tak… Nie wiem co, ale… – zaczął się tłumaczyć. Dziewczyna uśmiechnęła się blado. Tym razem nie udało jej się wykrztusić nawet komentarza o pogodzie. Ale i Piotrowi nie pozwoliła mówić zbyt wiele.

Wisząca nad ich głowami jemioła lśniła w świetle czerwonych lampek choinkowych.

T.L. dnia Wto 14:52, 01 Lut 2011, w całości zmieniany 6 razy


Tino, Słońce Ty moje! Nie waż się mówić, że to jest kiepsko napisane. Nie pozwalam, zabraniam, nie wolno!
Kocham Twój styl, kocham Twoje postaci, kocham Twoją fabułę. Całość Twoich utworów kocham.
Moim faworytem jest Piotr, nieodwołalnie. Jest cudny i na dodatek ślepy jak kret, jak ja^^

Dziękuję za śliczny prezent <3

Lai zachwycona

PS Mam cichą nadzieję, że to przeczytam coś więcej o Kai i Piotrze... Albo chociaż Zosi, hm? : )
Moim idolem jest zdecydowanie Rymski i dołączam się do prośby o kontynuację czy chociażby kolejne śledztwo.
Niby banalne, ale z twoim piórem ja kupię wszystko. I taki luźny i ciepły tekst jak ten, albo z elementami grozy i kryminału. Naprawdę nie będzie konstruktywnie, ale zaczarowałaś mnie tą prostą, choć nieco mhroczną historią xD
Pozdrawiam,
zachwycona Kiran dnia Sob 23:46, 19 Mar 2011, w całości zmieniany 1 raz

Miała do siebie żal. Ogromny. Przecież to taki sympatyczny chłopak. Kiedyś dogadywali się po prostu rewelacyjnie. Dlaczego więc od paru już ładnych lat ich rozmowy wyglądały właśnie tak idiotycznie? Dlaczego nie potrafiła się przy nim zachowywać normalnie i naturalnie, tak jak dawniej? Zawsze obiecywała sobie, że następnym razem przestanie się silić na uprzejmości i traktowanie go jak obcego człowieka. I co z tego wychodziło? Guzik.

Jeju, jakbyś cytowała moje myśli, gdy spotykam znajomych z podstawówki, z którymi kiedyś byłam blisko. Jakaś niewidzialna ściana, zagadywanie o szkołę (sic!), "A masz jeszcze kontakt z...?", "Tak, u mnie w porządku", "Hmmm, no to ja już lecę", cała masa gestów bez znaczenia. Oglądałaś może "Erratum"?

A jeśli miałabym już się do czegoś przyczepić (a uwierz mi - naprawdę trudno coś znaleźć), to do tego, że nie słyszałam jeszcze o polityku, który mieszkałby w blokach ;) No, ale zakładam, że pewnie był tylko szeregowym działaczem, który nie dostał się do sejmu i tym samym eliminuję jedyny szczegół, jaki mógłby posłużyć do czepiactwa xD

Fay

PS. Doszłam do wniosku, że nie mam ŻADNEJ wiarygodności jako konstruktywny komentator, bo jak to ujęła Kiran - "Z twoim piórem ja kupię wszystko" :)) dnia Nie 20:46, 19 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz



– Pan w ogóle nie ma serca!

– I wyrostka robaczkowego


P.S. Ten pyzaty policjant przesłuchujący Kaję jest taki "Noculowaty" XD